Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Bagnisko [BAJKA]
#1
Nad moczarami powoli zapadał zmierzch. W miarę jak robiło się ciemniej, stopniow cichł również porastający bagnisko las. Gdy na niebie pojawiły się nieliczne gwiazdy, można było usłyszeć już tylko sporadyczne pohukiwanie sowy. Co prawda, gdyby ktoś wsłuchał się uważniej, usłyszałby od czasu do czasu inne odgłosy. Raz był to jakby trzask łamanej gałęzi, a raz znowu coś podobnego do chrobotania myszy w izbie. Na moczarach jednak nie było nikogo i świadkiem tych niepokojących dźwięków był tylko wiatr po cichu świstający miedzy drzewami.
Wiatr powiał z lasu w stronę pobliskiej wsi. Zakołysał łanem zboża, wzniecił tuman kurzu na drodze, po czym trzasnął niedomkniętą okiennicą w ostatniej chacie i ucichł.


Mały Dojadek obudził się nagle. Śniło mu się coś bardzo, bardzo złego. Usiadł na sienniku i trwożliwie spojrzał w stronę okna. Okiennica była zamknięta, a przecież był pewien, że matka otwarła ją wczoraj wieczorem. Było lato i chata bardzo się nagrzewała za dnia.
We śnie Dojadek znajdował się w lesie na pobliskich moczarach. Słyszał dziwny, jakby wypowiadany nieludzkim głosem szept, namawiający go, żeby głębiej wszedł w bagnisko. Chłopiec krok za krokiem posuwał się w stronę głosu, gdy nagle zza drzewa wyskoczyło coś tak przerażającego, że Dojadek zatrzymał się i całkiem przestał oddychać. Chciał krzyknąć, ale był jak sparaliżowany. Po chwili udało mu się jednak przemóc strach. Użył całej swojej siły, żeby oderwać jedną stopę od ziemi. Kosztowało go to sporo wysiłku, ale w końcu podniósł nogę. Postawił pierwszy krok, a po chwili drugi i trzeci. Przerażająca istota cofnęła się. Dojadka ogarnęło uczucie radości. Nabrał powietrza w płuca i głośno krzyknął. I właśnie wtedy się obudził.
Podniósł się z siennika i na palcach podszedł do okna. Chwilę nasłuchiwał, ale do jego uszu nie dochodziły żadne odgłosy. Sięgnął ręką i ostrożnie odchylił skrzydło okiennicy. Na zewnątrz panowały całkowite ciemności. Dojadek zamknął oczy i głęboko odetchnął nocnym powietrzem.
Lubił noc. Wolał jednak kiedy rozświetlał ją blask księżyca i gwiazd. Matka i ojciec zakazywali mu wychodzić po zmierzchu, ale Dojadek miał już siedem lat i uważał, że jest wystarczająco duży, aby czasem wymknąć się cichcem z chaty, położyć plackiem na trawie w ogrodzie i podziwiać nocne niebo. Zdawało mu się wtedy, że gwiazdy szepczą do niego.
– Dojadku… Dojadku…!
Chłopiec otworzył oczy i wytężył słuch, wpatrując się w ciemność za oknem. Nie, nie pomylił się. Ktoś szeptał jego imię. Po chwili dostrzegł nikłe światełko na drodze za płotem. Głos zdawał się dochodzić właśnie z tamtej strony.
Dojadek przez krótką chwilę stał niezdecydowany, ciekawość jednak wygrała z niepewnością. Chłopiec wziął głęboki oddech i wyślizgnął się przez okno na podwórze. Podbiegł do płotu i stanął na palcach, żeby lepiej widzieć. Na pełnej kolein, poznaczonej kołami wozów i kopytami koni drodze przebiegającej przez środek wsi, jaśniała mała kula niebieskiego światła. Kołysała się ona nieznacznie, unosząc się w powietrzu.
– Witaj, Dojadku. Posłuchaj mnie uważnie. Musisz pójść ze mną, nie mamy zbyt wiele czasu – dobiegło od strony kuli. Szept brzmiał dokładnie tak, jak we śnie, to znaczy nieludzko.
– Jesteś duchem? – zapytał chłopiec. Przypomniał sobie jedną z historii, które często opowiadał mu dziadek. Kiedy człowiek umiera, mówił staruszek, jego duch zamienia się w światełko i ulatuje do nieba, żeby oświetlać je dla Pana Boga. Dojadek wierzył dziadkowi, bo był on najstarszy w rodzinie i znał odpowiedź na każde pytanie, które zadawał chłopiec.
– Nie, Dojadku. Jestem czymś, o czym ludzie prawie już zapomnieli – odpowiedziało światełko. – Chodź ze mną. Nie bój się, nie czeka cię nic złego. To bardzo ważne, żebyś ze mną teraz poszedł. Wiele od tego zależy, a czas nagli.
Chłopiec przez chwilę przyglądał się świetlistej kuli. Nie czuł już strachu, tylko coraz większą ciekawość. Coś mówiło mu, że powinien podążyć za tajemniczym przewodnikiem i dowiedzieć się do czego on, Dojadek, jest mu tak bardzo potrzebny. W końcu powziął decyzję.
– Zaczekaj chwilę – powiedział i pobiegł z powrotem w stronę chaty. Nie mógł przecież wyruszyć boso!


W lesie panowały całkowite ciemności. Na szczęście Świetlik, jak nazwał w myślach swojego tajemniczego przewodnika Dojadek, doskonale znał drogę. Prowadził ich wąskimi, zabłoconymi ścieżkami, które wiodły przez moczary. Wokół roznosił się niemiły zapach stęchłej wody i jeszcze inny, który kojarzył się Dojadkowi z wychodkiem. Chłopiec pomyślał, że słusznie zrobił, nakładając na nogi chodaki.
Unikali głębokich wykrotów, dołów i zdradliwych zakamarków, z których co i rusz dochodziły dziwne jęki, trzaski i pomruki. Dojadek trwożliwie rozglądał się dookoła, starając się nadążyć za Świetlikiem. Na każdą prośbę o odpoczynek przewodnik odpowiadał tylko, że nie zostało im wiele czasu i muszą się spieszyć.
Wędrowali długo i Dojadek był już bardzo zmęczony. Żałował, że nie zabrał z chaty nic do jedzenia, a przypomniał sobie właśnie, że matka upiekła wczoraj wielki bochen chleba. Wyobraził go sobie teraz, jak leży na ławie. Jeszcze ciepły i smakowicie pachnący, ze złotobrązową skórką, która chrupie w zębach... Pochłonięty myślami o jedzeniu, chłopiec nagle potknął się o wystający korzeń ogromnego dębu i z krzykiem runął na ziemię. Na prawo od ścieżki las był nieco przerzedzony, znajdowało się tam bowiem strome zbocze. Właśnie w tę stronę poleciał Dojadek.
Zaczął zsuwać się w dół, wprost w czarną otchłań bagniska. Krzyknął ponownie i spróbował złapać się kępek traw porastających zbocze, ale nie udało mu się. Po chwili z impetem wpadł w bagno, które natychmiast zaczęło go wciągać. Dojadek chciał znowu krzyknąć, ale smród był tutaj tak potworny, że tylko zachłysnął się powietrzem i zrobiło mu się niedobrze, a żołądek podszedł do gardła. Gdy był już zanurzony po szyję, nad jego głową nagle rozbłysło niebieskie światło. To Świetlik przyleciał mu z pomocą!
– Złap się mnie, Dojadku – wyszeptał swoim nieludzkim głosem. Chłopiec wyciągnął ręce najwyżej jak potrafił i zacisnął dłonie na świetlistej kuli. Była miękka i ciepła.
– Trzymaj się mocno, nie puszczaj – szept Świetlika był już ledwie słyszalny. Dojadek czuł, jak śmierdząca maź zaczyna wlewać mu się do ust. Jego przewodnik uniósł się do góry. Ręce Dojadka wyciągnęły się niemożliwie i chłopiec poczuł okropny ból, ale za to jego głowa stopniowo zaczęła wynurzać się z bagna. Ono jednak nie dawało za wygraną; wydawało się, że za wszelką cenę nie chce pozwolić, żeby Świetlik uratował Dojadka, który miał teraz wrażenie, że za chwilę zostanie rozerwany na pół. Nagle całe jego ciało z głośnym mlaśnięciem wynurzyło się z bagniska. Jego ofiarą padły tylko chodaki. Dojadek rozpłakał się, wyczerpany i przerażony.
– Nie płacz – odezwał się Świetlik. – Byłeś bardzo dzielny. To, że bagnisko chciało cię zabrać, dowodzi tylko jak ważna jest nasza wyprawa i jak bardzo komuś zależy, żeby nam w niej przeszkodzić. Na szczęście nie zostało nam wiele drogi do przejścia. Wkrótce będziemy na miejscu. Tam dowiesz się wszystkiego. A teraz wstań i chodź. Czas nagli.


Polana, która była celem ich podróży, znajdowała się w samym środku lasu. Porastał ją gruby dywan soczystej trawy i mnóstwo kolorowych kwiatów. Co więcej, nie dochodził tutaj smród bagniska, więc Dojadek od razu polubił to miejsce.
Stał teraz na na skraju polany i z rozdziawioną buzią wpatrywał się w kłębowisko wielobarwnych, świetlistych kul. Więksi i mniejsi pobratymcy Świetlika zapamiętale krążyli dookoła, wywijając w powietrzu przeróżne zawijasy, co sprawiało, że na polanie miał miejsce kolorowy taniec światła i cienia. Zewsząd dochodziły też szepty, które jednak nie układały się w żadne zrozumiałe słowa. Widowisko było przepiękne. Piękniejsze niż cokolwiek, co Dojadek do tej pory oglądał w swoim życiu. Nie mogło się z tym równać nawet leżenie w ogrodzie i wpatrywanie w gwiazdy!
Świetlik unosił się obok chłopca. Przez jakiś czas pozwolił mu podziwiać spektakl kolorów, aż w końcu odezwał się:
– Bracia i siostry! Wróciłem! Przyprowadziłem chłopca!
Wszystkie kule jak na komendę zatrzymały się w miejscu. Ustały też szepty i na polanie zapanowała głucha cisza. Gdzieś z oddali dobiegło pohukiwanie sowy, ruszającej zapewne na łowy.
– Chodź Dojadku – szepnął Świetlik. – Teraz wreszcie dowiesz się, po co cię tutaj przywiodłem.
Nogi same zaczęły nieść Dojadka na środek polany. Wielobarwne kule rozstępowały się przed nim, tworząc świetlisty korytarz. Jego przewodnik podążał z tyłu. Kiedy ostatnie zastępy kul usunęły się na bok, okazało się, że w centralnym punkcie polany rośnie małe, wątłe drzewko. Nieliczne, słabe gałązki porośnięte były bladymi, rzadko rozsianymi listkami. Drzewko wyglądało, jakby zaraz miało umrzeć. Dojadkowi zrobiło się na ten widok bardzo smutno. Usiadł na trawie i niepewnie dotknął dłonią pnia, po czym spojrzał pytająco na Świetlika. Pozostałe kule otaczały ich ciasnym kręgiem, oświetlając wszystko na kolorowo.
– Dojadku – odezwał się przewodnik chłopca. – Powiedziałem ci, że jestem czymś, o czym ludzie już prawie zapomnieli. Otóż trzeba ci wiedzieć, że kiedy ktoś na świecie spełnia dobry uczynek, wtedy rodzi się jedno z nas. Jesteśmy odzwierciedleniem wszelkiego dobra, które czynią ludzie. Na tej polanie znajdują się wszystkie dobre uczynki, te mniejsze i większe. A wątłe drzewko, które widzisz przed sobą to Drzewo Szczęścia, które sprawia, że ludzie są szczęśliwi. My dajemy mu siłę do życia. Im więcej dobra na całym świecie, tym bardziej szczęśliwi są ludzie. Kiedyś, bardzo dawno temu, pień Drzewa był niemal tak szeroki, jak ta polana, a korona była pełna soczystych liści i sięgała do samego nieba. Teraz Drzewo jest wątłe i schorowane. Ludzie na całym świecie zapominają bowiem o czynieniu dobra i jest nas coraz mniej. Jeśli my znikniemy, umrze też Drzewo Szczęścia.
Dojadek mimowolnie głaskał słaby, poskręcany pień i uważnie słuchał Świetlika, który kontynuował przemowę:
– Tym, co powstrzymuje ludzi od czynienia dobra jest okropna istota, która nazywa się Strach. To ona sprawia, że ludzie się boją. Czynić dobro jest czasami bardzo trudno. Wydaje się, że w zamian za dobre uczynki spotyka nas jedynie coś złego. Ale to tylko kłamstwo, którym Strach karmi nasze serca. Co więcej, z każdym niespełnionym dobrym uczynkiem i z każdym złem oraz krzywdą wyrządzoną na świecie, bagno, które nas otacza, powiększa się. Wkrótce cały świat będzie wyglądał tak, jak te moczary!
Kiedy Świetlik wypowiedział te słowa, pozostałe światełka dobrych uczynków zaczęły szeptać między sobą i na polanie zrobił się szum. Dojadek pomyślał, że bardzo nie chce, żeby cały świat zamienił się w bagno, bo wtedy również jego chata razem z mamą, tatą i dziadkiem utonie w śmierdzącym błocie.
– Dojadku, posłuchaj mnie – odezwał się znowu Świetlik. – Teraz będzie najważniejsza część. Wiemy, że istota, która nazywa się Strach odwiedziła cię dziś we śnie. To jeden ze sposobów, w jakie napełnia ona ludzkie serca i sprawia, że ludzie się boją. Ale tobie udało się ją pokonać! Potrafią to zrobić tylko nieliczni. Wiele, bardzo wiele czasu upłynęło od ostatniego razu, kiedy komuś udało się przemóc Strach. Wierzymy, że będziesz w stanie go pokonać i tu, w rzeczywistości. Jeśli ci się uda, może ludzie przestaną się wreszcie bać i zaczną czynić dobro. A wtedy bagnisko wyschnie, las na nowo rozkwitnie, a razem z nim i Drzewo Szczęścia... Ludzie na całym świecie wreszcie poznają, co tak naprawdę znaczy być szczęśliwym. Pozostaje tylko jedno pytanie. Czy jesteś gotowy żeby stawić czoła Strachowi?


Dojadek ostrożnie stawiał kroki na wąskiej ścieżynce biegnącej w głąb lasu. Wciąż panowała noc i dookoła było bardzo ciemno. Tym razem jednak Świetlik nie mógł z nim wyruszyć. Żeby pokonać Strach, chłopiec musiał stawić mu czoła samotnie. Światełka dobrych uczynków odprowadziły go na skraj polany, pokazały ścieżkę, którą musi się udać i pożegnały się szeptem.
I tak oto Dojadek samotnie i boso podążał w głąb lasu, na spotkanie przerażającej istoty, z którą już raz zmierzył się we śnie. Dobrze pamiętał uczucie bezsilności, które go wtedy ogarnęło. Pamiętał też, że w końcu udało mu się je pokonać i to dawało mu nikłą nadzieję. Im dłużej szedł, tym bardziej zaczynał się jednak bać, bowiem nie wiedział, co go czeka. Ścieżynka była kręta i zabłocona, a po obu stronach wznosiła się gęsta ściana drzew. Chłopiec szedł niemal po omacku. Wokół panowała cisza. Jedynym odgłosem, który słyszał, były własne kroki.
Nagle dostrzegł przed sobą zarys jakiegoś kształtu. Coś, co tam było, zdawało się czarniejsze nawet od otaczających Dojadka ciemności. Chłopiec zatrzymał się i wytężył wzrok. Ciemny kształt zafalował i rozpłynął się w powietrzu. Dojadek trwożliwie rozejrzał się dookoła, po czym niepewnie postawił kilka kolejnych kroków. Ścieżynka wydawała się pusta. Po dziwnym kształcie nie było śladu. Nieco uspokojony chłopiec podjął wędrówkę. Nie wiedział ile jeszcze musi iść, zanim spotka Strach i to napawało go coraz większym niepokojem. A co jeśli będzie musiał tak wędrować bez końca? Jeśli zgubi drogę i nie będzie potrafił wrócić do domu? Dokąd właściwie prowadzi ta ścieżka? I skąd mógł wiedzieć, że światełka dobrych uczynków naprawdę nimi były i mówiły prawdę? Przecież to wszystko mogło być kłamstwem, które miało sprawić, żeby Dojadek podążył samotnie do lasu, zgubił się i już nigdy nie zobaczył mamy, taty ani nie usłyszał żadnej z historii, które miał do opowiedzenia dziadek!
Gdy chłopiec sobie to uświadomił, ogarnęło go zwątpienie czy to co robi jest słuszne i czy podjął właściwą decyzję. Obejrzał się za siebie i wydało mu się, że ścieżynka za nim całkiem zniknęła. Gdy z powrotem spojrzał do przodu, ze zgrozą stwierdził, że drogi przed nim również nie ma. Otaczały go tylko drzewa i ciemność, nie wiedział, gdzie się znajduje, mroku nocy nie rozświetlała nawet jedna gwiazda. Cały świat zamienił się w okropne i śmierdzące bagno, a on, mały Dojadek, zapewne szybko zginie z głodu i zimna w tym strasznym lesie.
Gdy tylko o tym pomyślał, ogarnęło go przerażenie. Zastygł w bezruchu i całkiem przestał oddychać. W ogóle nie mógł się ruszyć. Spróbował zrobić krok w przód, ale nie był w stanie podnieść nogi. Spróbował krzyknąć, ale nie umiał wydobyć z siebie głosu. Nie mógł nabrać powietrza, nie mógł krzyczeć, nie mógł się ruszać. Bardzo, bardzo chciał się rozpłakać, ale nawet tego nie potrafił. Jedyne, do czego był zdolny, to stać w miejscu i panicznie się bać.
Nagle kątem oka złowił jakiś ruch za pobliskim drzewem. To na pewno Strach, pomyślał. Wie, że jestem bezsilny i przyszedł po mnie. Nie udało mi się! Zawiodłem. To już koniec.
Dojadek zamknął oczy i czekał na najgorsze. Po krótkiej chwili usłyszał szum skrzydeł. Zza drzewa wyleciała sowa, okrążyła chłopca dwa razy, zahukała i odfrunęła między drzewa polować na myszy.
I wtedy Dojadek zrozumiał wszystko i przypomniał sobie sen, od którego wszystko się zaczęło.
Wytężył całą swoją wolę. Wszystkie siły, jakie tylko pozostały w jego zmęczonym ciele. I udało mu się unieść prawą stopę. Zrobił krok do przodu. Po chwili drugi. I trzeci. Krzyknął radośnie i zaczął maszerować przez las, coraz szybciej i szybciej. Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy zobaczył przed sobą znajomą ścieżynkę. Gdy tylko postawił na niej pierwsze kroki, puścił się biegiem. Już wiedział, że zaprowadzi go ona wprost do wioski, pod chatę, w której smacznie śpi jego rodzina, a na stole w dużej izbie czeka wielki i pachnący bochen chleba z chrupiącą, złotobrązową skórką
Postanowił, że tym razem to on opowie dziadkowi historię.
Opowie mu o tym, że istota, która nazywa się Strach tak naprawdę nie istnieje. Że to my sami ją wymyślamy i pozwalamy, żeby opanowała nasze myśli i serca. A im bardziej wierzymy w to, że Strach istnieje, tym bardziej się boimy. Boimy się, bo nie wiemy, co jest przed nami. Aż dochodzi do tego, że nie jesteśmy w stanie podjąć żadnego działania, możemy jedynie stać w miejscu i panicznie się bać.
Ale wystarczy pomyśleć, że to wszystko jest tylko ułudą, czymś, co sami sobie wmówiliśmy; wystarczy wytężyć siły i uczynić pierwszy krok, a wtedy ten wymyślony strach mija, rozpływa się w powietrzu jak dym, a nasze serca wypełnia już tylko radość. Wtedy właśnie można zacząć bez strachu spełniać dobre uczynki. Dzięki temu rodzą się kolorowe światełka, a Drzewo Szczęścia rośnie w siłę. Jego korzenie zapuszczają się głęboko w ziemię, a korona sięga do samego nieba.
Wszystko, czego potrzeba, to przestać się bać i zrobić pierwszy krok.

Leeds, sierpień 2012
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#2
Cytat: Zanim na niebie pojawiły się gwiazdy, można było usłyszeć już tylko sporadyczne pohukiwanie sowy.

a czemu? Sowy to nie są nocne stworzenia?
Cytat: Co prawda gdyby ktoś wsłuchał się uważniej

po prawdzie nie powinno być przecinka?
Cytat: namawiający go, żeby głębiej wszedł w bagnisko.

to żeby średnio pasuje, nie lepiej [..]go do głębszego wejścia w bagnisko? Czy jakoś tak?
Cytat: Chciał krzyknąć, ale był jak sparaliżowany. W ogóle nie mógł się ruszyć

był jak sparaliżowany, nie mógł się ruszyć, nie jest zbędne to drugie zdanie?
Cytat: Po chwili postanowił jednak przemóc strach.

postanowił? Teraz się boję, a teraz już nie? To tak nie działa przecież;P po chwili jednak udało mu się przemóc strach, czy jakoś tak, bo tam zaraz masz udało się
Cytat: Wolał jednak[,] kiedy rozświetlał ją blask księżyca i gwiazd. 

tak mi się zdaje
Cytat: chodaki, które Dojadek miał na nogach.

no chyba wiadome jakie chodaki Tongue
Cytat: To, że bagnisko chciało cię zabrać[,] dowodzi tylko


Cytat: słowa czy tez zdania

literówka
Cytat: wątłe drzewko. Na nielicznych, słabych gałęziach znajdowało się zaledwie kilka listków. Drzewko

jakoś specjalnie nie zaburza, ale łatwo można zastąpić
Cytat: Wiele, bardzo wiele czasu upłynęło od ostatniego razu[,] kiedy komuś udało się przemóc Strach


Cytat: bowiem nie wiedział[,] co go czeka

Cytat: nie wiedział też[,] ile jeszcze musi iść


Cytat: a on, mały Dojadek[,] zapewne szybko zginie z głodu


Cytat: Gdy tylko o tym pomyślał[,] ogarnęło go przerażenie


Cytat: Boimy się, bo nie wiemy[,] co jest przed nami.


Jest fajnie. Nie ma się co czepiać stylu, czy czegokolwiek. Parę błędów się wkradło, ale to normalka Smile Bajeczka na plus Smile

8/10

Pozdrawiam
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#3
Dzięki za wyłapanie błędów i sugestie, Hanielu Smile To w zasadzie wersja po szczątkowej korekcie.

Cieszę się, że Ci się spodobało Smile
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#4
Wrzucam poprawioną wersję - zapraszam do lektury.

Hanielu, jeszcze odnośnie jednej z Twoich sugestii:

(22-01-2012, 14:16)haniel napisał(a):
Cytat: namawiający go, żeby głębiej wszedł w bagnisko.

to żeby średnio pasuje, nie lepiej [..]go do głębszego wejścia w bagnisko? Czy jakoś tak?

Za: Słownik Języka Polskiego PWN

żeby I
1. zob. I aby w zn. 1, 2, 3, 4. ---> «spójnik wprowadzający zdanie podrzędne wskazujące na cel czynności, np. Wyciągnął rękę, aby zerwać kwiat.»

Smile

You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#5
Finalna wersja bajki wreszcie ujrzała światło dzienne! Zapraszam do lektury, w pierwszym poście.
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości