Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bo moje siostry...
#1
Może ktoś zerknie na pierwszy rozdział tego czegoś poniżej?


Bo moje siostry...
Rozdział 1


Urodziłem się w małej mieścinie, której nazwę przemilczę, nie jest bowiem godna wspomnienia.
Rodzina moja była niezwykle rozrosła, każdy jej członek, wyglądało na to, parzył się jak królik w ruji, choć bieda chytrze wdzierała się przez każdą najmniejszą nawet szparkę w domu, do jego zimnego wnętrza. Po ścianach, na których osiadł czarny grzyb, niemalże wchodzący nam do łóżek, lała się woda. Z okien płatami odłaziła stara farba, ukazując stare, gnijące drzewo. Ze ścian odpadał tynk, sufit przeciekał a kiedy padało, należało zamykać okna, ponieważ stare rynny nie były naprawiane już wieki, woda ściekała więc z każdej strony, po murach i trafiała wszędzie tylko nie do kanału...
Dwupokojowe mieszkanie było pogrążone w nieustającej ciemności, nie działało właściwie nic. Prąd, elektryczność to słowa używane przez nas niezwykle rzadko. Kiedy był prąd, to wyłącznie kradziony, mieszkanie bowiem było zadłużone w opłatach, dlatego zostaliśmy „odcięci”. Kiedy nie było, to były świeczki kradzione z grobów wieczorową porą. Od kopcących knotów gromnic, w domu było duszno, śmierdziało a ściany wyraźnie pociemniały. O malowaniu nie mogło być mowy, pieniędzy nie było a jak były, upłynniało się je.
Byłem jedynym męskim potomkiem rodziców. W czasie mojego narodzenia na świecie znajdowało się już pięć moich starszych sióstr.
- To i tak dziwne, że ten stary knur potrafił tego chłopaka zmajstrować - powtarzała matka.
Jak tylko podrosłem, zrozumiałem, że moje siostry to prawdziwe potwory. Nie wiedziały co to miłość i dobre wychowanie, gardziły mną i moim penisem zwisającym pomiędzy nogami, którego zresztą, doszło do tego, pewnego dnia chciały mi odciąć ostrym nożem. Biegły za mną z wyciągniętym ostrzem i śmiały się śmiechem obłąkanych wariatek rodem z czarnobiałych filmów.
- Po co ci on? Wisi tylko, do niczego niepotrzebny!
- Będziesz miał między nogami to samo co my!
- Dawaj go tutaj, zaraz się nim odpowiednio zajmiemy!
- Nie piszcz jak dziewczyna i tak nic ci to nie pomoże.
- Anielka, łap go za jaja, to nigdzie nie ucieknie – Anielka była z sióstr najsilniejsza i największa, jej to najwięcej się bałem.
Zsikałem się na podłogę, uciekając przed siostrami, które wcześniej pozbawiły mnie już spodni i majtek. Zawsze kiedy matki nie było dom zamieniał się w pobojowisko, wiedziałem, że nigdy się nie obejdzie bez znęcania się nade mną. Siostry miały to we krwi.
- Ale fujara, zlał się ze strachu! – śmiała się Kornelka, wytykając mnie palcem.
- I jeszcze beczy jak panienka! – dorzucała Ewusia.
- Zostawicie mnie wszystkie, wy kurwy jedne! – krzyczałem na nie, uciekając slalomem po całym pokoju, choć muszę przyznać, ciężko było manewrować tak, by wymknąć im się z rąk. Mój słownik był jak na parę lat bardzo soczysty, nie omieszkiwałem więc wyzywać siostry od najgorszych. Miałem zresztą dziwne uczucie, że podobało się im, kiedy je wyzywałem. Kurwami zresztą zostały niektóre z nich w przyszłości, nie ma się więc czemu dziwić.
W pewnym momencie przewróciłem się na własnych sikach i wyrżnąłem orła jak długi. Dopadła mnie Anielka i z całych sił ścisnęła mnie za jaja. Krzyczałem jakby mnie ze skóry obdzierano. Naraz, chcąc przeżyć i zachować penisa jak najdłużej, kopnąłem ją z całej siły w głupkowato usmiechniętą gębę i udało mi się uciec na szafę, na którą wchodzenie miałem już dosyć dobrze natrenowane przez te wszystkie lata. Anielka płakała trzymając się za krwawiącą wargę a siostry od razu otoczyły ją, niczym pająk otacza siecią swoją ofiarę.
- Zabijemy cię za to, ty gnoju! – grozi mi pięścią Ewka.
- Jeszcze popamiętasz, kurduplu jeden! – dołącza się Kornelka.
- Masz kmpletnie przejebane! – wyje Elwirka.
- Ty... ty skurwysynu! – chlipie Anielka.
Tylko Lusia jako jedyna, jakaś taka gapowata, nierozgarnięta się wydaje, stała wtedy i przyglądała się jak krowa co tylko miele gębą i porusza ogonem, nic nie mówiąc.
- Powiedz coś! – potrząsa nią Elwirka. – Nie stój jak kupa gówna!
- Masz wpiejdol – woła na to Lusia, bo prawda była taka, że była z nich najmłodsza i miała problem z wymiawianeim litery er. Siostry wybuchają śmiechem, śmieje się nawet Anielka a więc może chociaż na chwilę zapomną o mnie.
- Ty to jesteś półgłówek jednak! – zwraca się do niej Anielka. – Lepiej się nie odzywaj Lusia, bo jak ty już coś powiesz...
- Albo naucz się mówić, święty czas – dodaje Elwirka.
- To po co chciałaś, żebym coś powiedziała? – oburza się Lusia.
- Powiedziała a nie robiła z siebie połamańca – wydziera się i zdziela ją po twarzy. Lusia płacząc odchodzi do kąta.
- Mam was w dupie! – dodaje na odchodnym.
Godne podziwu jest to, że pomimo wszystkich przeszkód i czyhających na mnie sióstr, zdołałem zachować jaja aż do teraz. Zresztą siostry, zrezygnowawszy później z tego, znalazły inne sposoby na maltretowanie. Nigdy nie zaznałem spokoju, chyba że walczyły między sobą, co nie zdarzało się często, ale jednak czasami zdarzało.
Matka pochodziła z owego wypaczonego miasta, w którym przyszło mi dorastać.
- Tu psy dupami szczekają – mawiała często. – Kiedyś się stąd wyprowadzę i zacznę żyć normalnie, jak na człowieka przystało.
Ojciec przybył z daleka, z jakiegoś zakichanego miejsca Polski, gdzie diabeł mówi dobranoc. Był człowiekiem niezwykle miękkim psychicznie, poddającym się łatwo kontroli, jaką sprawowała nad nim matka. Słuchał jej rozkazów jak usłużny pies. To mu widocznie odpowiadało. Przecież ludzie są różni, każdy jest inny.
- Żaden z niego mężczyzna! Siedzi dziennie jak ta kłoda na balkonie i obrasta tłuszczem. A ja ręce obrabiam a on tylko siedzi i myśli jak tu się zwalić na mnie. A dzieci to jakby wogóle nie miał. Wszystko na mojej głowie.
Czasami mówiła:
- Jest do niczego. Lelum polelum.
A jeszcze innym razem:
- Załatwię go kiedyś, jak Boga kocham. Prawdziwego faceta z jajami znajdę, nie takie, ot, takie coś.
Czasami też:
- Co też ja w nim widziałam? Przecież to prawdziwy nieudacznik, życie mi marnuje a lata lecą. Pić nie potrafi, w łóżku też jest do niczego, cholera go tam wie...
Ojciec siedział i kiwał głową, jakby jej nie słyszał. Podziwiałem go za cierpliwość, która niestety nie przydała mu się na nic. Co było dziwne, nigdy jej nie odpowiadał, nieustannie na niego rzucała epitetami, ciągle go poniżała i obwiniała za całe zło i wszystkie nieszczęścia świata. Jakby był wszystkiemu winien.
Matka piła. Kiedy była pijana, często słyszałem jak mówiła do siebie a może do kogoś, kto ją tam wie, psia mać, z nią to nigdy nie wiadomo:
- Spakuję manatki i mnie nie ma... i niech mnie w dupę pocałuje...
Albo:
- Jego spakuję. Raz się zdziwi, ja mu jeszcze pokażę...
Czy też:
- Już ja coś wymyślę... nie będzie mi krwi pił...
W domu już od małego przyzwyczajony byłem do libacji alkoholowych, te odbywały się u nas na okrągło i toczyły nieprzerwanie. Pamiętam je bardzo wyraźnie. Zmieniające się pijane twarze męskie, o pustych, przekrwionych oczach, obwisłe policzki poznaczone popękanymi naczyniami krwionośnymi, smród papierosów i fermentującego w ich brzuchach alkoholu...
- Polej Rysiu! Niech nie stygnie.
- Nalewaj, cholera jasna, bo sucho!
- Franek! Gdzie ta gorzała, do cholery?!
Ci ludzie nie zaprzątali sobie głowy słowem higiena, nieraz byłem świadkiem ich zwierzęcego zachowania i upadku moralnego, kiedy niezdolni utrzymać moczu, oddawali go na siedząco, kiedy bili się na noże, wymiotowali czy nie reagowali na bodźce zewnętrzne w stanie całkowitego upojenia, zaćmienia umysłu.
Naoglądalem się tyle twarzy o mało co niezapitych na śmierć i zmienionych przez alkohol, że wkrótce stały się one dla mnie czymś normalnym.
Takie zapamiętałem dzieciństwo, nie wiedziałem, że zaważy ono na mej późniejszej, całożyciowej egzystencji...
Odpowiedz
#2
Podoba mi się. Jest klimacik i czytało się dobrze, płynnie. Jestem ciekawa, jak dalej wygląda to życie bohatera.
Błąd mi się rzucił:

"(..) i trafiała wszędzie, tylko nie do kanału..."

Przecinek.

Pozdrawiam!
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#3
bardzo fajny tekst, przede wszystkim ze względu na temat. Co prawda przypomina mi trochę książki Daniela Odiji, ale twoja opowieść jest chyba bardziej realistyczna (dosłowna).
Czyta się dobrze, chociaż momentami lekko zgrzyta, np. "całożyciowej egzystencji". Ale to są rzeczy, które wyłapiesz przy korekcie. OK.



Pozdrawiam.
G.A.S - Groteska, Absurd, Surrealizm.
Odpowiedz
#4
Cytat:Rodzina moja była niezwykle rozrosła, każdy jej członek, wyglądało na to, parzył się jak królik w ruji, choć bieda chytrze wdzierała się przez każdą najmniejszą nawet szparkę w domu, do jego zimnego wnętrza.
Poprawna forma to "w rui". Niepotrzebne "j".

Cytat:Z okien płatami odłaziła stara farba, ukazując stare, gnijące drzewo.
Powtórzenie.

Cytat:Ze ścian odpadał tynk, sufit przeciekał a kiedy padało, należało zamykać okna, ponieważ stare rynny nie były naprawiane już wieki, woda ściekała więc z każdej strony, po murach i trafiała wszędzie tylko nie do kanału...
Trochę przydługie zdanie, przydałoby się je przemodelować. Może tak:
Ze ścian odpadał tynk, sufit przeciekał. Kiedy padało, należało zamykać okna - stare rynny nie były naprawiane od wieków, woda ściekała więc po murach. Trafiała wszędzie, tylko nie do kanału.

Cytat: Prąd, elektryczność to słowa używane przez nas niezwykle rzadko.
Prąd, elektryczność - to słowa używane przez nas niezwykle rzadko.

Cytat:Kiedy był prąd, to wyłącznie kradziony, mieszkanie bowiem było zadłużone w opłatach, dlatego zostaliśmy „odcięci”. Kiedy nie było, to były świeczki kradzione z grobów wieczorową porą.
A tutaj to się chaos zrobił, proszę ja ciebie. Za dużo "było". Wyrażenie "zadłużony w opłatach" też nie jest zbyt szczęśliwe.

Cytat:Od kopcących knotów gromnic, w domu było duszno, śmierdziało a ściany wyraźnie pociemniały. O malowaniu nie mogło być mowy, pieniędzy nie było a jak były, upłynniało się je.
Znowu za dużo "było". No i od kiedy na grobach stawia się gromnice?

Cytat:- Anielka, łap go za jaja, to nigdzie nie ucieknie – Anielka była z sióstr najsilniejsza i największa, jej to najwięcej się bałem.
"To" do wyrzucenia. Nie "najwięcej", a "najbardziej".

Cytat:Zawsze kiedy matki nie było dom zamieniał się w pobojowisko, wiedziałem, że nigdy się nie obejdzie bez znęcania się nade mną.
Dziwnie brzmi to zdanie.

Cytat: Masz wpiejdol – woła na to Lusia, bo prawda była taka, że była z nich najmłodsza i miała problem z wymiawianeim litery er.
Powtórzenie.

Cytat:- Ty to jesteś półgłówek jednak! – zwraca się do niej Anielka. – Lepiej się nie odzywaj, Lusia, bo jak ty już coś powiesz.

Cytat:A dzieci to jakby wogóle nie miał. Wszystko na mojej głowie.
"W ogóle" piszemy osobno.


Tyle na temat błędów. Pewnie nie wyłapałam wszystkich.

Co do tekstu:

Nie, nie podoba mi się. Silisz się na wyszukany język, wyszukane zwroty (końcówka w szczególności). Nie sądzę, żeby poniżany i maltretowany chłopak z nizin społecznych wyrażał się w taki sposób. To sprawia, że opowiadanie staje się kompletnie nieautentyczne. Historia sama w sobie na razie też mnie nie przekonuje - poczekam na dalsze części, o ile się pojawią.


"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#5


Dzięki za kontrolę i wskazanie błędów, o to mi chodzilo i jestem za to wdzięczny, od razu poprawiam. Jednak co do zaznaczonej twojej wypowiedzi, ja dorastałem w pobliżu tych nizin, nie silę się na jakiś specjalnie wyszukany język bo nie o to mi w tym chodzi. Prawdę mówiąc starałem się wyszukiwac takie słowa by nie brzmiało to aż tak dosadnio. Jezyk nizin społecznych jest znacznie gorszy, miałem z nim wiele do czynienia. Ale, ok, zobaczymy co będzie dalej.
Ogólnie wielkie dziieki za wskazanie bledow, dalsze czsci sie pojawia oczywiscie, jezeli znajdzie sie ktos taki jak wy tutaj i wychwyci bledy...

Odpowiedz
#6
Witam, a więc zamieszczam kolejną część...

Rodzina moja, jak już wspomniałem, liczyła się w dziesiątkach. Nie potrafiłbym zliczyć, ile posiada członków.
Jako człowiek wychowany w hulańczym trybie życia, w oparach alkoholu utulany do snu, gdzie nie raz nie miałem miejsca w swej pościeli, ponieważ zajmował ją ktoś obcy, przyzwyczaiłem się do tego.
Kuzyni moi oraz znajomi rodziców wpoili we mnie zasadę, że aby przeżyć, trzeba kraść i pić. Inaczej to zasrane życie nie ma sensu.
- Okradają nas wszyscy całe życie, więc i my musimy orkadać ich!
- Na nic więcej nie zasługują!
Kim byli ci, którzy na to nie zasługiwali, nie miałem zielonego pojęcia. Jednak musiało to być prawdą. Inni pławili się w luksusie, kiedy my musieliśmy żyć w nędzy i brudzie.
Więc nauczyłem się pić.
Nauczyłem się też kraść.
Weszło mi to w krew znacznie szybciej niż się spodziewałem, po jakimś czasie nie było rzeczy, której bym nie potrafił ukraść a ponieważ byliśmy biedni a wszystkie pieniądze przeznaczane były na alkohol, sam musiałem zaopatrywać się w najpotrzebniejsze narzędzia potrzebne w domu, szkole - do szkoły chodziłem w kratkę, czy po prostu do jedzenia.
Jakże się to okazało łatwe! Najpierw wypatrujesz rzecz, jaką chcesz posiadać. Potem rozglądasz się w pobliżu, obliczasz wszystkie za i przeciw. Wreszcie, wyczekujesz tylko na odpowiedni moment, a kiedy ten nadchodzi, to osiągasz cel stając się radosnym posiadaczem owego przedmiotu. Proste jak świński ogon.
- Ten mały ma długie palce, jest do tego stworzony – mówili znajomi mamy, potakując głowami.
Oczywiście z początku kradłem małe przedmioty oraz jedzenie. Potem, kiedy zaczął mi smakować alkohol, kradłem wódkę, wino, cokolwiek, byleby tylko zawierało te tajemnicze procenta mające działanie czynienia prawdziwych cudów z moim młodym organizmem.
Kurczę, wierzcie mi albo nie, ale byłem w tym naprawdę dobry!
I byłem z siebie dumny a ze mną byli dumni wszyscy pijacy i złodzieje w moim pobliżu. Z początku gratulowali mi szybkiej i zwinnej ręki, potem nakazywali kraść dla nich, co też robiłem, inaczej mogłem odczuć sprzeciw na sobie.
- Będzie z ciebie jeszcze porządny chłop, dzieciaku – powiadali, klepiąc mnie po plecach tak mocno, że o mało co nie wypluwałem swoich płuc. Ale dzielnie znosiłem te silne ciosy, znaczyły bowiem uznanie.
Matka, zdawało się, nie zauważała kradzionych przeze mnie przedmiotów, przynoszonych do domu. Sama czasami mawiała:
- Załatw mamusi wino, tak jej się pić chce...
A synek załatwiał z pobliskiego sklepu monopolowego, bo jakżeby inaczej. Potrafiłem zaczaić się jak sęp i raz dwa a biegłem z butelką wina do domu. Butelkę podawałem matce, ta otwierała ją drżącymi rękami, wypijała trochę a potem wypuszczała z płuc powietrze, sapiąc:
- Oj, jak dobrze tak gardło przepłukać... tak paliło... Ty jednak dobrym synem jesteś a matka taka czasami dla ciebie niedobra...
Raz nie chciałem się podzielić winem z Anielką, podpatrzyła bowiem jak chowam go pod łóżkiem, pociągając z niego co chwila. Myślałem, że dobrze się z tym kryłem ale moja siostra miała sokoli wzrok, jej uwadze nie umknęło nic.
- Daj się napić, cwelu jeden – wyciągnęła brudną rękę.
- Nie ma szans, sama sobie załatw, ręce masz – warknąłem.
Anielce nigdy nie podobało się gdy się stawiałem. Od razu na usta występowała jej piana, wyginała wargi w doł, jak to tylko ona potrafiła, groźnie i szykowała się do ataku.
- Próbujesz zgrywać głupa? Dawaj, kurwa! POWIEDZIAŁAM!
- Pocałuj mnie w dupę! – ściągnąłem majtki w dół, ukazując jej dwa nagie pośladki.
Anielka wyglądała jakby ją koń kopnął. Zaryczała jak lew i skoczyła na mnie z zaciśniętymi pięściami. Biła jak facet, posiadała wiele siły, była też starsza ode mnie, mało kiedy potrafiłem z nią wygrać. Przysięgałem sobie, że kiedy tylko dorosnę, jeszcze tej szmacie pokażę. Poczuje moją pięść i nie będzie dla niej zlitowania. Oj, nie będzie!
W tym samym momencie do pokoju weszła Kornelka a kiedy ta poczuła wino, była jak pies, gorsza nawet od Anielki. Patrzyłem na jej przebiegły jak u lisa wzrok i oczy latające na wszystkie strony: nie zatrzymały się, dopóki nie spoczęły na flaszce wina.
- Łap gnoja, Kornelka! Wino chowa pod łóżkiem, dać nie chce!
Obie siostry zwaliły się na mnie i zaczęły okładać pięściami. Walczyłem jak dziekie zwierzę, jednak Anielka usiadła na mnie okrakiem, przytyrzymując mi ręce.
- Kornelka, bij w jaja! – wydała rozkaz.
A Kornelce nie trzeba było dwa razy powtarzać, podniosła rękę w górę i z całej siły walnęła pięścią między moje nogi. Zaryczłem z bólu jak lew. Tym jednym ciosem zostałem pokonany i dobrze o tym wiedziały.
- A teraz wino – komenderowała Anielka – Jest pod łóżkiem, wyciągaj.
Kornelka zrobiła co jej kazano, chociaż doskonale wiedziała gdzie się znajduje wino i dopiero wtedy Anielka zeszła ze mnie. Po policzkach spływały mi łzy, jedynie facet zrozumie faceta jaki to ból gdy ktoś miażdży mu jaja.
- Chciałyśmy ci je kiedyś obciąć, pamiętasz? – powiedziała Anielka, pociągając z gwinta. – Trzeba było nie oponować, nie musiałbyś dzisiaj tak cierpieć. – I zamachnąwszy się jeszcze raz, na dobitkę, walnęła mnie pieścią w pulsujące miejsce.
Wyszły a ja się porzygałem. Było mi źle, jak cholera. Ze złości doczołgałem się do miejsca, gdzie sypiała Anielka i narzygałem na jej miejsce, wszystko przykrywając ubrudzoną kołdrą, połataną i postrzępioną w wielu miejscach.
Dopiero po jakiejś godzinie doszedłem do siebie. Musiałem się napić. Po winie pozostała już tylko pusta butelka, patrzyłem na nią ze smutkiem i rozsadzającą mnie wściekłością. Przyczaiłem się na nią, gdy przyszła wieczorem do domu. Skoczyłem i z całych sił powaliłem ją na podłogę. Nieźle rąbnęła, przynajmniej to mi się udało, jutro będzie miała nezłego sińca, pomyślałem. Ale wtedy ona już wstawała, otrzepując się jak pies ze zdziwienia i zaskoczenia.
- Tego miałeś nie robić, gówniarzu jeden. Już jest po tobie!
Ogarnięta furią rozejrzała się po pokoju. Przed oczyma błysnęła jej pusta butelka po winie. Złapała ją i z całych sił rzuciła w moją stronę. Uchyliłem się, jednak nie za szybko, ponieważ butelka trzesnęła mnie w głowę a ja osunąłem się w ciemność.
Przebudził mnie krzyk Anielki. Byłem jeszcze cały otępiały, w głowie łupało jakby w nią ktoś młotkiem trzaskał. W głębi pokoju paliła się świeca, wydzielając stłumione światło.
- Ten skurczybyk narzygał mi do łóżka! Zabiję go jak psa!
Zadowolony zapadłem w sen, budząc się dopiero nad ranem. Wiedziałem, że tego dnia, jak i każdego kolejnego, czeka mnie bitwa o przeżycie. Siostry były nieutrudzone w swym znęcaniu się nade mną. Czerpały z tego nieograniczoną przyjemność. Lubiły widzieć mnie wijącego się w bólach, lubiły zadawać mi ból i patrzeć jak jestem od nich słabszy. A ja wiedziałem, że przecież słaby nie będę przez całe swoje życie. I to podtrzymywało mnie na duchu.
Czasami odwiedzała nas babcia. Była to kobieta po sześćdziesiątce, otyła jak diabli. Poruszanie sprawiało jej wielki problem, dlatego odwiedzała nas tak rzadko.
- Tu u was taki burdel zawsze, że też posprzątać nie idzie – wzdychała w progu rozglądając się dookoła, odkładała swoją wielką torbę pełną gum do żucia Donald, którymi nas potem dzieliła, i zabierała się za sprzątanie.
Patrzylismy na babcię, jakby spadła z księżyca. Sprzątała za każdym razem po przybyciu do nas, co oczywiście nie zdarzało się często.
- Ja na to wszystko zaglądać nie mogę – powtarzała. – Dlatego tu nie przyjeżdżam, żeby tylko na to nie patrzeć.
A my dziwiliśmy się jej bardzo, nie rozumiejąc co się jej nie podoba w tym naszym mieszkaniu. Jeżeli czlowiek do czegoś przywyknie, to nie widzi tego, co od razu rzuca się w oczy innym.
- Jak wy tu możecie mieszkać? Przecież to czysty chlew!
Szorowała podłogę na kolanach. Potem z torby wyciągała mięso i gotowała obiad. Matka w większości przypadków spała, lub leżała nieprzytomna, budzila się przeważnie gdy babci już nie było.
- Romeczku, pomóż babuni wstać – wyciągała do mnie rękę. Więc jej pomagałem, choć siostry śmiały się ze mni,. nie tylko z podnoszeniem się z kolan, również ze sprzątaniem. Pomagałem jej ze wszystkim, wystarczyło, że mnie poprosiła.
Babcia miała nie tylko wielką tuszę ale również duszę. Okazywała mi często, że jestem dla niej kimś wyjątkowym, za co kochałem ją z całego serca.
- One wszystkie, te tam – za każdym razem na siostry mówiła „te tam” – do niczego się nie nadają. Są wypisz wymaluj cała matka, poznam od razu. Boże, nie wiem, gdzie ja błąd zrobiłam, przebacz mi. Może nie miałam zabraniać jej karcić? Może za dużo jej pobłażałam? Bo skądby ona teraz taka miała być? Przecież to z domu wynieść musiała.
Przytulała mnie do swoich miękkich piersi i głaskała po głowie.
- Ty, Romeczku, jesteś zupełnie inny. W tobie jeszcze nadzieja. Ostatni, najmłodszy ale z pewnością inny. Ty podobny jesteś do dziadka, on też był dobrym człowiekiem, choć do kieliszka lubił zaglądać czasami. Ale kto nie lubi? Przecież to dla ludzi. Tylko że z umiarem. To, niestety, słowo, którego twoja matka nie zna.
Babcia zawsze kojarzyła mi się z tymi przynoszonymi gumami Donald, to był smak miłości...
Raz w roku jeździłem do niej na wakacje. Przyjeżdżała i zabierała mnie bez gadania.
- Te tam niech siedzą w domu, ja rozpustnych dziewczyn u siebie nie chcę, przecież one są skażone do głębi. Jak wezmę to tylko Romusia. Pojedziesz, Romuś, do babci na jakiś czas? Pojedziesz?
Oczywiście pojechałem. Na wieś. Do zupełnie innego życia, które różniło się od naszego diametralnie. Babcia chodziła do kościoła, czego ja nie cierpiałem, ale godnie znosiłem te męczarnie w ciszy by jej nie ubliżyć. W domu było przytulnie, czysto i chociaż smierdziało starociami, to jednak zapach ten uspokajał mnie i nie krzywiłem nosem.
Tam, u babci, potrafiłem właściwie być innym człowiekiem. Jakby nagle zaczęli grać nie ten film w którym występowałem.
- Masz, jedz, boś ty chudy taki, niewykarmiony. Zebra sterczą ci na wszystkie strony. Te tam pewnie nie dają ci spokoju, od ust odejmują. Już ja znam takie jak one, po oczach poznać można, że złe, skąpe, że garną do siebie wyłącznie...
Jadłem ze smakiem, bo od babci bardzo mi smakowało. Tylko ona tak potrafiła gotować. Stara szkoła ale jaka dobra!
- Ja najbardziej, Romeczku, to lubię ziemniaki – zwierzała mi się każdego dnia, ugniatając widelcem na talerzu kopiec ziemniaków. Kiedy je odpowiednio pogniotła, nakładała na parujące jedzenie grube płaty masła. Topiło się i wsiąkało w żółtą potrawę. – Nie ma nic lepszego od ziemniaków z masłem. Ja nie potrzebuję mięsa, nie nie, wystarcza mi to, co teraz mam na talerzu. Jak Bóg to dobrze wszystko wymyślił...
Rzeczywiście zajadała się pełnymi talerzami ziemniaków, czasami zjadała po parę garnków na dzień. Miała wszystko tak zaplanowane by gotować w takim mniejszym garnku, aby zawsze były swieże.
Tyła z dnia na dzień, lekarze w pewnym momencie zakazali jej pochłaniania tak tuczącego jedzenia, ale babcia miała to gdzieś.
- Jak smakuje, to się je i basta. Dziadek nie jadł i jak skończył? Gryzie trawnik na cmentarzu, ot co.
W przedpokoju babci stała garderoba, na niej zaś patrzyły na wchodzącego wetknięte w szczeliny pawie pióra z ciemnymi oczkami. Pióra te, jak gumy do żucia, kojarzyły mi się z babcią, jedyną kochającą mnie tak naprawdę osobą, dla której mogłem się zmienić, w oczach której byłem inny, lepszy...



Odpowiedz
#7
Super. Tak się zaczytałam, że zapomniałam o świecie, zupełnie się wciągnęłam. Jestem bardzo ciekawa, jak też Romek się zemści na siostrach, chociaż i trochę się obawiam... Wink
Parę błędów:

Cytat:Jako człowiek wychowany w hulańczym trybie życia
Chyba raczej "hulaszczym", a?

Cytat: my musimy orkadać ich!
Literówka.

Cytat:Zebra sterczą ci na wszystkie strony
Literówka.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#8
Cytat:odzina moja, jak już wspomniałem, liczyła się w dziesiątkach. Nie potrafiłbym zliczyć, ile posiada członków.
Jako człowiek wychowany w hulańczym trybie życia, w oparach alkoholu utulany do snu, gdzie nie raz nie miałem miejsca w swej pościeli, ponieważ zajmował ją ktoś obcy, przyzwyczaiłem się do tego.
Kuzyni moi oraz znajomi rodziców wpoili we mnie zasadę, że aby przeżyć, trzeba kraść i pić. Inaczej to zasrane życie nie ma sensu
Ten fragment jest, jak dla mnie, dziwacznie sformułowany: po co szyk przestawny (rodzina moja, kuzyni moi)? A kawałek od "w oparach alkoholu utulany do snu" jest dla mnie średnio zrozumiały. Wychodzi na to, że w tych oparach spał i tam miejsca nie miał.

Cytat:Weszło mi to w krew znacznie szybciej niż się spodziewałem, po jakimś czasie nie było rzeczy, której bym nie potrafił ukraść a ponieważ byliśmy biedni a wszystkie pieniądze przeznaczane były na alkohol, sam musiałem zaopatrywać się w najpotrzebniejsze narzędzia potrzebne w domu, szkole - do szkoły chodziłem w kratkę, czy po prostu do jedzenia.
To brzmi, jakby bohater wyrzucał z siebie wszystko na jednym wydechu. Spokojnie, niech się nie spieszy, trzeba to jedno długie zdanie rozbić na kilka krótszych. Będzie się lepiej czytało.

Cytat:Proste jak świński ogon.
Ryzykowne porównanie (świński ogon chyba prosty nie jest). Ja bym to zmieniła na "jak drut", "jak konstrukcja cepa".

Cytat: Pocałuj mnie w dupę! – ściągnąłem majtki w dół, ukazując jej dwa nagie pośladki.
A można ściągnąć majtki w górę?

Cytat:Poczuje moją pięść i nie będzie dla niej zlitowania.
(...) i nie będzie dla niej litości.

Cytat:Wyszły, a ja się porzygałem.

Cytat:W głębi pokoju paliła się świeca, wydzielając stłumione światło.
Wydzielać może się co najwyżej zapach, nie światło.

Nie wypisałam wszystkich potknięć. Wrócę tu jeszcze Wink

"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#9
Dzięki, zaraz chwytam się za poprawianie...
Odpowiedz
#10
czuć, że momentami tekst potrzebuje korekty (jak każdy), ale sama historia jest bardzo dobra. Podobają mi się dialogi, dają dużo dobrego, ożywiają opowieść. OK.



Pozdrawiam.
G.A.S - Groteska, Absurd, Surrealizm.
Odpowiedz
#11
Kolejna czesc...




Mama uwielbiała seks. W domu czasami odbywały się najdziksze orgie jakie w życiu widziałem. Zapamiętać je miałem do końca swoich dni. Teraz, leżąc na łóżku bez możliwości wstania, widzę je wyraźnie przed oczami. Zdaję sobie sprawę, że widok ten wypaczył mój mózg w dzieciństwie, gdyż w przyszłości wiele razy zachowywałem się nikczemnie. Byłem niczym dzikie, wściekłe zwierzę, kipiące pianą z pyska. Wtedy myślałem, że tak jest okej, że tak się to powinno robić... <?xml:namespace prefix = o ns = "urnConfusedchemas-microsoft-com:office:office" />

Nadzy ludzie...

Pijani ludzie...

Ludzie wypaczeni, z robaczywymi, przeżartymi przez alkohol mózgami...

- Daj zobaczyć!

- Wynoś się, teraz moja kolej!

- Aua, zwariowałaś?!

Przez dziurkę od klucza obserwowaliśmy, co działo się w drugim pokoju. Każdy chciał podpatrzeć co robią dorośli, oczywiście ja patrzyłem tylko wtedy, kiedy siostry nie potrafiąc dojść do porozumienia, tarzały się po pokoju, ciągnąc się za włosy, gryząc i okładając pieściami.

Gdy już do takiej sytuacji dochodziło, podbiegałem do drzwi, widząc, że w międzyczasie Lusia zajęła miejsce obserwacyjne i z rozbiegu podkładałem jej nogę. Ta, korzystała z podglądania gdy cztery inne się biły, wywinęła orła jak długa i z płaczem odchodziła do swojego kąta. Beksa jedna.

Zastanawiam się dziś: gdzie wtedy był mój ojciec? Sięgam pamięcią z powrotem do tamtego czasu i widzę niewyraźny cień. Ojciec siedzi w półcieniu, na balkonie, spokojnie pyka fajkę. Pije też, lecz powoli, jakby się delektował trzymanym w ręce trunkiem. Siedzi tam tak cicho. I nic nie robi. Tylko siedzi...

- Przecież on nawet pić nie umie – wyśmiewała się z niego mama - Popatrz tylko na niego! To kompletny nieudacznik. Niedołęga jak się patrzy!

Nieudacznikiem nazywała go parę razy w ciągu dnia, widocznie coś w tym było prawdy, lub po prostu podobało się jej to słowo.

Pewnego razu w domu odbywała się jedna z codziennych libacji alkoholowych. Już raz interweniowała policja, przywołana głośnymi krzykami i śmiechem, wezwana najprawdopodobniej przez sąsiadów. Policja całego miasta znała naszą rodzinę doskonale, czasami wchodzili tylko i machali rękami, co innego im pozostawało, wiedzieli że w tym domu nic się nie zmieni.

- Znowu imprezka? – pytali wchodząc.

- Państwo się uciszą, ludzie spać nie mogą! Głośno tu jak w ulu.

- Ej panie, jacy ludzie? No, powie pan, jacy ludzie? To na pewno ta stara wywłoka z naprzeciwka znów zadzwoniła, jej to nawet pierdnięcie przeszkadza, już ja ją dobrze znam – odpowiadała mama wygrażając pięścią w stronę otwartego okna..

- Proszę mówić ciszej, obowiązuje cisza nocna! – mówił od niechcenia, wiedząc, że to i tak nie pomoże. Kiedy zgarną matkę, jutro ją wypuszczą i znów będzie to samo. Błędne koło. Z tym przypadkiem nie dało się nic zrobić. To był przypadek DD – do dupy.

Po chwili matka zagadywała z butelką i kieliszkiem w ręce:

- Może po jednym? Jak ostatnim razem, co?

Policjanci odchodzili a sąsiadka przyglądała się wszystkiemu zza firany, widać było wyraźnie, bo poruszała nią niechcąco. Może kiedyś ta kurewska rodzina zostanie stąd wydalona przymusowo, pewnie sobie myślała. Wiem, bo czasami stawała w oknie i wygrażała pięścią:

- Wasz czas się tu kiedyś skończy, wy pomioty szatana. Nie będziecie ludzi po nocach straszyć. Już ja się postaram was stąd wykurzyć!

Kiedyś to nawet zatrzymała mnie na drodze. Chwyciła mocno za ucho i tak długo szarpała, aż polała się krew. Rozkleiłem się bo bolało jak diabli, zresztą, widoku krwi to się wtedy jeszcze bałem. Ogarnęła mnie panika.

- Puszczaj ty stara kurwo! – ryknąłem i z całej siły kopnąłem ją w chudą nogę. Puściła mnie wydając z siebie nieartykułowane dźwięki.

- Jeszcze mnie popamiętasz ty pomiocie szatana!

Musiałem się przed nią mieć na baczności, była to zła kobieta, nieżyczliwa i pałająca rządzą zemsty na mnie za całą moją ropdzinę. Każdego dnia człapała posłusznie do kościoła, obraz doskonałości. Wracając już obmyślała plan jak nam dokopać.

Kiedy policjanci odeszli, na chwilę w domu zapadła cisza.

Jeden z koleżków mamy chwycił Elwirkę w pasie i przyciągnął do siebie, sadzając ją na kolana.

- Pokaż cycki – zwrócił się do niej, kiedy matka wyszła do ubikacji. Co jak co, ale Elwirka jeszcze nie była wtedy zupełnie dorosła, więc mama nie pozwalała chłopom na obmacywanie ani jej, ani żadnej z dziewczynek swymi brudnymi łapami. Piła bo piła, bawiła się i hulała do nieprzytomności, ale jeżeli ktoś chciał potrzymać, to mógł sobie złapać ją za piersi a nie jej dzieci. Od dzieci łapy precz! Bo chociaż wszystkie niedorajdy, to jednak zawsze to dzieci.

Gdyby wiedziała jak się sprawa miała z Elwirką, inaczej by się na to zapatrywała. Ta była na tyle mądra, by wiedzieć, że jeżeli jednemu takiemu da się obmacać, to potem może od niego dostać kawał grosza i będzie sobie mogła kupić co zechce a jakoże dorastała, chciała się stroić i jakoś wyglądać, pragnęła kupić sobie kiedyś ubranie, takie prawdziwe, ze sklepu, a nie z Opieki społecznej, noszone przez innych, z drugiej ręki.

Więc koleżka obśliniał ją za uszami a jego ręka wędrowała od jednej małej piersi do drugiej.

- Aleś ty soczysta, taka młoda, nie to co matka... – sapał.

- Elwirka, chodź no teraz do mnie – nawoływał drugi i już wyjmował banknot, by ją szybciej zwabić – dam ci na loda.

Po pokoju poniósł się śmiech.

- Na loda to ona miałaby pewnie ochotę, patrz jaka czerwona... jak ruła z pieca! – następowała kolejna salwa śmiechu.

Elwirka już wtedy siedziała na kolanach temu z banknotem w ręku i uśmiechała się szeroko, ocierając się o niego tyłkiem, tak jak to zawsze mama robiła, gdy podglądała przez dziurkę od klucza. Elwirze pieniądze nigdy nie śmierdziały, potrafiła je nawet, dosłownie, wyciągnąć z gówna. Raz, zbierając w parku butelki po piwie i wódce, Elwirka nagle krzyknęła i skoczyła w krzaki. Rzuciliśmy się od razu w jej stronę, siostra znalazła coś ciekawego, jak mówił nam jej okrzyk. Zbiegliśmy się jak psy na tyle blisko, by widzieć jak Elwirka grzebie reką w gównie. Ktoś pewnie nie wytrzymał i musiał skorzystać z tego miejsca, po wszystkim podcierając się niebieskawym, choć teraz bardzo brudnym, banknotem tysiączłotowym. Wtedy jeszcze były w obiegu stare pieniądze. Elwirka wytarła znalezisko o trawę, potem pobiegła do pobliskiej fontanny, oczywiście w naszym towarzystwie i obmyła go w wodzie. Po paru minutach banknot wyglądał jak nowy, zaś dumna Elwirka mogła machać nam nim przed oczami. Nawet jej wtedy zazdrościliśmy, tysiąc złotych przecież nie leży ot, tak sobie, na ziemi...

- Ty, popatrz Gienek tylko, jak jej sutki sterczą... jak malowane! Oj dałbym ja ci popalić, dziewucho ty jedna...

Potem weszła mama słaniając się na nogach a Elwirka z pierwszymi zarobionymi w życiu pieniędzmi, wróciła do pokoju, cała szczęśliwa i zarumieniona jakby miała gorączkę, ciepła jak rozpalony piec w ziemie. Machała mi banknotem pod nosem.

- Czujesz jak pachnie? To zapach, którego ty nigdy w życiu nie będziesz czuł - śmiała się. - A wiesz czemu?

- Czemu? – spytałem posępnie, buńczucznie nawet. Najlepiej wyrwałbym jej pieniądze z ręki i uciekł kupić coś dla siebie. Zresztą, nie, najlepiej to dałbym jej po pysku, taka była pewna siebie.

- Bo między nogami masz coś zupełnie innego niż ja!

No i dałem jej w pysk.

Innym razem mama była pijana jak bela, nie mogła ustać na własnych nogach. Elwirka wyniosła ją do pokoju, chociaż protestowała a sama wróciła do siedzących pijusów i piła z nimi. W mieszkaniu było trzech na wpół pijanych facetów, to właśnie tego dnia Elwirka straciła dziewictwo, ja podpatrywałem przez dziurkę od klucza. Najpierw skoczył na nią pierwszy, potem drugi a wreszcie trzeci. Po wszystkim polewała im po kieliszku jak dobra gospodyni domowa tak długo, dopóki nie zasnęli, sprytnie przeszukała im kieszenie i ze wszystkimi pieniędzmi jakie zdołała znaleźć, wrociła do pokoju.

Patrzyłem na nią zazdrośnie.

Elwirka podzieliła się tajemnicą z czterema siostrami i tak oto zawarły pakt. Od tego czasu upijały matkę szybko, po czym zajmowały się gośćmi. Po dziewictwie pozostałych sióstr nie pozostał wkrótce ślad a nasz dom był jeszcze cześciej odwiedzany przez gości, czytaj: typów z pod ciemnej gwiazdy.

Policja często interweniowała, czasami zabierali którąś z dziewczyn ale nie zawozili jej na komendę, jak powinni, lecz do pobliskiego lasu, gdzie sobie z nią używali.

Matka w końcu zrozumiała co się dzieje, ale nagle jakby jej to było jedno, przecież co miała teraz robić, gdy cnoty córek już dawno poszły w diabły? Teraz to niech one robią co chcą... zresztą, niech się uczą życia, bo nie jest usłane różami. Żaden królewicz nie przyjedzie po nie na koniu, bo to nie te czasy i nie ta bajka, dlatego czym prędzej nauczą się jak w życiu postępować, tym dla nich lepiej.

Dziewczyny jakoś nagle straciły zainteresowanie mną. Teraz zajmowało je coś innego. Nawet Lusia stała się pewniejsza siebie i po swoim pierwszym razie stał się cud, bo przestała kaleczyć słowa, wypowiadając już normalne er.

- Penis jest dobry na wszystko – to było potem jej ulubione powiedzenie.

- Ale nie twój – dodawała Anielka patrząc na mnie.

- Twój jest do niczego! – kończyła Kornelka.

- A wy wszystkie to głupie szmaty jesteście, powiem wam. I tyle!

- Ale przynajmniej wiemy co to jest pieprzenie. A ty się nigdy nie dowiesz. A wiesz dlaczego?

Nie odpowiedziałem na jej głupie pytanie.

- Powiem ci: bo jesteś do niczego! I ten twój durny fiut między nogami też!

Ale ja się z nimi nie zgadzałem! Potrafiłem przecież dobrze kraść. Co tam, dobrze kraść. Ja umiałem bardzo dobrze kraść! A one potrafiły tylko chłeptać wino i rozkraczać nogi przed starymi brudasami. Kiedyś jeszcze im pokażę, jestem zupełnie inny niż one, nie będę gnił w tym mieście, w tym domu, w tym życiu. Nie będę! Nie będę!
Odpowiedz
#12
jest coraz lepiej, historia wciąga jak cholera. Jedziesz bez ściemy i to mi się podoba. OK.




Pozdrawiam.
G.A.S - Groteska, Absurd, Surrealizm.
Odpowiedz
#13
Szach-Mat wielkie dzięki za komentarz!!!
Odpowiedz
#14
Dejmones, bo ja też się tu nie mogę doczekać na następny odcinek! ;D
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#15
hmm... kiedy będzie następny odcinek, Panie Autorze?



Pozdrawiam.
G.A.S - Groteska, Absurd, Surrealizm.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości