Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bajeczka
#1
Może jeszcze nie zasłużyłem ilością postów, ale mimo wszystko mam zamiar coś tutaj na sam początek wrzucić. Nie jest to do końca opowiadanie, ale emocje, które musiałem wypluć i zwyczajnie kawałek serca zostawiony na papierze. Raczej do tej pory nie traktowałem tego jako twórczości literackiej, ale... może trzeba. Chodź, opowiem Ci bajeczkę;>

Bajeczka

Opowiem wam trochę o sobie. Taka mała bajeczka, niekoniecznie dobra na sen. Wiecie, od jakiegoś czasu wszyscy robią mi wyrzuty, bluzgają na mnie, uważają za zwykłego chama, który ma każdego głęboko w wielkiej, czarnej dupie. Jestem chujem, jednym słowem. Ewentualnie skurwielem, typowym facetem, świnią. Dlaczego? Bo nie liczę się z nikim i niczym. A po co mam się liczyć? W relacjach facetów z samicami nie ma czegoś takiego jak dobroć. Liczy się szczurzy podstęp, zrobić wszystko, aby tylko ją zdobyć. A co potem? Mam to w dupie, nie moje życie, nie moja sprawa. Możecie to nazwać manifestem skurwysyna, ale ja to najzwyczajniej w świecie lubię. Oglądaliście filmy o predatorze? Myśliwy doskonały z innej planety, nieustannie polujący na najgroźniejszą zwierzynę, po to żeby wciąż i wciąż być co raz lepszym i groźniejszym. Tak staram się działać, co sprawia mi niewyobrażalną przyjemność. Dziewczyny lubią złych chłopców. Kochają, kiedy jestem pewny siebie, rzucam im dwuznaczne komplementy, podkopuję pozycję ich obecnych partnerów. Taaak, to ostatnie jest z tego wszystkiego najlepsze. Patrzę później, jak biedni zakochani frajerzy starają się walczyć ze mną – wiecznie lepszym modelem. Obiecują, proszą, błagają, pieklą się na mnie i grożą pięściami. Ale kobiety to kusi, pociąga… Skok w bok, albo coś nowego, nieznanego. Ktoś, kto oderwie je od każdej wady ich faceta, od każdej ryski w ich złotej klatce. Jestem wtedy po to, by przepiłować pręty. Wyrwać swoją chwilową księżniczkę, a potem odejść z kolejnym trofeum. Wiecie, co jeszcze zdobywam? Szacunek i nienawiść. Dwa uczucia, które mnie podniecają. Nie jest to dewiacja seksualna, ale no… coś jak przypadłość psychopatów, albo gladiatorów, którzy za cenę śmierci na arenie mogli choć przez chwilę równać się bogom. Szanuje mnie milczące stado baranów, próbujących iść takim samym traktem jak ja – po nieograniczonym pastwisku, na którym trawę stanowią kobiety. Tylko, że ja zjadam je i depczę najlepiej. Kto mnie za to nienawidzi? Wszyscy inni. A to powoduje jeszcze jeden plus – rozgłos. Syndrom Herostratosa – zrobię wszystko, aby tylko o mnie mówiono, bym był sławny. To skoro tyle osób wie, co we mnie siedzi, to pewnie myślicie teraz, skąd biorę ofiary? Mówiąc najprościej – tego kwiatu jest pól światu. Trudno, że trzy czwarte chuja warte, no ale w XXI wieku i tak wartości giną szybciej niż dinozaury. To wszystko były plusy, a teraz trochę o wadach. No, już. Wad w tym, co robię, nie ma żadnych. Myśliwy musi być samotnikiem i liczyć tylko na siebie. Poluję sam, zabijam sam, trofeum jest tylko moje, chwała należy do mnie, a Charon zabiera na pokład tylko jednego klienta. Inaczej się nie da, król szczurów musi być tylko jeden i nie może ufać nikomu więcej, niż sobie. Nie ma więc w moim słowniku czegoś takiego, jak samotność. Że niszczę ludzi? Politycy i inni wielcy naszego świata robią to w dużo gorszym wydaniu niż ja, a jeszcze mają z tego hajs i głosy wyborców. Jakieś jeszcze potencjalne wady? Że z niczym się nie liczę? Obecnie życie stało się ciągła walką lub wyścigiem, a w tych dwóch jeśli chcesz wygrać, nie możesz mieć litości. Że słyszę nieustannie bluzgi i wyzwiska? Podoba mi się to, stanowi muzykę dla moich uszu i miód dla kubków smakowych. Jeszcze jakieś potencjalne minusy? Bo ja nie wyobrażam sobie już żadnych. A, przepraszam, wiem. Zemsta oszukanych księżniczek i zawistnych książąt. Nie rusza mnie to, jako myśliwy jestem zawsze czujny. A poza tym, morda nie szklanka, nie potłucze się.
To teraz, po wysłuchaniu skutków, chcecie pewnie znać przyczyny. Musicie chcieć, a nawet, jeśli nie, to ja tutaj jestem mistrzem ceremonii, ja opowiadam bajkę, więc nie macie wyboru. Sądzicie pewnie, że pod tym całym twardym pancerzem kryje się złamane przez kobietę serducho, które pragnie zemsty. Gówno prawda. Nie ma serca, jest jądro ciemności. Doświadczenia mojego ojca i brata nauczyły mnie, że inaczej w życiu nie można. Wiedziałem, jaki tatuś jest w stosunku do mamy. Pomimo tego, że byłem malutkim szczylem, to czułem, że mam dobrych i szczęśliwych rodziców. Gdy płakała, ocierał jej łzy, kiedy miała zły nastrój, zaskakiwał i rozweselał, kiedy zmarła moja babcia, dbał o to, by jego żona nigdy nie zastała grobu zabrudzonego, choć nienawidził swej teściowej. Robił wszystko, na czym jej zależało. Tylko po to, żeby zostać jeleniem, frajerem, któremu ktoś dokleił rogi. Co stało się potem? Jeśli używam czasu przeszłego, możecie się domyśleć. Jeśli nie, zapytajcie Charona o takiego grubszego faceta po czterdziestce, z dziwną szramą na środku szyi. A brat? Jacek od dziecka trochę się izolował. Zawsze tylko sam z komputerem, albo ze mną. Nigdy z kumplami. Wtedy generalnie nic nie kumałem, teraz wiem, o co we wszystkim chodzi. Urodziwy, to on nie był. Jak ojciec. I podobnie jak on, zależało mu tylko na jednym – kobiety. Ganiał się za nimi całą swoją młodość. Ale nie to, że tak jak ja to robię. Ja jestem wilkiem i kameleonem, on był owieczką idącą na rzeź. Mianowicie, dla samicy wszystko. Nie obejrzy meczu, nie pójdzie do kumpli, oleje wszystko inne, byleby jego obecna wybranka znosiła ze szczęścia platynowe jajka i zamiast włosków goliła z łydek złote runo. Wiecznie oddalony od świata, pogrążony w swoich marzeniach i wyobraźni. Czasem ciężko było w ogóle do niego zagadać, bo miałeś wrażenie, że ciało jest przed Tobą, ale oczy i wszystko, co siedzi w jego środku przebywa gdzieś indziej. Człowiek-widmo. Albo, jak kto woli, człowiek-osioł. Oddalony, uparty, w swych marzeniach głupi i naiwny. Można go jeszcze nazwać człowiek-pies, bo był lojalny i wierny jak sam skurwysyn lub człowiek-dawca, bo kiedy się zakochał, to dla całego świata zostawiał tylko ciało, a wybrance oddawał duszę. A wiecie, co to znaczy? To znaczy myśleć o kimś nieustannie, uśmiechać się do świata z myślą o kimś innym, wyczekiwać spotkania, odliczać minuty, ciągle marzyć, planować, wyobrażać sobie, to znaczy dać drugiej osobie jak najwięcej radości, czasu, uwagi, poświęcenia, skupienia, ciepła, oddać swój talent i umiejętności, motywować się na drugiej osobie, opierać się na niej, nie przejmować się żadnymi problemami, bo zawsze jest bezpieczna przystań, do której można zawinąć, budzić się i zasypiać z myślą o kimś innym, śnić, starać się, czekać na najmniejszy kontakt z tym człowiekiem jak na zbawienie, kochać, pożądać, adorować i czcić. To właśnie i wiele innych jeszcze znaczy oddać komuś duszę. Urodził się w złym wieku. W czasie, kiedy gesty i słowa czasem nic nie znaczą, i dostawał często przez to w tyłek. Powolutku, z każdym niepowodzeniem wszystko w nim gasło, a w oczach zamiast przyjemnego rozmarzenia pojawiał się widok gęstego szamba, z którego już nie da się wygrzebać, a każdy ruch powoduje głębsze zapadanie się. Najpierw uciekł romantyzm. Skończyły się wielkie i kreatywne gesty, bo skoro nie dawały tego, co pożądał, to w końcu bańka musiała prysnąć. Została mu ogromna ambicja, szczerość, zdolność do poświęceń i dar ozłacania słowem. Po kolei zabierano mu każdą z tych cech. Wszystkie niepowodzenia, zmiany i momenty zagubienia co raz bardziej wytrącały go ze ścieżki, którą podążał. Pewnego dnia powiedział, że idzie do kumpla, ale przed wyjściem dziwnie długo się wahał. Zakładał buty, zdejmował, szukał czegoś w kółko po pokojach, rozmawiając co raz więcej i co raz milej ze mną i naszą matką. W końcu jednak ubrał się, burknął „do zobaczenia” i wyszedł. Dołączył do ojca i innych gości Hadesa, a zobaczyć mogliśmy go tylko w drewnianym opakowaniu. Teraz wiecie, dlaczego to wszystko? Podobała się bajeczka?
Mógłbym na tym zakończyć, ale to jeszcze nie ten moment. Prawda jest taka, że wszystkie te trzy osoby, to tak naprawdę ja. Ojciec, którego nigdy nie miałem i nie będę miał jest tylko wyobrażeniem, imaginacją, którą mogę sobie zawsze wymyśleć. Brat za to, to dusza, która uleciała, bo kolejny raz ktoś ją od siebie przegonił. Słońce, które nigdy tak naprawdę w pełni nie wzeszło, już dla niej nie świeci. Pozostaje tylko cień, żal i nienawiść, a więc wszystkie przymioty Hadesu. A skoro tak, to co za różnica, czy tutaj czy tam? Skopany pies nie wraca szybko do ludzi, ani nie potrafi im całkowicie zaufać. A człowiek, którego kolejny raz okradziono z uczuć nie jest już tą samą osobą. Kim w takim razie jestem ja? Jestem ciałem, które po tym wszystkim pozostało. Ciałem, które nie wie, co ze sobą zrobić, gdzie iść, ani jak się zachować. Ruiną, przed którą wisi tabliczka „grozi zawaleniem”. Typem który pomimo dobrego wzroku nie widzi nic, obijając się tylko o ściany. Jestem Hadesem, a to była moja bajeczka. Gdzie tu pointa? Nie ma, jest tylko zagubienie, nienawiść, żal i słowa, a wszystko, co tutaj opowiedziane jest tak naprawdę niczym.

Fajnie? To teraz wchodzi taka wielka tablica z filmowym napisem: zbieżność nazwisk i wszelkie podobieństwo sytuacji przypadkowe. I na tym koniec.
Odpowiedz
#2
Ot i...

Duża sprawność językowa, łatwość formułowania zdań.
Ale - ta łatwość stała się dla autora zabójcza. Zagadane to jest na śmierć, zasypane słowem, jakby ilość wypowiedzianych zdań, ilość atrakcyjnych błyskotek stała się ważniejsza niż idea, sens przekazu.

Chętnie usłyszałabym prostą, precyzyjną odpowiedź: o co chodzi? Wylew frustracji? Refleksję filozoficzną? Koncepcję antropologiczną?

Rozmowa z tekstem:
Najpierw tytuł: Bajeczka.
Pierwszy rzut oka i wiem, że to nie będzie wesoła bajeczka. Że w zdrobnieniu jest szyderstwo dla "i żyli długo i szczęśliwie". Bo tekst zwarty, ciemny, bez światła. W zapowiedzi autorskiej nawiązanie do dziecięcego wierszyka w którym "psyt, iskierka zgasła".

I od razu dostaję w łeb autoprezentacją: popatrz, jaki ze mnie skur***( w sprawie etykiety: używam tego wyrazu z nacechowaniem ironicznym, bo o taką kreację chodzi)
W połączeniu z aluzją z dziecinnych książeczek i ironicznym "bajeczka", wiem, że ten twardzioch to tylko na zewnątrz. Mam go polubić. Nie mam lubić świata, który go takim uczynił. Świat nie jest OK., ja nie jestem OK (pozornie, bo przecież się sobą zachwyca)
Ale ten gość gada i gada, upaja się własnym skur** twem (j.w), przegląda się narcystycznie w kolejnych lustrach i zaczyna być irytujący.
Kiedy już mam go dość - przyjmuje pozycję "pójdź dziecię, ja cię uczyć każę"
(notabene nie wysłuchaniu skutków a poznaniu skutków).

Ja go nie lubię, a on chce, żebym go polubiła, bo mnie wzruszy traumą dzieciństwa, opowieścią o słabym ojcu i bracie romantyku, którego zniszczyła podłość świata. Nie wystarczy, żeby byli upodleni, trzeba ich wsadzić do trumny i zapłakać gorzko. I oczywiście zagadać, gadać, gadać gadać...
A potem wyjaśnić. Gdybym nie pojęła, że jest przez świat zaszczuty i zmuszony do odgrywania roli, którą pogardza.

Nie przekonał mnie do siebie narrator. To ktoś, komu nie wierzę. Jest sztuczny, napuszony, histeryczny i zarozumiały. Wszędzie się wciska, zagłusza sobą każdą scenę.

__________

Tekst mnie nie przekonał. Sprawia wrażenie chęci imponowania efektem krasomówczym. Psychologicznie zresztą kreacja narratora powierzchowna i przewidywalna.
Lubię, kiedy utwór stawia pytania, a nie ryje grubym gwoździem odpowiedzi.


4/10


Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości