02-07-2011, 19:33
Późnym wieczorem, stary, mocno zaniedbany garbus pojawił się przed równie niekorzystnie wyglądającym domem, znajdującym się na przedmieściach Riberalta. Upał zelżał, pozwalając odpocząć ludziom zmęczonym wysoką temperaturą. Samochód zaparkował na piaszczystym podjeździe. Po chwili z auta wyszło dwoje ludzi i udało się w kierunku drzwi.
- Musi pani pamiętać o szczególnej ostrożności. On łatwo się denerwuje, a w jego wieku... sama pani rozumie. - Mężczyzna odezwał się w języku niemieckim. Wyglądał na około czterdzieści lat, był wysokim, lekko łysawym blondynem.
- Tak, rozumiem. O niczym innym pan nie mówi od pół godziny - odpowiedziała drwiąco starsza kobieta.
- Proszę mi wybaczyć, ale to konieczność - odrzekł zupełnie nie zrażony jej przytykiem. - Tak, jak wspominałem wcześniej, proszę odpowiadać tylko na pytania i nie prowadzić rozmowy.
Mężczyzna zapukał do drzwi. Pojawiła się w nich niewysoka, młoda latynoska.
- Maria, tenemos una cita - powiedział do dziewczyny.
- Entren, por favor. - Ciemnowłosa dziewczyna otworzyła szerzej drzwi i zaprosiła ruchem dłoni przybyłych.
Oboje weszli do środka. Wewnątrz dom prezentował się znacznie lepiej. Na ścianach znajdowało się sporo obrazów, na podłodze leżała skóra grizzly, ponadto boazeria i drzwi były wykonane z ciemnego, dębowego drewna, co nadawało miejscu antyczny wygląd. Troje ludzi skierowało się do salonu, po środku którego stało duże, osiemnastowieczne biurko. Przy nim, na wózku inwalidzkim, siedział stary, pomarszczony mężczyzna, spoglądający z kamienną twarzą na gości. Był bardzo chudy - prawdopodobnie z powodu przebytych chorób. Z niemal całkowicie łysej głowy zwisało zaledwie kilkanaście białych włosów, zaczesanych na lewe ucho.
Dwoje przybyszów zatrzymało się w odległości kilku metrów od starca, natomiast Maria stanęła pod ścianą, po prawej stronie od wejścia.
- Hail, Hitler - powiedziała kobieta, unosząc prawą rękę do góry. Towarzyszący mężczyzna postąpił podobnie, z tym, że uderzył obcasem skórzanego buta o podłogę, co dodało wojskowej dyscypliny przywitaniu.
Postać na wózku uniosła wolno dłoń w pozdrowieniu, uważnie przypatrując się kobiecie. Po chwili rzekł:
- Pierwszy raz mnie odwiedzasz moje dziecko, mam nadzieję, że nie ostatni. Powiedz mi, co słychać w kochanej Europie?
- Mein Fuhrer, wróg Rzeszy, mówię oczywiście o Unii Europejskiej, wymusił na Bundestagu otwarcie rynku pracy. Między innymi dla Polaków.
- Unia Europejska, żydowski wrzód - wydął pogardliwie usta. - A Bundestag? Połowa z nich to komuniści i homoseksualiści.
Po krótkiej pauzie dodał:
- Polakami i innymi brudnymi Słowianami nie przejmowałbym się. To świetna, tania siła robocza. Są stworzeni do niewolniczej pracy. Zresztą wiadomo, oni tylko po to istnieją, żeby pracować dla dobra Aryjczyków.
Rozsiadł się wygodniej w wózku i westchnął.
- Tak, tylko po to - dodał cicho i zamyślił się. W pokoju zapadła cisza, przerywana od czasu do czasu bębnieniem palców o blat biurka.
Po chwili przerwał milczenie. Oparł się rękami o krawędź blatu i wychylił nieco w stronę gości.
- Czy Bundestag nie może pokazać jaj i wyjść z tej całej Unii?! - zapytał głośno, prawie krzycząc.
- Wodzu, tego typu propozycje są blokowane przez SPD i zielonych - odpowiedziała, a w zasadzie wtrąciła kobieta. - Nic nie można zrobić, niestety.
- Nic!? Zawsze coś można zrobić! - zaczął wrzeszczeć. - Komunistów z SPD pozamykać w więzieniach. Albo wysłać do kamieniołomów, czy do jakiś cholernych kopalni. Niech pracują za miskę zupy dla dobra Rzeszy, razem ze Słowianami, których tak bardzo kochają.
- A tych zielonych pedałów razem z całą żydowską Unią, do pieca! - kontynuował. - Tak, zwyrodnialców i Żydów trzeba eksterminować, jak robactwo. Bo jak insektów szybko nie zabijesz, to się rozmnożą i zatrują cały świat.
- To ja słyszę, że w Berlinie mieszka więcej Turków niż Niemców!? - zaczął uderzać pięściami o blat. - To ja się dowiaduję, że śmierdzący Turcy nie chcą pracować, tylko żyją z zasiłków. Z zasiłków przyznawanych przez rząd zdrajców, pedałów i Żydów! Wszystkich zdrajców pozabijać! Najlepiej powiesić na Bramie Brandenburskiej. Wtedy innym wybijemy z łbów takie pomysły. Tak, jak mówię. Powiesić, bo na zdrajców narodu kul... yhyy... szkoda...hyy.
Fuhrer zaczął się dusić. Podbiegła do niego Maria, próbując mu podać maskę tlenową. Wyrwał z jej rąk urządzenie.
- Zostaw mnie ty brudna, latynoska kurwo! - krzyknął i rzucił w jej kierunku porcelanową popielnicą, znajdującą się wcześniej na biurku. Kobieta uchyliła się, dzięki czemu uniknęła uderzenia.
- Żeby nie mogła opiekować się mną dobra, niemiecka kobieta! - wrzeszczał na cały głos. - Tylko mieszaniec czarnucha... hyy... z Indianinem...
Aparat tlenowy wypadł mu z ręki, twarz poczerwieniała, a on sam zaniemówił. Jedyne co było słychać, to jego głośny, przyspieszony oddech.
Z pokoju obok przybiegł skośnooki lekarz. Zmierzył puls i obejrzał źrenice, oświetlając je przy pomocy niewielkiej, kieszonkowej latarki. Po chwili napełnił strzykawkę i zaaplikował starcowi zastrzyk. Ponownie dotknął nadgarstka pacjenta, patrząc jednocześnie na zegarek. Potem wstał i podszedł do pary zaskoczonych gości.
- Czasami to się zdarza - powiedział Azjata. Mówił dość płynnie po niemiecku, lecz z wyraźnie obco brzmiącym akcentem. - Audiencja jest zakończona, niestety. Oczywiście życiu Fuhrera nic nie zagraża.
****
Dwoje ludzi wyszło z domu, na chwilę zatrzymując się na przy żółtym garbusie. Mężczyzna wyciągnął paczkę czerwonych marlboro i skierował w stronę kobiety.
- Zapali pani? - zapytał.
- Nie, dziękuję.
Zapalił papierosa i zaciągnął się, patrząc w stronę rozmówczyni.
- Jest pani siódmą osobą, której towarzyszyłem podczas wizyty u wodza. Muszę powiedzieć, że tylko raz zdarzyło się coś takiego, jak dziś. Kilka tygodni temu zareagował podobnie, kiedy usłyszał o artykule w jakiejś gazecie. Artykuł sugerował, że babka Fuhrera była żydówką.
- Czytałam te bzdury. Gnoja, który to napisał udusiłabym gołymi rękami - oznajmiła z irytacją w głosie. - Proszę mi wyjaśnić jedną rzecz. Fuhrer, jeśli dobrze policzyłam, żyje już sto dwadzieścia dwa lata. Jak to
możliwe?
- Medycyna, droga pani. W sypialni wodza znajduje się sprzęt wartości stu milionów dolarów. Aparatura potrafi przedłużać żywotność komórek, lecz nie wiadomo na jak długo, niestety. Nasi japońscy konstruktorzy wciąż pracują nad ulepszeniem wspomnianej aparatury.
- Proszę mnie nie pytać o szczegóły - uprzedził, widząc zaskoczenie na jej twarzy. - Bo ich nie znam. Poza tym szereg przeszczepów organów, ścisła dieta, ciągłe transfuzje. To wszystko składa się w jedną całość. Jeszcze trzeba dodać opiekę najlepszych, japońskich specjalistów, którzy czuwają nad nim bez przerwy.
- Właśnie - wtrąciła. - Z tego co usłyszałam to Japończycy są wtajemniczeni?
- To ludzie honoru - wyjaśnił. - Potrafią utrzymać to w tajemnicy. Poza tym, są naszym sojusznikiem. Nawet teraz możemy na nich liczyć.
- Jeszcze jedno - przypomniał sobie. - Wódz bardzo dużo czasu spędza przy sztaludze. Przez te wszystkie lata stworzył około dwustu naprawdę świetnych obrazów. Nie możemy ich pokazać szerszej publiczności, ale co jakiś czas organizujemy wernisaże i aukcje dla zaufanych koneserów sztuki.
- Te obrazy, które widziałam na ścianach, to jego dzieła?
- Tak.
Mężczyzna rzucił niedopałek pod nogi i zadeptał go. Rozejrzał się po zaniedbanym obejściu, po czym otworzył drzwi od strony pasażera.
- Proszę wsiadać - zaproponował.
Kobieta stanęła przy otwartych drzwiach samochodu i spojrzała na rozmówcę.
- Wie pan, ten wybuch Fuhrera był tak naturalny, taki prawdziwy. Coś niesamowitego, aż ciarki przeszły mnie po plecach. Wszystkie jego przemówienia, które widziałam na archiwalnych filmach, oddają tylko w niewielkim stopniu moc, emanującą z jego głosu.
- Mam podobne zdanie. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak oddziaływał na ludzi, kiedy był młody i pełen energii.
- To musiało być cudowne... - powiedziała cicho, jakby do siebie i wsiadła do auta.
Mężczyzna zatrzasnął drzwi, obszedł pojazd dookoła i usiadł za kierownicą. Zanim włączył silnik, usłyszał:
- Zgadzam się z Fuhrerem i uważam, że należy sprowadzić z Niemiec pielęgniarkę. To niedorzeczne, żeby jakaś śmierdząca Boliwijka opiekowała się nim.
- Przypuszczam, że jest to wykonalne - odpowiedział. - Przepraszam panią za niewygody, ale proszę zrozumieć, to wszystko ze względu na bezpieczeństwo wodza. Między innymi dlatego, pani Eriko, musimy się poruszać takim samochodem. Wie pani, żydowski wywiad jest czujny.
- Rozumiem i niech się pan mną nie przejmuje. Bezpieczeństwo Fuhrera jest najważniejsze.
- Musi pani pamiętać o szczególnej ostrożności. On łatwo się denerwuje, a w jego wieku... sama pani rozumie. - Mężczyzna odezwał się w języku niemieckim. Wyglądał na około czterdzieści lat, był wysokim, lekko łysawym blondynem.
- Tak, rozumiem. O niczym innym pan nie mówi od pół godziny - odpowiedziała drwiąco starsza kobieta.
- Proszę mi wybaczyć, ale to konieczność - odrzekł zupełnie nie zrażony jej przytykiem. - Tak, jak wspominałem wcześniej, proszę odpowiadać tylko na pytania i nie prowadzić rozmowy.
Mężczyzna zapukał do drzwi. Pojawiła się w nich niewysoka, młoda latynoska.
- Maria, tenemos una cita - powiedział do dziewczyny.
- Entren, por favor. - Ciemnowłosa dziewczyna otworzyła szerzej drzwi i zaprosiła ruchem dłoni przybyłych.
Oboje weszli do środka. Wewnątrz dom prezentował się znacznie lepiej. Na ścianach znajdowało się sporo obrazów, na podłodze leżała skóra grizzly, ponadto boazeria i drzwi były wykonane z ciemnego, dębowego drewna, co nadawało miejscu antyczny wygląd. Troje ludzi skierowało się do salonu, po środku którego stało duże, osiemnastowieczne biurko. Przy nim, na wózku inwalidzkim, siedział stary, pomarszczony mężczyzna, spoglądający z kamienną twarzą na gości. Był bardzo chudy - prawdopodobnie z powodu przebytych chorób. Z niemal całkowicie łysej głowy zwisało zaledwie kilkanaście białych włosów, zaczesanych na lewe ucho.
Dwoje przybyszów zatrzymało się w odległości kilku metrów od starca, natomiast Maria stanęła pod ścianą, po prawej stronie od wejścia.
- Hail, Hitler - powiedziała kobieta, unosząc prawą rękę do góry. Towarzyszący mężczyzna postąpił podobnie, z tym, że uderzył obcasem skórzanego buta o podłogę, co dodało wojskowej dyscypliny przywitaniu.
Postać na wózku uniosła wolno dłoń w pozdrowieniu, uważnie przypatrując się kobiecie. Po chwili rzekł:
- Pierwszy raz mnie odwiedzasz moje dziecko, mam nadzieję, że nie ostatni. Powiedz mi, co słychać w kochanej Europie?
- Mein Fuhrer, wróg Rzeszy, mówię oczywiście o Unii Europejskiej, wymusił na Bundestagu otwarcie rynku pracy. Między innymi dla Polaków.
- Unia Europejska, żydowski wrzód - wydął pogardliwie usta. - A Bundestag? Połowa z nich to komuniści i homoseksualiści.
Po krótkiej pauzie dodał:
- Polakami i innymi brudnymi Słowianami nie przejmowałbym się. To świetna, tania siła robocza. Są stworzeni do niewolniczej pracy. Zresztą wiadomo, oni tylko po to istnieją, żeby pracować dla dobra Aryjczyków.
Rozsiadł się wygodniej w wózku i westchnął.
- Tak, tylko po to - dodał cicho i zamyślił się. W pokoju zapadła cisza, przerywana od czasu do czasu bębnieniem palców o blat biurka.
Po chwili przerwał milczenie. Oparł się rękami o krawędź blatu i wychylił nieco w stronę gości.
- Czy Bundestag nie może pokazać jaj i wyjść z tej całej Unii?! - zapytał głośno, prawie krzycząc.
- Wodzu, tego typu propozycje są blokowane przez SPD i zielonych - odpowiedziała, a w zasadzie wtrąciła kobieta. - Nic nie można zrobić, niestety.
- Nic!? Zawsze coś można zrobić! - zaczął wrzeszczeć. - Komunistów z SPD pozamykać w więzieniach. Albo wysłać do kamieniołomów, czy do jakiś cholernych kopalni. Niech pracują za miskę zupy dla dobra Rzeszy, razem ze Słowianami, których tak bardzo kochają.
- A tych zielonych pedałów razem z całą żydowską Unią, do pieca! - kontynuował. - Tak, zwyrodnialców i Żydów trzeba eksterminować, jak robactwo. Bo jak insektów szybko nie zabijesz, to się rozmnożą i zatrują cały świat.
- To ja słyszę, że w Berlinie mieszka więcej Turków niż Niemców!? - zaczął uderzać pięściami o blat. - To ja się dowiaduję, że śmierdzący Turcy nie chcą pracować, tylko żyją z zasiłków. Z zasiłków przyznawanych przez rząd zdrajców, pedałów i Żydów! Wszystkich zdrajców pozabijać! Najlepiej powiesić na Bramie Brandenburskiej. Wtedy innym wybijemy z łbów takie pomysły. Tak, jak mówię. Powiesić, bo na zdrajców narodu kul... yhyy... szkoda...hyy.
Fuhrer zaczął się dusić. Podbiegła do niego Maria, próbując mu podać maskę tlenową. Wyrwał z jej rąk urządzenie.
- Zostaw mnie ty brudna, latynoska kurwo! - krzyknął i rzucił w jej kierunku porcelanową popielnicą, znajdującą się wcześniej na biurku. Kobieta uchyliła się, dzięki czemu uniknęła uderzenia.
- Żeby nie mogła opiekować się mną dobra, niemiecka kobieta! - wrzeszczał na cały głos. - Tylko mieszaniec czarnucha... hyy... z Indianinem...
Aparat tlenowy wypadł mu z ręki, twarz poczerwieniała, a on sam zaniemówił. Jedyne co było słychać, to jego głośny, przyspieszony oddech.
Z pokoju obok przybiegł skośnooki lekarz. Zmierzył puls i obejrzał źrenice, oświetlając je przy pomocy niewielkiej, kieszonkowej latarki. Po chwili napełnił strzykawkę i zaaplikował starcowi zastrzyk. Ponownie dotknął nadgarstka pacjenta, patrząc jednocześnie na zegarek. Potem wstał i podszedł do pary zaskoczonych gości.
- Czasami to się zdarza - powiedział Azjata. Mówił dość płynnie po niemiecku, lecz z wyraźnie obco brzmiącym akcentem. - Audiencja jest zakończona, niestety. Oczywiście życiu Fuhrera nic nie zagraża.
****
Dwoje ludzi wyszło z domu, na chwilę zatrzymując się na przy żółtym garbusie. Mężczyzna wyciągnął paczkę czerwonych marlboro i skierował w stronę kobiety.
- Zapali pani? - zapytał.
- Nie, dziękuję.
Zapalił papierosa i zaciągnął się, patrząc w stronę rozmówczyni.
- Jest pani siódmą osobą, której towarzyszyłem podczas wizyty u wodza. Muszę powiedzieć, że tylko raz zdarzyło się coś takiego, jak dziś. Kilka tygodni temu zareagował podobnie, kiedy usłyszał o artykule w jakiejś gazecie. Artykuł sugerował, że babka Fuhrera była żydówką.
- Czytałam te bzdury. Gnoja, który to napisał udusiłabym gołymi rękami - oznajmiła z irytacją w głosie. - Proszę mi wyjaśnić jedną rzecz. Fuhrer, jeśli dobrze policzyłam, żyje już sto dwadzieścia dwa lata. Jak to
możliwe?
- Medycyna, droga pani. W sypialni wodza znajduje się sprzęt wartości stu milionów dolarów. Aparatura potrafi przedłużać żywotność komórek, lecz nie wiadomo na jak długo, niestety. Nasi japońscy konstruktorzy wciąż pracują nad ulepszeniem wspomnianej aparatury.
- Proszę mnie nie pytać o szczegóły - uprzedził, widząc zaskoczenie na jej twarzy. - Bo ich nie znam. Poza tym szereg przeszczepów organów, ścisła dieta, ciągłe transfuzje. To wszystko składa się w jedną całość. Jeszcze trzeba dodać opiekę najlepszych, japońskich specjalistów, którzy czuwają nad nim bez przerwy.
- Właśnie - wtrąciła. - Z tego co usłyszałam to Japończycy są wtajemniczeni?
- To ludzie honoru - wyjaśnił. - Potrafią utrzymać to w tajemnicy. Poza tym, są naszym sojusznikiem. Nawet teraz możemy na nich liczyć.
- Jeszcze jedno - przypomniał sobie. - Wódz bardzo dużo czasu spędza przy sztaludze. Przez te wszystkie lata stworzył około dwustu naprawdę świetnych obrazów. Nie możemy ich pokazać szerszej publiczności, ale co jakiś czas organizujemy wernisaże i aukcje dla zaufanych koneserów sztuki.
- Te obrazy, które widziałam na ścianach, to jego dzieła?
- Tak.
Mężczyzna rzucił niedopałek pod nogi i zadeptał go. Rozejrzał się po zaniedbanym obejściu, po czym otworzył drzwi od strony pasażera.
- Proszę wsiadać - zaproponował.
Kobieta stanęła przy otwartych drzwiach samochodu i spojrzała na rozmówcę.
- Wie pan, ten wybuch Fuhrera był tak naturalny, taki prawdziwy. Coś niesamowitego, aż ciarki przeszły mnie po plecach. Wszystkie jego przemówienia, które widziałam na archiwalnych filmach, oddają tylko w niewielkim stopniu moc, emanującą z jego głosu.
- Mam podobne zdanie. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak oddziaływał na ludzi, kiedy był młody i pełen energii.
- To musiało być cudowne... - powiedziała cicho, jakby do siebie i wsiadła do auta.
Mężczyzna zatrzasnął drzwi, obszedł pojazd dookoła i usiadł za kierownicą. Zanim włączył silnik, usłyszał:
- Zgadzam się z Fuhrerem i uważam, że należy sprowadzić z Niemiec pielęgniarkę. To niedorzeczne, żeby jakaś śmierdząca Boliwijka opiekowała się nim.
- Przypuszczam, że jest to wykonalne - odpowiedział. - Przepraszam panią za niewygody, ale proszę zrozumieć, to wszystko ze względu na bezpieczeństwo wodza. Między innymi dlatego, pani Eriko, musimy się poruszać takim samochodem. Wie pani, żydowski wywiad jest czujny.
- Rozumiem i niech się pan mną nie przejmuje. Bezpieczeństwo Fuhrera jest najważniejsze.