Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
BYLEJAKIZM
#1
Ilekroć myślę o losach tego pisma, pisma, którego nie zniszczył komunizm, zaś wykończył kapitalizm, a raczej jego parodia - dokucza mi depresja; lata temu krążyła po Polsce piosenka Sikorowskiego Nie przenoście nam stolicy do Krakowa. A ja sobie śpiewałem: nie przenoście nam Przekroju do Warszawy.

Niestety, moje modły trafiły pod niewłaściwe niebiosa i magazyn zszedł na dziady: jeżeli przed przeprowadzką w 2002 r. jego nakład oscylował w granicach siedmiuset tysięcy egzemplarzy, to po przenosinach, zmianie profilu i właściciela, dopełzł do czołówki marnych piśmideł o nakładzie nie przekraczającym trzydziestu tysięcy.

Kiedy więc mam wolne od myślenia o tu i teraz, gdy chcę się odprężyć, zaglądam do szafy zapełnionej starymi rocznikami tego czasopisma i wracam do lektur wywodzących się z czasu bajek o żelaznym wilku czy opowiastek o wierzbach na gruszce. Ogarnia mnie wtedy uczucie wściekłości, że jego poszczególne egzemplarze nie mogą udowodnić głuszcom i ślepcom, że za komuny też istniało kulturalne życie. Tu stara śpiewka: życie było wtedy (pod pewnymi względami) lepsze, bujniejsze, znacznie ciekawsze od teraźniejszego, wzbogacone o przeżycia z pogranicza duchowego wykwintu. Lecz, jak to bywa z podróżami po sentymentach minionej świetności, poczęły mnie dręczyć dwubiegunowe, naprzemienne reminiscencje, uczucia zabarwione goryczą, żalem i mgławicowymi euforiami.

Z jednej rozpierało mnie uczucie dumy na myśl, że nawet w chwilach, gdy po naszym kraju grasowały ideologiczne tłumoki, plenił się zamordyzm, potrafiliśmy przeciwstawić się tym idiotyzmom tworząc unikalny tygodnik. Natomiast z drugiej strony zastanawiam się, jak to możliwe, że w czasach, gdy nareszcie jesteśmy wolni od grasantów i nie gnębią nas jakiekolwiek cenzury, ciągle nie stać nas (przy obecnych zdobyczach technicznych!) na kontynuowanie wypracowanych i sprawdzonych wzorów wydawania takich pism, a przeciwnie, stać nas na ich likwidację.

Hołubimy w sobie ongisiejszy zwyczaj czytania kulturalnych periodyków. Z nawyku sięgamy do ich lektury, by już po chwili stwierdzić z rozczarowaniem, że jest coraz mniej znanych i lubianych, a powstaje coraz więcej przeciętnych, że zapanowała wszechobecna moda na korektorskie niechlujstwo czy niski poziom sztuki poligraficznej.

Nie ma w tym jednak nic dziwnego: to nasza cena za niedoinwestowanie kultury, bo za obecny stan rzeczy odpowiedzialny jest skandaliczny procent budżetu; podczas, gdy w innych krajach wydatki na naukę czy oświatę albo się zwiększają, albo utrzymują na wysokim poziomie, my jako kraj cywilizowany, a więc mądrzejszy od reszty Europy, ze wszystkich sił staramy się je zredukować.

Onegdaj narzekaliśmy na szarobury entourage socjalizmu, na wtłoczenie nas w przeciętność. Ponoć zakończył się najgorszy etap naszego istnienia w kraju nad Wisłom. Wszelako nie potrafimy go dotąd zastąpić efektywniejszym i znowu, jak za minionych lat, tkwimy w przedsionku do zwyczajności. Jest mi z tego powodu przykro, a podejrzewam, że nie tylko mnie, bo sprawa jakości edytowania czegokolwiek staje się coraz szerszym i niepokojącym zjawiskiem. Mógłbym więc znowu międlić polemiczne słowa, dlaczego jest nie tak, jak nie chcieliśmy, mógłbym przerzucać się samograjowymi argumentami, ile to nam się poplątało na odcinku kultury, ale czy od mojego marudzenia przybędzie rozumu tym, co go utracili?

A jak czytam, kto w nim pisał, zalewa mnie krew. Z autorów polskich: Maria Dąbrowska, Zofia Chądzyńska - kongenialna tłumaczka Julio Cortazara, Magdalena Samozwaniec, Stefania Grodzieńska, Izabela Czajka, Wanda Falkowska, Maria Zientarowa (Wojna domowa), Konstanty Ildefons Gałczyński, Sławomir Mrożek, Stefan Wiechecki, Jan Stoberski.

Jerzy Szaniawski drukował opowiadania o profesorze Tutce, Jan Kamyczek prowadził specjalną rubrykę savoir-vivre’u. Można było zapoznać się z literackimi rozważaniami Artura Sandauera, napawać twórczością Stanisława Dygata, esejami Jana Błońskiego, zza Żelaznej Kurtyny nadsyłali reportaże Olgierd Budrewicz i Roman Burzyński, co w gomułkowskich czasach było ewenementem.

Rysunkami przyozdabiał tygodnik Antoni Uniechowski, Zbigniew Lengren zamieszczał swojego Filutka, ilustrował niezapomniany Daniel Mróz, wierszy dostarczali Jan Brzechwa, Janusz Minkiewicz, Ludwik Jerzy Kern, felietonami sypali Jerzy Waldorff i Lucjan Kydryński, a jego brat, Juliusz Kydryński, przetłumaczył Most na rzece Kwai, swoiste uzupełnienie filmu niedostępnego w naszych kinach wyświetlających radzieckie gnioty. W nim publikował swoje powieści (Katar, Śledztwo) Stanisław Lem. W nim też Piotr Skrzynecki przedstawiał swoją obrazkową powieść (Szaszkiewiczowa, czyli „Ksylolit w Jej życiu”).

Natomiast zgniły zachód reprezentowali Françoise Sagan, Curzio Malaparte, Franz Kafka, niedościgły humorysta - Roald Dahl, Luis Borges, Ramon Gomez De La Serna i wielu, wielu innych pisarzy, grafików, malarzy, których tekstów próżno by szukać na kulturalnej mapie innych czasopism. Tu znalazły bezpieczną przystań i to wokół niego skupiły się wybitne indywidualności tworzące niepowtarzalny klimat.

Wbrew socrealistycznym modom na intelektualną zgrzebność, dzięki konsekwencji, uporowi, dyplomacji w redakcyjnych rozmowach z ciemniakami od cenzury, narodził się znany i masowo czytany periodyk. Znany powszechnie, gdyż na ówczesnym „rynku” był wyjątkiem, odmianą, nieustannym udowadnianiem, że przy odrobinie dobrej woli może powstać coś wspaniałego, coś wyraźnie, dobitnie, namacalnie różniącego się od partyjnych zaleceń. Marian Eile, pierwszy Naczelny (od 1945 do 1969 r.) przeszedł do historii, a razem z nim wykruszyła się stara wiara i nastało WIELKIE BUM i nadejszły czasy zwycięstwa miernot.





Odpowiedz
#2
A się nie zgodzę, bo w "Filmie" publikowano recenzje i artykuły, również na dobrym poziomie, w okresie tu wspomnianym, więc 'Przekrój" nie był jedynym periodykiem z potencjałem. Kwestia, kto w czym gustuje.
Teraz print czasopism (a już tym bardziej dwutygodników i miesięczników) jest niski, bo to całe info dostępne jest w internecie dużo dużo wcześniej. Autorzy chętniej publikują notyfikacje o tym gdzie, co i jak w mediach, na plakatach na stronach społecznościowych i na forach. Zanim taki magazyn wyjdzie, połowe tego co w nim się znajduje już wiemy. Publikujących 'na czas' twórców nigdy nie można było dopilnować, a zatem tym bardziej jest im na rękę dostosowac się do własnego swobodnego harmonogramu, a nie do tego narzucanego przez daty produkcji czy wydruku periodyku.
A że teraz nośników jest więcej, to i skrzyknąć wszystkich pod jeden parasol trudno.
I tak jak w poprzednim artykule, ten sam wniosek mi się nasuwa. Łatwo jest podsumować etap, który się skończył, wyciągnąc z niego co 'najlepsze' poza nawias i powiedzieć za czym się tęskni. Trudniej z tym, co nadal trwa. 'Bylejakizm' był zawsze, gdzie tylko udało mu się wsiąknąć. Że gdzieś tam na jego tle przesączono tych, którzy sie wyróżnili zajęło ludziom dziesiątki lat.
A dywagacje nad tym jak się ma kultura pod wpływem reżimu i gdy go nie ma, to raczej oczywisty temat. Można zobaczyć jak się rozwija poezja i proza w Indiach czy Egipcie, a jak we Francji czy w USA.
A niedoinwestowanie kultury to lekkie niedopowiedzenie. Jest też niedoinwestowanie sportu, poza piłką nożną i siatkówką. Niedoinwestowanie dróg (sic!). I to nie jest tak, że to jeden koleś to wszystko podprowadził, o nie. To jest całkiem spory klan ludzi, którzy się na tym dorobili. Więc jak się mieszka w salonie u złodziei, to nie można oczekiwać kultury, to chyba oczywiste?
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz
#3
Szanowny Panie Pasiasty!

Odpowiedź jest pod felietonem Po linii najmniejszego oporu.

pozdrawiam
Odpowiedz
#4
J auważam, że mój komentarz, pod tym własnie tekstem dotyczy tego właśnie tekstu. Jeśli chodziło o DOTACJE, to co mają wspólnego trzy paragrafy wspominania, kto tam publikował? Powinny zamiast tego być dane statystyczne o zmniejszanym nakładzie, budżecie i DOTACJACH.

Cytat:Pisząc o Przekroju nie mówiłem o innych, poruszających się w obrębie JEDNEGO zagadnienia (np. Film), ale o wielonakładowym i tematycznie RÓŻNORODNYM

gdzie to jest zasygnalizowane, zaznaczone w tym tekście? Bo że niby różni twórcy o różnych rzeczach pisali?

Odniosłem się, że dotacje doprowadziły do ruiny kluby sportowe, domy klutury, szpitale państwowe. I tu możnaby wymieniać a wymieniać.

W tym tekście jest tylko nostalgia za starymi czasami i jojczenie na nowe czasy. Do tego odnosi sie mój komentarz. Co jest to jest. Jeśli nie byłoby okresu 'odpoczynku' czy 'niżu' formy, nikt by nie miał czasu doceniać że ktoś gdzieś fajnie coś napisał, bo przez cały czas ktoś gdzieś by fajnie coś pisał. I tak w kółko macieju. Że tak przytoczę sinusoidę periodyczną z lekcji języka polskiego. Na naturalne procesy nie ma sensu narzekać.
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz
#5
Pasiasty

czy to jest jojczenie? Mógłbym więc znowu międlić polemiczne słowa, dlaczego jest nie tak, jak nie chcieliśmy, mógłbym przerzucać się samograjowymi argumentami, ile to nam się poplątało na odcinku kultury, ale czy od mojego marudzenia przybędzie rozumu tym, co go utracili?
Odpowiedz
#6
Cały wydźwięk, ton artykułu mam na myśli. Takie się odnosi wrażenie czytając

Cytat:Hołubimy w sobie ongisiejszy zwyczaj czytania kulturalnych periodyków. Z nawyku sięgamy do ich lektury, by już po chwili stwierdzić z rozczarowaniem, że jest coraz mniej znanych i lubianych, a powstaje coraz więcej przeciętnych, że zapanowała wszechobecna moda na korektorskie niechlujstwo czy niski poziom sztuki poligraficznej.

zestawiając 'wszystkie' magazyny z jednym czasopismem, przez to gloryfikując je, a tym samym propagując tezę 'szkoda, że nie ma już mojego magazynu, bo obecne są wszystkie złe'. Z takiego przeświadczenia nigdy nie dostrzeże się nic dobrego, wiecznie patrząc się w tył za siebie. Nie ma w tym tekście wydźwięku, nuty nadziei, zestawienia, anegdoty chociażby, że 'gdzieś ostatnio mignął mi wspaniały artykuł, jeden, perełka wśród natłoku średnich'.

Co z tego, że kiedyś był JEDEN magazyn, który był wspaniały? Kiedyś radio Afera puszczało wspaniałe audycje i dobrą muzykę. Teraz już nie. Pozostaje czekać lub szukać dalej. Naturalna kolej rzeczy. Coś się zaczyna, trwa i kończy. Nie jest wiecznie.

Bez zestawiania z obecnymi czasami i ciągnącym się niezadowoleniem i zażenowaniem poziomem współczesnych czasopism ten artykuł byłby świetnym uhonorowaniem jednego z lubianych przez autora magazynów. A tak wydźwięk jest inny.
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz
#7
Pasiasty

Z faktu, że jest nie najgorzej na jakimś odcinku nie wynika, że mamy nie dostrzegać zjawisk negatywnych, jak na przykład stałe niszczenie kulturalnego dorobku i nie powinien go Pan nazywać jojczeniem, bo zawsze może być jeszcze lepiej. I czemu nie miałoby być?
Odpowiedz
#8
Częściowo muszę się zgodzić z Pasiastym, brakuje tu szerszego spojrzenia, przez co felieton przypomina jojczenie na rzeczywistość, bez przyglądania się jej uważniej, a przy tym brakuje tu pewnego dystansu, przez co ciężko dostrzec w tym tekście cokolwiek innego.
Odpowiedz
#9
księżniczko, co nazywasz szerszym spojrzeniem?
Odpowiedz
#10
Choćby poświęcenie większej uwagi tym współczesnym miernotom, skoro już porównujesz je z tym wspaniałym "Przekrojem" sprzed lat - coś więcej niż "są marne i tyle" - dlaczego tak uważasz? Bo Lem, Dąbrowska czy Błoński już nie żyją i nie publikują? Czy też sądzisz, że skoro niegdyś wspaniały "Przekrój" zszedł na psy, to już nie może być nic dobrego?

Wreszcie, w samym felietonie wspominasz o małych nakładach na kulturę, a w swoich postach o "stałym niszczeniu kulturalnego dorobku", tymczasem tekst jest poświęcony wyłącznie jednemu czasopismu, które chyba nie stanowi(ło) całości owej kultury, o której niszczeniu głosisz?
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości