Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bro i Bogowie (1)
#1
Pierwsze z serii opowiadań zebranych pod roboczym tytułem "Bro i Bogowie".
Fantasy, mitologia nordycka wymieszana z współczesnością.
Całość zbioru nawiązuje do legendy walkirii Brunhildy i wojownika Sygurda.


1.

Gdyby rok temu ktoś jej powiedział, że trzeciego września, w poniedziałek rano, przywlecze swój tyłek do szkoły, po to, aby objąć wychowawstwo w jednej z klas w Zespole Szkół Jakichś Tam – nie pamiętała pełnej nazwy - parsknęłaby mu w twarz głośnym śmiechem. Która to w ogóle miała być klasa? Trzeba będzie sprawdzić.
Pamięć od czasu tego nieszczęśliwego wypadku sprawiała jej problemy. Naprawdę trzeba być ostatnim idiotą, aby rzucać koszykiem sklepowym w ludzi. A jakiś zarośnięty kretyn zrobił to! Jedyne co zapamiętała to uderzenie owym koszykiem i nieznajomego mężczyznę, zabierającego ją spod marketu. A potem obudziła się w szpitalu.
Co ją podkusiło, aby akurat tego dnia wybrać się na zakupy? Przecież to logiczne, że jak jest promocja, to zbiera się w tłum, a w tym tłumie zawsze znajdzie się jakiś szaleniec. Co najdziwniejsze, pamiętała wyraźnie to wydarzenie. Cała reszta gdzieś wyparowała. Z czasem przypomniała sobie część rzeczy, jednak tego co było przed wypadkiem nie umiała. Dzieciństwo i czasy nastoletnie zniknęły jakby pochłonęła je czarna dziura.
Olać to. Najwidoczniej wspomnienia nie były tego warte, skoro jej mózg nie chciał do nich wracać.
Skacowana, po ostatnim sierpniowym zlocie, na którym nie mogło jej zabraknąć, wszak trzeba było pożegnać odchodzącą w przeszłość młodość i wejść w ponurą, bez perspektyw dorosłość, stała teraz w sali gimnastycznej, wraz z pozostałymi nauczycielami i grupą rozwrzeszczanych bachorów. Część z tych bachorów wydawała się być już prawie dorosła. O tak, to już nie podstawówka, a chyba gimnazjum, czy liceum. Kurwa. To też trzeba będzie potem sprawdzić.
Skrzywiła się, czując narastające pulsowanie w głowie i wysuszone gardło. Ciekawe, czy mają tu automat z kawą? Albo wodą. Woda będzie lepsza. Najlepsze byłoby piwo, ale tego to na pewno tu nie mają. Westchnęła ciężko, wyciągając z kieszeni paczkę gum miętowych. Rozwinęła jedną z nich i wsunęła w usta, niwelując nieprzyjemny posmak przetrawionego piwa.
Mogliby rozmawiać trochę ciszej. O ile ich wrzaski, przekrzykiwania, można w ogóle nazwać rozmową.
Obiecując sobie na drugi raz pić o wiele mniej i wracać do domu wcześniej niż o piątej rano, by zaliczyć kilka godzin snu, ściągnęła motocyklową kurtkę, w której od kwadransa grzała się, niczym kurczak obracany na rożnie, w jednym z przydrożnych barów.
Dobrze, że przynajmniej makijaż zdążyła zrobić, zanim ten zadufany w sobie dupek – tu niebieskie oczy zatrzymały się na przemawiającym pośrodku sali gimnastycznej do zgromadzonych bachorów, dyrektorze szkoły – zadzwonił do niej, informując, że od półgodziny powinna być w szkole i oczekiwać na przybycie swoich uczniów.
Ja pierdolę – wyrwało jej się cicho.
Uczniów!
Cudem dostała tę pracę, uruchamiając wszelkie tylko sobie znane kontakty i znajomości.
A kiedyś obiecywali świetlaną, pełną sukcesów przyszłość po ukończeniu Kolegium Nauczycielskiego i licznych kursów. Tylko zapomnieli sprecyzować, gdzie ona miała czekać. Może na kasie w jednym z supermarketów? A może na słuchawkach Plusa, Ery czy innego Playa, wciskając ludziom kity?
Zaklęła drugi raz. Głośniej.
Tym razem ktoś stojący obok parsknął śmiechem.
Odwróciła głowę w tamtą stronę mierząc surowym spojrzeniem dwóch pryszczatych chłopców. Gimnazjum jak nic. W głowie zaświtała cicha nadzieja, że to nie jej przyszli uczniowie.
- Koleżanko – stojąca nieopodal kobieta w średnim wieku, ze spiętymi w kok włosami, popatrzyła na nią nieprzyjemnie zza oprawek drucianych okularów.
- Przepraszam – pokajała się prędko. – Ten hałas, szum, wrzaski...
- To młodzież. Muszą się wyszaleć – kobieta ponownie zgromiła ją spojrzeniem. – A my mamy dawać im przykład. Dobry. – rzuciła z naciskiem. – Mamy nieść kaganek oświaty, rozświetlający ciemną, pełną niebezpieczeństw, zakrętów, wertepów drogę do dorosłości. Powinna to pani, pani Brunhildo rozumieć – obrzuciła krytycznym spojrzeniem młodszą koleżankę po fachu. – Jednak niekoniecznie identyfikować się z nimi w tym stopniu. – świdrujące oczka zatrzymały się na obcisłych, skórzanych spodniach ( komplet motocyklowy wraz z kurtką, za jedyne osiemset złotych na wyprzedaży) i równie obcisłym topie na ramiączkach w kolorze wściekłej zieleni. Ze sporą plamą po piwie na płaskim brzuchu. – Chyba nie muszę mówić pani, że ten ubiór nie jest odpowiedni na akademię z okazji tak podniosłego wydarzenia, jak rozpoczęcie nowego roku szkolnego – syknęła cicho.
- Musiałam jeszcze załatwić kilka spraw, nie zdążyłam się przeb... – zaczęła Brunhilda, nazywana przez znajomych Bru. W większości przypadków jednak Bro. Od ilości piw, które potrafiła w siebie wlać.
- Droga koleżanko – syknęła głośniej kobieta w okularach – nie ma nic ważniejszego od prowadzenia tej zagubionej młodzieży, tych zbłąkanych w przesyconym reklamami i materializmem świecie, owieczek, drogą moralności, pokoju i nauki. I to jest nasze zadanie. Czy pani to rozumie? Mamy ważną misję dziejową do spełnienia.
- Ależ, oczywiście... rozumiem... – Bro spróbowała wykrzesać z siebie chociaż minimalną odrobinę zainteresowania wywodem dydaktycznym kobiety.
Kurwa, jakiej kobiety. Starej, czepiającej się o szczegóły prukwy.
Głupotą byłoby jednak tracić pracę, zanim jeszcze na dobre ją rozpoczęła.
Przywołała na twarz grymas przepraszającego uśmiechu, czując się jak skarcona, zbuntowana nastolatka.
- To się już więcej nie powtórzy – szepnęła konspiracyjnie.
Więcej już nie założę topu z plamą – dodała do siebie w myślach.
- A pani też uczy w tej szkole? – palnęła bezmyślnie. Co też kac może zrobić z człowiekiem. A raczej jego mózgiem.
Na policzki kobiety wystąpił rumieniec oburzenia. Nadęła się niczym ropucha nadmuchana słomką.
- Uczę tutaj religii. – odparła wyniośle – Krzewię pośród tych niewinnych istotek wiarę w Pana – podniosła nieco głos.
Bro powiodła wzrokiem po niewinnych istotkach. Dwie z nich, właśnie obściskiwały się publicznie, stojąc w grupie swoich znajomych.
- Zadławi biedaczkę– wyrwało jej się, przyglądając namiętnie całującej się parce.
Katechetka prychnęła ze złością, spoglądając w tę samą stronę.
- Grzeszne dzieci – mruknęła, bez wahania ruszając w ich kierunku.
- Czy ja wiem, czy takie grzeszne? Całowanie jest całkiem przyjemne – Bro przezornie wycofała się pod ścianę, by zniknąć z oczu katechetce.
Stanie pod ścianą, miało swoje plusy.
Mogła oprzeć się, schować za plecami kilku, prawdopodobnie rodziców i przyglądać zgromadzonym. Przynajmniej chwilowo nikt nie widział kompromitującej plamy. Jak ona tam się znalazła?
Chyba Andrzej otworzył puszkę, która miast uraczyć ich cierpkim smakiem Lecha, wypluła swoją zawartość wprost na Bro. A może to Kris? Nieważne.
Może lepiej będzie jednak założyć kurtkę. Głupi pomysł. Usmaży się w niej.
Co to w ogóle za zwyczaje, aby we wrześniu tak ostro grzało słońce?
Skrzywiła się.
Najwidoczniej dyrektor skończył już przemawiać, bo z głośników popłynęła jakaś piosenka, śpiewana przez trzy dziewczyny stojące pośrodku sali. Towarzyszący im chłopiec brzdąkał na gitarze.
Akademia. Na rozpoczęcie roku szkolnego. Kto wymyślił takie głupoty?
Odgarnęła blond grzywkę z czoła i spojrzała tęsknie w okna. Bezczelny promień słońca połaskotał ją w nos.
Zastanawiając się gdzie zaparkowała motocykl i wodząc półprzytomnie po pozostałych, równie znudzonych jak ona, zauważyła idącego w jej stronę mężczyznę. - Nigdy więcej nie pojadę na kacu.- mruknęła błagalnie – Byle tylko się nie czepiał.
Dyrektor szkoły spojrzał karcąco na nową podwładną. Nie przypadła mu do gustu od samego początku, kiedy tylko przekroczyła próg szkoły z kaskiem w dłoni. Nie miał jednak wyboru. Musiał znaleźć kogoś, kto przejmie wychowawstwo klasy, podczas gdy poprzednia nauczycielka będzie próbowała podreperować swoje zdrowie. Innych chętnych nie było. A tę tutaj polecił znajomy znajomego kuzynki siostry no wiesz... tego co to ożenił się z tą heterą, co go potem wałkiem tłukła.
- Po zakończeniu spotkania z klasą, proszę stawić się u mnie w gabinecie – rzucił oschle dyrektor, mijając Bro i kierując się w stronę wyjścia z sali.
Przez chwilę pozazdrościła mu, że może opuścić hałaśliwą młodzież.
Nie zdążyła nawet skinąć głową, że usłyszała, gdy już zniknął za drzwiami.
Westchnęła ciężko, przewidując kłopoty.
Sięgnęła dłonią do tylnej kieszeni spodni i szczupłymi palcami wyjęła stamtąd pomiętą karteczkę. „ III a, s. 55”. Przez chwilę gapiła się na świstek. Sala pięćdziesiąt pięć? Miała nadzieję, że to nie na piątym piętrze. Bzdura. Nie było piątego piętra. Szkoła miała ich raptem dwa. I parter. Dobrze, że nie sala 666. Niby gdzie miałoby to być? W piekle? W piekle to Bro już była, a przynajmniej tak sądziła po odgłosach wydawanych przez niewinne istotki, jak je określiła katechetka.
Ciężkie westchnienie dobyło się z jej piersi.
Głowa zaczynała boleć ją coraz mocniej, gardło paliło, domagając się zwilżenia, a nogi bolały od stania. Wygodne buty, odpowiednie do jazdy motocyklem, nie były równie odpowiednie do stania w nich przez dwie godziny na durnej akademii. Poza tym było niemiłosiernie ciepło.
Na szczęście całość przedstawienia dobiegała końca. Gwar rozmów, a raczej krzyków wzmógł się gdy młodzież podążyła śladem dyrektora. To znaczy ruszyła do wyjścia.
Czy oni nie potrafią porozumiewać się ze sobą ciszej?
Niebieskie ślepia przesunęły się po fali uczniów, przeciskających przez wąskie drzwi sali gimnastycznej.
Bydło ma szersze wrota w oborze – przemknęło Bro przez głowę.
A niewinne istotki właśnie zachowywały się jak bydło pędzone na spęd przez dzielnych kowboi.
Wyjęła przeżutą gumę z ust i przykleiła do ściany.

2.
Tego wieczoru na dworze burgundzkim nie rozbrzmiewały odgłosy uczty. Gjuki widząc rozsierdzoną małżonkę przezornie czmychnął na polowanie, wybierając starcie z zwierzyną, jako mniejsze zło.
Służba słysząc kroki władczyni pochowała się we wszelkich możliwych kątach. I nie wyściubiała z nich nosa, dopóki nie było takiej potrzeby.
A wszystko wskazywało na to, że nie będą jej potrzebni w najbliższym czasie.
Królowa znalazła sobie zajęcie.
-Jak mogliście dopuścić do tego, aby uciekł? – Grimhilda krążyła nerwowo po komnacie, w której na co dzień udzielała audiencji. – Aby uciekli oboje?! – podniesiony głos odbił się echem od ścian.
Gunnar i Guttorm opuścili głowy w milczeniu wpatrując się w słoje na dębowej podłodze, jakby pierwszy raz dostrzegli ich nieregularny kształt i skupiał on teraz całą ich uwagę.
Komnata królowej matki, z wielkim tronem stojącym na kilkustopniowym wzniesieniu, przykrytym wzorzystym dywanem, ławami ciągnącymi się pod ścianami, kojarzącymi się nieodmiennie z ławami oskarżycieli, obu dzielnych wojowników napawała onieśmieleniem. A kiedy zostali wezwani, by stawili się przed obliczem rodzicielki, ich serca nie znające strachu ni litości, zadrżały. Poczuli się jakby mieli stanąć przed Odynem, rozliczającym ich z uczynków.
- Miałeś go zabić – syknęła w stronę Guttorma. – Nie potrafiłeś tego zrobić? A może chciałeś, aby twoja siostra cierpiała? – utkwiła w synu surowe spojrzenie.
- Nigdy nie przyczyniłbym się do cierpienia Gudrun – odezwał się cicho Gunnar, nie podnosząc oczu. – Żaden z nas nigdy by się nie przyczynił – poprawił szybko.
- Żywię taką nadzieję – Grimhilda zmierzyła wojowników surowym wzrokiem.
Zatrzymała się pośrodku komnaty, ściągając gniewnie brwi.
- Spał, kiedy pchnąłem go mieczem – zaczął Guttorm – przebudził się, zerwał, złapał za swój... – zająknął się. – Ocknąłem się, leżąc na zakrwawionej podłodze. Nic więcej nie pamiętam – dodał ciszej.
Królowa machnęła dłonią, dając mu znak aby umilkł.
- Nie pytam o to co zdarzyło się wieki temu, głupcze – prychnęła pogardliwie. – Chcę wiedzieć dlaczego pozwoliliście im uciec teraz! – podniosła głos. – Nie po to Odyn wysłuchał moich modlitw, błagań i przyjął ofiary, pozwalając wam zejść do Midgardu, byście nie wykonali swojego zadania!
- Królowo matko... – zaczął niepewnie Gunnar
- Zamilcz! – zacisnęła pięści, z trudem powstrzymując się od wymierzenia synowi siarczystego policzka.
Ciemnoczerwona, długa, bogato zdobiona drogocennymi kamieniami suknia zaszeleściła, kiedy jej właścicielka sadowiła się wygodnie na tronie.
- Ich świat jest zupełnie inny – spróbował wyjaśnić Guttorm – kiedy tylko tam pojawiliśmy się, ci wszyscy ludzie...
- Co ci wszyscy ludzie? – warknęła.
- Otoczyli nas, przyglądali nam się podejrzliwie... byli zupełnie inni niż my... – mężczyzna spojrzał niepewnie na królową – Nie wiedzieliśmy...
- Czego nie wiedzieliście? Czyż Odyn w swojej łaskawości nie uprzedził was, że Midgard różni się od Asgardu i Walhalli? Czego tam się spodziewaliście? Bram, przez które dotrzecie do raju? A może Bragiego z harfą? I któremu z was przyszło do głowy wpaść w tłum stojący przed jednym tych wielkich budynków... jak oni je nazywają? – zastanowiła się.
- Markety. Supermarkety, hipermarkety – podsunął prędko Gunnar, bogatszy o wiedzę, zdobytą na ziemi.
- Właśnie. Tak więc, czyj to był pomysł, aby wpaść w ten tłum i zacząć wymachiwać mieczem? W dodatku będąc ubranym wyłącznie w futro niedźwiedzie?
Obaj ponownie opuścili wzrok. Słoje na podłodze były zaiste fascynujące.
- Ten żebrak pod tym marketem... – Gunnar pierwszy odważył się spojrzeć na matkę – Bragi też często przebierał się i umilał czas innym śpiewem i grą na harfie – zaczął tłumaczyć.
- Tamten nie miał harfy, ale coś podobnego. Też ze strunami. Grał i śpiewał. Inni wrzucali mu złoto i dary do takiego podłużnego naczynia. – dopowiedział Guttorm.
- Byliśmy pewni, że to Bragi...
- A potem kiedy podeszło do niego dwóch wojowników w niebieskich ubraniach, z białymi mieczami przy pasach...
- Mieli takie śmieszne hełmy na głowie.
- I zaczęli go poszturchiwać, krzyczeli coś do niego.
- Pomyśleliśmy, że nie możemy na to pozwolić, aby ktoś go obrażał.
- Głupcy! – syknęła ze wściekłością. – Zaatakowaliście policjantów!
Obaj mężczyźnie ponownie wpatrzyli się w podłogę.
- Aby was pojmać, potrzebne były cztery radiowozy i brygada antyterrorystyczna! – wyprostowała się, mierząc mężczyzn nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Nie umieli walczyć – wyznał ze skruchą Gunnar – Ich białe miecze pękały gdy tylko w nie trafiliśmy. Ludziom to się podobało. Oklaskiwali nas. Chcieli więcej. Spodobało nam się... Byli przyjaźnie nastawieni, zaczynali nas czcić... Krzyczeli, że powinniśmy zrobić to samo z osłami.
- Z posłami – wtrącił brat.
- Mówili, że pomogą nam dotrzeć do jakiejś wioski.
- Na Wiejską – pospieszył z wyjaśnieniem Guttorm.
- Za co bogowie pokarali mnie takimi synami? – westchnęła z dezaprobatą, wznosząc oczy w górę. - Mieliście odnaleźć Brunhildę i Sygurda. Zabić ich! A przynajmniej pojmać i przyprowadzić tutaj, aby Gudrun mogła sama to zrobić! Odyn wysłuchał naszych modlitw, dając wam szansę! Wy natomiast wywołaliście awanturę, a tamci uciekli, widząc co się dzieje. Rozpoznali was!
- Zdążyłem rzucić w nią tym takim czymś, co stało pod szklanym namiotem – odezwał się niepewnie Guttorm.
- Kosz! – podniosła głos królowa – Rzuciłeś w nią durniu koszem, w którym ludzie wożą zdobyte pożywienie!
- Przewróciła się, widziałem, że jej twarz zalała się krwią...
- Ogłuszyłeś ją! A Sygurd zabrał ją stamtąd i ukrył.
- Żyją tam znacznie dłużej niż my... – spróbował wtrącić Gunnar. – Przystosowali się, przejęli zwyczaje ludzi...
- Odyn powinien was skazać na zamieszkanie tam – warknęła. – Powinien was tam zostawić, miast wydobywać z więzienia i pozwolić wrócić tutaj. Może wtedy nauczylibyście się czegoś.
- Królowo matko... – zaczął nieśmiało Guttorm, ściskając rękojeść miecza.
Spojrzała na niego gniewnie.
- Jak zniosła to nasza siostra? – w jego głosie zabrzmiała troska.
Królowa westchnęła ciężko, podpierając podbródek na dłoni.
- A jak miała znieść? – prychnęła – Nie dość, że nie zrobiliście tego co do was należało, to przynieśliście wstyd swoim postępowaniem. Powinnam was wygnać.
- Może moglibyśmy spróbować jeszcze raz? – odważył się spytać Gunnar.
Posłała mu drwiące spojrzenie.
- Wy? Obaj? – wybuchnęła szyderczym śmiechem. – Wasza siostra modli się do bogów o pomoc. Mam nadzieję, że wysłuchają próśb udręczonego serca.
- Może moglibyśmy dołą... – chciał spytać Guttorm.
- Nawet nie próbujcie się w to mieszać – warknęła, mierząc ich obu wrogim spojrzeniem – Dość już kłopotów narobiliście – wyprostowała się – Zejdźcie mi z oczu. Natychmiast – podkreśliła surowo.
Pokłonili się z szacunkiem królowej i spojrzeli po sobie z pewnym smutkiem. Nie sprawdzili się jako opiekunowie siostry. Matka miała pełne prawo wpaść w gniew.
Jak na komendę odwrócili się, ruszając szybkim krokiem w stronę wyjścia. Trzeba będzie zastanowić się na spokojnie, jak zmazać tę plamę na honorze wojownika.
Nie zdążyli dojść do drzwi, kiedy te otworzyły się szeroko.
- Księżniczka Gudrun prosi o posłuchanie – oznajmił cienki głosik służebnego dobywający się zza nich i na progu stanęła siostra wojowników.
Siostra?
Obaj mężczyźni wpatrzyli się z niedowierzaniem w to coś, tego kogoś kto ukazał się ich oczom. Niemniej zdumiona i zaskoczona była sama królowa.
Stojąca na progu kobieta, z rozpuszczonymi czarnymi włosami, oparła się niedbale ramieniem o drzwi i okręcała na palcu kosmyk włosów, patrząc ciemnymi, błyszczącymi oczami na braci. Jej ubiór pozostawiał wiele do życzenia, przynajmniej w oczach matki. Zamiast królewskich szat, godnie noszonych, ubrana była w... Grimhilda zaniemówiła, patrząc pełnym zaskoczenia wzrokiem na umiłowaną córkę.
- Co to ma znaczyć? – odzyskała głos po długiej chwili, którą obaj wojownicy wykorzystali na dokładne przyjrzenie się siostrze.
Na bogów! Ta stojąca przed nimi istota, zdawałoby się zesłana na pokuszenie przez samą Freję, budziła w nich odczucia, bynajmniej nie braterskie.
Postukując głośno o posadzkę obcasikami wysokich szpilek, Gudrun przeszła swobodnym krokiem obok braci, obrzucających ją pożądliwymi spojrzeniami. Przylegająca do jej ciała niczym druga skóra, czarna suknia z rozcięciem odsłaniającym smukłe udo i zgrabną łydkę, podkreślała krągłe piersi wychylające się zza dekoltu.
Kobieta przystanęła przed tronem, poprawiając zarzucony na odsłonięte ramiona, tiulowy, beżowy szal i skłoniwszy się lekko przed matką, uśmiechnęła się szeroko.
- Co... to... ma... znaczyć... – wyjąkała Grimhilda, nie odrywając wzroku od przebranej dziwacznie, córki.
- Myślę, że poradzi sobie o wiele lepiej niż oni – donośny, niski męski głos zawibrował w powietrzu. – Jest bystra, mądra i... – jego właściciel zawiesił na dłuższą chwilę wzrok na krągłościach Gudrun - ... przebiegła. – dokończył, przekraczając próg.
Wkraczający do komnaty wysoki, postawny mężczyzna w równie dziwacznym przebraniu, składającym się z ciemnego garnituru, krawata i lśniących, skórzanych butów, gładko ogolony, z zaczesanymi do tyłu półdługimi, miedzianymi włosami, kogoś królowej przypominał
Przyjrzała mu się raz i drugi z uwagą. Otworzyła usta ze zdumienia.
- Odnajdzie zarówno Brunhildę, jak i Sygurda – mężczyzna podszedł bliżej.
Królowa matka wpatrywała się w przybysza pełnym niedowierzania wzrokiem.
- Thor – wydusiła wreszcie z siebie.
- Cóż... – w dłoni mężczyzny pojawił się młot. Przerzucił go od niechcenia do prawej ręki. Błękitne płomienie przemknęły zwinnie po rękojeści narzędzia. – Wygląda na to, że nie da się niczego przed tobą, królowo, ukryć – na przystojnej twarzy boga pojawił się szeroki uśmiech.
Gunnur i Guttorm opadli na kolana, nie śmiejąc podnieść oczu na mężczyznę.
Thor! Sam Thor, bóg burzy i piorunów! Potężny i władczy, zszedł do nich!
- Za twoim pozwoleniem – Thor skinął lekko głową w stronę oniemiałej królowej – zabiorę Gudrun do Midgardu. Znam ich świat lepiej niż Odyn i twoi synowie.
Podszedł bliżej i dwornie podał ramię księżniczce.
Gudrun uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona, bynajmniej nie onieśmielona obecnością boga.
Grimhilda zdołała tylko przytaknąć w milczeniu głową.
- Nawiasem mówiąc – Thor pochylił się w stronę królowej – dość już miałem waszych modłów. Przez wieki wciąż to samo. – szepnął jej do ucha – Odyn z ich powodu wpadł w depresję. – rzucił drwiąco. – Nie zamierzam być następny – puścił Gudrun łobuzerskie oczko.
Młoda kobieta roześmiała się głośno.
- Zrobię to co do mnie należy i powrócę tu matko – zwróciła się do królowej.
Grimhilda, wciąż w szoku, machnęła tylko dłonią.

3.
Sala pięćdziesiąt pięć.
Bro popatrzyła niepewnie na zamknięte drzwi, zza których dobiegały iście szatańskie wrzaski. Mordują się czy jak? Może lepiej im nie przeszkadzać? Wybiją się pomiędzy sobą i będzie spokój? Westchnęła ciężko. Nie wybiją się skubańce. Wytrzymałe są.
W głowie miała słowa dyrektora. „ To miłe dzieciaki. W tym roku zdają maturę. Ich poprzednia wychowawczyni przebywa niestety wciąż na zwolnieniu lekarskim.” Tak... lekarskim... Z tego co Bro słyszała od innych nauczycielek, kobieta przeszła załamanie nerwowe po tygodniowej wycieczce z IIIa w góry.
„ Grzeczne, spokojne. Co prawda, jak to młodzież bywają czasami rozbrykane, ale powinniśmy im pozwolić na odrobinę swobody. Muszą jakoś odreagować nadmiar nauki. Zresztą, każdy z nas był kiedyś młody”.
Sądząc po odgłosach zza drzwi owo rozbrykanie osiągało właśnie apogeum.
„Obejmie pani zastępstwo u nich, do czasu, kiedy ich wychowawczyni nie wróci.”
Z nadzieją, że sama nie wyląduje na nagłym zwolnieniu od psychiatry, Bro nabrała głęboko powietrza w płuca i sięgnęła do klamki. Zawahała się.
No, dalej, Bro. Trzeba tam w końcu wejść i przynajmniej sprawdzić co się dzieje. Dyrektor wywali cię z roboty, jak zdemolują klasę. Podobno dostaliście świeżo wyremontowaną. Jako jedyni w szkole.
Nacisnęła klamkę, otwierając z rozmachem drzwi i stanęła na progu sali.
Nikt nie zauważył jej wejścia.
W sumie nie dziwiła im się. Mieli zapewne setki ciekawszych zajęć, niż siedzenie i nudzenie się w szkolnej klasie w ten ostatni dzień wolności. Ona też miała. Tego jednak głośno nie wypadało mówić.
Powiodła niebieskimi oczami po wnętrzu.
Kurwa...
Wymalowany na jednej ze ścian penis, na pewno nie był dziełem brygady remontowej.
A może i był?
Prowokujący uśmieszek jednego z uczniów, który właśnie wykańczał swoje dzieło markerem, świadczył o tym, że jednak nie był.
- Ładny psze pani? – autor malunku odwrócił się w stronę wchodzącej nauczycielki.
Niebieskie oczy zatrzymały się na drwiącym uśmiechu chłopca.
- Czy ja wiem? – przyjrzała się jego dziełu.
Za jakie grzechy? Za jakie grzechy? Dlaczego nie mogła teraz odsypiać zarwanych na zlocie nocy? Dlaczego nie mogła napić się piwa, by ugasić narastające pragnienie? I dlaczego do cholery bolała ją głowa? Bo masz kaca, idiotko. To boli. Załatw to z nimi i spadasz stąd.
Reszta klasy o dziwo zamilkła, wpatrując się to w kolegę, to w wychowawczynię.
- Trochę krzywy – odezwała się Bro po dłuższej chwili podziwiania wątpliwego dzieła – Ale ja tam nie wnikam w to, co ci koledzy pokazują.
Po klasie rozszedł się gromki śmiech.
Ruszyła w kierunku stojącego pod oknem biurka.
Jak ma uciszyć tę bandę bachorów? Skoro bawią ich takie obrazki, to może ma im narysować gołą babę na tablicy?
Przewiesiła kurtkę przez oparcie krzesła i zasiadła na nim ciężko.
Plan. Miała im podać plan lekcji na jutrzejszy dzień. Gdzie go wsadziła?
Przeszukała kieszenie kurtki. Jest!
- Proszę pani – dotarł do jej uszu dźwięczny dziewczęcy głos. – Proszę pani, pani się nie przejmuje, on tak zawsze.
Kurwa dziecko, zamilcz. Nie gadaj. Nie dzisiaj. Bro czuła tępy ból w głowie, który narastał z każdą chwilą.
Wyprostowała pomiętą kartkę z planem, przyjrzała jej się i dopiero wtedy spojrzała w stronę mówiącej nastolatki.
- Będzie musiał się odzwyczaić – mruknęła pod nosem.
- Pani Joanna zawsze wzywała jego rodziców – poinformowała ją dziewczyna. – On się nazywa Przemek Gawliński.
Bro popatrzyła na nią spokojnie. A przynajmniej miała nadzieję, że tak właśnie patrzy. Nie chciała, aby w jej oczach ktokolwiek dostrzegł teraz żądzę mordu.
- Przemek, siadaj – któryś z uczniów zawołał kolegę.
- Nooo, siadaj – podniosło się kilka głosów.
- Możecie się przymknąć? – spytała mało pedagogicznie, podnosząc się zza biurka i zerkając na kartkę. – Przynajmniej na chwilę. Łeb mnie napier... to znaczy głowa mnie boli– poprawiła się prędko i odszukała wzrokiem leżący pod tablicą kawałek kredy.
Myśl! Myśl! Panie nauczycielki nie przeklinają. I nie przyjeżdżają skacowane do szkoły. Sięgnęła do kieszeni po gumę. Chwilę później orzeźwiający, miętowy smak wypełnił jej usta.
- Pani ma plamę! Na bluzce! – wrzasnął wspomniany Przemek.
- To nie jest bluzka, tylko top – poinstruowała go jedna z dziewczyn. – Nie znasz się
- Naprawdę, ładny kolor – odezwała się, tak, która pierwsza podała imię sprawcy malunku.
Bro powiodła ciężkim spojrzeniem po klasie.
- Umówmy się, że jak chcecie stąd wyjść szybko, to uciszycie się, odpiszecie plan i... – przyjrzała się ich twarzom. – I widzimy się jutro na historii.
- Pani nas będzie uczyć historii? – wyrwało się któremuś z uczniów.
- Nie wygląda pani na nauczycielkę historii – odważnie oznajmił inny.
- A ty mi nie wyglądasz na kogoś, kto ją w tym roku zda – rzuciła, sięgając po kredę.
Bro, opanuj się. Chyba nie powinno straszyć się dzieci. Wywalą cię z roboty, zanim odbierzesz pierwszą wypłatę.
- On tylko żartował, psze pani
- Zamknij się
- No co?
- Ciiii
Skrzypiąc kredą napisała na tablicy plan zajęć na najbliższe dni, nie zwracając uwagi na dyskutującą za jej plecami młodzież. Dopiero, kiedy skończyła, odwróciła się w ich stronę.
- Przepiszcie i macie wolne. – mruknęła, zasiadając na powrót przy biurku. – A ty, załatw farbę w tym samym odcieniu i zamaluj to – oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Dyrektorowi twoje dzieło się nie spodoba.
- Ma jakieś kompleksy? – zarżał radośnie Przemek.
- Sprawdź – odparowała od razu, ganiąc się w duchu za to, że dała się wciągnąć w pyskówkę ze smarkaczem. I ona ma z nimi wytrzymać jakiś bliżej niesprecyzowany czas?
Rumor odsuwanych krzeseł, wrzawa, która podniosła się na nowo, świadczyły o tym, że dzieciaki odpisały już plan i opuszczały klasę.
Kiedy za ostatnim z nich zamknęły się drzwi, położyła głowę na biurku.
- Do domu – mruknęła pod nosem. – Jakie do domu? Jeszcze rozmowa z przełożonym – przypomniała sobie. Miała nadzieję, że uda jej się nie zakląć podczas rozmowy z nim.


4.
- Nie wydaje ci się, że powinniśmy, a raczej ty powinnaś wreszcie zabrać się za to, po co tu przybyliśmy? – leżący na szerokim dwuosobowym łóżku, w jednym z apartamentów warszawskiego hotelu, mężczyzna uniósł się na łokciu patrząc z błyskiem w oku na leżącą obok kobietę.
Przeciągnęła się leniwie, zsuwając kołdrę i odsłaniając krągłe piersi. Odgarnęła z czoła kosmyk czarnych, długich włosów i zerknęła figlarnie na partnera.
- Od kiedy tu przybyliśmy nic ci się nie podoba – oznajmiła, siadając. – Dyskoteki – nie. Kina – nie. Muzea – nie. Wędrówki po górach odpadają. Leżenie na plaży i opalanie się, też nie przypadło ci do gustu. Oglądanie telewizji... Absolutnie. Do wszystkiego trzeba cię zmuszać. Jedyne co ci się spodobało to zabijanie bestii na tym śmiesznym urządzeniu – wskazała palcem stojący na stoliku laptop - i wlewanie w siebie ogromnych ilości trunków. Chociaż pamiętam, że piłam już lepsze. Nawet do sklepu trzeba wyciągać cię siłą. I mógłbyś przynajmniej nie narzekać, kiedy wybieram bluzkę. Ostatnio przecież nie czekałeś tam sam. Naliczyłam jeszcze ze czterech mężczyzn, którzy siedzieli obok ciebie na ławce. To naprawdę nie moja wina, że w tym wzorze i kolorze mieli tylko jeden rozmiar. O wiele na mnie za duży. Musiałam wybrać coś innego. I nie moja wina, że na wieszakach tyle tego było. Nie mogłam przecież wziąć pierwszej lepszej bluzki z brzegu. – wyjaśniła z kobiecą logiką.
Pokręcił głową ze znudzeniem.
- Mamy zadanie do wykonania. – oznajmił, opadając na plecy. – Ty masz – podkreślił, nie odrywając wzroku od zgrabnego ciała kobiety.
- Mam – przytaknęła – I co z tego? Chcesz powiedzieć, że nie robię w tej sprawie zupełnie nic? – odwróciła głowę, zerkając na niego przez ramię. – Nie powiesz mi, że nie próbowaliśmy – uśmiechnęła się lekko. – Przemierzamy ten śmieszny kraj od dłuższego czasu. Zwiedziliśmy wspaniałe miejsca, poznaliśmy nowe miasta. – zsunęła się zwinnie z łóżka. – I ludzie... – wyprostowała się, ujmując obiema rękami włosy ku górze, formując z nich kok – Ludzie są tacy zabawni. Przypomnij sobie ten serial, który wczoraj oglądaliśmy. Jak on się nazywał? – zmarszczyła czoło, próbując sobie przypomnieć tytuł.
- Trudne sprawy - walnął bezsilnie głową o poduszkę.
- No właśnie. Trudne sprawy. Nigdy nie sądziłam, że mogą istnieć istoty, które wymyślają takie zabawne rzeczy. Ten jak mu tam było Adaś? – przytknęła palec do ust, zupełnie nie przejmując się swoją nagością – Czy jak tak upnę włosy, to one dobrze wyglądają? – spytała niespodziewanie.
Nie zdążył odpowiedzieć, kiedy powróciła do tematu serialu.
- No właśnie, Adaś. Pierwszy raz widziałam, aby mężczyzna bał się matki swojej żony. A on wprost trząsł się ze strachu przed nią. A to jak narobił w spodnie, kiedy ich odwiedziła, było przezabawne – nie przestawała mówić. – Nie przypuszczałam, że można o czymś takim nakręcić serial! – wykrzyknęła, rozpuszczając włosy. – No i nie odpowiedziałeś mi, czy lepiej z upiętymi, czy rozpuszczonymi – odwróciła się, wpatrując w mężczyznę.
Westchnął ciężko, przypominając sobie rodzicielkę kobiety...
- Nie dopuściłaś mnie do słowa. – odparł, licząc w myślach do stu, aby nie powiedzieć głośno tego, co miał na końcu języka. Przebywał w Midgardzie zdecydowanie za długo. Sif mu jaja ukręci.
- No, ale lepiej rozpuszczone, czy upięte? Jeśli je rozpuszczę, to ponoć optycznie skracają szyję, natomiast upięte wysmuklają. Tak pisało w jednej z tych gazet, które tutaj kupują kobiety. A może powinnam sprawdzić jeszcze w innej gazecie? – zastanowiła się. – O już wiem! – wykrzyknęła nagle.
Wzdrygnął się. Pięćdziesiąt sześć, czy pięćdziesiąt siedem? Trzeba policzyć od początku...
- Sprawdzę w internecie. Prawda, że to ciekawe, że wystarczy otworzyć te pudełko, ponaciskać te przyciski i można dowiedzieć się tylu rzeczy?
Siedemnaście. Posłał kobiecie nieprzyjemne spojrzenie.
- Nawet tego nie dotykaj – zerwał się z łóżka, widząc, że podchodzi do laptopa. – Ostatnim razem popsułaś – wypomniał jej.
- Nie popsułam – zaprotestowała. – Nie moja wina, że producent zamontował taką słabą podstawkę na kawę. Sama się urwała, kiedy położyłam na niej kubek.
- A na nim talerz z ciastem. To była stacja CD... – mruknął, zabierając laptopa ze stolika i odkładając go w bardziej bezpieczne miejsce. Do szafy. Posłała mu oburzone spojrzenie.
- Była... – mruknęła.
Upewniwszy się, że drogocenny dla niego sprzęt jest bezpieczny, wrócił do łóżka, układając się na nim wygodnie. Założył ręce pod głową i westchnął ciężko.
Co go do cholery podkusiło kilka lat temu?
Modły... Miał ich dosyć... Odyn też... Chciał je zakończyć. Pomóc. Przeklął w duchu swoją słabość do pomocy ludziom. Wpakował się jeszcze gorzej. Kurwa.
- Powiedz od razu, że boisz się o swoje bestie. – rzuciła pogardliwie, podchodząc do niego.
- Rozwinąłem postać. Wieczorem umówiłem się z gildią na wypad na bossy – mruknął.
- Bestie, bossy, gildia – westchnęła – I do tego znowu pewnie będziesz chciał, aby ci nie przeszkadzać, przynosić piwo i czipsy.
- To ja tu jestem bogiem – warknął – nie ty. Poza tym powinniśmy wreszcie ich odnaleźć.
Uśmiechnęła się zalotnie, pochylając nad leżącym i przesuwając palcami po jego odsłoniętym torsie. Jednym susem usiadła okrakiem na jego biodrach i musnęła pieszczotliwie językiem wargi mężczyzny.
- Od tych kilku lat marudzisz tylko o nich – szepnęła – Naprawdę, Thorze, przynudzasz – wymruczała
- A ty zamiast zająć się zadaniem... – westchnął, kiedy poruszyła kusząco biodrami.
- Tak? – szepnęła mu do ucha, nie przestając ocierać się o jego sztywniejącą męskość.
- Do jasnej cholery, Gudrun... – stęknął, kiedy wsunęła się na nią. – Ostatni raz zgadzam się na...
- To też powtarzasz od kilku lat – wpiła się namiętnie w jego usta.

5.
Szkoła już dawno opustoszała, kiedy Bro opuściła gabinet dyrektora z tępym, uprzejmym uśmiechem na ustach. Ledwo zamknęła za sobą drzwi, odetchnęła z ulgą, przyklejając do nich pozbawioną już smaku gumę.
- Jeszcze mi tak zostanie – mruknęła pod nosem, wracając do swojej zwykłej miny.
Miny kobiety, której właśnie zaczynają szaleć hormony, zwane szumnie PMS. Czyli, jak to ktoś kiedyś trafnie określił choroby wściekłych krów. Stanu, który u Bro trwał wciąż. I domagał się rozładowania. Najlepiej piwem, albo... szalonym przelotem na motocyklu pomiędzy wkurwionymi kierowcami stojącymi w korku. Moto...
Klepnęła się w czoło.
Gdzieś je postawiła. Wypadałoby je namierzyć, o ile zamierzała wrócić do siebie i paść na łóżko. Postanawiając w bliżej nieokreślonej przyszłości kupić lokalizator zagubionego sprzętu, jeśli ktoś takowy wymyślił, otworzyła z rozmachem drzwi pokoju nauczycielskiego.
- Co za debil zostawia klucz w drzwiach? – przemknęło jej przez myśl, widząc to, co z pewnością ucieszyłoby niejednego ucznia, dając mu możliwość opóźnienia rozpoczęcia lekcji.
Niebieskie oczy dostrzegły porzucony niedbale kask.
Tyle, że na stoliku pod oknem, oprócz niego było coś jeszcze.
A raczej ktoś.
W niebieskich oczach kobiety pojawiło się pytanie.

6. – Zadowolony? – Gudrun odwróciła się na fotelu pasażera i wydęła usta, patrząc pogardliwie na towarzysza.
- Najzupełniej – Thor zaparkował starego mercedesa, manewrując na zatłoczonym parkingu pod szkołą. – Tylko na drugi raz zwiń coś, co wygodniej się prowadzi – posłał jej drwiący uśmiech. – I ma o wiele mniej lat niż ten gruchot.
Prychnęła, wzruszając ramionami.
Kiedy tylko silnik przestał rzęzić, wysiadła z auta, trzaskając drzwiami.
- Ostrożniej – syknął. – Nie będę go zbierał po całym parkingu.
Posłała mu zalotny uśmiech.
Walnął bezsilnie czołem w kierownicę uruchamiając klakson.
Nawet pospolita „kurwa” nie oddawała w tej chwili tego co czuł. Wracać! Wracać! Niech ktoś inny tym się zajmie. Miał powyżej uszu Gudrun, jej matki i całej reszty rodziny. Bystra, inteligentna księżniczka, w zerknięciu z zupełnie odmiennym światem okazała się jedną z tych pustych, tandetnych, plastikowych laleczek, które łatwo można były wydymać na którejś z dyskotek. Nigdy nie sądził, że to powie, ale dymania też miał już dosyć.
- Odynie, ratuj – mruknął, czując, że jeszcze trochę i sam zacznie zanosić modły do ojca.
Westchnął ciężko, wydobywając się zza kółka i ruszając w ślad za Gudrun, która właśnie wmieszała się w tłum, próbujący wejść do szkoły.

7.
Jedno spojrzenie na miedziane włosy mężczyzny, siedzącego na stoliku, upewniło Bro, że coś jest nie tak.
Nie był żadnym z nauczycieli.
Nie umiała sobie przypomnieć, skąd zna jego twarz. Paskudne uczucie w środku skacowanego ciała nakazywało ucieczkę.
Twarz kobiety stojącej obok niego, trzymającej w dłoni sztylet, patrzącej na nią z wściekłością, nienawiścią, kogoś jej przypominała.
Tylko do cholery kogo?
W ułamku sekundy w jej mózgu uruchomiły się wszystkie możliwe trybiki, analizując skrzętnie, czy to przypadkiem nie flama jednego z jej kumpli, którego być może przytuliła bratersko na zlocie. Zazdrosne flamy kumpli bywały nieobliczalne.
- Masz kłopoty – wysyczała czarnowłosa piękność, robiąc niepewny krok w stronę Bro.
Ta niepewność ją zgubiła.
Bro w jednej chwili odskoczyła do tyłu, kierowana nieznanym do tej pory instynktem. Ledwo jej stopy dotknęły korytarza, a twarz czarnulki znalazła się niebezpiecznie blisko, drzwi pokoju zamknęły się z hukiem.
Ostrze sztyletu z łatwością przebiło cienką dyktę.
- Co do kur... – wrzasnęła Bro, odciągnięta nagle w bok. Słowa zamarły jej w gardle.
Zgrzytnął zamek w drzwiach, przekręcony ręką jasnowłosego mężczyzny.
- Za mną! – rzucił, pociągając kobietę za ramię.

8.
Thor wybuchnął głośnym śmiechem.
Widok Gudrun, która niespodziewanie zatrzymała się na zamkniętych nagle drzwiach był zabawny.
Już dawno nie czuł takiej radości.
- Łap ją! – wrzasnęła rozeźlona, odwracając się w jego stronę. Wyszarpnęła nóż.
- Ja? – udał zdumienie – To twoje zadanie – nie przestawał się szczerzyć.
Warknęła coś niezrozumiale, próbując otworzyć drzwi. Zamknięte od zewnątrz stanowiły przeszkodę. Załomotała w nie pięściami, niczym mała, rozkapryszona dziewczynka.
Przestał się wreszcie śmiać, zsunął ze stolika i podszedł bliżej kobiety.
Kopnięciem wyrwał drzwi z zawiasów.
- Droga wolna, księżniczko – rzucił kpiąco.
Za te kilka lat siedzenia na ławkach w tych zasranych marketach, w towarzystwie równie wściekłych facetów, należała mu się mała nagroda.
A taką był widok zdezorientowanej Gudrun, która teraz miotała się po korytarzu, nie wiedząc, w którą stronę pobiec.

9.
Nie było czasu na zadawanie pytań.
Bro nie wiedziała co się dzieje, jednak wewnętrzny niepokój, przeczucie, instynkt, czy cholera wie co jeszcze, kazało jej biec za nieznajomym.
Wypadli przez drzwi szkoły, kierując się w stronę parkingu.
Tam jest! Ucieszyła się w duchu, widząc znajomy kształt czarnego potwora, Yamaszki R1, pieszczotliwie zwanej Wojem. Nie wiedziała skąd taka nazwa wpadła jej do głowy, jednak ujeżdżanie Woja miało swoje zalety.
Dopiero kiedy zatrzymali się przy jednym z wielu aut stojących w szeregu na parkingu, zadyszana, oparła się o jego tylnie drzwiczki.
- Co się do cholery dzieje?
Przyjrzała się mężczyźnie majstrującemu przy zamku. Jasne, sięgające ramion włosy, krótka, przystrzyżona broda, barczyste ramiona wyłaniające się spod obszarpanych rękawów czarnego T-shirta i równie czarne dżinsy opinające zgrabny tyłek, były przyjemnym widokiem. Drzwiczki ustąpiły.
- Wsiadaj! – rozkazał. – Wytłumaczę potem. – już siedział za kierownicą, odpalając silnik.
Obiegła auto, nacisnęła klamkę i już miała wsiadać, kiedy do jej uszu dotarł piskliwy głos czarnulki.
- Tam są! Odjeżdżają! – kobieta, potykając się i chwiejąc na wysokich obcasach, dzierżąc bojowo nóż w ręce, biegła do zaparkowanego starego mercedesa, najwyraźniej zamierzając ruszyć w pościg.
Bro czym prędzej trzasnęła drzwiczkami, zamykając je. Mężczyzna, chyba nawet nie sprawdzał, czy kobieta siedzi na miejscu pasażera, bo dodał gazu i auto z piskiem opon wypadło z parkingu.
Tamci dopiero wsiadali, przy jazgotliwym wrzasku ciemnowłosej.
Nie zastanawiając się wiele Bro przykucnęła za stojącym obok autem i przekradła się pomiędzy pozostałymi w stronę motocykla.
Nim do niego dotarła, usłyszała jeszcze przeraźliwe rzężenie silnika i mercedes wypadł na ulicę, włączając się zgrabnie do leniwego ruchu.
Zamrugała z niedowierzaniem.
Wariatka z nożem, najwyraźniej polująca na nią, przekonana, że Bro siedzi w środku uciekającego samochodu.
Miedzianowłosy mężczyzna, którego twarz zaczynała mgliście majaczyć w jej pamięci. Miedzianowłosy? Rudy! Kurwa, on był rudy!
Przystojny nieznajomy, który właśnie teraz miał na karku tę dwójkę...
- Szlag! – warknęła, dopadając swojej maszyny.
Woj zamruczał, kiedy Bro przełączyła starter.
W ostatniej chwili przemknęło jej przez głowę, że jazda bez kurtki, którą nie pamiętała gdzie zostawiła i bez kasku, to czyste szaleństwo. Do tego na kacu.
Kurwa.
Pomyślała też, że Thor, który nagle ożył częściowo w jej pamięci, nie odpuści tak łatwo. O nie, z pewnością nie po tym, jak kiedyś pożyczyła sobie bez jego wiedzy młot, po to aby...
Kurwa, po co mi on był?
I kim do diabła była towarzyszka boga?
Bo, że Thor był bogiem, nie ulegało wątpliwości. Zaczynała powoli kojarzyć.
Rudy. Rudy i wredny. Zawsze tacy są.
Maszyna wytoczyła się ciężko z parkingu.
Bro zerknęła tylko, czy nic z prawej nie leci i wyszła z skrętu, od razu przyspieszając.
Ten, który uchronił ją przed sztyletem czarnowłosej wariatki, miał teraz kłopoty.
I to przez nią. Trzeba było coś z tym zrobić.
Motocykl z głośnym warkotem pokonywał kolejne kilometry.
Soczysta wiązanka przekleństw wyrwała się z jej ust, kiedy w oddali przed sobą, zauważyła korek aut.
Ledwo słyszalny w oddali sygnał karetki, dotarł do uszu kobiety, wdzierając się coraz głośniej w bolącą głowę.
Dorwali go!
Tylko tyle przeszło jej przez myśl, kiedy zwolniła, wciskając się pomiędzy stojące samochody.
Musiała wyglądać dziwnie w jaskrawo zielonym topie, bez kasku, przeciskając się środkiem.
Kilku z kierowców popukało się znacząco w głowę.
Miała ich w dupie. Chciała dotrzeć na początek tego pieprzonego korka i sprawdzić kto jest jego przyczyną.
- To ona! – przeraźliwy wrzask, nie dający się pomylić z niczym innym, zbiegł się z przeraźliwym wyciem karetki.
Odwróciła głowę, zauważając wydostającą się ze starego mercedesa, stojącego jakiejś kilkanaście aut w tyle, czarnulkę.
Przystojnego blondyna nigdzie nie było widać.
Silnik zawarczał, kiedy przeciskała się w stronę kraksy.
Im bliżej, tym ciaśniej.
Jak u dziewicy.
Wywrzaskująca gdzieś z tyłu ciemnowłosa, biegnący za nią Thor, sygnał nadjeżdżającej karetki...
- Zajebała go! – poczuła, że zaczyna się bać.
Widząc, wychylającą się zza aut stojących przed nią, głowę blondyna, który rozglądał się bezradnie wokoło, odetchnęła z ulgą.
Doskoczył do niej szybciej niż mogła się tego spodziewać. Zatrzymała się w miejscu.
- Już myślałem, że nie dotrzesz – bez pytania władował się za jej plecy. – Jak stąd znikniemy, ja prowadzę – oznajmił, obejmując ją w pasie.
- Chyba kpisz – warknęła, ruszając z miejsca.
Ostrze sztyletu świsnęło koło motocykla.
Ominęła zgrabnie kraksę, przyspieszając tuż za stojącym w poprzek drogi starym, rozklekotanym żukiem.
To on był sprawcą kraksy i korka.


(tu mi brakuje zakończenia, coś mi mówi, że jedno, dwa zdania byłyby dobre - na razie nie mam na nie pomysłu)
Odpowiedz
#2
To już jest zakończenie. Teraz kolejny rozdział. Poźniej dam jakąś lepszą recenzję, ale na razie nie mam wiele czasu.
Wiersze mam grafomańskie, a rymy jak psy bezpańskie.
Brudne i mętne, jakby z powalonej głowy wzięte.
Nie wkładam w nie wiele pracy, są głupie... jak pies bacyCool
Odpowiedz
#3
Tak, jest, ale brakuje mi tu czegoś w stylu: pojechali dalej, odjechali, pomknęli itp.
Przy tym opowiadaniu zależy mi może nie tyle na recenzji, ile na waszych wypowiedziach, czy da się to czytać, czy może to być interesujące.
Póki co opowiadań gotowych jest pięć, z czego dwa mniej więcej poprawione. Docelowo wyjdzie ok. dziesięciu. Chyba, że jeszcze wpadnie mi do głowy pomysł na zlecenia dla Bro od Bogów.
Odpowiedz
#4
No to coś takiego:
To on był sprawcą kraksy i korka.
Więc to ona powinna prowadzić dalej.

Powiem tyle, może być interesujące, jak dla mnie możesz trochę rozwinąć wątek szkoły.

5/5 skoro mówisz, że nie chodzi Ci o błędy tylko fabułe...
Wiersze mam grafomańskie, a rymy jak psy bezpańskie.
Brudne i mętne, jakby z powalonej głowy wzięte.
Nie wkładam w nie wiele pracy, są głupie... jak pies bacyCool
Odpowiedz
#5
Na razie lepiej nie ruszam tego zakończenia. Samo mi coś wpadnie do głowy, jak będę opowiadania układać w całość.
Odpowiedz
#6
Skomentuję trochę na raty. Na razie pierwszy podrozdział.

Cytat:przywlecze swój tyłek do szkoły, po to, aby objąć wychowawstwo w jednej z klas w Zespole Szkół Jakichś Tam
Pogrubienie - usunąłbym.

Cytat:Dzieciństwo i czasy nastoletnie zniknęły jakby pochłonęła je czarna dziura.
Przecinek przed "jakby".

Cytat:Rozwinęła jedną z nich i wsunęła w usta
Pogrubienie - usunąłbym.

Cytat:w której od kwadransa grzała się, niczym kurczak obracany na rożnie
Bez przecinka w tym wypadku.

Cytat:niebieskie oczy zatrzymały się na przemawiającym pośrodku sali gimnastycznej do zgromadzonych bachorów, dyrektorze szkoły
Jak dla mnie zbyt "gęste" to zdanie. Za dużo określeń w jednym miejscu.

Cytat:Odwróciła głowę w tamtą stronę mierząc surowym spojrzeniem dwóch pryszczatych chłopców
Przecinek przed "mierząc".
Pogrubienie - usunąłbym.

Cytat:Muszą się wyszaleć – kobieta ponownie zgromiła ją spojrzeniem.
Z wielkiej.

Cytat:Dobry. – rzuciła z naciskiem.
Bez kropki.

Cytat:- Droga koleżanko – syknęła głośniej kobieta w okularach
Wcześniej używasz tego samego czasownika.

Cytat:Nadęła się niczym ropucha nadmuchana słomką.
Fajna metafora. Big Grin

Cytat:- Uczę tutaj religii. – odparła wyniośle
Bez kropki.

Cytat:wyrwało jej się, przyglądając namiętnie całującej się parce.
Do przeredagowania całe. Słabsze zdanie. Nie brzmi za bardzo.

Cytat:Stanie pod ścianą, miało swoje plusy.
Bez przecinka.

Cytat: przeciskających przez wąskie drzwi sali gimnastycznej.
Czegoś mi tu brakuje. Wink

Cytat:Wyjęła przeżutą gumę z ust i przykleiła do ściany.
Super akcent na koniec rozdziału! Big Grin


Jest czytliwe i widać, że masz pomysł na bohaterkę, da się ją polubić. Więcej napiszę, jak będę po całości lektury. Smile

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#7
Ostatnio wzięłam się za przerabianie opowiadań o Bro i nieco zwiększyła się ich objętość.
Dziękuję za poprawki, wskazówki Smile
Poprawię i dorzucę nieco nowego - aby lepiej się czytało Smile
Odpowiedz
#8
Poprawione.

1.
Gdyby rok temu ktoś jej powiedział, że trzeciego września, w poniedziałek rano, przywlecze swój tyłek do szkoły, aby objąć wychowawstwo w jednej z klas w Zespole Szkół Jakichś Tam – nie pamiętała pełnej nazwy - parsknęłaby mu w twarz głośnym śmiechem. Która to w ogóle miała być klasa? Trzeba będzie sprawdzić.
Pamięć od czasu tego nieszczęśliwego wypadku sprawiała jej problemy. Naprawdę trzeba być ostatnim idiotą, aby rzucać koszykiem sklepowym w ludzi. A jakiś zarośnięty kretyn zrobił to! Jedyne co zapamiętała to uderzenie owym koszykiem i nieznajomego mężczyznę, zabierającego ją spod marketu. A potem obudziła się w szpitalu.
Co ją podkusiło, aby akurat tego dnia wybrać się na zakupy? Przecież to logiczne, że jak jest promocja, to zbiera się tłum, a w tłumie zawsze znajdzie się jakiś szaleniec. I żeby to tylko jeden.
Co najdziwniejsze, pamiętała wyraźnie jedynie to wydarzenie. Cała reszta gdzieś wyparowała. Z czasem przypomniała sobie część rzeczy, jednak tego co było przed wypadkiem nie umiała. Dzieciństwo i czasy nastoletnie zniknęły, jakby pochłonęła je czarna dziura.
Olać to. Najwidoczniej wspomnienia nie były tego warte, skoro jej mózg nie chciał do nich wracać.
Skacowana, po ostatnim sierpniowym zlocie, na którym nie mogło jej zabraknąć, wszak trzeba było pożegnać odchodzącą w przeszłość młodość i wejść w ponurą, bez perspektyw dorosłość, stała teraz w sali gimnastycznej, wraz z pozostałymi nauczycielami i grupą rozwrzeszczanych bachorów. Część z tych bachorów wydawała się być już prawie dorosła. O tak, to już nie podstawówka, a chyba gimnazjum, czy liceum. Kurwa. To też trzeba będzie potem sprawdzić.
Skrzywiła się, czując narastające pulsowanie w głowie i wysuszone gardło. Ciekawe, czy mają tu automat z kawą? Albo wodą. Woda będzie lepsza. Najlepsze byłoby piwo, ale tego to na pewno tu nie mają. Westchnęła ciężko, wyciągając z kieszeni paczkę gum miętowych. Rozwinęła jedną i wsunęła w usta, niwelując nieprzyjemny posmak przetrawionego piwa.
Mogliby rozmawiać trochę ciszej. O ile ich wrzaski, przekrzykiwania, można w ogóle nazwać rozmową.
Obiecując sobie na drugi raz pić o wiele mniej i wracać do domu wcześniej niż o piątej rano, by zaliczyć kilka godzin snu, ściągnęła motocyklową kurtkę, w której od kwadransa grzała się niczym kurczak obracany na rożnie, w jednym z przydrożnych barów.
Dobrze, że przynajmniej makijaż zdążyła zrobić, zanim ten zadufany w sobie dupek – tu niebieskie oczy zatrzymały się na przemawiającym pośrodku sali gimnastycznej do zgromadzonych bachorów, dyrektorze szkoły – zadzwonił do niej, informując, że od półgodziny powinna być w szkole i oczekiwać na przybycie swoich uczniów.
Ja pierdolę – wyrwało jej się cicho.
Uczniów!
Cudem dostała tę pracę, uruchamiając wszelkie tylko sobie znane kontakty i znajomości.
A kiedyś obiecywali świetlaną, pełną sukcesów przyszłość po ukończeniu Kolegium Nauczycielskiego i licznych kursów. Tylko zapomnieli sprecyzować, gdzie ona miała czekać. Może na kasie w jednym z supermarketów? A może na słuchawkach Plusa, Ery czy innego Playa, wciskając ludziom kity?
Zaklęła drugi raz. Głośniej.
Tym razem ktoś stojący obok parsknął śmiechem.
Odwróciła głowę, mierząc surowym spojrzeniem dwóch pryszczatych chłopców. Gimnazjum jak nic. W głowie zaświtała cicha nadzieja, że to nie jej przyszli uczniowie.
- Koleżanko... – stojąca nieopodal kobieta w średnim wieku, ze spiętymi w kok włosami, popatrzyła na nią nieprzyjemnie zza oprawek drucianych okularów.
- Przepraszam – pokajała się prędko. – Ten hałas, szum, wrzaski...
- To młodzież. Muszą się wyszaleć – Kobieta ponownie zgromiła ją spojrzeniem. – A my mamy dawać im przykład. Dobry – rzuciła z naciskiem. – Mamy nieść kaganek oświaty, rozświetlający ciemną, pełną niebezpieczeństw, zakrętów, wertepów drogę do dorosłości. Powinna to pani, pani Brunhildo rozumieć – obrzuciła krytycznym spojrzeniem młodszą koleżankę po fachu. – Jednak niekoniecznie identyfikować się z nimi w tym stopniu. – świdrujące oczka zatrzymały się na obcisłych, skórzanych spodniach ( komplet motocyklowy wraz z kurtką, za jedyne osiemset złotych na wyprzedaży) i równie obcisłym topie na ramiączkach w kolorze wściekłej zieleni. Ze sporą plamą po piwie na płaskim brzuchu. – Chyba nie muszę mówić pani, że ten ubiór nie jest odpowiedni na akademię z okazji tak podniosłego wydarzenia, jak rozpoczęcie nowego roku szkolnego – syknęła cicho.
- Musiałam jeszcze załatwić kilka spraw, nie zdążyłam się przeb... – zaczęła Brunhilda, nazywana przez znajomych Bru. W większości przypadków jednak Bro. Od ilości piw, które potrafiła w siebie wlać.
- Droga koleżanko – syknęła ponownie kobieta w okularach – nie ma nic ważniejszego od prowadzenia tej zagubionej młodzieży, tych zbłąkanych w przesyconym reklamami i materializmem świecie, owieczek, drogą moralności, pokoju i nauki. I to jest nasze zadanie. Czy pani to rozumie? Mamy ważną misję dziejową do spełnienia.
- Ależ, oczywiście... rozumiem... – Bro spróbowała wykrzesać z siebie chociaż minimalną odrobinę zainteresowania wywodem dydaktycznym kobiety.
Kurwa, jakiej kobiety. Starej, czepiającej się o szczegóły prukwy.
Głupotą byłoby jednak tracić pracę, zanim jeszcze na dobre ją rozpoczęła.
Przywołała na twarz grymas przepraszającego uśmiechu, czując się jak skarcona, zbuntowana nastolatka.
- To się już więcej nie powtórzy – szepnęła konspiracyjnie.
Więcej już nie założę topu z plamą – dodała do siebie w myślach.
- A pani też uczy w tej szkole? – palnęła bezmyślnie. Co też kac może zrobić z człowiekiem. A raczej jego mózgiem.
Na policzki kobiety wystąpił rumieniec oburzenia. Nadęła się niczym ropucha nadmuchana słomką.
- Uczę tutaj religii – odparła wyniośle – Krzewię pośród tych niewinnych istotek wiarę w Pana – podniosła nieco głos.
Bro powiodła wzrokiem po niewinnych istotkach. Dwie z nich, właśnie obściskiwały się publicznie, stojąc w grupie swoich znajomych.
- Zadławi biedaczkę– wyrwało jej się, przyglądając namiętnie całującej parce.
Katechetka prychnęła ze złością, spoglądając w tę samą stronę.
- Grzeszne dzieci – mruknęła, bez wahania ruszając w ich kierunku.
- Czy ja wiem, czy takie grzeszne? Całowanie jest całkiem przyjemne – Bro przezornie wycofała się pod ścianę, by zniknąć z oczu katechetce.
Stanie pod ścianą miało swoje plusy.
Mogła oprzeć się, schować za plecami kilku, prawdopodobnie rodziców i przyglądać zgromadzonym. Przynajmniej chwilowo nikt nie widział kompromitującej plamy. Jak ona tam się znalazła?
Chyba Andrzej otworzył puszkę, która miast uraczyć ich cierpkim smakiem Lecha, wypluła swoją zawartość wprost na Bro. A może to Kris? Nieważne.
Może lepiej będzie jednak założyć kurtkę. Głupi pomysł. Usmaży się w niej.
Co to w ogóle za zwyczaje, aby we wrześniu tak ostro grzało słońce?
Skrzywiła się.
Najwidoczniej dyrektor skończył już przemawiać, bo z głośników popłynęła jakaś piosenka, śpiewana przez trzy dziewczyny stojące pośrodku sali. Towarzyszący im chłopiec brzdąkał na gitarze.
Akademia. Na rozpoczęcie roku szkolnego. Kto wymyślił takie głupoty?
Odgarnęła blond grzywkę z czoła i spojrzała tęsknie w okna. Bezczelny promień słońca połaskotał ją w nos.
Zastanawiając się gdzie zaparkowała motocykl i wodząc półprzytomnie po pozostałych, równie znudzonych jak ona, zauważyła idącego w jej stronę mężczyznę. - Nigdy więcej nie pojadę na kacu.- mruknęła błagalnie, dobrze wiedząc, że i tak nie dotrzyma obietnicy – Byle tylko się nie czepiał.
Dyrektor szkoły spojrzał karcąco na nową podwładną. Nie przypadła mu do gustu od samego początku, kiedy tylko przekroczyła próg szkoły z kaskiem w dłoni. Nie miał jednak wyboru. Musiał znaleźć kogoś, kto przejmie wychowawstwo klasy, podczas gdy poprzednia nauczycielka będzie próbowała podreperować swoje zdrowie. Innych chętnych nie było. A tę tutaj polecił znajomy znajomego kuzynki siostry no wiesz... tego co to ożenił się z tą heterą, co go potem wałkiem tłukła.
- Po zakończeniu spotkania z klasą, proszę stawić się u mnie w gabinecie – rzucił oschle dyrektor, mijając Bro i kierując się w stronę wyjścia z sali.
Przez chwilę pozazdrościła mu, że może opuścić hałaśliwą młodzież.
Nie zdążyła nawet skinąć głową, że usłyszała, gdy już zniknął za drzwiami.
Westchnęła ciężko, przewidując kłopoty.
Sięgnęła dłonią do tylnej kieszeni spodni i szczupłymi palcami wyjęła stamtąd pomiętą karteczkę. „ III a, s. 55”. Przez chwilę gapiła się na świstek. Sala pięćdziesiąt pięć? Miała nadzieję, że to nie na piątym piętrze. Bzdura. Nie było piątego piętra. Szkoła miała ich raptem dwa. I parter. Dobrze, że nie sala 666. Niby gdzie miałoby to być? W piekle? W piekle to Bro już była, a przynajmniej tak sądziła po odgłosach wydawanych przez niewinne istotki, jak je określiła katechetka.
Ciężkie westchnienie dobyło się z jej piersi.
Głowa zaczynała boleć ją coraz mocniej, gardło paliło, domagając się zwilżenia, a nogi bolały od stania. Wygodne buty, odpowiednie do jazdy motocyklem, nie były równie odpowiednie do stania w nich przez dwie godziny na durnej akademii. Poza tym było niemiłosiernie ciepło.
Odgarnęła za ucho niesforny kosmyk włosów.
Na szczęście całość przedstawienia dobiegała końca. Gwar rozmów, a raczej krzyków wzmógł się gdy młodzież podążyła śladem dyrektora. To znaczy ruszyła do wyjścia.
Czy oni nie potrafią porozumiewać się ze sobą ciszej?
Niebieskie ślepia przesunęły się po fali uczniów, przeciskających przez wąskie drzwi sali gimnastycznej.
Bydło ma szersze wrota w oborze – przemknęło Bro przez głowę.
A niewinne istotki właśnie zachowywały się jak bydło pędzone na spęd przez dzielnych kowboi.
Wyjęła przeżutą gumę z ust i przykleiła do ściany.

2.
Tego wieczoru na dworze burgundzkim nie rozbrzmiewały odgłosy uczty. Gjuki widząc rozsierdzoną małżonkę przezornie czmychnął na polowanie, wybierając starcie z zwierzyną, jako mniejsze zło.
Służba słysząc kroki władczyni pochowała się we wszelkich możliwych kątach. I nie wyściubiała z nich nosa, dopóki nie było takiej potrzeby.
A wszystko wskazywało na to, że nie będą jej potrzebni w najbliższym czasie.
Królowa znalazła sobie zajęcie.
-Jak mogliście dopuścić do tego, aby uciekł? – Grimhilda krążyła nerwowo po komnacie, w której na co dzień udzielała audiencji. – Aby uciekli oboje?! – podniesiony głos odbił się echem od ścian.
Gunnar i Guttorm opuścili głowy, w milczeniu wpatrując się w słoje na dębowej podłodze, jakby pierwszy raz dostrzegli ich nieregularny kształt i skupiał on teraz całą ich uwagę.
Komnata królowej matki, z wielkim tronem stojącym na kilkustopniowym wzniesieniu, przykrytym wzorzystym dywanem, ławami ciągnącymi się pod ścianami, kojarzącymi się nieodmiennie z ławami oskarżycieli, obu dzielnych wojowników napawała onieśmieleniem. A kiedy zostali wezwani, by stawili się przed obliczem rodzicielki, ich serca nie znające strachu ni litości, zadrżały. Poczuli się jakby mieli stanąć przed Odynem, rozliczającym ich z uczynków.
- Miałeś go zabić – syknęła w stronę Guttorma. – Nie potrafiłeś tego zrobić? A może chciałeś, aby twoja siostra cierpiała? – utkwiła w synu surowe spojrzenie.
- Nigdy nie przyczyniłbym się do cierpienia Gudrun – odezwał się cicho Gunnar, nie podnosząc oczu. – Żaden z nas nigdy by się nie przyczynił – poprawił szybko.
- Żywię taką nadzieję – Grimhilda zmierzyła wojowników surowym wzrokiem.
Zatrzymała się pośrodku komnaty, ściągając gniewnie brwi.
- Spał, kiedy pchnąłem go mieczem – zaczął Guttorm – przebudził się, zerwał, złapał za swój... – zająknął się. – Ocknąłem się, leżąc na zakrwawionej podłodze. Nic więcej nie pamiętam – dodał ciszej.
Królowa machnęła dłonią, dając mu znak aby umilkł.
- Nie pytam o to co zdarzyło się wieki temu, głupcze – prychnęła pogardliwie. – Chcę wiedzieć dlaczego pozwoliliście im uciec teraz! – podniosła głos. – Nie po to Odyn wysłuchał moich modlitw, błagań i przyjął ofiary, pozwalając wam zejść do Midgardu, byście nie wykonali swojego zadania!
- Królowo matko... – zaczął niepewnie Gunnar.
- Zamilcz! – zacisnęła pięści, z trudem powstrzymując się od wymierzenia synowi siarczystego policzka.
Ciemnoczerwona, długa, bogato zdobiona drogocennymi kamieniami suknia zaszeleściła, kiedy jej właścicielka sadowiła się wygodnie na tronie.
- Ich świat jest zupełnie inny – spróbował wyjaśnić Guttorm – kiedy tylko tam pojawiliśmy się, ci wszyscy ludzie...
- Co ci wszyscy ludzie? – warknęła.
- Otoczyli nas, przyglądali nam się podejrzliwie... byli zupełnie inni niż my... – mężczyzna spojrzał niepewnie na królową – Nie wiedzieliśmy...
- Czego nie wiedzieliście? Czyż Odyn w swojej łaskawości nie uprzedził was, że Midgard różni się od Asgardu i Walhalli? Czego tam się spodziewaliście? Bram, przez które dotrzecie do raju? A może Bragiego z harfą? I któremu z was przyszło do głowy wpaść w tłum stojący przed jednym tych wielkich budynków... jak oni je nazywają? – zastanowiła się.
- Markety. Supermarkety, hipermarkety – podsunął prędko Gunnar, bogatszy o wiedzę, zdobytą na ziemi.
- Właśnie. Tak więc, czyj to był pomysł, aby wpaść w ten tłum i zacząć wymachiwać mieczem? W dodatku będąc ubranym wyłącznie w futro niedźwiedzie?
Obaj ponownie opuścili wzrok. Słoje na podłodze były zaiste fascynujące.
- Ten żebrak pod tym marketem... – Gunnar pierwszy odważył się spojrzeć na matkę – Bragi też często przebierał się i umilał czas innym śpiewem i grą na harfie – zaczął tłumaczyć.
- Tamten nie miał harfy, ale coś podobnego. Też ze strunami. Grał i śpiewał. Inni wrzucali mu złoto i dary do takiego podłużnego naczynia. – dopowiedział Guttorm.
- Byliśmy pewni, że to Bragi...
- A potem kiedy podeszło do niego dwóch wojowników w niebieskich ubraniach, z białymi mieczami przy pasach...
- Mieli takie śmieszne hełmy na głowie.
- I zaczęli go poszturchiwać, krzyczeli coś do niego.
- Pomyśleliśmy, że nie możemy na to pozwolić, aby ktoś go obrażał.
- Głupcy! – syknęła ze wściekłością. – Zaatakowaliście policjantów!
Obaj mężczyźnie ponownie wpatrzyli się w podłogę.
- Aby was pojmać, potrzebne były cztery radiowozy i brygada antyterrorystyczna! – wyprostowała się, mierząc synów nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Nie umieli walczyć – wyznał ze skruchą Gunnar – Ich białe miecze pękały gdy tylko w nie trafiliśmy. Ludziom to się podobało. Oklaskiwali nas. Chcieli więcej. Spodobało nam się... Byli przyjaźnie nastawieni, zaczynali nas czcić... Krzyczeli, że powinniśmy zrobić to samo z osłami.
- Z posłami – wtrącił brat.
- Mówili, że pomogą nam dotrzeć do jakiejś wioski.
- Na Wiejską – pospieszył z wyjaśnieniem Guttorm.
- Za co bogowie pokarali mnie takimi dziećmi? – westchnęła z dezaprobatą, wznosząc oczy w górę. - Mieliście odnaleźć Brunhildę i Sygurda. Zabić ich! A przynajmniej pojmać i przyprowadzić tutaj, aby Gudrun mogła sama to zrobić! Odyn wysłuchał naszych modlitw, dając wam szansę! Wy natomiast wywołaliście awanturę, a tamci uciekli, widząc co się dzieje. Rozpoznali was!
- Zdążyłem rzucić w nią tym takim czymś, co stało pod szklanym namiotem – odezwał się niepewnie Guttorm.
- Kosz! – podniosła głos królowa – Rzuciłeś w nią durniu koszem, w którym ludzie wożą zdobyte pożywienie!
- Przewróciła się, widziałem, że jej twarz zalała się krwią...
- Ogłuszyłeś ją! A Sygurd zabrał ją stamtąd i ukrył.
- Żyją tam znacznie dłużej niż my... – spróbował wtrącić Gunnar. – Przystosowali się, przejęli zwyczaje ludzi...
- Odyn powinien was skazać na zamieszkanie tam – warknęła. – Powinien was tam zostawić, miast wydobywać z więzienia i pozwolić wrócić tutaj. Może wtedy nauczylibyście się czegoś.
- Królowo matko... – zaczął nieśmiało Guttorm, ściskając rękojeść miecza.
Spojrzała na niego gniewnie.
- Jak zniosła to nasza siostra? – w jego głosie zabrzmiała troska.
Królowa westchnęła ciężko, podpierając podbródek na dłoni.
- A jak miała znieść? – prychnęła – Nie dość, że nie zrobiliście tego co do was należało, to przynieśliście wstyd swoim postępowaniem. Powinnam was wygnać.
- Może moglibyśmy spróbować jeszcze raz? – odważył się spytać Gunnar.
Posłała mu drwiące spojrzenie.
- Wy? Obaj? – wybuchnęła szyderczym śmiechem. – Wasza siostra modli się do bogów o pomoc. Mam nadzieję, że wysłuchają próśb udręczonego serca.
- Może moglibyśmy dołą... – chciał spytać Guttorm.
- Nawet nie próbujcie się w to mieszać – warknęła, mierząc ich obu wrogim spojrzeniem – Dość już kłopotów narobiliście – wyprostowała się – Zejdźcie mi z oczu. Natychmiast – podkreśliła surowo.
Pokłonili się z szacunkiem królowej i spojrzeli po sobie z pewnym smutkiem. Nie sprawdzili się jako opiekunowie siostry. Matka miała pełne prawo wpaść w gniew.
Jak na komendę odwrócili się, ruszając szybkim krokiem w stronę wyjścia. Trzeba będzie zastanowić się na spokojnie, jak zmazać tę plamę na honorze wojownika.
Nie zdążyli dojść do drzwi, kiedy te otworzyły się szeroko.
- Księżniczka Gudrun prosi o posłuchanie – oznajmił cienki głosik służebnego dobywający się zza nich i na progu stanęła siostra wojowników.
Siostra?
Obaj mężczyźni wpatrzyli się z niedowierzaniem w to coś, tego kogoś kto ukazał się ich oczom. Niemniej zdumiona i zaskoczona była sama królowa.
Stojąca na progu kobieta, z rozpuszczonymi czarnymi włosami, oparła się niedbale ramieniem o drzwi i okręcała na palcu kosmyk włosów, patrząc ciemnymi, błyszczącymi oczami na braci. Jej ubiór pozostawiał wiele do życzenia, przynajmniej w oczach matki. Zamiast królewskich szat, godnie noszonych, ubrana była w... Grimhilda zaniemówiła, patrząc pełnym zaskoczenia wzrokiem na umiłowaną córkę.
- Co to ma znaczyć? – odzyskała głos po długiej chwili, którą obaj wojownicy wykorzystali na dokładne przyjrzenie się siostrze.
Na bogów! Ta stojąca przed nimi istota, zdawałoby się zesłana na pokuszenie przez samą Freję, budziła w nich odczucia, bynajmniej nie braterskie.
Postukując głośno o posadzkę obcasikami wysokich szpilek, Gudrun przeszła swobodnym krokiem obok braci, obrzucających ją pożądliwymi spojrzeniami. Przylegająca do jej ciała niczym druga skóra, czarna suknia z rozcięciem odsłaniającym smukłe udo i zgrabną łydkę, podkreślała krągłe piersi wychylające się zza dekoltu.
Kobieta przystanęła przed tronem, poprawiając zarzucony na odsłonięte ramiona, tiulowy, beżowy szal i skłoniwszy się lekko przed matką, uśmiechnęła się szeroko.
- Co... to... ma... znaczyć... – wyjąkała Grimhilda, nie odrywając wzroku od przebranej dziwacznie, córki.
- Myślę, że poradzi sobie o wiele lepiej niż oni – donośny, niski męski głos zawibrował w powietrzu. – Jest bystra, mądra i... – jego właściciel zawiesił na dłuższą chwilę wzrok na krągłościach Gudrun - ... przebiegła. – dokończył, przekraczając próg.
Wkraczający do komnaty wysoki, postawny mężczyzna w równie dziwacznym przebraniu, składającym się z ciemnego garnituru, krawata i lśniących, skórzanych butów, gładko ogolony, z zaczesanymi do tyłu półdługimi, miedzianymi włosami, kogoś królowej przypominał
Przyjrzała mu się raz i drugi z uwagą. Otworzyła usta ze zdumienia.
- Odnajdzie zarówno Brunhildę, jak i Sygurda – mężczyzna podszedł bliżej.
Królowa matka wpatrywała się w przybysza pełnym niedowierzania wzrokiem.
- Thor – wydusiła wreszcie z siebie.
- Cóż... – w dłoni mężczyzny pojawił się młot. Przerzucił go od niechcenia do prawej ręki. Błękitne płomienie przemknęły zwinnie po rękojeści narzędzia. – Wygląda na to, że nie da się niczego przed tobą, królowo, ukryć – na przystojnej twarzy boga pojawił się szeroki uśmiech.
Gunnur i Guttorm opadli na kolana, nie śmiejąc podnieść oczu na mężczyznę.
Thor! Sam Thor, bóg burzy i piorunów! Potężny i władczy, zszedł do nich!
- Za twoim pozwoleniem – Thor skinął lekko głową w stronę oniemiałej królowej – zabiorę Gudrun do Midgardu. Znam ich świat lepiej niż Odyn i twoi synowie.
Podszedł bliżej i dwornie podał ramię księżniczce.
Gudrun uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona, bynajmniej nie onieśmielona obecnością boga.
Grimhilda zdołała tylko przytaknąć w milczeniu głową.
- Nawiasem mówiąc – Thor pochylił się w stronę królowej – dość już miałem waszych modłów. Przez wieki wciąż to samo. – szepnął jej do ucha – Odyn z ich powodu wpadł w depresję. – rzucił drwiąco. – Nie zamierzam być następny – puścił Gudrun łobuzerskie oczko.
Młoda kobieta roześmiała się głośno.
- Zrobię to co do mnie należy i powrócę tu matko – zwróciła się do królowej.
Grimhilda, wciąż w szoku, machnęła tylko dłonią.

3.
Sala pięćdziesiąt pięć.
Bro popatrzyła niepewnie na zamknięte drzwi, zza których dobiegały iście szatańskie wrzaski. Mordują się czy jak? Może lepiej im nie przeszkadzać? Wybiją się pomiędzy sobą i będzie spokój? Westchnęła ciężko. Nie wybiją się skubańce. Wytrzymałe są.
W głowie miała słowa dyrektora. „ To miłe dzieciaki. W tym roku zdają maturę. Ich poprzednia wychowawczyni przebywa niestety wciąż na zwolnieniu lekarskim.” Tak... lekarskim... Z tego co Bro zdążyła usłyszeć od innych nauczycielek, kobieta przeszła załamanie nerwowe po tygodniowej wycieczce z IIIa w góry.
„ Grzeczne, spokojne. Co prawda, jak to młodzież bywają czasami rozbrykane, ale powinniśmy im pozwolić na odrobinę swobody. Muszą jakoś odreagować nadmiar nauki. Zresztą, każdy z nas był kiedyś młody”.
Sądząc po odgłosach zza drzwi owo rozbrykanie osiągało właśnie apogeum.
„Obejmie pani zastępstwo u nich, do czasu, kiedy ich wychowawczyni nie wróci.”
Z nadzieją, że sama nie wyląduje na nagłym zwolnieniu od psychiatry, Bro nabrała głęboko powietrza w płuca i sięgnęła do klamki. Zawahała się.
No, dalej, Bro. Trzeba tam w końcu wejść i przynajmniej sprawdzić co się dzieje. Dyrektor wywali cię z roboty, jak zdemolują klasę. Podobno dostaliście świeżo wyremontowaną. Jako jedyni w szkole.
Nacisnęła klamkę, otwierając z rozmachem drzwi i stanęła na progu sali.
Nikt nie zauważył jej wejścia.
W sumie nie dziwiła się. Mieli zapewne setki ciekawszych zajęć, niż siedzenie i nudzenie się w szkolnej klasie w ten ostatni dzień wolności. Ona też miała. Tego jednak głośno nie wypadało mówić.
Powiodła niebieskimi oczami po wnętrzu.
Kurwa...
Wymalowany na jednej ze ścian penis, na pewno nie był dziełem brygady remontowej.
A może i był?
Prowokujący uśmieszek jednego z uczniów, który właśnie wykańczał swoje dzieło markerem, świadczył o tym, że jednak nie był.
- Ładny psze pani? – autor malunku odwrócił się w stronę wchodzącej nauczycielki.
Niebieskie oczy zatrzymały się na drwiącym uśmiechu chłopca.
- Czy ja wiem? – przyjrzała się jego dziełu.
Za jakie grzechy? Za jakie grzechy? Dlaczego nie mogła teraz odsypiać zarwanych na zlocie nocy? Dlaczego nie mogła napić się piwa, by ugasić narastające pragnienie? I dlaczego do cholery bolała ją głowa? Bo masz kaca, idiotko. To boli. Załatw to z nimi i spadasz stąd.
Reszta klasy o dziwo zamilkła, wpatrując się to w kolegę, to w wychowawczynię.
- Trochę krzywy – odezwała się Bro po dłuższej chwili podziwiania wątpliwego dzieła – Ale ja tam nie wnikam w to, co ci koledzy pokazują.
Po klasie rozszedł się gromki śmiech.
Ruszyła w kierunku stojącego pod oknem biurka.
Jak ma uciszyć tę bandę bachorów? Skoro bawią ich takie obrazki, to może ma im narysować gołą babę na tablicy? Powstrzymała się od dosadniejszego określenia.
Przewiesiła kurtkę przez oparcie krzesła i zasiadła na nim ciężko.
Plan. Miała im podać plan lekcji na jutrzejszy dzień. Gdzie go wsadziła?
Przeszukała kieszenie kurtki. Jest!
- Proszę pani – dotarł do jej uszu dźwięczny dziewczęcy głos. – Proszę pani, pani się nie przejmuje, on tak zawsze.
Kurwa dziecko, zamilcz. Nie gadaj. Nie dzisiaj. Bro czuła tępy ból w głowie, który narastał z każdą chwilą.
Wyprostowała pomiętą kartkę z planem, przyjrzała jej się i dopiero wtedy spojrzała w stronę mówiącej nastolatki.
- Będzie musiał się odzwyczaić – mruknęła pod nosem.
- Pani Joanna zawsze wzywała jego rodziców – poinformowała ją dziewczyna. – On się nazywa Przemek Gawliński.
Bro popatrzyła na nią spokojnie. A przynajmniej miała nadzieję, że tak właśnie patrzy. Nie chciała, aby w jej oczach ktokolwiek dostrzegł teraz żądzę mordu.
- Przemek, siadaj – któryś z uczniów zawołał kolegę.
- Nooo, siadaj – podniosło się kilka głosów.
- Możecie się przymknąć? – spytała mało pedagogicznie, podnosząc się zza biurka i zerkając na kartkę. – Przynajmniej na chwilę. Łeb mnie napier... to znaczy głowa mnie boli– poprawiła się prędko i odszukała wzrokiem leżący pod tablicą kawałek kredy.
Myśl! Myśl! Panie nauczycielki nie przeklinają. I nie przyjeżdżają skacowane do szkoły. Sięgnęła do kieszeni po gumę. Chwilę później orzeźwiający, miętowy smak wypełnił jej usta.
- Pani ma plamę! Na bluzce! – wrzasnął wspomniany Przemek.
- To nie jest bluzka, tylko top – poinstruowała go jedna z dziewczyn. – Nie znasz się.
- Naprawdę, ładny kolor – odezwała się, tak, która pierwsza podała imię sprawcy malunku.
Bro powiodła ciężkim spojrzeniem po klasie.
- Umówmy się, że jak chcecie stąd wyjść szybko, to uciszycie się, odpiszecie plan i... – przyjrzała się ich twarzom. – I widzimy się jutro na historii.
- Pani nas będzie uczyć historii? – wyrwało się któremuś z uczniów.
- Nie wygląda pani na nauczycielkę historii – odważnie oznajmił inny.
- A ty mi nie wyglądasz na kogoś, kto ją w tym roku zda – rzuciła, sięgając po kredę.
Bro, opanuj się. Chyba nie powinno straszyć się dzieci. Wywalą cię z roboty, zanim odbierzesz pierwszą wypłatę.
- On tylko żartował, psze pani
- Zamknij się
- No co?
- Ciiii
Skrzypiąc kredą napisała na tablicy plan zajęć na najbliższe dni, nie zwracając uwagi na dyskutującą za jej plecami młodzież. Dopiero, kiedy skończyła, odwróciła się w ich stronę.
- Przepiszcie i macie wolne. – mruknęła, zasiadając na powrót przy biurku. – A ty, załatw farbę w tym samym odcieniu i zamaluj to – oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Dyrektorowi twoje dzieło się nie spodoba.
- Ma jakieś kompleksy? – zarżał radośnie Przemek.
- Sprawdź – odparowała od razu, ganiąc się w duchu za to, że dała się wciągnąć w pyskówkę ze smarkaczem. I ona ma z nimi wytrzymać jakiś bliżej niesprecyzowany czas?
Rumor odsuwanych krzeseł, wrzawa, która podniosła się na nowo, świadczyły o tym, że dzieciaki odpisały już plan i opuszczały klasę.
Kiedy za ostatnim z nich zamknęły się drzwi, położyła głowę na biurku.
- Do domu – mruknęła pod nosem. – Jakie do domu? Jeszcze rozmowa z przełożonym – przypomniała sobie. Miała nadzieję, że uda jej się nie zakląć podczas rozmowy z nim.


4.
- Nie wydaje ci się, że powinniśmy, a raczej ty powinnaś wreszcie zabrać się za to, po co tu przybyliśmy? – leżący na szerokim dwuosobowym łóżku, w jednym z apartamentów warszawskiego hotelu, mężczyzna uniósł się na łokciu patrząc z błyskiem w oku na leżącą obok kobietę.
Przeciągnęła się leniwie, zsuwając kołdrę i odsłaniając krągłe piersi. Odgarnęła z czoła kosmyk czarnych, długich włosów i zerknęła figlarnie na partnera.
- Od kiedy tu przybyliśmy nic ci się nie podoba – oznajmiła, siadając. – Dyskoteki – nie. Kina – nie. Muzea – nie. Wędrówki po górach odpadają. Leżenie na plaży i opalanie się, też nie przypadło ci do gustu. Oglądanie telewizji... Absolutnie. Do wszystkiego trzeba cię zmuszać. Jedyne co ci się spodobało to zabijanie bestii na tym śmiesznym urządzeniu – wskazała palcem stojący na stoliku laptop - i wlewanie w siebie ogromnych ilości trunków. Chociaż pamiętam, że piłam już lepsze. Nawet do sklepu trzeba wyciągać cię siłą. I mógłbyś przynajmniej nie narzekać, kiedy wybieram bluzkę. Ostatnio przecież nie czekałeś tam sam. Naliczyłam jeszcze ze czterech mężczyzn, którzy siedzieli obok ciebie na ławce. To naprawdę nie moja wina, że w tym wzorze i kolorze mieli tylko jeden rozmiar. O wiele na mnie za duży. Musiałam wybrać coś innego. I nie moja wina, że na wieszakach tyle tego było. Nie mogłam przecież wziąć pierwszej lepszej bluzki z brzegu. – wyjaśniła z kobiecą logiką.
Pokręcił głową ze znudzeniem.
- Mamy zadanie do wykonania. – oznajmił, opadając na plecy. – Ty masz – podkreślił, nie odrywając wzroku od zgrabnego ciała kobiety.
- Mam – przytaknęła – I co z tego? Chcesz powiedzieć, że nie robię w tej sprawie zupełnie nic? – odwróciła głowę, zerkając na niego przez ramię. – Nie powiesz mi, że nie próbowaliśmy – uśmiechnęła się lekko. – Przemierzamy ten śmieszny kraj od dłuższego czasu. Zwiedziliśmy wspaniałe miejsca, poznaliśmy nowe miasta. – zsunęła się zwinnie z łóżka. – I ludzie... – wyprostowała się, ujmując obiema rękami włosy ku górze, formując z nich kok – Ludzie są tacy zabawni. Przypomnij sobie ten serial, który wczoraj oglądaliśmy. Jak on się nazywał? – zmarszczyła czoło, próbując sobie przypomnieć tytuł.
- Trudne sprawy - walnął bezsilnie głową o poduszkę.
- No właśnie. Trudne sprawy. Nigdy nie sądziłam, że mogą istnieć istoty, które wymyślają takie zabawne rzeczy. Ten jak mu tam było Adaś? – przytknęła palec do ust, zupełnie nie przejmując się swoją nagością – Czy jak tak upnę włosy, to one dobrze wyglądają? – spytała niespodziewanie.
Nie zdążył odpowiedzieć, kiedy powróciła do tematu serialu.
- No właśnie, Adaś. Pierwszy raz widziałam, aby mężczyzna bał się matki swojej żony. A on wprost trząsł się ze strachu przed nią. A to jak narobił w spodnie, kiedy ich odwiedziła, było przezabawne – nie przestawała mówić. – Nie przypuszczałam, że można o czymś takim nakręcić serial! – wykrzyknęła, rozpuszczając włosy. – No i nie odpowiedziałeś mi, czy lepiej z upiętymi, czy rozpuszczonymi – odwróciła się, wpatrując w mężczyznę.
Westchnął ciężko, przypominając sobie rodzicielkę kobiety...
- Nie dopuściłaś mnie do słowa. – odparł, licząc w myślach do stu, aby nie powiedzieć głośno tego, co miał na końcu języka. Przebywał w Midgardzie zdecydowanie za długo. Sif mu jaja ukręci.
- No, ale lepiej rozpuszczone, czy upięte? Jeśli je rozpuszczę, to ponoć optycznie skracają szyję, natomiast upięte wysmuklają. Tak pisało w jednej z tych gazet, które tutaj kupują kobiety. A może powinnam sprawdzić jeszcze w innej gazecie? – zastanowiła się. – O już wiem! – wykrzyknęła nagle.
Wzdrygnął się. Pięćdziesiąt sześć, czy pięćdziesiąt siedem? Trzeba policzyć od początku...
- Sprawdzę w internecie. Prawda, że to ciekawe, że wystarczy otworzyć te pudełko, ponaciskać te przyciski i można dowiedzieć się tylu rzeczy?
Siedemnaście. Posłał kobiecie nieprzyjemne spojrzenie.
- Nawet tego nie dotykaj – zerwał się z łóżka, widząc, że podchodzi do laptopa. – Ostatnim razem popsułaś – wypomniał jej.
- Nie popsułam – zaprotestowała. – Nie moja wina, że producent zamontował taką słabą podstawkę na kawę. Sama się urwała, kiedy położyłam na niej kubek.
- A na nim talerz z ciastem. To była stacja CD... – mruknął, zabierając laptopa ze stolika i odkładając go w bardziej bezpieczne miejsce. Do szafy. Posłała mu oburzone spojrzenie.
- Była... – mruknęła.
Upewniwszy się, że drogocenny dla niego sprzęt jest bezpieczny, wrócił do łóżka, układając się na nim wygodnie. Założył ręce pod głową i westchnął ciężko.
Co go do cholery podkusiło kilka lat temu?
Modły... Miał ich dosyć... Odyn też... Chciał je zakończyć. Pomóc. Przeklął w duchu swoją słabość do pomocy ludziom. Wpakował się jeszcze gorzej. Kurwa.
- Powiedz od razu, że boisz się o swoje bestie. – rzuciła pogardliwie, podchodząc do niego.
- Rozwinąłem postać. Wieczorem umówiłem się z gildią na wypad na bossy – mruknął.
- Bestie, bossy, gildia – westchnęła – I do tego znowu pewnie będziesz chciał, aby ci nie przeszkadzać, przynosić piwo i czipsy.
- To ja tu jestem bogiem – warknął – nie ty. Poza tym powinniśmy wreszcie ich odnaleźć.
Uśmiechnęła się zalotnie, pochylając nad leżącym i przesuwając palcami po jego odsłoniętym torsie. Jednym susem usiadła okrakiem na jego biodrach i musnęła pieszczotliwie językiem wargi mężczyzny.
- Od tych kilku lat marudzisz tylko o nich – szepnęła – Naprawdę, Thorze, przynudzasz – wymruczała
- A ty zamiast zająć się zadaniem... – westchnął, kiedy poruszyła kusząco biodrami.
- Tak? – szepnęła mu do ucha, nie przestając ocierać się o jego sztywniejącą męskość.
- Do jasnej cholery, Gudrun... – stęknął, kiedy wsunęła się na nią. – Ostatni raz zgadzam się na...
- To też powtarzasz od kilku lat – wpiła się namiętnie w jego usta.

5.
Szkoła już dawno opustoszała, kiedy Bro opuściła gabinet dyrektora z tępym, uprzejmym uśmiechem na ustach. Ledwo zamknęła za sobą drzwi, odetchnęła z ulgą, przyklejając do nich pozbawioną już smaku gumę.
- Jeszcze mi tak zostanie – mruknęła pod nosem, wracając do swojej zwykłej miny.
Miny kobiety, której właśnie zaczynają szaleć hormony, zwane szumnie PMS. Czyli, jak to ktoś kiedyś trafnie określił choroby wściekłych krów. Stanu, który u Bro trwał wciąż. I domagał się rozładowania. Najlepiej piwem, albo... szalonym przelotem na motocyklu pomiędzy wkurwionymi kierowcami stojącymi w korku. Moto...
Klepnęła się w czoło.
Gdzieś je postawiła. Pomiędzy samochodami na parkingu. Tylko jakimi? Samochody dla Bro dzieliły się na małe – osobowe i duże – ciężarowe. Do tego niektóre były kwadratowe, a inne prostokątne. I oczywiście miały kolory. Nazwami marek nie zawracała sobie głowy, wystarczyło jej, że potrafi odróżnić Syrenkę od Małego Fiata. Co innego motocykle... Czasami miało się wrażenie, że rozpoznaje je po warkocie silnika.
Właśnie motocykl – przypomniała sobie.
Wypadałoby go namierzyć, o ile zamierzała wrócić do siebie i paść na łóżko. Z tego co pamiętała, to zaparkowała pomiędzy czymś kwadratowym zielonym i prostokątnym białym.
Postanawiając w bliżej nieokreślonej przyszłości kupić lokalizator zagubionego sprzętu, jeśli ktoś takowy wymyślił, otworzyła z rozmachem drzwi pokoju nauczycielskiego.
- Co za debil zostawia klucz w drzwiach? – przemknęło jej przez myśl, widząc to, co z pewnością ucieszyłoby niejednego ucznia, dając mu możliwość opóźnienia rozpoczęcia lekcji.
Niebieskie oczy dostrzegły porzucony niedbale kask.
Tyle, że na stoliku pod oknem, oprócz niego było coś jeszcze.
A raczej ktoś.
W niebieskich oczach kobiety pojawiło się pytanie.

6. – Zadowolony? – Gudrun odwróciła się na fotelu pasażera i wydęła usta, patrząc pogardliwie na towarzysza.
- Najzupełniej – Thor zaparkował starego mercedesa, manewrując na zatłoczonym parkingu pod szkołą. – Tylko na drugi raz zwiń coś, co wygodniej się prowadzi – posłał jej drwiący uśmiech. – I ma o wiele mniej lat niż ten gruchot.
Prychnęła, wzruszając ramionami.
Kiedy tylko silnik przestał rzęzić, wysiadła z auta, trzaskając drzwiami.
- Ostrożniej – syknął. – Nie będę go zbierał po całym parkingu.
Posłała mu zalotny uśmiech.
Walnął bezsilnie czołem w kierownicę uruchamiając klakson.
Nawet pospolita „kurwa” nie oddawała w tej chwili tego co czuł. Wracać! Wracać! Niech ktoś inny tym się zajmie. Miał powyżej uszu Gudrun, jej matki i całej reszty rodziny. Bystra, inteligentna księżniczka, w zetknięciu z zupełnie odmiennym światem okazała się jedną z tych pustych, tandetnych, plastikowych laleczek, które łatwo można były wydymać na którejś z dyskotek. Nigdy nie sądził, że to powie, ale dymania też miał już dosyć.
- Odynie, ratuj – mruknął, czując, że jeszcze trochę i sam zacznie zanosić modły do ojca.
Westchnął ciężko, wydobywając się zza kółka i ruszając w ślad za Gudrun, która właśnie wmieszała się w tłum, próbujący wejść do szkoły.

7.
Jedno spojrzenie na miedziane włosy mężczyzny, siedzącego na stoliku, upewniło Bro, że coś jest nie tak.
Nie był żadnym z nauczycieli.
Nie umiała sobie przypomnieć, skąd zna jego twarz. Paskudne uczucie w środku skacowanego ciała nakazywało ucieczkę.
Twarz kobiety stojącej obok niego, trzymającej w dłoni sztylet, patrzącej na nią z wściekłością, nienawiścią, kogoś jej przypominała.
Tylko do cholery kogo?
W ułamku sekundy w jej mózgu uruchomiły się wszystkie możliwe trybiki, analizując skrzętnie, czy to przypadkiem nie flama jednego z jej kumpli, którego być może przytuliła bratersko na zlocie. Zazdrosne flamy kumpli bywały nieobliczalne.
- Masz kłopoty – wysyczała czarnowłosa piękność, robiąc niepewny krok w stronę Bro.
Ta niepewność ją zgubiła.
Bro w jednej chwili odskoczyła do tyłu, kierowana nieznanym do tej pory instynktem. Ledwo jej stopy dotknęły korytarza, a twarz czarnulki znalazła się niebezpiecznie blisko, drzwi pokoju zamknęły się z hukiem.
Ostrze sztyletu z łatwością przebiło cienką dyktę.
- Co do kur... – wrzasnęła Bro, odciągnięta nagle w bok. Słowa zamarły jej w gardle.
Zgrzytnął zamek w drzwiach, przekręcony ręką jasnowłosego mężczyzny.
- Za mną! – rzucił, pociągając kobietę za ramię.

8.
Thor wybuchnął głośnym śmiechem.
Widok Gudrun, która niespodziewanie zatrzymała się na zamkniętych nagle drzwiach był zabawny.
Już dawno nie czuł takiej radości.
- Łap ją! – wrzasnęła rozeźlona, odwracając się w jego stronę. Wyszarpnęła nóż.
- Ja? – udał zdumienie – To twoje zadanie – nie przestawał się szczerzyć.
Warknęła coś niezrozumiale, próbując otworzyć drzwi. Zamknięte od zewnątrz stanowiły przeszkodę. Załomotała w nie pięściami, niczym mała, rozkapryszona dziewczynka.
Przestał się wreszcie śmiać, zsunął ze stolika i podszedł bliżej kobiety.
Kopnięciem wyrwał drzwi z zawiasów.
- Droga wolna, księżniczko – rzucił kpiąco.
Za te kilka lat siedzenia na ławkach w tych zasranych marketach, w towarzystwie równie wściekłych facetów, należała mu się mała nagroda.
A taką był widok zdezorientowanej Gudrun, która teraz miotała się po korytarzu, nie wiedząc, w którą stronę pobiec.

9.
Nie było czasu na zadawanie pytań.
Bro nie wiedziała co się dzieje, jednak wewnętrzny niepokój, przeczucie, instynkt, czy cholera wie co jeszcze, kazało jej biec za nieznajomym.
Wypadli przez drzwi szkoły, kierując się w stronę parkingu.
Tam jest! Ucieszyła się w duchu, widząc znajomy kształt czarnego potwora, Yamaszki R1, pieszczotliwie zwanej Wojem. Nie wiedziała skąd taka nazwa wpadła jej do głowy, jednak ujeżdżanie Woja miało swoje zalety.
Dopiero kiedy zatrzymali się przy jednym z wielu aut stojących w szeregu na parkingu, zadyszana, oparła się o jego tylnie drzwiczki.
- Co się do cholery dzieje?
Przyjrzała się mężczyźnie majstrującemu przy zamku. Jasne, sięgające ramion włosy, krótka, przystrzyżona broda, barczyste ramiona wyłaniające się spod obszarpanych rękawów czarnego T-shirta i równie czarne dżinsy opinające zgrabny tyłek, były przyjemnym widokiem. Drzwiczki ustąpiły.
- Wsiadaj! – rozkazał. – Wytłumaczę potem. – już siedział za kierownicą, odpalając silnik.
Obiegła auto, nacisnęła klamkę i już miała wsiadać, kiedy do jej uszu dotarł piskliwy głos czarnulki.
- Tam są! Odjeżdżają! – kobieta, potykając się i chwiejąc na wysokich obcasach, dzierżąc bojowo nóż w ręce, biegła do zaparkowanego starego mercedesa, najwyraźniej zamierzając ruszyć w pościg.
Bro czym prędzej trzasnęła drzwiczkami, zamykając je. Mężczyzna, chyba nawet nie sprawdzał, czy kobieta siedzi na miejscu pasażera, bo dodał gazu i auto z piskiem opon wypadło z parkingu.
Tamci dopiero wsiadali, przy jazgotliwym wrzasku ciemnowłosej.
Nie zastanawiając się wiele Bro przykucnęła za stojącym obok autem i przekradła się pomiędzy pozostałymi w stronę motocykla.
Nim do niego dotarła, usłyszała jeszcze przeraźliwe rzężenie silnika i mercedes wypadł na ulicę, włączając się zgrabnie do leniwego ruchu.
Zamrugała z niedowierzaniem.
Wariatka z nożem, najwyraźniej polująca na nią, przekonana, że Bro siedzi w środku uciekającego samochodu.
Miedzianowłosy mężczyzna, którego twarz zaczynała mgliście majaczyć w jej pamięci. Miedzianowłosy? Rudy! Kurwa, on był rudy!
Przystojny nieznajomy, który właśnie teraz miał na karku tę dwójkę...
- Szlag! – warknęła, dopadając swojej maszyny.
Woj zamruczał, kiedy Bro przełączyła starter.
W ostatniej chwili przemknęło jej przez głowę, że jazda bez kurtki, którą nie pamiętała gdzie zostawiła i bez kasku, to czyste szaleństwo. Do tego na kacu.
Kurwa.
Pomyślała też, że Thor, który nagle ożył częściowo w jej pamięci, nie odpuści tak łatwo. O nie, z pewnością nie po tym, jak kiedyś pożyczyła sobie bez jego wiedzy młot, po to aby...
Kurwa, po co mi on był?
I kim do diabła była towarzyszka boga?
Bo, że Thor był bogiem, nie ulegało wątpliwości. Zaczynała powoli kojarzyć.
Rudy. Rudy i wredny. Zawsze tacy są.
Maszyna wytoczyła się ciężko z parkingu.
Bro zerknęła tylko, czy nic z prawej nie leci i wyszła z skrętu, od razu przyspieszając.
Ten, który uchronił ją przed sztyletem czarnowłosej wariatki, miał teraz kłopoty.
I to przez nią. Trzeba było coś z tym zrobić.
Motocykl z głośnym warkotem pokonywał kolejne kilometry.
Soczysta wiązanka przekleństw wyrwała się z jej ust, kiedy w oddali przed sobą, zauważyła korek aut.
Ledwo słyszalny w oddali sygnał karetki, dotarł do uszu kobiety, wdzierając się coraz głośniej w bolącą głowę.
Dorwali go!
Tylko tyle przeszło jej przez myśl, kiedy zwolniła, wciskając się pomiędzy stojące samochody.
Musiała wyglądać dziwnie w jaskrawo zielonym topie, bez kasku, przeciskając się środkiem.
Kilku z kierowców popukało się znacząco w głowę.
Miała ich w dupie. Chciała dotrzeć na początek tego pieprzonego korka i sprawdzić kto jest jego przyczyną.
- To ona! – przeraźliwy wrzask, nie dający się pomylić z niczym innym, zbiegł się z przeraźliwym wyciem karetki.
Odwróciła głowę, zauważając wydostającą się ze starego mercedesa, stojącego jakiejś kilkanaście aut w tyle, czarnulkę.
Przystojnego blondyna nigdzie nie było widać.
Silnik zawarczał, kiedy przeciskała się w stronę kraksy.
Im bliżej, tym ciaśniej.
Jak u dziewicy.
Wywrzaskująca gdzieś z tyłu ciemnowłosa, biegnący za nią Thor, sygnał nadjeżdżającej karetki...
- Zajebała go! – poczuła, że zaczyna się bać.
Widząc, wychylającą się zza aut stojących przed nią, głowę blondyna, który rozglądał się bezradnie wokoło, odetchnęła z ulgą.
Doskoczył do niej szybciej niż mogła się tego spodziewać. Zatrzymała się w miejscu.
- Już myślałem, że nie dotrzesz – bez pytania władował się za jej plecy. – Jak stąd znikniemy, ja prowadzę – oznajmił, obejmując ją w pasie.
- Chyba kpisz – warknęła, ruszając z miejsca.
Ostrze sztyletu świsnęło koło motocykla.
Ominęła zgrabnie kraksę, przyspieszając tuż za stojącym w poprzek drogi starym, rozklekotanym żukiem.
To on był sprawcą kraksy i korka.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości