Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
BLISKIE SPOTKANIA SZÓSTEGO STOPNIA (GRUDNIA)
#1
        BLISKIE SPOTKANIA SZÓSTEGO STOPNIA (GRUDNIA)               


                        To miała być zima stulecia. Meteorolodzy wróżyli z tarota a Marcin zapakował niezbędne toboły – od rodziny czas odpocząć -  i ruszył na przedświąteczny odpoczynek do swojego małego domku w – a jakże – Karkonoszach. Droga wlekła się niemiłosiernie. Co rusz jakiś tirowiec zawalidroga albo co gorsza, beemwiaczek z lalunią wypacykowaną tak, że na bocznej szybie zostawał „papilarny” ślad policzka. Umcyk umcyk, bum bum w głośnikach i dalej,  na trzeciego po krętych, górskich drogach. W okolicach siedemnastej przyprószyło.
- Jak miło  - pomyślał Marcin. W radio Grzeszczak nuciła ”Co z nami będzie, kiedy znajdziemy się na zakręcie” - … i cholera przegapiłem zjazd – zasyczał przez zęby. Ujechał jeszcze kilkaset metrów. Zatrzymał samochód. Wysiadł. Zapalił papierosa. Zaciągnął się tak mocno jakby miał się kończyć świat, rozejrzał dookoła, splunął dla  pewności za siebie trzy razy, wsiadł, odpalił silnik i lekkim łukiem zawrócił. Prószyło coraz mocniej.

                        Dziewiętnasta z minutami to dobry moment, by zaparkować pod werandą obsypanego już całkiem mocno domku. Ta cisza, niesamowita cisza gdy śnieg niczym puch, otula wszystko na co spadnie wyzwoliła w Marcinie  uczucie … osamotnienia, depresji połączonej z dziką euforią i szaleństwem. Ktoś spoglądający z ukrycia pomyślałby, że jakiś „niepełnosprytny” zwiał właśnie z psychiatryka, zajumał  auto i znalazł opuszczoną chatkę w środku lasu a teraz cieszy się jak głupi, a jednocześnie tuli się do fotela na werandzie i kwili  jak porzucone na głuszy dziecko.   Ogarnął się, wstał, otworzył drzwi, toboły wrzucił za próg, odwrócił się na pięcie , spojrzał przed siebie i … - No Kulson by to jeden! Drzewa trza narąbać – zaklął. Więc rąbał te drewienka i rąbał, aż się zarąbał a właściwie narąbał ,popijając co rusz łyczki Danielsa z piersiówki. Zaniósł narąbany narąbane drzewce do chatki, rozpalił jakimś cudem ogień w kominku, na szybko zjadł dziwną w smaku puszkę mielonki i legł na tapczanie.

                         O północy przebudził się z Saharą w ustach. Przetarł oczęta, nalał wody do szklanki i postawił na szafce obok tapczanu. Jednym haustem wypił to, co pozostało w butelce i już miał się kłaść, lecz jakby coś ujrzał kątem oka. Coś czerwonego. Szybko spojrzał w tamtą stronę. Pusto. Widać skacowane komórki nerwowe płatały mu figle. Ruszył w stronę łóżka.
- A ty gdzie ? – usłyszał za plecami.
- Idę spać mamo … - i w tym momencie adrenalina zrobiła swoje. Włos się najeżył – a raczej to co zostało z włosów – mięśnie naprężyły a myśl  podpowiadała – Przeładuj broń… no weź  kurwa i przeładuj broń…
- Przecież nie mam żadnej  broni – wykrzyczał na  głos.
- Aaaa,  jednak  dobrze  myślałem – gadał  głos za plecami – mamy tu, niekoniecznie łatwy przypadek rozdwojenia jaźni, zdaje się? Będziemy  mieć  niezłą zabawę.
Marcin nie wytrzymał. Szybkim ruchem odwrócił się w stronę dobiegającego głosu  i o mało  nie  usiadł z wrażenia na stołku. Dobrze, że tego nie zrobił, bo stołek akuratnie stał tuż przed nim.
- Mikołaj? Ale jak to tak? – przed nim stał papuśny siwobrody w czerwonym kubraku z wydętym brzuchalem i butelką napoju, którego w takich sytuacjach nie należy reklamować, przynajmniej dopóki producent nie wystawi odpowiedniego czeku. Z minimum czterema zerami po jedynce , ma się rozumieć. Ale wracając do zaistniałej  sytuacji…      

- Mikołaj? Ale jak to tak? – wytrzeszczył  oczy  ze zdumienia.
- A kogoś się spodziewał? Artura z Excaliburem? Karlsona z dachu? Pipi Langstrumpf? Ho! Ho! Ho! – zahuczał czerwony.
- Właściwie, to nie  umawiałem się dziś z nikim panie Mikołaju. Odpocząć chciałem w samotności,  wypić,  pomyśleć nad żywotem moim ciężkim , przemyśleć  co zrobić  z  świeżo upieczonym chrześniakiem ,  coś tam może  napisać,  wyspać  się …    
- I się Marcinek zdenerwował  - odparł Miki – wyrzuca z siebie jednym ciągiem tyle słów. No nietypowe, wręcz  atypowe  jak na ciebie  Marcinku.
Marcina zamurowało tak, że szczęka o mały włos nie porysowałaby podłogi z pięknego bukowego drewna. 
- Marcinek to był grzeczny w tym roku? – ciągnął  dalej Miki .
- Ale  nie ma  jeszcze  wigilii – bezmyślnie  odparł Marcin.
- No, ale czy on był grzeczny w tym roku, a poza tym – tu  czerwony  zaczął filuternie głaskać się po brodzie -  dzisiaj szósty… Ho! Ho! Ho!
-    Rany  boskie – udał zaskoczenie – to ja  już  muszę się  zbierać panie Mikołaju. W domu  czekają… – i ruszył  zbierać rozwalone  przed drzwiami toboły.
- A gdzie to się  tak spieszymy, co? Po pijanemu  jeździć  autem  będziemy? Renifery mi jeszcze na  wyjeździe  potłucze tym swoim złomkiem, i kto wtedy  sanie  moje pociągnie? A  nie  wstyd ci Marcinie ? Niegodziwcze ! – Miki zastawił całym sobą (a przyznać trzeba, że warstwy izolacyjnej pod skórą to mu nie brakowało)przejście do drzwi. – Rodzina nie zając , nie ucieknie. A już dziś to zupełnie nie ucieknie. Czas zatrzymałem – dodał.
Marcin zerknął w okno. Płatki śniegu zatrzymały się wpół drogi  miedzy chmurą a ziemią . Zerknął w stronę  kominka. Jęzory ognia jak na przecudnej fotografii, zamrożone w czasie.
- Tak więc Marcin w końcu powie czy był grzeczny w tym roku? –  czerwony stanowczo domagał się odpowiedzi.
- Nie  wiem  panie Mikołaju. Raczej pół na pół – poddał się  Marcin – a to ma jakieś znaczenie?
- Oczywiście – odrzekł czerwony -  Zatem  niech się stanie  kara i przyjemność !
Wokół dłoni  Mikołaja  pojawiła się  błękitno różowa mgiełka . Dookoła  niej  tysiące połyskujących  na tęczowo gwiazdek, zaczęło  wirować  tworząc  swoiste,  malusieńkie tornadko. Wirowało szybko, coraz szybciej . W pewnym momencie  rozpłynęło się w owej  mgiełce a w ręku Mikiego pojawiła się  rózga. Nie była to jednak taka zwyczajna rózga a piękny, połyskujący w zatrzymanym blasku ognia, skórzany  pejczyk z dość smukłą klapką na końcu i  rzemiennym paseczkiem w miejscu uchwytu.
- Tak więc, Marcinie,  dzisiejsza noc  jest nasza … Ho! Ho! Ho! – rubasznie zaśmiał się  czerwony.
Gdyby  ktoś w tej chwili ktoś stał obok ,zapewne usłyszałby  głośny dźwięk  przełykanej śliny, wydostający się przełyku Marcina. 
Miki zalotnie puścił oczko – Będziesz moim  pieskiem Marcinku? – wyraźnie przeciągał dźwięczne er, w ten  sposób, jak to czasem robią zalotnie niegrzeczne tygryski.
- Tak Panie – w głowie angielski lektor.***



***( Dalszy ciąg usunięto z powodu zbyt drastycznych scen nacechowanych wyuzdanym erotyzmem, oraz możliwości czytania  przez dzieci i to przed godziną dwudziestą drugą ).


EPILOG.

Jak ja nienawidzę jesieni**. – pomyślał Marcin -  Rzadko się uśmiecham, ale teraz to już wcale. Twarz mnie boli, jak próbuje…

**- 6 grudnia, to jeszcze kalendarzowa jesień. 

KONIEC.
Odpowiedz
#2
Czemu w satyrycznych, a  nie w dziale horroru? Big Grin
Zmieniłabym tytuł na „Bliskie spotkania szóstego grudnia” – skojarzenie z UFO jest wystarczająco wyraźne…
Narracja jest płynna, czyta się dobrze i jest zabawnie, i jest strasznie. Duży plus za gierki... słowne Wink

No to, przechodząc od ogółu do szczegółu… W większości moje uwagi dotyczą interpunkcji i nadmiaru spacji.



Meteorolodzy wróżyli z tarota,[+] a Marcin zapakował niezbędne toboły – od rodziny czas odpocząć -  i ruszył na przedświąteczny odpoczynek do [i, postanawiając odpocząć od rodziny, wyruszył na przedświąteczny wypad do] swojego małego domku w – a jakże – Karkonoszach.


Co rusz jakiś tirowiec zawalidroga albo,[+] co gorsza, beemwiaczek


… i,[+]  cholera,[+] przegapiłem zjazd


Zaciągnął się tak mocno,[+]  jakby miał się kończyć świat,


Ta cisza, niesamowita cisza,[+]  gdy śnieg,[+]  niczym puch, otula wszystko,[+]  na co spadnie,[+]  wyzwoliła w Marcinie  uczucie[-]…


w środku lasu,[+] a teraz cieszy się jak głupi, a jednocześnie tuli się do fotela na werandzie i kwili  jak porzucone na głuszy dziecko.   Ogarnął się, wstał, otworzył drzwi, toboły wrzucił za próg, odwrócił się na pięcie[-], spojrzał przed siebie i[-]…


aż się zarąbał,[+] a właściwie narąbał[-], popijając co rusz łyczki Danielsa z piersiówki.


na szybko zjadł dziwną w smaku puszkę mielonki [mielonkę z puszki] i legł na tapczanie.


 i już miał się kłaść, lecz jakby [gdy nagle] coś ujrzał [dojrzał] kątem oka.


- Idę spać,[+]  mamo[-] … - powiedział[+]  i w tym momencie adrenalina zrobiła swoje. Włos się najeżył – a raczej to co zostało z włosów –[Włosy, czy raczej to, co z nich zostało, zjeżyły mu się na głowie,] mięśnie naprężyły,[+] a myśl  podpowiadała


mamy tu, [-] niekoniecznie łatwy przypadek rozdwojenia jaźni, zdaje się?


Szybkim ruchem odwrócił się w stronę dobiegającego głosu  [, skąd dobiegał głos] i o mało  nie  usiadł z wrażenia na stołku.


Z minimum czterema zerami po jedynce[czterocyfrową kwotą], ma się rozumieć. Ale,[+] wracając do zaistniałej  sytuacji…      


Pippi[+] Langstrumpf?


No,[+]  nietypowe, wręcz  atypowe  jak na ciebie,[+]  Marcinku.


Renifery mi jeszcze na  wyjeździe  potłucze tym swoim złomkiem, [-] i kto wtedy  sanie  moje pociągnie? A  nie  wstyd ci Marcinie[-]? Niegodziwcze[-]!


- Tak więc Marcin w końcu powie,[+] czy był grzeczny w tym roku?


Wokół dłoni  Mikołaja  pojawiła się  błękitno-różowa[+] mgiełka[-].


Dookoła  niej  tysiące połyskujących  na tęczowo gwiazdek,[-] zaczęło  wirować,[+]  tworząc  swoiste,  malusieńkie tornadko.


Nie była to jednak taka zwyczajna rózga,[+] a piękny, połyskujący w zatrzymanym blasku ognia, skórzany  pejczyk z dość smukłą klapką na końcu i  rzemiennym paseczkiem w miejscu uchwytu.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#3
Podziekował Big Grin
Odpowiedz
#4
Zaprawdę zabawne to. Muszę przyznać, że parsknąłem śmiechem w pewnym momencie. Taki typ humoru to mi się podoba.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#5
Wracam z oceną 4/5 Smile
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#6
OOOOOO!!!!!
Odpowiedz
#7
Ło jejuniu, czyli że Mikołaj jest ten tego... Kurde, a ja mam 7 imieniny. Szlag.

Dobre.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości