Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Biała nienawiść
#1
Brnąłem przez tłumy na Seven Sisters niczym myśliwy pokonujący gęstwinę leśną, z tą różnicą, że na nic nie polowałem. Towarzyszył mi Henry, który sprawnie rozpychał się między płynącą rzeszą ludzi. Mijaliśmy przechodniów i dziesiątki małych sklepików, rozsianych wokół jednej ze stacji londyńskiego metra. Można tu było kupić wszystko: od suszonego mięsa afrykańskich kóz po kolumbijską kokainę, czy nawet gnata – jeśli ktoś się tylko dobrze zakręcił. Wieczorem na placu pojawiały się prostytutki, które przy słabej koniunkturze potrafiły dać dupy za dwadzieścia funtów, a nad ranem czasami za połowę tej kwoty. Dzielnica została rozbudowana i zasiedlona głównie przez przybyszów z Karaibów, ale mieszkali tutaj również Afrykanie, Irlandczycy i emigranci ze Wschodniej Europy oraz Południowej Ameryki. Okolica nie cieszyła się dobrą sławą, choć mnie nigdy nie spotkało tutaj nic złego.
Na chwilę odbiegłem myślami w przeszłość; wspominałem przyjazd i niektóre fakty, które wydarzyły się wraz z początkiem pobytu w stolicy Anglii.
Dwa lata wcześniej opuściłem ojczyznę i wylądowałem na lotnisku w Stansted. Po przybyciu do Londynu zamieszkałem w niewielkim pokoju, który wynająłem od jakiegoś grubego Żyda. Takiego w dziwacznym wdzianku, z długimi pejsami oraz kipą na środku głowy.
– Ja throche mówić i rozumieć po polsku. Moja babhcia mieszkała przed wojna pod Krakowia – powiedział zmutowaną polszczyzną, po czym opuścił moje skromne progi. Potem widywałem go raz w miesiącu, kiedy z zapałem przeliczał pieniądze za wynajem.
Tydzień później zatrudniłem się jako barman w pubie. Pracowałem blisko mojego mieszkania, co w tak ogromnej metropolii nie było wcale łatwe do zrealizowania. Bardzo mi to odpowiadało, nie tylko ze względu na koszta, ale również dlatego, że wtedy jeszcze dość słabo znałem miasto.
Wszelkie bary, puby czy kluby mają to do siebie, że poznaje się tam wielu ludzi. Niektórych spotykasz tylko raz, a innych widzisz niemal codziennie. Do tej drugiej kategorii klientów należał Henry Bang. W gronie znajomych nazywany Big Bang, a to z powodu prawie dwóch metrów wzrostu i sporej nadwagi. Oprócz tego wyróżniała go głowa zawsze ogolona na zero i błyszcząca w słońcu niczym karoseria samochodu, który właśnie wyjechał z myjni. Henry sześć lat temu wyemigrował z Kamerunu. W swojej ojczyźnie ukończył geodezję, a w Londynie pracował jako operator wózka widłowego w jednym z magazynów Tesco.
– Ale jeszcze kiedyś wrócę do kraju i będę pracował w zawodzie – zarzekał się niejednokrotnie. – Po prostu czekam na właściwy moment.
– To tak jak ja! – odpowiadałem zazwyczaj w ten sam sposób, po czym rżeliśmy jak konie na widok siana.
Któregoś wieczoru Bang wspomniał, że śpiewa w kapeli, którą utworzył wraz z kilkoma Jamajczykami. Ucieszył się, kiedy opowiedziałem o swojej muzycznej przeszłości w zespole reggae. Szczęśliwym zrządzeniem losu brakowało im jednego gitarzysty, bo poprzedni właśnie przeniósł się do Birmingham.
Nie mogłem, a przede wszystkim nie chciałem odmówić.
I tak od ponad roku grałem w zespole, a i pracę zmieniłem na ciekawszą. Dzięki znajomościom Andy'ego, naszego perkusisty, otrzymałem etat w sklepie muzycznym na Camden Town. Nie dość, że lepiej zarabiałem, to zajmowałem się tym, co najbardziej lubiłem robić: muzyką. Rzadko graliśmy koncerty, więc praca sprzedawcy stanowiła moje główne źródło utrzymania.
– Bob, słyszysz mnie? – Głos Henry'ego wyrwał mnie z zamyślenia. – Co? Znowu myślisz o niej?
Nie tak dawno temu miałem narzeczoną, Martę, którą kochałem jak nikogo innego na świecie. Każdego dnia tęskniłem za nią. W międzyczasie byłem kilka razy w Polsce, żeby zobaczyć moją kobietę, żeby poczuć jej zapach. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, dlaczego odkładała przyjazd do Wielkiej Brytanii. Ciągle słyszałem jakieś wymówki: a to problemy zdrowotne jej ojca, a to szlifowała angielski, a to to, a to tamto. W końcu zakomunikowała mi telefonicznie, że poznała kogoś. Nawet się nie zająknęła, mówiąc mi o tym. Rozryczałem się jak bóbr, prosiłem, błagałem, żeby mnie nie zostawiała. Usłyszałem coś o płaczliwym mięczaku, a potem słowa, które obijały mi się wewnątrz czaszki przez kilka miesięcy: Seks z każdym facetem, z jakim cię zdradziłam, był o wiele lepszy niż z tobą. Zareagowałem wiązanką zmyślnych przekleństw i wyzwisk. Dopiero po kilku minutach zauważyłem, że Marta rozłączyła się dużo wcześniej. Wpadłem w szał i rzuciłem komórką o ścianę mojego pokoju. W ten sposób nowiusieńka nokia dokonała żywota.
– Nie, nie myślałem o niej – skłamałem.
Swój skromny dobytek – samochód, gitarę wraz z nagłośnieniem oraz szafę płyt kompaktowych i książek – zostawiłem narzeczonej. Olałem to. Po jakimś czasie uczucie miłości zastąpiła nienawiść, co wyraziłem spaleniem kilku fotografii Marty i bluzgami pod jej profilem na Facebooku. Teraz nawet nie wiedziałem, co się z nią działo, bo w kraju nie pojawiłem się od ponad ośmiu miesięcy. Ona z kolei zmieniła numer telefonu i przestała odpowiadać na maile.
Henry spojrzał na mnie wymownie.
– No, dobra – westchnąłem. – Pomyślałem, że fajnie by było, jakby spadła ze schodów i skręciła sobie kark.
To z powodu Marty jechałem przez kilka miesięcy na kokainie, do tego suto zakrapianej alkoholem. Tylko dzięki zamiłowaniu do muzyki i pomocy kolegów z zespołu, a przede wszystkim Henry'ego, wyszedłem z tego gówna. Od dłuższego czasu nie miałem do czynienia z prochami. No, może nie tak do końca, ale w każdym razie przestałem być niewolnikiem używek. I co najważniejsze, znowu polubiłem życie.
– Daj spokój, kolego. – Poklepał mnie po ramieniu wielką jak łopata dłonią. – Jest tyle dziewczyn, tylko popatrz. Weź sobie jakąś, w końcu masz już ponad trzydzieści lat.
Rozejrzałem się wokół, i rzeczywiście, zauważyłem sporo kobiet. Jedną grubszą od drugiej. Niezależnie od koloru skóry, wszystkie łączyła wspólna cecha: otyłość. Henry'emu, jako Afrykaninowi, nie przeszkadzało to w ogóle.
– Widzisz, jak laska ma trochę dużo tu i ówdzie, to zdrowe dzieci rodzi – wyjaśniał, lśniąc białymi jak śnieg zębami, które kontrastowały z jego czarną twarzą. – Poza tym przyjemnie jest się do takiego ciała przytulić.
Zawsze mu wierzyłem i ufałem, ale w tym jednym przypadku miałem odmienną opinię. Parsknąłem ironicznie, nie komentując słów Henry'ego. Zresztą nie było takiej potrzeby, bo doskonale znał moje zdanie na ten temat.
Jak co czwartek wieczór wracaliśmy z próby. Zawsze docieraliśmy razem do stacji metra, a potem każdy z nas podążał w swoim kierunku: Bang jechał na Wood Green, a ja dreptałem do domu na Stamford Hill.
– Ty, Big Bang. Zaczekaj moment – odezwał się ktoś za nami.
Zatrzymaliśmy się. W naszym kierunku szedł jakiś czarny mężczyzna. Był o głowę niższy od Henry'ego, a na jego czuprynie kłębiły się dredy, podobnej długości do moich, tyle tylko, że zupełnie siwe. Sięgały do ramion i częściowo zasłaniały przebiegającą po czole długą bliznę. Miałem trudności z oceną wieku mężczyzny, bo pomimo siwych włosów i twarzy pooranej zmarszczkami, wydawał się muskularny i biła od niego młodzieńcza witalność. Ale w jego wyglądzie najbardziej zwracały uwagę błękitne oczy. Wcześniej nie widziałem czegoś takiego u żadnego czarnego.
– W porzo, King Richie? – przywitał się Bang.
– Ta. Musimy pogadać – odparł i zmierzył mnie wzrokiem. – Na osobności.
– Dobra – zgodził się Henry, po czym rzekł do mnie: – Robert, jak chcesz, to idź.
– Zaczekam. – Uspokoiłem go ruchem dłoni. – Nigdzie mi się nie spieszy.
Oddalili się o kilka kroków, a ja usiadłem na murku okalającym niewielki trawnik. Obok przechodziło właśnie dwóch moich rodaków; spodnie dresowe adidasa, bluzy lonsdale, głowy ostrzyżone na zero. Kiedy mnie mijali, usłyszałem fragment toczonej przez nich rozmowy.
– Widziałeś tego brudasa? To Polak, ale z czarnuchami trzyma – powiedział ściszonym głosem wyższy z nich, znacznie mniej napakowany sterydami od swojego towarzysza.
– Żartujesz? Co za chuj – skwitował ten, którego łatwiej było przeskoczyć niż obejść.
Nawet nie zrobiło mi się przykro. Przywykłem, bo jak mawiał jeden z moich kolegów, któremu nie udało się uciec przed zasadniczą służbą wojskową: „Pierwsze prawo fali – jebać ziomali”.
Chwilę potem wyrósł przede mną Henry.
– Nie rozumiem, czemu czekałeś na mnie? Przecież i tak zaraz mam pociąg.
– Bo chciałem cię zapytać o tego gościa – odpowiedziałem. – Wydawał się jakiś taki dziwny. Kto to?
– King Richie? Stary przyjaciel, kiedyś mieszkaliśmy obok siebie. – Pokazał palcem kierunek. – Tam, zaraz za Tesco.
– Mieszkałeś na Seven Sisters? – Zdziwiło mnie to. Taki duży i grzeczny chłopiec jak Henry w dzielnicy gangów i dilerów?
– Tylko przez rok. Moje początki w Londynie nie należały do łatwych... Jakoś trzeba było sobie radzić. – Na twarzy Banga pojawił się wyraz zakłopotania.
– Łapię. – Postanowiłem na razie nie wnikać w przeszłość przyjaciela. – A ten Jamajczyk, to kto? Nie wyglądał na sympatycznego faceta.
– Nie jest Jamajczykiem, tylko Haitańczykiem – sprostował. Jego mina błyskawicznie przybrała poważny wyraz. – Zajmuje się magią. Jest kapłanem voodoo.
– Henry, mój przyjacielu. – Uśmiechnąłem się pobłażliwie. Takie opowieści traktowałem z przymrużeniem oka. Szczególnie po tym, jak kiedyś usłyszałem od pewnego Kenijczyka, że mężczyzną w jego ojczyźnie stawał się ten, kto gołymi rękami udusił lwa. – Poważnie pytam.
– A ja poważnie odpowiadam. – Ton jego głosu świadczył o tym, że nie żartował. – King Richie ma wielką moc. Z jego usług korzysta wielu ludzi z Karaibów i Afryki. Potrafi skutecznie dokonać zemsty na złych ludziach. Sam wiem, bo... – przerwał, po czym zagryzł wargę.
Wierzyłem mu. Chciałem zadać jeszcze kilka pytań, ale nie wystarczyło czasu. Pożegnaliśmy się, a czarny wielkolud wkrótce zniknął w podziemiach metra.

***

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Ciągle miałem przed sobą obraz niebieskookiego mężczyzny. Do głowy przyszedł mi pewien pomysł, choć wprowadzenie go w życie mogło być trudne. A na pewno niemożliwe bez pomocy Henry'ego.
W końcu zasnąłem.

Śniły mi się przerażające, ciemne postaci. Jakby żywe cienie. Wszystko to przeplatało się z dziwnymi rytuałami, których nie widziałem nigdy wcześniej. Byłem świadkiem śmierci młodego Afrykańczyka, rozszarpanego przez ogromnego lwa. Przyjrzałem się drapieżnikowi: miał niebieskie, ludzkie oczy. Zwierzę jednym kłapnięciem wielkich szczęk odgryzło nieszczęśnikowi głowę, po czym uderzyło w nią łapą. Czerep wolno potoczył się w moją stronę. Po chwili przeniosłem wzrok na leżącą u stóp zakrwawioną głowę. I zamarłem z przerażenia.

Obudziłem się zlany zimnym potem. Z objęć Morfeusza wyrwał mnie mój desperacki krzyk.
– Kurwa, co za pojebany sen – wymamrotałem ledwie słyszalnie. Głośniej, i do tego w szalonym tempie, waliło moje serce. Przez chwilę myślałem, że przekręcę się na zawał. Zdawałem sobie sprawę, że po takiej ilości dragów jaką przyjąłem w przeszłości, moja pompka nie działała już tak sprawnie. W końcu uspokoiłem się, a tętno przestało dościgać mysie.
Wytarłem dłonią spoconą twarz, po czym spojrzałem na zegarek: za cztery godziny musiałem wstawać do pracy. Wtuliłem twarz w poduszkę z mocnym postanowieniem szybkiego zaśnięcia. Każdy późniejszy szmer lub inny cichy odgłos dobiegający gdzieś zza okna, powodował, że natychmiast sztywniałem i wytężałem słuch, jednocześnie bojąc się wykonać jakikolwiek ruch. W ten sposób nie zmrużyłem już oka aż do rana.

***

Jakoś przetrwałem dzień w pracy, wypijając hektolitry kawy i przemywając regularnie twarz lodowatą wodą. Półprzytomny opuściłem sklep.
W drodze do domu postanowiłem zadzwonić do Henry'ego. Zaproponowałem mu wieczorne spotkanie w pubie, na co, nie kryjąc zaskoczenia, wyraził zgodę. Wiedział, że od kiedy przestałem pracować jako barman, rzadko odwiedzałem takie miejsca w środku tygodnia. Z kolei ja tłumaczyłem to przesytem.
Kiedy dotarłem do mieszkania, runąłem jak długi na posłanie. Między drzwiami a łóżkiem udało się zrzucić buty, natomiast reszta ubrań pozostała na moim ciele. Tym razem zasnąłem w mgnieniu oka.

***

– No, o co chciałeś zapytać? – zainteresował się Henry po wypiciu kilku łyków stelli. – Gadaj, bo widzę, że się kręcisz, jakbyś miał hemoroidy.
Rozejrzałem się. W pubie, prócz nas, było jeszcze tylko trzech klientów i barmanka, która znudzona żuła gumę i obmacywała kolczyk wkłuty w jej brew. Z głośników dochodził przećpany głos Cobaina śpiewającego „Come as you are”, a za oknem roztaczał się wspaniały widok na zalewaną strugami deszczu jezdnię i stojące w korku samochody.
– Wiesz – zacząłem – myślałem o twoim przyjacielu. Jak mu tam? O King Richie.
– Tak? A co z nim?
– Chciałbym, żeby mi pomógł – wycedziłem ostrożnie, powoli, niemal sylabę po sylabie.
– Już rozumiem. – Uśmiechnął się ironicznie, po czym dodał: – Zapomnij o tym. Nie ma takiej możliwości.
– Dlaczego? – zapytałem, nie kryjąc zdziwienia. – Tobie też kiedyś pomógł, prawda?
– Ale to było co innego. – Bang sprawiał wrażenie zdenerwowanego. – Stare czasy, nie chcę do tego wracać. Poza tym jest jeszcze inna przeszkoda. King Richie nie zechce ci pomóc.
Spojrzałem na niego pytająco.
– Bo, kurwa, jesteś biały!
Zaskoczył mnie. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszałem przekleństwo z ust Banga. Odczekałem chwilę, aż się uspokoił. Po czym ponownie podjąłem temat.
– I ty mi to mówisz? Ty, piewca antyrasizmu i światowego braterstwa? To po co piszesz te piosenki, skoro to wszystko gówno warte? Tobie pomógł, bo jesteś czarny, a mi nie pomoże, bo jestem biały. Tak?! – Kończąc wypowiedź, niemal krzyknąłem. W każdym razie mimowolnie podniosłem głos.
Henry rozdziawił się, chcąc coś powiedzieć.
– Do dupy z tym – uprzedziłem go. – Nie chcesz zapytać, to nie.
Milczeliśmy przez dobrych kilka minut. Obserwowałem kręcące się śmigło ściennego wentylatora, a mój przyjaciel wlepiał wzrok w wypełnioną do połowy złocistym płynem szklankę.
– Dobra. – Niski głos Henry'ego wreszcie przerwał polsko – kameruńskie zawieszenie stosunków dyplomatycznych. – Pogadam z nim, ale nic nie obiecuję
– Dzięki, stary. – Uderzyłem szklanką o jego szklankę. – Na zdrowie.
Przebieg rozmowy tak wzmógł nasze pragnienie, że osuszyliśmy naczynia do dna.
– Teraz moja kolej – przypomniałem mu, po czym udałem się do baru.
Po chwili powróciłem z dwoma piwami w dłoniach.
– Aż tak bardzo jej nienawidzisz? – Usłyszałem.
– Henry, tak naprawdę to mam jednego wroga. Nazywa się Marta.
Pokiwał ze zrozumieniem łysą głową. Tego wieczoru nie wracaliśmy już do poruszonego wcześniej tematu. Wypiliśmy jeszcze następną kolejkę i rozeszliśmy się do domów.

***

Minęły trzy dni od naszej ostatniej rozmowy. Skończyliśmy próbę i właśnie szliśmy po wąskim chodniku. Nie przypominałem o obietnicy złożonej przez Henry'ego, choć świerzbił mnie język. Rozmawialiśmy o muzyce i o przyszłości naszego zespołu: co poprawić, gdzie przydałoby się zagrać jakieś solo i że perkusista grał jak zwykle równiusieńko niczym idealnie zaprogramowana maszyna.
[o]Bang kiwał z zadowoleniem głową, aż w końcu odezwał się:
– Gadałem z King Richie. Zgodził się.
– Co? Tak? – Oczy powiększyły mi się, jak po wciągnięciu grama prochu. Byłem zaskoczony, bo oczekiwałem raczej odmownej odpowiedzi. – Naprawdę? – dopytywałem jak dziecko, które dowiedziało się, że to nie bocian roznosi wrzeszczące noworodki.
– Ta. – Potwierdził skinięciem głowy, niezrażony moim głupawym zachowaniem. – Jestem zaskoczony, że zgodził się tak łatwo. Myślałem, że jak mu powiem... no wiesz – zawahał się – że jesteś biały, to mnie na kopach pogoni. A on się tylko uśmiechnął i zapytał o szczegóły twojej sprawy. No, a potem powiedział, że pomoże.
– Czego chce w zamian? – zapytałem. Nawet nie wiedziałem, czy jestem w stanie zapłacić oczekiwaną sumę pieniędzy.
– Niczego. On nie może niczego od ciebie żądać. To już twoja sprawa, jak mu zapłacisz.
– Jak to?
– Według naszych wierzeń kapłan nie może żądać zapłaty, bo utraci przez to swoją moc – wyjaśnił. – Widzisz, ludzie często myślą, że voodoo to religia zła. Coś jak satanizm czy kult Seta. A voodoo to rytuał, który pomaga ludziom o czystych sercach zemścić się na swoich prześladowcach. Stąd zresztą taka popularność voodoo na terenach, gdzie kiedyś kwitło niewolnictwo. Na początku biali nie potrafili znaleźć odpowiedzi na tajemnicze zgony brutalnych zarządców. Potem, kiedy domyślili się wszystkiego, każdy czarny podejrzany o zajmowanie się voodoo ginął w strasznych męczarniach.
– Rozumiem, że to ja jestem tym kolesiem o czystym sercu?
– Jesteś, Bob, jesteś – powiedział, po czym zamilkł, bo po chwili dodać: – Pamiętaj, voodoo to wzmacniacz nienawiści. A nienawiść, podobnie jak miłość, ma ogromną moc. Kapłan tylko przekazuje ją duchom, które dokonują reszty.
– Nadal nie wiem, jak mam mu zapłacić?
– Zamów mu pizzę z tuńczykiem. Uwielbia ją. – Henry uśmiechnął się. – Tylko jakąś dobrą, najlepiej z „Domino Pizza”. Aha, jeszcze jedno – przypomniał sobie. – Będzie potrzebne jakieś zdjęcie Marty, a ty, zdaje się, wszystkie spaliłeś?
– Może jedno się znajdzie. – Odniosłem wrażenie, że moje policzki rozgrzały się do stu stopni Celsjusza.
Bang wybuchnął gromkim śmiechem. Poczułem przyjacielskie uderzenie w plecy, które na moment pozbawiło mnie tchu.

***

Spotkaliśmy się tydzień później pod wskazanym przez Henry'ego adresem. Dom stał samotnie, otoczony kilkoma drzewami i wyglądał na bardzo zaniedbany. Odpadał z niego tynk, a szyb w oknach nikt chyba nie mył od wielu lat. Trawnik przed budynkiem pokrywały kilogramy śmieci i niedopałków. Z kolei na podjeździe straszył zardzewiały vauxhall, którego ktoś pozbawił dwóch kół oraz tylnej klapy. Auto prawdopodobnie spełniało rolę kociej kryjówki, o czym świadczył intensywny zapach moczu.
– Zapukaj trzy razy – poinstruował Big Bang. – Ja zaczekam tutaj. W rytuale mogą wziąć udział tylko kapłan i rzucający klątwę.
Podszedłem do drzwi i wykonałem polecenie przyjaciela. Po chwili usłyszałem kroki, a wkrótce w drzwiach pojawił się niebieskooki. Zaprosił mnie ruchem głowy do środka.
Wnętrze domu było ciemne i ponure. Ze ścian odpadała brudna tapeta, a na podłodze spostrzegłem przemykające karaluchy. Kiedy mijałem kuchnię, mój nos zaatakował obrzydliwy fetor. Spojrzałem, szukając źródła smrodu. Zauważyłem w zlewie stos brudnych naczyń, które pięły się ku górze niczym biblijna Wieża Babel.
Wreszcie dotarliśmy do przestronnego pokoju, oświetlonego dziesiątkami świec. Na środku pomieszczenia stał okrągły stół, a na nim pordzewiała klatka z uwięzionym kogutem oraz metalowa misa. Ściany, sufit oraz podłoga były pokryte mnóstwem nieznanych mi symboli, rysunków i znaków. Okna szczelnie zasłonięto czarnymi płachtami.
– Mam dla ciebie pizzę. – Podałem pudełko trzęsącymi się rękami.
– Uwielbiam zapach tuńczyka. – Wciągnął głośno nosem powietrze do płuc. Po chwili otworzył karton i poczęstował mnie trójkątem pizzy. – Zjemy po kawałku, a potem zabieramy się do roboty – oznajmił spokojnie.
Podczas krótkiego posiłku nie spuszczał mnie z oczu. Czułem, jak jego wzrok wręcz prześwietla mnie niczym promienie rentgenowskie. Kiedy przełknął ostatni kęs, zapytał:
– Chcesz rzucić klątwę na kobietę, która cię zraniła? A nie prościej pójść do burdelu?
– Prościej, ale co to za kara? – skontrowałem.
– A jakiej kary dla niej wymagasz? Śmierci? – Skrzywił usta w szyderczym uśmiechu.
– Nie. Po prostu chciałbym, żeby przez rok cierpiała. Tak jak ja.
– Rozumiem. – Pokiwał głową, po czym dodał: – Śmierć to żadna kara, to wybawienie. Twój wybór jest jak najbardziej słuszny.
– Dzięki, że zgodziłeś się mi pomóc.
– Pomagam, bo Big Bang zaręczył za ciebie. A poza tym nigdy nie robiłem tego wspólnie z białasem. – Roześmiał się. – Można to uznać za awans zawodowy.
Otworzył skórzaną torbę. Wyjął z niej zakrzywiony sztylet oraz kilka nasion i zasuszonych roślin, a na koniec położył na stole porcelanową szkatułkę. Czarna i pokryta czerwonymi symbolami, była mniej więcej wielkości kostki masła. King Richie uniósł wieczko. Pojemnik zawierał jakąś fosforyzującą zieloną masę, przypominającą konsystencją galaretę. Zanurzył w niej wskazujący palec, a potem naniósł na swoje czoło jakieś znaki lub litery. Następnie zrobił to samo z moją twarzą; poczułem lodowaty chłód zielonej masy oraz delikatny zapach mięty.
– Stań tutaj. – Pokazał palcem miejsce obok stołu. – W tym kręgu. I nie wychodź z niego aż do końca rytuału. I daj mi jej zdjęcie.
Bez słowa wykonałem polecenie. Kapłan nawet nie spojrzał na fotografię, tylko od razu wrzucił ją do naczynia.
– Teraz wystaw rękę. Będzie potrzebna twoja krew.
Przez chwilę chciałem zaprotestować, ale zdałem sobie sprawę, że to bez sensu. Kiedy poczułem piekący ból dłoni, syknąłem cicho i bezwiednie zamknąłem oczy. Chwilę potem otworzyłem je i ujrzałem, jak strużka krwi ściekała ze zranionej ręki do miski. King Richie podał mi bandaż, jednocześnie przytknął palec wskazujący do ust, nakazując milczenie. Szybko zrobiłem prowizoryczny opatrunek, nie przerywając uważnej obserwacji tego, co działo się wokół.
Kapłan otworzył klatkę, po czym wyciągnął z niej koguta. O dziwo, ptak zachowywał się zupełnie spokojnie. Mężczyzna począł mamrotać coś w nieznanym mi języku. Mówił coraz głośniej i głośniej, aż w końcu jego słowa przerodziły się w krzyk. I wtedy, jednym ruchem ręki, podciął kogutowi gardło. Trzymane za skrzydła zwierzę podskakiwało w śmiertelnym tańcu, a jego krew trafiała nie tylko do naczynia, ale bryzgała również na boki, plamiąc ubranie szamana i brudząc jego twarz. King Richie co jakiś czas dorzucał do misy nasiona lub brązowe liście, nawet na chwilę nie przestając zawodzić, jęczeć i śpiewać dziwacznej pieśni. Za każdym razem, kiedy w naczyniu znalazły się zasuszone rośliny, kapłan mieszał ciemny roztwór pazurami dogorywającego koguta.
Straciłem rachubę czasu, a wrzaski zaczęły przyprawiać mnie o ból głowy.
King Richie zamilkł i podał mi naczynie, wypełnione do połowy ohydnie wyglądającą breją.
– Pij! – wrzasnął, po czym cisnął martwym ptakiem o podłogę.
Spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem.
– Pij! – krzyknął jeszcze głośniej. – Albo dziewczynie nic się nie stanie.
Chciałem zaprotestować, powiedzieć, że sram na Martę i chcę już iść do domu. Ale moja duma nie pozwoliła mi na to. Wypiłem wszystko. Największymi łykami jakie byłem w stanie przełknąć, wlałem w siebie gęste świństwo. Zrobiłem to błyskawicznie, dzięki czemu poczułem smak dopiero po ostatnim łyku. Skrzywiłem twarz w grymasie obrzydzenia, bowiem moje kubki smakowe zasygnalizowały połączenie niedogotowanej i nieposolonej czerniny z czymś równie gorzkim jak żółć.
Mężczyzna zabrał mi michę i odstawił na blat, po czym począł tupać i tańczyć jakiś chory taniec. Kręcił się wkoło, trzymając ręce skierowane do góry, jakby w geście prośby. Wirował coraz szybciej i szybciej, a ja chwilami nie miałem pewności, czy wciąż widzę kapłana czy kogoś zupełnie innego. Do tego darł się wniebogłosy, jeszcze głośniej niż poprzednio. Jego wrzaski i walenie butami o podłogę przyprawiało mnie o szaleństwo. Żołądek podszedł mi do gardła. Czułem, że za moment zwymiotuję. Wtedy odniosłem wrażenie, że kątem oka widzę jakiś cień, który powoli przybliżał się do mnie. Czarny kształt rósł i rósł, aż w końcu całe pomieszczenie ogarnęła nieprzenikniona ciemność.

***

Otworzyłem oczy. Leżałem na łóżku w moim pokoju. Spojrzałem na stojący na szafce obok budzik: było dość wcześnie, a więc musiałem niedawno wrócić do domu. Podniosłem się z posłania, ale natychmiast zaległem z powrotem.
– Jezu... – jęknąłem. – Ale mnie bania napierdala.
Sięgnąłem do szafki, po czym wyjąłem opakowanie tabletek. Chwilę później połknąłem bez popicia jedną po drugiej.
Po kilkunastu minutach poczułem się na tyle lepiej, że chwiejnym krokiem podszedłem do krzesła i wydobyłem z kieszeni spodni telefon.
– W porzo, Henry? – przywitałem się. – Słuchaj, co się dzisiaj stało? Ja nic nie pamiętam.
Big Bang był zaskoczony moim pytaniem. Odpowiedział, że jak wyszedłem z mieszkania szamana, to poprosiłem o zamówienie taksówki, bo nie czułem się na siłach wracać pieszo. Nie chciałem też zaczekać na przyjazd autobusu.
– Postaliśmy razem, aż przyjechało taxi. I jeszcze starłem ci z twarzy zaklęcie, bo zapomniałeś się umyć. No, a potem wsiadłeś i odjechałeś – relacjonował. – Fakt, nie wyglądałeś zdrowo. Byłeś spocony jak szczur i przerażony. Ale nie dziwię ci się. Wciąż pamiętam, jak ja przeżyłem swój rytuał.
Nie pamiętałem ani strzępka zdarzeń, o których mówił Henry. Miałem jednak nadzieję, że powoli pamięć powróci.
– Czy wiesz, jak długo będę czekał na wypadek Marty?
– King Richie nie powiedział ci? – zdziwił się.
– Może i powiedział, ale nic nie pamiętam. – Zaakcentowałem mocniej dwa ostatnie słowa.
– Ach, tak. To trwa najwyżej tydzień. Tylko tyle uwolniony duch może przebywać w naszym świecie.
Podziękowałem mu za wyjaśnienia, a potem położyłem się do łóżka. I niemal natychmiast zasnąłem.

***

Wracałem z pubu, gdzie opowiedziałem Henry'emu przebieg rytuału. A przynajmniej tyle, ile z niego zapamiętałem. Mocno podchmielony szedłem już jakiś czas wzdłuż Turnpike Line. Po chwili zauważyłem, że chodniki były zupełnie opustoszałe. Co prawda o tej porze nie spodziewałem się tłumów, ale bardzo zdziwiła mnie tak wyludniona ulica. Wszystko dokoła wyglądało jak po ataku śmiercionośnej epidemii.
Nagle zgasły latarnie. Okolicę przykrył szczelny płaszcz bezgranicznej ciemności.
– No, kurwa – zakląłem. – Ciemno, jak w … – Zachichotałem, kiedy wyobraziłem sobie Henry'ego wypinającego wielką dupę.
Usłyszałem za sobą jakiś trzask. Obejrzałem się. Nie zauważyłem niczego godnego uwagi, szczególnie, że mrok nocy skutecznie przeszkadzał w zobaczeniu czegokolwiek.
Po chwili znowu jakiś dźwięk dobiegł moich uszu. Kiedy spojrzałem za siebie, ujrzałem tylko egipskie ciemności.
Wkrótce zza pleców dotarło do mnie głośne sapanie. Zatrzymałem się. Momentalnie oblał mnie zimny pot. Byłem przekonany, że coś lub ktoś skrada się za mną. Strach zupełnie mnie sparaliżował. W końcu, powoli, odwróciłem się. I zamarłem.
Przede mną stał ogromny lew. Przez chwilę patrzył na mnie świecącymi szkarłatem oczami, po czym wyszczerzył kły. Nagle ryknął tak głośno, że aż zapiszczało mi w uszach.
Zerwałem się do szaleńczego biegu. Czułem, że gorący oddech ścigającego jest coraz bliżej. Kiedy mijałem niewielki mostek, coś uderzyło mnie w bok. Przeleciałem nad barierką, po czym spadłem kilka metrów w dół, uderzając plecami o szyny kolejowe. Moje ciało przeszył palący żywym ogniem ból. Straciłem przytomność.

***

Usłyszałem regularne pikanie. Coś, co przypominało dźwięk mechanizmu odliczającego wybuch bomby, wdzierało się do mojego mózgu. Otworzyłem oczy. Po krótkiej chwili domyśliłem się, że leżałem na plecach, bo nade mną wisiał biały sufit. Zerknąłem w bok „Dlaczego nie mogę się poruszyć?” i zauważyłem szafkę, na której stały jakieś urządzenia. Spojrzałem w drugą stronę „Dlaczego nie mogę się poruszyć?”, gdzie zobaczyłem rurki oraz kroplówkę. Teraz miałem pewność „Dlaczego, kurwa, nie mogę się poruszyć!?”, że byłem w szpitalu.
Moich uszu dobiegły dwa głosy. Henry rozmawiał z jakąś kobietą.
– Jest sparaliżowany – wyjaśniała – i trudno powiedzieć, jak długo pozostanie w takim stanie. Może tydzień, może miesiąc, a może kilka lat?
– Pani doktor, ale on wyjdzie z tego? – zapytał Bang.
Nie padły żadne słowa. Wyobraziłem sobie, że lekarka wzruszyła bezradnie ramionami.
Chwilę później usłyszałem oddalające się kroki. Wiedziałem, że Henry wkrótce odwiedzi mnie ponownie, ale marna to była pociecha. Nawet nie mogłem się rozpłakać.
Kiedy tak leżałem i rozmyślałem o swoim żałosnym położeniu, zaskrzypiały drzwi i ktoś wszedł do pokoju. Czułem jego obecność.
– Wiem, że mnie słyszysz – odezwał się King Richie. Zrobił kilka kroków, aż w końcu ujrzałem jego twarz. – I wiem, że mnie widzisz.
Usiadł na skraju łóżka, po czym rzekł:
– Pewnie zastanawiasz się, dlaczego tak się stało? Odpowiedź jest prosta. Tylko czysta nienawiść może dokonać zemsty. Ale jest jeden warunek: pokrzywdzony musi być pewny swoich uczuć, w przeciwnym razie sam staje się ofiarą klątwy.
Powstał z pozycji siedzącej i począł grzebać w torbie.
– Zapomniałeś tego.
Pokazał mi zakrwawioną fotografię. Po chwili postawił ją na szafce, opierając o medyczną aparaturę.
– Nie martw się. Twój stan nie potrwa dłużej niż rok. – Jeśli próbował mnie pocieszyć, to raczej mu nie wyszło. – A swoją drogą, to chyba tylko białas nie potrafi odróżnić miłości od nienawiści.

Wypowiedziawszy te słowa, zniknął za drzwiami.

Koniec
Odpowiedz
#2
Anarchist, chłopie, bardzo fajnie, że puściłeś tutaj ten tekst. To jest chyba Twoje najlepsze opowiadanie, a na pewno ścisła czołówka (z tych które czytałem).

Czytałem to opowiadanie jakiś czas temu i zapewniam Was, że to jest kawał porządnego tekstu. Agnieszka Hałas (dość znana pisarka, naczelna Esencji, kto nie zna, może zgooglować) podawała kiedyś to tutaj opowiadanie naszego forumowego kolegi jako znakomity przykład, jak powinno się pisać zakończenia. Genialna rekomendacja sama przez się. I słuszna, bo zakończenie "Białej nienawiści" nie mieści się w skali gwiazdkowania na forum.

Moją opinię znasz, gorąco polecam pozostałym użytkownikom. Tekst na piątkę z plusem.

Pozdrawiam!

PS. Tylko nie spocznij na laurach, wrzuciłbyś za jakiś czas coś jeszcze lepszego, rozumiemy się? Big Grin
Odpowiedz
#3
Dzięki Hanzo,

To w zasadzie bardziej thriller niż horror, ale nie znalazłem takiego działuSmile. No to wrzuciłem tutaj.

Pozdrawiam
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
Mnie w tym opowiadaniu najbardziej podobały się Londyńskie realia. Byłeś pewnie za granicą, albo dużo się nasłuchałeś od ludzi, którzy wyjechali do Anglii w sprawie pracy. Mentalność polaków niestety taka właśnie jest. Bardzo podobnie też jest w Holandii. Zaskakująca w Anglii jest nienawiść rasowa, czy też nienawiść do imigrantów. Henry ukończył studia, i po studiach pracuje w Tesco. Co on w Polsce mieszka? Rozumiem co czuje, ja sam nigdy nie pracowałem w swoim kierunku, podobnie jak wszyscy moi znajomi.
Co mnie też ciekawi to obrządek voodoo, jakoś nie mogę sobie przypomnieć bym czytał jakieś rzeczy z tym związane, a to jest bardzo ciekawy temat. Przypominam sobie jedno, ale tam tylko dmuchali w twarz proszkiem. Swoją drogą, gdzieś też czytałem, że kapłani wykorzystują ten proszek z ryb fugu, to te nadymające się najeżki. Są pełne jadu, bardzo drogie, podawane w restauracjach i czasem ludzie od nich umierają, muszą kochać kuchnie dozgonnie, taki program widziałem. Fajnie, że własne obrzędy wymyśliłeś, tak jest dużo ciekawiej jak przebijanie laleczki voodoo. Podobały mi się dialogi, nie było sztucznie. Jakieś porównania tyko mi nie podeszły. Serce przestało bić jak mysie. Ale to szczegóły. Było napięcie i czarny humor. Końcowa puenta była bardzo zabawna. "The thin line between love and hate." Można by nawet podsumować. Podobało mi się, pozdrawiam.
Odpowiedz
#5
Dzięki, Ahab za opinię i cieszę się, że opowiadanie spełniło Twoje oczekiwania. Co do porównań, to nie chciałem używać wyświechtanych powiedzonek, stąd takie a nie inne. W zacytowanym przez Ciebie, chodziło o tętno myszy, które jest 4-5 razy szybsze od ludzkiegoSmile.

Pozdrawiam
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#6
Cytat:Brnąłem przez tłumy na Seven Sisters niczym myśliwy pokonujący gęstwinę leśną, z tą różnicą, że na nic nie polowałem.
Pozbawione sensu porównanie. Co zatem upodabnia go w tym brnięciu do ów myśliwego akurat, a nie na przykład uciekającą zakonnicy? Istotna jest tu wyłącznie gęstwina, porównanie rozpychania się w tłumie do roztrącania na boki licznych gałęzi, czyż nie? Ten myśliwy jest tu od czapy po prostu, śmiesznie to wychodzi. Takie porównanie, jak każde zresztą, powinno być uszczuplone do minimum - takiego jednak, aby wyraziło dokładnie i jak najlepiej to, co sobie autor umyślił. Myśliwy z łukiem czy flintą będzie przedzierał się przez zarośla inaczej niż umykająca od szatana zakonnica, zgoda - ale czy o to ci własnie chodziło?
Rozumisz, o co mam wątpliwosci? Smile
Cytat:Mijaliśmy przechodniów
Zdaje się, że to już wiemy...
Cytat:– Ja throche mówić i rozumieć po polsku. Moja babhcia mieszkała przed wojna pod Krakowia – powiedział zmutowaną polszczyzną, po czym opuścił moje skromne progi. Potem widywałem go raz w miesiącu, kiedy z zapałem przeliczał pieniądze za wynajem.
Czy to ma jakiś cel w opowiadaniu? Sztucznie i nieprzyjemnie przedłuża. Lepiej się takiego czegoś wystrzegać, o ile nie krasi się tego czymś.
Cytat:– Nie, nie myślałem o niej – skłamałem.
Jak na moje oko to była odwrotność kłamstwa - dopiero zapytany o Martę pomyślał o niej. Tongue
Swoją drogą, za dużo ekstremy w tej całej kabale z Martą. W sensie każdy szczegół przegiąłeś tak mocno, jak tylko się da. Dosłownie każdy.
Cytat:na jego czuprynie kłębiły się dredy, podobnej długości do moich, tyle tylko, że zupełnie siwe.
Bohater miał dredy? W ogóle to nie wiem, jak bohater ma na imię oraz jaką oni grali muzykę. Pozwolę sobie nie sprawdzić, czy bylo to wcześniej gdzieś określone - po prostu sygnalizuję, że po przeczytaniu mam takie właśnie pojęcie o tych dwu sprawach. Ale to może moja wina, co tam, najwyżej się ośmieszę.
Pierwsze (imię) to betka. Gorzej z tym rodzajem muzyki.
Cytat:Miałem trudności z oceną wieku mężczyzny, bo pomimo siwych włosów i twarzy pooranej zmarszczkami, wydawał się muskularny
Co z tego że taki był, czy tym bardziej - wydawał się? Jak się ma muskulatura, widoczna przez ubranie, do wieku tak naprawdę?
Cytat:– Robert, jak chcesz, to idź.
o Smile
Cytat:– Nie rozumiem, czemu czekałeś na mnie?
Postaraj się bardziej po polsku Tongue
Cytat:Wierzyłem mu. Chciałem zadać jeszcze kilka pytań, ale nie wystarczyło czasu. Pożegnaliśmy się, a czarny wielkolud wkrótce zniknął w podziemiach metra.
Wiesz co? Ta końcówka akapitu zniechęciła mnie na maksa. Dam na razie spokój. Kiepsko i dziwacznie to opisałeś. Bardzo nienaturalnie. Strasznie wymuszone i teatralne było to zakończenie, zarówno dialog, gyzienie wargi i nagłe urwanie scenki.
Wrócę, obiecuję.
Odpowiedz
#7
Cytat:Wiesz co? Ta końcówka akapitu zniechęciła mnie na maksa. Dam na razie spokój. Kiepsko i dziwacznie to opisałeś. Bardzo nienaturalnie. Strasznie wymuszone i teatralne było to zakończenie, zarówno dialog, gyzienie wargi i nagłe urwanie scenki.
Wrócę, obiecuję.

Szanowny miriadzie,

Nie rozumiem, po co chcesz wracaćBig Grin? Opowiadanie nie podoba Ci się od pierwszego zdania, więc daj sobie spokój. Na pewno masz ciekawsze zajęcia niż lektura tekstów, które nie odpowiadają Twojemu gustowiSmile.
Tak samo jak Ty masz zastrzeżenia do tekstu, tak i ja mam do Twojego komentarza. Ale nie zamierzam wchodzić w Tobą w jakieś dziwne przepychanki, bo wychodzę z założenia, że dobre opowiadanie się obroni. Jeśli nie, to znaczy, że nie jest dobre.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#8
Zgadza się, ale opko wielogwiazdkowe. Tak jak nie ocenia się księgi po okładce, tak nie rezygnuje się z amatorsko wykonaniej, więc siłą rzeczy niedoskonałej sztuki tylko dlatego, że z frontu czy z tyła jest nienajciekawsza - to przecież jeszcze nie całość. Może skorzystam z twojej dedukcji i zniosę własną obietnicę, ale wątpię.
Cytat:wchodzić w Tobą w jakieś dziwne przepychanki
i nad tym najbardziej ubolewam przy wielu okazjach. Że autorzy tutaj pragną się ze mną (bądź nie) przepychać, zamiast zwyczajnie rozmawiać (bądź nie). Wyznam całkiem szczerze, że witki mi już dawno temu opadły, gdy się narodził taki precedens, poddałem się i machnąłem na to ręką, ale mimo to każdy nowy przypadek tego, że się chce ze mnie zrobić na siłę naczelnego antagonistę wciąż mnie przejmuje.
Odpowiedz
#9
Cytat:Nie dość, że lepiej zarabiałem, to zajmowałem się tym, co najbardziej lubiłem robić: muzyką.
Wystarczyłoby bez tego "robić"; jakoś po tym przydałoby się dać czasownik, a nie rzeczownik.

Cytat:Swój skromny dobytek – samochód, gitarę wraz z nagłośnieniem oraz szafę płyt kompaktowych i książek – zostawiłem narzeczonej.
Moment - kiedy jej to zostawił? Jak jeszcze był w Polsce? Czy zdecydował się na samounicestwienie i zapisał jej to w testamencie? Zaplątałam się Huh

Bardzo mi się podobało, czemu ja wcześniej nie przeczytałam nic Twojego?
To wszystko o voodoo to prawdziwe - te prawa, ten rytuał?
Napisałeś bardzo płynnie, logicznie, spójnie i do tego naprawdę się wciągnęłam. To jeden z najlepszych tekstów, jakie tu przeczytałam. Podoba mi się, że zbudowałeś, czy raczej odtworzyłeś londyński świat ze szczegółami i że zrobiłeś to w sposób wyważony - te drobiazgi, czy opisy nie zamęczają, a pozwalają na wizualizowanie sobie scen.
Co do tego snu z lwem - brakuje mi nieco, żeby to był bardziej "senny" opis... ale to już moja subiektywna opinia. Po prostu trzymałeś się tutaj konsekwentnie swojego stylu.
Zastanawiałam się, czy zakończenie mnie satysfakcjonuje, ale myślę, że tak. Robert o czystym sercu, nie będąc do końca pewnym swojej nienawiści, sam staje się ofiarą przekleństwa. Dobry motyw, dający do myślenia.
Pozdrawiam i gratuluję Wink

Przeczytałam teraz dopiero komentarze i chciałam się odnieść do tego, co pisze miriad. Imię bohatera i rodzaj muzyki - imię jak dla mnie nie jest istotne praktycznie wcale, natomiast co do muzyki, to gdzieś tam się przewinęło, że reagge(dobrze napisałam? Big Grin). Porównanie z myśliwym - myśliwy przedziera się przez las, czyli przez przechodniów, a tak naprawdę wcale nie jest myśliwym. No, przyznaję, pokrętna logika, ale jeśli takich spornych zdań trafi się tylko parę na jeden tekst, to w ogóle mi to nie przeszkadza. Zakończenie sceny, kiedy Robert i Henry po raz pierwszy spotykają King Richie'go - zupełnie brzmi dla mnie sztucznie, wręcz przeciwnie, wpisuje się w lekko niespokojną atmosferę nocnego spotkania i niepokoju nim wywołanego.
Nie napisałam tego, by się sprzeczać, czy wytykać miriadowi. Uważam, że skoro postrzegam te rzeczy inaczej, dla autora jest to istotna informacja i należy mu to zasygnalizować.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#10
Dzięki KrukuSmile

Cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Rzeczywiście pierwsze wyszczególnione zdanie można napisać lepiej. Co do drugiego, to chodziło o sytuację przed wyjazdem - dziwne, wydawało mi się to jasneTongue.
Staram się w opowiadaniach tworzyć własne metafory i porównania, żeby nie rżnąć pomysłów innych autorów. Wiadomo: jedne brzmią lepiej, inne gorzej. I tak jest chyba z każdym piszącym, nie sądzę, abym był tutaj wyjątkiem.
Jeśli chodzi o opinię miriada, to rozumiem, że komuś może się powyższy tekst nie podobać. Takie jego prawo. Nie lubię natomiast takiej formy krytyki, jaką zaproponował nasz forumowy kolega. Czuć w tym sarkazm i szukanie dziury w całym. W ten sposób można objechać każdego autora. Choćby Kinga, który czasami używa takich porównań, że można spaść z krzesła. A jednak to uznany pisarz, prawdaBig Grin?

Pozdrowienia
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości