Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bernard dentysta.
#1
Przed wami pierwsza część przygód Bernarda Dentysty w moim autorskim systemie fabularnym "Horyzont".


Zapewne znajdziecie trochę błędów, więc od razu za nie bardzo przepraszam. Miłej lektury i czekam na opinie. Smile



Bernard Morawiecki
Samozwańczy Dentysta

TAJEMNICA B16


I

Gdy pierwszy raz wyruszyłem z centrali Rzeczpospolitej Narodów mieszczącej się w starym metrze warszawskim i skierowałem się w stronę Berlina, po drodze spotkała mnie przedziwna sytuacja. Muszę tutaj nadmienić, że była to moja pierwsza w życiu, tak długa podróż.



Mój do połowy pusty plecak wydał się nagle niesamowicie ciężki, gdy przede mną stanęła grupka ludzi. Umorusani i obdarci, na pierwszy rzut oka krańcowo wygłodzeni, lustrowali mnie złowrogim, niepokojąco bystrym spojrzeniem szeroko rozwartych oczu. Pierwsza dwójka zaszarżowała zanim na dobre uświadomiłem sobie niebezpieczeństwo. Instynktownie ścisnąłem spust mojego m30.

Chmara śrutu, przeorała bark pierwszego z nadbiegających. Trafiony wywinął pokraczne salto, obryzgując ulicę czerwoną juchą. Gdy drugi dobiegł do mnie i brał zamach do uderzenia kawałkiem drąga, trzasnąłem go kolbą w szczękę, Pożółkłe zęby prysnęły spomiędzy rozbitych warg. Teraz wiedziałem już na pewno. To nie byli kanibale...

Gdy mężczyzna zatoczył się w tył, strzeliłem mu w banie. Coś eksplodowało oślepiającym snopem iskier, gdy jego głowa rozpadła się w kawałeczki. Wyglądało to zupełnie jakbym strzelił z bliska w transformator. Ciało padło podrygując, mózg rozchlapał się po chodniku krwawym wachlarzem.
Przecież nie mam śrutu z ładunkami elektrycznymi. Przemknęło mi wtedy przez myśl.
Nie było czasu, aby się zastanawiać. Pozostali trzej ruszyli do ataku. Bez krzyków bojowych, bez przekleństw, bez jakichkolwiek emocji biegli zupełnie jakby byli w bezwolnym transie.
W komorze oczekiwały 4 naboje.

Jacyś pomyleni! W głowie zabrzmiał znajomy głos mojej podświadomości.
Zdziwiłem się bardzo, gdy kilka centymetrów obok mojego prawego ramienia świsnął pocisk. Jeden z tych palantów miał w rękach glock'a! Jak mogłem tego nie zauważyć!? Skarciłem się w myślał i sprintem, klucząc na boki, pobiegłem ku najbliższemu budynkowi. Przez zrujnowane wejście wskoczyłem w wąski korytarz. Niemal tracąc oddech, wpadłem do jednego z pokoi. Okno wychodzące na ulice stało się dla mnie szansą. Dopadłem do krawędzi. Spojrzałem na zewnątrz. Dostrzegli mnie, padły dwa lub trzy strzały. Nie trafili.
– Pindy nie dają za wygraną! – wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Wychyliłem się, podrzucając broń do ramienia. Ścisnąłem spust strzelby. Chmura rozżarzonej śmierci trafiła tego z gazrurką prosto w brzuch. Cisnęło nim z dwa metry do tyłu. Upadł z wielka dziurą w żołądku, nie wydając żadnego krzyku.
Drugi zdążył wbiec do wnętrza. Jego kroki zadudniły w korytarzu. Kucnąłem pod okno, chyba tylko cudem unikając pocisku z glocka wystrzelonego z ulicy. Odwróciłem się w stronę drzwi, przeładowałem i krzyknąłem.
– Te! Baran!
Wpadł do pomieszczenia. Huk wystrzału niemal mnie ogłuszył. Urwało mu nogę. Biodro zamieniło się w buchający krwią krater. Mężczyzna zwalił się na ziemie, wijąc się niemrawo w upiornym milczeniu.
Pozostał ten najniebezpieczniejszy. Ile pocisków mogło zostać w jego glocku? Wyciągnąłem lustereczko dentystyczne, ostrożnie uniosłem je ponad krawędź okna i spojrzałem na ulice. Pusto. Kilka chwil skrupulatnie przeczesywałem wzrokiem zacienione zakamarki, bezskutecznie starając się opanować drżenie dłoni. Gdy w końcu odważyłem się wychylić, dojrzałem tylko ciemny kształt, który przysiągłbym, zeskakiwał z trzeciego piętra pobliskiego budynku. Mogło mi się zdawać, ale raczej przypominało to człowieka.


II

Teraz żałowałem, że wybrałem jako główną trasę starą obwodnicę E30. Jeszcze nie dotarłem do Poznania, a już miałem takie problemy w mieście Wrześno, że aż dupa boli.



Była godzina popołudniowa gdy wyszedłem z budynku i powolnym krokiem, między fragmentami zarośniętych domów, powoli sunąłem w stronę wyznaczonej wcześniej drogi. Puste ulice jak w każdym prawie mieście dawały do zrozumienia, że i tutaj od czasu do czasu pojawiają się patrole Kohorty. Dlatego rzadko kto miał odwagę mieszkać na powierzchni. Chociaż nie ukrywam, zdarzyło mi się słyszeć o takich ludziach.
Gdy tak przedzierałem się przez cmentarzysko małego miasteczka, w pewnym momencie zobaczyłem przygarbioną kobietę biegnącą z torbą, w stronę jakiegoś większego budynku. Ogarnęła mnie niezdrowa ciekawość. W mojej głowie pojawiło się bardzo zabójcze pytanie;
Gdzie ona biegnie? A może ktoś lub coś ją goni?
Nie myśląc ani chwili dłużej wskoczyłem do jednej z bocznych uliczek i po cichu rozpocząłem pościg. Kobieta bardzo się śpieszyła, czułem w jej ruchach panikę i być może przerażenie. Nie wiem ile miała lat.
Nagle wbiegła przez stare drzwi do jakiegoś zniszczonego parterowego budynku. Cały czas byłem za nią, aż stanąłem jak wryty przed mężczyzną który celował do mnie z kałacha. Był wysoki i dobrze zbudowany, miał na sobie brudne niebieskie jeansy i skórzaną kurtkę.
Na prawym ramieniu miał znak P.O.C...
- Kim jesteś i czemu gonisz tą kobietę - powiedział szybko, grubym i oschłym głosem.
- Jestem Bern, znaczy Bernard... Eee Dentysta z warszawy - odpowiedziałem pośpiesznie, podnosząc w tym samym momencie ręce.
- Nie wyglądasz mi na dentystę - stwierdził z przekąsem mężczyzna.
- Bo to moje hobby które w tych ciężkich czasach znalazło swoje ujście - uśmiechnąłem się nieznacznie.
- Czemu goniłeś Elizę? - wycelowana broń strażnika ani drgnęła.
- Widziałem jak strasznie szybko biegła, jakby w panice. Pomyślałem, że potrzebuje pomocy. -
- Pomocy?! Od Ciebie? Dentysty?
- Przed, niespełna, trzydziestoma minutami miałem starcie z dziwnie wyglądającymi osobnikami. Myślałem, że ten jeden co przeżył, gonił tą kobietę. - na twarzy nieznajomego wylazł grymas zdziwienia.
- Widziałeś duchy?
- Jakie duchy? - zapytałem zaniepokojony.
- To ofiary politycznych. Co jakiś czas patrolując tutejsze ulice w poszukiwaniu nowych kandydatów do kolekcji sterowanych chodzących trupów.
- Jakich znowu politycznych ?- zapytałem niezmiernie zaciekawiony. Do tego, aż stopnia, że opuściłem obie ręce.
- HOLA HOLA! KOLEGO! ŁAPKI W GÓRĘ! - podniosłem je szybko i dodałem, aby nie wprowadzać niepotrzebnego napięcia.
- Macie tutaj polityków?
- Nie, to nie są politycy o jakich pewnie myślisz. To są specjalne jednostki Kohorty przejmujące wolę ludzi którzy posnęli w nieodpowiednich miejscach i w nieodpowiednim czasie. Nie wiesz o nich?
- Nie. Jak już wcześniej mówiłem jestem dentystą z warszawy, dokładnie z Centrali Rzeczpospolitej Narodów. O! Proszę, tutaj są papiery! - spojrzałem na jedną z moich kieszeni na lewej piersi. Mężczyzna nie zdejmując ze mnie muszki, wyjął czerwoną kartę i szybko podsunął do swojej tarczy energetycznej. W tym właśnie momencie, przed jego oczami ukazały się moje dane osobowe w postaci wirtualnej kartoteki.
- Bernard Morawiecki, oryginalność dokumentu: sto procent, brak śladów ewentualnych modyfikacji Kohorty
- Zgadza się!
- Tu rzeczywiście jest napisane, że jest pan specjalistą od zębów. - zaśmiał się i opuściwszy w dół broń dodał.

- Witamy w Wrześno Dolnym, panie Bernardzie! - poczym odsunął się od wejścia ukazując małe pomieszczenie. Kiedyś pewnie to była czyjaś kuchnia z schodami do piwnicy. Kiedyś, bo teraz to było wejście do małego schronu. Schody były drewniane i bardzo mocno skrzypiały. Przede mną rozciągnął się podziemny świat wydrążony ciężką pracą ludzi. Zmęczonych ludzi.

Podziemny korytarz był wykopany prowizorycznie, podtrzymywany przeróżnymi fragmentami pozostałości tamtych czasów. Drewniane stropy mieszały się z metalowymi konstrukcjami pospawanymi w pośpiechu. Wzdłuż tunelu wisiał rząd lampek zasilanych w ten czy inny sposób. Gdy wsłuchiwałem się w odgłosy otoczeniu aby usłyszeć chociaż szum pracującego agregatu, na pierwszym i drugim planie były tylko ludzkie rozmowy. Może za nim piekło nadleciało nad ziemię, ludność tego miasteczka miała jakiś niekonwencjonalny generator prądu. Coś na zasadzie baterii Kohorty używanych w niektórych urządzeniach, które ładowały sie samoczynnie, podłączone na przykład do ziemi. Podobno pracowały na zasadzie pobierania wszelkiej żywej materii... podobno.

Ludzie przypatrywali mi się ciekawsko gdy przemierzałem kolejne metry korytarza który powoli schodził co raz niżej. Sposób wykopania tunelu mnie nie dziwił. Podobno elita Kohorty traci łączność z centralą po pięciu może siedmiu metrach od powierzchni dlatego większość mieszkań zaczyna się dopiero na niższych kondygnacjach.

Tak też było i tutaj.

Po dosłownie kilku minutach doszedłem do wielkiej groty w której były porozstawiane lepianki, chatki, namioty i wszelkiej maści pomieszczenia zrobione dosłownie ze wszystkiego. Teraz wiedziałem, że sama grota nie była już wykonana przez mieszkańców. To uczyniła natura.

- Ej! - ktoś złapał mnie za bark i odwrócił. Nie byłem przygotowany na coś takiego. Mój tępy wyraz twarzy przywitał średniego wzrostu nieznajomego. Jego ubranie było całe w stwardniałym błocie i jakiś elementach roślinności.
- To Ty jesteś tym dentystą?
- Tak. Znaczy potrafię zrobić to i owo z zębami.- odparłem zmieszany nagłością spotkania.
- To dobrze. Słuchaj. Od tygodnia tak bardzo boli mnie jeden z tylnich zębów, że kurwicy można dostać. Nie mogę się nawet skupić na robocie.
- No dobra. Zobaczę co da się zrobić ale do tego potrzebuje dobrego światła i solidnego krzesła dla Ciebie.
- Żaden problem. Chodź za mną. Tylko się nie zgub!
Gdy przemierzaliśmy tę wielką grotę, byłem pełen podziwu. Na pewno wiele pracy kosztowało ludzi doprowadzenie do takiego stanu i wyglądu tego miejsca. Przez chwilę byłem nawet przekonany, że te niepozorne korytarze z kramikami, lepiankami i stoiskami mają swoje nazwy jak ulice kiedyś na górze.

Niestety tej obserwacji nie zdążyłem zweryfikować bo mój "pacjent" właśnie staną i pokazując ręką na robiący wrażenie, solidny dom z czerwonej cegły, poinformował, że właśnie dotarliśmy do centrum władzy tego podziemnego przybytku.

Z zewnątrz dom posiadał dwa piętra, każde o wysokości nie przekraczającej dwóch, może dwóch i pół metra. Budynek wyglądał groteskowo na tle jaskini, ale na pewno stanowił też świetny punkt obronny w razie ataku na podziemne miasteczko. Stare i połamane cegłówki porozrzucane gdzieniegdzie świadczyły o tym, że kruszec był zebrany z góry. Kolejny dowód na zaciętość mieszkańców.

W środku panowała cisza i spokój. Z tego co zaobserwowałem pierwsze niskie piętro zajmowali żołnierze, pewnie ochrona tego miejsca, zaś na górze była siedziba władz. Nieznajomy wprowadził mnie do małego pomieszczenia z wielką lampą, stolikiem i dwoma krzesłami.

- To chyba wystarczy doktorku? - gdy włączył lampę zrozumiałem, że znajduję się w swego rodzaju pokoju przesłuchań. Nieznajomy usiadł na krześle i otworzył usta. Po kilku chwilach na stoliku rozstawiłem wszystkie potrzebne mi przybory do rozpoczęcia prac nad zębami "klienta".
Dobrze, że znam się na chemii i mam schemat wyrabiania masy uzupełniającej ubytki. W innym przypadku stracił bym fortunę, a może i życie, szukając przedwojennych zapasów tego materiału... pomyślałem, patrząc na zęby nieznajomego.


- I jak? Lepiej? - Zapytałem się po skończonej robocie, gdy pakowałem swoje narzędzia do torby.
- Jeszcze jakoś ćmi,... ale rzeczywiście ten ból, co był wcześniej, ustąpił. Masz talent doktorku! - Nieznajomy pogratulował mi serdecznie i dodał.
- Jestem Feliks. Dowódca P.O.C . Muszę przyznać, że z początku nie wierzyliśmy, że jesteś dentystą ale teraz nikt nie ma w to wątpliwości. - uśmiechnąłem się nieznacznie na ten potok komplementów.
- Pewnie gdybyśmy zaproponowali Ci pozostanie w naszej miejscowości i otworzenie swojego małego gabinetu, usłyszelibyśmy negatywną odpowiedź.
- Niestety.
- No dobrze. To w czym chcesz zapłatę za wykonaną robotę i czy masz czas aby popracować jeszcze dla kilku innych osób?
- Przydałoby mi się kilka naboi do strzelby, trochę jedzenia i kilka litrów wody na dalszą podróż, jeżeli natomiast dołożycie garść bitów mogę zająć się jakąś niedużą liczbą nowych pacjentów...
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#2
Cytat:W głowie zabrzmiał znajomy głos mojej podświadomości.
zrezygnowałbym z tej uwagi. niedorzecznym jest słyszeć swą podświadomość Smile po prostu źle rzecz nazwałeś, ale oczywiście odebrałem przesłanie.
Cytat:czułem w jej ruchach panikę i być może przerażenie. Nie wiem ile miała lat.
nie brzmi to dla ciebie śmiesznie? w sumie panika sugeruje przerażenie, gdyż jest jej wynikiem, stopniem wręcz.
Cytat:Kim jesteś i czemu gonisz tą kobietę
ę
poprawiaj błędy dokładniej, zamiast deklarować, że jest ich wielość.
Cytat:Witamy w Wrześno Dolnym, panie Bernardzie! - poczym odsunął się od wejścia ukazując małe pomieszczenie. Kiedyś pewnie to była czyjaś kuchnia z schodami do piwnicy.
generalnie ignorowałem błędy, tłumacząc sobie, że część albo wyłapiesz i nauczysz się unikać, część robisz przypadkowo, a inną część, taką jak np błędy interpunkcji, które masz, można w zasadzie olać, bo jest minoryczna.
tutaj za to się rozeźliłem Smile to i cytuję. popraw.

jakoś nie pasują mi niesolidne, drewniane schody do schronu...

Cytat:Coś na zasadzie baterii Kohorty używanych w niektórych urządzeniach, które ładowały sie samoczynnie, podłączone na przykład do ziemi. Podobno pracowały na zasadzie pobierania wszelkiej żywej materii... podobno.
średnioś się przyłożył. no ale dobra.
Cytat:pomyślałem, patrząc na zęby nieznajomego.
daruj to, wytnij. w ogóle zawsze zadawaj sobie pytanie, jak to wygląda pod kątem realizmu. akurat sobie o tym pomyślał, tak? nieciekawie to się prezentuje.


czytywalne. napisane po macoszemu, pozbawione klimatu, polotu, usiane błędami, ale lekkie i strawne zarazem. nie mam ochoty czytać więcej, ale nie mam żalu, że przebrnąłem przez niniejszy fragment. tyle bym powiedział tytułem oceny. może być.
Odpowiedz
#3
Cytat:Gdy pierwszy raz wyruszyłem z centrali Rzeczpospolitej Narodów mieszczącej się w starym metrze warszawskim i skierowałem się w stronę Berlina,
Powtórzone „w”. Napisałbym „...kierując się w stronę Berlina,”

Cytat:Instynktownie ścisnąłem spust mojego m30.
Raczej „nacisnąłem”.

Cytat:Trafiony wywinął pokraczne salto, obryzgując ulicę czerwoną juchą.
Sądzę, że lepiej by zabrzmiało „czerwona krwią”. Naturalniej i prościej.

Cytat:Gdy mężczyzna zatoczył się w tył, strzeliłem mu w banie.
„banie” to liczba mnoga. Miał ich kilka? Teoretycznie powinno być „banię”.

Cytat:Coś eksplodowało oślepiającym snopem iskier, gdy jego głowa rozpadła się w kawałeczki.
„na kawałki.”

Cytat:W głowie zabrzmiał znajomy głos mojej podświadomości.
„mojej” do usunięcia. Wiadomo, że twojej, a zaimków zawsze za dużo.

Cytat:Zdziwiłem się bardzo, gdy kilka centymetrów obok mojego prawego ramienia świsnął pocisk.
„mojego” - jak wyżej.

Cytat:pobiegłem ku najbliższemu budynkowi.
Lepiej by brzmiało „w stronę najbliższego budynku.”

Cytat:Okno wychodzące na ulice stało się dla mnie szansą.
Chyba chodził o jedną ulicę, więc „ulicę” – nie „ulice”.

Cytat:Cisnęło nim z dwa metry do tyłu.
Cisnęło nim ze dwa metry do tyłu.

Cytat:Kucnąłem pod okno,
Kucnąłem pod oknem.

Cytat:Mężczyzna zwalił się na ziemie, wijąc się niemrawo w upiornym milczeniu.
Powtórzone „się”. Drugie można opuścić.

Cytat:Mogło mi się zdawać,
Lepiej „wydawać”.

Cytat:W mojej głowie pojawiło się bardzo zabójcze pytanie;
Dlaczego zabójcze?

Cytat:- Jestem Bern, znaczy Bernard... Eee Dentysta z warszawy -
Warszawy

Cytat:- Bo to moje hobby które w tych ciężkich czasach znalazło swoje ujście
Przecinek przed „które”.

Cytat:- Przed, niespełna, trzydziestoma minutami miałem starcie z dziwnie wyglądającymi osobnikami.
Te przecinki są zbędne. Przydałby się natomiast przed „miałem”.

Cytat:gonił tą kobietę. - na twarzy nieznajomego
Albo kropka i „Na” dużą literą, albo bez kropki. Taka zasada zawsze obowiązuje.

Cytat:Co jakiś czas patrolując tutejsze ulice w poszukiwaniu nowych kandydatów do kolekcji sterowanych chodzących trupów.
Zdanie błędnie zbudowane. I na dokładkę nie wiadomo o co chodzi.

Cytat:- Jakich znowu politycznych ?- zapytałem niezmiernie zaciekawiony. Do tego, aż stopnia, że opuściłem obie ręce.
- Jakich znowu politycznych ?- zapytałem niezmiernie zaciekawiony. Poruszyło/zaintrygowało/uderzyło mnie to do stopnia, że opuściłem obie ręce.

Cytat:Może za nim piekło nadleciało nad ziemię,
„zanim”

Cytat:Podobno pracowały na zasadzie pobierania wszelkiej żywej materii... podobno.
Podobno pracowały na zasadzie pobierania wszelkiej żywej materii. Podobno.

Cytat:Ludzie przypatrywali mi się ciekawsko gdy przemierzałem kolejne metry korytarza który powoli schodził co raz niżej.
Ludzie przypatrywali mi się z ciekawością, gdy przemierzałem kolejne metry korytarza, który powoli schodził coraz niżej.

Cytat:Sposób wykopania tunelu w ten sposób mnie nie dziwił.
Taki sposób wykopania tunelu mnie nie dziwił/zdziwił.

Cytat:Podobno elita Kohorty traci łączność z centralą po pięciu może siedmiu metrach od powierzchni dlatego większość mieszkań zaczyna się dopiero na niższych kondygnacjach.

Przecinek przed „dlatego”.

Cytat:Po dosłownie kilku minutach doszedłem do wielkiej groty w której były porozstawiane lepianki,
„dosłownie” do usunięcia i przecinek przed „w której”.

Cytat:- To Ty jesteś tym dentystą?
„Ty” mała literą.

Cytat:- No dobra. Zobaczę co da się zrobić ale do tego potrzebuje dobrego światła i solidnego krzesła dla Ciebie.
Przecinek przed „ale” i „potrzebuję”.

Cytat:Niestety tej obserwacji nie zdążyłem zweryfikować bo mój "pacjent" właśnie staną i pokazując ręką na robiący wrażenie,
Przecinek przed „bo” (napisałbym „gdyż”) i „stanął”.
Cytat:Z zewnątrz dom posiadał dwa piętra,
Powtórzone „dom” - było w poprzednim zdaniu. Napisałbym „Z zewnątrz posiadał on dwa piętra,”

Cytat:Z tego co zaobserwowałem pierwsze niskie piętro zajmowali żołnierze,
Przecinek przed „pierwsze”.

Cytat:- I jak? Lepiej? - Zapytałem się po skończonej robocie, gdy pakowałem swoje narzędzia do torby.
„się” należy usunąć.

Cytat:że jesteś dentystą ale teraz nikt nie ma w to wątpliwości.
że jesteś dentystą, ale teraz nikt w to nie wątpi.

Masz pomysł na opowiadanie, akcja toczy się szybko, nie ma dłużyzn, choć z drugiej strony trochę brakuje opisów i bliższej charakterystyki postaci, wszystko jest nieco zbyt powierzchowne. I ta duża ilość błędów oraz różnego rodzaju potknięć, wymaga starannej i wnikliwej korekty.
Odpowiedz
#4
Czyli praca, praca, praca... dzięki wielkie za krytykę! Smile Do następnego!
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#5
III
Zbliżała się kolejna noc. Poznań był co raz bliżej. Według starych map, przede mną znajdowało się jeszcze jedno małe miasteczko. Żerniki. Byłem zmęczony i ospały gdy w ciemnościach dotarłem do miejsca tej strasznej tragedii.


Samochód obity grubymi blachami leżał w rowie, a w jego boku ziajała wielka czarna dziura. Prawdopodobnie efekt uderzenia jakiegoś pocisku energetycznego. Metalowe pozostałości samochodu gdzie nastąpiło uderzenie były stopione. Przy wraku leżało kilka ciał. Dwaj mężczyźni, leżący kilka metrów od samochodu, byli rozszarpani pociskami sporego kalibru. Kobieta leżąca bezpośrednio przy wraku nie miała połowy ciała. Być może siedziała w miejscu uderzenia ładunku energetycznego bo jej istniejąca górna powoła była bardziej stopione niż nadpalone.
Kilkanaście metrów dalej, praktycznie na środku drogi, stał unieruchomiony wan. Jego przód nie istniał. Takie same efekty zniszczenia jak w osobówce. Dlatego pozostałości pasażerów, jeżeli takowi istnieli, były praktycznie nie do odnalezienia.
Żadnych śladów grabieży. Czysta przemoc. Nerwowo poprawiłem paski plecaka na ramionach gdy przez myśli przeszła burza strachu, którą ktoś kiedyś nazwał Kohortą.
Wtedy usłyszałem w oddali warkot silnika. Dźwięk zbliżał się od strony Września Dolnego.
Ktoś mnie śledzi? Pomyślałem zaniepokojony i bez namysłu wszedłem w las po prawej stronie drogi. Kucnąłem przy najbliższym drzewie. Przeładowana M30 odezwała się leniwie w ciemnościach.
Po kilku minutach, na miejscu tragedii, pojawił się mężczyzna. Jego czarny jednoślad był przystosowany do długich podróży po trudnym terenie, to było pewne. Grube opony osadzone na sporym zawieszeniu i blachy karoserii tego motocykla były stworzone tylko po to aby być wytrzymałą, wręcz niezniszczalną gwarancją przeżycia. Sam nieznajomy wyglądał przerażająco. Posiwiałe włosy opadające na twarz spod kolonialnego kapelusza oraz lenonki wzbogacały tylko szalony uśmiech jeźdźca, gdy ten z petem w gębie zszedł z motoru i zaczął oglądać scenę mordu, mrucząc coś po nosem.
Miał niebieskie jeansowe spodnie, skórzane wysokie buty z grubą podeszwą oraz tęgą, skórzaną i naszpikowaną blachami kurtkę motocyklisty. Przy lewym boku, dzięki włączonemu światłu drogowemu jego rumaka, dostrzegłem sporej wielkości, jak na broń tego typu, pistolet.
Gdy kucałem oparty o drzewo, w mojej głowie zrodziły się niebywałe pomysły. Jeden z nich podpowiadał mi abym zapytał się jego o ewentualną możliwość podwiezienia do Poznania. W końcu byłem dentystą, co mogło mi sie stać?

- Więc jesteś dentystą i idziesz do Poznania? - Jego ręka z dużą giwerą wycelowaną w moją stronę nawet nie drgnęła odkąd wyszedłem zza ukrycia. Nieznajomy miał gruby i ochrypły głos. Praktycznie w ogóle nie brał peta do dłoni, aby strzepać resztki spalonego tytoniu. Wszystko jakby samo spadało, nawet nie brudząc jego czarnej jak noc kurtki...
- Tak. Zgadza się. Jeżeli mi nie wierzysz mogę Ci pokazać sprzęt medyczny. - Odpowiedziałem spokojnie plując sobie w myślach, w twarz, że wyszedłem z podniesionymi rękoma do góry i przewieszoną przez plecy M30'stką. To było cholernie głupie.
- Dobra, rzuć mi plecak pod nogi i żadnych sztuczek. Nie chcesz chyba abym zrobił Ci na klacie dodatkowy otwór odbytniczy. Co nie, Bern?
- Rozumiem aluzje. Łap.
Plecak upadł pod jego nogami. Bies, bo tak się przedstawił kilka chwil wcześniej, spokojnym ruchem, nie spuszczając mnie z celownika, otworzył plecak drugą ręka i przejrzał zawartość. Widać było, że nie zamierzał być dokładny. Gdy znalazł zestaw do wiercenia w zębach uśmiechnął się tylko, ukazując w miarę zadbany otwór gębowy i opuścił broń.

Noc była jeszcze ciemniejsze gdy razem z moim nowym towarzyszem oglądaliśmy dokładniej miejsce masakry.
- Bies. Jak myślisz, kto to zrobił? Kohorta? - Zapytałem się z czystej ciekawości próbując otworzyć tył wana.
- Nie. To nie była Kohorta. Znaczy się nie elita. Pewnie najemnicy tych gnoi. Elita nie zajmuje się takimi bzdurami.
Gdy w końcu udało mi się odblokować zaciętą klamkę w drzwiach, zobaczyłem kilkanaście plastikowych krat z warzywami oraz grzybami piwnicznymi. To ten rodzaj grzyba hodowanego pod ziemią. Bardzo często spotykana odmiana razem z mchem jadalnym hodowanym na tej samej zasadzie.
- To chyba był transport żywność do Poznania. Myślisz, że został zaatakowany specjalnie?
Głos Biesa stał się lodowaty gdy kucał kilkanaście metrów od miejsca kaźni i dłubał w resztkach asfaltu. - Nie wiem. Ale za to wiem jedno, agresorami byli obcy i na pewno niedaleko maja swój przyczółek.
Wyprostowałem sie i spojrzałem w jego kierunku. Teraz dopiero doszło do mnie, że nie wiem czym zajmuje się mój nowy kompan. W światłach motocykla widziałem jak kucał dalej w tym samym miejscu, podnosił coś na palcach dłoni, wąchał. On wiedział, że ja jestem dentystą ale Ja nie miałem zielonego pojęcia kim ON jest.
- Dobra, to co robimy?- Tylko te pytanie przeszło mi przez gardło. Inne ugrzęzły w połowie drogi.
Bies wstał i spojrzał się w kierunku Poznania.
- Jak to co Bern. Jedziemy do Miasta. -
Gdy wypowiadał ostatnie słowa, stojąc odwrócony plecami do mnie, miałem wrażenie, że się bardzo szeroko uśmiechał.

IV
Droga do poznania, na sprzęcie Biesa, nie trwała długo. Prawdę mówiąc, nad ranem byliśmy już w granicach gruzów nowego miasta. Mój organizm domagał się snu, a żołądek wołał o jedzenie. Zatrzymaliśmy się w małym budynku. Kiedyś mogła to być filia jakiegoś banku, czy większej firmy.


- Słuchaj. Muszę dostać się do starego miasta. Mam tam znajomego do którego muszę zanieść kilka wierteł dentystycznych. Więc jeżeli nie jest Ci to po drodze, to chce Tobie bardzo podziękować za pomoc w dotarciu tutaj. - Zagadałem gdy siedzieliśmy w sporym pomieszczeniu na tyłach budynku i konsumowaliśmy zawartość kilku puszek które znaleźliśmy w nocy, na miejscu masakry.
- Nie ma sprawy Doktorku. To żaden problem kiedy wiesz, że człowiek któremu pomagasz nie strzeli Ci w plecy. - zaśmiał się krótko.
Spojrzałem się na Biesa i zaryzykowałem. Te kilka godzin wspólnej podróży trochę nas do siebie zbliżyło. Wystarczająco aby spróbować zadać pytanie o jego zawód. Przynajmniej tak pomyślałem.
- Słuchaj, a czym Ty się w ogóle zajmujesz? -
Lekki podmuch wiatru przeleciał przez pomieszczenie, podnosząc stare kolorowe ulotki informujące o zniżkach i nowych możliwościach promocyjnych.
- Jestem, a raczej byłem kiedyś inżynierem budowlanym. -
- A teraz? Bo patrząc na Ciebie odnosi się inne wrażenie niż to, że jesteś inżynierem... -
- Teraz poluje.
Wzrok Biesa wbił się w dno puszki po mięsie. Zacząłem mieć wrażenie, że rozmowa schodzi na bardzo grząski grunt.
- Polujesz? Na kogo?
Z końcówką mojego pytania oczy inżyniera podniosły się wprost na mnie. I jedynie co w nich zauważyłem to szaleństwo. Szaleństwo albo zemstę. Odpowiedział powoli i wyraźnie. Powiedział tak, abym do końca życia te słowa zapamiętał.
- Na Obcych... .
Na obcych?! Powtórzyłem jego słowa w myślach. Byłem pod wrażeniem, zwłaszcza gdy teraz przypomniałem sobie kilka historii o ludziach, którzy założyli nieformalną organizację nie posiadającą żadnej siedziby ani zarządu. Organizację wolnych ludzi, tropiących i zabijających przybyszów z innych planet, którzy okażą się współpracownikami Kohorty. Mówiąc krótko. Tropią i mordują wszystkich najemnych żołnierzy Kohorty. Włączając w to samą elitę.
- Jesteś Łowcą Obcych?
Byłem w szoku. Bo spotkanie jednego z nich, graniczyło z cudem w dzisiejszych czasach.
- Tak.
W ciągu kilku sekund w oczach Biesa zgasło szaleństwo, a jeżeli była to zemsta, teraz została zasłonięta przez szczery i wesoły uśmiech człowieka który ma chwilę wolnego między kolejnymi godzinami ciężkiej pracy.
- Mogłem się tego domyśleć. Przecież żaden inny człowiek nie mógłbym ustalić tak szybko kto stał za atakiem na tych biednych ludzi. Nie mówiąc już o stwierdzeniu z taką pewnością, że napastnicy mają niedaleko swoją siedzibę.
Bies wciąż się uśmiechał. Teraz zataczał widelcem okręgi w puszce, poszukując resztek. Ale i to nie trwało to długo.
- To prawda. Tak samo łatwo jest stwierdzić, że i Ty nie jesteś do końca tym za kogo się uważasz. Co Bern?
Widelec zatrzymał się w połowie trzeciego okrążenia w puszce, gdy jego właściciel kolejny raz spojrzał mi w oczy. Byłem w szoku. Czym się zdradziłem?
- Ale o czym Ty mówisz Bies?
Zaśmiałem się odpowiadając. Niestety tym razem można było wyczuć, że był to nerwowy śmiech. Inżynier bez problemu to wyłapał. Teraz był pewien, że coś jest na rzeczy.
- Więc Bern? Jak to jest z tym dentystą?
Chyba tym razem musiałem powiedzieć prawdę... .
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#6
(dalszy ciąg opowiadania, zapraszam)



- Ja...
- Dobra. Nie mów. Nawet nie chce wiedzieć.
- Co?!
- Nie chce wiedzieć. Nadmiar informacji szkodzi. Nie słyszałeś?
Spojrzałem na Biesa który właśnie wstał i rozłożył śpiwór na starych deskach. Po chwili dodał, wyciągając z plecaka jakieś dziwne urządzenie.
- Mamy dwie godziny snu. Potem podwiozę Ciebie do Twojego przyjaciela i nasze drogi się rozejdą.
- A warta? Przecież tutaj na pewno nie jest bezpiecznie?!
- Te małe urządzenie - Łowca podniósł do góry kanciasty kształt.- To wykrywacz ruchu pracujący w obszarze od kilku do nawet kilkunastu kilometrów. Jest tak zaawansowany, że reaguje jedynie na wcześniej ustalone współczynniki.
- Cholera! Gdzie takie coś można dostać?
Bies spojrzał się na mnie zdziwiony.
- To?! Nigdzie. To jest unikalna technologia. Powiedzmy, że jedynie Moja profesja posiada możliwość zakupu tego typu sprzętu.
- Co Ty gadasz!? To znaczy, że macie jakąś pieprzoną wyłączność... .
Tak, wściekłem się.
-... przecież taka technologia mogła by w bardzo dużej mierze pomóc naszym chłopakom. Może nie wygralibyśmy tylko dzięki niej, tej zasranej wojny o planetę ale przynajmniej mielibyśmy większe szanse i mniejsze straty w ludziach!
- Bern. Odpuść.

Bies położył wykrywacz ruchu na kawałku krzesła.

- Jeżeli kiedykolwiek mamy wygrać tą wojnę to na pewno nie w otwartej walce i nie sami. A teraz, takie gadanie to tylko niepotrzebne strzępienie języka. Zrób głęboki wdech i wydech. Odpocznij. Masz tylko dwie godziny.
Łowca położył się na swoim miejscu i odwracają się na bok odburknął.
- Gniew zostaw na wrogów, w pustych słowach on nic nie daje.
Zrobiłem jak kazał. Po krótkiej chwili poczułem się głupio. Przecież takie urządzenie to kropla wody w morzu potrzeb. Nawet gdyby każdy żołnierz ziemi byłby w nie wyposażony to i tak brakuje wśród ziemian jedności. Tak wiele organizacji współpracuje z Rdzawymi. Tak wielu ludzi przeszło na stronę Imperium. To nie ludzie przegrywają, to dobro. Dopiero teraz to do mnie doszło. Zło stało się potęgą i ta potęga przyciąga ludzi. Dobro już dawno przestało być atrakcyjne.

V

Gdy zamknąłem oczy miałem wrażenie, że się unoszę. Lecę ponad wszystkimi moimi problemami. Ponad ruinami miast mojej ojczyzny, a gdy poczułem promienie gorącego słońca, które zaczęły mnie przyciągać łagodnością. Brutalnie ze snu zbudziła mnie ręka Biesa zamykająca moje usta i jego szept.


-... tylko spokojnie. Obok nas rozbił się patrol Rdzawych. Musimy zachowywać się cholernie cicho. Jeżeli rozumiesz, kiwnij głową. Dobrze, wycofujemy się na tył budynku. Tylko powoli!

Byłem trochę otumaniony nagłym wyrwaniem ze snu. Łowca musiał wiedzieć o nich wcześniej, za nim nadjechali, bo wszystko było wysprzątane i spakowane. No tak! Wykrywacz!
Gdy wstałem, przez zniszczoną i brudną szybę, kątem oka zobaczyłem rzekomy patrol. Było ich sześciu. Nie mieli żadnych odznaczeń, nikt z nich nawet nie miał na sobie munduru Rdzawych. Skąd w takich razie Bies wiedział, że to ludzie Rdzawej Ręki?

Gdy przeszliśmy na tył budynku, Łowca zaczął sprawdzać swoją broń. Był skupiony, cholernie skupiony. Jego jednoślad stał w przy bocznej ścianie. Pewnie Bies wprowadził go przez sporą dziurę w ścianie na końcu korytarza. To musiało być kiedyś pomieszczenie socjalne, albo jakaś mniejsza stołówka.

- Skąd wiesz, że to Rdzawi? - Zapytałem się po chwili, też uzupełniają amunicję w mojej M30.

- Nie tylko mundur i oznaczenia mogą wiele powiedzieć o noszącym je osobniku. Ci akurat panowie zawsze są łatwi do poznania, przynajmniej dla mnie.

- Dobra! Ale co daje Ci tą pewność, że to oni!

Spojrzałem na Biesa z niecierpliwością. Ale wiedziałem też, że ten człowiek myślami już planuje i sprawdza wszelkie ewentualności związane z dalszymi naszymi krokami, dlatego takie błahe pytania mogą dochodzić do niego o wiele dłużej niż zazwyczaj. W końcu jednak odpowiedział.

- Wszyscy są ścięci na łyso. Mają postawę wyprostowaną, wykonują czynności mechanicznie i energicznie. Nie widać wśród nich rozluźnienia, a to dlatego, że są na obcym terenie. Takie zachowanie świadczy o ich militarnym przeszkoleniu, może nawet specjalnym. Ich broń nie wygląda na zaniedbaną, lub rzadko czyszczoną, jak to często zdarza się wśród chaotycznych band jakiś rabusiów. Kończąc na ich mordach...

W ostatnim słowie Inżyniera słychać było wielką nienawiść. Dlatego z przekąsem zapytałem o kolejną rzecz, znając już co prawda na nią odpowiedź.
- Nie lubisz ich, co?
- A Ty ich lubisz?
- JA? Nienawidzę.
- No właśnie.
- Dobra. To może zadam inne pytanie... - nurtowało mnie ono tak samo jak to, skąd on wiedział, że to Rdzawi - Co oni robią tutaj, tak daleko od swojej granicy? Bies podniósł wzrok na mnie i dopiero po kilku sekundach wpatrywania się w moje oczy odpowiedział.
- Sądzę, że przyjechali po to samo, po co Ty przyjechałeś.

Nic mu nie powiedziałem. Nie miałem przy sobie żadnej rzeczy, która mogła by zdradzić moje prawdziwe zamiary. Kurde! Nawet Moja czerwona karta tożsamości nie zawierała żadnych tajnych danych, ani niczego podobnego. Byłem w kropce, ale nie zamierzałem wyjawiać czegokolwiek. To wszystko wydawało się bardzo dziwne.

- Nie wiem o co Ci chodzi, ale nieważne. Lepiej powiedz co dalej robimy?
- We dwóch nie damy im rady, nawet z zaskoczenia. Te gnojki są zazwyczaj bardzo dobrze przeszkoleni, a już na pewno Ci tutaj. Musimy jak najszybciej podrzucić Ciebie do Twojego kolegi. Ja sam jestem w stanie więcej zdziałać nie martwiąc się jeszcze o Twoją dupę. Bez urazy.

Uśmiechnął się chamsko kończąc ostatnie zdanie.

- Dobra. No to jazda.

Towarzyszyło nam chyba szczęście. Rdzawi akurat mieli postój i nie kontynuowali swojej podróży gdy my po cichu, pchając maszynę Biesa na luzie, przemierzaliśmy ruiny nowego miasta. Gdy byliśmy w bezpiecznej odległości Łowca odpalił swoją bestię i ruszyliśmy w stronę mojego znajomego.

Po kilkudziesięciu minutach przybyliśmy na umówione miejsce w starym mieście. Budynek, w którym miałem się spotkać z moim kolegą, nie wyróżniał się zbytnio na tle pozostałych rozsypujących się reliktach przeszłości. Jedyne co było elementem informującym mnie o przybyciu na miejsce to brudna, czerwona zasłona wisząca na brzegu okna, na drugim piętrze.

- To tutaj? - Bies zagaił.
- Tak. Tutaj.
- Czyli co? Nasze drogi się rozchodzą doktorku.
- Na to wychodzi.- Uśmiechnąłem się szczerze. Bies spojrzał się na mnie i wyciągając coś z bocznej torby powiedział:
- Tutaj masz specjalny nadajnik. Gdy go użyjesz ja odbiorę Twój sygnał. Tylko proszę Cię. Nie używaj go wtedy gdy nie będzie to konieczne. Każdy facet musi umieć przepychać swój własny kibel, co nie?
Polubiłem tego dupka, to prawda.
- Dobra, dzięki... - Odpowiedziałem krótko.
- Aha i jeszcze jedno doktorku. Mam na imię Ignacy. Ignacy Wysocki. - Wyciągnął rękę.
- Bernard Morawiecki.


VI

Pożegnanie nie trwało długo. Po chwili Bies odjeżdżał już w wiadomym tylko mu celu na tle starych budynków i dziwnie dziś jasnego słońca, a ja spokojnym krokiem wkroczyłem do rozsypującej się kamienicy.

Korytarz przed mną dzielił swoją przestrzeń ze schodami po prawej stronie. Drzwi do mieszkań były regularnie ustawione co kilkanaście metrów. Stare ściany obite były pleśniejącą tapetą przedstawiającą powielający się wzór słoneczników.
Pamiętałem dobrze. Drugie piętro, mieszkanie ósme, zapukać kombinację. Jednak gdy wszedłem na drugie piętro i spojrzałem na drzwi od interesującego mnie mieszkania ukłucie strachu postawiło mnie w pełną gotowość.

Drzwi do mieszkania były w strzępach. Zdjąłem z pleców M30. Podszedłem od boku i zajrzałem do środka.

W przedpokoju leżał prawdopodobnie pierwszy z napastników. Miał kilku dziur w klatce piersiowej i jedną w okolicach czoła. Broń Krótka. Pewnie mojego przyjaciela.
Wszedłem do mieszkania. Pokój po prawej. Kolejny trup. Nóż do rzucania w szyi. Przejście do kolejnego pomieszczenia.

Serce zaczęło bić mi jak młot. Obawiałem się najgorszego.
Gdy wślizgnąłem się do kolejnego pomieszczenia które kiedyś za pewne było biblioteczką, zobaczyłem mojego przyjaciela. Był zatłuczony. Dosłownie. Ślady masakry sugerowały na ciężki, tępy przedmiot. Prawdopodobnie była to ciężka rura.

Gdy stałem nad ciałem martwego Kamila, czułem przygnębienie. Promienie słońca, wpadające przez resztki szyb w oknach, oświetlały ciała wrogów i mojego przyjaciela. Lecz nie jego śmierć była dla mnie największą udręką. Prawdę mówiąc, widziałem tego człowieka tylko raz, dawno temu w siedzibie Rzeczpospolitej i tak, to nie był mój prawdziwy przyjaciel. Wtedy wychodził w mundurze Rzeczpospolitej z nowymi rozkazami. Odwaga i stanowczość malowała się na jego twarzy.

Teraz. Siniaki zakrywały większość jego truchła, powybijane zęby i wydłubane oko. Połamane nogi i ręce. Jednak najstraszniejszy był fakt, że przy Kamilu nie było przedmiotu, który miał mi przekazać. Jeżeli go schował, przedmiot był już stracony ale jeżeli ktoś go zabrał to była szansa na jego odzyskanie.
Dlatego trzeba było zacząć dochodzenie.

Przyjrzałem się jeszcze raz martwym napastnikom. Byli młodymi osobnikami, ubranymi niespójnie i wręcz odpychającą, mieszając na sobie kawałki metalowych przedmiotów z codziennymi ubraniami. Twarze i skóra świadczyły o częsty przebywaniu na świeżym powietrzu, braku kąpieli oraz braku jakiejkolwiek podstawowej higieny osobistej. Te wszystkie spostrzeżenia świadczyły o tym, że napastnicy nie byli związani z żadną korporacją. Co z kolei dawało nadzieje, że to są, po prostu tutejsi grasanci, którzy odkryli samotnika z Rzeczpospolitej i dla prostego łupu zatłukli go jak świnię. Jednak mój wzrok przykuło coś co wprowadzało niejako zamieszanie w wcześniejszą tezę.

Tatuaż na karku jednego z denatów. Odwrócona litera E, stojąca plecami do litery R. Są to pierwsze litery niemieckiej nazwy organizacji Ein Rennen co po polsku oznacza Jedna Rasa. Te symbole świadczyły o tym, że właśnie do gry wkroczyła społeczno-militarna organizacja Ernesta Ussteinboun'a. Osobnika wielokrotnie oskarżonego o ekstremalny antysemityzm i chorobliwą nienawiść do wszystkich istot nie będącymi ludźmi.

A jeżeli to byli jego ludzie, to na pewno będą kierować się w stronę granicy z Niemcami. Ernest nie może dostać tego przedmiotu w swoje ręce. Bo jeżeli to nastąpi , to na pewno nic dobrego z tego nie wyniknie.
Ślady mordu były dość świeże. Obstawiałem jakieś trzy godziny. W tym czasie mogli być albo daleko stąd albo właśnie trzeźwieli gdzieś w starych ruinach jakiegoś domostwa. Niestety. Jeżeli to byli ludzie z ER to prawdopodobnie byli już w drodze do starej granicy z Niemcami. Druga opcja nie wchodziła w grę jeżeli to była zdyscyplinowana grupa uderzeniowa, mająca konkretną misję i konkretny cel.

Dlatego musiałem się śpieszyć.

Gdy wychodziłem na zewnątrz usłyszałem niepokojący dźwięk. Samochód z silnikiem spalinowym. Przykucnąłem pod oknem na parterze i delikatnie się wychyliłem.

Szary i lekko zdezelowany WAN błyszczał w promieniach słońca. Przez skórę czułem, że to na pewno Rdzawi i na pewno jadą po to samo po co ja przyjechałem do Kamila. Psie mordy musiały w jakiś sposób dojść do rozkazów Rzeczpospolitej. Ktoś znów poinformował wroga.

Nie miałem wyjścia. Musiałem się stąd jak najszybciej ulotnić. Ale gdybym moja droga ucieczki prowadziła przez główne drzwi to na pewno dostał bym kulkę. Dlatego swoje kroki skierowałem na tył budynku aby tam przedostać się przez okno na zewnątrz.

Teraz liczył się czas, a ja musiałem znaleźć działający pojazd.

Gdy wychodziłem przez okno, na chodniku zobaczyłem sporej wielkości plamę krwi. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na korytarz za mną. Ciemność w budynku skutecznie maskowała plamy juchy. Nie było jej dużo w środku jednak spora jej ilość za oknem wskazywała na głęboką ranę.

Kamil postrzelił trzeciego i dopiero za oknem opatrunek był już przesiąknięty krwią. Pomyślałem ciesząc się w duchu i zacząłem szybko iść za czerwoną chaotyczną linią.

Dziwnym był fakt, że napastnicy z ER nie poruszali się za pomocą jakiegokolwiek pojazdu. Ale prawdę mówiąc jego używanie często przyciąga niepotrzebne zainteresowanie różnych ludzi, a czasem nawet obcych, dlatego gdy chodzi o tego typu misje, cisza i niewidzialność jest głównym sojusznikiem.

Po kilkudziesięciu minutach marszu ruinami Poznania, zauważyłem jak jucha skręca w trzewia większego budynku mieszkalnego. M30 znów wykazało swoją gotowość delikatnym i cichym dźwiękiem mechanizmu odbezpieczającego.
Wszedłem do środka.

W powietrzu unosił się zapach fekali. Korytarz był zapełniony fragmentami ścian i sufitów, zniszczonymi drzwiami oraz resztkami mebli wyrzuconych z porzuconych mieszkań. Schody na wyższe piętra były w dość dobrym stanie, jednak coś podpowiadało mi, że cel, który szukam jest tutaj, na parterze.

Wyciszyłem oddech i skupiłem się na otoczeniu. Oprócz śpiewu kilku ptaków na zewnątrz usłyszałem gdzieś z głębi budynku nieregularne wydechy. W miarę gdy zacząłem się do nich zbliżać, pojawiły się odgłosy nieregularnych wdechów.
Po chwili byłem już przy dziurze w ścianie która kiedyś dumnie nosiła miano drzwi. Właśnie za nimi, w starym mieszkaniu był ranny członek ER, który mógł coś wiedzieć na temat podarunku Kamila.

Użyłem lusterka dentystycznego aby zobaczyć co czeka mnie w środku. Korytarz za otworem był podzielony na dwa wejścia do pokoi po lewej jak i po prawej stronie. Dalej były dwie pary poniszczonych drzwi i wejście do pomieszczenia na prawo.

Powoli wszedłem do środka, stawiają stopy najciszej jak tylko byłem do tego zdolny. Nieregularne oddechy dochodziły z pierwszego pomieszczenia po lewej. Znowu użyłem lusterka, które delikatnie wsunąłem od dołu.
Młody facet siedział oparty o ścianę. Miał ranę postrzałową brzucha. Prawa ręka w której trzymał Rozjemce, pistolet o dwóch trybach ognia, drgała. Wyglądał na wpół przytomnego. Aż dziw, że zapach fekali nie przyciągnął do niego żadnego dzikiego zwierzęcia. Jego rana była dobrze zabandażowana i prawdopodobnie tylko to spowodowało, że jeszcze nie zszedł.

Powoli podszedłem do rannego. Mężczyzna podniósł głowę, lecz widać było wyraźnie, że żaden inny ruch nie wchodzi już w grę. Stracił za dużo krwi. Śmierć zapewne już szła korytarzem.

- Już... już jesteście? - wybełkotał - tak szybko wróciliście po mnie?
Gdy miałem odpowiedzieć, z korytarza głównego, za mną, rozniosło sie echo pojazdu. Silnik spalinowy. Przez moment pomyślałem, że Rdzawi namierzyli plamy krwi jednak różnica w pracy silnika była zbyt wyraźna.

To byli koledzy rannego. Opatrzność mnie nie opuściła.

Bez namysłu zaczaiłem się w sąsiednim pokoju po prawej stronie. Otwarte starcie z przeciwnikiem nie wchodziło w grę. Za duże ryzyko. Moja misja była zbyt ważna abym mógł pozwolić sobie na porażkę.
Stałem oparty o ścianę a M30 ściskałem przy sobie jak matka ściska dziecko gdy wyczuwa niebezpieczeństwo. Było ich dwóch, szli bardzo szybko i energicznie. Od pewnego momentu usłyszałem ich rozmowę.

- A jak wykituje? Przecież to jego syn! Zabije nas!
- Zamknij się! Tak czy siak, już jesteśmy martwi. Chyba, że jakimś cudem chłopak przeżyje transport do Frankfurtu.
- Przecież to nie możliwe! Chłopak jeszcze oddycha tylko dlatego naszprycowaliśmy go chemikaliami! Jak tylko zejdzie z niego to świństwo to zdechnie tak szybko jak z niego cieknie!
- Zrozum kurwa, że jeżeli jego nie przywieziemy to zastrzelą nas za nieupilnowanie. Jeżeli przywieziemy go martwego to zastrzelą nas za nieupilnowanie, a jeżeli przyjedziemy z nim i będzie jeszcze dychał to może nas nie zastrzelą!
- Darek. To może zwiejemy z tym gównem i spróbujemy to sprzedać?
- Jak!? Jak nawet nie wiesz do czego to gówno służy i ile to jest warte?

Uspokoiłem oddech i przygotowałem się do walki... .

c.d.n.
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#7
Napisane to jest dość "chropowato", Powtórzeń i innych drobniejszych lub większych wpadek jest od groma. Czasem także piszesz nazbyt łopatologicznie. W sensie, że miejscami nazbyt dokładnie opisujesz, doprecyzowujesz. Czuć trochę w Twojej pisaninie gracza RPG.
Z drugiej jednak strony fabuła wydaje się być interesująca. Informacje dozujesz z wyczuciem. Słowem, potrafisz zaciekawić. Klimaty są dosyć interesujące, choć może miejscami przydałby się jakiś fajny opis. Znaczy taki nie koniecznie bezpośrednio określający gdzie i jak dzieje się akcja. Może miejscami warto by wspomnieć czemu ten świat taki zrujnowany. No wiesz, nie żeby od razu kawa na ławę, ale może czasem jakaś dygresyjka? Znaczy obstawiam jakiś najazd kosmitów. No ale mogę się mylić.
Pomysł na profesję głównego bohatera nadzwyczaj interesujący. Szczerze powiedziawszy, nie trafiłem jeszcze w przeczytanych przez siebie pozycjach na bohatera - dentystę Smile.
Niewątpliwie chętnie poczytam co dzieje się dalej.
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#8
Dzięki za komentarz pozytywny i budujący!

Cały czas pisze i szlifuje swoje umiejętności więc uwagi przyjmuję z radością i działam dalej!

Rzeczywiście przydało by się opisać trochę świat.

Jestem mistrzem gry z bardzo dużym stażem Wink

No nic. Piszę więc dalej Wink
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#9
(Przed wami ostatni kawałek rozdziału VI który zamyka I część opowiadania o Bernardzie. Niedawno postanowiłem nazwać I część podtytułem " POZORY". Kolejna część nosić będzie podtytuł "PRAWDA" i będzie pisania uwzględniając wszelkie wasze sugestie i propozycje. )




Uspokoiłem oddech i przygotowałem się do walki, a gdy tylko weszli do mieszkania... .

- Ty!? Wykitował...
- Nie może być.
- No patrz.
- Ja pierdole. Thomas... THOMAS! I Z CZEGO SIĘ ŚMIEJESZ BARANIE!?
- Przypomniało mi się jak szef do niego powiedział przed wyjazdem, że wróci z akcji już jako prawdziwy mężczyzna!
- I to jest takie śmieszne, baranie!?
- ... a nie?
- Ale Ty masz zryte poczucie humoru...

Starcie z nimi w tym momencie nie było najlepszym wyjściem. W czasie strzelaniny mogłem uszkodzić zbiornik ale z drugiej strony, jeżeli czegoś teraz nie zrobię to na pewno zgubię ich gdy wejdą do samochodu i odjadą.

- Nie ważne. Przestań się już śmiać i pomyśl co teraz zrobimy. Ernest nie żyje, a jego ojciec urżnie nam jaja i każe je zjeść gdy wrócimy z jego martwym "mężczyzną".
- Podziemny rynek, kilkanaście kilometrów stąd. Zostawmy te truchło tutaj. On i tak już nigdzie nie pójdzie ani nikogo nie poinformuje o swoim położeniu - Po tych słowach Darek znów się zaśmiał.
- Jesteś idiotą... ale z tym rynkiem to nie głupi pomysł, bo i tak nie mamy wyjścia. Dobra, weź od młodego wszystko co możemy sprzedać.
- Tarcze bierzemy?
- A Zniszczona?
- Młody nie podładował przed akcja, jak mu mówiliśmy i teraz ...
- Złomu nie bierzemy.

Czas uciekał, a ja nadal nie mogłem podjąć decyzji.

- Jak myślisz Darek, do czego to służy?
- Bo ja wiem?! Wygląda jak większa łuska od jakiegoś działa.
- To się otwiera?
- Nie ruszaj, kurwa!

Musiałem zareagować za nim rozpieprzą lub skażą wnętrze zbiornika, dlatego szybko przerzuciłem broń na plecy i wyszedłem.

- Panowie! Przepraszam, że przeszkadzam... - Taki manewr mógł mnie kosztować życie ale musiałem zaryzykować. Katana nie wykonała by drugiego takiego samego zbiornika za darmo.
- Skurwy... - Krzyknął Darek odwracając się z szybkością godną pochwały i wystrzelił. Na szczęście jego celność nie była tak samo dobra. Pocisk zatrzymał się na górnej części framugi. Odruchowo kucnąłem trzymając ręce nadal w górze.
- PANOWIE! NIE STRZELAJCIE! -
- Masz pięć sekund żeby powiedzieć nam kim ty kurwa jesteś i co tutaj robisz??
- Dobra, ale proszę!? Nie próbuj tego otwierać. - Poprosiłem łagodnie osobnika który właśnie dobierał się do elementu zamka zbiornika.
- Pijesz do mnie!? - Nieznajomym, prawdopodobnie młodszy od strzelającego zatrzymał się w połowie ruchu.
- Tak. Proszę. -
- A niby czemu mój kolega nie ma tego otwierać? - Ten starszy zapytał zdziwiony, przy okazji machając pistoletem w jedną i drugą stronę. Mało profesjonalnie.
- Bo ten zbiornik zawiera bardzo mocno radioaktywną ciecz. Nie muszę chyba panom tłumaczyć co się stanie jak zbiornik zostanie otwarty bez warunków laboratoryjnych, nie mówiąc już o sytuacji takiej, gdyby zawartość przez przypadek się wylała.

Obaj spojrzeli po sobie, po czym młodszy delikatnie włożył zbiornik do torby którą miał przewieszoną przez bark. Starszy chwilę potem, trzymając broń już bardzo profesjonalnie, wycelowaną prosto w moją twarz, zapytał.

- A Ty niby skąd wiesz, co jest w środku?
Misja przede wszystkim i półprawda. Cel i środek.
- Bo miałem go odebrać od tego człowieka którego wy, prawdopodobnie zabiliście.
- Odebrać?- Zapytał zaciekawiony i dodał po chwili - A dla kogo odebrać? Czekaj czekaj!? -
Ta rozmowa powoli wymykała się spad kontroli.
- Dla moich pracodawców - Zdążyłem tylko odpowiedzieć na pierwszą część pytania.
- No pewnie, że tak. Domyślam się, że nie dla siebie.... .

Przemilczałem tą uwagę, teraz był jego ruch. Stary może i nie był inteligentny ale był cholernie cwany, dlatego kontynuował.

-... więc ten pojemnik z zawartością musi być dla Ciebie wyjątkowo cenny. Czy może dla Twoich pracodawców? - W jego oczach zapaliła się żądza szybkiego zysku ale niestety musiałem go zmartwić.
- Tak, jest wiele wart ale niestety nie mam przy sobie praktycznie żadnej sumy bajtów.
Stary nie był zadowolony z odpowiedzi.
- No to jesteś dla nas bezużyteczny - Jego wzrok sugerował, że zostało mi kilkanaście sekund za nim rozwali mi głowę. Musiałem zagrać ostatnim asem.
- Zabij mnie, a nigdy nie otworzycie tego pojemnika, a chyba wiesz z czym to się wiąże?
- Dobra cwaniaku to powiedz mi jak Ty to widzisz?
- Widzę to tak. Po pierwsze, przestań we mnie celować, po drugie oddajcie mi zbiornik, a wtedy... .
Przed budynkiem zatrzymał się samochód. Nie tylko ja to usłyszałem bo nagle w pomieszczeniu zrobiło się duszno, stary prawie wrzasnął.
- To Twoi zjebie?! Przyjechali po ciebie?! Tylko nie kłam śmieciu bo Cię rozwalę!
Próbowałem rozluźnić sytuacje ale wiedziałem, że ostatecznie dojdzie do strzelaniny. Tylko pytaniem było kto z kim będzie się napierdzielał.
- Przysięgam, że to nie moi! Ale chyba wiem kto i lepiej żebyśmy stąd spierdalali.
Młody, siedząc do tej pory pod ścianą, nagle obudził się i nerwowo zapytał starego.
- Darek, a samochód?!
W tym momencie pozwoliłem sobie na szybką odpowiedź.
- Raczej bym o nim zapomniał, jeżeli jest wam życie miłe lepiej żebyśmy natychmiast stąd spieprzali.
Stary spojrzał się na mnie. W korytarze słychać było już nadbiegających osobników.
- Thomas zapomnij o samochodzie! Do okna, ale Ty cwaniaku biegniesz pierwszy!

Nie mogłem się nie zgodzić z tym środkiem ostrożności. Jednak gdy przeskakiwałem przez okno w kierunku pasma budynków naprzeciwko, usłyszałem dziwny dźwięk. To był nagły, bardzo głośny huk który rozlał się potem jak dźwięk wyłączanego starego kineskopu. Obróciłem się w stronę pomieszczenia z którego uciekaliśmy. Thomas właśnie wyskakiwał przez okno gdy za nim zanikała jasno-niebieska poświata. Darek coś wrzasnął, nie byłem w stanie usłyszeć, bo w tym samym momencie rozległa się bardzo ostra wymiana ognia. Zacząłem biec do pierwszego z brzegu domu, Thomas biegł za mną. Nie wiedziałem dlaczego ale Darek nadal nie wychodził. Strzelanina rozgorzała na dobre, słychać było nawet kilka mniejszych eksplozji. Wbiegliśmy na parter jakieś rudery, a potem korytarzem na wprost. Ściana, pomieszczenie, boczne drzwi. Potem kolejna ulica i kolejny dom. W końcu się zatrzymaliśmy. Darka nie było za nami. Gdy schowaliśmy się w jakimś dużym pokoju z resztkami mebli Thomas załamał się.
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#10
No interesujące. Trochę trzeba by ten dialog podrasować jeszcze, żeby nie brzmiał jak w filmie akcji klasy B. Przydało by mu się ciut pikanterii, może nawet czarnego humoru?
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#11
pełen tekst znajduje się poniżej.
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#12
(sprostowanie: Poniżej zapraszam do pełnego, lekko zmodyfikowanego i poprawionego dalszego ciągu opowiadania.)

Bernard Morawiecki
Samozwańczy Dentysta
autor: Krzysztof "Vitalius" Pawłowski
TAJEMNICA B16
cz. II
"PRAWDA"

"Nowa formacja Rzeczpospolitej Narodów "Wysłannicy" zostali powołani i wyszkoleni do zadań specjalnych na terenie całego globu ziemskiego. Po ataku Kohorty oraz pojawieniu się wielu nowych zagrożeń dla RN, sztab generalny jak i głównodowodzący prof. Henryk Morawiecki stworzył jednostkę agentów przystosowanych do nowych warunków bojowych. Ich doktryna walki opiera się na głównym założeniu jakim jest "POZÓR"

[align=right]fragment tekstu instruktarzowego żołnierzy RN

VII
Gdy zobaczyłem jak Thomas opadł bez sił na podłogę i siedział oparty plecami o ścianę przez chwilę ujrzałem w nim całą ludzkość. Bezsilną i zmęczoną okrucieństwem napastnika i jego sojuszników. Ujrzałem Kohortę która porywa ludzi tylko po to aby się nimi żywić. Rdzawą Rękę, największego zdrajcę ludzkości która każdego dnia sięga po nasze ziemie aby pławić się w cierpieniu tych którzy postanowili się im przeciwstawić. Tym bardziej poczułem, że muszę wykonać powierzone mi zadanie. Za wszelką cenę.

Nastała noc gdy całkowicie ucichły odgłosy walki. Siedzieliśmy w sporym pomieszczeniu znajdującym się na drugim piętrze jednego z kilku połączonych mieszkań. Nad głową Thomasa wisiał zniszczony obraz przedstawiający las i dużą ilość ludzi odpoczywających w cieniu drzew. Prócz tego była kanapa, stół, barek i przewrócona szafa. Po całej podłodze rozrzucone były rozmaite książki i czasopisma. Księżyc nieśmiało zaglądał przez zniszczone i brudne plastikowe okna.
Thomas nie spał, ani przez chwilę w ciągu tych paru godzin nie zmrużył oczu. Musiał bardzo mocno przeżyć śmierć tego drugiego. Jego długie kasztanowe włosy rozpuszczone i posklejane od potu opadały na kurtkę.
Teraz gdy miałem pojemnik, a raczej gdy wiedziałem, że pojemnik jest kilka metrów przed mną nie musiałem już udawać młodego, narwanego idioty. Ta część misji została wykonana. Dlatego pozostawało tylko jedno pytanie. Czy zabrać pojemnik od razu i ruszyć dalej czy wykorzystać tą sytuacje werbując tego młodego chłopaka i brnąć we dwójkę?
Siedziałem na kanapie wpatrując się to na Thomasa to na obraz i rozmyślałem nad dalszym działaniem. Nagle odezwał się młody , nie podnosząc głowy, cichym ale wyraźnym głosem zaczął mówić.
- Darek w pewien sposób był moim bratem. Wiem, że masz to w dupie bo w ogóle się nie znamy ale teraz gdy on zginął to zrozumiałem, że jestem bezwartościowym śmieciem. To on wszystko załatwiał, to on gadał z ludźmi, i w końcu to on dawał mi gwarancje, że jutro też przeżyjemy. A teraz... . - po jego policzkach zaczęły ściekać łzy.- ... teraz to wszystko to jeden chuj. Jestem pewien, że jeżeli nie dzisiaj to jutro zginę - Jego głowa ukryła się w dłoniach. Płakał, a ja siedziałem na kanapie i zastanawiałem się nad jego przydatnością do zbliżającej się misji.
Był w zupełnej rozsypce. Jego osobowość przeżywała właśnie totalny kataklizm którego zakończenie miało przesądzić o jego przyszłości. Co niosło zakończenie? Ostateczne uformowanie charakteru. Coś czego nie wszyscy ludzie mogli doznać, bo po prostu nie dożywali tej chwili.
Wstałem i podszedłem do okna. Gwiazdy nieśmiało przebijając się przez chmury rozjaśniały szczyty poniszczonych budynków. Jak zwykle noc była cicha, lecz nikt kto żyw nie wierzył w ten złudny spokój. Nie zamierzałem zostawiać chłopaka samopas. Nie tym razem.
- Thomas. Teraz słuchaj mnie uważnie. Przeszłość jest częścią naszego życia ale ona nie kreuje przyszłość. Tylko ta chwila, może i zadecyduje o tym co będzie dalej. Dlatego nawet jeśli Darek robił wszystko za ciebie i był twoim najlepszym przyjacielem, to teraz przyszedł czas na ciebie! Musisz sam zacząć walczyć o własną dupę bo inaczej wszelkie wcześniejsze starania Darka pójdą na marne.
- Co?! - Thomas podniósł do góry głowę ukazując opuchnięte od płaczu oczy - O czym ty teraz mówisz? Co ma pójść na marne? Przecież ja już jestem trupem, kurwa!! - stan załamania nerwowego przerodził sie w panikę i szaleństwo. Gdy powoli odwróciłem się w jego stronę, zauważyłem jak w oczach Darka pojawił się niebezpieczny błysk. Ten błysk mówił jasno "zaczynam tracić kontrole nad własnym umysłem, nad własnym ciałem".
Próbując więc delikatnie załagodzić sytuacje dodałem -Thomas, jeszcze nie wszystko stracone! - Młody powoli wstał na proste nogi i energicznie gestykulując zaczął krzyczeć - To wszystko Twoja wina, ty Polska mendo! Gdyby nie Twój zasrany pojemnik i ten koleś od którego mieliśmy go zabrać, Darek by nie zginął. Tak kurwa! To wszystko TWOJA WINA!... -
Perswazja słowna przestała mieć jakikolwiek sens. Teraz wszystko mogło zakończyć się w ciągu kilku sekund. W wątłym świetle gwiazd zobaczyłem, że ten młody chłopak sięgał po pistolet. Dlatego musiałem szybko działać. Nie mogłem pozwolić na to aby Thomas staną między Rzeczpospolitą Narodów, a Berlinem. Musiałem doprowadzić tą misję do końca, nie ważne jakim kosztem.
- ... a według prawa RASY ten który doprowadzić do śmierci swoich towarzyszy musi ponieść konsekwencje... - W bladym blasku gwiazd, uśmiech który teraz zawitał na twarzy chłopaka wydał się przerażająco złowieszczy.- ... i zapewne domyślasz się czym są te konsekwencje. Nieznajomy.-

Tak, na pewno teraz wszystko się rozstrzygnie. Ta myśl przeszła przez mój umysł niczym błysk wybuchu.

Oboje wyciągnęliśmy broń w tym samym momencie. W tym samym momencie także nacisnęliśmy spust. Pocisk z jego pistoletu odbił się od mojego pola elektromagnetycznego, nie robiąc mi żadnej krzywdy. Natomiast chmura śrutu z mojej strzelby spowodowała, że tylko dzięki ochronie tarczy przed bezpośrednim trafieniem, Thomas został rzucony brutalnie o ścianę. Gdy spadł na ziemie był już nieprzytomny, a jego tarcza oddała ostatnią iskrę życia.
Thomas Thomas, i na co to komu było?! Pomyślałem i nachyliłem się nad nieprzytomnym aby go przeszukać. Prócz bezwartościowych dupereli, kilku racji suchego prowiantu oraz małej ilości amunicji ten chłopak nie posiadał nic. Oczywiście oprócz jednej, najważniejsze rzeczy! Mianowicie, w torbie przewieszonej przez ramię znalazłem zbiornik, był nietknięty.
Moja misja jest nadal aktualna. Pomyślałem z ulgą.

Po krótkiej chwili byłem już na kanapie i nie, nie wziąłem od niego tego zbiornika. Teraz musiałem zrobić coś ważniejszego. Z tylniej kieszeni plecaka wyjąłem nóż, mydło i trochę wody. Miałem kilka godzin za nim młody się obudzi, a nad ranem... .
- KURWA!- Wyraźny krzyk Thomasa wskazywał na to, że właśnie do tego doszło. Nie przebierał w słowach gdy macał się po ogolonej praktycznie do zera głowie. - TY ZBOCZEŃCU! Nie dość, że mnie ogoliłeś do zera to jeszcze jestem nagi! Gdzie są moje rzeczy pedale! - Był wściekły i w sumie mu się nie dziwię. W promieniach światła i na tle zagruzowanego pokoju, nagi mężczyzna był widokiem wręcz groteskowym, lecz bardziej ciekawe było to jak się teraz czuł?
Ale nie ważne, nie zamierzałem czekać, aż wyciągnie kolejne durne przypuszczenia.
- Po pierwsze! Nie pedale. Po drugie, tutaj w torbie koło Ciebie masz nowe ciuchy, a po trzecie od dzisiaj pracujesz dla mnie więc trochę kultury i przyzwyczaj się do nowej fryzury rekrucie. - Młody chyba nie wiedział co się dzieje. Stał przez dobrą minutę na środku pomieszczenia z miną sugerującą wyłączenie systemu odpowiedzialnego za racjonalne myślenie, aż w końcu wydusił.
- Że niby co? - Musiałem go trochę przyhamować, żeby się chłopak nie rozpędził za bardzo z tą jego "hardością". Więc wyprostowałem się solidnie i spojrzawszy głęboko w jego oczy, odpowiedziałem. - Gówno. - Młody stał bez ruchu. Po jego twarzy było jednak widać, że właśnie przeżywał kryzys umysłowy. Półkula racjonalnego myślenia starła się w zabójczym pojedynku z półkulą odpowiedzialną za nagłą śmierć, choroby i wypadki czyli z głupotą. Więc postanowiłem mu trochę pomóc, ale też nie za dużo.
- Po wczorajszej rozmowie zrozumiałem, że musisz się nauczyć samodzielności. Musisz nauczyć się żyć w tych zasranych przez Kohortę i Ruskich, czasach. A nic tak dobrze nie uczy jak zasadnicza służba wojskowa. Czy rozumie osoba? - Drętwe spojrzenie Thomasa sugerowało, że chyba nie nadąża za akcją.
- Od dzisiaj jestem Twoim przełożonym. I żeby było jasne, jedynym przełożonym. Dlatego jeżeli będziesz chciał iść się odlać, to pytasz się mnie o zgodę. Jeżeli będziesz chciał iść się wysrać, to też się pytasz o zgodę. Jeżeli chcesz pobyć w samotności, to musisz strzelić sobie w głowę bo w najbliższym czasie samotnością, powietrzem, matką i ojcem będę ja. Czy teraz osoba rozumie?- Chyba coś w jego umyśle zaskoczyło bo wymamrotał, trochę się przy tym jąkając.- A ja.. jak nie? -
- To wpierw spuszczę Ci taki wpierdol, że będziesz chodził dokładniej niż zegarek kwantowy, a później założę Ci smycz i będziesz jeszcze niżej niż szeregowy. Czy zrozumiała osoba? - Młody chyba wreszcie pojął, że nie istnieje żadna inna droga jak tylko ta, że musi się podporządkować. Przytaknął, nie za bardzo wiedząc czy powinien wpierw coś powiedzieć czy raczej było by to zbędne. Ten fakt konsternacji i użytecznego użycia mózgu ucieszył mnie niezmiernie.
- No! I to się nazywa duch walk! Skoro więc każdy z nas rozumie położenie w którym się znajduje to teraz osoba się ubierze i przygotuje do drogi. Bo trzeba jej wiedzieć, że czeka nas naprawdę długa i ciekawa podróż.

Po kilku minutach Młody był już ubrany w szarą bluzę z kapturem, skórzaną kurtkę i grube ciemne spodnie. Nie wyglądał jak rekrut ale tylko te ciuchy udało mi się znaleźć w pobliskich ruinach gdy ten cwaniaczek leżał nieprzytomny.
- Dobra dowódco, a broń? - Gdy usłyszałem te słowa, zamurowało mnie. - Słucham? Co osoba chce?- Thomas stał nie wiedząc co do końca ma odpowiedź, aż w końcu wymamrotał.
- No broń. No bo czym,... czym mam walczyć? - Prędzej czy później musiało paść te pytanie, ale miałem na nie bardzo dobrą odpowiedź.
- Aaa! Broń! Ma osoba! - rzuciłem w jego stronę łopatę. To była solidna, długa i dość ciężka łopata, a mówiąc jeszcze prościej, była to łopata węglowa. Służąca do przerzucania węgla.
- CO!? - W oczach Thomasa zobaczyłem tak wielkie zaskoczenie, że przez pierwsze kilka sekund miałem nadzieje, że nie zejdzie na zawał.- Przecież tym się nie da walczyć! Z resztą co będzie jak natrafimy na przeciwników z bronią palną? Do cholery! Przecież ja już nawet nie mam tarczy energetycznej!! - Wielka i nieograniczona rozpacz biła z tej młodej ale cholernie mocno zarośniętej twarzy, a do tego znowu zaczął wykonywać dziwne i chyba niekontrolowane ruchy czy może tiki nerwowe. W każdym bądź razie nie mogłem pozwolić aby rekrut w taki sposób odzywał do swojego przełożonego. Przecież stal rozgrzaną trzeba od razu kuć bo inaczej syf wyjdzie z pracy.
- OSOBA ZAMNKIE RYJ! - Krzyknąłem prosto w twarz Thomasa, a w moim oczach każdy mógłby w tej chwili wyczytać nie tylko gniew, ale i groźbę. Młody ucichł i znów staną wyprostowany. Zniżyłem ton rozmowy i teraz już spokojnie kontynuowałem. - Osoba nie kwestionuje decyzji przełożonego. Osoba nie odpowiada i nie mówi nie zapytana przez przełożonego i wreszcie osoba nie robi nic bez zgody przełożonego. Czy osoba rozumie? Tym razem pytam się ostatni raz. - Ostatnie słowa wypowiedziałem bardzo powoli i wyraźnie.
- Tak - Rekrut odpowiedział po kilku sekundach.
- No! To teraz najwyższy czas aby ruszyć w drogę. -

Włączyłem podsystem mapy, zainstalowany w T.E. Przed moimi oczami ukazało się zielone pole które po chwili wypełniło się przeróżnymi obiektami budowlanymi. Wpisałem dane. Te same pole, a było ono na tyle przezroczyste, że delikatnie prześwitywały przez nie gruzy budynku, w którym się znajdowaliśmy, zaczęło się zwijać i rozwijać. Nagle wyskoczył wynik wyszukiwania. W pełnym trójwymiarze przedstawione zostały przed moimi oczami cztery obiekty. Budynek radia Poznań, siedziba jakiejś grupy harcerzy, prywatny obiekt nadawczy oraz budynek radia BiznesFM. I to właśnie te ostatnie radio było najbliżej. Ale po co to wszystko? Ktoś mógłby zadać takie pytanie, otóż przed wyruszeniem do Berlina musiałem zdać raport o zdobyciu zbiornika oraz o ogólnym stanie misji. Oczywiście była bardzo duża szansa, że w każdym z tych miejsc, anteny już nie było ale musiałem zaryzykować, a młody przynajmniej miał możliwość sprawdzenia się w ewentualnej walce.

No tak, był bym zapomniał o nowej tarczy dla rekruta. W głowie zabrzęczało mi przypomnienie.
- Osoba trzyma, zamontuje to do siebie.- I wyciągnąwszy z plecaka, podałem młodemu używany ale sprawny egzemplarz tarczy energetycznej IV klasy. Za nim jednak młody podmienił go ze starym przypomniałem mu o pewnej czynności, bardzo ważnej gdy zmieniało się T.E.
- Tylko osoba pamięta! Musi odkazić igłę instalacyjną Tarczy! - Thomas spojrzał się na mnie i już chciał coś odpowiedzieć, ale go uprzedziłem.
- Nie. Nie mam żadnego alkoholu do odkażania. Osoba musi sobie sama takie coś naruchać. A gdzie, pewnie się zapyta? Nie wiem, kombinuj. - Uśmiechnąłem się delikatnie i wydałem polecenie do wymarszu. Młody szedł cały czas za mną, ściskając bardzo mocno kij od łopaty.
Jednak było prawdą to co mówili na zajęciach z walki, w Rzeczpospolitej. Zabicie bronią palną nie jest trudne, ale zabicie bronią białą to zawodowstwo. Pomyślałem chwilę przed tym jak wyruszyliśmy ulicą w stronę BiznesFM.

VIII
Nie byłem do końca przekonany czy moja choroba ustąpiła całkowicie i czy mój aktualny stan psychiczny dawał mi możliwości działania tak jak zostałem wyszkolony. Najgorsze jednak było to, że nie mogłem przewidzieć jak długo będę po tej agresywnej stronie. To, że strona bardziej depresyjna i narażająca mnie, włączyła się od momentu wyjazdu z Siedziby Rzeczpospolitej, było jasne i oczywiste. Trzymała mnie kilkanaście dni. Jednak to czy aktualna strona choroby będzie działać równie długo, nie było już tak oczywiste. Reasumując. Mogłem nie zatajać mojej dolegliwości przed oficerem prowadzącym, a jednak to zrobiłem. W innym przypadku nie został był Aktorem.

Droga przed nami wiodła między budynkami. Gruz pod nogami i zmielone, już praktycznie w proch szyby były jedynymi świadkami naszego marszu. Omijaliśmy główne ulice oraz większe place aby nie spotkać nikogo ani niczego co mogło by chociażby delikatnie opóźnić naszą podróż. Pogoda była dobra, chodź z zachodu widać było, że zbliżają się bardzo powoli chmury. Burza raczej nam nie groziła, ale deszcz był wysoce prawdopodobny. Młody co jakiś czas odwracał się w moją stronę, jakby upewniając się czy nadal idę za nim. Czy chciał uciec? Pewnie tak. Ale doskonale wiedział, że teraz samotnie na pewno nie przeżyje. Czy tego chciał czy nie, musiał iść ze mną i musiał się mnie słuchać.
Po niecałej godzinie marszu z daleka zauważyliśmy antenę i fragmenty szyldu BiznesFM, z tą tylko różnicą, że litera M już chyba dawno spadła bo nie było jej na swoim miejscu.
- Osoba teraz bardzo uważa co robi i gdzie chodzi. Bez zbędnego przeżywania. Osoba musi się teraz skupić bo będziemy powoli podchodzić do drzwi.- Powiedziałem trochę ciszej w kierunku Thomasa który delikatnie skinął głową na znak przyjęcia rozkazu i w pełnym skupieniu zaczęliśmy podchodzić do budynku. M-30 znalazło swoje ulubione miejsce, na moich rękach.

Wejście na pewno było otwarte siłą. Ta myśl pojawiła się pierwsza gdy zobaczyłem spore schody i parę wręcz wepchniętych do środka drzwi. Jednak nie to było najbardziej niepokojące. Przed wejście, prócz wszechogarniającej zieleni, traw, gruzu i połamanej litery M, leżały ludzkie kości oraz dość świeże i dziurawe jak sito ciało kobiety. Młody staną przed wejściem i niespokojnym wzrokiem zaczął oglądać hol radiostacji. Denerwował się i nie ma co się dziwić, gdybym ja teraz dostał ataku choroby kto wie co bym zrobił.
Po krótkie analizie zrozumiałem, że kości są stare jak ta litera M, jednak ta kobieta musiała zginąć maksymalnie kilka dni temu. Kaliber który zrobił takie spustoszenie ciała, tej względnie młodej dziewczyny był mały. To musiał być pistolet maszynowy. Spojrzałem uważniej na budynek. Miał trzy piętra i był dość sporą budowlą. Na pewno nie tylko znajdowała się tutaj radiostacja ale i pewnie kilka, a może i nawet kilkanaście biur czy pomieszczeń różnych firm. Nagle z rozmyśleń wyrwał mnie młody.
- Dowódca, proszę o pozwolenie zadania pytania. - Nie spodziewałem się, że ten młodziak zna takie bezpośrednie zwroty używane dawniej w większości wojsk. Do tej pory sądziłem, że tylko żołnierze weterani których jest co raz mniej używają i znają tego typu żargon.
- Dowódca pozwala, osoba mówi. - Ściszony tonem odezwałem się do Thomasa
- Czy aby na pewno nie mamy innej możliwości?
- Nie rozumiem co osoba ma na myśli.
- To nie wygląda dobrze, To nawet może być jakiegoś typu pułapka.- Spojrzałem się na młodego z grymasem uśmiechu.
- Osoba mówi, że pułapka?! Czyżby Osoba się bała?
- Nie, nie tylko... Jak już mamy tam wejść to może ja popilnuje tutaj wyjścia?! Co, dowódco?? - Mój grymas poszerzył się jeszcze bardziej.
- Osoba raczy żartować chyba! Przecież dobrze zdaje sobie z tego sprawę, że jak tylko zniknę Osobie z oczu to ta spieprzy, aż będzie się za nią kurzyło!
- Nie prawda!
- Prawda, prawda! Dobra koniec gadania, osoba włazi! Tylko powoli i cicho!

Młody wkroczył do środka. Wielkie i zastawione różnymi meblami pomieszczenie było zasypane gruzem. Światła dnia przebijały się przez brudne szyby oświetlając kiedyś eleganckie ściany z plakatami gwiazd muzyki i telewizji. Cały czas byłem kilka kroków za nim. Jego ręce drżały gdy przechodził nad przewróconymi krzesłami i zniszczonym biurkiem. Powietrze było stare i ciężkie, jeżeli można tak określić to co wdychaliśmy. Thomas nie był głupi, najprostszą drogą kierował się w stronę schodów na drugie piętro. Wiedział, że wędrówka po nierozpoznanych pomieszczeniach gdy ma się konkretny cel, jest nie tylko niepotrzebna co zbyt ryzykowna.
W końcu trafiliśmy na drugie piętro. I tutaj młody przystaną. Jego palce zacisnęły się na łopacie do tego stopnia mocno, że aż zbielały mu knykcie. Gdy podszedłem do niego bliżej zobaczyłem pierwszą prowizoryczną barykadę ustawioną w drzwiach. Ślady kilku serii wystrzelonych z małego kalibru rysowały ścieżki na ścianach. Ktoś tutaj się broni i z każdym następnym krokiem miałem co raz gorsze przeczucia.

Sama barykada skonstruowana z różnego rodzaju drzwi wyglądała na mocno zniszczoną. Dlatego nie mieliśmy najmniejszego problemu przez nią się przedostać. Dalej niestety nie było łatwiej. Na końcu korytarza znaleźliśmy drugą barykadę, z mebli biurowych, której konstrukcja została rozerwana przez słabą eksplozję jakiegoś małego ładunku wybuchowego.
Granat zaczepny? Pomyślałem.
- Dowódco. To na pewno nie jest dobry pomysł! - zaskamlał drżącym głosem Thomas.
- Na przód! - wydałem szybką i beznamiętną komendę, nie mając zamiaru wchodzić w żadną dyskusję.
Młody automatycznie ruszył po schodach do góry. Do naszych uszu nie dobiegało nic niepokojącego i właśnie to przepełniało nas delikatnym strachem. Gdy przed nami otworzył się korytarz który prowadził do wielu pokoi, zauważyliśmy drzwi które były dwa razy większe od pozostałych. Owe drzwi były otwarte.
- Pewnie jakiegoś typu sala konferencyjna. - burknąłem cicho pod nosem, na co szybko zareagował młody. Pewnie nerwy miał napięte jak struny dlatego był zdolny wyłapać każdy, nawet najmniejszy dźwięk.
- Co dowódca powiedział?
- Nic. Osoba idzie dalej, ale powoli!
Chwilę później byliśmy przy drzwiach. W nasze nozdrza uderzy bardzo mdły i obrzydliwy zapach. Młody mógł się nie domyślać co to oznaczało ale ja wiedziałem. Trupy, a do tego fetor był na tyle silny, że wskazywał na więcej niż jedno ciało. Lewą ręką złapałem młodego za bark i spokojny głosem powiedziałem.
- Za chwilę osoba wejdzie pierwsza do środka. Niech nie panikuje, niech wstrzyma oddech i niech będzie odważna. Cokolwiek zobaczy w środku musi zachować zimną krew. Czy to jasne dla osoby?
- Tak jest dowódco.

Thomas szturchnął łopatą drzwi. Rdza zagrała istną syfonie dźwięku. Przez kilka sekund w budynku zrobiło się naprawdę głośno. Młody wszedł do środka. Mimo, że nie odstępowałem go ani na krok wiedziałem, że jego przerażenie jest olbrzymie. Był na pierwszej linii ewentualnego ataku.

To co zobaczyliśmy w środku było przerażające. Kilka ludzkich ciał leżących w rządku na podłodze, od zachodu, było wręcz zmasakrowanych. Sądząc po ich ułożeniu, zostali podstawieni pod ścianą i rozstrzelani. Młody stał w miejscu. Czy dlatego, że się bał? A może po prostu adrenalina podniosła jego czujność, aż do granic możliwości? Nie wiem.
Powoli i dokładnie zacząłem rozglądać się po sali. Nie miałem zamiaru wpaść w jakąś durną pułapkę podchodząc do miejsca kaźni. Po krótkie chwili poszukiwań nie wykryłem nic niebezpiecznego ale za to dowiedziałem się wiele o ofiarach i ich oprawcach.

Ofiarami była wędrowna rodzina, dość liczna jak na standardy podróży tego typu. Nie wiem kto z nich zadecydował aby ruszyć w drogę w takiej ilości i jeszcze z kilkuletnim dzieckiem. Tak. Tam też było dziecko. Pewnie zatrzymali się w tym budynku na noc, barykady zaś stały tutaj już od dłuższego czasu. Ta rodzina na pewno ich nie zrobiła.
Napastnicy, na co wskazują ślady na podłodze, to istoty człekokształtne. Natomiast broń małego kalibru określa nam osobników jako prawdopodobnie zwiad lub oddział szybkiego reagowania. Rodzaj mordu przez rozstrzelanie przy ścianie może jedynie mówić o militarnym wyszkoleniu i bezdusznym podejściu do cywili. Brak śladów ewentualnych gwałtów na ciele wcześniejszej kobiety i tutaj, może jedynie powiedzieć, że albo się śpieszyli albo nie czuli takiej potrzeby. Mord był dla nich ważniejszy i przyjemniejszy.
Tak. Mógłbym strzelać i powiedzieć Rdzawa, ale jesteśmy za daleko na zachód, a oddział który nas ścigał nie mógł by przewidzieć gdzie zmierzamy, a nawet jeśli to nie wyprzedził by nas w drodze. To musiał być jakiś inny oddział, jakaś inna grupa. Podsumowując, ktokolwiek to był, nie był przyjazno nastawiony do "wędrowców" dlatego nie mogliśmy pozwolić sobie na jakikolwiek postój, przynajmniej nie tutaj.
- Dobra, nic tu po nas. Osoba się rusza. Idziemy na dach. Na moje, drabina musi być gdzieś w tych mniejszych pomieszczeniach wychodzących z tej sali. - młody ani drgnął. - Halo! Osoba słyszy! - stanąłem bezpośrednio przed nim i machnąłem ręką. Nic, zero efektu. Prawdopodobnie dostał jakiegoś rodzaju zapaści psychicznej. Za dużo śmierci i krwi jednego poranka. Zabić uzbrojonego wroga to jedno, ale widzieć zmasakrowanych i prawie bezbronnych cywili to drugie. Nie miałem wyjścia. Trzasnąłem go jak tylko mogłem najmocniej w twarz.
- Co jest, kur... - wycedził przez zęby, wstając z ziemi i masując szczękę. - Za co mnie uderzyłeś?! - spojrzałem na niego spokojnie i odpowiedziałem. - Byłeś nieobecny więc... - nie tak miałem do niego mówić. Nie taki był plan. Pomyślałem szybko i poprawiłem swój błąd.- Osoba była nieobecna więc ją sprowadziłem na ziemię, a teraz koniec tego użalania się nad szczęką i do roboty! Szukamy drabiny!

c.d.n.
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#13
Przede wszystkim straszliwie durny jest zwrot "osoba" Tak bez sensu, że aż czytać przeszkadza. Podobnie wk.. wiał mnie identyczny zwrot w "Grze o tron". Tak, że zmień to czym prędzej na coś normalnego. Naprawdę na cokolwiek. Może szeregowy, albo młody. No na cokolwiek bo po kolejnej stronie z "osobą " szlak mnie trafi.

Po drygie: Tekst cierpi na nadmiar słów w typie był, było.... No jest ich stanowczo w nadmiarze.

Radjo jest rodzaju nijakiego więc pisze się "to radio" a nie "te radio".

Pewnie jakiegoś typu sala konferencyjna - a odkąd sale konferencyjne mają typy?

Tekst ma spory potencjał. Może być interesujący. Niestety ten ostatni fragment napisany jest "na odwal się", bardzo niechlujnie. Roi się w nim od błędów a i akcja jest mocno rozmydlona. Trzeba by ten fragment jeszcze raz porządnie przepracować.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#14
-> osoba... poczekam na resztę opinii, z innych portali ale rzeczywiście może być irytujące!

->było itd. Przyjąłem.

->radio, oks.

->ostatni fragment czyli cały tekst nowo opublikowany, czy ostatni fragment nowego tekstu który ostatnio został opublikowany? Smile

ps. dzięki za konstruktywny koment. Smile
https://horyzontrpg.com
System fabularny space-apo. Indi.
Odpowiedz
#15
Mówię o tekście zawartym w poście bezpośrednio powyżej komentarza.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości