Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
"Bryczesy Doktora Frankla"
#1
Witam, dawno nic od siebie nie wrzucałem. Jeśli ktoś czytał "Morowe Powietrze" i przypadło mu do gustu, to powinien być usatysfakcjonowany tym krótkim preludium do bliżej nieokreślonego tworu, który zamierzam w niedługim czasie popełnić. Jak zwykle nie stronię od kolokwializmów i świntuszenia, więc jak ktoś jest na to wrażliwy, to niech omija tekst szerokim łukiem.



Znacznie łatwiej pisze mi się, gdy zaczynam opowiadać historię od momentu przebudzenia. To taka dziwna przypadłość, że potrafię wtedy złożyć wszystko do kupy – w innym wypadku błądzę pomiędzy wierszami, nie mogąc dobrze wyważyć ciężaru tej mej opowiastki i tak bardzo często pochłania mnie jakiś szczegół rozmywając przy tym ogólny sens. Tak mogłoby się stać i teraz, więc… był to ciepły i suchy poranek. Choć może i nie – tego dnia padało. Była okropna ulewa. Kurwa, nie do końca jestem przekonany czy rzeczywiście wstałem wtedy rankiem – było jak sądzę gdzieś koło piętnastej, kiedy z trudem otworzyłem oczy.
Nie miałem siły podnieść nawet ręki by podrapać się po kulach. Wszak robię to od tylu lat co dzień po przebudzeniu i jeszcze nic nie uniemożliwiło mi celebrowania tego rytuału, aż do dziś. W głowie z nachalnością stada samic komarów świdrowały mi destrukcyjne myśli. Ręce, nogi, głowa, były tak ciężkie, że czułem się niemal tak, jakbym razem z materacem spadał w jakąś cholerną dziurę bez dna. Sęk w tym, że nie było wczoraj żadnej dziury. Psia krew, nic nie przybliża człowieka bardziej do bliżej nieokreślonego smutku, niż świadomość, że kutas wczoraj sobie nie pohasał. Oliwą dolaną do tego ognia zaniechania stały się litry alkoholu przelane wczoraj przez głowę, która w przeciwieństwie do kutasa zwiedziła chyba wszystkie krainy tego i nie tylko tego świata. Amen w pacierzu. Nie wstanę. Nie ma jak! Zatykało mnie w nosie, oddech był ciężki i świszczący, a w oczach dwoiły się wszelkie obrazy klęski przelane z pełnym animuszem na płótno Salvadora Dali. Z pod tych druzgocących migawek wyłaniały się „połamane” zegary. Tyk tyk, tyk tyk, tyk… tyk… tyk… znów nie mogłem wziąć oddechu.
Po jakiejś godzinie tkwienia w tym stanie półświadomości wreszcie wstałem i nalałem sobie 100 gram białego rumu. Nie pomogło. Spełniały się moje najczarniejsze sny – pomyślałem, że z pewnością umieram. Zawsze byłem zdania, że dzień w którym solidna dawka dobrego alkoholu nie będzie wstanie pomóc człowiekowi, będzie dniem ostatecznym. Usiadłem zatem na krześle z nietęgą miną oczekując Armagedonu. Wtem stało się coś strasznego – zorientowałem się, że nie mam spodni! W głowie zaczęły rozbrzmiewać złowieszcze motywy z siódmej symfonii Szostakowicza – chuj tam z apokalipsą, chuj z jej jeźdźcami, chuj nawet z samym kacem i – o zgrozo – chuj z moim chujem, NIE MIAŁEM SPODNI! Zacząłem nerwowo ich szukać. Przekopałem cały pokój do góry nogami – nie było ich. Ja pierdolę – syknąłem przerażony. Ja pierdolę, i co teraz – zapytałem samego siebie. Nie wyjdę przecież z pokoju bez spodni. Mogę zrobić absolutnie wszystko, ale tego nie jestem wstanie zrobić, oj nie. Jak zwykle z tego typu sprawami wiąże się bardzo osobista historia. Nie inaczej jest i tym razem.
Pamiętam jakby to było wczoraj – miałem wtedy niewiele ponad dwadzieścia lat i był to okres w którym zamieszkiwałem u pewnej damy, która w rzeczy samej okazał się zwykłą kurwą, ale nie o tym. Mieszkałem więc u tej damy lekkich obyczajów, a było to podczas niezwykle upalnego lata. Dzień od dnia nie różnił się zbytnio – nie pracowałem wtedy nigdzie, a dodatkowo miałem wakacje, więc wszystko kręciło się wokół porannego seksu, wieczornego seksu no i oczywiście całodobowego chlania, które jeszcze bardziej nakręcało mnie na jej dupę. Oddać trzeba uczciwie, że dziewczę wiedziało jak obsługiwać kutasa. Była w tym tak dobra, że czasem już na samą myśl o tym co mi zrobi jak się zbudzi – spuszczałem jej się pod dupę. Nadmienić warto, że nie byliśmy tam sami – w domu zamieszkiwała jeszcze jej siostra oraz rodzicielka. Mieszkały one na drugim piętrze, więc nie kolidowały w nazwijmy to – uprawianiu miłości. Wiązało się to jednak, jak się później okazało, z dość osobliwą przypadłością wybranki mojego, no powiedzmy - serca. Mianowicie, każdego poranka gdy oboje wstawaliśmy z łóżka, ona bezdyskusyjnie żądała bym założył spodnie. Wnioskowała o to z takim szaleństwem w oczach, że nie byłem nigdy wstanie się jej przeciwstawić w tej kwestii. Działo się to jednak jakoś wbrew męskiej naturze. Jestem głęboko przekonany o tym, że nie tylko ja po przebudzeniu mozolnie maszeruję w samych galotach po mieszkaniu – to tu, to tam. Od drzwiczek lodówki, przez korytarz, gdzieś w okolice sedesu. Jestem przekonany, że my wszyscy, faceci, tak właśnie robimy. To całkowicie naturalne. Wracając jednak do tematu – ta moja naturalna potrzeba została zduszona w zarodku. Bite dwa miesiące pierwsze co robiłem po usadzeniu zada na łóżku - to zakładanie spodni. Ta moja luba twierdziła, że nie wyobraża sobie, żebym nie daj boże, paradował tak w samych bokserkach po jej mieszkaniu. Mówiła o tym tak, jakby był to najoczywistszy grzech i śmiertelna zarazem zniewaga. Jak sama twierdziła zniewaga zarówno dla niej, jak i dla jej rodziny. Boże przenajświętszy – myślałem sobie w głębi duszy – tuż to dziewczę zajada się moim fiutem od ponad miesiąca jakbym miał pod pępkiem napis – „Zielona Budka”, a widzi problem w tym, że chodzę bez spodni. Mimo wszystko postanowiłem dla świętego spokoju postarać się o tym zapomnieć. Co dzień rano wstawałem i pierwsze co robiłem to wciągałem te przeklęte spodnie. Dopiero wtedy oboje wychodziliśmy z pokoju, a ja spokojnie mogłem maszerować po domu. Mijały jednak kolejne dni, a potem tygodnie, a ja ciągle czułem się nieswojo budząc się i widząc to jej surowe spojrzenie w kierunku złożonych na krześle spodni. Ciągle rzecz jasna potulnie wstawałem i je zakładałem, aczkolwiek coraz bardziej nie dawało mi to spokoju…
Od tego czasu zacząłem pisać. Tak, to nie żart. Nie jest żadną tajemnicą, że większość pisarzy, lub ludzi próbujących pisać zaczęło to robić ze względu na kobiety lub z ich powodu. Nie inaczej było ze mną – nie mogłem pojąć tego absurdu. Czemu zależało jej tak na tych spodniach? Sama robiła przecież dużo gorsze rzeczy, aniżeli ten mój brak spodni. Żebyśmy mieli jasność – nie była to żadna cnotka, wręcz przeciwnie – kochała się pierdolić. Nie tylko ze mną zresztą. Co jednak u licha przeszkadzał jej mój brak spodni. Frasowało mnie to do tego stopnia, że postanowiłem zmierzyć się z tym problemem – choćby pośrednio – wylewając swoje myśli na papier. Są takie kwestie, które nurtują człowieka tak bardzo, iż nie jest gotowy żyć nie próbując przynajmniej znaleźć na nie odpowiedzi. Właściwie wtedy zrozumiałem po raz pierwszy, tak naprawdę, że świat jest mocno popierdolony, głównie dzięki ludziom. Również wtedy zdałem sobie sprawę jak bardzo tragi-komiczne są relacje międzyludzkie. Śmiech, a nawet pewna karykaturalność idzie tu w parze z prawdziwym nieszczęściem, które sami malujemy pędzlem absurdu, maczanym raz po raz, w zeschniętej aż zanadto wydzielinie nadziei, i ot - pospolitej naiwności.
Siedzę więc w tym swoim pokoju, na tym moim niedużym krześle, w samych majtkach i piszę linijkę za linijkę, wers za wersem, a wy czekacie na jakiś finał tej historii. Na wniosek, na myśl, złotą myśl, która odmieni wasze życie, lub też puentę, która wprawi was w osłupienie. Po to przecież opowiada się takie historie. Po to przecież właśnie się je pisze. Nic bardziej mylnego. Ja po prostu chciałbym wreszcie znaleźć swoje spodnie.

Odpowiedz
#2
Ten jaki Henry Miller wannabe. Wink Jestem na tak, podoba mi się, czyta się lekko, płynnie, bez zgrzytów. Może o jednego, albo i dwa chuje za dużo, ale jest wporzo.
Odpowiedz
#3
(06-06-2012, 08:17)shinobi napisał(a): Ten jaki Henry Miller wannabe. Wink Jestem na tak, podoba mi się, czyta się lekko, płynnie, bez zgrzytów. Może o jednego, albo i dwa chuje za dużo, ale jest wporzo.

Czuję się rozpracowany. Dzięki!
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości