Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Akcja] Baffin Bay: Pamiętnik socjopaty [tytuł roboczy / szkic]
#1
Jestem na etapie pisania opowiadania (powieści?) akcji o - planowanym - zabarwieniu psychologicznym. Trudno to scharakteryzować, nie będzie to na pewno ani typowa akcja - ani też powieść psychologiczna. Miejscami zaburzać będę typową konwencję obu gatunków, miejscami udziwniać formę - na przykład brak narratora w miejscach niemalże koniecznych.
Nie nastawiam się zbytnio na pozytywne słowa, po raz pierwszy próbuję napisać coś z gatunku akcji. Najgorzej jest też z pierwszymi rozdziałami, nie potrafię wprowadzić ciekawości czytelnika od pierwszych wersów. Mam nadzieję jednak, że dzięki Wam wiele się nauczę. A teraz - zapraszam do krytyki i z góry za nią dziękuję. Wink
Dodam też, że jest to bardziej szkic opowiadania niż samo opowiadanie, jednak proszę oceniać tak, jakby były to gotowe fragmenty.

Każdy rozdział będzie składał się z podrozdziałów, rozdział pierwszy będzie składał się z trzech takich składników. "Retrospekcja" nie jest jeszcze skończona, jest to długi podrozdział wymagający wielu poprawek.

Baffin Bay
PAMIĘTNIK SOCJOPATY


PROLOG

Zachodnia granica Ameryki i Grenlandii, tereny nieopodal Zatoki Baffina, luty 2009r.

Chłód… To właśnie on przeszywał me ciało, to właśnie on nie pozwalał mi skupić swych sił i ruszyć dalej. To on odebrał mi motywację, to on…
Przerażający chłód, ja sam gdzieś na krańcu krańców świata, wokół mnie Tylko lód, od którego promieniował mój największy wróg. Gdzieś w oddali wierzchołki gór pokryte piękną, ale zdradliwą czapą śniegu.
Jedyny dźwięk wciąż wypełniający me uszy, mój umysł i całego mnie to przeraźliwe pogwizdywanie wiatru. Jeszcze parę dni temu słyszałem pod swymi nogami chrzęszczenie śniegu, teraz jednak leżę…
Leżę i czekam na śmierć. A ta jest niekwestionowalna, zamarzają mi stopniowo kończyny, wypuszczane przeze mnie powietrze zanim zdąży opuścić me ciało jest już bryłką lodu…
Nie pocieszam się, że wszystko skończy się dobrze, że ktoś mnie ocali, czy że sam wygram z zimnem. Człowiek choćby nie wiem jak walczył to i tak nie wygra z Matką, Matką Naturą… Jakie jednak miałem wyjście? Gdzie miałem uciec? A ucieczka była jedynym wyjściem. Zamieniły się role, z łowcy przeistoczyłem się w zwierzynę.
Kogo ja oszukuję? Nie to było głównym powodem mej ucieczki. Przytłaczająca najbardziej była otaczająca mnie rzeczywistość i to, że nie potrafiłem ukryć pogardy do samego siebie patrząc w lustro.
Po raz pierwszy w życiu czuję się spełniony, czuję że dokonałem czegoś, czemu nie sprostałby każdy człowiek, a na pewno nie dawny ja…


ROZDZIAŁ I
Dzień jak co dzień...

Paryż, maj roku 1998r.

Czas rozpocząć kolejny dzień w Twoim życiu, Jeff… No dalej, wstawaj. Prawe oko, no już prawie otwarte, jeszcze troszkę. Brawo! Teraz czas na lewe, powieka powoli lecz dostojnie się podnosi.
Moje gratulacje, właśnie się obudziłeś. Teraz rozejrzyj się.
Ach, wszystko jest na swoim miejscu. Nieestetycznie porozrzucane po pokoju ubrania, przewrócona butelka po taniej szkockiej, trochę rozsypanego na szafce koksu, a obok mnie leży przepiękna
brunetka – determinanta tego całego bałaganu. Ach, wszystko jest na swoim miejscu…
Nakładam bieliznę i wyruszam w kierunku łazienki, przechodząc przez kuchnię chwytam za wodę i piję do dna. Wskakuję pod zimny prysznic. O tak, tego mi było trzeba. Zerknę raz jeszcze tylko na swoją parszywą mordę. Od dawna przychodzi mi to z trudem, właściwie to od pierwszego razu. Pamiętam wszystko, każdy szczegół, najmniejszy pisk i odgłos.


Retrospekcja

York, Anglia. Lato, 1991r.

W roku 1991r. lato w Yorku było paskudne, wciąż padał deszcz, a słońce wynurzało się rzadziej niż podczas nocy polarnej. Uliczki były prawie puste, jedynie Ci najtwardsi wychodzili dla przyjemności na spacer.
Ja należałem do właśnie tej grupy. Lato więc było paskudne tylko dla innych ludzi, ja uwielbiałem deszcz i chłód. Nie byłem mimo wszystko jedynym takim człowiekiem w moim rodzinnym mieście,
niemal za każdym razem spotykałem na obrzeżach miasta, w okolicy Wieży Clifforda, młodą dziewczynę. Była to szczupła, a nawet wręcz chuda brunetka, kolor ubrań nie różnił się wcale od koloru włosów.
Niedługa dżinsowa spódniczka, legginsy i krótka koszulka z logiem Crassu*. Zło wcielone…
Jednak nie dla mnie, ja – dziewiętnastolatek z katolickiej rodziny również poruszałem się jak ryś w tych klimatach. Brązowe włosy sięgały do pasa starych, podartych jeansów, na wierzchu tylko podkoszulek.
Nie było mi zimno, nie było też zimno tej dziewczynie. Nasze wnętrza były rozpalane motywacją do działania, chęcią przekraczania wszelkich granic. Moi rodzice nie byli ze mnie dumni, wręcz mną
gardzili i pomiatali – nie ma się im co jednak dziwić. Rzadziej zdarzało mi się przychodzić do domu trzeźwym, niż pijanym. Ja jednak lubiłem lata swej młodości, choć wtedy nie wiedziałem
jakie konsekwencje niosą moje czyny.
Noc, całkowita ciemność i cisza, deszcz ustąpił – tylko kałuże jakoś nie chcą zniknąć z chodników… Wracam wąskimi uliczkami Yorku do kamienicy, w której mieszkałem wraz z rodzicami, po drodze tylko parę samochodów na mnie trąbi. Tylko, bo moja trasa miała bardzo paraboliczny kształt. Widzę jakiegoś mężczyznę w płaszczu i cylindrze siedzącego pod moim domem. Mężczyzna ten płacze, a wręcz wyje do nieba. W tym wyciu czuć wyraźny żal, zarzuty – może wobec Boga, może wobec samego siebie. Podchodzę bliżej, teraz już poznaję. To mój tata…

Poniedziałek, tydzień później…

- Jeff, chodź no tu, już czas.. – cicho krzyknął mój ojciec, trochę jakby szepcząc.
Wcale nie chciałem schodzić, wolałem zostać w swoim pokoju i kolejny dzień zapijać się do nieprzytomności. Jednak wiedziałem, że muszę się przełamać, muszę wyjść ze swojego ciemnego pokoju,
choć na moment opuścić swą codzienność. Zszedłem więc na dół.
Tam, gdzie jeszcze tydzień temu słychać było śmiechy i rozmowy moich rodziców nastała pustka i cisza, wszystko jakoś spoważniało i zamarło. Po raz pierwszy od minionego wtorku zobaczyłem swego ojca.
Na ogół był spokojnym, stonowanym człowiekiem, a jedynymi osobami doprowadzającymi go do szału byliśmy my – ja i moja matka. To nie tak, że byli złym małżeństwem, mieli po prostu zupełnie inne spojrzenie na rzeczywistość. Teraz, gdy mama umarła ojciec zamknął się w sobie. Nie powiedział mi nic o tym, jak to się stało, nie wytłumaczył co było powodem jej śmierci, zresztą… Ja i tak bym go nie wysłuchał.
Gdy tylko usłyszałem od niego te trzy, najgorsze słowa w mym życiu – „Matka nie żyje.” – załamałem się i zamknąłem w pokoju. Początkowo nie docierało to do mnie – albo też oszukiwałem się, że nie dociera. Siedziałem na skraju łóżka i słuchałem nagranych na kasety koncertów. Moja mama nie żyje… Jedyna osoba, która mimo niewielkiego szacunku do mnie, jako człowieka potrafiła mnie wspierać i wierzyć we mnie. Wierzyć w to, że się zmienię i kiedyś odnajdę swoje prawdziwe, jedyne uniwersum.


C.D.N
Odpowiedz
#2
(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): Chłód… To właśnie on przeszywał me ciało, to właśnie on nie pozwalał mi skupić swych sił i ruszyć dalej.

Bardziej pasowałoby chyba "moje"

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): wokół mnie Tylko lód,

A po co wielka litera?

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): A ta jest niekwestionowalna,

Słowo nie istnieje. Niekwestionowana? Nie do zakwestionowania?

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): wypuszczane przeze mnie powietrze zanim

Postawiłabym przecinek przed "zanim"

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): z Matką, Matką Naturą…

Nie podoba mi się powtórzenie słowa "Matka"

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): Jakie jednak miałem wyjście? Gdzie miałem uciec? A ucieczka była jedynym wyjściem. Zamieniły się role, z łowcy przeistoczyłem się w zwierzynę.
Kogo ja oszukuję? Nie to było głównym powodem mej ucieczki.

Fu powtórzenia.

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): czuję że dokonałem czegoś,

Przecinek przed "że"?


(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): Prawe oko, no już prawie otwarte,

Po "no" powinien być chyba przecinek.


(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): powoli lecz dostojnie się podnosi

Przecinek przed "lecz".


(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): a obok mnie leży przepiękna
brunetka – determinanta tego całego bałaganu.

Nie ogarniam potrzeby entera Tongue


(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): przechodząc przez chwytam za wodę i piję do dna.

Przez co?


(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): jedynie Ci najtwardsi

że mi? Nie wydaje mi się. Mała litera.

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): człowiekiem w moim rodzinnym mieście,
niemal za każdym razem spotykałem

Kolejny enter, którego nie ogarniam.

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): Nie było mi zimno, nie było też zimno tej dziewczynie.

Jak zwykle nie podoba mi się powtórzenie.

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): Moi rodzice nie byli ze mnie dumni, wręcz mną
gardzili i pomiatali – nie ma się im co jednak dziwić.

Kolejny enter. "jednak nie ma się im co dziwić" - tak chyba brzmi lepiej.
Nieładnie. Rodzina katolicka, która nie działa po 'katolickiemu'.

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): Rzadziej zdarzało mi się przychodzić do domu trzeźwym, niż pijanym. Ja jednak lubiłem lata swej młodości, choć wtedy nie wiedziałem
jakie konsekwencje niosą moje czyny.

Znów ten enter. To chyba jakiś błąd przy wklejaniu. Piszesz w notatniku?

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): Widzę jakiegoś mężczyznę w płaszczu i cylindrze siedzącego pod moim domem.

Postawiłabym przecinek po "cylindrze".

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): - Jeff, chodź no tu, już czas..

Wielokropek składa się z trzech kropek.

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): muszę wyjść ze swojego ciemnego pokoju,
choć na moment opuścić swą codzienność

Następnym razem jak wrzucasz tekst, sformatuj go ładnie.

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): Gdy tylko usłyszałem od niego te trzy, najgorsze

Zbędny przecinek.

(22-09-2011, 22:13)rStyl3 napisał(a): Jedyna osoba, która mimo niewielkiego szacunku do mnie, jako człowieka potrafiła mnie wspierać i wierzyć we mnie.

Przecinek powinien być po "człowieka" zamiast przed "jako".





Powiem tak, dosyć mało, żeby powiedzieć cokolwiek o fabule. Jednak spróbuję wyklecić kilka zdań - mnie się nie podoba. Nie wciągnęło mnie kompletnie. Sceny są, moim zdaniem, za krótkie. Nie rozumiem kilku motywów (na przykład, po co wzmianka o dziewczynie w czerni?). Za mało ogólnie w tym emocji - ja po śmierci matki miałabym ataki, napady, spazmy, wszystko. Mimo że nie jesteśmy ze sobą blisko. A tu nic. Niby mówi, że się załamał, aczkolwiek napisane jest to strasznie beznamiętnie - to nie przejdzie.

To moje zdanie. No.


Pozdrawiam, Duśka
Odpowiedz
#3
Dzięki Duśka,
kosmetyczne błędy typu: enter, czy też przecinki to wynik lenistwa, czytaj - nie sprawdziłem pod tym kątem tekstu.
Niekwestionowalna - tfu, głupi word nie podkreślił, a głupi ja machnąłem literówkę.
Kwestia "Ci" z wielkiej litery - kolejna głupota kosmetyczna, przyzwyczajenie z listów i for, którego mimo starań - czasami - nie potrafię ukryć.

Co do samej fabuły, jak w temacie widzisz - jest to jej szkic. Niektóre sceny będą rozszerzone (aktualnie napisane mam 3 rozdziały wymagające wielokrotnego przeczytania przed wstawieniem), w których to rozwikłane zostaną kwestie zarówno dziewczyny w czerni, jak i braku emocji u bohatera (choć tu masz rację, zdecydowanie retrospekcja jest nudna i bezbarwna do - przynajmniej tak myślę - pewnego momentu, zwrotu akcji). Bardziej to wszystko sprawdziłoby się jako psychologiczne opowiadanie, jednak wijąca się po mej głowie fabuła nie pozwala na uniknięcie akcji. Ma to być tajemnicza, pełna pytań opowiastka, w której to czytelnik odpowiedzi będzie otrzymywał stopniowo - aż do samego końca.

Dziękuję za komentarz i wniosę poprawki kosmetyczne, póki co. Wink
Odpowiedz
#4
Nie no, spoko. Zaznaczyłam, że to jest za krótkie, żeby wypowiedzieć się kompletnie co do fabuły. Jeśli to będzie rozwinięte - spoko, bardzo dobrze. Uczucia by się przydały, tym bardziej, jeśli mówisz o psychologicznym opowiadaniu.

Na razie mi się nie podoba, ale nie omieszkam czytać dalszych części.

Powodzenia.
Odpowiedz
#5
Moje zdanie jest takie: czasami masz tam mocno przekombinowane.
Pierwsza rzecz to samo prowadzenie narracji. Weźmy to oto zdanie "Przerażający chłód, ja sam gdzieś na krańcu krańców świata, wokół mnie Tylko lód, od którego promieniował mój największy wróg. Gdzieś w oddali wierzchołki gór pokryte piękną, ale zdradliwą czapą śniegu" Całkowicie rozumiem twoją chęć przedstawienia tego w oryginalny sposób, może nawet artystyczny, ale pamiętaj, że jeśli chcesz przebić się do zwykłych zjadaczy książek to musisz zaserwować im jasne, przejrzyste opisy, które raczej od pierwszych słów pobudzą ich fantazję, a nie wrażliwość artystyczną.

I w tym pędzie do artyzmu nie zapomnij, że należy być wiarygodnym "wypuszczane przeze mnie powietrze zanim zdąży opuścić me ciało jest już bryłką lodu" to nie jest wiarygodne.

Druga rzecz to niektóre słowa również przekombinowane: A ta jest niekwestionowalna (śmierć), dlaczego nie nieunikniona, czy coś bardziej pasującego?
"rozsypanego na szafce koksu" koks jest zbyt potocznym określeniem. Napisałbyś kokainy, a byłoby o wiele ładniej i do tego sprawiałoby mocniejsze wrażenie.\
"Determinanta tego całego bałaganu" - naprawdę, nie używaj takich słów. Przyczyna.

"Ach, wszystko jest na swoim miejscu" - a tu świetne zdanie. Dobrze odzwierciedla psychiczne nastawienie człowieka, który budzi się i od razu za sens dnia uznaje narkotyki itp.



"Od dawna przychodzi mi to z trudem, właściwie to od pierwszego razu. Pamiętam wszystko, każdy szczegół, najmniejszy pisk i odgłos." tu w ogóle brak jasności narracji. Czytelnik się w tym gubi.

"chwytam za wodę" domyślam się, że chodzi o szklankę, ale ja w trakcie czytania muszę to sobie wyobrazić a nie domyślać się. Precyzja określeń.

i tak dalej, i tak dalej...

Jeżeli poważnie zastanawiasz się nad pisaniem, to kilka rad:
1. Praca, Praca, Praca i to nie tylko w pisaniu swojego tekstu, ale również w czytaniu. Swój tekst trzeba czytać tyle razy, na ile pozwolą nam nasze odruchy wymiotne. Ja ze swojej strony wszystko, co piszę najpierw kocham, potem się tym nudzę, aż w końcu zaczynam nienawidzić.

2. Wiarygodność - staraj się zestawiać wszystko z możliwością wystąpienia tego w rzeczywistości. Choćby na przykład:zdarzało ci się budzić z jednym otwartym okiem? A dopiero potem drugim? Forma nie może mieć przewagi nad treścią.

Noc, całkowita ciemność i cisza, deszcz ustąpił – tylko kałuże jakoś nie chcą zniknąć z chodników… - no tutaj bardzo fajnie wyszło. "Noc" (bodziec) ja bym dał myślnik "całkowita ciemność i cisza" (opis, choć uwaga moja, że w takiej sytuacji ciemność nie może raczej być całkowita) "deszcz ustąpił – tylko kałuże jakoś nie chcą zniknąć z chodników…" Deszcz zacząłbym po kropce, ale to zdanie świetnie wyszło.

Tyle z przykładów. 3 zasada brzmi: udostępniaj na forach, bo najczęściej własnych błędów i braku przejrzystości nie idzie odkryć na własną rękę. Ale jest potencjał, tylko pracuj. I pamiętaj, że najpierw trzeba skupić się na właściwej treści, a potem ubierać to w ładną formę. Tyle ode mnie. I przepraszam, że tak mało czytelnie, ale nie wiem, jak mogę wstawiać takie ładniusie cytaty. Życzę powodzenia.
Odpowiedz
#6
Gdyby odciąć na ZIMNO początek (introdukcję) - bo po czterech zdaniach chciałam wiać, gdzie CIEPŁO - to coś się tu kluje. Jest nerw narracyjny - świetna scena przebudzenia!

Ale sporo, sporo pracy jest. W każdym z elementów struktury.

Hop, hop. Autorze!
Jesteś???
Wrócisz?

4,5/10

najbardziej mnie zastanowił BRAK narratora w epice. Chętnie podejmę na ten temat rozmowę.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości