21-05-2011, 15:28
Czasami przysiadam na ławce i kontempluję przyrodę. Spoglądam na drzewa, wyławiam wzrokiem krzewy i gdy zaczynam czuć się błogo, zawsze pojawia się on. Cały biały lub żółty, z wielkimi skrzydłami, przemierza przestrzeń od kwiatka do kwiatka. Wiem, że jest piękny, ale gdy tylko go widzę, zaraz uzmysławiam sobie, jak krótkie potrafi być życie. W jego przypadku najwyżej parę tygodni i po zwiewnym motylku pozostanie jedynie suchy paproch. Żeby nie myśleć o nieuchronnym, odwracam wzrok od owada i usiłuję skoncentrować się na rzeczach przyjemnych. Zazwyczaj udaje mi się wykonać taki unik, ale bywają dni, gdy jakiś bielinek lub cytrynek nie daje za wygraną i pcha się przed moje oblicze bez cienia żenady. Wtedy kończą się żarty i zaczynam myśleć o tym, jak zemścić się na owadzie. Czy podtopić go trochę w sadzawce, czy może przypalić żywym ogniem przynajmniej jedno ze skrzydeł. Niech nie myśli sobie, durny motyl, że może latać tam, gdzie mu się podoba! Kiedy w końcu mija mi złość, spoglądam na motylka i zaczynam mu współczuć. Zastanawia mnie, czy jutro go jeszcze zobaczę i czy on przeczuwa swój niechybny koniec. Pogrążony w zadumie, podnoszę się wtedy z ławki i krok po kroku podążam w stronę domu. Kiedy wczoraj minąłem sadzawkę, podleciał do mnie cytrynek, usiadł na moim ramieniu i zapytał:
- Uważasz kolego, że tylko ja mam przesrane?
- Chyba nie… - zrobiło mi się nagle głupio.
- No, to co? – motylek puścił do mnie oko. – Polatamy?
- Uważasz kolego, że tylko ja mam przesrane?
- Chyba nie… - zrobiło mi się nagle głupio.
- No, to co? – motylek puścił do mnie oko. – Polatamy?
G.A.S - Groteska, Absurd, Surrealizm.