Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Aleksander i ...chór z nim
#1


Jak już kiedyś wspomniałem przy okazji innego felietonu, moja żona jest melomanką czyli fanką sztuki wydobywania przez ludzi dźwięków z ich mniej lub bardziej utalentowanych przepon ale za to ściśle według ptaszków na pięciolinii. Odreagowuje w ten sposób moje popisy wokalne przy ognisku, z ustami pełnymi gorącej kiełbasy i ptaszkami odczytywanymi z pobliskiej linii wysokiego napięcia, a gwarantuje, że trakcie każdej imprezy przychodzi taka chwila, że jakby nie usiadły – da się to zaśpiewać.

Po kilku operach w trakcie których moim zadaniem, w ramach rekonwalescencji kulturalnej, było przywyknąć do ptaszków z jednaj przepony na raz, przyszedł czas na całe stado z kompresora chóralnego. Początkowa wersja brzmiała CHÓR ALEKSANDROWA ale już jadąc na koncert, przeczytałem na biletach CHÓR ALEKSANDRA POPOWA. Dla mnie ganz egal lecz już dla organizatora niekoniecznie, bo o ile Popow zatrudnia kilkadziesiąt wokalnie utalentowanych przepon, to boys band Aleksandrowa obserwowałem w trakcie przylotu na krakowskim lotnisku w Balicacach i moją uwagę zwrócił fakt, że jak boys zaczął gromadzić się po odprawie na parkingu, to band jeszcze wchodził z drugiej strony do terminalu, a sala wrocławskiej filharmonii w odróżnieniu do balickiej hali przylotów, zalicza się raczej do wnętrz kieszonkowych.
We Wrocławiu chór Aleksandrowa można by upchnąć w całości jedynie w hali 100lecia. Niestety, zatrudniony przy budowie akustyk zmarł prawdopodobnie na etapie projektowania fundamentów i teraz nadaje się do szkolenia przygłuchych psów. Raz wypowiedzianą komendą zwierzątko jest atakowane kilkanaście razy ze wszystkich stron, co daje szansę, że jeżeli któreś ucho ma zdrowe, to nie dość, że usłyszy, to jesze tak mu się wryje w pamięć, że gdyby był nieposłuszny, wystarczy mu pokazać hale na widokówce i mocno trzymać za smycz, żeby nie zabił się o budę. Wiem bo byłem tam na koncercie Al di Meoli, a czułem się jak w rynku, gdzie bito rekord Guinesa w ilości ludzi równocześnie grających na gitarze.

Kameralność filharmonii wrocławskiej ma swoje wierne odzwierciedlenie w jej parkingu, który zapełniły całkowicie dwa autokary wykonawców, futerał na klarnet i krzesełko perkusisty. Zaparkowałem zatem …we Wrocławiu i doszłem. A właściwie doszedłem, bo zaparkowałem daleko.

W gongach i dzwonkach świata sztuki wyższej zaczynam kumać, dlatego do trzeciego sygnału nie drgnąłem od popielniczki na zewnątrz budynku. Jak twierdzi minister zdrowia i opieki społecznej, palenie tytoniu zabija również osoby postronne i niepalące nawet na otwartych dworcach PKP, PKS i na stadionach przy otwartym dachu, a słyszałem, że zamykanie, to drogi i skomplikowany proces logistyczny. Przed filharmonią nie zanotowano zgonów, co świadczyłoby o odporności intelektualistów lub samego intelektu na związki siarczanu i substancje smoliste.

Zająłem miejsce zgodnie z cyferkami na bilecie, bo elity są skrupulatne, drobiazgowe i z nudów lubią się spierać o duperele. Punktualnie o godzinie osiemnastej na scenę wkroczyły trzy plutony armii czerwonej w mundurach galowych, choć pamiętam, że zdarzało im się do nas wkraczać w polowych. Może z powodu częstych wizyt w przybytkach X muzy, punktualność mnie zaskoczyła, bo przyzwyczajony jestem, że „danie główne” serwuje się po półgodzinnej przystawce z reklam i wiaderku popcornu.

Jako szeregowy rezerwy zacznę od wrażeń wizualnych, gdyż rzucały się w oczy poważne odstępstwa od regulaminu i niedoskonałości w umundurowaniu, a pamiętam, że w wojsku kaprale za to gnębili, to sobie teraz w ramach fali odbiję. Pierwsze co zwracało uwagę, to fakt, że dyrygent był dusigrosz i mundury kupił hurtem z demobilu w jednym rozmiarze, bo po rozpadzie Związku Radzieckiego, musiało im kilka największych, niezagospodarowanych kompletów zbywać. Dzięki takim filmom jak Rambo(od 1 do 5), Opowieść o prawdziwym człowieku 1 czy też Amerykański Ninja (od 1 do 176), przeciętny człowiek wyrobił sobie wzór postaci żołnierza jako kawał chłopa, do półtorej metra w barach bez względu na wzrost i śpiewak czy też muzyk nie zawsze wpisują się w te wymiary, nawet – powiedziałbym – rzadko lub nigdy, a jak już ma jakieś mięśnie, to zazwyczaj inne lub w fazie larwalnej. W efekcie, tam gdzie mundury miały dużo wolnego placu na muskuły - wiało pustą, a tam gdzie normalny żołnierz ma na przykład tzw. kaloryfer, śpiewak ma tzw. bojler i każdy z minimalną, czysto teoretyczną wiedzą z hydrauliki - załapie o co mniej więcej chodzi. U góry zapadnięte pagony, a w połowie naderwane guziki.

Skrzypka - postury yorkshire’a - ubrali w mundur po jakimś gjeroju wielkości Schwarzeneggera. Wystawały z niego okulary, koniec smyczka, a jak podnosił drugi rękaw, to dopiero z jego przepastnych trzewi wysuwała się altówka, którą i tak potem w całości zasłaniał daszkiem od trzy razy za dużej czapki i gdyby nie uszy, które ją podtrzymywały, to by się musiał całkowicie opierać na słuchu i dotyku, bo zmysł wzroku miałby odcięty.

Perkusista (szumna nazwa, a tu jeden mały, prawie nieużywany bębenek) przystrojony był z przodu sarmackim wąsem, z tył harleyowskim kucykiem do połowy pleców, był zaspany i sprawiał ogólne wrażenie obślumpania. Za taki wygląd w wojsku na dzień dobry kapral zaleca 150 pompek, a perkusista na Goliata nie wyglądał. Patrząc na chór jako całość wraz z Popowem, nosił on znamiona wyznawców rosyjskiej maksymy, że wodka bjez piwa, to djengi na wiatr.

Dyrygent (bez patyka) rozcapierzył górne kończyny i zapadła długa cisza. Na tyle długa, że można było pomyśleć, że kancjerta nje budjet , a wtedy gruchnęła Narodnaja. Że budynek przetrzymał z zaledwie kilkoma rysami na ścianach, dobrze świadczy o kunszcie murarzy, bo wersja była dolby suround pro logic full volume plus dwa bisy we fragmentach, w trakcie których wyobraziłem sobie ciśnienie geologów z pobliskiego Uniwerka, odczytujących zapisy na sejsmografach. Brawom nie byłoby końca ale Popow zaś rozcapierzył kończyny, z zatroskaniem rzucił okiem na stan budynku i przeszedł do ballad.

Średnia wieku widowni pozwalała założyć, że wszyscy znają rosyjski perfekt od dziecka, włącznie z techniczną instrukcją obsługi AK47 , a jak już wspomniałem koncert odbywał się we Wrocławiu czyli właściwie tak jakby we Lwowie, więc nie dziwota, że zapanowało repatrianckie rozrzewnienie. Pomyślałem - ta joj - i poddałem się atmosferze.

Szef chóru zmieniał składy jak onuce, jedni schodzili ze sceny, żeby uzupełnić płyny ustrojowe, inny wracali już po kroplówce jak nowo narodzeni i tak w koło Macieju, a po każdym rozcapierzeniu zmieniał się klimat, raz dawali do wiwatu jak reprezentacja Hiszpanii w piłce nożnej, to znowu snuli smętnie jak orły Smudy, tyle że po takich zmianach i kroplówkach, Franciszkowi zostałaby już tylko Adamiakowa, a Popow leciał bez opóźnień jak kolej transsyberyjska i tylko co jakiś czas pamjeniał lokomotiwu prawdopodobnie ...na spir.

Tuż przed przerwą w koncercie oceniłem chór na jakieś trzy i pół do czterech promili czyli zaczynali się dopiero rozkręcać. W Rosji nietrzeźwość liczona jest dopiero od trzech - czyli tyle ile średnio ma rosyjski noworodek. Do sześciu można prowadzić auto, bo policjanci mają też w tej okolicy, do dziesięciu wracają do domu pieszo ale za to długo, a powyżej modlą się o zdrowie i dlatego mają takie zatłoczone cerkwie.
Na koniec pierwszej części śpiewacy się kłaniali, niepaląca publiczność biła gromkie brawa, a narkomani pogalopowali w kierunku popielniczki.
Wybiegając zwróciłem uwagę bileterce, że na parkingu, kierowca autokaru prawdopodobnie zasnął z głową na klaksonie. Okazało się, że - nie. Dopiero po pięciu minutach przestało mi trąbić w uszach ale i tak zamawiając kawę, nakrzyczałem jeszcze na bufetową.

Druga część rozpoczęła się na poziomie pięciu promili i dwustu decybeli, a potem było już tylko głośniej. Przy [i]Kalince
zaczęły odłazić tapety w kawiarni i tynk w hollu. Pisuary w toalecie spadły podczas patriotycznej owacji na stojąco po czjerwonich makach na Montje Casino odśpiewanych po Polsku tyle, że z mjatkimi i twjordymi znakami. Zmiany składu następowały coraz częściej i chaotyczniej, gdyż (wiem z autopsji), proces wydychania powietrza w celu nadania dźwiękowi melodyki, nieprawdopodobnie szybko osusza organizm. Pod koniec koncertu, kolor twarzy śpiewaków w mundurach, wyjaśnił mi wreszcie, skąd wzięła się nazwa Armia Czerwona.

W pewnym momencie dowódca zapowiedział paslednij utwór, który sześć razy bisowano i za każdym razem był to paslednij bis. Potem chór się kłaniał, co napędzało oklaski, co zachęcało do ukłonów, a to powodowało owację, za którą chór dziękował ukłonami. Wyszedłem zanim na scenę poleciały pierwsze biustonosze i skierowałem się za kulisy. Pół godziny rozmowy z dyrygentem i nic. Byłem rozczarowany.
W drodze powrotnej do domu spytałem żonę czy nie wykombinowałaby następnym razem biletów na Chór Aleksandrowa. Zgodziła się pod warunkiem, że tym razem nie będę ich zapraszał do nas na ognisko – szkoda. Do odtwarzacza włożyłem płytę kupioną po koncercie i zacząłem sobie w głowie układać tekst felietonu. Słabe miejsca są ale to wina błyskających fotoradarów.

Najdłużej zastanawiałem się nad podsumowaniem, a niepotrzebnie, bo zaraz potem byłem na imieninach, która to impreza uświadomiła mi, że Rosjanie umieją czytać ptaszki i śpiewać w każdym stanie w odróżnieniu od Polaków, którzy tylko umią – ale za to robią to tylko w takim stanie w którym wydaje im się, że umieją, a wtedy już ptaszki lubią się przesiadać, lub gromadzić do odlotu i wychodzi nam [/i] lub hymn Polski - znaczy …Polacy! nic się nie stało!
Prawda jest jak dupa, każdy ma własną.
https://www.facebook.com/Waldemar.Biela.rysunek/?ref=hl
Odpowiedz
#2
Cytat:że trakcie każdej imprezy przychodzi taka chwila
tu ktoś połknął 'w', a do tego ten sam zrot pojawia się na początku kolejnego akapitu, co zresztą jest kilka słów dalej i trochę razi.

Cytat:a czułem się jak w rynku
mogę się mylić, albo nie znać jakiegoś tajnego znaczenia tego słowa, ale z tego co ja wiem, to się jest NA rynku ;-) a do tego google podaje, że ten guines od rekordów jest przez dwa 's' ;-) a ten od browara jeszcze do tego przez dwa 'n' xD

Cytat:przystawce z reklam i wiaderku popcornu.
jak przystawka z reklam to też z wiaderka popcornu :-)

Cytat: z tył harleyowskim kucykiem do połowy pleców
tu znów ktoś był głodny i zjadł 'u' xD ale tak btw to zdanie absolutnie wymaga przeredagowania, imho.

Cytat:inny wracali już po kroplówce jak nowo narodzeni
zdecydowanie inni ;-)

Cytat:wychodzi nam [/i] lub hymn Polski
tu chyba czegoś brakuje, a to i to jest końcowe i do tamtego i co widziałem dwa akapity wcześniej?


Podsumowując:
czytało się gramolnie i gramotnie, z elementami uciążliwymi, ale były yeż chwile przebłysku uśmiechu. Ostatecznie jednak - poza szatą wydarzeniowo-wrażeniową - nie za bardzo do mnie trafia. Może następnym razem.
Pozdrawiam :-)
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz
#3
Tekst niezły, temat ciekawy, ale właściwie jest jedna rzecz, która poważnie mnie drażniła od początku do końca, czyli silenie się, żeby każde zdanie było zabawne, a związku z tym przeciąganie zdań w nieskończoność. Przypomina to trochę opowieści średnio-lubianego, średnio-śmiesznego i średnio-trzeźwego wujka na imieninach szwagra.
Nachalność w humorze jest tak silna, że aż nieapetyczna, a rzeczy faktycznie zabawnych jest mało (ale oczywiście są). Zazwyczaj Pana teksty mają świeże spostrzeżenia, lekki humor, a tutaj było po prostu duszno i ciężko.
Ale i tak będę dalej czytał Pana twórczość, bo domyślam się, że to tylko wyjątek od reguły Smile
3/5
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
czytało sie dobrze ,temat ciekawy , aż chcialoby sie to zobaczyć na żywo i posłuchać rzecz oczywista by doznać wrażen fonicznych Smile

Cytat:tu ktoś połknął 'w', a do tego ten sam zrot pojawia się
tu ktos połknął 'w' a do reszty to się nie czepiam Tongue

mnie sie nie czytalo gramolnie, mysle ze ...i chór z nim...oddaje humor powagi całego koncertu Big Grin


dz(ź){w}ię ki
pozdr/m
nie tworzę, ale wiem co mnie porusza, przyciąga...
Skoro sami filozofowie różnią się pomiędzy sobą poglądami, a także różnią się filozofowie i prości ludzie, to na żadne pytanie nie można odpowiedzieć jednym stwierdzeniem.Każdy dowód naukowy obarczony jest błędem regressus ad infinitum, czyli cofania się w nieskończoność. Chcąc bowiem uzasadnić jakieś twierdzenie musimy wyjść z pewnych przesłanek, a te z kolei same będą wymagały dowodu i tak dalej.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości