Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Artysta
#1
Cytat:Opowiadanie napisane na pojedynek z Mirandą i Hanzo Smile

,,Nie, nie uciekniesz od nas i nigdy nie będziesz inny; na zawsze pozostaniesz taki, jaki byłeś dotąd, z tymi wątpliwościami, z wiecznym niezadowoleniem z siebie, z daremnymi próbami poprawy i upadkami oraz wiecznym oczekiwaniem szczęścia, którego nie osiągnąłeś i które jest dla ciebie niemożliwe."
 
 
Migotanie. Błyski rzucają agresywne światło na zbitych ciasno ludzi. Zapach potu wdziera się, drażniąc moje nozdrza. Oczy reagują łzami na gęsty dym. Ściany drżą. Podłoga się trzęsie. Ja się trzęsę.
Odpycham się od ściany. Chyba muskam dłońmi podłogę. Świat się chwieje, a ja razem z nim. Pocieram oczy. Mam piasek na twarzy. Skąd ten piasek? Potykam się. Wpadam na kogoś. Krzyk. Staję się baleronem. Wykonuję piruet w powietrzu. Jestem na scenie w moskiewskiej operze. Ludzie mnie podziwiają. Znów błyska światło.
Świat się przekrzywia. Upadam na twarz. Śmiech.
Zamykam oczy. Jestem na łodzi. Dryfuję. Wokół mnie otwarte morze. Jestem spokojny.
 
1.
Drobne ptaszki przelatują między gałęziami, strącając ostatnie suche listki, pozostałości po zimie. Wzbijają się w powietrze, jakby starając pochwycić wpadające przez gęste korony kasztanowców ciepłe promienie wiosennego słońca. Śpiewają, ożywiając wymarły park na przedmieściach Poznania. 
Mimowolnie uderzam kamyczki noskami brązowych, skórzanych butów. Obserwuję, jak lądują kilka metrów dalej; jak wprawiają w ruch kolejne. Jest w tym coś kojącego. Biorę głęboki oddech i rozglądam się dokoła. Napawam się spokojem.
Dostrzegam postać i czuję, jak cały świat znika onieśmielony jej prezencją. Drobna, tak drobna, że zdawałoby się, iż mocniejszy powiew wiatru złamie ją wpół. Siedzi wyprostowana, z nogami założonymi jedna na drugą. Zwiewna, żółta sukienka i delikatne, beżowe buciki pasują idealnie do nieskazitelnej twarzy skrytej częściowo za złotymi lokami. Mrugam, jakby w strachu, że obraz zaraz się rozpłynie. Ale ona wciąż tam jest. Trzyma w dłoniach malutką książkę. Pożółkłe kartki szeleszczą przyjemnie, kiedy przewraca je chudziutkimi paluszkami.
Uśmiecham się do niej, chociaż mnie nie dostrzega. Siadam w cieniu rozłożystej wierzby. Kładę na ziemi torbę i wyciągam z niej gruby szkicownik. Ołówek doskonale wie, jak poruszać się po nierównej powierzchni kartki. Natychmiast łapię właściwe proporcje. Nakładam delikatny światłocień na twarz, ubranie. Wrysowuję otoczenie, z którym tak pięknie się komponuje. Drzewa, krzewy i kwiaty. I promienie słońca, jakby korytarz z niebem, skąd uciekła na kilka chwil.
- Nigdy wcześniej nikt mnie nie rysował.
Podskakuję na dźwięk słodkiego głosu. Unoszę wzrok znad szkicownika. Ona stoi przede mną. W dłoniach trzyma stare wydanie ,,Anny Kareniny". Widząc moje zakłopotanie, śmieje się. Jest to jeden z najbardziej uroczych dźwięków, jakie dane mi było słyszeć w całym życiu. Wstaję. Otrzepuję się z liści, próbując skleić porządne zdanie.
- Ja… Przepraszam. Nie chciałem, to nie… Ja tylko…
Znowu się śmieje. Chowa kosmyk włosów za prawe ucho i uśmiecha się, pochylając lekko głowę w kierunku lewego ramienia. Wyciąga w moim kierunku dłoń.
- Mogę zerknąć?
Bez namysłu podaję jej szkicownik. Przewraca powoli kartki, uważnie oglądając każdy, nawet najdrobniejszy szkic. Jej jasnobrązowe oczy wędrują po każdej stronie z uwagą. Mruga powoli, jej długie rzęsy muskają różaną skórę. Oddycha spokojnie. Wydaje się nieobecna. Wędruje po moim świecie. Wyobrażam sobie jej nagie stopy stąpające po tafli jeziora, jej głowę pośród chmur, dłonie na mchu, ramiona oplatające drzewa, nogi biegające za ptakami, twarz skrytą w oknie kamienicy.
- Pięknie rysujesz.
Robi się gorąco. Czuję, jak moje serce rośnie i napiera na żebra. Jestem przyzwyczajony do tych słów. Słyszę je niemal codziennie. Ale tego dnia, kiedy padają z tych jednych ust, nabierają nowego znaczenia. Są jak pierwszy promień słońca po tygodniach deszczu; jak łyk wody na pustyni. Odchrząkuję. Wierzchem dłoni ocieram łzy, które napłynęły mi do oczu.
- Dziękuję. - Biorę głęboki oddech. Nie chcę, żeby pomyślała, że jestem dziwakiem. Uśmiecham się. – Przepraszam, że nie spytałem o pozwolenie. Wyglądałaś tak pięknie, nie chciałem, żeby słońce…
- Nic nie szkodzi. Pochlebia mi to.
Zatrzymuje się na ostatnim rysunku. Dotyka kartkę palcem wskazującym prawej dłoni. Pomalowany bezbarwnym lakierem paznokieć zbliża do własnej postaci. Na jej twarzy pojawia się delikatny rumieniec. Po chwili kręci głową i oddaje mi szkicownik.
- Jeśli rysowanie przypadkowych osób daje takie efekty, rób to jak najczęściej.
Kiwam głową. Chwytam szkicownik ostrożnie, jakby była to najbardziej obca rzecz, z jaką się spotykam.
Delikatny powiew wiatru wyciąga złote loki zza jej ucha. Ona odrzuca je na bok i zerka na zegarek na lewej ręce. Uśmiecha się przepraszająco i robi krok w tył.
- Powinnam już iść.
- Oczywiście.
Unosi niezręcznie prawą dłoń, jakby chciała pomachać na pożegnanie. Szybko ją opuszcza. Śmieje się pod nosem w zakłopotaniu. Obraca. Odchodzi. Obserwuję z uwagą jej sylwetkę i falujące włosy. Ona nie idzie. Ziemię muska delikatnie stopami. Niemal leci.
- Poczekaj! - wykrzykuję ku swojemu zdumieniu.
Obraca się natychmiast, jakby czekała na to jedno słowo. Przełykam nerwowo ślinę.
- Nie znam twojego imienia.
Uśmiecha się, spuszczając wzrok na kilka sekund, by zaraz spojrzeć swoimi ślepiami prosto w moje; sięgnąć nimi prosto po moją duszę i zostawić na niej ślad, którego nie będę w stanie się pozbyć.
- Powiem ci przy następnym spotkaniu, nieznajomy.
Obraca się na pięcie i odchodzi. Kilka sekund później znika w labiryncie zieleni. A ja tkwię w cieniu wierzby ze szkicownikiem w dłoni, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Świat pojawia się na nowo, ale brakuje w nim jej blasku. Ptaki śpiewają, ale jakby ciszej. Nawet słońce zdaje się świecić skromniej.
Kręcę głową i śmieję się z własnej słabości. Inspiracja przychodzi i odchodzi. Powinienem ją wykorzystać przed następną wystawą. Zbieram swoje rzeczy i ruszam w drogę do domu.
 
2.
- Twoja powieść zaczyna robić prawie taką samą furorę jak obrazy. Rozmawiałem dzisiaj z wydawcą, chcą ją przetłumaczyć na kolejne…
Słowa Leszka mieszają się z hałasem, jaki panuje w zadymionym pomieszczeniu. Siedzimy w piwnicy jednego z barów, w którym bójki wybuchają co najmniej cztery razy w tygodniu. Raz nawet brałem w takiej udział, ot, dla nowego doświadczenia.
Unoszę szklaneczkę i przełykam resztkę whisky. Ostry smak roznosi się ciepłem po moim ciele. Opuszczam powieki, liczę do dziesięciu, a kiedy je unoszę, mój wzrok skupia się na gościach podrzędnego lokalu. Czteroosobowa grupa studentów gra w bilard. Zdaje się, że sprawia im to ogromną radość, mimo tego, że dwie osoby wyraźnie sobie z tym nie radzą. Kawałek dalej kilku mężczyzn rozmawia głośno, gestykulując przy tym zawzięcie nad stołem zastawionym kuflami. Dokładny widok zasłania mi grupa stojących ludzi. Moją uwagę przykuwa złotowłosa dziewczyna. Przypomina nieznajomą z parku, chociaż jest wyższa i zdecydowanie mniej urokliwa.
- Ziemia do Eryka!
Leszek macha mi dłonią przed nosem. Przewracam oczami i kiwam kelnerce, żeby przyniosła jeszcze jedną whisky.
- Co?
- Słuchałeś mnie w ogóle?
- Nie, sorry.
Leszek wzdycha, odchylając się do tyłu. Śmieje się.
- Gdybym ciebie nie znał, powiedziałbym, że w końcu się zakochałeś.
- Wiesz, jakie mam nastawienie do miłości.
-  No właśnie. Dlatego powiedz mi, nad czym teraz tak pracujesz, że nawet nie można z tobą po ludzku porozmawiać.
Sięgam torbę i wyciągam z niej szkicownik.  W tym czasie kelnerka stawia przede mną podwójną whisky. Podaję jej odliczoną kwotę. Odchodzi. Przewracam kartki, a kiedy natrafiam na poranny szkic, podsuwam go przyjacielowi.
- Jeśli ty jej nie kochasz, ja mogę – mówi po chwili oglądania rysunku pod różnymi kątami. – No chyba, że to kolejny wytwór twojej wyobraźni.
- Rysowałem z natury dzisiaj rano.
- Zamierzasz to sprzedać?
Oddaje mi szkicownik. Chowam go do torby i biorę duży łyk whisky.
- Myślałem raczej nad serią obrazów i wystawą.
Leszek kiwa głową w zamyśleniu. Wiem, że już liczy koszty i myśli nad listą gości. Zanim przerywa ciszę, moja szklanka jest już pusta. Alkohol zdążył przyćmić mi zmysły. Mimo to nie potrafię wyrzucić pięknej nieznajomej z myśli.
- Kiedy ją poznam?
- Słucham?
- Nie próbuj mi wmówić, że nic dla ciebie nie znaczy.
- Nawet nie wiem, jak ma na imię.
- A czy to ważne?
Przewracam oczami. Mam wrażenie, że razem z nimi wiruje całe pomieszczenie. Zaklinam w myślach i biorę głęboki oddech. Spuszczam wzrok. Skupiam się na szklance, w której odbija się mdłe światło.
- Ona jest tylko inspiracją, niczym więcej.
               
3.
Zachodzę do parku jeszcze przed dziewiątą. Przechadzam się alejkami, słuchając radosnego śpiewu ptaków. Nieco silniejszy niż poprzedniego dnia wiatr wprawia gałęzie drzew w ruch. Siadam w cieniu wierzby i zamykam oczy. Wsłuchuję się w szum. Wyobrażam sobie, że jestem na statku pośrodku oceanu. Walczę z prądem i wysokimi falami. Kropelki słonej wody drażnią moją twarz, ale nie przeszkadza mi to. Cieszy mnie przygoda.
Otwieram oczy.
Jest południe.
Nieznajomej wciąż nie ma.
Wracam do siebie. Mieszkam w starej kamienicy w centrum miasta. Wysokie pomieszczenia pozwalają mi oddychać pełną piersią. Staję przed sztalugą i zaczynam malować.
Robię to samo następnego dnia, następnego i jeszcze kolejnego. Mijają dwa tygodnie, a ja wciąż zachodzę do parku w nadziei, że ją spotkam. Nową inspirację, w której istnienie zaczynam wątpić. Może to faktycznie tylko moje wyobrażenie, piękny sen? Czasami tak mam, że zasypiam, i nie wiem, bo przecież ciągle poszukuję czegoś w codzienności. Budzę się nieświadomy własnego stanu. I żyję kilkoma życiami na raz. Kim jestem? Artystą, co oddał się sztuce bez względu na cenę.
Mija miesiąc. Jestem zmęczony. Leszek organizuje wystawę. Temat przewodni? Nieznajoma. Wybieram obrazy. Może przyjdzie i zobaczy. Może wyjdzie z jednego i znów mnie zachwyci.
Szkice ołówkiem. Szybkie rysunki tuszem. Węgiel na dużym formacie. Farby akrylowe. Akwarele. Tematyka radosna. Nostalgiczna. Smutna. Cały wachlarz technik i emocji. Wciąż niewyczerpana inspiracja.
 
4.
Śnię o niej. Budzę się, pragnąc jej.
Wstaję i rysuję. Wstaję i biegnę szukać jej w parku.
Jest jakby szarzej. Patrzę na świat głównie przez żółtawą taflę whisky w szklance. A może powinienem powiedzieć miodową? Miedzianą? Jak właściwie opisać ten kolor? Jest taki złoty. Złoty jak…
Przełykam palący gardło płyn. Mam wrażenie, że moje ciało jest zrobione z gumy, która pod wpływem ciepła zaczyna się rozciągać. Zamawiam. Niemal ląduję przy tym na stoliku. Nagle wydaje mi się to niesamowicie zabawne. Śmieję się pod nosem.
- Eryk?
Obracam się o sto osiemdziesiąt stopni. Świat na kilka sekund przysłania mi czarna kotara. Mrugam szybko, starając się przypisać głos do postaci.
- Eryk, to ty?
Śmieję się pogardliwie. Jestem przecież artystą. Powinni mnie znać wszyscy. A jak nie znają… To i ja ich nie muszę.
Prostuję się i opróżniam szklaneczkę. Odstawiam ją nieco zbyt szybko. Grawitacja działa jakby mocniej. Potrzebuję kilku sekund, by upewnić się, czy na pewno trafiłem w stół.
- Eryk, nie zgrywaj się.
Pocieram oczy wilgotnymi od rozlanego alkoholu rękoma. Staram się skupić wzrok na stojącej przede mną postaci.
Figura niezaprzeczalnie wskazuje na kobietę. Długie, brązowe loki wiją się do samego pasa. Zdają się spływać niczym wartki potok wysoko w górach. Coraz szybciej. Zaczyna mi się od tego kręcić w głowie. Wyciągam dłoń. Chcę je zatrzymać.
Denerwujący śmiech odbija się nieprzyjemnym echem. Mrużę oczy.
Robi się ciemniej. Czuję ciężar na udach, łaskotanie na brzuchu.
- Może w końcu się zabawimy, co?
Coś wilgotnego muska moje wargi. Przez chwilę wydaje mi się, że to szklanka. Rozchylam je, czekając na kolejną dawkę palącego płynu. Zamiast tego wyczuwam coś miękkiego. Odsuwam się.
Nie ma żadnej szklanki. Kobieta śmieje się, przysuwając znowu bliżej.
- Marta – Przypominam sobie jej imię. – Co robisz?
- Rozluźnij się, kochany.
Mruczę coś pod nosem, starając się pozbyć tej przerośniętej pijawki, ale mój sprzeciw jest dla niej jedynie urozmaiceniem zabawy. W końcu udaje mi się wyswobodzić rękę. Próbuję sięgnąć szklankę. Nie jestem pewien, co chcę z nią zrobić.
- Eryk?
Leszek. Ten poczciwy głos poznałbym w każdym stanie, o każdej porze i w każdym miejscu. Jest jak moja prywatna kotwica, dzięki której nie odpływam zbyt daleko. Jak anioł stróż, który wyciąga mnie na powierzchnię bez względu na to, jak głęboko zatonąłem. Jedyna prawdziwa postać w moim świecie.
- Marto, myślę, że na ciebie już pora.
Ciężar znika. Świat staje się nieco jaśniejszy. Kobieta oddala się. Już nie słyszę irytujących dźwięków, jakie wydawała za każdym razem, kiedy otwierała usta. Chociaż, kto ją tam wie, może nawet nie musiała ich otwierać.
Leszek opada na krzesło obok. Jest wyraźnie zmęczony. Chcę go pocieszyć. Pochylam się, starając utrzymać równowagę na lewej dłoni położonej na blacie.
- Dzięki, stary. Co u Cie…
Lecę. Przytulam policzek do winylowej poduszki pełnej piachu i alkoholu. Uznaję to za śmieszną sytuację. Śmieję się. Mój przyjaciel wydaje się zmartwiony. Wyciągam ku niemu ręce. Chcę, żeby poczuł to samo. Beztroskę. Chociaż raz. Ale ten tylko kręci głową. Pomaga mi wstać.
Wychodzimy. Schodzimy z głównej ulicy, która tętni życiem, przynajmniej w nocy. Mijamy kościół, dwa hotele trzygwiazdkowe, bar całodobowy. Ledwo trzymam się na nogach. Marzę o powrocie do łóżka, jednak zaraz przypominam sobie sny. Nieznajomą.
- Co się z tobą dzieje, chłopie?
- Nic – Uśmiecham się, chociaż łzy napływają mi do oczu.
- Nigdy wcześniej tyle nie piłeś.
- Artyści piją.
- I popełniają samobójstwa, wiem.
Zerkam na niego kątem oka w strachu, że dostrzeże moje łzy. Ale on widzi je od dawna. Nic nie mogę przed nim ukryć. To po prostu niemożliwe.
- Leszek?
- Tak?
- Co jeśli i ona…
- Przestań – Przerywa mi.
Leszek nie lubi rozmawiać o śmierci. Nie po tym, co nas spotkało, kiedy byliśmy dziećmi.
- Wiesz, Leszek, wciąż pamiętam ten dzień. Łowiłem wtedy ryby, ty poszedłeś po coś do picia. Spędziliśmy cały dzień na dworze. Kradliśmy jabłka Nowakowej, wyciągnęliśmy gwoździe z płotu na plebanii, nawet udało nam się oblać wodą tamtą okularnicę, jak jej było… No, mniejsza. Kiedy poszedłeś, czułem, że coś jest nie tak. Głupie, dziecięce obawy raz były uzasadnione.
- Eryk, proszę…
- Pamiętam, że ty nie przybiegłeś. To ja przybiegłem, bo usłyszałem syreny. Zobaczyłem tyle policji. I ciebie. Płakałeś. Nikt nigdy tak przy mnie nie płakał.
- Wystarczy…
- Widziałeś ich ciała…
- Dość!
Zatrzymujemy się. Leszek cały się trzęsie. Ja zresztą też. Tylko raz o tym rozmawialiśmy. Tylko tego dnia, kiedy mój przyjaciel znalazł ciało mojego ojca, który popełnił samobójstwo, strzelając sobie w skroń; tego dnia, kiedy widział, jak moja matka, w napadzie szału, strzela do jego mamy. Jak ją zabija.
- Wiesz, że mój ojciec i twoja mama…
- Mieli romans. Wiem.
 
5.
Wystawę otwieramy o szóstej wieczorem. Po krótkim wprowadzeniu przechadzam się między gośćmi, zagaduję. Wszyscy dopytują o to, kim jest Nieznajoma. Uśmiecham się i odpowiadam wymijająco.
- To anioł, którego pewnego poranka spotkałem w parku.
- Jak ma na imię?
- Nieznajoma, oczywiście.
O godzinie ósmej trzydzieści zaczynam czuć dziwny ucisk w klatce piersiowej. Instynktownie obracam się twarzą w kierunku otwartych drzwi wejściowych. Wszystko staje się jaśniejsze.
Ona. Ma na sobie białą, lnianą sukienkę i płaskie buciki. Złote loki spięła z tyłu, pozostawiając jedynie jedno pasmo opadające na lewy policzek. Otacza ją jasna poświata; tak jasna, że muszę zmrużyć oczy.
Czuję, jak ręce drżą mi z niepokoju, a na plecy występują krople zimnego potu. Chcę do niej podejść, ale nie mogę ruszyć się z miejsca. Chcę krzyknąć, ale głos grzęźnie mi w gardle.
Wszystko znika. Jesteśmy tylko my. Ona i ja w pomieszczeniu tak nijakim, że aż pozbawionym narożników. Obserwuję, jak przechodzi powoli z miejsca na miejsce, jak delikatnie marszczy w zamyśleniu brwi, a prawy kącik jej ust wędruje nieznacznie wyżej.
- Eryk!
Wszystko wraca. Otacza mnie mnóstwo pustych twarzy, dźwięk fałszywych zachwytów, oceny rzekomych znawców sztuki. Nieznajoma znika, przechodzi do innego pomieszczenia. Nie chcę jej znów stracić z oczu. Ruszam, ale wtedy coś zimnego zaciska się wokół mojego nadgarstka.
- Eryk?
Mrugam szybko. Dopiero wtedy zauważam uśmiechającego się niepewnie Leszka. Dostrzegam jego pełne smutku i paniki spojrzenie i tylko dlatego postanawiam zostać. Odchrząkuję, a on puszcza moją rękę. Obok niego stoją dwie elegancko ubrane kobiety.
- Przepraszam was, drogie panie, mój przyjaciel zawsze odlatuje, kiedy zobaczy coś inspirującego – mówi ze śmiechem Leszek. Jak zawsze ratuje sytuację.
- Proszę mi wybaczyć.
Uśmiecham się, pochylając nisko głowę. Zyskuję tym dodatkową sekundę na powrót do rzeczywistości, chociaż część mnie wciąż szuka nieznajomej. Niewygodne uczucie, którego nie potrafię opisać, przyprawia mnie o duszności. Ból głowy promieniuje od skroni, otulając moją czaszkę ciasnym pasem. Zaciskam pięść, wbijając paznokcie w dłoń.
 
6.
Wystawa dobiega końca. Goście zaczynają opuszczać budynek, inni korzystają z chwili na nieco spokojniejszą rozmowę ze mną. I chociaż uczestniczę w każdej, jednym okiem wciąż obserwuję wyjście.
Podchodzi do mnie znacznych rozmiarów mężczyzna w ciemnoszarym garniturze o dość rzadkiej czuprynie tego samego koloru. Witamy się mocnym uściskiem dłoni, który poprzedza kilka pochlebnych słów odnośnie wystawy. Zadaje dużo pytań dotyczących mojej twórczości, zarówno malarskiej, jak i literackiej.
Wtem biała tkanina przemyka ukradkiem na zewnątrz. Czuję ból w sercu. Krew dudni mi w uszach, a nogi same rwą do biegu. Poklepuję mężczyznę po ramieniu i, mrucząc coś pod nosem, odchodzę.
Wybiegam na ulicę. Jest ciemno. Nigdzie jej nie widzę. Czuję, że jeśli znów zniknie, zwariuję. Stracę resztki jasności umysłu jeśli nie będę mógł z nią porozmawiać chociaż przez krótką chwilę.
Biegnę w lewo. Skręcam w najbliższą ulicę. Zatrzymuję się, tracąc oddech.
Nieznajoma stoi przede mną. Uśmiecha się nieśmiało.
- Anna.
- Anna?
- Powiedziałam, że poznasz moje imię przy następnej rozmowie.
Wypuszczam powietrze, które bezwiednie wstrzymywałem. Kręcę głową, śmieję się nerwowo. I chociaż kobieta stoi przede mną; chociaż mówi do mnie, a ja mogę poczuć jej różany zapach, mam wrażenie, że śnię. Każda część mojego ciała drży ze strachu, że ta chwila zaraz dobiegnie końca, a nieznajoma po raz kolejny zniknie.
- Piękne imię.
Spuszcza wzrok, rumieniąc się.
- Tak jak twoje obrazy. Będzie ich więcej?
- To zależy.
Podchodzę bliżej z delikatnym uśmieszkiem na twarzy. Wprawiam ją w zakłopotanie. Widzę, jak jej błękitne oczy szklą się delikatnie; jak pociera dłonią lewe przedramię. Bierze głęboki oddech.
- Od czego?
- Od tego, czy zgodzisz się ze mną wypić kawę.
Znów słyszę jej śmiech. Tak uroczy, że mógłby być jedynym dźwiękiem, jaki słyszałbym przez resztę życia. Narasta we mnie pragnienie przyciągnięcia jej do siebie, objęcia tak ciasno, że zdawałaby się być tylko moja.
- Chyba nie mogę odebrać światu takiej sztuki.
- I słusznie.
 
7.
Spacerujemy uliczkami starego miasta i rozmawiamy jakbyśmy znali się od lat. Anna zachwyca mnie coraz bardziej z każdym stuknięciem swoich białych bucików o kostkę brukową. Rozmawiamy o sztuce. Ona nikogo nie udaje. Ma swoje opinie, podobne lub identyczne z moimi, które ludzie zawsze łagodnie określali jako specyficzne lub ciekawe.
Zatrzymuję się przed jedną z kawiarni, jednak towarzyszka chwyta mnie za rękę i kręci głową. Mówi, że nie czuje się swobodnie w tłumie. Pada propozycja pójścia do mnie.
 
- Nie boisz się wchodzić do mieszkania obcego człowieka? – pytam półżartem, półserio, przekręcając klucz w drzwiach.
- Nie skrzywdzisz mnie – mówi to z tak ogromną pewnością, że  aż odczuwam poczucie winy.
Przepuszczam ją w progu, prowadzę do salonu. Wstawiam wodę na kawę. Anna przechadza się, oglądając moje obrazy, głównie pejzaże utrzymane w ciemnej kolorystyce, które malowałem krótko przed naszym pierwszym spotkaniem.
- Dlaczego nie wystawiłeś tych obrazów?
- Bałem się, że nie przykują uwagi, na którą liczyłem – mówię z uśmiechem, stawiając na stole dwie filiżanki.
Anna podchodzi do mnie wolnym krokiem, wciąż patrząc na malunki. Czuję delikatne ukłucie w sercu. Zazdrość. Czy można być zazdrosnym o coś, co samemu się stworzyło? Boli mnie, że to właśnie moja sztuka przykuwa jej uwagę, nie ja.
Odchrząkuję, starając się pozbyć natrętnych myśli.
- A na jaką liczyłeś? – pyta, zatrzymując się tuż przede mną.
Czuję jej delikatny dotyk przez czarny materiał koszuli i nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje. Odkrywam oblicze, którego do tej pory nie znałem; oblicze, które zapoczątkuje zupełnie nową serię obrazów. Kto wie, może tym razem pokuszę się nawet o wiersze?
- Anny.
 
8.
Budzi mnie chłód. Po omacku poprawiam zaplątane wokół nóg prześcieradło i przewracam się na bok. Wsuwam rękę pod poduszkę. Powoli odlatuję, kiedy uderza mnie wspomnienie minionej nocy.
Zrywam się z łóżka i rozglądam dokoła.
- Anno?
Zakładam spodnie. Zaglądam do łazienki. Pusto. Przechodzę do salonu. Pusto. Sprawdzam kuchnię, gabinet. To samo. Nalewam sobie whisky i opróżniam szklaneczkę. Chowam twarz w dłoniach, pozwalając nieprzyjemnemu smakowi wzdrygnąć moim ciałem.
Czy zrobiłem coś nie tak? Nie zmuszałem jej do niczego. Wydawała się zadowolona. Cały czas. Zasnęła wtulona we mnie. Pozwoliłem jej na to. Kiedy ostatnio pozwoliłem jakiejkolwiek kobiecie zostać na noc? Nie mogę sobie przypomnieć. To nie ma znaczenia. Anna nie zostawiła swojego numeru, adresu. Nie znam nawet jej nazwiska.
Dzwonek do drzwi. Podskakuję. Biegnę. Może to ona. Może wyszła tylko na krótki spacer. Otwieram.
- Kurwa, Eryk!
To Leszek. Wchodzi do środka, przepychając mnie. Przechodzi do salonu.
Wyglądam na klatkę schodową. Ani śladu po Annie. Zamykam drzwi. Idę w głąb mieszkania prowadzony głośnym oddechem przyjaciela i nerwowym stukaniem jego obcasów o drewniane deski na podłodze. Zatrzymuję się przy wyspie kuchennej.
- Co to miało być? – pyta, chodząc wzdłuż okien prowadzących na taras. – To ja gimnastykuję się, żeby wszystko było idealnie dograne, sprowadzam ważnych ludzi na wystawę, a ty ot tak wychodzisz w połowie rozmowy z Biernackim?!
- Musiałem…
- Co musiałeś?! Spieprzyć szansę na ekranizację książki?!
- Leszku, nie rozumiesz…
- Masz rację, nie rozumiem! Nie rozumiem jak można tak niszczyć sobie karierę!
Kręcę głową. Wiem, że ma rację. To była okazja, która nigdy nie przydarza się dwa razy. Ale czuję, że gdybym wtedy pozwolił Annie odejść, miniona noc nigdy nie miałaby miejsca. Być może już nigdy więcej bym jej nie zobaczył.
- Co to było? – pyta po chwili ciszy, patrząc na mnie tym swoim przenikliwym, ciężkim wzrokiem.
- Anna.
- Co?
- Nieznajoma z obrazów. – Czuję, że oczy błyszczą mi z podniecenia. Jestem jak pięciolatek, który dostał od rodziców wymarzoną zabawkę. Wszystkie zmartwienia znikają. Głowę wypełniają mi wspomnienia jej dotyku, smak ust, dźwięk głosu, śmiech. - Była na wystawie. Myślałem, że mi uciekła, ale znalazłem ją. Spacerowaliśmy. Rozmawialiśmy. Ona jest taka… Idealna. Przyszliśmy tutaj na kawę i…
- Eryk – przerywa mi, chwytając szklaneczkę od whisky, którą obracam w dłoniach. – Czy jesteś pewien, że właśnie to miało wczoraj miejsce?
Nie rozumiem. Dostrzegam łzy w oczach przyjaciela i czuję, jak grunt osuwa mi się spod nóg. Muszę usiąść. Serce zaczyna mi szybciej bić, płuca zdają się kurczyć. Brakuje mi powietrza. Siadam na kanapie. Oddycham ciężko. Głowa mi pęka. Czuję przyjemny dotyk na plecach. Obracam się. Nikogo tam nie ma.
- Eryku, z kim spędziłeś noc? – pyta Leszek, pochylając się nade mną.
- Z… Ona miała… Imię…
Nie pamiętam. O kim mówiłem? Kim się zachwycałem? Wciąż czuję jej ciepło na ustach, ale nie słyszę już śmiechu. Jaki miała kolor włosów? Była taka piękna, ale dlaczego?
- Szkic!
Biegnę do gabinetu. Wysuwam szuflady masywnego biurka jedna po drugiej. Wyrzucam wszystko na podłogę. Sam nie jestem pewien, czego szukam. Kawałka papieru. Kartki ze szkicownika. Dlaczego?
Zahaczam ręką o przewód. Ogromna lampa spada na podłogę. Rozpada się na miliony kawałeczków. Przybiega Leszek. Zatrzymuje się w progu. Słyszę, jak nabiera powietrza w płuca. Ja wciąż szukam. Wiem, że gdzieś jest dowód; odpowiedź na to, co robiłem minionej nocy.
- Eryku…
- Wiem, co robię! – Kłamię.
- Przestań.
- Daj mi jeszcze sekundę!
Wyczuwam palcami nierówną powierzchnię pożółkłego papieru. Czuję, że to to. Drżącymi palcami rozwijam kartkę. Kładę ją na blacie biurka i wyrównuję jej powierzchnię.
- Widzisz?! Widzisz?! Ja…
Zamieram. Na kartce widnieje szkic ławki w parku. Ławki w pustym parku pozbawionym jakiejkolwiek radości. Kolejny pejzaż, który budzi w człowieku same przykre uczucia; przypomina wszystko, o czym ten chce zapomnieć. Chwytam się resztek nadziei i zerkam na drugą stronę. Znajduję cytat z ,,Anny Kareniny". Opadam na krzesło.



,,Nie, nie uciekniesz od nas i nigdy nie będziesz inny; na zawsze pozostaniesz taki, jaki byłeś dotąd, z tymi wątpliwościami, z wiecznym niezadowoleniem z siebie, z daremnymi próbami poprawy i upadkami oraz wiecznym oczekiwaniem szczęścia, którego nie osiągnąłeś i które jest dla ciebie niemożliwe."

- Ona tu była, Leszek.
- Kto?
- Nie pamiętam…
 
 
9.
Migotanie. Błyski rzucają agresywne światło na zbitych ciasno ludzi. Zapach potu wdziera się, drażniąc moje nozdrza. Oczy reagują łzami na gęsty dym. Ściany drżą. Podłoga się trzęsie. Ja się trzęsę.
Odpycham się od ściany. Chyba muskam dłońmi podłogę. Świat się chwieje, a ja razem z nim. Pocieram oczy. Mam piasek na twarzy. Skąd ten piasek? Potykam się. Wpadam na kogoś. Krzyk. Staję się baleronem. Wykonuję piruet w powietrzu. Jestem na scenie w moskiewskiej operze. Ludzie mnie podziwiają. Znów błyska światło.
Świat się przekrzywia. Upadam na twarz. Śmiech.
Zamykam oczy. Jestem na łodzi. Dryfuję. Wokół mnie otwarte morze. Jestem spokojny.
The Earth without art is just eh.
Odpowiedz
#2
Opowiadanie zaskakuje. Jest w nim barwny opis upojenia alkoholowego.
Rozkręca się powoli aż po naprawdę zaskakujące zakończenie.
Pod względem technicznym także dopracowane.

Z mojej strony 5* - inaczej być nie może Wink
Odpowiedz
#3
No cóż. Powiem tyle: Ciekawe teksty wychodzą, gdy dziewczyna pisze narrację tworząc bohatera - faceta. Wtedy miłość, tęsknota, pożądanie wychodzą nie takie, jakie są w istocie, ale takie właśnie, jak powinny być.

Przeczytałem z dużą przyjemnością Wink

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości