Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bolko
#1
Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za ośmioma kamykami, za wieżą ciśnień w Ostródzie, siedział chłop Bolko z Moszny i dłubał w nosie. Żarty sobie ludzie robili z Bolka, bo kostropaty był i mieszkał w Mosznie.
- Bolko! A skądże ty to jesteś? – pytali go, a ten zgodnie z prawdą odpowiadał, że z Moszny, czym wielką uciechę wśród przypadkowo zgromadzonej gawiedzi wzbudzał. I przykro się Bolkowi za każdym razem robiło, bo był chłopem wrażliwym, a i poczciwością swą spośród sobie współczesnych się wyróżniał. Nie raz bywało, że okoliczni mieszkańcy zwracali się do Bolka o pomoc w mniejszych lub większych sprawach, a ten zawsze chętnie służył swą siłą, sprawnością i radą. Bo Bolko – choć chłop – rozgarnięty był. I warto też dodać, że – choć z Moszny – to nie taki znowu brzydal.
Cóż za szkoda, że ta opowieść zatem nie o Bolku traktuje, tylko o zgarbionym i cokolwiek bojaźliwym Szmalczyku z Dratewca, który to akurat do rodziny w Ostródzie się wybrał (a że okazji przepuszczać się nie powinno, to i trochę prosa na sprzedaż przytachał, co by pohandlować) i za wieżą ciśnień przechodził, więc mimowolnie miał okazję pośmiać się, że Bolko z Moszny pochodzi.
- Ha ha ha, Bolko z Moszny – zaśmiał się więc Szmalczyk w Ostródzie, a ten, że oprócz wrażliwości, dużą krzepą się wykazywał, wyrwał z chichoczącego tłumu zgarbionego i bojaźliwego chłopa i spytał:
- A ty kto jesteś, że się z mojej Moszny śmiejesz?
- Jam jest Szmalczyk z Dratewca, czcigodny panie – odparł, a wydawał się podówczas jeszcze bardziej zalękniony, że o garbie ciut większym niż zwykle nie wspomnę. Bolko chwilkę pomyślał nad błyskotliwą ripostą, co by Szmalczykowi przygadać, ale po krótkiej chwili złość pohamował, włosy przygładził i puścił swego tymczasowego jeńca wolno. Ten się nieznacznie wyprostował i zaraz zdecydował, że od Bolka z Moszny trzeba odejść jak najszybciej.
Tak też uczynił, lecz nie uszedł daleko. Może dlatego, że garbaty był? Ale pewnikiem jest raczej, że dwóch gwardzistów na koniach go zatrzymało, a po krótkiej szamotaninie dostał w łeb kijem, po czym stracił przytomność.
I proso.

***

- Do stu piorunów – zaklął Szmalczyk, masując obolałą głowę w miejscu, gdzie kijem dostał. Po krótkich oględzinach, gdy ostrość wzroku można było określić na „po trzech głębszych” (czyli, przekładając na warunki polowe, możliwość zobaczenia świstaka na łące z ośmiu metrów wzrastała o trzydzieści procent), doszedł do wniosku, że oto znalazł się w śmierdzącym, ciemnawym i cokolwiek ciasnym lochu. I smutno zrobiło się Szmalczykowi, że tak został niemiło potraktowany, gdyż nie przypominał sobie, by jakieś wykroczenie, na taką karę zasługujące, w swej miernocie popełnił. Tym bardziej się przeląkł (oj, lękliwy chłop z niego był), gdy zaschnięte krowie łajno niedaleko swej lewej ręki spostrzegł.
Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy po chwili cela została otwarta, a następnie Szmalczyk przez strażnika został w zupełnym milczeniu doprowadzony przed obliczę króla.
- Łolaboga! Królu mój najukochańszy! – zaskamlał Szmalczyk padając przed oblicze króla i jął całować mu stopy.
Po chwili miał się jednak przekonać, iż ostrość wzroku nie pozwalała mu jeszcze spostrzegać świstaków z ośmiu metrów w szczerym polu, gdyż trudno o taką możliwość, gdy całuje się stopy stajennemu.
Od Wielkanocy niemyte.
Tej sprzed trzech lat.
Szmalczyk niejako został zmuszony do powstania, co można było wnioskować z halabardy z regularnością co-sekundę wbijającej się w przestraszony tyłek zgarbionego chłopa. Na taką jednoznaczną sugestię Szmalczyk powstał z kolan, a że nie wiedział, czy pomasować sobie pośladki, czy też może wciąż otępiałą głowę, zdecydował, że kompromis w tej sytuacji będzie najlepszy. Po czym posmyrał się po brzuchu. Ten co prawda nie bolał, ani nie swędział, ale że dobrze mu było to aż z ukontentowania pokraśniał.
- Słyszałem o twoim męstwie – zaczął król, a Szmalczyk, u którego oczy z mózgiem uzyskały nareszcie połączenie należyte, zlokalizował monarchę, a następnie przetworzył słowa władcy i zanalizował najszybciej jak mógł.
- Męstwie? – spytał po trzech minutach, gdyż owszem, znał ten rzeczownik, jednak w odniesieniu do samego siebie, ani nigdy wcześniej go nie słyszał, ani też ze swoją skromną osobą go nie łączył. Azaliż znał on w swojej wsi Gżdalika, chłopa na schwał, co mądry, jak na chłopa, był, a i męstwo było jego orężem. Wieść gminna niosła, iż Gżdalik, syn Marcuchny i Lichosława, samiusienkim jak palec będąc, kurnik od klęski pożaru uratował. I to teściowej swej. I porody cieląt odbierać umiał. Przeto zadumał się Szmalczyk nad odwagą swego sąsiada z Dratewca. Ino nie wiedział, czemu by król o samym Szmalczyku miał tak mówić. I to sam król! Syn króla Kraka, zwany Krakiem Drugim (a wśród poddanych jeszcze innym mianem go określano, a było to mianowicie: „Krak 2. Władca Kontratakuje”). Zaiste, zdarzyło się Szmalczykowi raz jeden kompetycję we wsi wygrać na najszybsze zjedzenie bigosu przez Kachnę uwarzonego, jeno nie męstwu tą wiktorię zawdzięczał, lecz pojemnemu żołądkowi i sprawnie opracowanemu systemowi cyklicznych wymiotów pod stół.
- Skromność przez ciebie przemawia! – zakrzyknął król, wyrywając z zamyślenia swego poddanego. – Znany jesteś ze swej odwagi i sprytu, a i honor ci nie obcy! – stwierdził Krak II, na co zgromadzeni wzdłuż przejścia rycerze gromadnie zawołali: „Ajuści!”, a Szmalczyk z Dratewca zapłonął rumieńcem, jakim nie powstydziłaby się najdorodniejsza dzięcielina. – Jeno myślałem, że starszyś jest chłop – zafrasował się król, lecz już po chwili rozchmurzył swe dostojne oblicze.
- E tam... – rzekł z głupia frant Szmalczyk, gdyż nie wiedział już, co może królowi więcej powiedzieć, a sprzeciwiać się lękał, albowiem zastanawiano się w Dratewcu, czy u Szmalczyka bojaźń większa, czy może jego garb.
Wówczas to chłop przypomniał sobie, iż podczas procesu dostarczania na królewski dwór, zagubił mu się bezpowrotnie wór doskonałego prosa, za które mógł nabyć drogą handlową parę doskonałych jakościowo ciżemek. Więc znów posmutniał, bo taka dola chłopa. Raz na wozie, raz pod wozem, dwa razy w rowie i raz jeb pałą po głowie.
O kultywowaniu gleby nie wspominając.
- Przejdę do rzeczy – powiedział Krak II, więc Szmalczyk zaprzągł umysł do koncentracji, co na twarzy objawiło się w postaci zeza zbieżnego. – Otóż mój ojciec Krak zachwalał twe zasługi dla naszego królestwa, a także honor, gdyż odmówiłeś przyjęcia w nagrodę ręki jego i połowy królestwa. Swoją drogą dobrze żeś uczynił, bo moja siostra nawet z dwoma rękami wygląda jak przychlast z krainy Deszczowców. Zatem smok z grodu Kraka zginął, przepadł, pękł, lecz po tych kilku latach mój ojciec zmarł i pojawiła się nowa bestia w królestwie.
- Krak Drugi? – spytał przezornie Szmalczyk, nie dość donośnie, by usłyszał to król, lecz na tyle głośno, żeby oberwać halabardą w dupę.
- Przeraźliwy smok! – krzyknął monarcha. – Pożera nam bydło! Pożera dziewice!
- Ojej, bydła szkoda – zmartwił się Szmalczyk, lecz król tylko ręką machnął na taką ignorancję. Wszak rozumiał, że wieśniacy nie rozróżnią dziewicy od snopka zboża.
- A ostatnio smok dopuścił się rzeczy niewybaczalnej! – złowieszczy błysk w królewskim oku się pojawił, więc na wszelki wypadek Szmalczyk się wzdrygnął, jednocześnie starając się wyobrazić sobie skalę tragedii, jaką potwór mógł w królestwie wyrządzić. Przed oczami zatańczyły mu sparciałe marchewki i zaraza ziemniaczana. A może zatruta woda w studni?
- Smok zażądał mojej siostry Wandy! – wzburzył się Krak Drugi. – Ale Wanda smoka nie chciała – dodał nieco zrezygnowanym tonem. – Wanda też nie chciała Niemca, Ruskiego i Czecha.
- A zna król dowcip, że wchodzi Ruski, Niemiec i Czech do baru, a tam… - zaczął Szmalczyk licząc, że skoro władca zaprosił go do siebie, to może nawet się z dowcipu pośmieje, lecz jego nadzieja zgasła w tym samym momencie, w którym bolesna rzeczywistość przybrała postać halabardy w jego pośladki wbitej.
- Ostatnio bestyja okrutna brata mego Leszka porwała i zabiła! – król aż powstał z tronu unosząc bezsilnie dłoń i zacisnął ją w pięść, jakoby wygrażając schowanemu w mrocznej pieczarze smoka.
Szmalczyk z Dratewca jął się zastanawiać, czy Leszka, brata jaśnie miłującego Kraka Drugiego, bardziej można zaklasyfikować pod bydło czy pod dziewice, ale spojrzał, iż król zaczął dramatycznie płakać i wygrażać niebiosom. Natenczas przypomniało się biednemu Szmalczykowi, że wór prosa w Ostródzie przepadł, więc zaczął Krakowi wtórować w wyciskaniu łez, co ujęło monarchę. Tylko jego rycerz, zupełnie na wszelki wypadek, szturchnął chłopa z Dratewca w dupę.
- Leszku! Och... Leszku… - zaskamlał jeszcze król żałośnie.
- Proso… moje biedne proso… - Szmalczyk w takie przygnębienie i żal popadł, że aż się zasmarkał.
Wtedy też Krak Drugi powstał z tronu i, ku zaskoczeniu dworu, podszedł do zapłakanego chłopa małorolnego, po czym uściskał jak brata. Szmalczyk wzruszył się na tą królewską poufałość i aż poczerwieniał ze wstydu, że jego, chłopa zwykłego, sam król ściska. Istniała też możliwość, że Krak Drugi, obdarzony wielką krzepą, swojego nowo poznanego poddanego dostępu do powietrza pozbawiał.
- Mój dzielny człowieku… - szeptał Szmalczykowi do ucha król, nie zaprzestając jednocześnie procederu przytulania.
- Yyy... – jęczał pozbawiony tlenu chłop, choć głupi był, więc nie wiedział, że to tego pierwiastka mu właśnie brakuje. Słowa „pierwiastek” też podówczas nikt nie znał, choć pierwsze cztery litery tego słowa znajdowały szerokie zastosowanie w innych, bardziej popularnych wyrazach.
- Udało ci się poprzednim razem, uda i teraz – szeptał wciąż król – jak pokonasz smoka, dam ci jedną czwartą mojego królestwa, Wandę wraz z jej bielizną, zestaw garnków żaroodpornych i kijek do strącania gniazda os.
- Mmmm... kijek… - rozmarzył się Szmalczyk, kiedy Krak Drugi zelżył swój uścisk. Marzenia o kawałku drewna nie były przeto efektem niedotlenienia, jak mogłoby się wydawać.
- Posłuchaj… Wanda może nie jest zbytnio rozgarnięta – tłumaczył się król – ale to porządna kobieta. Znasz tą historię, że Niemca nie chciała? Szkoda gadać… Zwariowała, do rzeki się rzuciła, ale ją odratowali… Od tamtej pory w ciągłym szoku żyje i nie słyszałem, żeby inne słowo powiedziała niż „nie” i „nie chcę”. Ale idzie z nią wytrzymać. Cicha jest, postawisz ją w kącie, cały dzień tam stać będzie i w jeden punkt się będzie gapić… Czasem powie „nie” albo „nie chcę”, ale się nie przejmuj… - Krak Drugi poklepał przyjaźnie Szmalczyka po plecach. - Dam ci do dyspozycji każde narzędzie, żeby pokonać smoka! – krzyknął król oddaliwszy się nieco od chłopa.
- Może trochę prosa… - zaczął nieśmiało Szmalczyk, jednak władca nie usłyszał, gdyż kontynuował swój wywód.
- Czarne chmury rozpierzchną się, a nad naszym królestwem znów zaświeci słońce! – Krak Drugi krzyczał coraz głośniej, wlewając nadzieje w rycerzy zgromadzonych w Sali tronowej. Tylko Wanda stała koło tronu cicho ze spuszczoną głową. Sprawiała wrażenie z lekka upośledzonej umysłowo. – Już niedługo nasz mężny poddany zgładzi bestyję!
- Ajuści! – zakrzyknęli wojacy.
- Ajuści! – podchwycił wesoły nastrój Szmalczyk.
- Nie – powiedziała Wanda.
- Królestwo znów będzie wolne! – zagrzmiał król.
- Ajuści! – zakrzyknęli wojacy.
- Ajuści! – dołączył się Szmalczyk.
- Nie chcę – pieprznęła Wanda.
- Niech żyje Szewczyk Dratewka! – krzyknął Krak Drugi wyjmując miecz z pochwy i unosząc go do góry.
- Ajuści! – zakrzyknęli wojacy.
- Aju... CO?!? Ale ja nie jestem Szewczyk, tylko… - zaczął zmieszany chłop, lecz wśród wiwatów nikt jego narzekań usłyszał. Nie było mu dane dokończyć zdania, gdyż stojący obok rycerz szturchnął go halabardą w dupę. Azaliż wtedy Szmalczyk pojął skalę pomyłki i już miał się podejść do króla, wyjaśnić, iż nie tego chłopa porwali co trzeba, lecz jakiś wewnętrzny głos powiedział stanowcze:
- Nie!
Szmalczyk zastanawiał się, skąd taki stanowczy głos znalazł się w jego myślach, lecz po chwili zrozumiał, iż wydobył on się z paszczy wandowej, co jednoznacznie świadczyło o zewnętrznym głosu pochodzeniu.


***

Mimo starań usilnych, nie udało się chłopu z Dratewca nieporozumienia wyjaśnić, toteż nim się obejrzał, jechał w pełnym rycerskim rynsztunku na dorodnej kozie, jako iż konia szkoda było chłopu dawać, a bydła był w królestwie niedostatek. Podobnie jak dziewic, lecz na dziewicy Szmalczyk i tak by pewnie daleko nie ujechał.
Zbroja ciążyła mu niczym chomąto, a letnie słońce niemiłosiernie prażyło, przez co spocił się nieborak. Kozie również było od zachwytu daleko. Chłop z Dratewca pociągnął łyk gorzałki z bukłaku, który na drogę dostał. Alkohol pociągnął w jego sercu za melancholijną strunę.
- Źle król wybrał – frasował się Szmalczyk, gdyż zdawał sobie sprawę, iż bojaźń miał dużą, a garb z każdym krokiem do smoczej pieczary stawał się cięższy.
- Co ty tam, kurwa, wodę nosisz wielbłądzie? – rozległ się głos cokolwiek nieprzyjazny, którego orężem było totalne zaskoczenie, przez co Szmalczyk ze strachu znalazł się na ziemi. Nogi natomiast na kozie zostały. Gdy pierwsza fala zaskoczenia przeminęła, spojrzał zlękniony chłop na kozę, która zdawała się być słów tych autorem.
- Gadająca koza? – upewnił się Szmalczyk trzeźwiejąc z lekka.
- Szewczyk Dratewka? – upewniła się koza.
- Szmalczyk z Dratewca – przedstawił się chłop wyciągając rękę na powitanie, lecz po chwili zmuszony był ją schować, bo zwierzę nie kwapiło się z podaniem swego kopytka.
- No to jesteśmy w dupie – koza przewróciła oczami i usiadła na ziemi. – Nie idę dalej!
- Ale jak to…? – podrapał się w głowę, bo może i koza do niczego potrzebna u nie była, ale bez kozy też tak samemu do smoka niezręcznie.
- Nie dość, że garbaty to jeszcze głupi – parsknęła koza, po czym demonstracyjnie odwróciła się i powróciła w stronę zamku króla Kraka.
I tak oto Szmalczyk sam w szczerym polu pozostał, odziany w nagrzaną od słońca zbroję, jeno w wyszczerbiony miecz uzbrojon. Zwątpił wówczas chłop, że smoka pokonać może orężem taki lichym. I smutno mu się zrobiło, że mu koza nagadała. Lecz gdy podniósł głowę do góry, ujrzał na niebie świetliste sylwetki, które pojawiały się i znikały. Ich twarze wydawały się Szmalczykowi cokolwiek znajome.
- Uda ci się! Przyniesiesz chwałę naszemu rodowi! – rzekła postać ojca, która w istocie dodała chłopu otuchy.
- Wierzę w ciebie Szewczyku Dratewko – powiedział widmo-król.
- A gdzie proso? – spytała rozświetlona sylwetka matki. Szmalczyk nie zdążył odpowiedzieć, gdyż zjawa matki zniknęła, by ustąpić miejsca kolejnej.
- Nie! – Wanda, rzecz jasna...
Lecz kluczową osobą, która przywróciła omyłkowemu bohaterowi, wiarę, nadzieję i dobre samopoczucie, był Ten Ktoś. Nie odezwał się on ani słowem, jednakowoż nie musiał on mówić wcale. Sama jego obecność wystarczyła, gdyż od niego wszystko się zaczęło.
- He he, Bolko z Moszny – zaśmiał się Szmalczyk i w ten oto prosty sposób odzyskał wiarę w siebie. Zrzucił zbroję, wyprostował się (na ile mu garb pozwalał) i ruszył mężnie na smoka.
Po chwili wrócił i wziął miecz.

***

Silny wiatr niemal wyginał do ziemi wiotkie brzózki, lecz Szmalczyk szedł. Postanowił, że nie podda się teraz, gdy już jest tak blisko. Do smoczej pieczary dzieliło go już tylko kilkadziesiąt kroków. Pokonał je w czasie trzykrotnie dłuższym niż zajęłoby to przeciętnemu bojaźliwemu garbusowi idącemu pod wiatr, gdyż w międzyczasie trzykrotnie Szmalczyk przystawać musiał, a właściwie przykucać, gdyż bojaźń jego przekuwała się na bóle brzucha i stolec. Cokolwiek rzadki.
Nadeszła jednak ta chwila, że stanął chłop przed smoczą jamą, a w jego nozdrza dostała się okropna woń zgnilizny i krwi, a także przyjemny zapach malin.
- Wyjdź smoku! – krzyknął potężnym głosem Szmalczyk dumnie, a gdy echo zwielokrotniło jego głos, to bojaźń znów znać o sobie dała.
- Nie! – odparł głos ze środka.
- A co to, Wanda? – zadziwił się Szmalczyk, ale zaraz wątpliwości jego rozwiał smoczy ryk połączony z ognistym wyziewem, który brwi chłopu z Dratewca przyjarał.
- Wyjdź smoku! I stocz pojedynek jak prawdziwy… eee… pojedynkowiec… - zawahał się Szmalczyk – azaliż! – dodał, co by sobie dodać powagi, elokwencji i animuszu. Prawdą jest również, iż miał ze sobą bukłak gorzałki, którą w połowie drogi już zdążył osuszyć, co odważnym go uczyniło, ale też trzeźwość umysłu zaburzyło z lekka. Szanse na obaczenie świstaka z ośmiu metrów zmalały praktycznie do zera.
- Walczył nie będę – odparł smok dziwnym, zmęczonym głosem. – Sraczki od malin dostałem… Źle się dzieje… Bydło ma chorobę wściekłych krów, dziewice się kończą… Niewiele ich w królestwie zostało – perorowała bestia – zwłaszcza od kiedy Krak Drugi zarządził sobotnie dancingi w królestwie… Tylko słychać jak echo niesie po lesie dźwięk rozdzieranych błon dziewiczych…
- Wynoś się z królestwa! – krzyknął Szmalczyk, nie zważając na smoczy bełkot, ani też na to, że sam bez brwi pozostał. Tak jednoznaczne słowa uraziły potwora, który z najwyższym trudem zionął ogniem w stronę chłopa, lecz ten zdołał uskoczyć w ostatniej chwili.
- Nie wygrasz ze mną – rzekł smok – nie dam się nabrać na owcę siarką wypchaną, tak jak mój kuzyn, który tu rezydował. Zostanę tu!
- Ale po co? Na co? – jęknął Szmalczyk, który nie widział sensu w atakowaniu bestyi, a jedyną szansę w rozmowie li ujrzał.
Jeno.
- Chyba, że zawrzemy układ… - mruknął smok, a na te słowa chłop nadstawił uszu…


***

Tego dnia królestwo świętowało. Zamek w barwy szkarłatne i złote udekorowano, a sala tronowa wypełniona była dostojnymi gośćmi. Przed tronem stał zachwycony król, a jego siostra Wanda stała tuż obok. Po czerwonym dywanie, przy wtórze trąb i werbli, zbliżał się bogato odziany Szmalczyk z Dratewca. Dostojnością nie grzeszył, gdyż trochę mu garb przeszkadzał. Gdy zbliżył się do króla, ten dał znak, a instrumenty ucichły. Wtedy przemówił donośnie:
- Zebraliśmy się tutaj, gdyż ten oto dzielny człowiek pokonał smoka! Już nigdy nie ujrzymy go w naszym królestwie!
- Mnie? – przestraszył się Szmalczyk.
- Nie – powiedziała Wanda.
- Smoka! – dodał rozbawiony Krak Drugi.
- Ajuści! – zakrzyknęli wojownicy.
- Niniejszym – kontynuował tryumfalnym głosem król – powierzam ci, Szewczyku Dratewko („ekhem” – przełknął ślinę chłop), ćwierć królestwa, komplet garnków nierdzewnych, kijek oraz Wandę z całą jej bielizną!
Na te słowa wszyscy wiwatować poczęli, okrzyki na cześć króla i Szmalczyka wznosić, a jeden z rycerzy zawrócił z powrotem do zamku Wandę, która szła nad rzekę z kołem młyńskim do szyi uwieszonym.
Wiwatom, toastom i radosnym okrzykom nie było końca. Odetchnęły wszystkie matki w królestwie, że ich córki dziewice nietknięte pozostaną, odetchnęli hodowcy bydła, zmartwili się przewoźnicy turystyczni, gdyż smok atrakcją był lokalną, rzeszę niemieckojęzycznych gości przyciągając, którzy saszetki pełne dukatów zostawiali.
A Szmalczyk?
Cóż, gdy obchody dobiegły końca, wyruszył w drogę powrotną do domu, a Wandę wziął ze sobą. Jednak ona do Dratewca nie dotarła…
- Mój Boże! Stary! Toż to nasz Szmalczyk! – nie mogła uwierzyć jego matka – a gdzieś ty się huncwoto podziewał? I co to za garki? Komu żeś ukradł gamoniu? A gdzie masz proso?
I tak oto Szmalczyk w rodzinnym domu manto dostał. I to kijkiem, który w nagrodę od króla otrzymał.
A smok? Przeniósł się do innego królestwa, co by to zagranicznych, niemieckojęzycznych obywateli pomęczyć. Ale nie przeniósł się za darmo, oj nie…
- No więc maleńka… Jak się nazywasz, co?
- Nie!
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#2
Jużci to, dyć Bolko swojak: Moszna ^ ^


[...] we kill people who kill people because killing people is wrong [...]
Odpowiedz
#3
Czyli się podobało, czy nie? Bo mi się nie udało tego wyczytać z komentarza Big Grin
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
Dobra teraz poważnie...w miarę możliwości ^ ^

Podoba mi się Twoje poczucie humoru i zupełnie nowe spojrzenie na legendę o Dratewce ^ ^
Gadająca koza, smok ze sraczką po malinach, Wanda (nie!), no i nieszczęsny Szmalczyk, miazga, Laj Big Grin

Pozdrawiam.


[...] we kill people who kill people because killing people is wrong [...]
Odpowiedz
#5
Dobra, widzę że więcej komentarzy raczej nie będzie, więc się odniosę do BlackMoonowego Smile
Dziękuję za przeczytanie i pozytywny komentarz. Bardzo lubię gmerać w starych i znanych rzeczach, by potem wydobyć z nich coś zupełnie innego. Szmalczyk z Dratewca właściwie skorzystał na tym, że pomylono go z Szewczykiem Dratewką. Dał sobie radę chłopak.
Wanda-Co-Niemca-Nie-Chciała to trochę z innej legendy, ale w sumie czemu by nie wpleść? Nie miała wielu kwestii do wypowiedzenia i właściwie rzuca to nowe światło na interpretację faktu, dlaczegoż to ta Wanda tego Niemca nie chciała Tongue
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#6
A bo znowu mi się Twój tekst podobał i się nie chciałam powtarzać Big Grin śmiesznie jest i dobrze napisane, Szmalczyk rządzi, jedynie

Cytat:trzykrotnie Szmalczyk przystawać musiał, a właściwie przykucać, gdyż bojaźń jego przekuwała się na bóle brzucha i stolec.

i smocza sraczka... jakoś mi tak popsuło smak...
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#7
Cytat:Więc znów posmutniał, bo taka dola chłopa. Raz na wozie, raz pod wozem, dwa razy w rowie i raz jeb pałą po głowie.
C'est La Vie!
Big Grin
Odpowiedz
#8
Cytat:rzeszę niemieckojęzycznych gości przyciągając, którzy saszetki pełne dukatów zostawiali
Zamiast "saszetki" chyba lepsze byłyby sakiewki.
Całość zabawna a zakończenie najlepsze Smile
Odpowiedz
#9
Niezwyklem rad i kontent, iż me skromne opowiadanie uznanie w mości Państwa oczach znalazło.
I że bohaterowie się spodobali.
I że zakończeniu ubawiło.
I że szyk przestawny znacząco mości Państwa nie wku*wił Smile
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości