Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Akcja] Obsydianowe artefakty. (tytuł roboczy)
#1
Baton Rouge, Lousiana

Kolejny nudny dzień. Tak mogło się wydawać niemal od razu po pobudce, lecz czy nic nie mogło go zaskoczyć? Czyżby było już coś zaplanowane? Westchnął i po chwili zwlókł się z łóżka. Stanął bez koszulki przed lustrem, starając się w jakikolwiek sposób doprowadzić do odpowiedniego stanu. Zapuchnięte, lecz bystre, ciemne oczy wpatrywały się w niego, a długie czarne włosy opadały swobodnie na ramiona. Co prawda nigdy się nie godził na zapuszczanie ich, lecz musiały zakryć to, co było dla każdego tajemnicą. Każdy członek Zakonu, pomimo nie przebywania w głównej siedzibie ukrytej w szczytach Himalajów miał wytatuowany na plecach charakterystyczny dla danej jednostki tatuaż, dochodzący w niektórych momentach do szyi. Były to specjalne runy prezentujące skrzydła, a dwie czarne linie biegły po tyle jego karku. Ubrał na siebie już koszulkę, kiedy do pomieszczenia wszedł jego służący.

- Paniczu Black, jest pan wzywany na dół, do salonu. Trzy ważne osobistości chcą się z tobą widzieć.
- Za chwilę będę.

Spojrzał jeszcze raz w swoje odbicie, a następnie ruszył w dół po marmurowych schodach. Niejednokrotnie miał robione wyrzuty o swój zbyt wystawny styl życia, lecz kogo to miało obchodzić? Jako członek organizacji miał gigantyczne przychody z niektórych zadań, które niejednokrotnie pochłaniały bardzo dużą część życia. Spojrzał z politowaniem na tych, którzy mogli być jego potencjalnymi zleceniodawcami. Obrzucił ich krótkim spojrzeniem. Każdy z nich był ubrany w czarny garnitur, a jako dodatek można było ująć ciemne okulary. Pomimo tych wszystkich sztuczek i wybiegów mógł się domyślić, że byli zaskoczeni tym, iż na spotkanie wyszedł im młody członek Zakonu. Cóż, renoma renomą, lecz każdy „klient” uważał go za nieco starszego, niż był w rzeczywistości. Rozsiadł się wygodnie i ułożył nogi na blacie stołu, spoglądając na nich.

- Wiem, że zapewne przybyliście do mnie w ważnej sprawie. Co to takiego? - powiedział luźnym tonem, nieco dla relaksu.
- Cóż, liczysz na zlecenie, więc możemy przedstawić Ci... Okrojone informacje na temat miejsca, które miało by być celem wyprawy – zaczął jeden z nich, uważnie dobierając słowa, lecz Black mu przerwał.
- Wyprawa? Czy osoba, która jest moim kontaktem na zewnątrz nie zwróciła uwagi na fakt, iż nie współpracuję z nikim nieznanym? To ja zawsze biorę odpowiednich ludzi, których uważam za kompetentnych. Nie będę poświęcał sił i czasu na poznawanie nowych osobników.
- Cóż, można to ująć w jeden sposób – drugi z tajemniczych osobników rzucił na stół obok jego nóg teczkę z jakimiś danymi – To jest bardzo ważne nie tylko dla twojego ego, które, jak słyszeliśmy wcześniej, jest ogromne. Do tego dochodzi fakt, że te wszystkie przedmioty, które mają być odnalezione, są potężnymi artefaktami, o których podobno słyszałeś.
- Wierzycie w te bajeczki mitologiczne? - chłopak się zaśmiał – Cóż, o większości z tych rzeczy słyszałem – zaczął przerzucać wszystkie informacje, ryciny, aż do ostatniej strony – To są jedynie podania, legendy, że te artefakty istnieją, a zapewne ktoś taki jak wy, pochodzący, jak mniemam, z któreś z agencji bezpieczeństwa, nie marnowałby czasu na pofatygowanie się do mnie po informacje.
- Cóż, co do jednego można się zgodzić. Agencje nie zajmują się czymś takim, lecz my nie jesteśmy z FBI, względnie CIA. Reprezentujemy pewną osobę, której zależałoby na zwerbowaniu Ciebie do zespołu.
- Huh, poważnie? Chętnie bym poznał tą jakże ważną personę, skoro zamierzacie mnie wkręcać w jakieś przedsięwzięcie.

Zupełnie niespodziewanie wielkie, dwuczęściowe drzwi wejściowe rozsunęły się, a w nich stanęła kobieta. Black przechylił głowę na bok, skupiając się na każdym detalu. Widział, że jest pewna siebie, co można było określić z jej kroków pewnie stawianych w jego domu. „Cóż, jeżeli zabezpieczenia byłyby włączone, zapewne te nóżki by ucierpiały” uśmiechnął się w duchu. Włosy miała rozpuszczone, o kolorze ciemnego blond, a oczy... Zupełnie inne, niż się spodziewał. Spotykał na swojej drodze wiele kobiet, ale żadnej o tak intensywnie lazurowych tęczówkach.

- To jest Czarne Serce? - spojrzała na swoich ludzi z wyższością. Z tego ujęcia mógł jej dać maksymalnie nieco ponad 20 lat – Spodziewałam się kogoś...
- Starszego? - wszedł jej w słowo z chytrym uśmiechem – Cóż, pani...
- Carter, Alison Carter. Mi wystarczy jeden z Twoich przydomków. - uniósł brew do góry w geście niemego zdumienia – Nie zgrywaj się. Wiele o Tobie słyszeliśmy i także wiemy, że te wszystkie podania i informacje są prawdziwe. Niezależni naukowcy, w tym mój ojciec byli na ich tropie.
- Mogli być, lub nie musieli. To wszystko jest ściśle strzeżoną tajemnicą. Nie mogę wyjawiać takich danych, nawet nie wiadomo jakiej agencji.
- Co w tym takiego interesującego. Powiesz mi? - podparła się rękoma na stole i spojrzała na niego wyzywająco.
- Po prostu jesteś na tropie czegoś, czego świat nie może ujrzeć. Ot co. Proste, prawda? - Czarne Serce założył ręce z tyłu głowy – Zbyt dużo poświęcono istnień ludzkich, aby taki ktoś jak ty, czy oni mieli odkryć te przedmioty.
- Wreszcie zaczynasz mówić do rzeczy. Cóż, mamy jeden przedmiot, który nas doprowadzi do tego, lecz potrzebny jest tłumacz, ponieważ zapisano to wszystko pradawnym dialektem.
- Cóż, dla Ciebie może i jestem przydatny, lecz to nie jest dla mnie. Co, pani archeolog, mam zajmować się kopaniem w ziemi, jak większość tych wielkich znawców?
- Nie będę wnikać w to, skąd wiesz, czym się zajmuję. Ważniejsze jest to, czy podejmiesz ryzyko. Już w tamtą stronę wyruszyła ekspedycja niejakiego Thompsona. Podobno są blisko odkrycia pierwszego przedmiotu. Od ciebie jedynie zależy, czy nam pomożesz, czy nie.
- Skąd mam wiedzieć, czy to jest kit, czy prawda? - spojrzał wprost w jej oczy. Życie go nauczyło ostrożności.
- To są zdjęcia z tego miejsca – rzuciła dodatkową teczkę i wiadome było, że chciała sprawdzić jego reakcję. On przeglądał zdjęcia, widział kilka samochodów i człowieka oznaczonego czerwonym kółkiem, który zapewne był liderem ekspedycji. Rozpoznawał te budynki z tajnych akt, lecz nie wiedział, w jaki sposób byli w stanie dotrzeć do tego miejsca.
- Niech będzie, że wyruszę z wami. Te sprawy potoczyły się za daleko, aby je utrzymać w ryzach. Jeżeli znajdą się w posiadaniu tego przedmiotu, o którym myślę, to równie dobrze można podnieść ręce do góry. Gorszy jest fakt, że wstąpimy na teren, na którym nie jestem mile widziany. - widział jej chęć zadania pytania, lecz od razu machnął ręką – To jest sprawa między mną, a pewnymi osobami. Jeżeli to wszystko, co chcieliście wiedzieć, to żegnam. Dzisiaj wieczorem będę w porcie lotniczym. Jeżeli mamy ruszać, to jak najszybciej.

Wstał bardzo szybko i ruszył po marmurowych schodach w górę. Mijał obrazy, zebrane przez niego oraz rodziców, a następnie wszedł do sypialni. Spojrzał na swoje mahoniowe łóżko, zdolne pomieścić nie tylko jego, ale jeszcze jedną osobę. Uśmiechnął się smutno. Niedawno co wrócił z wyprawy w Boliwii, gdzie miał służyć jako tłumacz, a teraz miał ruszać dalej. Znał cel wyprawy, lecz czy było warto wystawiać wszystko na szwank? Jeszcze kilkaset lat temu nie dopuszczono by do takiej sytuacji, a teraz to wszystko nabrało mniejszego znaczenia. Same artefakty nie były takie złe, lecz połączenie wszystkich... Nie był w stanie sobie tego wyobrazić. Zaczął krążyć po pokoju, a przez głowę przelatywały mu jedynie nazwy „Mjolnir, Korona Salomona, Serce Atlantydy, Włócznia Trium, Zbroja Quin Shi Huanga... Nie, to niemożliwe, aby ktoś trafił na ich ślad. Jak to mogło się stać?” Jego krótkie przemyślenia przerwało wejście służącego, który przyniósł jedną wielką torbę. Black rzucił jedynie spojrzenie na ten przedmiot, tak bardzo wymuszający na nim myślenie o rychłym wyjeździe. Wpakował do niej pakiet swoich noży, równocześnie pieczołowicie układając Kyoketsu-shoge. Spojrzał jeszcze raz na te przedmioty, lecz czegoś mu brakowało. Podszedł do jednej ze skrytek, w której miał specjalne rękawice z dodatkowymi wysuwanymi ostrzami, a następnie na sam wierzch rzucił ubrania, specjalnie przystosowane do noszenia takiego ekwipunku.

- Czy dobrze postępuję? Czy to jest odpowiednie rozwiązanie tego problemu? - spojrzał na służącego.
- Nie mnie to oceniać. To zależy tylko i wyłącznie od pana – odparł spokojnym głosem rozmówca i wyszedł.

Chłopak jedynie dopiął torbę i sam zaczął przebierać się w treningowe rzeczy. Wiedział, że jak dotrą na miejsce, będzie nieco czasu na solidniejsze przygotowanie się do wyprawy, przez co miał przygotowany już gotowy strój, leżący w torbie. Przerzucił ją przez ramię i spojrzał na zegarek. Dochodziła dopiero 13, co oznaczało, że ma jeszcze sporo wolnego czasu. Westchnął jedynie i zszedł po schodach do piwnicy, rzucając wcześniej torbę przed wejściem, która była dla niego jedynie wielkim poligonem treningowym. Podszedł do ściany, gdzie miał przewieszone specjalne kije treningowe, przejechał palcami po nich i wybrał jeden z nich, a następnie włączył muzykę, jak to nieraz określał „odpowiednią do ciężkiego treningu.” Na początek zaczął się spokojnie rozgrzewać, a następnie zaczął całe kombinacje różnych uderzeń w powietrzu. Cały czas przed oczami miał siedzibę Zakonu, gdzie przechodził gruntowne szkolenie w zakresie walki wręcz oraz z broniami. Nie mówił nigdy całej prawdy nikomu, nieważne, czy to był przyjaciel, czy zleceniodawca. Wszelkie rzeczy zapamiętane z Wielkiej Biblioteki nie były do wglądu dla nikogo nieupoważnionego. Czy łamał kodeks? Na to pytanie nie był w stanie samodzielnie odpowiedzieć. Przecież druga strona barykady, podobno stojąca bezczynnie na straży porządku mogła też wpaść na trop tych przedmiotów. „Asasyni, Zakon... Co jest wspólnego? Obydwie strony podobno zachowują bezstronność” zaklął pod nosem i zaczął się podciągać. „Czy to prawda? To wszystko, co się wydarzyło wcześniej? Przecież jest moment bez agresji względem nas, a tutaj wyrusza człowiek, u którego stwierdzono przynależność do nich. Asasyni nie istnieją... Jakie przekłamanie” uśmiechnął się i stanął przez chwilę w bezruchu. Nikt nie znał całej prawdy, rządzącej tym światem, lecz czy on był uprawniony do uświadomienia? Przecież nie będzie chodził jak idiota obok tych wszystkich wielkich archeologów, którzy pchają się w nieodpowiednim kierunku. Ten cały Żelazny Porządek, jak to określali jego przełożeni, chylił się ku upadkowi. „Chciwość ludzka nigdy nie znała granic, zawsze dążyli za mocą, która dałaby im szansę podporządkowania innych” - wszystkie tego typu rzeczy teraz kotłowały się w jego głowie, a im więcej ćwiczył, tym więcej myśli wyrywały się na zewnątrz. Zeskoczył z drążka, i siadł na podłodze. Do tej pory zastanawiał się, czy dobrze zrobił, godząc się na udział w wyprawie. Im więcej widział pozytywów, tym bardziej dostrzegał wady tej idei. Co to da, że wydostaną te przedmioty, skoro staną się pożądanym celem? Umieszczono je w pięciu miejscach niedostępnych dla zwykłych śmiertelników, a teraz wystarczy tylko kilkadziesiąt osób, aby dostać się do nich. Nie wiedział, co kieruje tą kobietą, która go odwiedziła, lecz miał nadzieję, że nie zostanie wykorzystany, a następnie zapomniany. Potrzebował chwili wyciszenia i całkowitej mobilizacji umysłu, lecz to było bezcelowe. Podjął decyzję, całkowicie pochopną, a teraz musiał wykonać. Czy ważne były pieniądze z tego zlecenia? Nie był w stanie tego dokładnie określić. Uniósł się i ruszył na górę. Nie zwracał uwagi na to, ile czasu spędził w swojej sali treningowej, ważniejsze było to, czy zdąży na spokojnie na wyprawę. Wziął zimny prysznic, a następnie wsiadł do swojego samochodu, który czekał uprzednio wystawiony na placu przed wejściem do jego rezydencji. Ruszył do najbliższego portu lotniczego, w którym mieli na niego oczekiwać. Ponownie zwrócił uwagę na zegarek. Dochodziła już 19, więc wszedł do środka. Domyślił się, że przedostanie tych wszystkich swoich „zabawek”, jak to nieraz określał z uśmiechem, będzie ciężkie, lecz podszedł do niego jeden z tych tajniaków, który z nim rozmawiał.

- Panna Carter czeka już na Ciebie. - powiedział formalnym tonem głosu.
- Panna? Ciekawe, dlaczego nikt się z nią jeszcze nie ożenił – dodał lekko sarkastycznie.

Nie odpowiedział mu, lecz Black domyślił się, że wolał pominąć te fakty milczeniem. Podszedł spokojnie do grupki, w której stała blondynka, która spojrzał na jego torbę. Domyślił się, że wie, jakie rzeczy spakował do niej, lecz czy ją to powinno interesować? Szykował się po swojemu do każdej misji, która zawsze mogła być jego ostatnią. Teraz, gdy zobaczył zdjęcia obecnego miejsca zadania, taka ostrożność była bardzo wskazana. Ku jego zdziwieniu uśmiechnęła się.

- Ma pan szczęście. Nie lecimy żadnym publicznym samolotem, to te zabawki nie ujrzą światła dziennego. - powiedziała wyważonym tonem głosu.
- Szczęście, nie chciałbym ich przypadkowo... Uszkodzić – odparł w identycznym stylu nie zaznaczając, czy chodzi mu o służby, czy o sprzęt
- Tak, bo lecimy tym. - wskazała palcem za szyby, gdzie już lądował na jednym z bocznych pasów startowych masywny wojskowy transportowiec. Na widok jego uniesionej brwi dodała – Tak będzie lepiej, ponieważ w końcówce będziemy skakać ze spadochronami. Chyba nie boi się pan wysokości, prawda?
- Nie, nigdy nie miałem jakiś problemów z takimi rzeczami.

Poprawił torbę na ramieniu, a następnie ruszył z tyłu za nimi, wkładając na głowę kapelusz. Lot takim środkiem transportu zapowiadał się na upiornie długi i monotonny, a kiedy już każdy pozajmował miejsca, zasłonił oczy rondem nakrycia głowy i lekko usnął, mając pod głową swoje bagaże. Myślał, że bezproblemowo będzie w stanie się przygotować od strony mentalnej na to, co ich czekało, lecz poczuł silne szarpnięcie za ramię. Uniósł delikatnie głowę i spojrzał w stronę osoby, która w wybitny sposób przerwała mu odpoczynek.

- O co chodzi? Przecież nie jesteśmy nawet w połowie drogi. - mruknął sennym głosem.
- To prawda, nie jesteśmy – głos Alison odbijał się pustym echem po jego czaszce. - Jednak to nie zmienia faktu, że się nie znamy, nie wiem, czy jestem w stanie Ci ufać...
- Tak, gadasz jak typowa dziewczyna po ukończeniu szkoły, jakby to była Twoja pierwsza wyprawa.
- Bo to jest w praktyce moja pierwsza dłuższa wyprawa – odparła wyraźnie wściekła, że jej przerwał.
- No cóż, to nie powinnaś brać człowieka, z którym mało kto się kontaktuje. Ja jestem jedynie od misji, a następnie wracam do siebie i mam spokój na jakiś czas.
- Czy w Twoim życiu nie ma żadnych wartości oprócz pieniędzy?
- Cóż, to podchwytliwe pytanie, które pominę milczeniem – odparł i nasunął kapelusz na oczy, lecz ona dosłownie zerwała mu kapelusz z głowy.
- Powiedz wprost, że czujesz się zmuszony podróżować.
- Hmm? Po prostu chwila na relaks należy się każdemu, nawet tym wszystkim, tylko mnie maglujesz, jakbym popełnił jakiś straszny gest.
- Tym, co ująłeś w ten sposób jest całkowita ignorancja, jakbyś był pępkiem świata, a jesteś... - nie dokończyła, bo rozległ się wybuch przy prawym silniku.

Black wstał niemal natychmiast i spojrzał w stronę jednego z motorów napędowych samolotu. Widział strużkę dymu płynącą obok śmigła. „Ktoś wiedział, że będziemy tym podróżować i specjalnie sabotażował tą wyprawę. Tylko kto?”. Spojrzał na wszystkich ludzi, identycznie jak on wystraszonych. Wyciągnął jeden ze sztyletów umieszczonych w swoim bagażu i wsunął go w rękaw bluzy, a następnie przebiegł wprost do kokpitu pilotów. To, co ujrzał tam, zmroziłoby krew w żyłach każdemu. Jeden z pilotów dosłownie leżał na tablicy rozdzielczej, a z rany na szyi lała się posoka, natomiast drugiego ze sterujących pojazdem nie było widać. Zaklął z powodu tego, że się zgodził na ten lot, który mógłby się dla nich już zakończyć. Szarpnął sterem, aby nieco wyprostować lot, lecz to było jedynie krótkotrwałe, bo aeroplan już powoli zaczął nurkowanie w wodę. Wybiegł ze sterowni i krzyknął na wszystkich, aby szykowali się do ewakuacji, sam chwycił torbę, a spadochron zapiął sobie na plecach. Widział, jak Alison stała cały czas w jednym miejscu, nie bardzo wiedząc, co robić. Ponownie w jego myślach przetoczyło się przekleństwo, chwycił ją w pasie, a następnie otworzył tylny właz. Wyskoczył w dal, słysząc za sobą wybuch samolotu, który po kilku minutach rozbił się na skałach.
Odpowiedz
#2
Cytat:nicą. Każdy członek Zakonu, pomimo nieprzebywania w głównej siedzibie ukrytej w szczytach Himalajów, miał wytatuowany na plecach charakterystyczny dla danej jednostki tatuaż, dochodzący w niektórych momentach do szyi.
Niezbyt szczęśliwie brzmi to "nieprzebywanie". Wytatuowany tatuaż też.

Cytat:Ubrał na siebie już koszulkę
http://portalwiedzy.onet.pl/141438,,,,ub...haslo.html

Cytat:- Paniczu Black, jest pan wzywany na dół, do salonu. Trzy ważne osobistości chcą się z tobą widzieć.
"Z tobą", paniczu?

Cytat:Każdy z nich był ubrany w czarny garnitur, a jako dodatek można było ująć ciemne okulary.
Chwilę mi zajęło zrozumienie, dlaczego użyłeś tutaj słowa "ująć". Dlatego wydaje mi się, że powinieneś to czymś zastąpić.

"Ci", "Ciebie", "Cię" - jeżeli nie używamy w liście, piszemy małą literą.

Cytat:Niezależni naukowcy, w tym mój ojciec, byli na ich tropie.

Cytat:- Czy dobrze postępuję? Czy to jest odpowiednie rozwiązanie tego problemu? - spojrzał na służącego.
- Nie mnie to oceniać. To zależy tylko i wyłącznie od pana – odparł spokojnym głosem rozmówca i wyszedł.
Taki twardziel i radzi się służącego? Lepiej, jakby zapytał odbicia w lustrze.

Nie dojechałam do końca. Skomponowałeś to wszystko z oklepanych motywów(Zakon, tajemnicze przedmioty, których wszyscy poszukują, superagent), w dodatku w sposób nieciekawy i bardzo mało wiarygodny. Dialog Blacka ze zleceniodawcami chociażby. Najpierw się ze sobą przekomarzają jak koledzy z klasy, potem Black nieoczekiwanie zmienia zdanie... ani to prawdziwie nie wygląda, ani głębi nie ma.
Ja wiem, że zaczyna się od naśladowania, każdy chyba tak zaczyna, ja też(chciałam napisać drugiego Pottera Big Grin ), ale na drugi raz pamiętaj: im bardziej coś Twoje, a nie powielone, tym lepiej.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#3
Co za absurdalna wręcz kalka przeróżnych filmów akcji i przygodowych. A wszystko w tak krótkim fragmencie. Indiana Jones połączony z Batmanem, Jamesem Bondem i jeszcze kilkoma innymi rzeczami.
Ciężko się to czytało, bo roiło się od nieudanego efekciarstwa. Na przykład:
- zjawiskowa dziewczyna, która nagle wychodzi zza rozzsuwanych drzwi, w momencie, gdy właśnie o niej mowa. Bez sensu, że czekała za tymi drzwiami... A w ogóle kto ma w domu rozsuwane drzwi?
- konsultowanie się ze służącym, podczas gdy wcześniej dowiadujemy się, jaki to Black jest wrednym, egoistycznym i narcystycznym łajdakiem
- dziwne, że Black nie zczaił się wcześniej, że koło jego domu wylądował samolot wojskowy. Taki robi chyba trochę hałasu
- w momencie, gdy jeden silnik ulega awarii, pan Black uznaje, że to na pewno sabotaż. Bo usterki przecież nie występują normalnie. Przydałby się taki w zespole Macierewicza

Niestety nie nadrabiasz tych kiepskich momentów stylem, który jest niezwykle siermiężny, ani dialogami sztywnymi jak kołnierzyk po krochmaleniu. Coś, co miało przypominać flirt Hana Solo z księżniczką Leią, jest tak beznadziejne, że dziewczyna już dawno powinna była odejść, czyniąc Blacka mentalnym impotentem.

Nagromadzenie znanych z filmów efektów wypada wręcz śmiesznie, bo co chwila natykałem się na jakiś motyw z filmu. Niestety, sprawia to wrażenie amatorszczyzny. Wtórnej amatorszczyzny.
Dałbym Ci 2/5 na zachętę, ale ponieważ poszedłeś na łatwiznę, i na dodatek poległeś z kretesem, nie mogę ocenić inaczej niż 1/5.
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości