Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Bez tytułu]
#1
Ot, takie opowiadanko napisane kiedyś na potrzeby konkursu... Za dużo elementów fantasy tu nie ma (jeśli w ogóle są), ale w takiej konwencji pisałem. Zachęcam do czytania i miłej lektury!

Mały kamień niepokojąco głośno uderzył w szybę zakładu kaletniczego na ulicy Garbarskiej. Mistrz Lech warknął groźnie, podniósł się ze stołka.
— Zajmę się tym — rzekł Merkon, odłożywszy buty, nad którymi pracował i wstając szybciej.
Wyjrzał przez drzwi na ulicę. Szczęśliwie trzech chłopców bawiło się w wojnę.
— Hej! — krzyknął na nich, rozglądając się ukradkiem. — Nie przeszkadzać w pracy!
Malcy momentalnie pospuszczali głowy. Żaden nie śmiał zaprotestować, a nawet nie zawinili.
Merkon odwrócił wzrok, zaczął przyglądać się ludziom na ulicy. Jakiś myśliwy obdzierał ze skóry świeżo upolowanego tchórza. Zaklął głośno, gdy wylewająca pomyje piętro wyżej kobieta go ochlapała. Paru mężczyzn obserwujących tę scenę z odległości kilku sążni wybuchło gromkim śmiechem.
Zobaczył go przy drugim końcu ulicy. Posłaniec był odziany w ciemną, wełnianą bluzę sznurowaną na torsie i farbowane na brunatno zamszowe spodnie. Stał w tłumie ludzi krążących po targu przylegającym do ulicy. Zaczął gestykulować, gdy tylko zrozumiał, że Merkon go dostrzegł.
Dwie uniesione dłonie po chwili opadły powoli. Jedna z nich chwyciła szybko powietrze. Na koniec posłaniec pomachał gwałtownie przedramieniem do przodu i do siebie.
Po zapadnięciu wzroku Merkon miał coś ukraść, nie zrozumiał tylko skąd. Zatupał nogą.
W odpowiedzi jego rozmówca pokręcił głową. Powtórzył gest, dodatkowo wyciągając drugą rękę przed siebie.
A więc nie od szewca, a od kowala. Merkon wzniósł do góry pięść, chcąc zapytać o przedmiot pożądania gildii złodziei.
Szybki ruch pięścią do przodu. Znaczy sztylet.
Uczeń kaletnika skinął głową, dając do zrozumienia posłańcowi, że wykona zlecenie, na co tamten zniknął zaraz w tłumie.
Merkon wrócił do zakładu, napotkał pytające spojrzenie mistrza Lecha.
— Malcy bawili się w strzelców króla Kostena — wyjaśnił.
— Żebym ich czasem nie strzelił — warknął Lech. — No dobra, chyba czas na przerwę. Poszedłbyś nam kupić świeżego chleba do gulaszu.
Merkon z uśmiechem wychynął na zewnątrz, nim zdążył zasiąść do przerwanej pracy. Udał się na targ, by rozpocząć swój codzienny trening.
Spostrzegł człowieka ubranego w ciemnozieloną liberię o bufiastych rękawach, w takim kolorze również pantalony. Zarządca jakiegoś bogatego mieszczanina. Za sobą miał tłumek pachołków, dźwigających zakupione towary.
Merkon podszedł do niego. Potknął się o niewidzialny, wystający z chodnika kamień.
— Ostrożnie, kmiocie! — rzucił gniewnie popchnięty zarządca. — Mam cię nauczyć chodzić?
— Wybaczcie, panie — Merkon ukłonił się aż do ziemi, odszedł szybko.
Uśmiechnął się, spoglądając na pękatą sakiewkę w dłoni. Część jej zawartości rzucił znajomemu żebrakowi, siedzącemu zawsze gdzieś w okolicach rynku.
Merkon udał się tam teraz, zainteresowany tłumem zebranym pod dybami. Tkwił w nich młodzieniec — najpewniej wciąż przed dwudziestką — notorycznie obrzucany przez tłuszczę jajami i zgniłymi jarzynami. Jego włosy ociekały żółtkami, na twarzy wykwitło mu kilka sińców.
Merkon bez żadnych trudności zabrał stojącemu obok mężczyźnie, również bombardującemu nieszczęśnika, dwie zgniłe cebule z torby na ramieniu — widać niektórzy przygotowywali pociski specjalnie na takie okazje. Pierwszą cebulą trafił w deskę, tuż nad głową skazanego na pośmiewisko. Po co miałby przysparzać biedakowi dodatkowego cierpienia? Drugą cebulą przycelował w jednego ze strażników pilnujących, by tłumu nie poniosło. Uśmiechnął się gdy po rynku, przebiwszy się przez zgiełk tłumu rozległo się głośne przekleństwo porządkowego, który właśnie oberwał zgniłą jarzyną w nos. Strażnik natychmiast zaczął rozglądać się po rynku, szukając sprawcy. Ujrzał Merkona, który właśnie przepychał się przez tłum, o wiele gwałtowniej, niż było to potrzebne. Zbrojny ruszył za nim wraz z kolegą.
Uwolniwszy się z tłumu Merkon uciekł jedną z ulic biegnącą prostopadle od rynku. Ale nie za szybko, tak, by powolni strażnicy mogli go śledzić. Skręcił w wąziutką uliczkę, zaułek wręcz i schował się za rogiem kamienicy. Chwilę później usłyszał sapanie goniących go. Tamci zwolnili, weszli między rząd domów, pilnie rozglądając się za zbiegiem. Minęli przyklejonego do ściany Merkona, który chwilę później wybiegł za nimi, jednego z nich obalił barkiem, łapiąc równocześnie za nogi i znów uciekł w szeroką ulicę.
Po kilku chwilach spojrzał przez ramię — gonił go już tylko jeden strażnik. Partner tego, który dostał cebulą. Merkon przyspieszył, nie dając żadnych nadziei odzianemu w kolczugę i hełm zbrojnemu, do tego z mieczem majtającym się u jego pasa.

***
Rozchylił okiennice, podciągnął się i wszedł do środka. Wylądował cicho na ziemi, rozejrzał się po izbie. Zaniepokoił go wciąż tlący się w dużym palenisku kowalskim żar, rzucający poświatę na wszystkie ściany — mogło to rodzić problemy ze skutecznym ukryciem się. Oprócz pieca z wbudowanym w ścianę kominem, w pomieszczeniu stało wiadro z wodą, której powierzchnię pokrywał popiół, wielkie kowadło ustawione na szerokim, obdrapanym pniu i mały kontuar stojący naprzeciwko drzwi wejściowych. Merkon podszedł do tego ostatniego i przeszukał go, próbując bezszelestnie wysuwać szuflady. Niestety, nie znalazł tam sztyletu, o którym mówił posłaniec, więc udał się schodami, ukrytymi za ścianką z desek, na górę. W pomieszczeniu tej samej wielkości nie zastał nikogo, w przeciwległej ścianie zobaczył jednak drzwi — musiał więc zachować ostrożność. Tutaj było więcej mebli — dwa kredensy ustawione pod ścianą, szafa i kufer. Stąpając bokiem na obutych w filcowe ciżmy stopach złodziej zbliżył się instynktownie do skrzyni, wyciągając zza pasa pęk wytrychów. Uklęknął, wsunął jeden z nich w zamek i zaczął powoli obracać. Usłyszał kliknięcie — jedyny dźwięk, jaki lubił wywoływać w czasie misji — po czym z uśmiechem uchylił wieko.
Na dnie pudła leżała starannie złożona, naoliwiona kolczuga. Spoczywało na niej kilka mniejszych elementów zbroi płytowej: naramienniki, nakolanniki i nałokietniki.
Przy tylnej ściance schowka wepchnięto podłużny pakunek zawinięty w szmatę i związany sznurkiem. Merkon, z uśmiechem rozsupłując go, domyślał się, że właśnie po to zawiniątko przyszedł.
Rzeczywiście, odkrył piękny kordzik o wąskim, długim na stopę ostrzu i inkrustowanej szmaragdami głowni. Był świetnie wyważony. Gdy wziął go do ręki, sztylet aż sam niemal tańczył między palcami złodzieja. Lekkie dotknięcie do skóry sztychem od razu ją rozcięło, a na palcu Merkona pojawiła się krew.
Zawinął i związał z powrotem pakunek, opuścił wieko kufra, nie zamykając zamka — i tak właściciel szybko dowie się o kradzieży. Powstał i po cichu ruszył ku schodom.
Wtem usłyszał dźwięk piętro niżej. Mógł to być cichy trzask w palenisku, jednak Merkon wolał nie wmawiać sobie, że jest bezpiecznie. Równie dobrze mogło to być skrzypnięcie podłogi pod czyjąś stopą. Ruszył cicho na dół. Tym razem lekka łuna pochodząca z pieca okazała się pomocna — zauważył, że czerwone linie światła, prześwitujące przez deski i padające na przeciwległą ścianę schodów, w niektórych miejscach były zasłonięte. Ktoś stał po drugiej stronie i czyhał na złodzieja. Merkon nasunąwszy na prawą rękę ćwiekowaną rękawicę skórzaną schodził dalej.
Udał, że nie dostrzegł przeciwnika, czekając, aż tamten rzuci się na niego. Skrytobójca doskoczył doń ze sztyletem w dłoni, jednym susem pokonując dzielący ich dystans. Merkon pochylił się, unikając ciosu. Lewą ręką uderzył rezuna w przedramię, wybijając mu nóż. Prawą, opancerzoną pięścią huknął go prosto w nos, aż tamten się zatoczył. Chwycił przeciwnika za poły czarnej kamizelki. Napastnik zdążył się już ocknąć, mając twarz zalaną krwią zacisnął dłonie na szyi złodzieja. Merkon podciął mu nogę, pchnął na rozżarzone palenisko. Trzymał, póki rezun nie przestał wrzeszczeć i szamotać się, robiąc przy tym niesamowity hałas.
Merkonowi zrobiło się niedobrze od smrodu palonej tkaniny i włosów. Szybko przeszukał zabójcę, zwracając uwagę na szyję — zobaczył tam srebrny wisiorek o kształcie małej sakiewki. Taki, jaki sam nosił. Rozgniewany zerwał sobie łańcuszek z owym podobnym trzosikiem — symbolem gildii złodziei, położył go na pierś trupa.
Wyglądało na to, że całe zadanie było tylko zasadzką na niego, choć nie mógł sobie uświadomić, dlaczego gildia chciałaby jego śmierci. Cokolwiek bądź — musiał zniknąć. Zmienić zawód — ten oficjalny — najpewniej również miasto. Prędzej czy później, zabójcom mogłoby się udać…
Odpowiedz
#2
Moje zastrzeżenia i smęty. Tongue
Cytat: rzekł Merkon, odłożywszy buty, nad którymi pracował i wstając szybciej.
Pierwszy imiesłów - ok, drugi daje już przesyt. Lepiej by brzmiało bez "wstając szybciej".

Cytat:Merkon odwrócił wzrok, zaczął przyglądać się ludziom na ulicy.
Może by tak zamienić przecinek na kropkę? Ot, takie sprytne nadanie dynamiki.
Cytat: Część jej zawartości rzucił znajomemu żebrakowi, siedzącemu zawsze gdzieś w okolicach rynku.
Merkon udał się tam teraz, zainteresowany tłumem zebranym pod dybami.
Tu mi mocno zgrzyta. Na początku niejasnym było dla mnie to, dokąd się udał. Do czasu ponownego przeczytania poprzedniego zdania. Samo to, że przechodził obok żebraka (a nawet rzucał mu skradzione drobne), "siedzącego zawsze gdzieś w okolicach rynku" daje wystarczający obraz tego, dokąd zmierza. Niemniej, "udał się tam teraz" jakoś mnie gryzie w oczy. Może to moja wyobraźnia, ale nie pasuje mi ten fragment. Mógłbyś to lepiej ująć, wiem o tym.
Cytat:Zmienić zawód — ten oficjalny — najpewniej również miasto.
Tu też mi coś nie pasuje, ale nie wiem co, więc rzucam pytanie do następnych komentatorów. Możliwe, że tu też mi się wydaje. Po prostu było mi trudno zrozumieć "tak z marszu" to zdanie. Jakoś tak. Tongue

Moje impresje.

Podoba mi się. Co tu dużo pisać. Niektóre opowiadanka (typu "Pudełko" Mirronda) mimo że są krótkie, mają beznadziejnie poupychane w sobie skomplikowane elementy świata wyobrażonego. Czy nie pisałeś już kiedyś opowiadanka, w którym też byli skrytobójcy i złodzieje? Coś mi się kojarzy, ale nie mogę go znaleźć między innymi Twoimi "produkcjami".
Tak czy inaczej, pomimo wrzucenia czytelnika in medias res bez wyjaśnienia czegokolwiek, to czyta się przyjemnie i bez wrażenia, że coś jest niedopowiedziane, czy że czegoś się nie rozumie. Może dlatego, że nie jest to ostre fantasy (o ile w ogóle jest to fantasy, jak już wspomniałeś), a może dlatego, że narracja jest lekka i sprawna.
Ładnie podane, smacznie ugotowane, pochłania się ze smakiem. Ot, tyle mogę napisać.
Nie mam się do czego przyczepić. Całkiem lubię Merkona i w sumie mógłbyś napisać o nim coś jeszcze. Przyjmę z wielką chęcią. Smile
Odpowiedz
#3
Po pierwsze, dziękujęSmile
Co do pierwszej i trzeciej uwagi się ustosunkuję, rzeczywiście przydałoby się zmienić. Do pozostałych mam obiekcje, może inni mnie jeszcze bardziej przekonająWink
Więcej na taki temat nie pisałem, aczkolwiek lubię czytać o przyczajkach i grać w Baldur's Gate złodziejem, więc być może jeszcze coś powstanieWink.
Właśnie osoba Merkona sprawia, że jest to fantasy... Nie ma tu tego napisanego, ale jest elfem, choć u mnie elfy wolę nazywać "rusałami", tak po słowiańsku (studiowało się w końcu slawistykę, trzeba coś oddać z tego długuWink). Planuję napisać z jego udziałem jeszcze jakieś opowiadanie, ba, sagę nawetWink.
Odpowiedz
#4
Baldur's Gate mówisz... wygląda nieźle, trochę jak Diablo II. Może pogram.

Miej obiekcje, słusznie. To tylko takie moje spostrzeżenia, nie zawsze poprawne. Smile
To, że jest nie-człowiekiem tłumaczy jego nadnaturalną zwinność i spostrzegawczość.

Czekam zatem z niecierpliwością na ciąg dalszy! Wink
Odpowiedz
#5
Cytat:Szczęśliwie trzech chłopców bawiło się w wojnę.

Brzmi to jak "na szczęście trzech chłopców bawiło się w wojnę", a chyba nie o to chodzi?

Cytat:Zaklął głośno, gdy wylewająca pomyje piętro wyżej kobieta go ochlapała.

Niezgrabnie trochę.
"Zaklął głośno, gdy ochlapały go pomyje wylane przez kobietę zamieszkującą piętro wyżej"
"Zaklął głośno, gdy ochlapały go pomyje wylane z wyższego piętra"

or something...

Cytat:— Żebym ich czasem nie strzelił — warknął Lech
- Żebym ich ja czasem nie (u)strzelił" brzmiałoby lepiej.

Cytat:Merkon z uśmiechem wychynął na zewnątrz, nim zdążył zasiąść do przerwanej pracy.
Wychynął = wysunął się zza czegoś. A tu chyba chodzi o to, że wyszedł.

Cytat:Spostrzegł człowieka ubranego w ciemnozieloną liberię o bufiastych rękawach, w takim kolorze również pantalony.
Druga częśc zdania trochę niezgrabna.
np. - i pantalony w tym samym kolorze

Cytat:Zarządca jakiegoś bogatego mieszczanina.
?

Był to zapewne...
Wyglądał jak...
Był to...

Albo coś takiego by się przydało.

Cytat:Uśmiechnął się gdy po rynku, przebiwszy się przez zgiełk tłumu rozległo się głośne przekleństwo porządkowego, który właśnie oberwał zgniłą jarzyną w nos. Strażnik natychmiast zaczął rozglądać się po rynku, szukając sprawcy.

Cytat: jednego z nich obalił barkiem, łapiąc równocześnie za nogi

Niby się domyślam o co chodzi, ale wcale nie jestem pewny, czy się dobrze domyślam.

Cytat:Merkon nasunąwszy na prawą rękę ćwiekowaną rękawicę skórzaną schodził dalej.
Dziwacznie. Dlaczego nie "ćwiekowaną, skórzaną rękawicę" ?

Cytat:Napastnik zdążył się już ocknąć,

Z czego? Z "zatoczenia"?



A ogólnie, jeśli idzie o fabułę, rzec mogę - no poszedł coś tam ukraść, a tam zasadzka. No i?
Odpowiedz
#6
Cytat:Brzmi to jak "na szczęście trzech chłopców bawiło się w wojnę", a chyba nie o to chodzi?
O to właśnie chodziło. Bo wyszedłszy na dwór rozglądał się za posłańcem, a miał pretekst, żeby powiedzieć, że to niby dzieci rzuciły tym kamieniem.
Cytat:Dziwacznie. Dlaczego nie "ćwiekowaną, skórzaną rękawicę" ?
W sumie raczej chodziło o "ćwiekowaną rękawicę ze skóry", ale uznałem, że tak lepiej... Źle?
Cytat:Z czego? Z "zatoczenia"?
W sumie bardziej z ciosu w nos, ale z tego też...
Cytat:no poszedł coś tam ukraść, a tam zasadzka. No i?
No i... tyleSmile Końcówka wskazuje, że później cośtam się będzie działo, ale jeszcze tego nie opisałemWink
Odpowiedz
#7
Cytat:Merkon przyspieszył, nie dając żadnych nadziei odzianemu w kolczugę i hełm zbrojnemu, do tego z mieczem majtającym się u jego pasa.

Tu dałbym nieco inny zwrot zamiast majtający i ogólnie przemyślałbym to zdanie.

Cytat:Stąpając bokiem na obutych w filcowe ciżmy stopach złodziej zbliżył się instynktownie do skrzyni, wyciągając zza pasa pęk wytrychów.
A niby jaki instynkt każe zbliżać się do skrzyń Tongue

Cytat:Lewą ręką uderzył rezuna w przedramię, wybijając mu nóż. Prawą, opancerzoną pięścią huknął go prosto w nos, aż tamten się zatoczył. Chwycił przeciwnika za poły czarnej kamizelki. Napastnik zdążył się już ocknąć, mając twarz zalaną krwią zacisnął dłonie na szyi złodzieja. Merkon podciął mu nogę, pchnął na rozżarzone palenisko. Trzymał, póki rezun nie przestał wrzeszczeć i szamotać się, robiąc przy tym niesamowity hałas.

Te zdania mogą się obejść bez zaimkozy: "mu, go,mu" W zasadzie tylko drugie "Mu" ma rację bytu.

Warsztatowo fajny w sumie kawałek. Wygląda to na wprwkę pisarską raczej albo i wstęp do czegoś. Nie sądzę, żeby wisiorki w kształcie sakiewki były dobrym pomysłem. Raczej złodzieje bardzo dbają by nie zostać rozpoznani. Czyżby reszta społeczeństwa była cokolwiek słabawa na umyśle coby się nie połapać Tongue
W sumie, że kolo jest Rusałem czy innym tam nieludziem, nie połapał bym się. No ale w sumie chyba o tym wzmianki nie było.

Osobliwa sympatia (mówisz, że lubisz postać złodzieja). Ja we własnej pisaninie, a i w życiu staram się wprost przeciwnie - robić takowym brzydkie "kuku"

Czyli merytorycznie i technicznie nieźle. Znaczy trzymasz poziom.
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#8
Cytat:A niby jaki instynkt każe zbliżać się do skrzyń Tongue
Jak tak się zastanowić, to rzeczywiście głupie wyrażenie xD
Cytat:Wygląda to na wprwkę pisarską raczej albo i wstęp do czegoś.
Właściwie to obie te rzeczy jednocześnieSmile. Jak już wspomniałem, mam w planie powieść z tym bohaterem, ale na razie chyba popiszę trochę opowiadań, również z jego udziałem, żeby ulepszyć warsztat i wczuć się w postaćSmile.

Co do sympatii do złodziei mogę powiedzieć tak: lubię, ale takich "porządnych" (chciałem napisać w stylu Robina Hooda, ale on chyba nie do końca był złodziejem, raczej partyzantem Wink), takich, co ogólnie są w porządku, a że mają predyspozycje do takiego działania, to i działająSmile.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości