Ocena wątku:
  • 5 głosów - średnia: 4.2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bimbrozja
#1
Chcąc poprawić sobie humor postanowiłem napisać coś, co z założenia miało być śmieszne. Udało się chyba tylko częściowo. Opowiadanie posiada kilka wątków autobiograficznych, aczkolwiek podobieństwo 8/10 osób i zdarzeń jest zupełnie przypadkowe. Rzeczywiste są miejsca i myślę, że szczególnie mieszkańcy Warszawy uśmiechną się przynajmniej parę razy. Zastrzegam, że opowiadanie nie prezentuje w żadnym stopniu moich osobistych poglądów. Narrator jest w 100% postacią fikcyjną.

Czy Was to śmieszy, gorszy, czy daje do myślenia, zdecydujecie sami. Miłej lektury.
-------------------------------------------------------------------------------
BIMBROZJA

16:23 Warszawa-Rembertów

- Halo
- Jesteś? – w słuchawce odzywa się głos Piotrusia.
- No.
- Dawaj na działkę. Wróciłem ze wsi. Mam flaszeczkę dziadkowego bimbru. Mówię ci, ambrozja!
Jeśli Piotrek mówi, że ambrozja, to po prostu nie ma żadnych podstaw by mu nie wierzyć. A co za tym idzie, choćbym chciał, nie mogę powiedzieć nić innego niż krótkie:
- Będę przed siódmą!
- Czekaj! – Już chciałem nacisnąć czerwoną słuchawkę. - Zapite jakąś kup. Albo zagrychę nawet.
- Chyba mam jakieś ogórki – oznajmiam podchodząc do lodówki. – O! Czekaj… marynowane ostre papryczki. Nie lubisz ostrych?
- Może być! Po dziadkowym bimberku żadne chilli mi nie straszne.
- Zatem wyruszam – rzucam dziarsko. – A nie, czekaj! Będzie twoja?
- Nie – mruknął z zadowoleniem Piotruś. – Jak ambrozja, to nie baby!
No i o to chodzi. Wróciwszy do stanu kawalerskiego raptem kilka tygodni wcześniej, z bólem serca przyglądam się, co też wyrabia mój serdeczny druh. Żenić mu się zachciało! Kto wie, czy to nie jest jedna z ostatnich okazji, by wypuścić się w miasto jak za dawnych czasów. Bo o tym, że sprawa zakończy się na działce, nie ma nawet mowy. W końcu, trochę się już z Piotrkiem znamy.
Słoik z papryczkami ląduje w plecaku. A co tam, ogórki też wezmę! Pies wodę ma, światło zgaszone, drzwi zamknięte. Portfel, telefon, klucze: są! Warszawo, nadchodzimy!

17:09 Warszawa, Rondo Wiatraczna. Popularny dyskont spożywczy z owadem w logotypie

Małych koszyków oczywiście nie ma! Dochodzę do wniosku, że to wyrachowany chwyt marketingowy. Siedzą grube szuje przy biurkach i kombinują. „Głupio im będzie z pustym wózkiem do kasy podjeżdżać to i kupią więcej” – o tak sobie właśnie myślą, bydlaki. Ale natura nie po to obdarzyła mnie słuszną posturą i dłońmi jak patelnie. Nie wezmę wózka, pies ich trącał!
Po namyśle dochodzę do wniosku, że ostre papryczki i kwaszone ogórki mogą nie wystarczyć. Z resztą, może się jeszcze kogoś ściągnie. Ale to potem, jak skończymy ambrozję. Litr na dwóch to trochę mało, żeby się dzielić. Zatem czyściocha! No i jakieś chipsy. Paluszki przecenione. Niech będzie! A no i browar. Ile by tu tego…
„We are the road crew! Tam taram taram tam!” – zachrypiał Lemmy Kilmister, wyśpiewując dzwonek mojego telefonu. Znaczy Piotruś usiłuję się ze mną skontaktować.
- Właśnie miałem dzwonić…
- Co?!
- W sklepie jestem! – krzyczę do słuchawki. – Zasięg słaby!
- Dobra! – Nie wiem po jaką cholerę on też zaczyna wrzeszczeć. – Wpadnie jeszcze parę osób! Rozpalam grilla, kup jakąś padlinę!
- Zwyczajną?!
- Może być – zaaprobował kumpel.
- Browar chcesz?
- Co?
- Browar, kurwa! – Ludzie dookoła spoglądają na mnie z niesmakiem.
- Taa! Tylko nie w puszcze!
- Dobra!
A zatem osiem piw! Kurna, jednak wózek by się przydał.
Piramida produktów rosnąca na zgięciu mojej lewej ręki zaczyna chwiać się niebezpiecznie. Na małym palcu zwisa reklamówka z kiełbasą, w zębach trzymam dwie paczki prażynek. „Szósta, siódma, ósma…” – liczę w myślach ustawiane na przedramieniu butelki.
- Oj, najmocniej przepraszam! – Tłuste babsko z warczącym wściekle yorkiem na ręku potrąca mnie. Jedna z butelek roztrzaskuje się na posadzce, zraszając piwem moje, przywdziane w gustowne japonki stopy.
- Kywa macz! – warczę przez zaciśnięte zęby, niczym ta mała kreatura opierająca parszywy łepek na biuście rozmiar zet, albo zet prim.
- Co proszę?
- Kurwa mać! –powtarzam wypluwając prażynki.
- Cham! – podsumowuje mnie babsko.
- Czołg! – ripostuję, rozglądając się bezradnie dokoła. Nie mam jak podnieść tych cholernych prażynek.
- Może pomóc? – Filigranowa blondyneczka w koszulce z logiem dyskontu i identyfikatorem na piersi (takiej akurat, pasującej do dłoni) uśmiecha się uprzejmie. Gniew ustępuje z lekka.
- Dzięki. Koszyki małe moglibyście postawić.
- Przykro mi, polityka firmy.
Wiedziałem! Silę się na spokój.
- Za rozbite piwo niestety musi pan zapłacić – oznajmia dziewczyna podnosząc prażynki.
- Wiem – odpowiadam jak najuprzejmiej potrafię, by nie wyjść na prostaka w oczach blondyneczki. Rzucam jednak nienawistne spojrzenie za oddalającym się, gigantycznym dupskiem. Z nad połączonego bezpośrednio z podbródkiem ramienia szyderczo spoglądają na mnie kaprawe oczka yorka.
Z pomocą dziewczyny docieram do kasy. Produkty lądują na taśmie. Na szczęście kolejka nie jest zbyt duża. Chociaż tyle. Chcę zapytać blondynkę, do której pracuje, ale gdy się obracam, nie ma jej już w pobliżu. Pal sześć, kiedyś tu jeszcze zajrzę.
- Pięćdziesiąt sześć złotych i dziewiętnaście groszy – oznajmia kasjerka. Wyciągam w jej kierunku kartę płatniczą.
- Przepraszam, tylko gotówka.
- Cholera, zapomniałem – mruczę bardziej do siebie niż do niej, wertując portfel w poszukiwaniu banknotów. – Moglibyście wreszcie zainstalować terminale. Jest dwudziesty pierwszy wiek.
- Przykro mi, polityka firmy.

18:11 Warszawa, Okolice Ronda Żaba

- Halo? No, na Żabie jestem. Wyjdź po mnie, bo furtka pewnie zamknięta.
- Nie pamiętasz? – chichocze nerwowo Piotrek.
- O czym?
- Nie mogliśmy ostatnio kluczy znaleźć…
Racja. Jakieś kilka tygodniu temu nosiło mnie trochę po rozstaniu z moją przyszłą-niedoszłą. Po furtce przejechał tramwaj. Dobrze, że się nie wykoleił…
- Nie wstawili jeszcze nowej?
- Po co? Rząd i tak planuje zlikwidować ogródki działkowe.
- Prawda…
- Dobra, pogadamy jak przyjdziesz. Dawaj tu szybko.
Plastikowe kieliszki „pięćdziesiątki” z pobliskiej stacji benzynowej stały już napełnione żółtawym, mętnym płynem. Normalnie nie lubię pić z plastiku, ale działka rządzi się swoimi prawami. Poza tym jak się okazało, ambrozja smakowałaby dobrze nawet zlizywana z podłogi.
- Uh… - sapię sięgając po ogórka. – Z czego to pędzone?
- Sekretny przepis, przekazywany z ojca na syna. Mój stary otrzyma go dopiero, jak dziadek nie będzie już w stanie samodzielnie nastawić aparatury – oznajmia z dumą Piotrek.
- To co? Na drugą nóżkę!

21:09 Warszawa, Robotnicze Ogrody Działkowe, ul. Jacka Odrowąża


Pusta flaszka po ambrozji ląduje pod stołem. Resztki naszej trzeźwości lądują tam, gdzie zwykle w takich chwilach. Czyli niewiadomo gdzie. Kiełbasa zwyczajna zaczyna skwierczeć na grillu. Słońce chyli się ku zachodowi.
„She fuckin’ hates me! Lalalala!” – jedyny hit zapomnianego już zespołu Puddle of Mud oznajmia, że dzwoni luba Piotrusia.
- Co jest, skarbeczku – odbiera mój kumpel, usilnie powstrzymując czkawkę. Jest tak słodko, że zaraz się porzygam. – Furtki nie ma… Nie wiem, mało to wandali kręci się po działkach… No czekam, pa.
- Jednak się przywlokła? – Nie potrafię ukryć zniesmaczenia.
- No. I gości prowadzi. Będzie Julka…
Trudno nie domyślić się, że nie darzę ciepłym uczuciem dziewczyny mojego kumpla. Ale jej przyjaciółeczka, Julia, to całkiem inna historia.
- Już się zdążyliście nawalić!
- Cześć Agniesiu! – Mój ton jest tak słodki, że zdzira mało nie dostaje cukrzycy.
Muszę być dla niej miły, w końcu zamierzam przygarnąć na kilka miłych chwil jej kumpelę. Próba pocałowania pokrytego meszkiem policzka spełza jednak na niczym. „Widziałaś! Chciałem dobrze. Nie moja wina, że suka mnie nie znosi” – mówi moje spojrzenie, gdy zbliżam się do Julii.
- Słodki Jezusie. Jesteś piękniejsza za każdym razem gdy cię spotykam. Ale tym razem to już przegięłaś! – Uśmiech, który miał być figlarny, wychodzi mi chyba nazbyt lubieżnie. W dodatku woń ambrozji sprawia, że i tego policzka nie udaje mi się ucałować.
- Siemaszka, koledzy!
O nie! Zza ślicznego liczka nadobnej panny Julii wyłania się Grzesiu. Psiapsióła z fujarą, czyli pospolity pederasta. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem homofobem. Geje nie wzbudzają mojej nienawiści… Ja się ich tylko bardzo, ale to kurewsko bardzo brzydzę. Niektórzy brzydzą się kaszanką, inni krwią. We mnie torsje wywołuje myśl, że jeden facet, drugiemu… no wiecie.
Gdy wiotki kolega wyciąga na powitanie dłoń w taki sposób, jakby chciał żebym ją ucałował, coś we mnie pęka. Tłuste babsko w sklepie, rozbity browar, pojawienie się Agnieszki, a teraz jeszcze Grzesiu. Nawet spożyta ambrozja nie rekompensuje mi strat moralnych, związanych z przebywaniem w jego towarzystwie.
- Może i jesteś pedałem, ale jesteś też mężczyzną – warczę przez zęby ściskając podaną dłoń tak mocno, że czuję jak chrząstki ocierają się o siebie. – Witaj się ze mną jak mężczyzna! Pijesz wódkę?!
- Tak – odpowiada przerażony Grzegorz.
Na twarzy Julii dezaprobata walczy o lepsze z podziwem dla mojej męskiej postawy. Agnieszka syczy na Piotrka. Wiem, że chciałaby, żeby gospodarz imprezy mnie wyprosił. On wzrusza jednak tylko ramionami. Tymczasem ja napełniam schłodzoną wódeczką dwa plastikowe kubeczki o pojemności dwieście mililitrów. Na fizyce nazywało się to bodajże menisk wypukły.
- Do dna! – Mój toast brzmi bardziej jak rozkaz. Ku zdziwieniu wszystkich zebranych, Grzesiu przełyka całą porcję trunku i krzywi się nie bardziej niż ja.
- O żesz, kurwa! – Głos Grzegorza pod wpływem lekkiej chrypki staje się stokrotnie bardziej męski.
„Ja cię jeszcze naprostuję!” – Uśmiecham się sam do siebie.

00:16 Warszawa, Robotnicze Ogrody Działkowe, ul. Jacka Odrowąża


Ależ ja jestem niesamowity! Ociekająca testosteronem, nieprzyzwoicie przystojna i utalentowana bestia! Niech no Julka usłyszy mój szorstki, męski głos w jakiejś balladzie, a będzie moja!
- Adam! Dawaj mi, kurwa, te gitarę – wydzieram się wprost do ucha siedzącego obok kolesia. – A właściwie, skąd ty się wziąłeś, gościu?
- Na stacji pracuję! Sprzedałem wam wódkę i zaprosiliście mnie na imprezę!
- Skąd na stacji wzięła się gitara, do ciężkiej cholery?!
- Gitarę przyniósł ten… - Twarz Adama wykrzywia się w brzydkim grymasie, co chyba oznacza, że bardzo intensywnie myśli. – Ziomuś, jak ty się nazywasz, bo zapomniałem?
Długowłosy brodacz, siedzący obok korpulentnej brunetki (wpieprzającej ze smakiem zwyczajną z grilla), której imię również utonęło w morzu alkoholu, po chwili uświadamia sobie, że pytanie skierowane jest do niego.
- Ja… jestem Krzysio… - odpowiada czkając.
- Fajną masz te… gitarę, Krzysiu! W ogóle równy z ciebie facet. A ty jesteś kolegą Piotrka?
- Którego Piotrka? Czachy?
- Nie Czachy, gościu. Tego Piotrka! – Wskazuję palcem swego serdecznego przyjaciela, który sam ledwo stojąc na nogach, trzyma włosy wymiotującej obficie Agnieszki.
- Nie znam człowieka – z niezwykłą szczerością odpowiada Krzysio. - Ja akurat tankowałem LPG, gdy przyszliście na stację. Jak zobaczyłeś gitarę na tylnym siedzeniu, powiedziałeś, że zapłacisz za gaz jak pójdę z wami i dam ci pograć. Tak w ogóle, to do Opola jadę…
- Na występy?
- Na chrzciny!
Pojąłem wreszcie, że kompletnie nic nie rozumiem z całej konwersacji. Wszystko jedno kim są ci ludzie. W ogóle mogłoby ich nie być. Teraz jestem tylko ja, gitara i Julia. Przysiadam się do niej. Spoglądam głęboko w oczy. Palce mojej lewej ręki szukają progów… Zaraz! Jak szedł ten jebany C-dur. Już mam…
„Hej dziewczyno… spójrz na misia, on przypomni, przypomni chłopca ci!” – Nie wiem, dlaczego akurat ta piosenka przyszła mi do głowy, ale patrząc na Julkę widzę, że działa. Mój lekko zachrypnięty głos niesie się w ciemną noc.

00:44 Warszawa, Robotnicze Ogrody Działkowe, ul. Jacka Odrowąża

Kobiece perfumy. Dotyk wilgotnych ust na moim nagim torsie. Koszula? W ogóle miałem koszule? A chuj! Niech to trwa.
- Mój słowik – mruczy Julia. Nagle odbija jej się kiełbasą zwyczajną.
Jeśli ona leży po mojej lewej, to czyją głowę mam na kolanach? Grzesiu!
Zrywam się jak poparzony, potykam o taboret, wypadam przed altankę.
- Bydlaku! – drę się na całe gardło. – Zostawiłeś mnie na pastwę pederasty!
Piotrek chwyta w lot, że to jego osoby dotyczą moje złorzeczenia. Strząsa z siebie śpiącą Agnieszkę i wstaje, z trudem utrzymując równowagę.
- Spokojnie! – Chwyta mnie za ramię, żeby się nie przewrócić. – Grzesio jest hetero. Albo przynajmniej bi!
- Toś mnie, kurwa, pocieszył.
- Wyluzuj stary – twardym, stanowczym tonem, bez śladu wcześniejszej wiotkości mówi do mnie Grzegorz. Właśnie wychylił łeb z altanki. – Nie jestem gejem… udawałem. Dupy teraz na takich lecą.
Wchodzę z powrotem do drewnianego domku. Korpulentna brunetka (z tego co pamiętam, dziewczyna Krzysia) leży w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowało się krocze Grześka. Obfite pośladki wylewają jej się z opuszczonych lekko jeansów.
- Może i jesteś hetero, ale gust i tak masz chujowy – oznajmiam, nie kryjąc obrzydzenia. – Gdzie moja koszula? – kieruję pytanie w stronę gospodarza imprezy.
- Julka próbowała ją z ciebie zerwać. Szarpała się tak strasznie, że puściła pawia. Powiesiłem ją na płocie.
- „Biały Miś” potrafi zdziałać cuda – orzekam z triumfalnym uśmiechem.
W altance pojawia się Agnieszka. Mimo, że szczerze jej nie trawię, widok bladej jak kreda twarzy, wzbudza we mnie coś na kształt współczucia.
- Jezu – jęczy narzeczona Piotrka. – Co tu się działo?
- Gdzie jest Krzysio? – podnosząc głowę pyta korpulentna brunetka.
- To wreszcie Krzysio, czy Grzesio?
- Krzysio – łka dziewczyna.
- Jak cię zobaczył z glistą Grzesia w dłoni, powiedział, że ma cię w dupie i jedzie do Opola – wyjaśnia Piotruś.
- Zabrał gitarę – pytam z przejęciem.
- Niestety…

01:01 Warszawa, Okolice przystanku autobusowego Rondo Żaba

- Wsadzę tylko chłopaków do autobusu i wracam po ciebie, kochanie – bełkocze do słuchawki Piotrek.
Chwiejąc się dość mocno idę krok w krok za przyjacielem. W dłoni ściskam puszkę zimnego piwa. Z tego co pamiętam, kupowałem butelkowe. Skąd u licha wzięliśmy o tej porze zimny browar. Do tego w puszce. Nie mijaliśmy przecież stacji benzynowej. A właśnie, gdzie się podział Adam?
Mnożą się pytania, odpowiedzi brak. Postanawiam wziąć jednak przykład z Grzesia, który również z browarem w ręce, maszeruje raźno obok mnie i zdaje się nie przejmować zupełnie niczym. Zwalniam kroku, dając mu subtelnie znać, żeby również zwolnił. Piotrek nie podejrzewa niczego. Mój plan przypada do gustu Grześkowi, który powoli zyskuje mój szacunek.
Po drugiej stronie drogi miga niebieski kogut radiowozu. W rowie obok leży zielone Volvo 440. Długowłosy brodacz tłumaczy coś policjantom gorączkowo wymachując rękoma. Z daleka kudłata morda wydaje się znajoma.
- To nie Krzysio przypadkiem? – zagaduje Grzesio.
- To on! – wykrzykuje Piotruś.
- Zamknij ryj! Dawno cię na izbie nie było, debilu – karcę przyjaciela. – Dobrze mu tak. Menda, gitarę zabrał.
- Czuję się trochę nie tego. – Grzesio robi wyjątkowo smutną minę. – Gdybym mu tej panny nie teges, nie leżałby teraz w rowie.
Na końcu języka mam stwierdzenie, że Grzesio wyświadczył Krzysiowi przysługę, uwodząc tego humbaka. Powstrzymuję się jednak z jego wygłoszeniem. Skrucha to czasem dobra rzecz.
Przystanek wyrasta przed nami jak spod ziemi. Stajemy w karnym szeregu.
- O jedzie! – oznajmia Piotrek. – Dzięki chłopaki. Kozacka popijawa.
Milczę uśmiechając się szyderczo. Mój plan za chwilę zostanie wprowadzony w życie. Mówiłem przecież, że ta noc nie zakończy się na działce.
Kiedy podjeżdża autobus, razem z Grzesiem stajemy na schodkach przy środkowych drzwiach. Sygnał dźwiękowy informuje, że zdezelowany Ikarus za chwilę ruszy. Grzegorz przytrzymuje drzwi, ja chwytam Piotrka za bluzę i wciągam do środka. Przewracamy się wszyscy trzej, ale pojazd już rusza.
- Kurwa, co ty robisz?! – ryczy Piotruś.
- Nie pozwalam ci popełnić największego błędu w życiu!
- Muszę do niej zadzwonić.
Grzesio chwyta komórkę Piotrka i wyrzuca ją przez okno. Będą z niego ludzie! Piotrek krzyczy. Ja rżę ze śmiechu. Grześ to samo.
- Debilu! Ta laska to Hitler, Stalin i Mussolini zamknięci wspólnie w ciele z cyckami. Fajnymi cyckami, nie przeczę! Ale takich cycków są miliony! Jedziesz z nami. Znajdziemy ci nową parę, okrąglutkich, rumianych jak pączki cycków!
- A chuj! – Zrezygnowany Piotrek osuwa się na siedzenie. – Gdzie jedziemy?
- Do klubu jakiegoś – podsuwa Grzesio.
- Nie wpuszczą mnie – stwierdzam smutno. Mam na sobie japonki, bermudy i czerwoną, kraciastą koszulę a’la wczesny Kurt Cobain. Matka Piotrka plewi w niej grządki. Lepsza taka, niż moja, zarzygana przez Julkę, jednak i tak nie wpuszczą mnie w tym do żadnego, cywilizowanego lokalu.
- La Playa! – triumfalnie krzyczy Piotrek.
No tak! Klub pod chmurką, na nadwiślańskiej plaży, mieszczący się przy samym ZOO. Jego bywalcy nie różnią się zbytnio od mieszkańców sąsiedniego przybytku, ale jest nam wszystko jedno.

01:26 Warszawa, Klub La Playa

„To był maj, pachniała saska kępa…” – ryczę do mikrofonu. W klubie akurat odbywa się karaoke.
Muzyka cichnie, jednak ja nie zrażam się i lecę dalej a’capella:
„Małgośka niech go chuj! To przecież zwykły zbój!”
- Spierdalaj! To już czwarty kawałek z rzędu. Oddaj mikrofon, inni też chcą zaśpiewać.
„Jesień już! Już palą chwasty w sadach! Białe koszule po sznurze szły!”
- Proszę o opuszczenie terenu imprezy. Wypił pan stanowczo za dużo.
- Czekaj pan! – Piotrek mimo problemów z utrzymaniem pionu, uświadamia sobie nareszcie, że moje parcie na mikrofon może źle się dla nas skończyć.
Ochroniarz opacznie rozumie jego najlepsze intencje i odpycha go brutalnie. Walę go z czachy. Zamiast czołem w nos, trafiam nosem w czoło. Przed oczami pojawia się Grzesiek. Znika razem z ochroniarzem. Oczy mi łzawią. Upadam. Czuję wleczenie.

01:49 Warszawa, Plaża nad Wisłą.


Piotrek przykłada mi do karku lodowatą puszkę piwa. Skąd on bierze to piwo?!
- Nie na kark, do ryja! – żądam.
Słyszę charakterystyczne trzaśnięcie puszki. Biorę kilka solidnych łyków.


02:07 Warszawa, Plaża pod Mostem Poniatowskiego

Stoję oparty o filar mostu. Znów leci mi krew z nosa. Ale mniejsza o to, bo ktoś majstruje mi przy rozporku. Świecę telefonem w dół. Burza rudych włosów.
- Won! Ja mam dziewczynę – ryczę.
Ruda nieznajoma zrywa się na równe nogi. Krzyczy coś, wreszcie mojego policzka dosięga cios z otwartej dłoni. Dziewczyna odwraca się na pięcie i znika w ciemności. Zaraz! Przecież ja nie mam dziewczyny!
- Ej! – drę się w ciemność. – Pojebało mi się. Nie mam dziewczyny! Wracaj. Skończ co zaczęłaś.
Nie wraca. Siadam na piasku.

02:41 Warszawa (tak mi się przynajmniej wydaje)

Jadę autobusem. Koszula lepi mi się do ciała. Na czerwonym materiale krew jest prawie niewidoczna. Przede mną siedzi Piotrek. Po drugiej stronie, półleżąc drzemie Grzesiek.
- Patrz co tu mam? – przyjaciel macha mi przed oczami srebrną piersiówką.
Odkręca. Nie muszę próbować. Czuję zapach. Ambrozja.

??:?? ???

Świta. Siedzę na przystanku autobusowym. Sięgam do kieszeni. Zgubiłem telefon.
- Ej! Co to za przystanek – krzyczę do przechodzącej drugą stroną ulicy grupki młodych chłopaków.
- PKP Piaseczno! – odpowiada któryś. Nagle pojawiają się obok mnie. – Ciężka noc?
- Aaaaa… - Ciężko mi wydobyć z siebie coś więcej niż tylko jęk.
- No to nie masz szczęścia. Dawaj portfel…
- Spierdalaj! – wypalam bezmyślnie.

05:17 Piaseczno, Izba przyjęć Szpitala Św. Anny

- …trzy i dziewięć promila we krwi, złamany nos, dwa wybite zęby – dociera do mnie nieznajomy głos.
Otwieram oczy. Facet ze stetoskopem na szyi i ponętna laseczka w białym kitlu.
- …zwichnięty nadgarstek, stłuczone żebra – kontynuuje wyliczankę doktorek. – Ma chłopak zdrowie. Przeżył ciężką noc.
- Siostro! – z mojego gardła wyrywa się ochrypły skrzek. - Czy ja żyję? - Lekarz i pielęgniarka pochylają się nade mną.
- Żyje pan.
- W takim razie odkryłem sekret nieśmiertelności – oznajmiam siląc się na uśmiech.
- Proszę się nie odzywać. Jest pan pijany! – oburza się siostrzyczka.
- Kiedy ja naprawdę – charczę dalej. – Ambrozja!
- Jaka znów ambrozja?
- Ambrozja – bimbrozja!


Odpowiedz
#2
Oj naśmiałem się przy lekturze tego tekstu. Bardzo fajnie pomyślany, bliski życiuTongue Naprawdę bardzo fajnie się czytało.
Odpowiedz
#3
Cytat:- Sekretny przepis, przekazywany z ojca na syna. Mój stary otrzyma go dopiero, jak dziadek nie będzie już w stanie samodzielnie nastawić aparatury – oznajmia z dumą Piotrek.
Big Grin

W krótkim czasie w tym samym dziale kolejny tekst o alkoholu.
Odpowiedz
#4
Od dłuższego czasu chodziło za mną słówko "Bimbrozja". Wcześniej miałem opisać scenę popijawy w innym opowiadaniu na tym forum, ale rzeczywiście Roman zainspirował mnie do spróbowania się z czymś humorystycznym Wink Mam wrażenie, że i mi wyszło nie do końca śmiesznie, chociaż Bogus twierdzi, że go rozbawiło Tongue To chyba dobrze.

A może wypowiesz się coś więcej o tekście?
Odpowiedz
#5
Nie pisałem więcej, bo jeszcze nie przeczytałem całego opowiadania, akurat nie mam za bardzo warunków, ale podoba mi się. Brutalnie prawdziwe. Podoba mi się pomysł na tytuły kolejnych części: godzina i miejsce zdarzeń Smile
Naprawdę dobre, zasługuje na wysoką ocenę. Jutro doczytam, jak tylko obejrzę wyścig, bo kolarze znowu śmigną pod moim blokiem, a junior lubi Tour de Pologne na żywo Wink
Odpowiedz
#6
Niezle. W kazdym razie usmialam sie. Duzo calkiem ciekawych pomyslow. I pod wzgledm warsztatu wydaje mi sie ok, chociaz przyjda lepsi moze jeszcze cos w tej kwestii poprawia. Sam tytul okresla wszystko. Godne powyzszej geiazdkowej oceny.
Odpowiedz
#7
Ambrozja-bimbrozja-miodzio. Rogal na twarzy przez cały tekst. Napisałeś to w takim stylu jak powinno być, na luzie, ale bez przesady. Dialogi naturalne, opisy na tyle dobre, że widziało się co trzeba.
Super, mogę wypić drugi łyk tej "bimbrozji".
Smile
Odpowiedz
#8
Cytat:Godne powyzszej geiazdkowej oceny.

Opowiadanie, które miało być średnio wyszukaną krotochwilą zebrało wszystkie gwiazdki? Miło mi strasznie Smile

Cytat:Super, mogę wypić drugi łyk tej "bimbrozji".

A właśnie dlatego odsmażam ten temat, bo pisze się właśnie druga część Smile Przed jej pojawieniem się warto jednak zapoznać się z pierwszą, bo odwołań to powyższych wydarzeń jest cała masa.

Dzięki za oceny, cieszę się, że się podobało Smile
Odpowiedz
#9
Dobre Big Grin

Spodobało mi się, więc postanowiłem komentować na bieżąco
Z początku bohaterowie wydawali mi się takimi trochę menelami... no może nawet więcej niż trochę. Ten bimber i to określenie "ambrozja" takie jakoś mało wyszukane.
Ale potem grill i te zakupy i jakoś tak się wydają bardziej ludzcy ;]

i tutaj muszę wskazać dużą zaletę, a mianowicie to, że gł bohater da się lubić, a co ważniejsze można się utożsamiać. Aż mi się żal gościa zrobiło, kiedy ta gruba baba (i to jeszcze z Yorkiem... bleeee... idealnie dobrałeś jej pieska Big Grin) wytrąciła mu piwo. I tak zachował się całkiem spokojnie w tej sytuacji, w moim przypadku pewnie skończyłoby się awanturą na cały sklep...

I widzę, że gł bohater wyraża pogląd, że żona równa się smycz, klatka i koniec imprezy xD Aż widzę w myślach taką panią nieszczególnej urody w wałkach na włosach i z wałkiem w dłoni czekającą na męża Tongue
Heh... te polskie stereotypy jednak robią coś z mózgiem Big Grin

Cytat:– Moglibyście wreszcie zainstalować terminale. Jest dwudziesty pierwszy wiek.
- Przykro mi, polityka firmy.
Haha, w bidzie był na zakupach!

Cytat:- Nie wstawili jeszcze nowej?
- Po co? Rząd i tak planuje zlikwidować ogródki działkowe.
Fajnie, że o tym wspomniałeś. Tak, też mam działkę
BTW niezła akcja musiała być z tym tramwajem...

Widzę, że otaczają alkohol swoistym kultem... niefajnie, alko to używka, a używek trza używać i tyle!

Oj ta Julka, ciekawe co ona ma takiego w sobie, że koleś tak się zbłaźnił. No chyba, że on zawsze tak ma jak sobie wypije...

Cytat:-Tymczasem ja napełniam schłodzoną wódeczką dwa plastikowe kubeczki o pojemności dwieście mililitrów. Na fizyce nazywało się to bodajże menisk wypukły.
Hahahahaahahahahahh!

Cytat:„Ja cię jeszcze naprostuję!” – Uśmiecham się sam do siebie.
Big GrinBig GrinBig Grin

fajnie, że sie tak nawalili, że nie ogarniają kto skąd przyszedł i z kim xD ja tak mam tylko, gdy sobie zasnę na imprezie...
W ogóle niezła akcja z zaproszeniem tych gości ze stacji i potem z gitarą, białym misiem i z Grzesiem, jak położył głowę... wiadomo gdzie ;]

Cytat:– Gdzie moja koszula? – kieruję pytanie w stronę gospodarza imprezy.
- Julka próbowała ją z ciebie zerwać. Szarpała się tak strasznie, że puściła pawia. Powiesiłem ją na płocie.
HAHAHHAHAHAHAHHAHAHAHAHHA

Cytat:- Jak cię zobaczył z glistą Grzesia w dłoni, powiedział, że ma cię w dupie i jedzie do Opola – wyjaśnia Piotruś.
- Zabrał gitarę – pytam z przejęciem.
- Niestety…
to też dobre

ojojoj biedny Krzysio, duża kara go spotkała za te gitarę. I wyciągnęli Piotrka do klubu. Będzie się wkurzać jego laska, a Piotruś wydaje się najbardziej ogarnięty ze wszystkich... a może po prostu ma najmocniejszą głowę...

Akcja z rudą też niezła Big Grin

Zaskoczyłeś mnie na końcu tym, że go napadli, ale powrót po imprezie bardzo fajnie opisany i to, że miewał przebłyski świadomości w dziwnych sytuacjach.

W ogóle świetny tekst i czekam na drugą część! Cieszę się, że odkopałeś temat Smile
Odpowiedz
#10
Ale się naśmiałam!!!!!!! Big Grin Big Grin udało Ci się napisać to zgrabnie i uniknąć pseudokomizmu. Lekko i bardzo podchodzi Wink
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#11
Cytat:Ale się naśmiałam!!!!!!! Big Grin Big Grin udało Ci się napisać to zgrabnie i uniknąć pseudokomizmu. Lekko i bardzo podchodzi Wink

Dziękuję, kłaniam się nisko i zachęcam do zajrzenia do części II Smile
Odpowiedz
#12
Szczerze powiedziawszy drugą część zdecydowanie bardziej dopieściłeś, przez co zyskała moją większą aprobatę. Tutaj również znalazło się mnóstwo dobrych żartów i tekstów, ale zdecydowanie od dwójki pod względem narracji odstaje. Tak czy inaczej - tekst jest dobry.

aaaa i łebek, od łba, a nie łepek Wink
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#13
Świetne w każdym calu. Warsztatowo nie mam nic do zarzucenia. Chwalić, chwalić, chwalić...bo już dawno nie uśmiałam się tak przy żadnym opowiadaniu. Podoba mi się życiowość tego tekstu, a także specyficzne polskie podejście do sprawy w nim zawarte.
Nie przepadam za nadmierną ilością przekleństw w utworze, ale jakoś tutaj nie rzucało mi się to tak w oczy.
Tekst ma szanse trafić do wielu osób dzięki nieskomplikowanej i płynnej formie. Gratuluję dobrej roboty. Opłacało się poświecić czas. Dodaję więc od siebie cztery gwiazdkiSmile
[Obrazek: Piecz2.jpg]






Odpowiedz
#14
Dobrze, że finał spłentowany.
Ogólnie lekko się czyta i przyjemnie, tematyka z założenia już "śmieszna", ale nie za bardzo. Przeciętne, a jednak - przyjemne.
Odpowiedz
#15
E, wcale nie było takie złe - jak na humoreskę, w dodatku parodię. Dość zabawne perypetie bohaterów, i do tego jakże to typowo polskie... Najważniejsze było w tym tekście to, że narracja stosunkowo nie nachalna, a chwytliwa i chociaż lubo tematyka nieco...trywialna, ale czasem fajnie poczytać coś takiego, hm...kabaretowego. Gratuluję lekkości pióra i tekst zaintrygował mnie na tyle, że z pewnością kiedyś sięgnę jeszcze po jakieś Twoje teksty żeby ocenić jakie czynisz postępy.
Pzdr, Bart
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości