Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Biały płaszczyk
#1
Elektroniczny zegarek natrętnie dźwięczy to, co mu nakazano. Piąta. Nie ma rady, wstawaj. Czekają na ciebie zaspane ulice, most, zatłoczony tramwaj. Nowoczesne biuro i sterta papierów na biurku. Spałeś dwie godziny, tak? Trudno. Takie jest życie, sam to powtarzasz.
Oddajesz się rytuałowi. Codziennie robisz to samo z precyzją, o jakiej ja mogę tylko pomarzyć. Zdaje się, że każdy ruch mistrzowsko opanowałeś. Nienagannie wiążesz krawat. Jesteś gotowy. Schludny, przystojny. Człowiek sukcesu.
Obserwuję cię. Porażająco obojętny, sztywny, przechodzisz przez kolejne przecznice mierzonym krokiem, jakbyś nie mógł rozstać się z perfekcją poruszeń. Dziwię się. To tak można? Nie dostrzec piękna zielonego parku po prawej, uroku tureckiej dzielnicy, nie usłyszeć śpiewu szczęśliwej ptaszyny? Nie obchodzi cię to? Przyzwyczaiłeś się może?
Już jesteś w windzie i jedziesz na dziesiąte piętro, którego chyba nigdy w życiu nie polubisz. Wchodzisz do gabinetu. Twój własny. Znaczy, jakby własny, bo nie oswojony. Dawno temu wyrzuciłeś przez okno doniczkę z kwitnącą lilią - od tego czasu pomieszczenie jest tak banalne i nijakie, jak wtedy, kiedy przyszedłeś tu po raz pierwszy.
Zasiadasz za pedantycznie utrzymanym biurkiem. Mogę tylko pokiwać głową z uznaniem, bo warunki do pracy stworzyłeś sobie doskonałe. To kwintesencja ładu w ładzie, mówił ci to ktoś kiedykolwiek?
Z przyjemnością patrzę na ciebie zajętego pracą. Poświęcasz się jej bez granic. Nie pozwalasz sobie na najmniejsze rozproszenie uwagi. Jakby nie istniało nic poza treścią twoich dokumentów, pełnych mądrych słów z dziedziny ekonomii, których ni w ząb nie rozumiem. Nie dziwota, że szefostwo tak cię podziwia. Jesteś bardzo inteligentny i pracowity w dodatku.
Z transu wypadasz dopiero około południa. Budzą cię dzwony pobliskiego kościoła. Ich słodka melodia nie wywołuje u ciebie wzruszenia czy refleksji, ale wyrywa z drapieżnych szponów monotonii. Myślisz w końcu o sobie. Przypominasz sobie o banale: jak każdy normalny człowiek, czujesz głód. Kupujesz dwa batoniki w sklepie naprzeciwko. Minimalisto. Pusty śmiech mnie bierze.
To dziwne, włączasz radio. Przychylisz ucho do wytworów kultury masowej, czy będziesz tylko udawał, że słuchasz, duchem zatopiony w swoich tabelkach i rubrykach? Machinalnie, jak to ty, zapalasz papierosa.

Uwalniamy duszę w niebo
Ubijamy tylko ciało.
Tam spotykamy tych, którzy umarli.
Przywdziewamy biały płaszczyk...

Gwałtownie, zbyt gwałtownie, zgniatasz niedopałek w popielniczce. Wyłączyłeś ten nieszczęsny odbiornik, o mało nie podzielił losu doniczki z kwitnącą lilią. Drżysz. Ta piosenka przywołała w twojej pamięci czyjś obraz, wiem o tym. Biały płaszczyk. Skąd to znasz?
Pamiętasz tę wiosnę? Przyszła późno. Młoda, jasnozielona, ze śmiechem i zacinaniem kwietniowego deszczu. Tego dnia miałeś urodziny, chyba trzydzieste. Zadowolony, uśmiechnięty, bo świat taki piękny, a w pracy wszystko idzie dobrze, wracałeś pieszo do domu. Biegiem pokonywałeś most. Czasem musiałeś zacząć biec, coś cię nosiło. Nie wiadomo jak i kiedy to się stało. Wpadłeś na Nią po prostu, z impetem. Byłeś za duży, zbyt ciężki jak na Jej drobne ciało. Straciła równowagę i znalazła się na ziemi, a wraz z Nią mała, wzruszająca kopertówka, którą schowałeś później w szafie, kiedy Ona uznała ją za nieporęczną.
Patrzyła na ciebie, smukła, bałkańska dziewczyna. Ubrana w biały płaszczyk i parę zgrabnych botków. Nigdy Jej nie wybaczyłeś, gdy pewnego dnia go wyrzuciła, przypominasz sobie?
Spoglądała na ciebie i jakby nie widziała. Ty powołałeś Ją właśnie do życia - dla siebie - nie wiedząc o tym. Zapamiętałeś wyraz ślicznych oczu - duże, to zielone, to znów szare, olbrzymiały jeszcze bardziej, pełne zdumienia.
Miłość przychodzi, albo nie. Twoja na czas swoich narodzin wybrała wiosnę. Spotkała cię na świeżo odmalowanym moście.
Chcąc Ją jakoś przeprosić, zaproponowałeś kawę w urokliwej kawiarence na rogu ulicy. Dziwne, ale opowiedziała ci o sobie więcej, niż mogła by sugerować wasza krótka znajomość. Dowiedziałeś się wszystkiego i... niczego. Mówiąc ci o swoim dotychczasowym życiu, pragnieniach, ambicjach i oczekiwaniach, nie ujawniła najważniejszego. Wciąż nie miałeś pojęcia, kim jest naprawdę. Ona również nie domyślała się prawdy o tobie, tak sądzę
Jasne stało się dla ciebie jedno: była tą jedyną, na którą zawsze czekałeś. Poznałeś ją tylko po gestach, minach, ciepłym blasku szarozielonych oczu. Od razu pokochałeś, niewyobrażalnie.
Rok czy dwa później, to nieistotne, zabrałeś Ją do siebie. Spoglądam na wasze zdjęcie ślubne: obejmujesz Ją ramieniem, uśmiechasz się. Ona promienieje szczęściem. Bajka stała się rzeczywistością. Własny domek z ogrodem, praca i miłość. Raj...
Podziwiałam Ją. Zawsze była przy tobie. Nawet kiedy miałeś wysoką gorączkę, nie ruszała się od twojego boku. Nigdy nie zachorowała. Dziwiłeś się.
- Po prostu śmieję się z choroby - mówiła. - Ona tego nie lubi. Zobaczysz, kochany, położę się przy tobie i wszystko minie.
Mijało. Delikatne, pełne czułości pieszczoty przywracały cię do zdrowia szybciej niż wszelkie cuda medycyny. Ona była dla ciebie najlepszym lekarstwem. Czuwała nad tobą jak matka nad ukochanym dzieckiem. Dziś zastanawiam się, skąd znała to wcielenie miłości, skoro nigdy nie było Jej dane zaznać macierzyństwa?
Byliście czasami niesamowici. Oboje. Często tańczyliście, w salonie. Śpiewałeś nieprzyzwoite piosenki i wymyślałeś własny układ tego tańca, tylko dla siebie i dla Niej. Zawsze obejmowałeś ją w pasie, zsuwając podstępnie rękę niżej, co ledwo tolerowała.
- Kochanie! - udawała oburzenie. - Ty najchętniej chodziłbyś za mną, trzymając rękę tam, gdzie nie trzeba. Wcale byś jej stamtąd nie zabierał.
- Owszem - zgadzałeś się. - Właśnie tak. Pokazałbym wszystkim, że jesteś moja i żaden fircyk nie mógłby ostrzyć na ciebie zębów. Posłałbym go od razu do diabła.
Dostrzegała twoją miłość w każdym drobiazgu. Nie stawiała ci wymagań, o których w dzisiejszych czasach wygłasza się kilometrowe przemowy, aby pocieszyć nienasyconych, drapieżnych ludzi. Doceniała cię za to, co Jej dawałeś. Zachłanna na ten dar, chciała mieć ciebie, zawsze.
Ciekawe, czy myśleliście kiedyś o swojej narodowości. Zapewne nie. Przecież to nie było istotne, jeśli połączyło was uczucie. Tymczasem z dnia na dzień stanęła między wami polityka. Na Niej chciała postawić swoje „CH”, na tobie „S” – żeby tylko was rozdzielić, jak rozdziela się zmieszane w jednym naczyniu mak i piasek. Czarna, ponura kredka – kredka wojenna – miała wyrysować granice między waszymi światami, światem Chorwatów i światem Serbów.
W Nią, zwykle spokojną i pogodną, jakby diabeł wstąpił. Smuciła się, często wręcz histerycznie płakała i po raz pierwszy nic nie mogłeś na to poradzić.
- Ja tego nie chcę, nie chcę - powtarzała jak rozgrymaszone dziecko. - Boję się. Przyjdą po ciebie Serbowie i nigdy cię nie zobaczę.
- Wierzę w to, że nie przyjdą, kochana – uspokajałeś ją czule. – Nie dam się im, bo mam ciebie. O nic się nie bój, mój skarbie.
Pomogłeś Jej. Z czasem przestała się bać, bezpieczna w twoich ramionach. Oswoiła tę rzeczywistość do tego stopnia, że zaczęła sama chodzić z sankami po wodę i paczki z pomocy humanitarnej.
Paczki to osobny rozdział waszego życia wśród wojny. Dostawaliście ich sporo, nie tylko z ONZ czy Czerwonego Krzyża, ale także od przyjaciół z Belgradu i Zagrzebia. Kiedy wpadły w Jej ręce, z uporem maniaczki porządkowała szafki, robiła zapasy na "czarną godzinę". Protestowałeś, kiedy chowała przed tobą kawę, czekoladę i pomarańcze: prawdziwe smakołyki w tych ciężkich czasach.
- Cicho, cicho, cicho - fukała na ciebie. - zobacz, ile tego mamy. Któregoś dnia urządzimy sobie taką ucztę, że aż ha!
Dotrzymała słowa. Jakież to było dziwne: na zewnątrz trwały naloty, padały trzy, cztery pociski na minutę, a wy śmialiście się do rozpuku, zajadając czekoladę w ciemnym kącie piwnicy. Planowaliście wakacje na Jahorinie, bo Ona kochała góry. Tak po prostu, jakby nie było wojny.
Drugi maja. Dzień najgorszy z możliwych. Szykowała się do wyjścia, niepomna na strzały zwiastujące coś większego. Oponowałeś. Roześmiała się i pocałowała cię w czoło. Od razu zmiękłeś, jak zawsze.
- Wrócę - powiedziała tylko.
Zrezygnowany, obserwowałeś przez okno, jak przebiega most. Jak zwykle, przez cały dzień byłeś niespokojny, wyglądałeś, czy Ona już wraca.
Nagle kanonada. Trzask i huk. Odłamki i porozbijane szkło. Może ktoś do ciebie wołał, żebyś uciekał, może nie, nie słyszałeś nic. Jak zaklęty, jak zaczarowany, zostałeś przy tym nieszczęsnym oknie. O tej porze właśnie miała kończyć zmianę. Modliłeś się, by nic się Jej nie stało. Ulga. Biegła przez most z głową wtuloną w ramiona. Wracała, tak jak obiecała. Ciebie nigdy nie okłamała.
Nagle, jakby w pół kroku, upadła. Wiedziałeś już, co to znaczy. W ten sam sposób zginęła dwunastoletnia Nina, córka waszej sąsiadki, Katarina, studentka medycyny z Dubrownika, twój najlepszy przyjaciel o imieniu Dragan i wielu innych ludzi, których jedno łączyło: byli niewinni.
Snajper wykonał swoje zadanie, nie zdając sobie sprawy z tego, że właśnie zrujnował ci życie. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi, wybiegłeś. Obojętne ci było, czy zginiesz: nie mogłeś Jej TAM zostawić.
Nie wiem, jak tego dokonałeś, ale wyrwałeś Ją z tego piekła. Ukryłeś się w ogrodowej altance, jakimś cudem ocalałej. Nie ma nic gorszego, niż bezradność. Przyglądałeś się, jak życie ulatuje z ukochanej kobiety, nie mogąc w żaden sposób jej pomóc. Widząc, że jesteś przy niej uśmiechnęła się i z trudem wyciągnęła do ciebie rękę.
- Kocham cię - ledwo dosłyszalny szept wydobył się z Jej ust.
Jak to na wojnie bywało, w pogrzebie uczestniczyło możliwie jak najmniej osób. Dla Niej towarzyszami ostatniej drogi byli ci, których najbardziej za życia kochała; ty i matka. Przygnębiona, postarzała jakby o dziesięć lat, kobieta szła obok ciebie. Wylewała rzewne łzy żalu za córką, która mogła jeszcze żyć i dać jej tak wiele radości. Nie płakałeś. Łez ci zabrakło. W wypranej z innych myśli głowie, w przerażającej pustce, przewijało się tylko jedno pytanie: dlaczego Ona? Taka śliczna, słodka, wspaniała?
Chciałam ci jakoś pomóc, ulżyć w cierpieniu. Nie dałeś mi tej szansy. Nie rozumiałam twojego zachowania. Zupełnie jakbyś uparł się, żeby wymazać Ją z pamięci, zapomnieć o tym, że istniała i kochała. Rzeczy oddałeś matce. Nigdy nie odwiedziłeś mogiły, o którą ja do dziś po cichu dbam. Nie słyszałam, żeby Jej imię kiedykolwiek przeszło ci przez usta, a przecież minęło tyle lat… Od dawna nie rozmawiasz ze mną o niczym, co nie jest związane z pracą i nauką. Powoli, ale zrozumiałam w czym rzecz; nie chciałeś Jej wspominać, ja zaś mogłam mówić tylko o Niej. W końcu dałam spokój. Za nic w świecie nie sprawiłabym ci przykrości Ze smutkiem przyglądałam się tylko, jak w milczeniu cierpisz, powoli zmieniasz się w kogoś obcego, zimnego, pozbawionego nadziei na lepsze jutro i wiary we wszystko – nawet w miłość.
Spoglądasz na małe radio. Po raz pierwszy od lat widzę łzy w twoich oczach. Zdałeś sobie sprawę, jaki błąd wtedy popełniłeś? Wiesz już, że nie zdołasz wyrzucić Jej z serca, bo Ona jest jego częścią? Znów układa włosy przed lustrem, byś ją podziwiał, śmieje się z waszego "walca miłości" i układa w szafkach jedzenie, by jakoś żyć wśród wojny. Wskrzeszona dla ciebie. Wielka miłością. Pozwolisz sobie znów o Niej wspomnieć?
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#2
Powiem szczerze, że... jestem pod wielkim wrażeniem.
Spodobało mi się bardzo - zarówno, jeśli chodzi o formę, jak i treść - jedna nie ustępuje drugiej.
Właściwie nie mam zastrzeżeń.
Świetnie ukazałaś metamorfozę, jaka zaszła w bohaterze - od kochającego, szczęśliwego człowieka, aż po oderwanego od rzeczywistości, machinalnie wykonującego wszystkie czynności człowieka pozbawionego nadziei.
Moje gratulacje!
Si je ne pouvais écrire je serais muet,
condamné a la violence dans la dictature du secret.

Po śmierci nie ma przyjemności.

[Obrazek: gildiaBestseller%20proza.jpg]
Odpowiedz
#3
Tak... Piękne. Tak to mogę określić.
Tylko to: Cytat:
Elektroniczny zegarek natrętnie dźwięczy to, co mu nakazano.


Mi się nie spodobało Dziwne te zdanie i nie za bardzo zachęca do lektury, na szczęście potem jest tylko lepiej
Poza tym, mam wrażenie, że jest to, owszem, historia z fabułą i przesłaniem, jednak... Cóż, są to po części przemyślenia nastolatki Zwykle czegoś takiego nie czytuję, nie lubię się pogrążać w ckliwości i historiach wielkich miłości Ale tutaj będzie wyjątek
10/10.
Masssssakra.

[Obrazek: 29136-65e26c5e68f2a8b1dc4d3c4283a1bf34..gif]
Odpowiedz
#4
Bardzo mi się spodobało. Nawet nie znałem tak szczerze tego typu gatunku literackiego, ale jak czytam wasze prace (twoje i Absinthe) to naprawdę nic tylko 9 czy całe 10 można dać jak i będzie w tym przypadku. Tylko gdzieś na początku nie postawiłaś kropki 10/10!
Pożyjemy i pomrzemy nie usłyszy o nas świat!
A po śmierci wypijemy za przeżytych, w dobrej wierze parę lat!
Odpowiedz
#5
Mestari, mam zastrzeżenia tylko do jednego zdania:
Cytat:Nie dostrzec piękna zielonego parku po prawej, uroku tureckiej dzielnicy, nie usłyszeć śpiewu szczęśliwej ptaszyny?
A co po lewej? Ale to nie jest błąd. To sugestia.
Właśnie, kobieto rekord pobiłaś .
Dla mnie opowiadanie jest 1-sz klasa. Masz dychę!
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#6
nooo. wlazłem, przeczytałem, zaniemówiłem, w końcu się oderwałem od oparcia krzesła. powiadają, żem autor. prawią o tym, jak ja to potrafię żonglować słowami...ale jak już pisałem w którymś ze swoich "Listów" - "...wszystko to tylko pył i kurz..." jeśli chodzi o moje tzw.pisanie w konfrontacji z twoim. ( to gdzie ten kącik zarezerwowany dla mnie?).
piękny tekst. chciałbym tak pisać. pozdrawiam Bart
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości