Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bezsensowność bezsensu
#1
Drodzy recenzenci. Mamy tu wszystko, czego nie powinno być w opowiadaniu; ckliwość, melodramat, nieautentyczność, brak akcji, mdłą fabułę, nędzny warsztat i niepotrzebną opisowość. Uprzejmie proszę o komentarze.
„Świat zaludniają tylko rozsądni ludzie. Dlatego tak wygląda.” - autor





Krzysztof lubił weekendowe powroty do domu rodziców. Przez pięć dni w tygodniu prowadził firmę budowlaną w Lublinie, zmagając się z dostawcami, podwykonawcami, fakturami, zestawieniami itp. Wieczory spędzał z narzeczoną Martą, śliczną długonogą blondynką o niebieskich oczach. Córką miejscowej pary adwokackiej. Sama dziewczyna robiła szybką karierę w prokuraturze. Była więc u Krzysztofa codziennie knajpa, grono znajomych i powroty do jego lubelskiego mieszkania. I nocny, dziki, namiętny seks, bo w tym Marta była równie dobra jak w prawie karnym. Ale na dwa wolne dni uciekał do starego domu. Muzyka Vivaldiego, wiersze Tuwima i Gałczyńskiego, Sienkiewicz, Balzac i ukochani pozytywiści – Reymont z Prusem pod ramię. Nie wychodził wtedy nigdzie i nie spotykał się z nikim. Takie ładowanie akumulatorów przed kolejnym tangiem wielkomiejskiego szaleństwa; telefonów i nocy z Martą.
Mam czterdzieści lat i kłopoty z tożsamością - pomyślał, przecierając zmęczone jazdą oczy.
Małe miasteczko czterdzieści kilometrów od Lublina pozostało jego krainą Indian, pierwszych miłości i smaku jabłek kradzionych w sadzie starego Poliwczuka. Wtedy zapyziałe, z błotnistymi ulicami i rynkiem śmierdzącym w dni targowe, końskim nawozem, kiszoną kapustą i wyziewami tytoniowo – alkoholowymi z pobliskiego baru. Pełne pokrzywionych, drewnianych domków bielonych wapnem. Tylko kościół wznosił się majestatycznie nad tą szarzyzną, a miejscową elitę intelektualną reprezentował właśnie proboszcz, burmistrz i grupa nauczycieli z miejscowej podstawówki i liceum. Licha to była awangarda intelektu, ale na bezrybiu...Pełno było takich pożydowskich miasteczek na ścianie wschodniej.
Dwudziesta trzecia dwadzieścia. Wjechał na rynek, teraz pięknie wybrukowany za unijną kasę z podświetlonym pomnikiem lotników brytyjskich, których „Liberator” został zestrzelony nad miasteczkiem w 1943. Takie dziury zapyziałe potrzebują tożsamości, toteż biedni lotnicy mają ogromną statuę, są w nazwie liceum, dają miano głównej ulicy - w zasadzie dzielne chłopaki wyłaniają się z każdego zakątka jak upiory Witkacego. Wróciliby do kraju cało, to już dawno pies z kulawą nogą by o nich nie pamiętał.
Niespodziewanie ktoś wyłonił się z ciemnej bramy. Krzysztof wcisnął gwałtownie hamulce swojego BMW. Usłyszał głuchy łoskot ciała przetaczającego się po masce. Zatrzymał wóz i podbiegł do leżącej postaci. Cicho jęczała. Przekręcił ją na plecy i zobaczył jej twarz w świetle latarni. Boże, to Anna! Natychmiast rozpoznał ją mimo upływu lat. Jego licealna miłość, która oczywiście miała być po grób. Krótko by żyli, gdyby takie przysięgi się spełniały. On wyjechał na studia do Lublina i tam zamieszkał na stałe, ona została tutaj. Czysty Banał.
Palące mrówki strachu przebiegły mu po kręgosłupie. Był po kilku piwach. Co robić? Chryste, co robić?!
Kobieta usiadła powoli ocierając krew z rozciętego czoła.
- Nic pani nie jest? – dopytywał się bezsensownie kilka razy, na przemian wstając i przykucając – czy trzeba jechać do szpitala? – Żeby tylko nie do szpitala! Żeby tylko nie do szpitala!
Potrząsnęła głową jakby budząc się ze snu. Grzywka opadła na rozcięte czoło.
- Nie, dziękuję. Chcę do domu.
- Zawiozę panią – pomógł jej wstać i posadził ostrożnie na przednim fotelu. Znowu zajęczała cicho. Jednocześnie rozglądał się cały czas, czy nikt nie widział zdarzenia. Nie. Na szczęście w takich miasteczkach o tej porze zrolowany jest już asfalt, psy śpią, a czcigodni mieszczanie skończyli obłapywać swoje tłuste żony. Ostatni pijacy już ululani, z zapasam taniego wina pod łóżkiem.
Jechał krętymi uliczkami, przyglądając jej się kątem oka. Głowę miała opartą o zagłówek, a oczy zamknięte. Delikatny profil zarysowywał się naprzemiennie w świetle mijanych latarni.
Nagle ocknęła się i spojrzała czujnie na Krzysztofa.
- Skąd pan wie gdzie jechać?
Uśmiechnął się lekko, patrząc przed siebie.
- Wiem.
***
W świetle dnia jej dom prezentował się gorzej. To był ten sam co z przed laty drewniak, obity teraz jedynie saidingiem i z nowymi plastikowymi oknami. Dach pozostał z papy. Tylko pewnie warstw przybyło. Ogródek przed domem był starannie utrzymany; kwitły w nim nagietki, wysokie mieczyki, malwy i krzewy piwonii. Za to podwórko już nie było takie urocze; z koleinami po ciągniku i porozrzucanymi narzędziami rolniczymi. Gdzieś w głębi gdakały kury i słychać było pochrząkiwanie świń.
Jej pokój był skromnie urządzony. Stary regał typu „Swarzędz”. Taki z połyskiem jak u psa jaja na Wielkanoc. Wersalka, dwa małe fotele, odrapany stolik. Reprodukcje impresjonistów na ścianach i w dużej anty-ramie zrobiony kolaż ze zdjęć.
Przyniósł naręcze róż i czekoladki Wedla. Na czole miała przyklejony wielki plaster. Uśmiechała się blado.
- Wie pani jak mi głupio. Mam straszne wyrzuty sumienia. Chyba powinienem zawieźć panią na jakieś badania, tomograf, coś takiego... – usiadł na fotelu – może jednak mogę coś dla pani zrobić? – wstał i zaczął krążyć zmieszany po pokoju. Zatrzymał się przed kolażem. Mała dziewczynka, duża dziewczynka z koleżankami - te rozpoznawał ze szkoły. Chodziły dwie klasy niżej od niego. Potem jakieś ślubne z nieznany chłopakiem. Takie sesyjne od fotografa z parą zetkniętą czołami. Jakiś bobas, czyli skrzyżowanie prosiaka z żabą. Wszystkie noworodki wyglądają tak samo. Kilkanaście innych fotek. I w dolnym rogu... zdjęcie jego i jej na wycieczce w Warszawie. Przytuleni na tle kolumny Zygmunta. Pochylił się i przysunął twarz do anty-ramy, przyglądając się intensywnie.
Marta mówiła mi kiedyś, patrząc na moje dawne zdjęcie, że bardzo się zmieniłem. Głębokie bruzdy biegnące od nasady nosa do kącików ust. Zakola. I jakiś przyklejony do twarzy wyraz rezygnacji? rozgoryczenia? Pewnie dlatego Anna mnie nie poznała.
-...nie odpowiada mi pan!
Wyprostował się gwałtownie.
- O przepraszam, zamyśliłem się. O co pani pytała? – usiadł znowu zakładając nogę na nogę.
- Skąd pan wiedział gdzie mieszkam?
Zanim Krzysztof zdążył odpowiedzieć, do pokoju wszedł starszy mężczyzna w roboczych spodniach i poplamionej podkoszulce. Tak na oko 180 wzrostu, prawie łysy z petem w zębach, czyli do kupy wyglądał jak połowa facetów w tym kraju. Ale nos, klękajcie narody! Krwistoczerwony! Za jego pomocą można rozpalać w kominku.
Stanął nad nim.
- Pan żeś ten Gamoń, co mi córkę potrącił? Ja na policję...
Popatrzył na niego z lekkim uśmiechem. Sprawa nie została wczoraj zgłoszona. Dziś nie ma promili, to może mu dziad naskoczyć. Pamiętał go, jak przestawał całymi dniami pod sklepem, żłopiąc z upodobaniem oktanowe paliwo niczym stare „Żuki”. Anka zawsze starała się omijać rynek, jak wracali ze szkoły. Wstydziła się. Teraz to on mu może...
- Jamże ten, Gamoń. A pan niech nie straszy. Trzeba było wczoraj zgłaszać. To grzeczniej trochę teraz.
Widział, jak zbladła. Chciała coś powiedzieć, ale tylko podniosła się na łokciu.
Z chłopa uszło trochę powietrza.
- No, panie, dziewczyna do pracy nie pójdzie. W barze robi. Jak ona się z takim plastrem tam pokaże? A jeszcze noga ją boli...coś w kręgosłupie...leczyć będzie trzeba, a to koszty... no, wiesz, pan.
Aha, tu was naprawdę boli. Widział jak zamknęła oczy. Oddychała płytko, a z kącików oczu popłynęły łzy i ruszyły powoli w stronę uszu.
Wyjął portfel i położył na stole wszystko co miał. Coś około siedmiu stów.
- Wystarczy? – zapytał ironicznie przyglądając się mężczyźnie zwężonymi oczami. Narastała w nim wściekłość. Staremu zaświeciły się gały. Zgarnął szybko banknoty do tylnej kieszeni spodni. Na pewno wyda na leki, hi, hi.
- Chyba..., no, nie wiem.
Odwrócił się i wyszedł szybko, trzaskając drzwiami.
***
Nie wytrzymał. Poszedł tam następnego wieczoru, omijając chrapiącego tatusia. Jej syn spał w sąsiednim pokoju. Krzysztof wziął tydzień urlopu. Marcie i w pracy powiedział, że matka się rozchorowała.
Niech mi staruszka to kłamstwo kiedyś na górze wybaczy
Co się ze mną dzieje? – myślał - Czy to poczucie winy? Całymi dniami szwędał się po tym pięknym rynku. Patrzył w okna odrestaurowanych domów, dziwnie monotematycznie wymalowanych na słoneczny kolor. Dopiero napotkany kolega wyjaśnił mu, że była kiedyś w pobliskiej „Castoramie” wielka obniżka cen na farbę fasadową tego koloru. W uśmiechu rynku, gdzieniegdzie straszyły jeszcze zepsute zęby ruder. Brak żydowskich spadkobierców. Dużo pracy jeszcze będzie tu miał dentysta – czas. Spędzał długie godziny w barze, w którym pracowała. Czekał wieczora. Aż tatuś się ulula, a syn pójdzie spać.
Co mnie tu trzyma? W tym zapyziałym miasteczku bez teatru, neonów, przyjaciół, eleganckich knajp i Marty. Dlaczego czekam z wibrującymi nerwami na wieczór?
Kiedy powiedział jej następnego wieczora po spotkaniu z ojcem, kim jest, była w szoku. Skrępowani milczeli, a i potem rozmowa się nie bardzo kleiła. Coś ze wspomnień, co u starych znajomych itd. Ale powoli zaczynali opowiadać o sobie. O swoim życiu i o niespełnionych marzeniach. O ukochanych jak dawniej Tuwimach, Reymontach i Vivaldich. O wszystkim i o niczym. Czyli o wszystkim. Patrzył na nią i widział te same, lekko zwężone oczy, dziwnie nieokreślonego koloru, z uwagą , dystansem i ironią obserwujące świat. To było jej największe oszustwo wobec świata. Te oczy. Bo wcale nie była tak naprawdę ironiczna czy dystansowa. Była tylko schowana. Oryginalnie wykrojone, zaciśnięte usta, które znamionowały upór w dążeniu do celu. Teraz znów często się uśmiechały. Opadnięta w czasie wypadku grzywka, postawiona była trochę na irokeza. Krótkie włosy. Wtedy miała długie, ale tak też było ładnie. Nie nosiła dawniej kolczyków, a teraz takie dłuższe, śmiesznie poruszające się, kiedy kręciła głową . Krzysztof pomyślał, że gdyby spojrzał w lustro, też by zobaczył osiemnastoletniego chłopaka. Na te chwile chyba tak cały dzień czekał.
***
Ostatniego dnia stał przed jej ogródkiem. Lipcowy wieczór parował jeszcze gorącem z nagrzanej ziemi. Z klombu pachniało intensywnie maciejką, a twarz musnęła mu przelatująca ćma. Wstrząsnął się z obrzydzeniem ocierając skroń i policzek. Przywróciło go to do rzeczywistości. Ruszył do ogródka, a potem do drzwi. Istniała nadzieja, że tatusiowi jeszcze starczyło kasy na kolejny seans z butelką.
- Krzyś, jakie piękne malwy! Takie same mam w ogródku. To tak na pożegnanie? – smutek był doskonale wyczuwalny w jej głosie, chociaż się uśmiechała. Krzysztof czuł w sobie coś nieokreślonego, wibrującego. Od czego spala się mózg i ciało. Jakiś kamień utkwił w gardle i piersiach. I dławił. I oddychać było trudno. Powrót do przeszłości. To samo czuł, kiedy żegnali się przed jego wyjazdem na studia. To wtedy obiecywali sobie dozgonną miłość.
- Kwiaty są z twojego ogródka. Aniu, czy wyjdziesz za mnie?
Odpowiedz
#2
Cytat:Ostatni pijacy już ululani, z zapasam taniego wina pod łóżkiem.
Tak prawdziwe, że do bólu.

Cytat:Jakiś bobas, czyli skrzyżowanie prosiaka z żabą.
Wreszcie ktoś miał odwagę to przyznać, a nie wszyscy tylko "a ciu, ciu, ciu, jakie słodziutkie". A już myślałem że tylko ja jestem jakiś inny Smile.

Nie muszę wytykać błędów, bo pewnie zaraz moi Krytycy przeorają opowiadanie i wywrócą je do góry korzeniami. Ja na szczęście nie muszę. Bycie adminem daje jednak pewne prawa Tongue.
Nie wiem jak to robisz, ale przy całym minimalizmie formy potrafisz sprawić, że człowiek utożsamia się z bohaterami i miejscami opisywanymi przez Ciebie. Uwierz lub nie, ale ja faktycznie zobaczyłem przed oczyma ryneczek pobliskiego (nomen omen też pożydowskiego) miasteczka. W zasadzie mógłbym być na miejscu Twojego bohatera. Z czterdziestką na karku zakolami i takimi tam "atrybutami".

Może tajemnica tego, że twoje teksty tak przypadają mi do gustu leży w tym, że obydwaj lubimy opowiadać. Właśnie tak. Nie bawimy się słowami, nie miziamy ich, tylko zwyczajnie opowiadamy historię.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Diagnoza wujka Mirka, jest ze wszech miar słuszna, kochany Adminie. Jestem opowiadaczem i nie próbuję usilnych dywagacji na najwyższym poziomie, a słowa płyną mi same. Tylko poprawiać po tym mi się nie chce! To są przede wszystkim opowieści, a dopiero potem opowiadania. Howgh.BlushBlushBlush
Odpowiedz
#4
Miło. Słitaśnie. Weźcie się pod ręce, jak w krajach islamskich. Broń Boże - bez jakichkolwiek niewłaściwych konotacji, ot, męskie porozumienie i przyjaźń Tongue

Miałem się, Mirku, więcej w Twoich wątkach nie odzywać, (bo i po co?), ale ciekawość mnie zżera.

Czemu, kurnia, poprawiałeś ortografię? Opowieści jest tak jakby wszystko jedno.
A to przecież opowieść, nie opowiadanie...
Odpowiedz
#5
Dla innych poprawiłem, a Ty tylko słuchaj. Jak sobie wyszeptamy z Gorzkim na uszko, co czujemy do siebie, to możemy potem się pozżerać z ciekawości. Masz jeszcze jakieś pytania, ElEszAngelTongueTongue
I gdzie są w końcu Twoje teksty! Czas mi się czegoś nauczyć!
Odpowiedz
#6
Kiepsko w stosunku do Marty.
Co z ojcem dziecka Ani?

Genialne porównanie bobasa. Big Grin
Odpowiedz
#7
Śmieszność takich historyjek, szeptanych na uszko, BEL, polega na tym, że są prawdziwe. Zmienione są okoliczności, czas, miejsce. I czas wytłumaczyć technicznym Golemom, że zawsze występuje informacja o ortografii, a tekst został poprawiony gramatycznie. Żeby się lepiej słuchało.
A poza tym, to znowu musiałbym rozszerzać, rozwijać, a nie mam ochoty, żeby wszyscy podłączali się pod komentowanie. I to w taki sposób.SadSad I żeby nie było! nie o Ciebie chodzi.
Odpowiedz
#8
Cytat:Niespodziewanie ktoś wyłonił się z ciemnej bramy. Krzysztof wcisnął gwałtownie hamulce swojego BMW.
Wyłonił? Jak to było tak nagle, to raczej chyba wybiegł, czy wyskoczył.

Cytat: To był ten sam co z przed laty drewniak
"Przed laty"

Cytat:Jakiś bobas, czyli skrzyżowanie prosiaka z żabą
Hahah, przyłączam się do Gorzkiego Big Grin Big Grin

Hehe, no jest melodramatycznie, fakt. Ale miło się czytało i pośmiało momentami. Podoba mi się Twój styl, taki... zwyczajny, potoczny, idealny do tego typu historii.
Gdyby nie zakończenie, powiedziałabym, że całkiem prawdopodobna opowieść, bo dla mnie jest ono naciągane(ale sam o tym uprzedziłeś w przedmowie Wink ). Z drugiej strony, całe zdarzenie w sumie jest możliwe, dziwniejsze scenariusze pisze życie.
W każdym razie, umiliłeś mi kilkanaście minut Wink
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#9
Świetne to opowiadanie. Zakończenie chwyta za serce, trochę w moim stylu (jak jestem w odpowiednim nastroju, hehe). Podoba mi się, jak odmalowujesz smaczki życia w małej miejscowości, wyszło Ci bardzo naturalnie. Koleiny ciągnika poruszyły coś w mojej głowie, jakieś wspomnienie, obraz z dawnych lat. Smile

Cytat:Nagle ocknęła się i spojrzała czujnie na Krzysztofa.
- Skąd pan wie gdzie jechać?
Uśmiechnął się lekko, patrząc przed siebie.
- Wiem.
Świetne.

Cytat:Taki z połyskiem jak u psa jaja na Wielkanoc.
Ostatnio czytałem taką epicką metaforę - meblościanka lśniła... jak oczy węża. Big Grin

Pozdrówka Angel

PS. Ten "bezsens" ma sens. Dużo sensu! Smile
Odpowiedz
#10
Cytat:Krzysztof lubił weekendowe powroty do domu. Przez pięć dni w tygodniu prowadził firmę budowlaną w Lublinie, zmagając się z dostawcami, podwykonawcami, fakturami, zestawieniami itp. Wieczory spędzał z narzeczoną Martą, śliczną długonogą blondynką o niebieskich oczach. Córką miejscowej pary adwokackiej. Sama robiła szybką karierę w prokuraturze. Knajpa, grono znajomych i powrót do jego mieszkania. I dziki, namiętny seks, bo w tym Marta była równie dobra jak w prawie karnym. Ale na dwa wolne dni uciekał do starego domu. Muzyka Vivaldiego, wiersze Tuwima i Gałczyńskiego, Sienkiewicz, Balzac i ukochani pozytywiści – Reymont z Prusem pod ramię. Nie wychodził z domu i nie spotykał się z nikim. Ładowanie akumulatorów przed kolejnym tangiem wielkomiejskiego szaleństwa; telefonów i nocy z Martą. Mam czterdzieści lat i kłopot z tożsamością – pomyślał przecierając oczy zmęczone jazdą.
Ale misz masz. Zero zorganizowania, porządek jak w damskiej torebce. Ciężko to w ogóle czytać, przyswoić cokolwiek i zapamiętać, a na koniec w dodatku się okazuje, że bohater akurat prowadzi.
Straszny bałagan.
Cytat:Krzysztof wcisnął gwałtownie hamulce swojego BMW.
Na pewno to były hamulce? A może to bylo jakieś BMW przyszłości?
Cytat:Usłyszał głuchy łoskot ciała przetaczającego się po masce.
Jak się przetoczyła aż po masce, to szyba też dostała, nie ma zmiłuj. A ta robi więcej hałasu i kłopotu, zwłaszcza kierowcy. W ogóle strasznie na skróty jedziesz. Zero suspensu i zero porządnego zamieszania, jakie się powinno pojawić. Zamiast tego hamulce, łoskot i błyskawicznie facet jest na nogach, kobieta jęczy. Opis do luftu.
Cytat:Przekręcił ją na plecy i zobaczył jej twarz w świetle latarni.
Zupełny tuman, daję słowo.
Cytat:On wyjechał na studia do Lublina i tam zamieszkał na stałe, ona została tutaj. Czysty Banał.
W ogóle tego nie kumam. Gdzie tu banał i czemu akurat wielką literą.
Cytat:Był po kilku piwach.
No raczysz żartować.
Nie no co zdanie to większa porażka. Czytelnik ma wrażenie, że zmyślasz to na poczekaniu. O! Teraz dodajmy dramatyzmu! Nie dość, że potrącił, to jeszcze pił! Wspierasz początkowy bałagan. Robi się jeszcze bardziej pomieszanie i na siłę.
Cytat:Kobieta usiadła powoli ocierając krew z rozciętego czoła.
Ja już pomijam, jak to doskonale obrazuje sytuacje albo też ile w tym weryzmu. Nie trzeba być potrąconym, żeby się domyśleć, jakie części ciała dostają w kość przy takim nieszczęściu, ale mniejsza naprawdę z tym. Co ona zrobiła powoli? W ogóle straszne masz opisy, ja cię w ogóle nie poznaję. To opowiadanie, póki co, jest odbimbane na odczep się. Nic mi tu nie pasuje, żadna opisywana przez ciebie okoliczność, a dodatkowo są one opisane wręcz szkaradnie.
Co jest, Miro?
Cytat:Delikatny profil zarysowywał się naprzemiennie w świetle mijanych latarni.
Że łat?!

Ależ na skróty brnąłeś i po łebkach. I jak dla mnie pierwszą połowę tekstu położyłeś na łopatki i już nawet nie ma, co dobijać. I naiwne, i sztuczne, i surrealne, i nieatrakcyjne przy tym. Przez co nawet przy swojej króciźnie i pośpiechu wydaje się za długie (czytam i komentuje na raty; wrażenia jednak codziennie mam takie same).
Cytat:To był ten sam co z przed laty drewniak
Niezupełnie.
I pal licho przecinki.
Cytat:wstał i zaczął krążyć zmieszany po pokoju. Zatrzymał się przed kolażem. Mała dziewczynka, duża dziewczynka z koleżankami
Co to co to? Gdzie ty pędzisz, Mirek? Co ty mi opowiadasz? A może ty majaczysz? To jest proza? Czy puzle?
Brakuje mi tu momentami trochę elementarnego porządku. Z pewnością uważasz, że jest okej, domyślam się, ale jako odbiorca daję ci świadectwo, jak JA to widzę. Nieporządek. I (nieodpowiednia) zdawkowość w narracji.
Cytat:Pochylił się i przysunął twarz do anty-ramy, przyglądając się intensywnie.
O! Dobre zdanie. Otóż mam problem z większością twoich zdań tutaj. A to konkretne dobrze obrazuje, o co mi chodzi. Jest szczególnie niewłaściwe. Pochylil się PLUS koniecznie przysunął twarz (jakby twarz miała coś do rzeczy tutaj) no i wreszcie na koniec że się przyjrzał, dodatkowo koniecznie "intensywnie". Jakby nie dało rady napisać tego od razu i bez tych wstępów. Albo jeszcze inaczej, że się nad zdjęciem pochylił na dłużej, tudzież że musiał się aż pochylić, żeby dokładniej się przyjrzeć. Prosta czynność opisana z kolei rozwlekle i dziwnie, podczas gdy istotniejsze kwestie zamykasz w równoważnikach zdań.
Cytat:– usiadł znowu zakładając nogę na nogę.
No jeszcze szkoda, że się nie położy i zdrzemnie. Dodająć "zmieszany", oczywiście.
Kto to kuźwa pisał?
Cytat:Tak na oko 180 wzrostu, prawie łysy z petem w zębach,
Ta, za to bez peta był już bujnie ondulowany.
Cytat:Za jego pomocą można rozpalać w kominku.
Akurat chybione.
Cytat:Stanął nad nim.
Kto nad kim? Szybciej jeszcze.
Cytat:Popatrzył na niego z lekkim uśmiechem.
Kto na kogo?? (retorycznie pytam. potem się ujawnia, tak. czemu tak piszesz niechlujnie?)
Cytat:- Jamże ten, Gamoń.
Jak potrzeba, to brak przecinka. Jak nie, to jak na złość postawi Smile Yh ty.
Cytat:Chciała coś powiedzieć, ale tylko podniosła się na łokciu.
O! Ania się rusza. To teraz należy sobie jakąś tę jej pozycję wyobrazić, nie? Tylko kuźwa jak. Zgaduję, że leżała... ?
Cytat: z kącików oczu popłynęły łzy i ruszyły powoli w stronę uszu.
To ja już nie wiem, w jakiej oderwanej od świata kapsule się ona znajduje i czy wisi, czy lata, czy poziomo stoi.
Cytat:Nie wytrzymał. Poszedł tam następnego wieczoru, omijając chrapiącego tatusia. Jej syn spał w sąsiednim pokoju. Krzysztof wziął tydzień urlopu. Marcie i w pracy powiedział, że matka się rozchorowała.
Niech mi staruszka to kłamstwo kiedyś na górze wybaczy
Co ty kurde opisujesz? Co to jest? Czy tylko ja tu widzę bajzel i kalejdoskop obrazów ni w pięć ni w dziesięć? Co to jest? Kogo syn? Kto to jest krzysztof i na cholere to tutaj przyłatane? Tak, ja to zbieram do kupy i z wysiłem potrafię poskładać, ale kurrrrde! JAK TO JEST NAPISANE! PAŁA! Mirek, ja nie wiem, czy ty piłeś, czy ty właśnie w ogóle nie piłeś tym razem, ale z bólem serca stwierdzam, że ten tekst to masa niczego, które umiejętnie przeształciłeś w coś gorszego niż pierwotne nic.
W ogóle to już parę dni temu zerknąłem na końcówkę, bo dobrze wiedziałem, co się święci już po potrąceniu i wzmiance, że to jego była. Ciekaw teraz jestem, na ile to usprawiedliwione (owe zakończenie).
Cytat:W uśmiechu rynku, gdzieniegdzie straszyły jeszcze zepsute zęby ruder.
O, to je ładne. To jest Mirek.
Cytat:Dużo pracy jeszcze będzie tu miał dentysta – czas.
No tu już gorzej, bo czas to raczej próchnica, bo czynnik prędzej i w domyśle niszczący, nie renowujący.
Znowóż: CO TY OPISUJESZ??! Czemu taki bałagan? Patrz:
Cytat:Dużo pracy jeszcze będzie tu miał dentysta – czas. Spędzał długie godziny w barze, w którym pracowała. Czekał wieczora. Aż tatuś się ulula, a syn pójdzie spać.
Gdzieś coś jakoś kurde... no akapit conajmniej. Jakaś kolejność, no. Można naprawdę różnie pisać, różnie mieszać zdarzenia, wyliczać dygresje, coś napomykać, ale tutaj ci to zupełnie nie wychodzi. Wcześniej było "poszedł TAM (gdzie? do ani, tak?) następnego wieczoru, OMIJAJĄC ŚPIĄCEGO TATUSIA (już nawet nie pytam, co to znaczy, bo może w zasadzie wszystko. może tatuś spał na progu drzwi, a może to w ogóle jego tatuś? skąd on tam poszedł? bo nagle JEJ syn spał... kurde no budyń ze skwarkami)
A no tak, przelotem było coś o bobasie. Reszty, czytelniku, domyśl się sam.
Cytat:W tym zapyziałym miasteczku bez teatru, neonów, przyjaciół, eleganckich knajp i Marty.
No i piwka za kierownicę.
To jest facet, który pije, prowadzi, a potem idzie do teatru z eleganckimi przyjaciółmi? Aha.
Taka sytuacja jeszcze: gdzie on jest? Gdzie on śpi? Musiałem się cofnąć do tego poplątanego IMO początku i wywnioskować, że pojechał do rodziców, pewnie na wieś, i teraz jest u nich. To o kim była mowa przy "omijaniu śpiącego tatuśka"? Zakładam, że o tacie Anny.
W porządku. Jak już się to przeczyta, tym bardziej parokrotnie, jak ja, to coś tam się wreszcie układa w głowie, ale nie podałeś tego przystępnie. I już nawet nie będę mówił, że to ja być może jestem ograniczony i mam trudności z czytaniem, bo reszta załapała, zdaje się, bez szwanku, ale zamiast tego powiem, że i tak widzi mi się to strasznie niepoukładane i nieprzyjemne w przyswajaniu.
Cytat:Oryginalnie wykrojone, zaciśnięte usta, które znamionowały upór w dążeniu do celu.
Nie czaję. Wyjaśnij, proszę.
Następnie składasz strrrraszne zdania (nie zawsze, ale często) i komponujesz je w strrrasznie niefajny opis.
Cytat:To wtedy obiecywali sobie dozgonną miłość.
Aaaaa, to oni jeszcze ze sobą byli, jak wyjechał Smile dobrze wiedzieć.

Co za facet. Potrącił laskę, wymigał się z reperkusji, potem jeszcze oburzył, że ktoś WRESZCIE normalny normalnie mu policją zagroził, łaskawie zapłacił za szkody, jakie wyrządził, w ogóle w dupie mając, co myśli dziewczyna, a ta zresztą też jakaś powolna. Kompletnie dziurawe opowiadanie, totalnie na wyprzódki napisane, nic z niego nie wynika, nie zapoznajemy się z nikim, łacznie z protagonistą, ot facet przyjechał do rodzinnej miesciny potrącił byłą, ani się obejrzeliśmy, chce się żenić. Nie mam komentarza na to.
Odpowiedz
#11
Miriad, na górze masz takiego kolegę ElEsz. Umówcie się i wstawiajcie wspólny komentarz. Miejsca będzie więcej. Brak mi komentarza dla Ciebie i Twojego pojmowania czegokolwiek.
Odpowiedz
#12
Cytat:Podoba mi się, jak odmalowujesz smaczki życia w małej miejscowości, wyszło Ci bardzo naturalnie.
No ja mam właśnie dokładnie odwrotne wrażenia z lektury. Bardzo siłowe, nieurozmaicone, nieprzekonywujące opisy, mała miejscowość wydała mi się jednym obejściem z grzędą i zagrodą dla trzody, z nieokreślonym tłem i brukiem/bruku brakiem, zamieszkałym przez jakieś tam zawieszone w próżni postacie typu mama tata bohatera, ania i jej tata, reszta jest milczeniem.

Wiesz, że masz we mnie wielbiciela od dawna, ale to opowiadanie... nie wiem, zatkało mnie. Nic tu nie ma.
Odpowiedz
#13
I dlatego przerzuć się na prasę codzienną. Jest dużo łatwiej.
Odpowiedz
#14
Mirek, Miriad. Poniechajcie proszę. Miriad ma zdanie jakie ma. Jego wola. Ja myślę przeciwnie. Też moja wola. Myślę, że wrzucaniem złośliwości niczego dobrego nie ugramy.

Miriad.
Wszystko zależy od doświadczeń i od tego co kto lubi. Mnie np opowiadanie "ruszyło". Dla Ciebie może być inaczej. Nie czas i pora kruszyć o to kopii.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#15
Mirek, żebyś wiedział, jak SŁYCHAĆ nierzetelną obróbkę mowy ojczystej, nie upierałbyś się przy nonsensownym paradygmacie "opowieści".
Wiesz, każdy dostał inne poletko do obrabiania. Ty - pisanie, ja - czepialstwo. Zatem z przykrością potwierdzam, że nie będę mógł służyć wzorcem metra.
Miriad, życzliwość Ci nie pomoże, jesteś już spalony Tongue
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości