Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Amerykan, cz.5/8
#1
(poprzednie części publikowałem w  marcu i kwietniu. Niespodziewana przerwa, czas na kontynuację)

cd.
 
Musiałem przyznać w duchu, że jednak kumple, którzy się zmyli, byli doświadczeni w tej robocie; wiedzieli, kiedy przypomnieć sobie o urodzinach kolegi. To już nie było to, co jeszcze godzinę temu. Coraz ciężej było nosić, coraz wolniej ubywało węgla. W zwykłych wagonach, które poprzednio rozładowywaliśmy, nie było prawie takich wędrówek. „Kurde, jednak daliśmy się za psy, to teraz szczekamy” – ponownie cicho mruknąłem sam do siebie, po kolejnym spacerze z pełną grysu szuflą.
 
– Zdzichu, odsapnijmy. – Kazik oparł się ciężko o łopatę. – Muszę odpocząć.
 
Też głęboko odetchnąłem i zrobiłem kilka skłonów. Trochę pomogło. Odczekałem jeszcze minutę, aż współtowarzysz pracy zaczął normalnie oddychać. Wyciągnąłem z kieszeni zegarek.
 
– Dobra, odrzućmy jeszcze tylko spod tej ściany i za kwadrans zrobimy przerwę. Co?
 
Zrobił kwaśną minę ale kiwnął głową. Chwyciłem za łopatę i wbiłem w grys.
 
– Cześć, chłopaki! Jak wam idzie? – Doszedł do nas w tym samym momencie przechrypnięty głos.
 
Wyjrzałem przez drzwi. To był Tadzio. Ten drobny Tadzio, który przy pierwszym spotkaniu, bez wybrzydzania, poczęstował siebie i innych moimi fajkami.
 
Oparłem się na szufli i przetarłem rękawem czoło.
 
– Cześć. Co tu robisz? Nie zbłądziłeś? – dodałem zgryźliwie. – Przecież miałeś być z innymi na urodzinach kolegi.
 
Podrapał się po rzadkich włosach. Spojrzał na mnie z ukosa i westchnął:
 
– Aa, nie. Nie poszłem. Wypadło mi coś.
 
– Coś dzisiaj wam wszystkim wypadło. Tobie aż dwukrotnie. Wpierw urodziny kumpla, a teraz znów coś. I jakim cudem tu się znalazłeś?
 
– Noo… przyszłem – przestąpił z nogi na nogę – przyszłem zobaczyć, jak wam idzie.
 
– No proszę, jakiś opiekuńczy. – Kazik sypnął węglem blisko niego, aż Tadzio odskoczył. – Wrobiliście nas w amerykańca, a sami spieprzyliście. Będziemy tu przez was siedzieć do nocy.
 
– No, tak trochę. Ale, chłopaki…
 
– Dobra, mów co cię przywiało. Robotę mamy. – Zniecierpliwiłem się. – Na flaszkę zbierasz, czy co?
 
– No, tak jakby. Suszy mnie dzisiaj.
 
– Trzeba było przyjść do roboty. Za darmo nic nie ma. – Odwróciłem się do Kazika. – Dawaj, zasuwamy.
 
– Chłopaki, a dacie porobić? Za flaszkę? Odpoczniecie sobie.
 
Popatrzyłem pytająco na kolegę. Machnął ręką.
 
– Daj mu, i tak za chwilę chcieliśmy. Niech poszufluje, jak go tak napaliło.
 
– Tadzio, dobra dostaniesz, ale – uniosłem palec w górę – nie na perlistą, tylko na jot dwadzieścia trzy. Jak chcesz.
 
– Jasne, dzięki – uśmiechnął się szeroko, zdejmując lichą kurteczkę – klos mi wystarczy.
 
Złapał za uchwyt i podciągnął się do wagonu. Chwycił moją łopatę i zaczął od razu szuflować. Usiedliśmy z Kazikiem pod ścianą, na wolnym już od węgla kawałku podłogi. Widziałem kilka razy Tadzia przy robocie, ale teraz mogłem go poobserwować, samemu nie będąc zajęty pracą. Był naprawdę specjalistą w swoim fachu. Kto by go zobaczył pierwszy raz, nie pomyślałby że taki mikrus, takie chuchro potrafi przy ciężkiej, fizycznej robocie pracować szybko i bez widocznego wysiłku. Przy szufli wyglądał jak dziecko. Było to jednak żylaste i umięśnione dziecko, wprawione przez lata takiej pracy. Jedno mnie zastanawiało – kiedy z nim wcześniej pracowaliśmy, prawie nigdy nie jadł w przerwach, tylko pił herbatę; najwyżej ugryzł dwa-trzy kęsy kanapki i resztę zawijał z powrotem. „Skąd w nim tyle siły i wytrzymałości? Do tego przecież za kołnierz nie wylewa”. Przestałem marnować chwilę odpoczynku na niepotrzebne deliberacje o tym, jak można się mylić, sądząc po samym wyglądzie.
 
Na wspomnienie o kanapce od razu poczułem się głodny i wyciągnąłem swoje jedzenie. Tadzio w tym czasie pracował bez chwili wytchnienia. „Porządnie zarabia na klosa, nie ma dwóch zdań” – pomyślałem z uznaniem.
 
Spojrzałem na zegarek – minął ponad kwadrans naszego odpoczynku. „No dobra, zarobił swoje, a my odetchnęliśmy”.
 
– Starczy, Tadzio. – Podniosłem się z podłogi i sięgnąłem do kieszeni, gdzie zawsze przekładałem pieniądze z wyjściowych spodni do roboczych. – Zarobiłeś swoje. Masz na klosa i jeszcze na fajki. Pruj.
 
Radość rozświetliła jego chudą twarzyczkę. Otrzepał się pobieżnie z pyłu węglowego, chwycił swoją wypłatę, wrzucił na siebie kurtkę i zeskoczył z wagonu.
 
– Dzięki, chłopaki! Lecę, bo mi sklep zamkną!
 
– Trzymaj się, trzymaj. Tylko nie wypij na raz – odkrzyknąłem i chwyciłem za szuflę. „Taa, nie wypije na raz. Jakbym ich nie znał” – przemknęło mi przez głowę.
 
Odpoczynek nam się przydał. Lżej już chodziłem te trzy kroki do węgla i z powrotem do drzwi wagonu. Po kolejnej godzinie dotarliśmy do drugich drzwi. Robota znowu poszła szybciej; nie musieliśmy chodzić z węglem, wystarczyło tylko machać szuflą.
***
cdn.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości