Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
CZYTELNICTWO
#1
Stanisław Lem napisał o czytaniu:

„W pierwszym wydaniu Summy ostatni rozdział dotyczył losów sztuki w wieku technologicznej eksplozji. Pisałem tam wówczas, w co głęboko wierzyłem, że sama proliferacja utworów we wszystkich dziedzinach literatury, muzyki i plastyki jest czynnikiem niszczącym, gdyż jeśli mamy tysiące Szekspirów, to nikt nie jest Szekspirem. Twierdzenie to spotkało się z surową oceną Leszka Kołakowskiego.

Polemizowałem z nim po niemiecku, ale to było już po czternastu latach, gdy w wielu partiach książka ta przestawała być fantastyczna, zwłaszcza we fragmentach dotyczących inżynierii genowej. Niestety jednak swoją kategoryczną negacją zniechęcił mnie tak bardzo, że ostatni rozdział wyrzuciłem z następnych wydań. Dzisiaj jednak widzę, że miałem sporo racji.

Kiedy ostatnio we Frankfurcie odbywały się targi książki i sześćdziesiąt cztery tysiące wydawców przedstawiło dwieście osiemdziesiąt osiem tysięcy nowych tytułów, ktoś obliczył, że gdyby przez cały czas trwania wielodniowej wystawy chcieć zajrzeć do każdej książki, to wystarczyłoby na każdą książkę tylko cztery dziesiąte sekundy. O przeczytaniu tego w trakcie jednego życia ludzkiego nie ma nawet co marzyć. Jest tutaj jakaś samozagrażalność, bo nie trzeba już żadnych cenzur i politycznych interwencji, gdyż sztuka, która ukazuje się w takich ilościach, podlega nieuchronnie samozgubnej inflacji. (o "SUMMA TECHNOLOGIAE")”

*
Czytam listę arcydzieł literatury światowej http://encyklopedia.pwn.pl/haslo.php?old=1&id=446945 i tak sobie myślę, że już po przeczytaniu samych tytułów człowiek ma owrzodzenie psychiki, kompleksowe wzdęcia i mordercze zamiary! A jeszcze jak porachuje, ile to lat (ze sto, jak obszył) zajmie mu sylabizowanie wszystkich w całości, to nie ma wyjścia, tylko musi się obwiesić w te pędy. Bo wystarczy, że stwierdzić, iż oprócz czytania, ma radosną manię gryzdania, czyli, jako kompetentna skryba zacznie pisać mając dziesiąty krzyżyk.

Powiedzmy, że w międzyczasie założył rodzinę. Musi ją utrzymać, gdyż nie chce być pasożytem. Nie może więc od świtu do nocy zajmować się tylko lekturami, ponieważ przez ileś tam godzin pierdzi w służbowe krzesełko, zasuwając na papu i bombony.

Toteż pisać może tylko z doskoku i tylko rzeczy krótkie, albowiem długie wchodziłyby nie do światowego, lecz do ZAŚWIATOWEGO kanonu. Stoi zatem w umysłowym rozkroku: być literatem, czy niepiśmiennym erudytą.

No a co to za erudyta w wieku stu lat? Wtedy jego intelektualnym problemem jest pytanie: gdzie, do cholery, schowałem szklankę z zębami?

*
Orientacja, to grunt. Rozeznanie w tematach wygęganych przez media. Bo nie uchodzi być dyletantem. Publicystycznym warchołem. Trzeba wetknąć nos w prasę. Poznawać, by z powodzeniem wydymać poglądy niezgodne z naszymi. Należy bezustannie poszerzać swoje horyzonty. Być poinformowanym i mieć właściwe zdanie. Sprawować nad nim kontrolę. Choćby było nieszczególne, ale niech będzie własne. Prymitywne, ale jakże sexy! Gdyż człowiek zdolny do poruszania kwestii stanowiących przedmiot rozmowy, jest ciekawszy od człowieka siedzącego w kącie.

Tak sobie dowodziłem zabierając się za lekturę codziennych gazet (miesięczniki, kulturalno – bulwarowe tygodniki oraz różne Wyborcze, Wprosty, Zrosty i Odrosty pozwoliłem sobie zostawić na weekend).

Już na pierwszych stronach gazety powiadamiały, że jest coraz lepiej, a za jakiś czas będzie wprost cudownie: informowały mnie, że miasta pięknieją, rusztowania są wznoszone zgodnie z planem na ubiegły rok, a już w przyszłej pięciolatce przybędzie mieszkań dla Vipów. Napomykały też o zwalczaniu przewozowych utrapień. Oświadczały, że transport stwarza coraz mniejsze zagrożenie dla korków, a autobusy i pociągi wyprzedzają rozkłady jazdy. Do tryumfalnych artykułów o tym, co wkrótce będzie cacy, dołączano kreatywną dokumentację obiektów znajdujących się w stanie ciągłego planowania, relacje z transmisji i z placu budowy wspaniałego JUTRA.

Lecz że świat nie składa się wyłącznie z rautów i koronacji, dla równowagi, mój zalękniony wzrok, atakowały, literami przeraźliwie kolosalnymi, radosne wzmianki o rzeziach, masakrach i klęsce urodzaju afer. Strony te zawierały sugestie, donosy i oszczerstwa pod adresem biednych strongmenów naszej polityki. Podpisane życzliwymi krzyżykami, cytowały i energicznie szkalowały ich powołując się na nieistniejące źródła, kwity i przecieki. Przeważnie były to bezczelne i odległe od prawdy insynuacje określonych kół z określonych opcji, pomówienia żerujące na ludzkiej naiwności, szczekające odgłosy zbijania partyjnego kapitału.

*

Obliczyłem, że sylabizowanie JEDNEJ gazetki zajęło mi godzinkę. Wyciągnąłem kalkulator i zacząłem cykać w guziczki. Pomnożyłem ilość gazet przez ilość godzin i otrzymawszy wynik, chwyciłem się za głowę, bo wymiarkowałem, że przy obecnej ilości tekstów do przeczytania, choćbym się wściekł, to za cholerę nie dam rady być na bieżąco. Nie udźwignę, bo czas przeznaczony na lekturę, to pryszcz w porównaniu z następnym, poświęconym na stosowne z r o z u m i e n i e artykułu.

Razem wypadły dwie godziny na gazetę. Przy dobrych noszeniach, rzecz jasna. Poniekąd niewiele, ale przeczytać trzeba WSZYSTKIE, by nie posądzono mnie o ignorowanie innych punktów widzenia.

Jeżeli przemnożyć trywialne dwie godziny przez pięć, bo tyle pism jest o moim Regionie, to okaże się, że mam na minusie całą krzesłodniówkę i ciutek zarwanej nocy. A to zaledwie prasa lokalna. Schody się zaczną przy opasłych tygodnikach, miesięcznikach i kolorowych świerszczykach zamieszczających pogaduchy o czterech literach szanownej Maryni.

Wniosek? Żeby wiedzieć, co, gdzie, komu i jak piszczy w trawie, należy mieć sporo czasu, czyli pozostaje być bezrobotnym. Tyle że wtedy za co kupić te metry sześcienne rewelacji?
Odpowiedz
#2
To już któryś Twój tekst, który przeczytałam, albo, napiszę tak, by oddawało to cały proces zmagania się z tymi rzędami literek.
To już któryś Twój tekst, przez który przebrnęłam. Męczyłam się strasznie zanim oddzieliłam ładnie brzmiące dodatki oddzielić od treści i sensu właściwego. I moje wrażenia, niestety, nie przemawiają za lekturą kolejnych twoich publikacji.
Wydaje mi się, że za bardzo chcesz przypodobać się publice, inteligentnymi zwrotami, zawiłą składnią, niby luźnymi, ale sztywnymi jak wykrochmalone kołnierzyki wtrąceniami.
Wcale mi się to nie podoba. Czytając cię, odnoszę wrażenie że albo sobie ze mnie drwisz, albo ze mną igrasz w jawny sposób.
O treści nie napiszę, ponieważ ani mnie ona nie uśpiła, ani nie rozbawiła. Przeskoczyłam nad nią jak nad kałużą bardziej rozzłoszczona tym, jak a nie tym co do mnie piszesz.
Spróbuj może, dla eksperymentu jedynie, napisać coś mniej nadętego? Taka nieśmiała prośba ode mnie.

Pozdrawiam, Adź.
Oficjalny Aniołek Kota.


Proszę, przepraszam, dziękuję.




Pani szanowna. W aureoli diabeł.
Nosi serce w pudełku zapałek.

[Obrazek: gildiaBestseller%20poezja.jpg]
Odpowiedz
#3
Słusznie zauważa moja poprzedniczka, iż niezwykle trudno jest rozdzielić faktyczną treść (przekaz) artykułu od zawiłych, czasem pseudo-intelektualnych, zwrotów i wtrąceń. Może nie nadęte, ale strasznie dziwaczne słowotwórstwo może odstraszać, w szczególności zaś przeciętnego czytelnika - a do takich nade wszystko kierowane są artykuły publicystyczne. Niemniej jednak, sama treść artykułu, w czym akurat nie zgodzę się z poprzedniczką, jest nader ciekawa, aspirująca do gatunku publicystycznego właśnie. Ot prosty fakt, przekazany w nieszablonowy sposób. Zasadna wydaje się być rada, abyś spróbował napisać coś w inny sposób. Nie rezygnuj z oryginalnego idolektu, aczkolwiek nie kładź głównego nacisku na formę, oszczędzając tym samym czytelnikowi syzyfowej pracy przy próbie zrozumienia artykułu.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości