Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Akcja] Skrzydlaci Wojownicy
#1
SKRZYDLACI WOJOWNICY

- …wstawaj… atakowani… przełamali… – pojedyncze słowa z trudem przebiły się do świadomości śpiącego smacznie mężczyzny i tym samym wybudziły go z twardego snu.
- Job twoju mać. – odburknął jedynie na to, przewracając się na drugi bok i próbując przypomnieć sobie piękną dziewczynę, która obsypywała go pocałunkami we śnie.
Ledwie zdążył odtworzyć w pamięci dotyk jej ciepłych dłoni, gdy nagle poczuł coś zgoła innego. Nieprzyjemnie zimną podeszwę buta, która przyciskała jego żuchwę mocno do ziemi.
- Bladź! Szto ty diełajesz! – zerwał się momentalnie, stając na chwiejnych nogach i wpatrując się w stojącą przed sobą postać zamglonym wzrokiem.
Pulsujący ból i nieznośny szum wypełniał jego głowę, która zdawała się zaraz pęknąć.
- Ja ci zaraz pomogę się obudzić.
Olbrzymia dłoń zacisnęła się bezlitośnie na szyi mężczyzny i pociągnęła go za sobą mocnym szarpnięciem. Nim zdążył jakkolwiek zareagować jego głowa wylądowała w kuble zimnej wody, którą zaczął się po chwili dławić. Próbował ze wszystkich sił rozerwać uścisk, lecz bezskutecznie. Zaczynało brakować mu powietrza, grunt uciekał spod jego nóg, kolana uginały się i z każdą sekundą słabnął. Próbował desperacko zachłysnąć się powietrzem, lecz jego usta wypełniała jedynie woda. Miał już tracić przytomność, gdy nagle uścisk się rozluźnił.
Rosjanin osunął się na kolana, krztusząc się wodą i zwracając resztki wina, które zalegały jeszcze w jego żołądku. W przerwach między gwałtownymi torsjami próbował rozpoznać tego, jak nazwał go w myślach, skurwysyna, który o mały włos go nie utopił.
- Prieczistoje i inne wsie płoną, nasi ludzie giną, a ty śpisz w najlepsze w swoim namiocie, psia twoja mać! Przywdziej zbroje i ruszaj na pole bitwy, albo sam cię zaszlachtuje jak zwykłą świnie, nim zrobią to polskie kundle!
Dopiero teraz do jego uszu dobiegł hałas i zgiełk, który panował na zewnątrz. Krzyki wszelkiej maści przeplatały się ze sobą w obrzydliwą i chaotyczną pieśń. Z jednej strony ktoś wykrzykiwał ze wszystkich sił rozkazy, zdzierając sobie gardło, z drugiej zaś dochodziły nieludzkie jęki i ryki, przypominające rozpaczliwe odgłosy rodem z rzeźni.
Ów makabryczna bitewna muzyka omamiła go na dłuższą chwilę, w wyniku czego stał jak wryty wpatrując się nieobecnym wzrokiem ku połom namiotu. Minęło sporo czasu nim się otrząsnął i w końcu zdał sobie sprawę z tego, że stoi przed nim dowódca.
- Weź się w garść żołnierzu! – ryknął na niego wysoki, potężnie zbudowany brodacz i opuścił namiot pośpiesznym krokiem.
Popędzany strachem Rosjanin wskoczył niemalże w swoją zbroję i zapiął ją czym prędzej drżącymi z nerwów palcami. Na samym końcu założył pas, przy którym wisiał jego ulubiony oręż – szabla. Gdy był już gotowy, wziął głęboki oddech i ruszył dziarskim krokiem ku wyjściu. Coś go jednak nagle zatrzymało. Cofnął się do niewielkiego stolika, zrzucił lekceważącym ruchem walające się po nim notatki i w końcu odnalazł bukłak z winem, który mechanicznym wręcz ruchem przytwierdził do ust.
- Puste, bladź! – zaklął pod nosem, odrzucając od siebie jakby z obrzydzeniem manierkę.
Wizja walki na trzeźwo nie podobała mu się nawet w najmniejszym stopniu. Westchnął więc ciężko, zaklął raz jeden, raz drugi i w końcu zdobył się na parę stanowczych kroków w stronę wyjścia.
Obraz, który rozpostarł się przed jego oczyma był znacznie gorszy niż się spodziewał. Gęsty i szybko poruszający się dym przemknął obok niego, wkradając się do namiotu. Oczy zaczęły piec go od dymu, zaś nozdrza swędzieć.
- Co tu się do diabła stało? – ledwie zdążył wymamrotać, gdy dopadł go gwałtowny atak kaszlu.
Miejsce, w którym się znalazł, wcale nie przypominało obozu, w którym jeszcze wczoraj pił wino z towarzyszami. Kawałki uzbrojenia, wszelkiego rodzaju bronie i ubłocone chorągwie, które wcześniej prezentowały się dumnie walały się teraz po ubitej końskimi kopytami ziemi. Mężczyzna nie mógł początkowo uwierzyć własnym oczom. To miejsce wyglądało jak istne pogorzelisko.
Wiedział, że nie ma czasu do stracenia, więc przypomniał sobie naprędce ustawienia oddziałów i postanowił dołączyć do najbliższego, który bronił wałów i płotów obronnych. Przysłoniwszy usta rękawicą ruszył naprzód już nie tak pewnym krokiem. Brodził niemalże na oślep przez gęste kłęby dymu, licząc iż nie potknie się i nie nadzieje na żaden pal, czy ostrze. Widoczność nie ulegała poprawie niezależnie od tego, jak długo już szedł. Pojedynczy piechurzy wyłaniali się od czasu do czasu z szarych obłoków i przebiegali przed jego nosem, pędząc to w jedną, to w drugą stronę i wykrzykując niewyraźnie jakieś słowa. Próbował paru z nich zatrzymać krzykiem, czy nawet siłą, lecz wyrywali się z jego uścisku i lecieli dalej na złamanie karku, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Po pewnym czasie zauważył pewną prawidłowość, która wcale nie dodawała mu otuchy. Na twarzy każdego z przebiegających towarzyszów rysował się strach i przerażanie. Ich szeroko otwarte ślepia biegały nerwowo dookoła, jakby sam diabeł ich gonił. To wcale mu się nie podobało. Najgorszym bowiem wrogiem wojownika jest lęk.
Widok kolejnego nadbiegającego mężczyzny zaniepokoił go jeszcze bardziej. Po uzbrojeniu rozpoznał, iż mijający go żołnierz jest Szwedem, oddziały sprzymierzone z Rosjanami powinny być zaś wysunięte na samym froncie, dobry kawał drogi stąd. Sytuacja była więc znacznie gorsza niż myślał. Gdyby tego było mało, dym zamiast się rozrzedzić zagęścił się jeszcze bardziej, ograniczając widoczność praktycznie do zera. Zwolnił więc kroku i wysunął przed siebie ostrze w razie nagłej potrzeby. Nie miał zbyt wielkiego pożytku ze wzroku, więc postanowił skupić się na tym, co dobiega jego uszu.
Kakofonia bitewnych odgłosów wypełniła wówczas jego głowę. Bojowe, dzielne okrzyki mieszały się z przepełnionymi rozpaczą jękami konających, nieustanny szczęk żelaza przypominał z kolei odgłosy z kuźni, wydawane przez pracującego w pocie czoła i bez chwili wytchnienia kowala tłukącego młotem w rozgrzany, żelazny pręt. Konie zaś rżały dziko i parskały niespokojnie, dudniąc potężnie kopytami o przesiąkniętą krwią ziemię. Potężny i wszechobecny furkot chorągwi przypominał gniewne grzmienie nieba, zwiastujące rychło nadchodzącą burzę. W tym jednak przypadku to nie natura stanowiła zagrożenie.
Spośród tych wszystkich dźwięków wyłonił nagle dobiegający z bliska szmer zbroi i odgłos ciężko stawianych kroków. Nie miał pojęcia czy jest to wróg, czy sojusznik.
Zacisnął mocno palce na rękojeści szabli i ruszył w kierunku nieznajomego stawiając ostrożnie, jakby z namaszczeniem, każdy kolejny krok. Oczy piekły go niesamowicie od dymu, mimo to próbował mieć je ciągle szeroko otwarte. W obłokach dymu zamajaczył po chwili niewyraźny kształt, który był źródłem niepokoju Rosjanina. Czuł jak jego serce wystukuje coraz szybszy rytm, a napięcie rośnie z każdą kolejną sekundą. Kropelki potu wystąpiły na jego czole, spływając po licach i skapując z podbródka. Klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm płytkiego i miarowego oddechu. Sunąca w szarych obłokach postać była zaledwie kilka kroków od Rosjanina. Przygotowując się do ataku odchylił z wolna szablę za głowę, z taką ostrożnością z jaką unosi się dłoń by rozgnieść muchę.
Twarz nieznajomego wyłoniła się nareszcie z objęć dymu. Mężczyzna odetchnął z ogromną ulgą, gdy poznał w ów facjacie swego przyjaciela.
- Aleksiej, Ty sukinsynu! O mało co nie zlałem się przez ciebie w spodnie! – skarcił swego towarzysza z uśmiechem na twarzy, opuszczając broń.
Coś jednak było nie tak. Aleksiej łypał szeroko otwartymi, rozbieganymi i pełnymi lęku oczami na przyjaciela, wydymając jednocześnie policzki.
- Wszystko w porządku? – zapytał niepewnie Rosjanin, kładąc dłoń na ramieniu druha.
Wówczas wydarzyło się kilka rzeczy w jednym czasie. Zza pleców Aleksieja rozległ się triumfalny krzyk, przerywający pełną napięcia ciszę i zmuszający Rosjanina do zrobienia kroku w tył. Z kolei z piersi biedaka wyjrzało skapujące krwią ostrze miecza, obracane bezlitośnie w miejscu. Konający Aleksiej rzygnął krwią i resztkami jedzenia na Rosjanina, po czym osunął się bezwładnie z ostrza. Ten widok mocno wstrząsnął mężczyzną, który nie miał jednak czasu na opłakiwanie zmarłego przyjaciela. Ledwie zdążył unieść broń i sparować nadchodzący niczym grom z jasnego nieba cios przeciwnika. Wszystko działo się cholernie szybko. Kolejny atak, a za nim następny. Dzięki wieloletnim treningom jego ciało samo reagowało i odbijało ostrze wroga. Tylko dlatego jeszcze żył. Dzierżone w ich dłoniach kawałki żelaza ścierały się ze sobą, zgrzytając i szczękając tak mocno, aż bębniło boleśnie w uszach. W krótkich przerwach między kolejnymi atakami Rosjanin rozpoznał uzbrojenie polskiego piechura. Wstrząs śmiercią przyjaciela ustąpił wówczas miejsca nie znającemu granic gniewowi i nienawiści, którą zapałał do przeciwnika. Role niemalże momentalnie się zmieniły. Teraz to Rosjanin był tym, który zasypywał wroga gradem ciosów. Ciął na odlew, z łokcia, z ramienia, z góry, po chwili sam się zapomniał w tym zabójczym tańcu i siekał prawie że na oślep. Furia jednak, którą był zawładnięty dodawała jego ciosom siły, dlatego wróg cofał się i odskakiwał pod natarciem bezlitosnych uderzeń. Następne trafienie wytrąciło miecz z rąk Polaka, który był już na skraju wyczerpania. Odruchowo uniósł dłonie, starając się osłonić przed kolejnym uderzeniem. Rządny zemsty mężczyzna rąbał więc zawzięcie ręce nieprzyjaciela, aż do skutku. Gdy w końcu przebił się przez ów desperacką linię obrony, położył ciężko nogę na spływającym krwią napierśniku wroga i końcówką ostrza zdjął hełm z jego głowy. Pozwolił przegranemu spojrzeć przez chwilę na wykrzywioną w furii, obryzganą krwią twarz swego oprawcy i warknął:
- Zdychaj polski kundlu.
Po tych słowach zatopił ostrze w jego czaszce. Mężczyzna zaczął odruchowo wierzgać nogami i machać kikutami, bryzgając dookoła krwią, lecz wkrótce przestał. Rosjanin czuł pod stopą jak pierś mężczyzny jeszcze się unosi, zaklął więc i wydarł szablę z jego głowy, po czym odrąbał ją paroma potężnymi ciosami. Stał tak jeszcze przez chwilę wpatrując się w zmasakrowane ciało i trzymając w dłoni ściekającą juchą szablę.
Nagle zaniósł się gwałtownym kaszlem. W ferworze walki nie zwracał uwagi na oddech, przez co wciągnął zbyt wiele dymu do płuc. Zdawało mu się, że zaraz wypluje płuca. Kaszel na szczęście ustał po jakimś czasie. Przysłoniwszy usta zakrwawioną rękawicą Rosjanin odwrócił się w stronę swego towarzysza. Aleksiej leżał w bez ruchu, z wybałuszonymi oczyma i otwartymi ustami, z których jeszcze ciekła krew, tworząc lepką kałużę.
- Pokoysya s mirom, tovarisch. – rzekł spokojnie, zamykając opuszkami palców powieki zmarłego.
Przyklękając na jednym kolanie, zacisnął dłoń na jego ramieniu. Po licach Rosjanina spłynęły pojedyncze łzy, które z kolei skapywały na zastygłą w grymasie agonii twarz Aleksieja. Zabicie Polaka wbrew oczekiwaniom nie uśmierzyło bólu po stracie przyjaciela, z którym jeszcze poprzedniego wieczora pił wino i śmiał się.
Mógłby tak trwać w żałobie jeszcze przez długi czas, lecz doskonale wiedział, że to nie jest miejsce, ani czas na to. Nie przywróci przyjaciela do życia, ale za to może pomóc innym towarzyszom. Wstał więc, wytarł zakrwawioną szablę o zwłoki pokonanego przeciwnika i ruszył w głąb szarych i gęstych obłoków dymu.
Od czasu do czasu potykał się o zwłoki poległych sojuszników oraz wrogów, które wyrastały nagle z ziemi. Tym pierwszym oddawał hołd, mrużąc ich oczy, czy odciągając na bok, by galopujące konie ich nie stratowały. Na ciała tych drugich spoglądał z kolei z pogardą i nienawiścią, która paliło go w sercu. Miał tylko nadzieję, że umierali w powolnych męczarniach.
Gdyby swędzący w nosie i piekący w oczy dym nie był wystarczającą przeszkodą w marszu to na dodatek z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz goręcej, co za tym z kolei szło - duszniej. W końcu przystanął na chwilę, by odpocząć. Wówczas z naprzeciwka doszło go głuche, rytmiczne dudnienie. W ostatniej chwili zdążył uskoczyć przed galopującym na oślep rozszalałym koniem. Rumak zatrzymał się gwałtownie na jego widok, orząc kopytami ziemię. Rosjanin zauważył, że coś się ciągnie za wierzchowcem. Nie coś, ale ktoś. Był to żołnierz, który najwyraźniej został zepchnięty z siodła, lecz jego noga ugrzęzła w strzemieniu. Przestraszony i zdezorientowany koń postanowił zapewne uciec z pola bitwy, ciągnąc za sobą przez całą drogę nieszczęśnika. Nie mógł nawet rozpoznać czy jest to jeden z nich, czy przeciwnik, gdyż cała zbroja była pokryta błotem zmieszanym z krwią i wystającymi wnętrznościami. Wszystkie jego kończyny były połamane i powykręcane w nienaturalny sposób. Mężczyzna wzdrygnął się na samą myśl o mękach, jakie nieznajomy musiał doświadczyć nim wyzionął ducha.
Koń zarżał złowróżbnie stając dęba, po czym runął na Rosjanina. Ten, nie mając zbyt wiele czasu na zastanowienie, rzucił się do ucieczki, biegnąc z głową do przodu na złamanie karku. Nie minęła długa chwila, nim wpadł w grupę uzbrojonych wojowników. Przeskoczył między nimi, wyjmując w pogotowiu szablę i obracając się na pięcie. Usłyszał pełne rozpaczy rżenie konia i ujrzał jak stojący nieopodal żołnierze nabijają go na piki. Ku wielkiej uldze prędko zorientował się, iż mężczyźni na których wpadł są jego towarzyszami.
- Jak wygląda sytuacja? – spytał jeden z nich, o ogorzej od wiatru, niezbyt urodziwej twarzy i bystrym wzroku.
- Miałem nadzieję, że wy mi to powiecie. – stwierdził krótko Rosjanin, chowając ostrze za pas.
Ta odpowiedź najwyraźniej nie ucieszyła mężczyzn. Paru z nich zaklęło siarczyście, inni z kolei westchnęli ze zrezygnowaniem.
- To ci się jeszcze przyda. – skinął jeden z nich na szablę Rosjanina.
Dopiero teraz zauważył, że dookoła niego leżą wszędzie porozsiewane truchła. Niektóre należały do jego towarzyszów, lecz większość do wrogów. Jeden z żołnierzy zrozumiał, że Rosjanin jest zaniepokojony tym widokiem.
- Stacjonujemy tutaj już diabeł jeden wie ile czasu, a tych skurwysynów ciągle przybywa. – wytłumaczył wysoki mężczyzna o błękitnych oczach i krzaczastych, czarnych niczym węgiel brwiach.
- Nadchodzą kolejni! – wymamrotał któryś.
W odpowiedzi rozległ się syk wysuwanych ostrzy. Rosjanie ustawili się w szyku, wyczekując zbliżających się wrogów. Brodzący w obłokach dymu przeciwnicy z pewnością nie mieli pojęcia co ich zaraz czeka, rozmawiali bowiem głośno, a niektórzy się nawet śmiali.
Wkrótce kilkuosobowa grupa piechurów wyłoniła się z szarych gęstwin. Ledwie zdążyli wyciągnąć przed siebie ostrza, gdy Rosjanie runęli na nich z wrzaskiem na ustach. Mężczyźni przekrzykiwali się w swoich językach, wyjąc z bólu lub wznosząc zwycięskie okrzyki. Szczęk żelaza przypominał muzykę jakiegoś makabrycznego instrumentu, który ogłuszał wojowników swym jazgotem. Każdy z nich ogarnięty był szałem walki. Rosjanin widział wszystko jak przez mgłę. Walczył przez chwilę z jednym przeciwnikiem, by zaraz parować ciosy kolejnego, którego głowa nagle zleciała z karku. W tym panującym chaosie nie potrafił stwierdzić na czyją stronę przechyla się szala zwycięstwa. Skupił się więc na odbijaniu skierowanych w jego stronę ciosów i atakowaniu przeciwników. Wywijał szablą bez ustanku, to przed siebie, to w bok i jeszcze raz naprzód, czując jak nadgarstek pulsuje tępym bólem z nadwyrężenia. Jego ostrze ugrzęzło w ramieniu barczystego Polaka, który stękając z bólu próbował trafić go swoim mieczem. Już miał trafić Rosjanina w łeb i rozpłatać jego czaszkę na dwie części, gdy z boku pojawił się błękitnooki towarzysz. Dzierżył w dłoniach ogromny, obusieczny topór, którym się zamachnął i który zatopił w napierśniku barczystego mężczyzny. Ten wessał jedynie powietrze ze świstem, po czym spuścił bezwładne głowę. Rosjanin zwalił go bezceremonialnie na glebę i zapierając się nogą o tułów wyszarpał gwałtownym ruchem topór, za którym poleciały oślizgłe wnętrzności.
- Spasiba. – westchnął dyszący ciężko mężczyzna do swego wybawiciela, wydzierając szablę z ramienia trupa.
Żołnierz zatoczył koło z wyczerpania, rozglądając się po pobojowisku. Zwycięstwo w tej potyczce należało do nich, choć nie obyło się bez strat. Stracili ponad połowę dzielnych żołnierzy. Niektórzy przeciwnicy jeszcze pojękiwali, dając oznaki życia. Wysoki mężczyzna podchodził do nich z toporem i potężnym machnięciem oddzielał głowy od karku. Reszta z kolei odsuwała ciała swoich, od ciał Polaków, lub zajmowała się własnymi ranami. Rosjanin dopiero teraz zdał sobie sprawę z draśnięcia nad uchem, które samo w sobie nie było groźne, lecz nieustannie ciekło krwią i mogło doprowadzić do znacznej jej utraty. Zerwał więc chorągiew z leżącej nieopodal, połamanej kopii i zawiązał wokół głowy, a następnie włożył wgnieciony lekko szyszak, który leżał pomiędzy ciałami. Wytarł szablę o ciało najbliżej leżącego wroga i opadł z westchnieniem na pień. Ręka odpadała mu z przemęczenia.
- Oddałbym wszystko za chociażby łyczek wina. – skwitował kręcąc w miejscu nadgarstkiem.
- Nie tylko ty. – zaśmiał się błękitnooki, wbijając pokryty zaschniętą krwią topór w ziemię i splatając na jego końcu dłonie.
Trwali dalej bez słowa, dysząc ciężko i korzystając z chwili spokoju, gdy nagle do ich uszu dobiegł niepokojący dźwięk. Coś, co z początku przypominało zwykłe brzęczenie much przybrało na sile. Był to bezustanny furkot chorągwi, któremu towarzyszył bębniący tętent zbliżających się z każdą chwilą kopyt.
- Jeźdźcy. – rzekł z trwogą opasły mężczyzna, trzymający kurczowo w dłoniach pikę.
Rosjanin podźwignął się powoli na nogi, odwracając się w kierunku, z którego nadbiegał hałas. Poczuł jak ziemia zaczyna drżeć pod jego stopami. Chwycił mocno szablę w dłoń i przymrużył oczy, próbując wytężyć wzrok. Nic nie mógł zobaczyć przez dym, jednak był pewien, iż wrogowie pędzą wprost na nich. Tęgi żołnierz cofał się powoli i ostrożnie, starając się nie szeleścić, błękitnooki zaś stał dumnie wyprostowany, szczerząc zęby w makabrycznym uśmiechu i trzymając topór w gotowości. Inni również zdecydowali się walczyć, stanęli więc u jego boku, próbując choć trochę dorównać mu odwagą. Rosjanin uśmiechnął się ponuro na ten widok i również do nich dołączył. Los był przesądzony, jednak nie mógł poddać się bez walki.
Stali przez krótką chwilę w bezruchu, wsłuchując się w zbliżające się nieubłaganie krzyki, rżenie koni i dudnienie kopyt. W końcu z gęstych kłębów dymu wyskoczyły żądne krwi bestie, niby prosto z wrót piekieł. Ów horda zdawała się wzlatywać na skrzydłach , gdy przeskakiwała nad ciałami. Wysunąwszy przed siebie kopie, na końcu których furkotały nieznośnie proporce, jeźdźcy w błyszczących zbrojach ruszyli szarżą w stronę Rosjan. Wpadli na żołnierzy niczym śnieżna lawina, bezwzględna w swej niszczycielskiej mocy, miażdżąc każdego, kto stanie na jej drodze. Niektóre kopie łamały się na zbrojach towarzyszów mężczyzny, inne zaś przebijały ich na wylot w miejscu łączenia zbroi. Błękitnooki Rosjanin zwalił potężnym rąbnięciem skrzydlatego wojownika z wierzchowca, niemalże przecinając go w pół. Długo jednak nie nacieszył się sukcesem, gdyż kolejny jeździec nadział go na kopię i z trudem uniósł w górę. Rosjanin przeklinał głośno Polaka tak długo, jak tylko jeszcze zipał. Po przejechaniu paru jardów jeździec wyrzucił lekceważąco mężczyznę wraz z kopią, dobierając jednocześnie szabli. Nieludzkie krzyki i donośne rżenie ogarniętych furią rumaków wypełniło powietrze. Rosjanin stał w bezruchu sparaliżowany strachem i wpatrywał się z niedowierzaniem w skrzydlatych jeźdźców. Skrzydlaci jeźdźcy, na zbrojach których błyszczała teraz ponuro szkarłatna jucha, przegalopowali obok mężczyzny znikając w gęstych obłokach. Czuł się jakby był na granicy snu i jawy. Dopiero słysząc kolejne rżenie koni odzyskał siły w nogach. Śmiercionośna zgraja zawróciła swe wierzchowce i ruszyła szaleńczym, gniewnym pędem by ukatrupić niedobitków.
Rosjanin rzucił się w ich kierunku z krzykiem na ustach i z uniesioną szablą. Wojownicy wyłonili się z obłoków dymu niczym nocne mary, gnając w milczeniu w kierunku mężczyzny. Ten z kolei ryknął jeszcze głośniej, by dodać sobie odwagi. Zamachnął się ze wszystkich sił i rozpłatał bok galopującego ku niemu konia, schylając się przed wykonywanym przez jeźdźca cięciem. Rumak upadł gwałtownie na glebę, zrzucając z siodła swego pana. Jego czaszka gruchnęła nieprzyjemnie w styczności z ziemią.
- Tylko na tyle was stać? – krzyknął uśmiechając się szaleńczo i parując cios kolejnego jeźdźca.
Niestety nie miał tyle samo szczęścia z następnym przeciwnikiem. Chciał skontrować nadchodzące z góry cięcie, lecz był zbyt wolny. Ostrze szabli wroga wbiło się w pachwinę rosyjskiego żołnierza, skąd zaraz wytrysnął strumień krwi. Opadł na jedno kolano i spojrzał nieobecnym wzrokiem na swoje dłonie, po których ciekła posoka. Ogarnął go na ten widok szał, istny amok. Podniósł się czym prędzej na nogi i wrzasnął uderzając drugą dłonią w pierś.
- Tak łatwo mnie nie zabijecie, polskie kundle!
Uniósł szablę w górę, gotów do ataku. Donośne dudnienie kopyt i furkot skrzydeł zdawał się nadchodzić z każdej strony, dlatego więc rozglądał się nerwowo to w jednym, to w drugim kierunku. W końcu z szarych obłoków wyłoniła się następna skrzydlata zjawa na karym rumaku, pociągając za sobą smugę dymu. Jeździec szarżował wprost na Rosjanina, z wysuniętą przed siebie kopią, na końcu której powiewała i furkotała biało-czerwona chorągiew. Kopia roztrzaskała się na kawałki na napierśniku mężczyzny, zostawiając po sobie jednakowoż nieprzyjemne wgniecenie i parę połamanych żeber. Mężczyzna runął na ziemię z ogromną siłą, wyjąc i stękając z bólu, jeździec zaś pognał dalej. Przed oczami zrobiło się mu ciemno, a w głowie zadzwoniło od pulsującego, tępego bólu. Każdy wdech i wydech był dla Rosjanina udręką, co mogło świadczyć o tym, iż żebra przebiły mu ważne narządy wewnętrzne. Starał się więc oddychać płytko i rytmicznie. Zmrużył tedy oczy i leżał w bezruchu przez dłuższy czas, zdawało by się, dokonując żywota. Nagle jednak wybuchnął śmiechem, nie zważając na towarzyszący temu ból. Przypomniał sobie słowa dowódcy, który zapewniał, iż są najpotężniejszą armią stąpającą po tych ziemiach, której nikt nie śmie stawić czoła. W świetle obecnych wydarzeń te słowa brzmiały jak jakiś niedorzeczny żart.
Mężczyzna stracił dużo krwi i był już na granicy przytomności, gdy nagle przed jego oczyma pojawił się obraz przebitego na wylot Aleksieja. Ów myśl dodała mu w jakiś sposób sił, wyciągnął więc ręce wzdłuż ciała i zaczął szukać po omacku jakiegoś punktu oparcia. W końcu znalazł drewniany drąg, oparł się o niego i z ogromnym trudem oraz przeszywającym bólem podźwignął się na nogi.
- Wciąż żyje, francowate skurwysyny! – warknął, spluwając krwią i poruszając się chwiejnie naprzód.
W odpowiedzi usłyszał w oddali parsknięcie rumaka i miarowy odgłos uderzających o grząski grunt kopyt. Był to głos zbliżającej się nieuchronnie śmierci.
Wszystkie triumfalne wrzaski, rozpaczliwe jęki, szczęki żelaza i rżenie koni dochodzącego gdzieś z oddali momentalnie ucichły. Istniało tylko rytmiczne bicie serca i współgrający z nim tętent kopyt.
Tutum… Tutum… Tutum… Tutum, tutum… Tutum, tutum… tutum, tutum, tutum.
Skrzydlata postać w błyszczącej zbroi wyłoniła się nagle z kłębów dymu, niby z dna piekieł, gnając majestatycznie ku ledwie stojącemu na nogach żołnierzowi. Czarny niczym noc rumak parskał niespokojnie, tocząc pianę z ust i rozkopując przesiąkniętą juchą ziemię. Twarz jeźdźca nie wyrażała jednak niczego. Wpatrywał się z obojętnością i beznamiętnością na chwiejącego się i ledwie zipiącego mężczyznę, pędząc w jego kierunku z uniesioną i gotową do ataku szablą. W jego oczach można była dostrzec skupienie i spokój.
Tutum, tutum, tutum…
Podskakiwał w siodle przy każdym kolejnym kroku wierzchowca, zbliżając się nieuchronnie do swej ofiary.
Utrata krwi i odwodnienie dały się we znaki, wywołując u Rosjanina omamy. Zdawało mu się, iż pędząca w jego stronę postać, za plecami której trzepotały przesiąknięte krwią skrzydła jest prawdziwym aniołem śmierci, który zstąpił na ziemski padół by zebrać należne mu żniwa.
Rosjanin zmrużył oczy i poruszył lekko kącikami ust na pozór uśmiechu. Pogodził się ze swym losem. Stanął w miejscu i uniósł dumnie podbródek w oczekiwaniu na objęcie śmierci.
Tutum, tutum…
Ostatnim dźwiękiem jaki dotarł do jego uszu był świst przecinającej powietrze szabli.
Odpowiedz
#2
wstaw akapity, bo w takiej formie nie da się czytać! [ p] bez spacji.
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#3
Nie mogę już edytować, więc gdyby ktoś podmienił tekst po poprawieniu akapitów to byłym wdzięczny.

Kod:
[align=center]SKRZYDLACI WOJOWNICY[/align]

- …wstawaj… atakowani… przełamali… – pojedyncze słowa z trudem przebiły się do świadomości śpiącego smacznie mężczyzny i tym samym wybudziły go z twardego snu.
- Job twoju mać. – odburknął jedynie na to, przewracając się na drugi bok i próbując przypomnieć sobie piękną dziewczynę, która obsypywała go pocałunkami we śnie.
Ledwie zdążył odtworzyć w pamięci dotyk jej ciepłych dłoni, gdy nagle poczuł coś zgoła innego. Nieprzyjemnie zimną podeszwę buta, która przyciskała jego żuchwę mocno do ziemi.
- Bladź! Szto ty diełajesz! – zerwał się momentalnie, stając na chwiejnych nogach i wpatrując się w stojącą przed sobą postać zamglonym wzrokiem.
[p]Pulsujący ból i nieznośny szum wypełniał jego głowę, która zdawała się zaraz pęknąć.
- Ja ci zaraz pomogę się obudzić.
Olbrzymia dłoń zacisnęła się bezlitośnie na szyi mężczyzny i pociągnęła go za sobą mocnym szarpnięciem. Nim zdążył jakkolwiek zareagować jego głowa wylądowała w kuble zimnej wody, którą zaczął się po chwili dławić. Próbował ze wszystkich sił rozerwać uścisk, lecz bezskutecznie. Zaczynało brakować mu powietrza, grunt uciekał spod jego nóg, kolana uginały się i z każdą sekundą słabnął. Próbował desperacko zachłysnąć się powietrzem, lecz jego usta wypełniała jedynie woda. Miał już tracić przytomność, gdy nagle uścisk się rozluźnił.
[p]Rosjanin osunął się na kolana, krztusząc się wodą i zwracając resztki wina, które zalegały jeszcze w jego żołądku. W przerwach między gwałtownymi torsjami próbował rozpoznać tego, jak nazwał go w myślach, skurwysyna, który o mały włos go nie utopił.
- Prieczistoje i inne wsie płoną, nasi ludzie giną, a ty śpisz w najlepsze w swoim namiocie, psia twoja mać! Przywdziej zbroje i ruszaj na pole bitwy, albo sam cię zaszlachtuje jak zwykłą świnie, nim zrobią to polskie kundle!
[p]Dopiero teraz do jego uszu dobiegł hałas i zgiełk, który panował na zewnątrz. Krzyki wszelkiej maści przeplatały się ze sobą w obrzydliwą i chaotyczną pieśń. Z jednej strony ktoś wykrzykiwał ze wszystkich sił rozkazy, zdzierając sobie gardło, z drugiej zaś dochodziły nieludzkie jęki i ryki, przypominające rozpaczliwe odgłosy rodem z rzeźni.
[p]Ów makabryczna bitewna muzyka omamiła go na dłuższą chwilę, w wyniku czego stał jak wryty wpatrując się nieobecnym wzrokiem ku połom namiotu. Minęło sporo czasu nim się otrząsnął i w końcu zdał sobie sprawę z tego, że stoi przed nim dowódca.
- Weź się w garść żołnierzu! – ryknął na niego wysoki, potężnie zbudowany brodacz i opuścił namiot pośpiesznym krokiem.
[p]Popędzany strachem Rosjanin wskoczył niemalże w swoją zbroję i zapiął ją czym prędzej drżącymi z nerwów palcami. Na samym końcu założył pas, przy którym wisiał jego ulubiony oręż – szabla. Gdy był już gotowy, wziął głęboki oddech i ruszył dziarskim krokiem ku wyjściu. Coś go jednak nagle zatrzymało. Cofnął się do niewielkiego stolika, zrzucił lekceważącym ruchem walające się po nim notatki i w końcu odnalazł bukłak z winem, który mechanicznym wręcz ruchem przytwierdził do ust.
- Puste, bladź! – zaklął pod nosem, odrzucając od siebie jakby z obrzydzeniem manierkę.
Wizja walki na trzeźwo nie podobała mu się nawet w najmniejszym stopniu. Westchnął więc ciężko, zaklął raz jeden, raz drugi i w końcu zdobył się na parę stanowczych kroków w stronę wyjścia.
[p]Obraz, który rozpostarł się przed jego oczyma był znacznie gorszy niż się spodziewał. Gęsty i szybko poruszający się dym przemknął obok niego, wkradając się do namiotu. Oczy zaczęły piec go od dymu, zaś nozdrza swędzieć.
- Co tu się do diabła stało? – ledwie zdążył wymamrotać, gdy dopadł go gwałtowny atak kaszlu.
[p]Miejsce, w którym się znalazł, wcale nie przypominało obozu, w którym jeszcze wczoraj pił wino z towarzyszami. Kawałki uzbrojenia, wszelkiego rodzaju bronie i ubłocone chorągwie, które wcześniej prezentowały się dumnie walały się teraz po ubitej końskimi kopytami ziemi. Mężczyzna nie mógł początkowo uwierzyć własnym oczom. To miejsce wyglądało jak istne pogorzelisko.
[p]Wiedział, że nie ma czasu do stracenia, więc przypomniał sobie naprędce ustawienia oddziałów i postanowił dołączyć do najbliższego, który bronił wałów i płotów obronnych. Przysłoniwszy usta rękawicą ruszył naprzód już nie tak pewnym krokiem. Brodził niemalże na oślep przez gęste kłęby dymu, licząc iż nie potknie się i nie nadzieje na żaden pal, czy ostrze. Widoczność nie ulegała poprawie niezależnie od tego, jak długo już szedł. Pojedynczy piechurzy wyłaniali się od czasu do czasu z szarych obłoków i przebiegali przed jego nosem, pędząc to w jedną, to w drugą stronę i wykrzykując niewyraźnie jakieś słowa. Próbował paru z nich zatrzymać krzykiem, czy nawet siłą, lecz wyrywali się z jego uścisku i lecieli dalej na złamanie karku, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. [p]Po pewnym czasie zauważył pewną prawidłowość, która wcale nie dodawała mu otuchy. Na twarzy każdego z przebiegających towarzyszów rysował się strach i przerażanie. Ich szeroko otwarte ślepia biegały nerwowo dookoła, jakby sam diabeł ich gonił. To wcale mu się nie podobało. Najgorszym bowiem wrogiem wojownika jest lęk.
Widok kolejnego nadbiegającego mężczyzny zaniepokoił go jeszcze bardziej. Po uzbrojeniu rozpoznał, iż mijający go żołnierz jest Szwedem, oddziały sprzymierzone z Rosjanami powinny być zaś wysunięte na samym froncie, dobry kawał drogi stąd. Sytuacja była więc znacznie gorsza niż myślał. Gdyby tego było mało, dym zamiast się rozrzedzić zagęścił się jeszcze bardziej, ograniczając widoczność praktycznie do zera. Zwolnił więc kroku i wysunął przed siebie ostrze w razie nagłej potrzeby. Nie miał zbyt wielkiego pożytku ze wzroku, więc postanowił skupić się na tym, co dobiega jego uszu.
[p]Kakofonia bitewnych odgłosów wypełniła wówczas jego głowę. Bojowe, dzielne okrzyki mieszały się z przepełnionymi rozpaczą jękami konających, nieustanny szczęk żelaza przypominał z kolei odgłosy z kuźni, wydawane przez pracującego w pocie czoła i bez chwili wytchnienia kowala tłukącego młotem w rozgrzany, żelazny pręt. Konie zaś rżały dziko i parskały niespokojnie, dudniąc potężnie kopytami o przesiąkniętą krwią ziemię. Potężny i wszechobecny furkot chorągwi przypominał gniewne grzmienie nieba, zwiastujące rychło nadchodzącą burzę. W tym jednak przypadku to nie natura stanowiła zagrożenie.
[p]Spośród tych wszystkich dźwięków wyłonił nagle dobiegający z bliska szmer zbroi i odgłos ciężko stawianych kroków. Nie miał pojęcia czy jest to wróg, czy sojusznik.
[p]Zacisnął mocno palce na rękojeści szabli i ruszył w kierunku nieznajomego stawiając ostrożnie, jakby z namaszczeniem, każdy kolejny krok. Oczy piekły go niesamowicie od dymu, mimo to próbował mieć je ciągle szeroko otwarte. W obłokach dymu zamajaczył po chwili niewyraźny kształt, który był źródłem niepokoju Rosjanina. Czuł jak jego serce wystukuje coraz szybszy rytm, a napięcie rośnie z każdą kolejną sekundą. Kropelki potu wystąpiły na jego czole, spływając po licach i skapując z podbródka. Klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm płytkiego i miarowego oddechu. Sunąca w szarych obłokach postać była zaledwie kilka kroków od Rosjanina. Przygotowując się do ataku odchylił z wolna szablę za głowę, z taką ostrożnością z jaką unosi się dłoń by rozgnieść muchę.
[p]Twarz nieznajomego wyłoniła się nareszcie z objęć dymu. Mężczyzna odetchnął z ogromną ulgą, gdy poznał w ów facjacie swego przyjaciela.
- Aleksiej, Ty sukinsynu! O mało co nie zlałem się przez ciebie w spodnie! – skarcił swego towarzysza z uśmiechem na twarzy, opuszczając broń.
Coś jednak było nie tak. Aleksiej łypał szeroko otwartymi, rozbieganymi i pełnymi lęku oczami na przyjaciela, wydymając jednocześnie policzki.
- Wszystko w porządku? – zapytał niepewnie Rosjanin, kładąc dłoń na ramieniu druha.
[p]Wówczas wydarzyło się kilka rzeczy w jednym czasie. Zza pleców Aleksieja rozległ się triumfalny krzyk, przerywający pełną napięcia ciszę i zmuszający Rosjanina do zrobienia kroku w tył. Z kolei z piersi biedaka wyjrzało skapujące krwią ostrze miecza, obracane bezlitośnie w miejscu. Konający Aleksiej rzygnął krwią i resztkami jedzenia na Rosjanina, po czym osunął się bezwładnie z ostrza. Ten widok mocno wstrząsnął mężczyzną, który nie miał jednak czasu na opłakiwanie zmarłego przyjaciela. Ledwie zdążył unieść broń i sparować nadchodzący niczym grom z jasnego nieba cios przeciwnika. Wszystko działo się cholernie szybko. Kolejny atak, a za nim następny. Dzięki wieloletnim treningom jego ciało samo reagowało i odbijało ostrze wroga. Tylko dlatego jeszcze żył. Dzierżone w ich dłoniach kawałki żelaza ścierały się ze sobą, zgrzytając i szczękając tak mocno, aż bębniło boleśnie w uszach. W krótkich przerwach między kolejnymi atakami Rosjanin rozpoznał uzbrojenie polskiego piechura. Wstrząs śmiercią przyjaciela ustąpił wówczas miejsca nie znającemu granic gniewowi i nienawiści, którą zapałał do przeciwnika. Role niemalże momentalnie się zmieniły. Teraz to Rosjanin był tym, który zasypywał wroga gradem ciosów. Ciął na odlew, z łokcia, z ramienia, z góry, po chwili sam się zapomniał w tym zabójczym tańcu i siekał prawie że na oślep. Furia jednak, którą był zawładnięty dodawała jego ciosom siły, dlatego wróg cofał się i odskakiwał pod natarciem bezlitosnych uderzeń. Następne trafienie wytrąciło miecz z rąk Polaka, który był już na skraju wyczerpania. Odruchowo uniósł dłonie, starając się osłonić przed kolejnym uderzeniem. Rządny zemsty mężczyzna rąbał więc zawzięcie ręce nieprzyjaciela, aż do skutku. Gdy w końcu przebił się przez ów desperacką linię obrony, położył ciężko nogę na spływającym krwią napierśniku wroga i końcówką ostrza zdjął hełm z jego głowy. Pozwolił przegranemu spojrzeć przez chwilę na wykrzywioną w furii, obryzganą krwią twarz swego oprawcy i warknął:
- Zdychaj polski kundlu.
[p]Po tych słowach zatopił ostrze w jego czaszce. Mężczyzna zaczął odruchowo wierzgać nogami i machać kikutami, bryzgając dookoła krwią, lecz wkrótce przestał. Rosjanin czuł pod stopą jak pierś mężczyzny jeszcze się unosi, zaklął więc i wydarł szablę z jego głowy, po czym odrąbał ją paroma potężnymi ciosami. Stał tak jeszcze przez chwilę wpatrując się w zmasakrowane ciało i trzymając w dłoni ściekającą juchą szablę.
[p]Nagle zaniósł się gwałtownym kaszlem. W ferworze walki nie zwracał uwagi na oddech, przez co wciągnął zbyt wiele dymu do płuc. Zdawało mu się, że zaraz wypluje płuca. Kaszel na szczęście ustał po jakimś czasie. Przysłoniwszy usta zakrwawioną rękawicą Rosjanin odwrócił się w stronę swego towarzysza. Aleksiej leżał w bez ruchu, z wybałuszonymi oczyma i otwartymi ustami, z których jeszcze ciekła krew, tworząc lepką kałużę.
- Pokoysya s mirom, tovarisch. – rzekł spokojnie, zamykając opuszkami palców powieki zmarłego.
[p]Przyklękając na jednym kolanie, zacisnął dłoń na jego ramieniu. Po licach Rosjanina spłynęły pojedyncze łzy, które z kolei skapywały na zastygłą w grymasie agonii twarz Aleksieja. Zabicie Polaka wbrew oczekiwaniom nie uśmierzyło bólu po stracie przyjaciela, z którym jeszcze poprzedniego wieczora pił wino i śmiał się.
[p]Mógłby tak trwać w żałobie jeszcze przez długi czas, lecz doskonale wiedział, że to nie jest miejsce, ani czas na to. Nie przywróci przyjaciela do życia, ale za to może pomóc innym towarzyszom. Wstał więc, wytarł zakrwawioną szablę o zwłoki pokonanego przeciwnika i ruszył w głąb szarych i gęstych obłoków dymu.
[p]Od czasu do czasu potykał się o zwłoki poległych sojuszników oraz wrogów, które wyrastały nagle z ziemi. Tym pierwszym oddawał hołd, mrużąc ich oczy, czy odciągając na bok, by galopujące konie ich nie stratowały. Na ciała tych drugich spoglądał z kolei z pogardą i nienawiścią, która paliło go w sercu. Miał tylko nadzieję, że umierali w powolnych męczarniach.
[p]Gdyby swędzący w nosie i piekący w oczy dym nie był wystarczającą przeszkodą w marszu to na dodatek z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz goręcej, co za tym z kolei szło - duszniej. W końcu przystanął na chwilę, by odpocząć. Wówczas z naprzeciwka doszło go głuche, rytmiczne dudnienie. W ostatniej chwili zdążył uskoczyć przed galopującym na oślep rozszalałym koniem. Rumak zatrzymał się gwałtownie na jego widok, orząc kopytami ziemię. Rosjanin zauważył, że coś się ciągnie za wierzchowcem. Nie coś, ale ktoś. Był to żołnierz, który najwyraźniej został zepchnięty z siodła, lecz jego noga ugrzęzła w strzemieniu. Przestraszony i zdezorientowany koń postanowił zapewne uciec z pola bitwy, ciągnąc za sobą przez całą drogę nieszczęśnika. Nie mógł nawet rozpoznać czy jest to jeden z nich, czy przeciwnik, gdyż cała zbroja była pokryta błotem zmieszanym z krwią i wystającymi wnętrznościami. Wszystkie jego kończyny były połamane i powykręcane w nienaturalny sposób. Mężczyzna wzdrygnął się na samą myśl o mękach, jakie nieznajomy musiał doświadczyć nim wyzionął ducha.
[p]Koń zarżał złowróżbnie stając dęba, po czym runął na Rosjanina. Ten, nie mając zbyt wiele czasu na zastanowienie, rzucił się do ucieczki, biegnąc z głową do przodu na złamanie karku. Nie minęła długa chwila, nim wpadł w grupę uzbrojonych wojowników. Przeskoczył między nimi, wyjmując w pogotowiu szablę i obracając się na pięcie. Usłyszał pełne rozpaczy rżenie konia i ujrzał jak stojący nieopodal żołnierze nabijają go na piki. Ku wielkiej uldze prędko zorientował się, iż mężczyźni na których wpadł są jego towarzyszami.
- Jak wygląda sytuacja? – spytał jeden z nich, o ogorzej od wiatru, niezbyt urodziwej twarzy i bystrym wzroku.
- Miałem nadzieję, że wy mi to powiecie. – stwierdził krótko Rosjanin, chowając ostrze za pas.
Ta odpowiedź najwyraźniej nie ucieszyła mężczyzn. Paru z nich zaklęło siarczyście, inni z kolei westchnęli ze zrezygnowaniem.
- To ci się jeszcze przyda. – skinął jeden z nich na szablę Rosjanina.
[p]Dopiero teraz zauważył, że dookoła niego leżą wszędzie porozsiewane truchła. Niektóre należały do jego towarzyszów, lecz większość do wrogów. Jeden z żołnierzy zrozumiał, że Rosjanin jest zaniepokojony tym widokiem.
- Stacjonujemy tutaj już diabeł jeden wie ile czasu, a tych skurwysynów ciągle przybywa. – wytłumaczył wysoki mężczyzna o błękitnych oczach i krzaczastych, czarnych niczym węgiel brwiach.
- Nadchodzą kolejni! – wymamrotał któryś.
[p]W odpowiedzi rozległ się syk wysuwanych ostrzy. Rosjanie ustawili się w szyku, wyczekując zbliżających się wrogów. Brodzący w obłokach dymu przeciwnicy z pewnością nie mieli pojęcia co ich zaraz czeka, rozmawiali bowiem głośno, a niektórzy się nawet śmiali.
[p]Wkrótce kilkuosobowa grupa piechurów wyłoniła się z szarych gęstwin. Ledwie zdążyli wyciągnąć przed siebie ostrza, gdy Rosjanie runęli na nich z wrzaskiem na ustach. Mężczyźni przekrzykiwali się w swoich językach, wyjąc z bólu lub wznosząc zwycięskie okrzyki. Szczęk żelaza przypominał muzykę jakiegoś makabrycznego instrumentu, który ogłuszał wojowników swym jazgotem. Każdy z nich ogarnięty był szałem walki. Rosjanin widział wszystko jak przez mgłę. Walczył przez chwilę z jednym przeciwnikiem, by zaraz parować ciosy kolejnego, którego głowa nagle zleciała z karku. W tym panującym chaosie nie potrafił stwierdzić na czyją stronę przechyla się szala zwycięstwa. Skupił się więc na odbijaniu skierowanych w jego stronę ciosów i atakowaniu przeciwników. Wywijał szablą bez ustanku, to przed siebie, to w bok i jeszcze raz naprzód, czując jak nadgarstek pulsuje tępym bólem z nadwyrężenia. Jego ostrze ugrzęzło w ramieniu barczystego Polaka, który stękając z bólu próbował trafić go swoim mieczem. Już miał trafić Rosjanina w łeb i rozpłatać jego czaszkę na dwie części, gdy z boku pojawił się błękitnooki towarzysz. Dzierżył w dłoniach ogromny, obusieczny topór, którym się zamachnął i który zatopił w napierśniku barczystego mężczyzny. Ten wessał jedynie powietrze ze świstem, po czym spuścił bezwładne głowę. Rosjanin zwalił go bezceremonialnie na glebę i zapierając się nogą o tułów wyszarpał gwałtownym ruchem topór, za którym poleciały oślizgłe wnętrzności.
- Spasiba. – westchnął dyszący ciężko mężczyzna do swego wybawiciela, wydzierając szablę z ramienia trupa.
[p]Żołnierz zatoczył koło z wyczerpania, rozglądając się po pobojowisku. Zwycięstwo w tej potyczce należało do nich, choć nie obyło się bez strat. Stracili ponad połowę dzielnych żołnierzy. Niektórzy przeciwnicy jeszcze pojękiwali, dając oznaki życia. Wysoki mężczyzna podchodził do nich z toporem i potężnym machnięciem oddzielał głowy od karku. Reszta z kolei odsuwała ciała swoich, od ciał Polaków, lub zajmowała się własnymi ranami. Rosjanin dopiero teraz zdał sobie sprawę z draśnięcia nad uchem, które samo w sobie nie było groźne, lecz nieustannie ciekło krwią i mogło doprowadzić do znacznej jej utraty. Zerwał więc chorągiew z leżącej nieopodal, połamanej kopii i zawiązał wokół głowy, a następnie włożył wgnieciony lekko szyszak, który leżał pomiędzy ciałami. Wytarł szablę o ciało najbliżej leżącego wroga i opadł z westchnieniem na pień. Ręka odpadała mu z przemęczenia.
- Oddałbym wszystko za chociażby łyczek wina. – skwitował kręcąc w miejscu nadgarstkiem.
- Nie tylko ty. – zaśmiał się błękitnooki, wbijając pokryty zaschniętą krwią topór w ziemię i splatając na jego końcu dłonie.
[p]Trwali dalej bez słowa, dysząc ciężko i korzystając z chwili spokoju, gdy nagle do ich uszu dobiegł niepokojący dźwięk. Coś, co z początku przypominało zwykłe brzęczenie much przybrało na sile. Był to bezustanny furkot chorągwi, któremu towarzyszył bębniący tętent zbliżających się z każdą chwilą kopyt.
- Jeźdźcy. – rzekł z trwogą opasły mężczyzna, trzymający kurczowo w dłoniach pikę.
[p]Rosjanin podźwignął się powoli na nogi, odwracając się w kierunku, z którego nadbiegał hałas. Poczuł jak ziemia zaczyna drżeć pod jego stopami. Chwycił mocno szablę w dłoń i przymrużył oczy, próbując wytężyć wzrok. Nic nie mógł zobaczyć przez dym, jednak był pewien, iż wrogowie pędzą wprost na nich. Tęgi żołnierz cofał się powoli i ostrożnie, starając się nie szeleścić, błękitnooki zaś stał dumnie wyprostowany, szczerząc zęby w makabrycznym uśmiechu i trzymając topór w gotowości. Inni również zdecydowali się walczyć, stanęli więc u jego boku, próbując choć trochę dorównać mu odwagą. Rosjanin uśmiechnął się ponuro na ten widok i również do nich dołączył. Los był przesądzony, jednak nie mógł poddać się bez walki.
[p]Stali przez krótką chwilę w bezruchu, wsłuchując się w zbliżające się nieubłaganie krzyki, rżenie koni i dudnienie kopyt. W końcu z gęstych kłębów dymu wyskoczyły żądne krwi bestie, niby prosto z wrót piekieł. Ów horda zdawała się wzlatywać na skrzydłach , gdy przeskakiwała nad ciałami. Wysunąwszy przed siebie kopie, na końcu których furkotały nieznośnie proporce, jeźdźcy w błyszczących zbrojach ruszyli szarżą w stronę Rosjan. Wpadli na żołnierzy niczym śnieżna lawina, bezwzględna w swej niszczycielskiej mocy, miażdżąc każdego, kto stanie na jej drodze. Niektóre kopie łamały się na zbrojach towarzyszów mężczyzny, inne zaś przebijały ich na wylot w miejscu łączenia zbroi. Błękitnooki Rosjanin zwalił potężnym rąbnięciem skrzydlatego wojownika z wierzchowca, niemalże przecinając go w pół. Długo jednak nie nacieszył się sukcesem, gdyż kolejny jeździec nadział go na kopię i z trudem uniósł w górę. Rosjanin przeklinał głośno Polaka tak długo, jak tylko jeszcze zipał. Po przejechaniu paru jardów jeździec wyrzucił lekceważąco mężczyznę wraz z kopią, dobierając jednocześnie szabli. Nieludzkie krzyki i donośne rżenie ogarniętych furią rumaków wypełniło powietrze. Rosjanin stał w bezruchu sparaliżowany strachem i wpatrywał się z niedowierzaniem w skrzydlatych jeźdźców. Skrzydlaci jeźdźcy, na zbrojach których błyszczała teraz ponuro szkarłatna jucha, przegalopowali obok mężczyzny znikając w gęstych obłokach. Czuł się jakby był na granicy snu i jawy. Dopiero słysząc kolejne rżenie koni odzyskał siły w nogach. Śmiercionośna zgraja zawróciła swe wierzchowce i ruszyła szaleńczym, gniewnym pędem by ukatrupić niedobitków.
[p]Rosjanin rzucił się w ich kierunku z krzykiem na ustach i z uniesioną szablą. Wojownicy wyłonili się z obłoków dymu niczym nocne mary, gnając w milczeniu w kierunku mężczyzny. Ten z kolei ryknął jeszcze głośniej, by dodać sobie odwagi. Zamachnął się ze wszystkich sił i rozpłatał bok galopującego ku niemu konia, schylając się przed wykonywanym przez jeźdźca cięciem. Rumak upadł gwałtownie na glebę, zrzucając z siodła swego pana. Jego czaszka gruchnęła nieprzyjemnie w styczności z ziemią.
- Tylko na tyle was stać? – krzyknął uśmiechając się szaleńczo i parując cios kolejnego jeźdźca.
[p]Niestety nie miał tyle samo szczęścia z następnym przeciwnikiem. Chciał skontrować nadchodzące z góry cięcie, lecz był zbyt wolny. Ostrze szabli wroga wbiło się w pachwinę rosyjskiego żołnierza, skąd zaraz wytrysnął strumień krwi. Opadł na jedno kolano i spojrzał nieobecnym wzrokiem na swoje dłonie, po których ciekła posoka. Ogarnął go na ten widok szał, istny amok. Podniósł się czym prędzej na nogi i wrzasnął uderzając drugą dłonią w pierś.
- Tak łatwo mnie nie zabijecie, polskie kundle!
[p]Uniósł szablę w górę, gotów do ataku. Donośne dudnienie kopyt i furkot skrzydeł zdawał się nadchodzić z każdej strony, dlatego więc rozglądał się nerwowo to w jednym, to w drugim kierunku. W końcu z szarych obłoków wyłoniła się następna skrzydlata zjawa na karym rumaku, pociągając za sobą smugę dymu. Jeździec szarżował wprost na Rosjanina, z wysuniętą przed siebie kopią, na końcu której powiewała i furkotała biało-czerwona chorągiew. Kopia roztrzaskała się na kawałki na napierśniku mężczyzny, zostawiając po sobie jednakowoż nieprzyjemne wgniecenie i parę połamanych żeber. Mężczyzna runął na ziemię z ogromną siłą, wyjąc i stękając z bólu, jeździec zaś pognał dalej. Przed oczami zrobiło się mu ciemno, a w głowie zadzwoniło od pulsującego, tępego bólu. Każdy wdech i wydech był dla Rosjanina udręką, co mogło świadczyć o tym, iż żebra przebiły mu ważne narządy wewnętrzne. Starał się więc oddychać płytko i rytmicznie. Zmrużył tedy oczy i leżał w bezruchu przez dłuższy czas, zdawało by się, dokonując żywota. Nagle jednak wybuchnął śmiechem, nie zważając na towarzyszący temu ból. Przypomniał sobie słowa dowódcy, który zapewniał, iż są najpotężniejszą armią stąpającą po tych ziemiach, której nikt nie śmie stawić czoła. W świetle obecnych wydarzeń te słowa brzmiały jak jakiś niedorzeczny żart.
Mężczyzna stracił dużo krwi i był już na granicy przytomności, gdy nagle przed jego oczyma pojawił się obraz przebitego na wylot Aleksieja. Ów myśl dodała mu w jakiś sposób sił, wyciągnął więc ręce wzdłuż ciała i zaczął szukać po omacku jakiegoś punktu oparcia. W końcu znalazł drewniany drąg, oparł się o niego i z ogromnym trudem oraz przeszywającym bólem podźwignął się na nogi.
- Wciąż żyje, francowate skurwysyny! – warknął, spluwając krwią i poruszając się chwiejnie naprzód.
[p]W odpowiedzi usłyszał w oddali parsknięcie rumaka i miarowy odgłos uderzających o grząski grunt kopyt. Był to głos zbliżającej się nieuchronnie śmierci.
[p]Wszystkie triumfalne wrzaski, rozpaczliwe jęki, szczęki żelaza i rżenie koni dochodzącego gdzieś z oddali momentalnie ucichły. Istniało tylko rytmiczne bicie serca i współgrający z nim tętent kopyt.
Tutum… Tutum… Tutum… Tutum, tutum… Tutum, tutum… tutum, tutum, tutum.
[p]Skrzydlata postać w błyszczącej zbroi wyłoniła się nagle z kłębów dymu, niby z dna piekieł, gnając majestatycznie ku ledwie stojącemu na nogach żołnierzowi. Czarny niczym noc rumak parskał niespokojnie, tocząc pianę z ust i rozkopując przesiąkniętą juchą ziemię. Twarz jeźdźca nie wyrażała jednak niczego. Wpatrywał się z obojętnością i beznamiętnością na chwiejącego się i ledwie zipiącego mężczyznę, pędząc w jego kierunku z uniesioną i gotową do ataku szablą. W jego oczach można była dostrzec skupienie i spokój.
Tutum, tutum, tutum…
[p]Podskakiwał w siodle przy każdym kolejnym kroku wierzchowca, zbliżając się nieuchronnie do swej ofiary.
[p]Utrata krwi i odwodnienie dały się we znaki, wywołując u Rosjanina omamy. Zdawało mu się, iż pędząca w jego stronę postać, za plecami której trzepotały przesiąknięte krwią skrzydła jest prawdziwym aniołem śmierci, który zstąpił na ziemski padół by zebrać należne mu żniwa.
Rosjanin zmrużył oczy i poruszył lekko kącikami ust na pozór uśmiechu. Pogodził się ze swym losem. Stanął w miejscu i uniósł dumnie podbródek w oczekiwaniu na objęcie śmierci.
Tutum, tutum…
[p]Ostatnim dźwiękiem jaki dotarł do jego uszu był świst przecinającej powietrze szabli.
Odpowiedz
#4
Cześć!
Podmieniłem tekst (przepraszam, że opieszałość ekipy trzymającej władze pozwoliła na dokonanie tego dopiero teraz) i zabieram się za lekturę. Smile

Cytat:- …wstawaj… atakowani… przełamali… –

Pewno troszkę z nieuwagi, troszkę z innego powodu. Dialogi zaczynasz dywizą (-) co jest błędem jednak kończysz go półpauzą (–) co już jest poprawne.

Cytat:pojedyncze słowa z trudem przebiły się do świadomości śpiącego smacznie mężczyzny i tym samym wybudziły go z twardego snu.

Zdanie zaczynami od dużej literki bo nie jest kontynuacją poprzedniego. O zapisanie dialogów możesz poczytać w najróżniejszych poradnikach.

Pogrubione słowa troszkę spowalniają czytelnika jednakże nie są błędami.

Cytat:Próbował desperacko zachłysnąć się powietrzem

dziwnie to brzmi w tym kontekście.

Cytat:Miał już tracić przytomność, gdy nagle uścisk się rozluźnił.

Lepiej byłoby zaznaczyć, że zanikł całkowicie, przepadł etc ponieważ rozluźnienie nie oznaczałoby, że dłonie oprawcy dalej uciskają jego szyje tyle że lżej.

Cytat:nieludzkie jęki i ryki, przypominające rozpaczliwe odgłosy rodem z rzeźni.

Z rzeźni?! troszkę niefortunnie.

Cytat:Ów makabryczna bitewna muzyka omamiła go na dłuższą chwilę

Muzyka znów niefortunnie. Muzyka kojarzy się z czymś przyjemnym. On natomiast zareagował w sposób wielce negatywny.

Cytat:Minęło sporo czasu nim się otrząsnął i w końcu zdał sobie sprawę z tego, że stoi przed nim dowódca.

Dziwi mnie, że to właśnie dowódca budzi piechura, a nie mu równi wysłani przez zwierzchników.

Cytat:zbroję i zapiął ją czym prędzej drżącymi z nerwów palcami.

Nie wiem co to za zbroja, ale wiele uzbrojenia (zwłaszcza metalowego) wymagało osób trzecich do pomocy przy przyodziewaniu.

Cytat:Wówczas wydarzyło się kilka rzeczy w jednym czasie.

Unikaj proszę takich zdań! Nie dość, że popsuło cały klimat to jeszcze zaczytany poczułem jakby ktoś mi właśnie owym wiadrem z wodą przez głowę.

Cytat: Ten widok mocno wstrząsnął mężczyzną, który nie miał jednak czasu na opłakiwanie zmarłego przyjaciela.

Coś bardzo chcesz podkreślić, że to PRZYJACIEL, w tym wypadku słowo zbędne.

Cytat:Ledwie zdążył unieść broń i sparować nadchodzący niczym grom z jasnego nieba cios przeciwnika.

nie rozumiem myśli, która pchnęła Cię do użycia przenośni "z jasnego nieba" właśnie w tym kontekście.

Cytat:- Zdychaj polski kundlu.

Tak pomyślałem, tam bitwa, walki wszędzie odgłosy, a tutaj sielankowy pojedynek. Rzecz by można na ubitej ziemi. Pytanie gdzie pozostali walczący?

Cytat:W ferworze walki nie zwracał uwagi na [oddychanie? / miarowy oddech?] oddech, przez co wciągnął zbyt wiele dymu do płuc. Zdawało mu się, że zaraz wypluje płuca. Kaszel na szczęście ustał po jakimś czasie. Przysłoniwszy usta zakrwawioną rękawicą Rosjanin [wiadomo, że to on] odwrócił się w stronę swego towarzysza. Aleksiej leżał w bez ruchu [bezruchu], z wybałuszonymi oczyma i otwartymi ustami, z których jeszcze ciekła krew, tworząc lepką kałużę.

Cytat:Przyklękając na jednym kolanie, zacisnął dłoń na jego ramieniu. Po licach Rosjanina spłynęły pojedyncze łzy, które z kolei skapywały na zastygłą w grymasie agonii twarz Aleksieja.

Troszkę Ci spójność fabularna wymyka się spod nóg. Mają czas na dramatyczne gesty, pożegnania, a ja kolejny raz pytam gdzie inni?

Coraz bardziej, coraz dziwniej mi się to czyta. Zamykanie oczy, galopujące konie. Myślałem z wcześniejszego opisu, że to bitwa, a nie po bitwie O.o

Szybko przeleciałem wzrokiem do końca. Opowiadanie podobało mi się, że względu na świat który wykreowałeś i pomysł. Jednak wykonanie momentami (zwłaszcza babole fabularne) mocno uprzykrzały czytanie. Gdyby nie to, wczucie się w rolę Rosjanina (szkoda, że bezimiennego ale jak kto lubi) byłoby nie tyle bardzo łatwe co niezwykle przyjemne.

Z chęcią obadam inne Twoje teksty. Widać, że jest co poczytać Smile


Na plus
realnia
bohater
początek plus opis bitwy.

Minus
spacer po polu bitwy
ceregiele oraz drobne niespójności
niekiedy kulejący warsztat (zdarzyło się kilka zdań jakby inna ręka je pisały.)

Pozdrawiam
Patryk.

Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...


"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
Odpowiedz
#5
Cytat:Pulsujący ból i nieznośny szum wypełniał jego głowę, która zdawała się zaraz pęknąć.
Do przeredagowania, nie brzmi to dobrze.

Cytat:Nim zdążył jakkolwiek zareagować, jego głowa wylądowała w kuble zimnej wody

Cytat:Próbował ze wszystkich sił rozerwać uścisk
Rozewrzeć.

Cytat:Ów makabryczna bitewna muzyka omamiła go na dłuższą chwilę
Owa.

Cytat:Weź się w garść żołnierzu!
Jeszcze nie zorientowałam się dobrze w czasie, ale skoro zbroja, to i rycerz raczej, niż żołnierz.

Cytat: odrzucając od siebie jakby z obrzydzeniem manierkę.
Zdecydowanie mogłeś napisać bez tego "jakby".

Cytat:wydawane przez pracującego w pocie czoła i bez chwili wytchnienia kowala, tłukącego młotem w rozgrzany, żelazny pręt

Cytat:Spośród tych wszystkich dźwięków wyłonił
Raczej "wyodrębnił".

Cytat: w ów facjacie swego przyjaciela.
Owej.

Cytat:Furia jednak, którą był zawładnięty
Która nim zawładnęła.

Dużo błędów ortograficznych i językowych, nie wypisałam tu wszystkich, więc na ich unikaniu musisz się skupić, bo ogólnie piszesz fajnie. Nadmiar akcji mnie zmęczył, ale podoba mi się, że włączyłeś w opowiadanie psychologię - ból z powodu śmierci przyjaciela, dumę wojownika. Wyszło Ci coś bardzo ludzkiego i prawdziwego.
Język rosyjski pojawia się czasem, choć w większości przypadków bohater wypowiada się po polsku. Myślę, że powinno się zachować konsekwencję w tym.
Zachowanie koni, zwłaszcza tego, który ciągnął za sobą swojego jeźdźca, zastanawia mnie. Spłoszony koń będzie uciekał od zagrożenia, nie będzie atakował, chyba że nie może wykonać ruchu, kiedy jest np. przywiązany - wtedy kopie i gryzie. Jednak słyszałam o rumakach bojowych, które były nauczone, by atakować przeciwników, więc jeśli to miałeś na myśli, to jest w porządku.
Zakończenie jest świetne, zgrabne, ujmuje. Za te błędy muszę Ci odjąć gwiazdkę, bo normalnie dałabym cztery.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości