Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Akcja] Sześć stóp pod wodą [powieść]
#1
To moje pierwsze publikowane rozdziałami "dzieło".Zapraszam do oceniania.Surowego - na błędach trzeba się uczyć, a ja popełniam ich pewnie wiele.Można zauważyć tendencję, że rozdziały są coraz dłuższe - jest to mój kaprys Cechą powieści jest lekkość jej narracji (i narratora)


Część pierwsza (1-8 )
Rozdział I
Nazywają mnie Edwinem Handlaa, panem wszystkich ludzi wielbiących nurkowanie.Dziwne, nie?Przewodzę światową organizacją Scuba's Home,która jest najprościej mówiąc stowarzyszeniem dla miłośników sportów wodnych...i podwodnych.Ciekawe, bo ma ona wpływ na wszystko: począwszy od turystyki po politykę...
Uważam siebie, za opryskliwego i żądnego władzy człowieka.Tak jest, nie zaprzeczajmy temu, jestem zły.Zły, ale ze znośnym, złośliwym charakterkiem, cenionym przez masy.
Me biurko, antyk o zimnej barwie drewna, lakierowany, stoi na środku mojego gabinetu.Więcej mebli do egzystencji mi nie potrzeba.Rezyduję w wielkiej i przeogromnej hali, zwieńczonej szklaną kopułą, z której nocami oglądam rozgwieżdżone niebo.Kompleks budynków leży nieopodal rozległych moczarów.Przesiadując wieczorami, wypełniając "papierkową" robotę czuję się jak w angielskiej posiadłości za czasów królowej Wiktorii...
Zastanawiam się, kto by nie chciał się znaleźć na moim miejscu, i mojej posadzie.Już wiem!Moi wrogowie.Pan Laarp na przykład - francuski piesek kraju avalońskiego, uchodźca z ...Francji.Więcej słów nie trzeba.
Czym się zajmujemy, skoro w promieniu kilku kilometrów próżno szukać jakiejś wody stojącej?Ano, połączeni jesteśmy z systemem podwodnych jaskiń.Rozległych i dużych, o istnieniu których nikt prócz nas nic nie wie.Są oświetlone, wyposażone, jednym słowem mówiąc: wypasione.

Rozległo się ciche i nieśmiałe pukanie dobijające z masywnych, łukowatych wrót.

Rozdział II
W pierwszej chwili byłem zdziwiony.Bo któż to miałby złożyć mi wizytę, kiedy za oknem (czy nad kopułą, nieważne) panuje jesienna wichura stulecia, ulice są zalane, a Ja niegościnny? Nim znalazłem odpowiednią notatkę w kalendarzu, rzekłem władczym i dumnym tonem "proszę!".Jak za moim rozkazem, gotyckie, łukowate wrota zaskrzypiały, symbolizując ich otwarcie.Zza nich, wydobyła się wysoka i smukła dziewczyna o długich, kruczo czarnych, opadających na łydki włosach.
Najbardziej niespodziewaną osobą w Scuba's Home była kobieta.W zdominowanej przez mężczyzn organizacji, wizyta płci przeciwnej za każdym razem wywoływała dziwne, przedziwne emocje.Tak też było i tym razem.Ale nie ja, nie teraz, nie dam się jakiejś babce, która myśli, że jak założy lateksową miniówkę, to jest "cool'n'sexy".Ot trafiłem w samo sedno!
Nie postawiła pierwszego kroku swymi skórzanymi kozaczkami a poczęła węszyć... i przybrała zniesmaczoną minę - wyczuła pewnie w powietrzu wszędobylską wilgoć i stęchliznę, wytworzoną przez ociekających wodą płetwonurków.
-Czy mogę wejść, panie Edwinie yyy... Handlaa? - zapytała nietrzeźwo , bacząc więcej na nieprzyjemną atmosferę tego miejsca, kształtowaną przez wspomniany nieprzyjemny zapach.Nie zwracając na nią zbytniej uwagi przytaknąłem, po czym wrzuciłem do przeźroczystej szklanki wody kapsułkę musującego wapna.Wszystkie te zabiegi zmierzały w jednym celu - sądzę, że łatwym do odgadnięcia.
-Do rzeczy dziecko, mam wiele ważniejszych spraw na na głowie... - ponagliłem ją gdy ta wzięła oddech by przemówić.
Diamanda Kohn, bo takim imieniem i nazwiskiem się przedstawiła, chwiejnym i niepewnym chodem dotarła do mojego biurka.Przemyślane i ostrożne posunięcia młodej arystokratki coraz bardziej irytowały, tym bardziej, że nie byłem w dobrym humorze na głupoty, jednakowoż domagałem się sprawy godnej uwagi.
-Będę u pana pracowała! - rzekła z energią i satysfakcją w głosie. Jakby momentalnie przemieniła się w małą dziewczynkę, której nie da się cukiereczka.
Jednakowoż ta deklaracja bardzo mnie zdumiała.

Rozdział III
Wydawało mi się, że lekko podskakiwała, wręcz tańczyła w ekstazie. Nie tak jak ja - zamarłem dłuższą chwilę w bezruchu, aby obrócić sprawę w żart:
-Kobieta?! Tutaj?! Panno Diamando, myślę, że pomyliła pani adresy.
Dziewczyna przerwała na chwile swe dzikie pląsy, po czym poczęła grzebać w małej, pomarańczowej torebeczce wykonanej z połyskującej satyny.Przybrała zdeczka zdenerwowany wyraz twarzy.
-Nie! - wykrzyknęła wyjmując i podrzucając mi na biurko wygnieciony świstek papieru.Wziąłem go do ręki i przeczytałem.
-Myślisz, że jak obiecałem Ja'kubowi zatrudnienie doradcy i konsultanta do spraw "Złotego sojuszu" to dotrzymam obietnicy?
Złotym Sojuszem, nazywamy porozumienie polityczno-militarno-gospodarcze pomiędzy nami, a Blondi, organizacji, której dowodził Mistrz Ja'kub, dziwoląg paradujący w szatach ministranta.
Oczywiście Panna Kohn zgodziła się z moją tezą...
-Pracuj, pracuj!Nie mam nic przeciwko!Absolutnie nic!Możesz zacząć od zaraz! - podniosłem głos, przepełniony irytacją, takim sposobem unikając bezpośredniego nawoływania do skończenia bycia kilkulatką, zadającą mnogą liczbę pytań. Całą swą gorycz popiłem szklanką wcześniej rozpuszczonego wapna - napój zdążył już stracić ciepło, a tym samym przybrał na intensywności smaku.
Niespodziewanie, do Haali wpadł jeden z płetwonurków.Czy ja muszę znać ich imiona i nazwiska?Nie miał na sobie żadnego obuwia, a zimne krople wody, ociekały z jego kombinezonu raz, za raz, pozostawiając na podłodze mokry ślad.
-M...m-mistrzu Handlaa! Nieszczęście! Ktoś został...przebity harpunem! - słowa te wywołały u mnie falę gorąca, szybsze bicie serca - Pogotowie mówi, że przyjazd do siedziby zajmie bardzo długo! -wykrztusił z siebie załamanym i drżącym głosem. Ta niespodziewana niespodzianka od Fatum napawała mnie adrenaliną, energią zmuszającą do szybkiego działania.Dobrze wiem, że harpuny, będące w wyposażeniu członka Scuba's Home mogą narobić strasznych szkód cielesnych.
Podniosłem się z krzesła.Wtedy do głowy przyszła mi dość logiczna koncepcja:
-Nie mamy lekarza?
Płetwonurek przekręcił niechętnie głowę.
Powiedziawszy na odchodne " Dureń..." trzasnąłem drzwiami Haali.O dziwo, panna Kohn poszła w moje ślady.

Rozdział IV
Przy pracy nad tym rozdziałem, chciałbym podziękować pewnej osobie (zapewne to czyta), za podsunięcie mi tej owej "niekonwencjonalnej" jak mawiał Edwin metody wyjmowania harpunów. Wielkie dzięki, i myślę, że nie czujesz do mnie urazy. Po drugie, stwierdzenie „Rusek” może obrażać niektóre osoby, ale bynajmniej nie miałem tego na celu.

Od razu uzmysłowiłem sobie podstawowy błąd. Nie miałem zielonego pojęcia, gdzie podziewa się owy nieszczęśnik, przebity...czyżby własnym harpunem? Owszem, znam w mojej karierze przypadki, kiedy to ładunek odbijał się od twardych powierzchni. A może moje podejrzenia szły w złą stronę? Kto wie?...
Błądząc po opustoszałych korytarzach, usłyszałem głośne pojękiwania. To właściwy trop, pomyślałem, i ruszyłem tam, skąd dźwięki katuszy miały źródło. Po dłuższej chwili byłem u celu. Przecisnąwszy się przez otaczający zewsząd tłum ludzi, zdumiałem się faktem, iż znajdowałem się w...bibliotece. No cóż, biblioteka nie była zbyt ustronnym miejscem dla takich sytuacji...
Na stole, leżał płetwonurek, z tkwiącym w brzuchu harpunem, co rzecz jasna. Co moment wydawał z siebie ciche jęki, świadczące o bólu jaki mu doskwierał. Skoro nikt z obecnych w czytelni nie był w stanie mu pomóc, a karetka miała trudności z pokonaniem bagiennej drogi, nie miałem innego wyboru, niż nie doprowadzić do nieszczęścia.
-Janko, trzymaj go za tułów, Ra'mill za nogi! Pod żadnym pozorem nie puszczać!
Wyznaczeni osobnicy, znacznie mnie przeważali, zarówno pod względem wzrostu, jak i muskulatury. Ich (potencjalną) siłą uniknąłem zbędnej szarpaniny "nieszczęśnika". Wśród zdziwionych, zdegustowanych i szokowanych twarzach przystąpiłem do "zabiegu", przeprowadzonego niekonwencjonalnymi środkami. Otóż, aby zatamować intensywny krwotok, ranę trzeba mocno sparzyć, wcześniej wyjmując tkwiący "szpikulec". Rozejrzawszy się po pokoju, znalazłem i piec, i pogrzebacz.
-C-co pan d-do licha wyprawia?! - odezwał się oburzony, próbując coraz to gwałtowniej wyszarpywać się z objęć osiłków. Próbował znaleźć jakiś czuły punkt tego uścisku, wyrwać się i uciec. Działania te, na nic się nie zdały a jeszcze bardziej wyprowadziły mnie z zachwianej już równowagi. Dlatego bez skrupułów, dla wzbudzenia w nim paniki i dyscypliny, odwróciłem się od piecyka, i chwyciłem śmiele, aczkolwiek bezsilnie tkwiący w brzuchu harpun. Ofiara odruchowo jęknęła, i lekko podskoczyła, a na jego czole pojawił zię zimny pot, sygnalizujący jej strach.
-Chyba nie chcesz zdechnąć w kałuży krwi?! Nie licz na pomoc innych, nie gorączkuj się tak! – rzekłem spalając go gniewnym wzrokiem. Puściłem szpikulec, po czym powróciłem do trzymania pogrzebacza nad żarzącym się ogniem .
Chwilę potem uznałem iż pogrzebacz jest na tyle gorący, by nieźle przysmażyć i zneutralizować ranę. Nie, to nie szaleństwo: to naprawdę skuteczna aczkolwiek bolesna metoda.
By nie przedłużać tej jakże dramatycznej chwili w mgnieniu oka, pewnym ruchem dłoni wyjąłem harpun, a do rany przyłożyłem rozgrzany do czerwoności pręt. Delikwent w mgnieniu oka dostał dzikich i wariackich konwulsji, o mało co, nie wyrywając się krzepkim osiłkom, nie mówiąc o trudnym do wytrzymania ryku. Mnie to jednak nie ruszyło, i nawet nie wahałem się ustąpić. Z drugiej strony szkoda, że dopiero a posteriori uświadomiłem sobie, iż cały zabieg przebiegał bez jakiegokolwiek znieczulenia. Jak to się mówi…skucha!
Odłożywszy na bok pogrzebacz, podsumowałem całą tą sytuację jedną, trafną ripostą:
-Tępi idioci. Już ja was nauczę pierwszej pomocy…
Dopiero teraz zorientowałem się, o obecności Diamandy, która dopiero co zdążyła przepchać się przez tłum diametralnie od niej wyższych płetwonurków. Bez słowa wyszedłem do Haali. Nie, bynajmniej nie zostawiłem płetwonurka na pastwę losu.

Rozdział V
Całą Halę wypełnił irytujący dzwonek telefonu . Rozgoryczony, podniosłem słuchawkę, będąc ciekaw, któż to chce mi jeszcze uprzykrzyć dzień.
-Z kim mam nieprzyjemność, do jasnej ciasnej? – zagrzmiałem.
-Tu Sir Laszlo La’arp, mistrzu.
Przyznam, że większego lizusa, aniżeli Laszlo nie widziałem. Typ płaszczy się przede mną na każdym kroku!
-Przechodź do rzeczy, nie mam czasu.
-T-to… bardzo skomplikowane! Nie wiem od czego zacząć…
-Zacznij od początku – trafiłem w sedno sytuacji. Już widziałem, jak przewodniczący fili Nowo-ziemskiej truchleje ze strachu przed swoim przełożonym, Wielkim Mistrzem Edwinem Handlaa. Nigdy nie czułem się tak dumny!
-Do stolicy Synto przyjeżdża Rosjanin, Dmitrij Kalenkov, jeden z naszych. Myślę, że wszystko panu opowie.
-Kto? - zdumiałem się - Po co?
-Dwa dni temu, działy się we Filii makabryczne rzeczy... to nie jest rozmowa na telefon. Po za tym, jesteśmy odcięci od jakiejkolwiek komunikacji, dlatego tak późno dzwonię.
-A po co ten Rusek?
-Po to, aby wszystko panu zrelacjonować!
Żachnąłem się.
-Nie mądruj się, lizusie! - zagrzmiałem po raz drugi - Mam nadzieję, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik?
-T-tak! Praa'syk załatwił zakwaterowanie - wymamrotał, nie zastanawiając się nad wypowiedzią. Jeśli dobrze mówię, Praa’syk zajmował się zbrojeniami.
-A gdzie to zakwaterowanie, jeśli można wiedzieć? – nie ukrywałem ciekawości.
-Dafne Manor, Trakt Główny 52.Właścicielem jest Mateusz Creth-Grapp.
-Ta, znam ten lokal. ”Przyjemny, kameralny zajazd dla dyplomatów, polityków i cudzoziemców. W sam raz dla Rosjanina.
-Wybaczy pan, ale muszę wracać do wieży, w Karczmie wyłączyli ogrzewanie. Kolorowych snów – wypalił, po czym rozłączył się.
Oby były kolorowe, pomyślałem i szykowałem się do wyjścia. Nawet szef nie pracuje wiecznie, tym bardziej, że po tym ciężkim wieczorze, padałem z nóg. Było już tak późno, iż doświadczyłem rzadkiego dla mnie momentu – końca dziennej zmiany. Mówiąc szczerze zawsze wychodziłem z siedziby wcześnie. Dzisiejszego dnia rutyna odeszła w dal. Mus to mus – zawsze trzeba odbierać telefony od lizusów z krańca Rosji. Zawsze trzeba tarować życie swoim podwładnym. I zawsze trzeba przyjmować nachalne czarnulki.
Owa czarnulka miała czelność zaczepić mnie przed wyjściem. Szklanymi, automatycznie rozsuwającymi się drzwiami. Dlaczego? – pytałem w myślach Fatum. Dlaczego?
-Może mnie pan podwieźć? – zapytała błagalnym tonem, nie odrywając ode mnie wzroku… to było takie paraliżujące. Nie mogłem zostawić młodą damę na pastwę losu, szczególnie, iż do Siedziby prowadzi długa i ciemna droga wiodąca przez moczary.
-Gdzie mieszkasz? – rozpocząłem poszukiwania kluczyków do samochodu. Znalazłem je w jednej z wewnętrznych kieszeni marynarki. Mogliśmy już ruszać.
Na zewnątrz, lało jak z cebra. Częste i obwite deszcze to bolączka listopada – ale nie w takim stopniu jak dzisiaj, 24 listopada 2006 roku pańskiego.
Odjechaliśmy. Gdzieś w połowie drogi samochód niespodziewanie ustał, i to w najmniej oczekiwanym momencie. Byłem, krótko mówiąc, wkurzony. Miałem nadzieję na szybki i bezproblemowy powrót, lecz Fatum zgotowało mi kolejną niespodziankę.
Zajrzawszy do schowka, wyciągnąłem latarkę. Nie miałem zielonego pojęcia, czy będzie się sprawowała równie dobrze, co pod wodą. Otworzyłem drzwi od samochodu, wystawiłem nogę na zewnątrz i…poczułem jak coś ją zasysa. Z trudem wyjąłem ją z gęstego i lepkiego błociska , wypełniającego niszę, w której zakopał się wóz.
-Co się stało? – zapytała Diamandy, podnosząc się z fotela, by móc zaobserwować całą sytuację.
-Ugrzęźliśmy w błocie… - odparłem – Przejdź na przód, spróbujemy się jakoś odkopać. Westchnąłem marudnie i z wigorem wysiadłem z wozu, oświetlając sobie dalszą drogę latarką. Gdy już znalazłem się za samochodem (o mało co nie tracąc butów, tonących w lepkiej mazi) usłyszałem czyjąś obecność…
-Cóż za niespodziewane spotkanie! – usłyszałem z tyłu. Instynktownie uznałem, iż nie będę się odwracał, zwłaszcza iż poczułem na plecach coś twardego, a zarazem długiego i cienkiego.
To jeden z dziwolągów, zwanych Xori. Mierzył we mnie drewnianą „włócznią”, bo wykonaną bez grotu. Sytuacja rysowała się, jak zwykle źle, aczkolwiek nie spanikowałem. Ludzie Xori, to społeczeństwo moralnie dobre – nie skrzywdzili by muchy…

Rozdział VI
-Nie ruszaj się, i gadaj gdzie Xeen z Rzeki Żółtej i Iko IV! - warknął quasi-groźnym tonem.Rozbawiło mnie to.Zwłaszcza, iż nie wiedziałem gdzie są wspomniani mężczyźni.Może to pomyłka?
-Nie mam zielonego pojęcia - odpowiedziałem ze stoickim spokojem.
-A-ale...to ... niedorzeczne! Nie można tak okropnie torturować ludzi! Nie można ich porywać!
Powoli przejmowałem autorytet.Wystarczyła tylko baczna obserwacja, i chwila nieuwagi mężczyzny...W tym momencie odezwała się Diamanda Kohn, w mig wychodząc z auta:
-Nie ruszaj się! - krzyknęła wymierzając w mężczyznę małym pistolecikiem."Oby prawdziwym" - pomyślałem.Ten nagły zwrot akcji spowodował całkowite zdezorientowanie napastnika.Skorzystałem z okazji - sprawnie odwróciłem się, i odebrałem mu broń, którą to przełamałem przez kolano.
Potem pchnąłem go, w głąb wąwozu.Nic już więcej nie widziałem.Adrenalina zaś zaczęła powoli opadać...jednakże po chwili niezręcznej mi ciszy nasłuchiwania się...:
-Pomóż mi!...To...to mnie wciąga!Topię się!
Spojrzałem pytająco na Diamandę, ta tylko bezradnie wzruszyła ramionami.Mężczyzna babrał, to jest topił się w gęstym mule, stopniowo pochłaniającym coraz większe połacie ciała.
I od razu zachodziło pytanie:czy mu pomóc?A może pozwolić Fatum zrobić swoje? Z jednej strony, sumienie nie pozwalało mi na tak nikczemny czyn, a z drugiej? Jak już wspomniałem stowarzyszenie Xori było mi całkowicie wrogie.I te dwa orzecuwue nstwa czyniły tą sytuację nader trudną do rozwiązania.
-Nie wierć się! - krzyknąłem, po czym przystąpiłem do działania.
Stanąłem u brzegu drugi z kawałkiem drewnianego kija odebranego mężczyźnie wcześniej.Wysunąłem go przed siebie najdalej jak potrafiłem, tląc w duchu nadzieję, iż mężczyzna czym prędzej go pochwyci.Po chwili szarpania się z gęstą masą uczynił to.Teraz pozostawało ciągnąć z całej siły, dopóty facet postawi nogę na "suchym" lądzie.
* * *
-Gdzie twój kolega? - odezwałem się moment później, gdy delikwent siedział na wilgotnej ziemi dysząc ze zmęczenia.
-Nie wiem - odparł naburmuszony własną porażką.
-Łżesz jak pies!Dobrze wiem, że nigdy nie chodzicie sami!
-Nie tym razem, Mistrzuniu...
-Panno Diamando, proszę o pistolet!
-...a-ale ja naprawdę jestem sam! - krzyknął podnosząc brwi i kuląc się ze strachu - To... ten Francuski pies mi kazał, musiałem!Przecież porwaliście i zamknęliście w Wieży dwoje naszych ludzi!
Co?!Z mojej nader ciężkiej irytacji opadły mi ramiona.Deszcz i błoto zaczęły męczyć, toteż pragnąłem wrócić do mego domostwa, zażyć kojącej kąpieli po czym zaszyć się pod ciepłą kołderką...
-Jakiej znowu wieży?!

Rozdział VII
-Wieża "Dom nurka" w Republice nowej Ziemi, nie kojarzysz?
W tym momencie skończyła mi się cierpliwość.
-Człowieku!!! Co ty sobie wyobrażasz?! Dlaczego jeszcze zawracasz mi dupę? Nie jestem Laszlo, a to nie jest wyspa na geograficznym zadupiu!!! Zrozumiałeś?! Nie marnuj więc mojego czasu! - wykrzyczałem mu prosto w twarz, ze złością i goryczą na twarzy.Facet ni jęknął, ni drgnął, z pewnością czuł się przerażony.Zrozumiał swój prostacki błąd.
Diamanda nie próżnowała, i dorzuciła od siebie "dwa grosze"
-Zawsze mi mówiono, że Xori to tępi idioci i kretyni, ale żeby aż tak?
-Dobrze, a teraz opróżniaj kieszenie i plecak - warknąłem.
-Chcesz mnie okraść?!
-Nie, przeszukać, środki bezpieczeństwa.
Mężczyzna z przygryzioną wargą zaczął pozbywać się swojej majętności. Z kieszeni wyrzucił kilka fluorescencyjnych ampułek (diabeł wiedział co to jest), upaćkany błotem nóż, latarkę, kilka złotych...
-A teraz plecak.
-Nie - postawił opór - nie ma tam nic ciekawego!
Takie oświadczenie tylko bardziej wzbudziło moje podejrzenia i ciekawość.Westchnąwszy wyciągnąłem za siebie rękę, by odebrać od Diamandy broń.Czynność ta na tyle wystraszyła Xorijczyka, że warknął i zdjął ze swoich ramion wymięty przez czas plecak.Robił to szybko, aczkolwiek niechętnie.Wcale bym się nie dziwił.
-...to takie... poniżające - odparłem z szyderczym uśmieszkiem - ...żeby nosić ze sobą bokserki...?
-To pewnie na zmianę.Bardzo ładny krój, pasuje...
Cisza.
-No co? - zapytała pretensjonalnym tonem.
-Ja bym się wstydził - stwierdziłem po chwili, zwracając się w stronę panny Kohn.
-Możemy już o wszystkim zapomnieć i się rozejść?
-Jeśli ci życie niemiłe.A jeśli miłe, to pomożesz mi z samochodem.To jak?
***
Przepchanie samochodu na suchszy kawałek drogi w rzeczywistości nie zajęło Xroijczykowi zbyt wiele czasu. Nie zaprzeczam, że miał kondycję godną Senseia - guru wschodnich sztuk walki w Mieście Synto. Zatem nie pozostawało nic innego jak odjechać zostawiając zhańbionego mężczyznę daleko za sobą. Cóż to był za incydent!
Gdy znaleźliśmy się na Trakcie Głównym (przekraczając granicę Miasta Synto z Baazą) ponowiłem pytanie związane z miejscem zamieszkania.
-Mieszkam przy Sybilli.Na pewno kojarzy pan Kolejowy Dom Blondi?Zawsze wchodzę do niego zapleczem.
Zdumiałem się, albowiem owe zaplecze leżało na przeciwko mojego domu.Możliwe więc, że nie raz już się widywaliśmy...
Po nawałnicy, która powoli opuszczała miasto zostało wiele pamiątek:porozrzucane gałęzie, zalane ulice i... powyrywane płoty, chociaż w to nie mogłem uwierzyć - takie zjawisko wydarzyło się w... Dafne Manor.
Oboje wyszliśmy z samochodu.
-Mogę liczyć na pani obecność punktualnie o ósmej w moim "gabinecie"?
-Hm... oczywiście, panie Handlaa.
-Mów mi "Edwinie". Nie znoszę, tytułów jakimi mnie obdarzono - uśmiechnąłem się, puszczając jej oczko, na co zareagowała cichym chichotem.Ale nie z szyderstwa, ironii. Z ekscytacji i pewnego rodzaju zawstydzenia.
-Przyznaję, że uratowała mi pani dziś tyłek.
-Ten pistolet? Jasne że był atrapą...nie mam przecież żadnych papierów...
-A kto je ma? - odparłem -Do jutra! - dodałem po chwili.Diamanda przebiegła na drugą stronę ulicy, a następnie wkroczyła za bramę długiego, dwupiętrowego budynku - Domu Kolejowego Blondi.
SixPieds, proud to be a member of Forum Inkaustus since Nov 2009.
Odpowiedz
#2
Na razie ocenię Ci rozdziały od 1 do 3. Nie gniewaj się, bo sporo tego trochę. Resztę dodam później. Wyedytuję posta i dorzucę.
No to gramy...
Pierwsza sprawa: po znakach przystankowych stawiaj spację.

Cytat:Uważam siebie, za opryskliwego i żądnego władzy człowieka.Tak jest, nie zaprzeczajmy temu, jestem zły.
Tutaj nieco ładniej brzmiało by: "...Uważam się, za opryskliwego i żądnego władzy człowieka.Tak jest, nie zaprzeczajmy temu, że jestem zły...". Niby kosmetyka, ale zdanie lepiej "w uchu leży" Smile.

Cytat:wielkiej i przeogromnej
Albo zrób przecinek, albo wywal jeden z epitetów. W każdym razie usuń "i", bo masło maślane wyszło.

Cytat:Jak za moim rozkazem
Wyrzuć "moim", bo to słowo jest zupełnie niepotrzebne. Nic nie dodaje, a jedynie podkreśla rzecz oczywistą.

Cytat:Zza nich, wydobyła się wysoka
Wydobywa się np.: węgiel. Zza drzwi może się coś np.: "wyłonić"

Cytat:Nie postawiła pierwszego kroku swymi skórzanymi kozaczkami
Jakoś mi nie leżą te kozaczki. Ciut zbytnio "upstrzone" zdanie.

Cytat:kształtowaną przez wspomniany
Zły czs. Powinno być "wykształconą", "wytworzoną", innymi słowy powinieneś użyć czasu przeszłego nie teraźniejszego. Duszna atmosfera wilgoci już się wytworzyła.

Cytat:arystokratki coraz bardziej irytowały, tym bardziej,
Powtórzenie. "...arystokratki irytowały mnie tym bardziej..." Tak najłatwiej go unikniesz nie zmieniając sensu zdania.

Cytat:zdeczka zdenerwowany
Zd...Zd... Niby może być, ale ładniej będzie, jeżeli "zdeczka" zastąpisz wyrazem np.; "nieco", "odrobinę" albo coś tędy.

Cytat:takim sposobem unikając bezpośredniego nawoływania do skończenia bycia kilkulatką
"...tym samym unikając bezpośredniego napomnienia, by zaprzestała udawać dziecko/kilkulatkę/małą dziewczynkę..."

Cytat:raz, za raz,
"Raz za razem". Zjadłeś dwie literki i nie powinno być przecinka.

Cytat:gorąca, szybsze bicie serca - Pogotowie mówi, że przyjazd do siedziby zajmie bardzo długo!
Dwie sprawy: "gorąca,szybsze" - tu nie powinno być przecinka a spójnik, gdyż nie dajesz więcej określeń stanu bohatera, "bardzo długo" - "im bardzo dużo/wiele/długi okres czasu"

Cytat:będące w wyposażeniu członka
Użyj liczby mnogiej, "członków", chyba, że jest tylko jeden taki w tej organizacji...

Bardzo ciekawie prowadzisz narrację. Ogólnie fajny pomysł na opowiadanie, ale robisz sporo błądków. Rozdziały 1-3 oceniam na 8,5/10.
Po edycji, jak dojdą kolejne dwa, może będzie więcej.[/u]
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#3
Kot wymienił mały skrawek błędów, które popełniłeś, dlatego nie będę się za to zabierał, bo to strata czasu, abym wstawiał tu co drugie zdanie. Musisz poważnie zasiąść nad tekstem i go poprawić. Zwracaj uwagę na literówki i powtórzenia przede wszystkim. To będzie jakieś 40% błędów, później pomyłki gramatyczne, nieścisłe zdania i wypowiedzi etc.

Lekko napisane, jak sam wspomniałeś, zajmująco, choć na początku do II rozdziału musiałem się zmuszać do czytania. Główny bohater przywodzi mi na myśl postać Dr. House'a, ironiczny, umie znaleźć się w każdej sytuacji.
O fabule ciężko coś powiedzieć, ale gdybyś poprawił wszystkie błędy, to czytałoby się z zapartym tchem (tak podejrzewam).
Tyle ode mnie.
Odpowiedz
#4
ciekawy pomysł tylko technicznie musisz się przyłożyć i będzie na prawde super
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości