20-01-2010, 15:00
Oto początek nowego opowiadania, które zacząłem pisać dzisiaj w pracy. Sam nie wiem w co się to przerodzi, nawet nie mam ogólnego pomysłu na całość, to tylko kilka zdań, które wyszły mi z głowy Wiem, ze to krótkie, ale chciałbym jednak opinii o ogólnym odczuciu i klimacie. Tytuł dorobię, jak już będę wiedział, o co w tym chodzi. Zapraszam do lektury.
Yester stal na szczycie Pagórka, ukryty wśród gęsto pokrywających wzgórze zielonych krzewów i z uwagą spoglądał na zachód. Dzień miał się ku końcowi i jakiś zagubiony promień słońca znikającego za horyzontem oślepił na chwile jego wrażliwe na światło oczy. Zwęził źrenice i wytężył wzrok. W oddali, na rozleglej i porośniętej wysoką trawą równinie dostrzegł kilka ciemnych, poruszających się punkcików. Trwał tak jeszcze chwilę, zupełnie bez ruchu, obserwując zbliżające się powoli sylwetki. Był pewien, że tamci go nie widzą, był dobrze zaszyty w swojej kryjówce. Gdy już nabrał pewności, że obcy są tymi, których wypatrywał, wycofał się powoli i ostrożnie ruszył w dół zbocza, omijając co większe wykroty. Po tej stronie Pagórka teren był nierówny i poznaczony głębokimi koleinami – pozostałość po ciężkich wozach nomadów, którzy przeszli tędy podczas ostatniej pory deszczowej. Na czas jej trwania plemię Yestera przenosiło się w korytarze i pieczary wydrążone dawno temu przez lawę pod niedalekim pasmem gór. Schronienie to nie było zbyt suche ani cieple, ale było jedynym dostępnym w okolicy. Na myśl o wodzie przez jego grzbiet przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Zastrzygł uszami i przyspieszył kroku. Po chwili pochylił się, opadł na cztery kończyny i zaczął biec w stronę widocznej niedaleko ciemnej linii drzew, która dalej przemieniała się w gesty las. To było ich królestwo, ich terytorium. Plemię zamieszkiwało te tereny od niepamiętnych czasów. Tak długo, że po pierwszych osadnikach pozostały tylko legendy i nic nie znaczące imiona.
Yester biegł, nie oglądając się za siebie. Starszy musi się dowiedzieć o przybyszach jak najszybciej. Trzeba im zgotować odpowiednie powitanie.
Yester stal na szczycie Pagórka, ukryty wśród gęsto pokrywających wzgórze zielonych krzewów i z uwagą spoglądał na zachód. Dzień miał się ku końcowi i jakiś zagubiony promień słońca znikającego za horyzontem oślepił na chwile jego wrażliwe na światło oczy. Zwęził źrenice i wytężył wzrok. W oddali, na rozleglej i porośniętej wysoką trawą równinie dostrzegł kilka ciemnych, poruszających się punkcików. Trwał tak jeszcze chwilę, zupełnie bez ruchu, obserwując zbliżające się powoli sylwetki. Był pewien, że tamci go nie widzą, był dobrze zaszyty w swojej kryjówce. Gdy już nabrał pewności, że obcy są tymi, których wypatrywał, wycofał się powoli i ostrożnie ruszył w dół zbocza, omijając co większe wykroty. Po tej stronie Pagórka teren był nierówny i poznaczony głębokimi koleinami – pozostałość po ciężkich wozach nomadów, którzy przeszli tędy podczas ostatniej pory deszczowej. Na czas jej trwania plemię Yestera przenosiło się w korytarze i pieczary wydrążone dawno temu przez lawę pod niedalekim pasmem gór. Schronienie to nie było zbyt suche ani cieple, ale było jedynym dostępnym w okolicy. Na myśl o wodzie przez jego grzbiet przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Zastrzygł uszami i przyspieszył kroku. Po chwili pochylił się, opadł na cztery kończyny i zaczął biec w stronę widocznej niedaleko ciemnej linii drzew, która dalej przemieniała się w gesty las. To było ich królestwo, ich terytorium. Plemię zamieszkiwało te tereny od niepamiętnych czasów. Tak długo, że po pierwszych osadnikach pozostały tylko legendy i nic nie znaczące imiona.
Yester biegł, nie oglądając się za siebie. Starszy musi się dowiedzieć o przybyszach jak najszybciej. Trzeba im zgotować odpowiednie powitanie.
O_O_O
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams