Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 3.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bzdecina po banalnemu
#1
DUR

W gospodzie było głośno i pachniało piwem. Na kamiennych ścianach wisiały skóry rozmaitych zwierząt, od lisów poczynając, a na niedźwiedziach kończąc. Na posadzce, również kamiennej, walały się futrzane materace, na których można było w każdej chwili się zdrzemnąć, gdzie kto chciał. Krasnoludy uważały takie rozwiązanie za bardzo praktyczne i tylko to miało znaczenie. To natomiast, że można było trafić na materac, który przed kilkoma godzinami zajmował ktoś, kto pielęgnował w brodzie hodowlę pcheł, było sprawą drugorzędną. Z sufitu, kamiennego naturalnie, zwisały naftowe lampy pozaczepiane na metalowych, hakowatych uchwytach. W gospodzie było tłoczno, jako że od wieków było to ulubione miejsce spotkań krasnoludów i nie było dnia, żeby stała ona pusta. Przy jednym z drewnianych stołów siedziało trzech kompanów, którzy głośno debatowali, pijąc piwo. Głównym tematem ich rozmów była nowopowstała sieć kolei spalinowej, dzięki której podróżując wagonem, można było się dostać do każdego miejsca w wydrążonym w skalistych górach mieście.
- A widzieliście przystanek na Piwnej Kamionce? – zakrzyknął podekscytowany Olgierd i walnął swoim kuflem o blat stołu tak energicznie, że wylał prawie jedną trzecią piwa.
- Zabij mnie, ale jeszcze żem tam nie był – odparł z lekkim wstydem czarnobrody krasnolud, zwany Oswaldem.
Olgierd spojrzał na kompana spod swoich krzaczastych, rudych brwi z udawanym gniewem.
- Wytłumacz mi, Olafie – zwrócił się do trzeciego, nie spuszczając wzroku z Oswalda. – Jak to możliwe, że krasnolud mieszkający w Dur, dłubiący kilofem w durskich skałach, wychowujący dzieci w Dur i spotykający się w durskiej karczmie ze swoimi durskimi przyjaciółmi nie był na największej piwnej przystani w Dur, gdzie podają najlepsze durskie piwo.
- Nie wiem – odparł zwięźle białobrody krasnolud wzruszając ramionami.
- Ja też nie pojmuję – ciągnął dalej Olgierd. – Czekaj! A może on nie jest krasnoludem!
- Przestańcie, przecież dopiero co budowali tą stację – przerwał im Oswald wyciągając rękę z otwartą dłonią. Drugą pochwycił kufel i wypił do dna swoje litrowe piwo.
Jego kompani zanosili się teraz bezwstydnym śmiechem, patrząc jak przy sąsiednim stole obalił się z przepicia jakiś stary koneser mocnych trunków .Rozpychali się przy tym na drewnianej ławeczce i łapali za wzdęte piwem brzuchy. Oswald wytarł usta zewnętrzną częścią swojej wielkiej dłoni i beknął głośno oraz przeciągle, co wywołało kolejną salwę śmiechu jego towarzyszy.
- Powiedzcie mi lepiej – krasnolud czknął niespodziewanie. – Kiedy zabieramy się na tą Piwną Kamionkę.
- A choćby i teraz – wykrzyknął Olgierd pełen entuzjazmu.
W oczach Olafa zaświeciły iskierki radości. Szybko podniósł swój kufel i, idąc za przykładem kompana wypił na raz swoje piwo. Odłożył puste naczynie z głośnym trzaskiem i uśmiechnął się szeroko. Piwna piana osadziła się na jego białych wąsach, przez co wydawało się, że zarost na jego twarzy nieznacznie zgęstniał. Olgierd zarechotał na ten widok, a Oswald, chcąc uczynić to samo, jedynie głośno czknął.
- Twoja kolej, Olgierd – zachęcił Olaf, a biały puch na jego wąsach wystrzelił w powietrze i opadł lekko na blat. – Nie możemy opuścić gospody, póki nie osuszymy naszych kufli. Myśmy już wypili, czas byś ty zademonstrował swoje słynne umiejętności we wchłanianiu złotego boskiego dobrodziejstwa.
- Złote boskie dobrodziejstwo powiadasz – rudobrody krasnolud skrzywił się. – Piwo mój druhu! Piwsko, piwko, piwerko! Tak zwie się ten nasz cudowny napitek i tak możesz o nim mówić, ale na bogów, nie bezcześć go używając jakichś wytrawnych elfich sformułowań!
- Pijże już, nie gadaj, bo czas ucieka – rzucił niecierpliwie Oswald i zaśmiał się, pokasłując.
Olaf tylko pokręcił głową z uśmiechem na twarzy. Obaj z Oswaldem przywykli do czci, z jaką ich kompan odnosił się do piwa i wszystkiego, co się z nim wiązało. Była to cześć o tyle specyficzna, że wszelkie próby łagodzenia obyczaju, czy to spożywania, czy nazewnictwa tego trunku spotykały się z ostrą krytyką ze strony jego najprawdziwszego miłośnika. Wierzył on bowiem i lubił wszystkich utwierdzać w przekonaniu, że piwo jest napojem dla najtwardszych z twardych i powinno być zarezerwowane tylko dla krasnoludów, którzy jak powszechnie wiadomo, należą do najbardziej hardych istot na świecie.
- Patrzcie i uczcie się – powiedział teraz z dumą i chwycił ucho swojego kufla.
Obaj jego przyjaciele uśmiechnęli się szeroko w oczekiwaniu na to, co zaraz miało nastąpić, a choć widzieli to już dziesiątki, albo i setki razy, nigdy nie mieli dosyć. Wzrok utkwili w naczyniu z piwem i z zapartym tchem obserwowali. Czas stanął dla nich w miejscu. Wtem, pulchna ręka rudobrodego krasnoluda podniosła się z oszałamiającą prędkością, a z nią kufel z piwem. Już po chwili była przy ustach Olgierda, a stukot drewna uderzającego o zęby wywołał krzywy grymas na twarzach obu obserwatorów. Sam mistrz ceremonii się tym jednak nie przejął i błyskawicznie odchylił głowę w tył. W maksymalnie rozwarte usta wlała się naraz cała zawartość kufla. Już po chwili krasnolud wycierał dłonią mokre wąsy.
- Jak ty to… - zaczął zszokowany Oswald, kręcąc głową z niedowierzaniem, lecz zdumienie odebrało mu głos i nie dokończył.
- Znów patrzyłem na twoją szyję – oburzył się Olaf. -Jak zawsze. I znów nie widziałem, żebyś przełykał. Czy ty w ogóle przełykasz? Jak to tak można po prostu w siebie wlewać, nie łykając?
Olgierd tylko się uśmiechnął i milczał, jak czynił za każdym razem. Po każdym „pokazie” jego kompani, pełni zdumienia zadawali mu mnóstwo pytań, a on rozkoszował się tą chwilą, czując się bardzo wyjątkowo. Jeszcze przez chwilę patrzył z satysfakcją jak wznoszą w zdumieniu brwi i wzruszają ramionami, po czym klasnął głośno w dłonie i rzucił wesoło:
- Piwo wypite.
- Racja – przyznał Olaf, podnosząc się od stołu. – Wszystkie kufle puste.
- No to w drogę – dodał Oswald, po czym zaparł się rękoma o krawędź stołu i wstał ciężko.
Przeciskając się przez przepełnioną salę gospody, wygramolili się w końcu pod ladę, gdzie zapłacili gospodarzowi za piwo, każdy po dwa miedziaki. Krasnoludy miłowały się w bogactwie i pieniądzach prawie tak samo jak w piwie. Prawdę mówiąc, to piwo było chyba jedyną rzeczą, za jaką nie szkoda im było płacić. Z uśmiechami na czerwonych twarzach, ruszyli w kierunku wyjścia.

Na zewnątrz lał deszcz. Wszyscy trzej naciągnęli na głowy lniane kaptury. Skalne filary, tak słynne dla architektury miast krasnoludzkich ociekały deszczem. Olgierd wysunął się na przód, przed swoich kompanów. Stanął w miejscu i zmrużył oczy.
- Tam – wskazał palcem, obracając głowę w kierunku towarzyszy. – Akurat jedzie.
Faktycznie, nadjeżdżała kolejka. Zaczęło już zmierzchać, a podłużne krople deszczu stały się naraz bardzo wyraźne w świetle przedniego reflektora złotej lokomotywy. Jej przód wyrzeźbiony był na wzór głowy ptaka drapieżnego. Przednie, skośne szyby patrzyły z góry na oczekujących, niczym oczy orła, obserwującego zdobycz podczas podniebnego lotu. Wielki, stalowy dziób miał za zadanie odgarniać śnieg z torowiska, ale że był akurat środek jesieni, zwisał złowrogo tuż nad ziemią. Jednostka napędowa kolejki robiła ogromne wrażenie. W tej, jak i wielu innych dziedzinach (czyli w zasadzie we wszystkim prócz higieny) krasnoludy potrafiły łączyć praktyczne rozwiązania z estetyką. Ptakokształtna lokomotywa świetnie sprawdzała się w czasie srogich zim, kiedy opady śniegu sięgały bardzo wysokiego poziomu.
- To w drogę – rzucił wesoło Olgierd, a para która wystrzeliła z jego ust roztaczała wonny alkoholowy bukiet.
- Jeszcze z jedno wypiję, ale żeby mnie Helga potem nie udusiła – burknął Oswald, wsiadając do wagonu tuż za lokomotywą, w którym siedziało z tuzin pasażerów.
- Ej tam, nie zaczynaj już marudzić – skarcił go Olgierd, wdrapując się po stalowych schodkach. – Jak kocha, to zrozumie.
„Jasne, zrozumie, że tatuś się rozpija po gospodach, podczas gdy dzieci płaczą o jedzenie” – pomyślał Olaf, ale postanowił pozostawić swoje przemyślenia dla siebie. Musiał jednak zdradzić się grymasem twarzy, bo Olgierd zmierzył go krótko podejrzliwym wzrokiem. Białobrody krasnolud uśmiechnął się głupawo.
Olaf jako jedyny z całej trójki nie miał dzieci, ale zdawało się, że był najbardziej dojrzały. Mieszkał w niewielkim, kamiennym domku wraz ze swoją dziewczyną, Margarettą. Na życie zarabiał, jak większość krasnoludów w kopalniach, wydobywając złoto i szukając malachitu. Zazwyczaj, skończywszy pracę, wracał prosto do domu i pomagał swojej wybrance w kuchni, lub przy pracach domowych. Dużą część czasu poświęcał swojej pasji, czyli graniu w strategiczną grę bitewną, którą sam wymyślił i skonstruował. Na sporej, wykonanej z tektury planszy ustawiał po obu stronach drewniane figurki i toczył bitwy. Margaretta bardzo często złościła się na niego o to, że tak dużo czasu spędza przy tej grze, zamiast na przykład zabrać ją na Piwną Kamionkę. On natomiast wiedział, czego chce, miał swoje zamiłowanie i nie miał zamiaru go porzucać, a owe pretensje traktował jak coś naturalnego. Bardzo kochał swoją dziewczynę i akceptował jej nastroje, choć czasem niektóre jej pretensje bardzo go… rozczarowywały. Raz na przykład, gdy wracał z pracy, zaszedł do sklepiku z kamieniami szlachetnymi, by za parę miedziaków sprawić lubej mały prezent. W domu spotkał się z oskarżeniem o rozrzutność i wyrzucanie pieniędzy w błoto, a wszelkie tłumaczenia z jego strony nie miały najmniejszego sensu. Przynajmniej w rozumieniu Margaretty, gdyż ta zawsze miała milion, najsłuszniejszych oczywiście z możliwych, argumentów. Olaf, choć do najświatlejszych umysłów technologicznych nie należał, miał swoje w głowie i wnioskował, że on sam na pewno też w wielu kwestiach jest dla ukochanej denerwujący. Dlatego też uważał, że warto ze sobą być i podejmować trud.
Gdy przejeżdżali obok stacji zbrojnej, wszyscy trzej przykleili nosy do szyb. Zawsze z ekscytacją obserwowali jak gwardia króla pilnuje dostaw do zbrojowni i patroluje okolice koszar.
- I niech mi ktoś powie, że nie jesteśmy najmężniejszą rasą na tym świecie – z dumą powiedział Olgierd.
- Ta – zgodził się Olaf, przytakując z dumną miną. – Nasi królowie nie potrzebują się chować w wielkich fortecach, ale mieszkają z żołnierzami, w koszarach. Właśnie tak być powinno, bo jak inaczej władca ma osiągnąć porozumienie z tymi, którzy go chronią?
- Powiem wam tyle – wtrącił się Oswald z najwyższą powagą. – Tylko król, który traktuje swoich żołnierzy jak równych sobie, może liczyć na ich bezwzględną lojalność.
Olgierd poklepał towarzysza po ramieniu.
- Święte słowa – zgodził się głośno. –Święte słowa.
Olaf tylko przytaknął.
- Jak ci ludzie, na ten przykład, albo elfy zmuszają swoich do ochrony władcy? Przecież to się nie trzyma w ogóle tego… no… kupy! – Olgierd próbował podtrzymać temat, ale jego druhowie nie mieli już dłużej ochoty go kontynuować. W przeciwieństwie do niego, nie lubili rozwlekać zakończonych tematów. Przeszkadzało to zwłaszcza Oswaldowi, który uważał, że zwłaszcza po dojściu do konsensusu nie ma najmniejszego sensu ciągnąć dyskusji. „Królowie krasnoludów są najwspanialsi i basta. Co cię, do stu śmierdzących koboldów obchodzą władcy wysokich i cherlaków?” – Oswald irytował się wewnętrznie, lecz nie chciał, by było to widać. Kaszlnął parę razy i charknął głośno dla zatuszowania swoich emocji. Kolejka jechała nieprzerwanie dalej, mijała kolejne stacje, gdy w jednej chwili zaczęło nią gwałtownie trząść. Ci, którzy siedzieli na żelaznych ławach podskakiwali tylko na siedzeniach, a ci, którzy podróżowali na stojąco wpadali jeden na drugiego, przewracając się nawzajem. Olaf poleciał jak długi i wylądował plecami na podłodze. Oswald i Olgierd, którzy cały czas stali obok niego, jeszcze przez chwilę walczyli z grawitacją, ale wkrótce obaj stracili równowagę i padli tuż obok. Olgierd zwalił się ciężko na brzuch, Oswald na niego.
- Psia jego mać – zaklął głośno Olgierd. – złaź ze mnie, pasibrzuchu.
Oswald niezdarnie zsunął się z towarzysza i z trudem utrzymując równowagę, wstał. Pozostali pasażerowie również podnosili się powoli z podłogi, co chwila wykrzykując przekleństwa i obelgi, gdy jeden drugiemu deptał przez przypadek po palcach. Zgasły lampy. Po przedziale poniosły się głosy przerażonych kobiet.
- Na bogów, co się dzieje? – pytała któraś nie wiadomo kogo.
- Kto zgasił światło? – zadał, już nieco głupsze pytanie ktoś inny.
Olaf po omacku odszukał najbliższą poręcz i posuwając się po niej dłońmi coraz wyżej, jedna za drugą, stanął na nogi. Już za chwilę stali obok niego jego kompanii, czego łatwo doszedł, czując intensywny piwny oddech.
- Co teraz? – szepnął Oswald.
- Nie wiem co teraz – odpowiedział zupełnie głośno, niemal krzycząc Olgierd. – Tak samo jak nie wiem, dlaczego szepczesz. To, że zgasło światło, nie oznacza, że wszyscy w przedziale poszli spać.
- Daj mu spokój, Olgierd – wtrącił się Olaf, wywracając z irytacją oczami, czego jego kompan nie mógł dostrzec w ciemnościach. – Faktycznie warto się zastanowić co teraz. Nie wiemy gdzie jesteśmy…
- Gdzieś między Gospodą a Piwną Kamionką – przerwał mu rudobrody.
- Między Gospodą a Piwną Kamionką jest co najmniej…raz, dwa, trzyczterypięc… no z dziesięć przystanków, jak nic! – Zbulwersował się Oswald, któremu Olgierd zaczynał już działać tego dnia na nerwy.
- Moi drodzy druhowie – odezwał się łagodnym tonem Olaf. – Skoro nie wiemy gdzie jesteśmy, nie możemy podjąć żadnych działań.
- Co ty gadasz, Olaf. Wysiadamy i idziemy pieszo – Wyglądało na to, że Olgierd gotów był zrobić wszystko dla kolejnego kufla piwa.
- Nie, Olgierdzie.
- Jak nie?
- Słyszałeś – wtrącił się dla zasady Oswald. – Nie i już. Na zewnątrz jest już ciemno, tutaj zresztą też i to nie wiadomo czemu. Więc nie.
- A co to ja dziecko jestem, że po ciemku nie dojdę? – Olgierd nie dawał za wygraną, najwyraźniej miłość do piwa wygrywała z rozsądkiem.
- Zaraz pewnie przyjdzie maszynista i wszystko nam wyjaśni – powiedział Olaf z nadzieją, że tak właśnie będzie.
Niestety, nic takiego się nie wydarzyło. Zamiast tego ponownie zatrzęsło kolejką. Tym razem wstrząs był łagodniejszy, a po wszystkim zapłonęły lampy. Właściwie to stanęły w płomieniach, wszystkie na raz. Krzyki przerażenia ponownie wypełniły przedział. Szklane klosze w lampach pękały, jak gdyby ogień był zbyt silny, jakby chciał się wyrwać ze szklanego więzienia, niszczyć. Iskry tańczyły w powietrzu i opadały na drewniane ściany i podłogę. Zanim pozostali zaczęli się orientować co się właściwie dzieje, Oswald już stał przy masywnych drzwiach. Jednym, silnym szarpnięciem otworzył je i wyskoczył bez zastanowienia na zewnątrz.
- Nasza kolej! – krzyknął Olgierd, po czym skoczył w ślad za kompanem.
Skok nie był trudny ani zbytnio niebezpieczny, zważywszy że kolejka już prawie zupełnie wytraciła prędkość. Olaf skoczył jako ostatni i mimo, że starał się być bardzo ostrożny, wylądował dość niefortunnie i skręcił kostkę.
- Szczyny goblina! – zaklął szeptem i przeturlał się na brzuch, wijąc z bólu.
Olgierd ruszył szybko w stronę poszkodowanego, spoglądając co chwila za siebie. Starał się zorientować gdzie się znajdują. Otoczeni byli czarnymi skałami, pomiędzy którymi biegło torowisko. Wysoko ponad wąwozem wznosiła się plątanina gałęzi drzew i krzewów, i choć pełny księżyc górował na granatowym niebie, Olgierdowi niczego owa okolica nie przypominała.
- Wszystko w porządku? – spytał troskliwie, wyciągając dłoń do Olafa.
- Chyba tak – odpowiedział ten, po czym syknął z bólu, usiłując wstać.
- Ostrożnie. Daj, wezmę cię pod ramię.
Już po chwili był przy nich Oswald i chwycił przyjaciela pod drugą rękę. Wspólnymi siłami postawili druha na nogi. Ten zrobił parę kroków i stwierdził, że jest w stanie chodzić, choć sprawia mu to ból.
- Patrzcie – wskazał pulchnym palcem, oddalającą się coraz wolniej kolejkę.
Krzyki przerażenia, wysypujących się z niej pasażerów niosły się echem po okolicy. Wagon był coraz jaśniejszy, aż w końcu cały stanął w płomieniach.




















RAGNOS

Gdy Nocnica roztoczyła cień nad miastem, zgasło wszelkie światło. Gdy wszyscy szykowali się do snu, zmawiając ostatnie przed snem modlitwy dziękczynne, skierowane do bogów, zabiły dzwony świątyni. Drzwi co poniektórych chat uchyliły się, a w szparach między nimi pokazały się ciekawskie głowy. Niektórzy wybiegali na zewnątrz by zobaczyć co się dzieje. Mnich na wieży świątynnej energicznie szarpał za sznur, który pobudził do życia wielki, miedziany dzwon. Inny wybiegł ze świątyni w obu rękach trzymając wiadra z wodą. U podnóża świątyni płonęło kilka chat.

- Jak na razie nie udało nam się ustalić przyczyny, mój Panie – młody rycerz o blond włosach i zimnych jak lód oczach skłonił się lekko. Jego nienagannie lśniąca zbroja zachrzęściła.
- Na bogów, dzieje się coś niedobrego, a ja nie mam nad tym żadnej kontroli – król uderzył bezwiednie pięścią o masywny podłokietnik dębowego tronu. – Po raz pierwszy za moich rządów przychodzi mi stawać w sytuacji, w której czuję się tak bezsilny i ograniczony.
- Panie – zaczął mówić delikatnym głosem rycerz. – Niechaj cię szczególnie nie trapi owo zdarzenie, to zjawisko niekoniecznie musi być omenem zła.
Władca przejechał dużą dłonią po swoich gęstych, zaczesanych do tyłu włosach koloru kasztanowego. Spojrzał w szary sufit wielkiej sali i zatrzymał na nim na chwilę wzrok. W jego głowie panował chaos, którego chciał się pozbyć, wpadając na genialną myśl. Potrzebował teraz doznać oświecenia, samoistnie, bądź za pomocą jakiegoś boskiego znaku, czy nagłego natchnienia. Po prostu musiał jako opiekun swoich poddanych rozumieć wszystko, co działo się w granicach jego królestwa. Nocne wydarzenia jednak, były dla niego wielką zagadką. Gdy późnym wieczorem miasto usnęło, wszyscy byli przerażeni. Wszystkie lampy uliczne, wszystkie kaganki w domach, wszystkie świece w świątyniach zgasły. Zupełnie jak gdyby jakiś niewidzialny olbrzym zdmuchnął je za jednym oddechem. A gdy ów płomień wrócił, nie był już światłem podróżujących, lecz oślepiającym blaskiem; nie był ciepłem domostw, ale palącym skwarem; nie był świętym ogniem bogów, lecz demoniczną pożogą. Gaszenie pożaru w stolicy trwało całą noc. Król był wykończony i wściekły z powodu niemocy.
- Jeśli to nie omen zła – zaczął spokojnie, lecz zimno. – To czego?
Młodzieniec opuścił głowę i marszcząc brwi w zakłopotaniu, zaczął błądzić wzrokiem po komnacie. Król ciągnął dalej, a jego głos ranił, niczym sopel lodu wbijany w serce:
- Ach tak, to zapewne nagroda od bogów – drwił, pełen bezsilności.
- Czymkolwiek to jest – rycerz przełknął ciężko ślinę. – Nie wiemy, co oznacza.
- Oznacza, że ludzie nie są bezpieczni w granicach mojego królestwa. Oznacza to również, że ich król nie jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwa i nie wie co dzieje się w jego własnym domu.
- Panie – zaczął cicho, lecz z przekonaniem o słuszności swoich słów rycerz. – Ludzie chcą zobaczyć swojego władcę i usłyszeć jak przemawia.
Król przewrócił oczami, po czym zamknął powieki.
- I co ma im ten władca powiedzieć, Ulryku? Co ma powiedzieć król, który wstydzi się pokazać swoim poddanym?
Młodzieniec spuścił wzrok i nie odzywał się już, nie chcąc drażnić monarchy.

Potężne drzwi sali tronowej otworzyły się leniwie. Po kamiennej posadzce poniósł się odgłos lekkich kroków. Ulryk obrócił głowę w stronę wejścia. Widział teraz jak przygarbiona sylwetka zbliża się powoli w stronę jego i króla. Chód zdawał się sprawiać przybyszowi trudność, ciągnął wyraźnie jedną nogą po ziemi. Starzec odziany był w długie szmaciane szaty, a na jego szyi widniał żelazny wisior z jakimś symbolem. Stanął naprzeciwko króla i spojrzał mu w twarz swoimi starczymi, zmęczonymi oczami. Jego głowa lekko drżała na boki. Król nie ukrywał zdziwienia. Podniósł brwi i zapytał:
- Kim jesteś starcze i czego chcesz? Dlaczego moja straż cię tu wpuściła?
- Nazywam się Dalan, panie. Przybyłem cię ostrzec, a twoi strażnicy wykonują swoje obowiązki doskonale, nie obawiaj się. Nie chcieli mnie wpuścić, więc musiałem się naprawdę bardzo postarać, by ich przekonać o ogromnej wadze mojego ostrzeżenia.
Król wyglądał na zmieszanego. Usiadł głębiej w wielkim tronie i podparł brodę na potężnej dłoni. Był zaintrygowany przybyciem starca oraz tym, w jaki sposób mówił i się zachowywał. Choć wyglądał jak przybłęda, nie zdawało się, by był jednym z nich. Coś tajemniczego biło od przybysza.
- Słucham cię zatem – odparł król ze spokojem, co bardzo zdziwiło Ulryka.
Starzec skinął nieznacznie głową i pobłądził wzrokiem po sali. Zaczął mówić, a słowa cedził powoli i z rozwagą:
- Wielkie zło spadło na twą krainę, panie. Uderzyło w najbardziej sprzyjającym dla siebie momencie, gdy najpotężniejsi obrońcy twojego ludu zmagają się z pustką. Bogowie chcą ich żywych, lecz Pan Śmierci zdecydował inaczej. Trzeba ci zabrać swoich ludzi, panie. Zbierz poddanych, zawiadom wszystkie miasta i wsie, uratuj swój lud. Kierujcie się na południe, gdzie zło jeszcze nie rozwinęło swojej potęgi. Nie szukaj natomiast schronienia na północy. Tam, w wysokich górach krasnoludzkie miasta zostały już opanowane przez ciemność. Udaj się na południe, gdzie zbudujesz ostatni bastion ludzkości. Spotkasz tam pozostałych.
Monarcha słuchał z wielką uwagą i zainteresowaniem. Zmarszczył jeszcze mocniej brwi i zapytał:
- Skąd się wzięło to zło, starcze? Co to wszystko ma oznaczać?
Starzec uśmiechnął się nieznacznie, jak dorosły, któremu przychodzi odpowiedzieć na pytanie zadane przez małe dziecko.
- Zło zrodziliście wy, panie.
Wyraz zdziwienia wstąpił na królewskie oblicze. Monarcha otworzył usta, by coś powiedzieć, nie do końca jednak wiedział, co. Starzec kontynuował:
- Wy i twoi ludzie. Każdy nosi w sobie zarodek zła, tak samo jak i dobroci. Przez wiele lat pierwiastek dobra ustępował rozwijającemu się złu. Ludzie pielęgnowali w sobie zazdrość zamiast szczodrości, nienawiść zamiast miłości i pożądanie zamiast cnoty. Miarka w końcu się przebrała, na co sługi zła tylko czekały. Demony wyszły ze swojego królestwa i chodzą po waszej ziemi. Domagają się władzy i tego, co do tej pory należało do was.
Króla ogarnął gniew i strach. Wiedział, że starzec nie jest zwykłym przybłędą, ale nie chciał wierzyć w ani jedno jego słowo.
- Kłamca! – krzyknął bezmyślnie w przypływie paniki.
Ulryk spojrzał na niego, po czym szybko przerzucił wzrok na starca, który przymknął powoli oczy, zawiedziony postawą monarchy.
- Kłamca! - powtórzył król, tym razem wstając z miejsca i ponownie uderzając pięścią w podłokietnik. – Wynoś się z mojego domu.
- Nie czyń tego, panie – powiedział Ulryk, obawiając się konsekwencji decyzji swojego pana.
- Nie mów mi, jak mam postępować – skarcił go tamten. – Chyba, że też chcesz wylądować za drzwiami mojej siedziby.
Starzec nie pokładał już dłużej nadziei w Lumarze, niegdyś zwanym Wielkim. Wiedział, że król osiągnął granicę swojej wytrzymałości. Jego ogromna chęć bycia kochanym i docenianym przez swoich poddanych, zaprowadziła go paradoksalnie do gnuśności. Prorok zarzucił kaptur na swoją, pokrytą siwizną głowę i obrócił się na pięcie. Ruszył powoli w kierunku wyjścia, powłócząc jedną nogą.
- Może ty, młodzieńcze – szepnął pod nosem. – Może ty będziesz w stanie ocalić lud twego władcy.
Ulryka przeszedł nagły dreszcz. Obrócił głowę i odprowadził wzrokiem starca, gdy ten dochodził do masywnych drzwi sali tronowej. Zastanawiał się, czy głos, który słyszał w swojej głowie, był komunikatem do niego skierowanym, czy tylko mu się zdawało. A nawet jeśli był to tylko wytwór jego wyobraźni, coś i tak kazało mu podjąć działanie. Poczuł nagły przypływ sił, duchowe uniesienie. Wiedział, że to on będzie odpowiedzialny za los ludzi. Był świętym rycerzem z Ragnos i do jego obowiązków należała ochrona wszystkich tych, nad którymi wisiało widmo zagrożeń. Nawet, jeśli zawiedliby wszyscy inni rycerze ze wszystkich istniejących zakonów. W oczach młodzieńca pojawił się blask ambicji. Powoli, stukając płytowymi butami po posadzce, podszedł pod sam tron. Ukłonił się nisko królowi i rzekł sucho:
- Wybacz, Panie.
Lumar zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc intencje swojego rycerza. Nic nie powiedział, czekając na jakieś wyjaśnienia. Nigdy nie nadeszły. Ulryk ruszył spokojnym krokiem ku wyjściu, nie zważając na nawoływania, szalonego jak teraz uważał, króla. Tego ranka widział go po raz ostatni.





Odpowiedz
#2
DUR:

Cytat:...mocnych trunków .Rozpychali się przy tym...
Literówka się wkradła. Spacja koło kropki.

Cytat:Ptakokształtna lokomotywa świetnie sprawdzała się w czasie srogich zim, kiedy opady śniegu sięgały bardzo wysokiego poziomu.
Podoba mi się twój styl, ale w tym miejscu, które pogrubiłem, moim zdaniem przekombinowałeś - wydaje się to trochę na siłę tutaj. 'Sięgały wysoko' albo coś takiego by starczyło myślę.
Poza tym - opady. Trochę niefortunne słówko. Warstwa śniegu może, hmmm.


Cytat:–Święte słowa.
Literówka, spację ci zjadło.

Cytat:Przeszkadzało to zwłaszcza Oswaldowi, który uważał, że zwłaszcza po dojściu do konsensusu nie ma najmniejszego sensu ciągnąć dyskusji.
Powtórzenie - zwłaszcza.




Spodobała mi się rubaszna kompania krasnoludów na "O". Stworzyłeś ich w taki sposób, że są sympatyczni i chociaż w sumie mało się dzieje, to przyjemnie się o nich czyta, bo się ich po prostu lubi. Tongue

Fajnie wplotłeś techniczne nowinki w świat fantasy - patrz kolejka. Ja jestem na TAK - i wygląd lokomotywy też niczego sobie.

Miejscami kuleje ci zapis dialogów - nie zapisujesz wielkiej litery, gdy czynność nie odnosi się bezpośrednio do mówienia.

Helga - idealne imię dla krasnoludki. Big Grin

Scena w kolejce - niepokojąca i miejscami zabawna.

Pomimo, że masz dość górnolotny styl pisania to całość jest lekka i przyjemna - dobry klimat.

RAGNOS doczytam (najpewniej już po długim weekendzie, bo w domu nie mam kompa, tylko na stancji) i wtedy "obgwiazdkuję" całość.

Podobało mi się.

Pozdrawiam!

PS. No i jak na tak dużą partię tekstu to mało błędów zrobiłeś, głównie literówki (no i te dialogi przepatrz koniecznie, o których wspomniałem). Dobra robota!
Odpowiedz
#3
Kociach. Tekst ma dwie części napisane na bardzo różnym poziomie. Pierwsza, zabawna z wartką akcją, wyrazistymi bohaterami czyta się szybko płynnie, tak na jeden łyk. Druga, niestety już gorzej. Nie da się jej wprawdzie zarzucić błędów warsztatowych, jednak jest zwyczajnie nudnawa. Czyta się po to żeby przemęczyć i nie pominąć być może jakiejś znaczącej informacji. Trzeba by ją co nieco ożywić, bo jest zbyt statyczna. Mowa starca na moje zdanie też jest nieco zbyt dęta.
To są sprawy do dopracowania, natomiast w części pierwszej zmieniać nic nie trzeba. Wszystkiego jest tam tyle ile potrzeba, by uruchomić wyobraźnię.

Czyli jest dość dobrze, ale radziłbym Ci wystrzegać się długich, statycznych scen. Fantastyka to w sumie czytadła rozrywkowe, znudzony zaś czytelnik, to kiepski czytelnik.
Pozdrawiam.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
Lekka obsuwa, ale komentuję RAGNOS, jak obiecałem.

Cytat:- Na bogów, dzieje się coś niedobrego, a ja nie mam nad tym żadnej kontroli – król uderzył bezwiednie pięścią o masywny podłokietnik dębowego tronu.
Z dużej litery.

Cytat:- Jeśli to nie omen zła – zaczął spokojnie, lecz zimno.
Drugi raz ktoś "zaczyna" mówić. Rzuca się w oczy i mi jakoś nie pasuje.

Cytat:- Panie – zaczął cicho, lecz z przekonaniem o słuszności swoich słów rycerz.
Trzeci. Wink Uczepiło się to słówko Ciebie, warto zwracać uwagę na to przy korekcie, bo często się tak zdarza. (Kiedyś napisałem tekst, gdzie dosłownie każdy 'syczał przez zęby', tak jak u Ciebie 'zaczynają mówić').


Warsztat jest dobry - łapanka mało co wyłapała, właściwie musisz tylko uważać na te 'czepliwe słówka', którym to, w tym tekście, było 'zaczynanie mówienia'.

Ja osobiście nie zmęczyłem się czytając drugą część. Fakt faktem, że część pierwsza DUR jest atrakcyjniejsza, ale w RAGNOS zaniepokoiła mnie idea ciemności i gdyby był to początek czegoś większego - pewnie poczytałbym dalej.
Cytat:Udaj się na południe, gdzie zbudujesz ostatni bastion ludzkości.
To zdanie robi potencjalnemu czytelnikowi nadzieję na jakąś niezłą akcję, która ma nastąpić. Przynajmniej mi zrobiło. Tongue

Pozdrawiam!
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości