Słuchałem właśnie muzyki i jakoś samo się popełniło
Cały tłum zgromadzony na placu zamilkł raptownie, gdy on, nasz wódz, nasz przewodnik wyszedł na mównicę. Ekran za nim wyświetlał sceny naszego tryumfu. Płonące miasta, barykady na ulicach, czarne sztandary powiewające na wietrze.
- Wczoraj już minęło i jest martwe. – Rozpoczął swoją przemowę nasz przywódca. - Przed nami świetlana przyszłość. Jesteśmy jaśniejącymi dziećmi nowego dnia. Nowej przyszłości. Stary świat obróci się w pył. Nasi ojcowie są martwi. Ich skostniałe zasady, ich zepsucie przyniosły ten świat na skraj zagłady. Oni są chorobą, nowotworem, który toczy tę planetę. My jesteśmy lekiem. Teraz jesteśmy w połowie drogi do lepszej przyszłości. Nie mamy, ani bogów, ani panów. Jesteśmy sobą i jesteśmy wolni. Bez kajdan i więzów. Zniszczymy stary porządek. Płonie w nas gniew, który zrodził się przez nich. Tych którzy pragnąc napchać swoje kieszenie zepsuli wszystko co święte. Zniszczyli świat. Zostawili nam ochłapy tego co mieli sami. Podnieśmy głowy bracia i siostry w niedoli, bo oto staje przed nami nasz mesjasz. On nas wybawi i dzięki niemu zbudujemy nowy, wspaniały świat. Zwie się bunt i słuszny gniew. Jego siostrami są nienawiść i śmierć. Ponieśmy je jako naszych hetmanów. One nas poprowadzą przeciw uciskowi i zepsuciu. W wielu miejscach na świecie rewolucja już trwa, zacznijmy ją tutaj bo nie mamy już nic do stracenia, a do zyskania mamy wszystko.
Tysiące rąk uzbrojonych w pałki, rurki i potłuczone butelki wzniosły się do góry. Krzyk wydobywający się z niezliczonych gardeł wstrząsnął światem. Czarne chorągwie załopotały na wietrze. Ktoś wystrzelił w powietrze serię z peemu. Nad tłumem zawirował czerwony dym wydobywający się z flar.
Stałem tam i ja. Krzyczałem razem z nimi. Razem z nami. To my oto powstaliśmy by odzyskać to co nasze. By naprawić świat. A jeśli trzeba to go zniszczyć, by na jego popiołach zbudować nowy. Dość już ucisku i zepsucia, dość korupcji i nepotyzmu. Tutaj stoimy by wznieść pięść i obalić stary porządek. Stworzymy go na nowo.
- Bracia i siostry w niedoli. Zwróćmy nasz gniew przeciw naszemu oprawcy. Wróg szykuję swe kły i nie odda łatwo tego co zagrabił. Wznieśmy głowy bo oto mamy przed sobą szansę jakiej nie miały żadne pokolenia wcześniej. System zaczął się sypać i to jest nasz czas. Musimy działać. Musimy walczyć. Musimy zwyciężyć.
Gdzieś z tyłu za tłumem zgromadzonym na placu rozległy się strzały. Wszyscy obrócili się. Ja też. Jednak zza pleców nic nie widziałem. Ktoś krzyczał, że już przybyli, że czas walczyć. Wtedy z głośników znowu rozległ się głos, a raczej krzyk naszego przewodnika.
- Oto i oni. Nasi oprawcy. Spuścili swe gończe psy i idą po nas. Nadszedł dzień walki, nadszedł dzień gniewu, nadszedł dzień zwycięstwa.
Tłum zawył, a ja razem z nim. Wzniosłem pięść i ruszyłem na naszego wroga. Biegliśmy naprzód. Nie widziałem nic po za plecami moich sióstr i braci. Ktoś podał mi stalową rurkę. Narzędzie mojego gniewu. Narzędzie sprawiedliwości. Rozdzieliliśmy się między ulice. Wtedy też zobaczyłem naszych oprawców. Szczelny szereg. Każdy z nich miał przeźroczystą tarczę i broń.
Ktoś ruszył biegiem krzycząc o nowym porządku. Ruszyliśmy za nim. Policja otworzyła ogień. Przyjaciele padali obok mnie. Biegłem jednak dalej. Gumowe kule przeszywały ubrania i ciało z taką samą łatwością jak ołowiane. Rzucaliśmy kamienie i flary. Ktoś miał gaz. Oni także rzucali puszki w naszą stronę. Oczy łzawiły, bracia padali na asfalt, ja jednak biegłem dalej. Wbiliśmy się całą siłą w ścianę tarcz. Tłukłem rurą w szale. Widziałem tylko krew i potrzaskany plastik. Bili mnie pałkami. Nie czułem bólu. Byłem wściekły. Stali nam na drodze do nowego porządku. Musieli ponieść konsekwencje.
Widziałem, że nas było więcej. Kije baseballowe, gaz rurki i potłuczone butelki, przeciw czarnym tomfom i broni na gumowe kule. Kamienie przeciw ich tarczom. Flary i koktajle z benzyny przeciw puszkom z gazem.
Uderzyłem kogoś prosto w twarz. Chyba złamałem mu nos. Zalał się krwią i łzami. Zadałem jeszcze jeden cios, i jeszcze jeden. Końcu pod policyjnym hełmem nie było twarzy, a czerwona masa krwi i kości. Przeskoczyłem nad tym niewolnikiem systemu i dopadłem następnego. Szereg się przerwał, nasi bracia wkroczyli na poległych i walczyli dalej. Było nas dużo więcej.
W końcu wrogowie zaczęli uciekać. Nie mogli znieść naszego gniewu. Nie mogli ustać przed naszą sprawiedliwością. Kolejny krok ku nowemu światu został wykonany. Goniliśmy ich ile tylko mieliśmy sił. Z czasem złapaliśmy i skatowaliśmy wszystkich. Wtedy gdy stanęliśmy i wznieśliśmy czarne sztandary zwycięstwa usłyszeliśmy jak ktoś zza rogu równo maszeruje. Usłyszeliśmy głośny ryk silników. Wyszła przeciw nam prawdziwa siła naszego oprawcy. Równy szereg żołnierzy, a za nimi wozy pancerne. Nie mieli tarcz, ani pałek. Ich broń nie była naładowana gumowymi kulami lecz ołowiem. A zamiast armatek wodnych mieli cekaemy. Ustawili się w poprzek ulicy, pierwszy szereg przyklęknął. Wszyscy wycelowali karabiny w naszą stronę.
Nastała cisza. Wahaliśmy się. Do dziś tego żałuję. My synowie jutra, my którzy nieśliśmy słuszny gniew, my którzy mieliśmy nienawiść i śmierć po swojej stronie zawahaliśmy się. Jedna więcej przeciwność na naszej drodze ku lepszej przyszłości, a my staliśmy przejęci lękiem. Nie zniosłem tego. Wyrwałem czarną flagę z rąk brata. Wzniosłem ją do góry i rzuciłem się pędem na wojsko krzycząc ile sił miałem w zbolałych płucach.
-Za mną!
Wojsko otworzyło do nas ogień. Padłem chyba jako pierwszy...
Cały tłum zgromadzony na placu zamilkł raptownie, gdy on, nasz wódz, nasz przewodnik wyszedł na mównicę. Ekran za nim wyświetlał sceny naszego tryumfu. Płonące miasta, barykady na ulicach, czarne sztandary powiewające na wietrze.
- Wczoraj już minęło i jest martwe. – Rozpoczął swoją przemowę nasz przywódca. - Przed nami świetlana przyszłość. Jesteśmy jaśniejącymi dziećmi nowego dnia. Nowej przyszłości. Stary świat obróci się w pył. Nasi ojcowie są martwi. Ich skostniałe zasady, ich zepsucie przyniosły ten świat na skraj zagłady. Oni są chorobą, nowotworem, który toczy tę planetę. My jesteśmy lekiem. Teraz jesteśmy w połowie drogi do lepszej przyszłości. Nie mamy, ani bogów, ani panów. Jesteśmy sobą i jesteśmy wolni. Bez kajdan i więzów. Zniszczymy stary porządek. Płonie w nas gniew, który zrodził się przez nich. Tych którzy pragnąc napchać swoje kieszenie zepsuli wszystko co święte. Zniszczyli świat. Zostawili nam ochłapy tego co mieli sami. Podnieśmy głowy bracia i siostry w niedoli, bo oto staje przed nami nasz mesjasz. On nas wybawi i dzięki niemu zbudujemy nowy, wspaniały świat. Zwie się bunt i słuszny gniew. Jego siostrami są nienawiść i śmierć. Ponieśmy je jako naszych hetmanów. One nas poprowadzą przeciw uciskowi i zepsuciu. W wielu miejscach na świecie rewolucja już trwa, zacznijmy ją tutaj bo nie mamy już nic do stracenia, a do zyskania mamy wszystko.
Tysiące rąk uzbrojonych w pałki, rurki i potłuczone butelki wzniosły się do góry. Krzyk wydobywający się z niezliczonych gardeł wstrząsnął światem. Czarne chorągwie załopotały na wietrze. Ktoś wystrzelił w powietrze serię z peemu. Nad tłumem zawirował czerwony dym wydobywający się z flar.
Stałem tam i ja. Krzyczałem razem z nimi. Razem z nami. To my oto powstaliśmy by odzyskać to co nasze. By naprawić świat. A jeśli trzeba to go zniszczyć, by na jego popiołach zbudować nowy. Dość już ucisku i zepsucia, dość korupcji i nepotyzmu. Tutaj stoimy by wznieść pięść i obalić stary porządek. Stworzymy go na nowo.
- Bracia i siostry w niedoli. Zwróćmy nasz gniew przeciw naszemu oprawcy. Wróg szykuję swe kły i nie odda łatwo tego co zagrabił. Wznieśmy głowy bo oto mamy przed sobą szansę jakiej nie miały żadne pokolenia wcześniej. System zaczął się sypać i to jest nasz czas. Musimy działać. Musimy walczyć. Musimy zwyciężyć.
Gdzieś z tyłu za tłumem zgromadzonym na placu rozległy się strzały. Wszyscy obrócili się. Ja też. Jednak zza pleców nic nie widziałem. Ktoś krzyczał, że już przybyli, że czas walczyć. Wtedy z głośników znowu rozległ się głos, a raczej krzyk naszego przewodnika.
- Oto i oni. Nasi oprawcy. Spuścili swe gończe psy i idą po nas. Nadszedł dzień walki, nadszedł dzień gniewu, nadszedł dzień zwycięstwa.
Tłum zawył, a ja razem z nim. Wzniosłem pięść i ruszyłem na naszego wroga. Biegliśmy naprzód. Nie widziałem nic po za plecami moich sióstr i braci. Ktoś podał mi stalową rurkę. Narzędzie mojego gniewu. Narzędzie sprawiedliwości. Rozdzieliliśmy się między ulice. Wtedy też zobaczyłem naszych oprawców. Szczelny szereg. Każdy z nich miał przeźroczystą tarczę i broń.
Ktoś ruszył biegiem krzycząc o nowym porządku. Ruszyliśmy za nim. Policja otworzyła ogień. Przyjaciele padali obok mnie. Biegłem jednak dalej. Gumowe kule przeszywały ubrania i ciało z taką samą łatwością jak ołowiane. Rzucaliśmy kamienie i flary. Ktoś miał gaz. Oni także rzucali puszki w naszą stronę. Oczy łzawiły, bracia padali na asfalt, ja jednak biegłem dalej. Wbiliśmy się całą siłą w ścianę tarcz. Tłukłem rurą w szale. Widziałem tylko krew i potrzaskany plastik. Bili mnie pałkami. Nie czułem bólu. Byłem wściekły. Stali nam na drodze do nowego porządku. Musieli ponieść konsekwencje.
Widziałem, że nas było więcej. Kije baseballowe, gaz rurki i potłuczone butelki, przeciw czarnym tomfom i broni na gumowe kule. Kamienie przeciw ich tarczom. Flary i koktajle z benzyny przeciw puszkom z gazem.
Uderzyłem kogoś prosto w twarz. Chyba złamałem mu nos. Zalał się krwią i łzami. Zadałem jeszcze jeden cios, i jeszcze jeden. Końcu pod policyjnym hełmem nie było twarzy, a czerwona masa krwi i kości. Przeskoczyłem nad tym niewolnikiem systemu i dopadłem następnego. Szereg się przerwał, nasi bracia wkroczyli na poległych i walczyli dalej. Było nas dużo więcej.
W końcu wrogowie zaczęli uciekać. Nie mogli znieść naszego gniewu. Nie mogli ustać przed naszą sprawiedliwością. Kolejny krok ku nowemu światu został wykonany. Goniliśmy ich ile tylko mieliśmy sił. Z czasem złapaliśmy i skatowaliśmy wszystkich. Wtedy gdy stanęliśmy i wznieśliśmy czarne sztandary zwycięstwa usłyszeliśmy jak ktoś zza rogu równo maszeruje. Usłyszeliśmy głośny ryk silników. Wyszła przeciw nam prawdziwa siła naszego oprawcy. Równy szereg żołnierzy, a za nimi wozy pancerne. Nie mieli tarcz, ani pałek. Ich broń nie była naładowana gumowymi kulami lecz ołowiem. A zamiast armatek wodnych mieli cekaemy. Ustawili się w poprzek ulicy, pierwszy szereg przyklęknął. Wszyscy wycelowali karabiny w naszą stronę.
Nastała cisza. Wahaliśmy się. Do dziś tego żałuję. My synowie jutra, my którzy nieśliśmy słuszny gniew, my którzy mieliśmy nienawiść i śmierć po swojej stronie zawahaliśmy się. Jedna więcej przeciwność na naszej drodze ku lepszej przyszłości, a my staliśmy przejęci lękiem. Nie zniosłem tego. Wyrwałem czarną flagę z rąk brata. Wzniosłem ją do góry i rzuciłem się pędem na wojsko krzycząc ile sił miałem w zbolałych płucach.
-Za mną!
Wojsko otworzyło do nas ogień. Padłem chyba jako pierwszy...
There is no sacred place,
No perfect world,
Your head is home,
Freedom in your heart,
Be strong; take this chance,
Make your way; a better future comes.
No perfect world,
Your head is home,
Freedom in your heart,
Be strong; take this chance,
Make your way; a better future comes.