Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bo nawet kocia miłość ślepa jest...jak kret!
#1
„Aby znaleźć miłość, nie pukaj do każdych drzwi. Gdy przyjdzie twoja godzina, sama wejdzie do twego domu, w twe życie, do twego serca”. (Robert Allen Zimmerman (Bob Dylan). No i wchodzi. Często w butach, nawet zabłoconych, zawsze bez pytania o pozwolenie. Czasem okazuje się być piękną, taką na całe życie, niekiedy wpada tylko na krótką chwilę, wieńcząc pobyt tanią tragedią prosto z romansu. Dla tych paru momentów warto jednak za każdym razem oddawać się uczuciu bezgranicznie. Jak Werter, mickiewiczowski Konrad, czy sam twórca bohatera. I zawsze być zwartym i gotowym. Bo wielka miłość dopada prędzej czy później każdego. I wcale nie trzeba być postacią z książki, ani najatrakcyjniejszym człowiekiem na świecie. Nawet człowiekiem być nie trzeba... Pomimo więc czterech łap, włochatego ciała i przebytej kastracji wciąż „czekam na tę jedną chwilę, kiedy serce mi jak szalone zabije…”. I niekoniecznie chodzi o moment, kiedy muszę uciekać wylizując równocześnie z czubka głowy jajeczko, przygotowane do panierowania kotletów.
Nic nie wskazywało, że to będzie TEN dzień. Wręcz przeciwnie – ten zaczął się wyjątkowo tragicznie. Otóż siedzę sobie standardowo od ponad godziny przy pustej misce, z nadzieją, że któreś z właścicieli w końcu skojarzy moje przycupnięcie w tym właśnie miejscu z coraz wyraźniejszym burczeniem mojego brzuszka. Miski wprawdzie cztery mi postawili, żeby tworzyć pozory, że kot to w tym domu ma na bogato, ale w żadnej z nich jak zwykle nic nie ma. W końcu zauważa mnie właścicielka, kieruje się w stronę znajomej szafki kuchennej i wyciąga podejrzanie wyglądający worek. Pachnie jednak jedzeniem, więc biegnę z powrotem w stronę miski. Kiedy czekam, aby zanurzyć pysk po same oczy w pyszniutkiej galaretce i świeżutkim, rozpływającym się w pysku mięsku, z marzeń wybija mnie odgłos dzwonienia kolejnych kawałków jedzenia o dno metalowej miski. W tym samym momencie zostaję poinformowany, że z dniem dzisiejszym ogranicza mi się mokrą karmę na rzecz suchej. Że niby w trosce o czystość moich zębów. Nie wiem co ma piernik do wiatraka. Pewnie akurat na tę karmę była promocja cenowa, a właściciele ze wstydu całą ideologię do zakupu dopisują. Jako, że jednak głód wykręca mi żołądek, biorę się za jedzenie…i już z pierwszym kęsem uświadamiam sobie niezrozumiały wcześniej związek karmy z czystością zębów. Plan zdaje się być prosty - najłatwiej utrzymać w czystości coś, czego nie ma. A że stracę wszystkie zęby – nie mam żadnych wątpliwości! Toż ta karma jest twarda jak krata w więzieniu, którą ostatnio chciałem przegryźć. Próbuję wypracować jakąś metodę zjedzenia podanego obiadu. Najpierw liżę go, potem ciumkam, na koniec popijam obficie wodą. Jednak nic z tego. Zjadam więc zaledwie kilka kawałków i podążam w stronę kartonowego legowiska na parapecie. Decyduję się przespać głód i wstać na kolację. Bardziej zjadliwą miejmy nadzieję.
Ostatkiem sił wskakuję na parapet. Kiedy układam się w ulubionym pudełku po bananach mój wzrok przyciąga urzekające śpiewanie. Spoglądam na wykonawcę i… mało nie spadam z parapetu. Cudne oczy, krakowskorynkowa uroda, nienaganna figura. Serce mało nie wyskakuje mi przez futro, a w głowie Krajewski mimowolnie zaczyna śpiewać „wielka miłość nie wybiera, czy jej chcemy nie pyta nas wcale…”. Patrzę na gołębicę jak zahipnotyzowany. Wygląda przepięknie, nawet z nóżkami zatopionymi głęboko w obfitych produktach własnej defekacji. Ona również nie potrafi oderwać ode mnie wzroku. Nie dziwi mnie to wcale. W końcu nie tylko przyjaciel Shreka ma w sobie „ten zwierzęcy magnetyzm”. Scena rodem z dramatu Szekspira. Ona, moja Julia, spogląda na mnie z balkonu, a ja, jej Romeo, niczym rasowy romantyczny kochanek miauczę serenady ściskające za serca. I uszy. Podobnie jak włoscy bohaterowie, wywodzimy się z zupełnie odmiennych rodzin, ba, nawet gromad i kochamy się na przekór całemu światu. Jej pożądanie wzniecam dodatkowo szerokim uśmiechem, doceniając ku własnemu zdziwieniu wyczyszczone suchą karmą uzębienie. Wprawdzie oddech mam wciąż trochę nieświeży, ale patrząc na zwyczaje fizjologiczne wybranki, myślę, że nie ma to znaczenia.
Pewnego dnia, kiedy jak zwykle przybywam na zaloty, dostrzegam partnerkę w niedwuznacznej sytuacji…przy jajkach. Z tego co mi wiadomo z platonicznej miłości dzieci raczej nie ma. A więc zdradziła mnie! Ona grucha, że to nie jest tak jak myślę, że jestem jedyny i mnie kocha. To znaczy wydaje mi się, że to właśnie grucha, bo języki obce nigdy nie były moją mocną stroną. Chciałbym jej wierzyć lub zdecydować się choćby na testy DNA, ale…kogo ja chcę oszukać!? Cóż, widać gołębica nie gołębica - wszystkie baby są takie same. Czuję, jak pęka mi serce. Uszy mimowolnie opadają mi wzdłuż głowy. Ciągnę za sobą łapy i bez emocji mijam przygotowaną na śniadanie szynkę. Koci katar maskuje przed ocierającą mi oczy właścicielką prawdziwą przyczynę łez…
Na szczęście szybko się z tej miłości wylizuję. Po tygodniu kotlet znów jest kuszący, a kradziona z talerza szynka – najpyszniejsza na świecie. Life is brutal jak to mówią, ale trzeba żyć dalej. Tym bardziej, że na balkonie pojawia się nowa foczka. Znaczy ptaszyna. I to znacznie piękniejsza niż eks, którą pogoniłem do sąsiada. Czy będzie jednak zainteresowana kotem po przejściach? Nie przekonam się, jeśli nie spróbuję. W końcu kiedy w grę wchodzi prawdziwa miłość, trzeba stawiać wszystko na jedną kartę. Zanurzam więc pospiesznie łepek w misce z suchą karmą, przelizuję grzywkę i przygotowuję się na nowe zaloty. Odchrząkuję jeszcze kilka razy w celu jak najbliższego trafienia w pierwszy dźwięk serenady i wskakuję na parapet. Uśmiecham się szeroko, a imponująco czyste kiełki ściągają od razu jej zaciekawione spojrzenie. Nie wiem, czy to te motylki, o których się mówi, czy może zjedzony wczoraj kurczak, ale coś w brzuszku łechce mnie bez wątpienia. Po raz kolejny zakochuję się po czubek uszu i końcówki wąsów. W końcu prawdziwa miłość nie zna granic. I bez wątpienia - ślepa jest jak kret.
ami-zprzymruzeniemoka.blogspot.com
Odpowiedz
#2
Fajny tekst. Trochę zbyt zbity, ale ciekawy.
Podoba mi się zakończenie. Niby nic nowego, ale cała sprawa ciągle jest czasie i czytać się będzie.
Jako tekst w miniaturkach byłby nawet dobry, a tutaj jest raczej średni, no bo z czego mam się śmiać?
Nic nie wzbudza we mnie poczucia humoru. Jeśli już miałabym to uszeregować, to obyczajowe/ psychologiczne.
Widać, że masz potencjał dla "mocniejszych tekstów". Może psychopatyczna miłość, oni są wśród nas, tylko odczuwają emocje bardzo umiarkowanie i brak im empatii. Na teraz 3/5
[Obrazek: Piecz2.jpg]






Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości