Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Abysopelagial - proza czerwiec 2019
#1
Star 
Zakrawa na ironię fakt, że opuściłem dotychczasową pracę z powodu izolacji i samotności. Nie tyle zmieniłem rodzaj wykonywanego zawodu, co raczej miejsce pobytu. Od kilku lat pracowałem na statkach badawczych. Ostatnimi czasy, raz na pół roku wypływaliśmy na Ocean Spokojny. Z początku mogłem rozwijać swoje pasję jako oceanolog, badaliśmy ekosystem na różnych głębokościach. Najniżej jak udało mi się zejść, to było prawie 250 metrów. Potem przejąłem bardziej pożyteczne, aczkolwiek mniej ciekawe obowiązki, gdy awansowałem na dużo większy VR Oceania. Wykorzystywaliśmy fale elektromagnetyczne do lokalizacji złóż ropy oraz gazów np. węglowodorów. Głównie zajmowałem się robieniem map geologicznych struktur dna morskiego. Pracując dla polskiego Instytutu Gdańskiego, byłem ograniczony praktycznie do morza Bałtyckiego. Korzystając z okazji, przeniosłem się na rosyjski pokład, gdzie sprzęt był lepszy i podobnie było z warunkami. Oceania była o 100 m dłuższa a ekipa zwiększyła się z 20 na 50 osób. Mimo to poczucie izolacji zostało, pomimo innego środowiska, czy większej ilości pracowników. Odosobnienie było podobne. Każdy pochłonięty pracą zachowywał dystans. Sam musiałem wsiąknąć w swoje sprawy, żeby nie dopadły mnie melancholia i odrętwienie, szczególnie, że tym razem delegacja trwała pół roku na olbrzymim oceanie, który wcale nie był spokojny. Obserwacja płynnego kolosa doprowadzała mnie do pewnego rodzaju transu, hipnotyzowała, ale też budziła niepokój. Robota sprowadzała na ziemię.
Tym razem miałem do dyspozycji specjalne działka transmisyjne, dzięki nim przechwytywaliśmy fale dźwiękowe posyłane na dno morza. Następnie echo wystrzału przechwytywał hydrofon, moje ulubione narzędzie nasłuchowe. Z nim była prosta sprawa, bo wystarczyło holować go za statkiem. Moje zadanie na tym się kończyło, przesyłałem dane dalej, by kolejni specjaliści ustalali gdzie i kiedy można zacząć odwierty.
Gdy niepostrzeżenie przekroczyłem trzydziestkę, sprzykrzyło mi się. Dodatkowo zabolał mnie fakt, że zmierzło mi coś, za czym tęskniłem będąc dzieckiem i nastolatkiem. Spełniłem marzenie, po czym zaczęła mnie wypełniać pustka. Może za dużo przebywałem z oceanem, choć wiem, że on bynajmniej nie jest pusty, nawet najgłębsze otchłanie kryją sekrety. Być może życie jest tam powykręcane i upiorne, jednak nazwałbym to bogactwem w porównaniu z tym, co czułem wewnątrz. Zimno i pustka nie było domeną wód, lecz ludzi z którymi pracowałem, istot które mnie otaczały, nawet ci na lądzie, moja rodzina i ja sam. Ludzkość zdawała mi się coraz bardziej obca i nieprzyjazna.
     Okazja nadarzyła się w instytucie nauk w Norwegii. Zlecenie trwało nie dłużej jak trzy miesiące, lecz zgodziłem się bardzo chętnie. Nie dość, że dano mi szanse badać Wala Grenlandzkiego (wyjątkowo ciekawy typ wieloryba, który nie wędruje sezonowo, tylko zostaje cały rok na obszarze żerowania), gdyż główny obszar moich działań to granica między Morzem Norweskim, a Grenlandzkim, to jeszcze miałem przyjemność współpracy z amerykanką - Patricia W, biolożka, wyspecjalizowała się w morskich ssakach. Pokrótce powiem o niej, że jest poniekąd znaną osobą, zarówno dzięki występom w programach popularnonaukowych, jak i znaczącym odkryciom. Dokonała przełomowych badań nad delfinami i ich sposobami porozumiewania, działających na zasadzie echolokacji jak i niskich dźwięków podprogowych. Kobieta po czterdziestce o wielkiej charyzmie i silnej osobowości. Jej stanowczość nie wynikała z narzucania swoich racji, bardziej zarażała optymizmem i chęcią do działania. Od dwóch lat prowadziła badania nad wielorybem Grenlandzkim. Praca praktycznie była na ukończeniu. Po wszystkim mieliśmy mieć całkiem wiarygodne dane odnośnie ilości populacji, terenów łowiskowych, i przede wszystkim długości życia, która dzięki ostatniemu rekordowemu osobnikowi doszła do 213 lat. Patricia zaimponowała mi nie tylko inteligencją i pięknym, ciepłym uśmiechem, ale także poczuciem humoru, gdy opowiadała ciekawostki na temat tego gatunku. Z zainteresowaniem chłonąłem nowe gesty i zmienną mimikę jej twarzy, gdy opowiadała o zwyczajach seksualnych naszych obiektów badawczych. Te zwierzęta są wyjątkowe, nie tylko z powodu rekordowego wieku, czy odmiennych zwyczajów migracyjnych, ale także kopulacja jest skrajnie inna. Mają największe i najcięższe jądra w rządzie waleni, bodajże 3 tony. Także w spółkowaniu wygrywa ostatni samiec, jako że nasienie jest wprowadzane pod takim ciśnieniem, iż wypłukuje swych poprzedników. Nikt nie umiałby tak zabawnym gestem pokazać ciężkich kul, jako aluzji do jąder. Nigdy nie myślałem o Patrici inaczej jak o przyjaciółce, nie tylko dlatego, że miała już męża i dwójkę małych dzieci, ani w przypływie użalania się, że „za wysokie progi”. Bardziej chodziło mi o zachowanie czystej przyjaźni, nie obciążonej oczekiwaniami. Nie chciałem tym razem tego zepsuć.
W wolnych chwilach mogłem nacieszyć się widokiem bogatej fauny morskiej, typowej dla tamtego regionu. Napatrzeć się mogłem, bo następnie zmierzaliśmy w stronę Spitsbergenu. Liczne ptactwo, foki, ryby, a nawet dwa razy widziałem niedźwiedzia polarnego.
    Po ukończeniu zadania, razem zatrudniliśmy się w instytucie na Haiti, i tym razem rozpoczęliśmy pracę bliżej równika. Chcieliśmy zbadać populację migrujących Humbaków. Był to przełom marca i kwietnia, kiedy walenie wędrują z zimowych żerowisk, bogatych w kryl, do ciepłych obszarów lęgowych, bliżej równika. Prócz mnie i Patrici był jeszcze Zachary, czarnoskóry hawańczyk z dredami, który często lubił się odprężać marihuaną, ale nie przeszkadzało mu to w pracy, był godny zaufania i kompetentny. Zajmował się sprawami technicznymi, miałem z nim wspólne tematy, bo sam podobnie zaczynałem. Oprócz niego był z nami David, Latynos, który wyrwał się ze skrajnej biedy i przemocy na ulicy, dzięki wstąpieniu do wojska. Pomimo kompletnej załogi, przyjęliśmy na naszą łódź badawczą Włocha, który zajmował się wrakami. Zgodziliśmy się na jego towarzystwo, bo dzięki niemu mogliśmy zastosować najnowszy rodzaj echosondy i sonaru bocznego. Przedstawił się jako Fabricco, choć jestem niemal pewny, że nie podał nam swojego prawdziwego imienia. Jakoś czułem, że nie pasowało do niego. Pierwszy raz spotkałem Włocha, który był małomówny, pochmurny i nerwowy, nie w sposób agresywny, sam zdawał się być zlękniony.
Pewnego dnia praca poszła dobrze, będąc w dobrych humorach postanowiliśmy coś wypić, bo choć z Patricią byliśmy już przyjaciółmi, chcieliśmy lepiej się poznać z resztą. Zaczęło się od faktu, że ujrzeliśmy dzisiaj wieloryba Szarego, który był rekordzistą, gdyż łącznie potrafi przebyć 20120 km. Gdy czarne niebo nad nami zapłonęło zimnym blaskiem gwiazd z konstelacji typowych dla półkuli północnej, chyba jeszcze straszniejsza głębia pod nami, dała dziwny pokaz świateł dzięki fosforescencji morskich organizmów. Zwracając na to uwagę, poprawiła mnie Patricia, że to raczej bioluminescencja. Plamy nieregularnie skupionych błękitnych świateł na żywo wyglądały pięknie, lecz kiedy nagrywaliśmy, na filmiku świetlisty ocean wyglądał kiczowato.
Nagle padło pytanie, nie pamiętam od kogo „jaka była najpiękniejsza rzecz, która was poruszyła”. Zachary wspomniał o narodzinach córki, a jeśli chodzi o jakieś boskie poczucie transgresji, to niewątpliwie był olbrzymi huragan, który cudem z rodziną przeżył gdy miał siedem lat. Czuł się nic nie wartą drobiną, zdaną na łaskę potężnej mocy.
David przeżywał pełne zanurzenie, jak pierwszy raz służył na okręcie podwodnym. Wspomniał też o czymś mroczniejszym, jeśli także wspominamy efekt zadziwienia, czy cudowności. Nie podał konkretnych współrzędnych, ale to było gdzieś w okolicach nam bliskich, gdy prąd zatokowy, Golfsztrom powracał z północy, niosąc zimne prądy. Było to jedno z tych rzadkich zdarzeń, gdy prądy z dna oceanu wypływały na wierzch, ujawniając to, co być może, od stu lat drzemało w głębinach. Dokładnie takich słów użył. Najpierw sonar U - Boota wykrył organizm wielkości Płetwala Błękitnego, lecz osobnik poruszał się szybciej i zwinniej niż wieloryb. Nasłuchując z hydrofonu, usłyszeli nawoływanie dziwnego zwierzęcia, ale głębokie pomruki w żaden sposób nie kojarzyły się ze śpiewem waleni. Miał okazję ujrzeć go, gdy U-Boot się wynurzył. Obserwując czarne wody nocnego oceanu, ujrzał zwierzę parę metrów od łodzi, jak wyskoczyło nad wodę. Przysięgał, że to wyglądało jak krzyżówka wieloryba z krokodylem. Wierzył, że ujrzał wtedy prehistorycznego Mozazaura. Wtedy zrozumiałem, czemu David od paru dni wydawał się zadumany i lekko nieobecny. Co ciekawe jego wyznanie najbardziej poruszyło Fabriccio, który wreszcie wyjawił nam prawdziwy cel swych poszukiwań. Cały zawrót głowy z echosondą i sonarem służył odkrywaniu nie byle jakichś tam wraków, tylko tego jednego szczególnego. Jakby nie było, ten obszar Oceanu Atlantyckiego, na którym obecnie się znajdujemy, czyli w pobliżu archipelagu Karaibów, to jedno wielkie wrakowisko. Jako wielki amator podwodnego nurkowania, pokazał nam zdjęcia z komórki. Była tam jego była dziewczyna, i rzecz szczególna, on się uśmiechał, śmiał i błaznował, zupełne przeciwieństwo tego co nam prezentował. Nie pytaliśmy, ale podejrzewaliśmy, że dziewczyna go rzuciła i się załamał. Pokazał nam piękne zdjęcia „za dobrych czasów” dodał, więc gdy jeszcze byli parą. We dwoje zanurkowali, by obejrzeć RMS Rhone, który zatonął niedaleko wyspy Salt w archipelagu wysp Brytyjskich. Parowiec przełamał się na skałach Black Rock. Wyjątkowe szczątki, gdyż był to pierwszy statek, w którym zainstalowano śrubę z wałem napędowym, w 1865. Jakieś dwa lata później zatopił go sztorm. Na zdjęciach owy wrak wyglądał dziwacznie, bo chociaż kadłub był stalowy, posiadał również zestaw żagli. Zdjęcia byłyby na pewno lepsze, gdyby Fabriccio skupił się na zatopionym kolosie, a nie na dziewczynie. Czy to była sekcja dziobowa ozdobiona ukwiałami, czy kotwica usiana gąbkami, lub okolice masztu objęte we władanie koralowców, główną podwodną atrakcją była ona, reszta była tłem.
Jednakże głównym jego celem, a nawet można powiedzieć obsesją, jest zaginiony, przemieszczający się obiekt. Antilla zatonęła u wybrzeży Wenezueli. Jest to najsłynniejszy obiekt wycieczkowy odwiedzany przez płetwonurków z całego świata. Eksplozja przepołowiła statek na dwie część. Nikt nie wie, gdzie podziała się część śródokręcia, tam znajdowała się kabina kapitana, oraz maszynownia. On wiedział. Porwał go prąd zatokowy. Jakaś nadnaturalna moc skryta na dnie oceanu, gdy Golfsztrom unosi zimne rzeki z domeny otchłani. Jest pewny, że tajemnicze zjawisko ciągnie do miejsc naznaczonych silnymi emocjami, szczególnie w związku ze zbiorem umysłów. Historia Antilli jak najbardziej się do tego nadaje. „Zanim zaczniecie się śmiać, lub pomyślicie sobie coś”... wyraźnie zaakcentował te słowa. Przedstawi nam dowód. Zdjęcia faktycznie były zagadkowe. Pokazał nam te fragmenty statku, które się oficjalnie nie ostały. Oczywiście, zdjęcia można sfabrykować, ale Fabriccio był gotowy oddać je do wglądu najlepszych grafików i programistów, którzy niewątpliwie umieliby wykryć fotomontaż, czy najlżejszą próbę manipulowania. Poddaje swoją prawdomówność do sprawdzenia każdemu wątpiącemu, ale nigdy nikomu nie chciało się zawracać głowy, by we wskazany przez niego sposób poddać próbie fotki. Byliśmy zbyt pijani, by sceptycznie podchodzić do tej sprawy, nie chcąc psuć sobie humoru kłótniami, zapewnialiśmy, że wierzymy mu na słowo. Gdy był we wnętrzu, wpierw poczuł drżenie. Nie tyle stalowy kadłub jęczał, jakby zmęczenie materiału dawało znać o zmianie ciśnienia, co sama woda zdawała się wibrować. Przez bulaje okrętowe wdarła się nagle jasność, po czym coś zaczęło ciągnąć Antille. W panice uciekł z drugiej strony, przez dziurę w bakburcie. Będąc już na zewnątrz, ujrzał olbrzymią ścianę białej masy. Ten niesamowity widok zarezerwowany jest dla tych nielicznych, co widzieli mieszające się prądy morskie. Inna temperatura i zasolenie. Kto nie widział, myślałby, że Włoch przesadza, ale nie był wcale daleki od prawdy, to przypomina inny wymiar. Tylko, że miejsce się nie zgadza. Ciekawostka turystyczna jest wręcz oblegana przez zwiedzających, nikt nie potwierdza, że prądy ukazały się tak blisko brzegu, jak leży wrak, a jednak on to widział. Według jego relacji prądy zachowywały się dziwacznie, porwały ze sobą tylko część statku i do tego jemu udało się zbiec, co prawda był przywiązany linką do łódki wycieczkowej, a jednak z taką siłą powinno go też porwać. Gdy był blisko „ściany” ta zrobiła się przejrzysta i przez chwile widział rzeczy, które musiały być halucynacjami. W wielkim, niewidzialnym wirze, jak w trąbie powietrznej, unosiły się statki z przeróżnych okresów historycznych, ludzie, oraz inne stworzenia morskie, powoli jak na karuzeli wszystko to spadało do czarnej otchłani. Prócz ryku kipieli, słyszał żałobny krzyk wielorybów, a on czuł w tych nutach prośbę o ocalenie. Gdy już myślał, że oto czeka go zguba, wszystko znikło. W mgnieniu oka. Przerywając kłopotliwą ciszę, zacząłem swoją historię.
Pierwsze spotkanie z humbakiem, wywarło na mnie kolosalne wrażenie, ewentualnie jeszcze olbrzymi sztorm, gdzie fale rzucały kilkusettonową Oceanią jak zabawką i na tle których ten ponad trzystumetrowy statek był maleńki. Tym razem będąc na małej łódce w czteroosobowym składzie, doświadczenie było głębsze, prawie mistyczne. Nagle wyłonił się tuż za burtą, niczym biało-szara góra, spojrzał na mnie, po czym podniósł olbrzymią płetwę i jakby od niechcenia pacnął nią w wodę. Nic nie zapowiadało jego pojawienia się. Siedziałem leniwie na bakburcie, pozbawiony od dłuższego czasu czegoś do roboty, obserwowałem bezkresny ocean, który przybrał bardzo rzadką barwę ciemnozielonej butelki, a fale unosiły nas z werwą starego człowieka. I jeszcze pieśni humbaków. Gdy prowadziłem niegdyś nasłuchy miałem okazję posłuchać „śpiew”. Fabriccio posłał mi spojrzenie pełne wyrzutu, i zapytał „a co niby w tym pięknego?”
Patricia odpowiedziała za mnie i podjęła swoją opowieść.
     Poza ludźmi, tylko wieloryby tworzą muzykę. Ogólnie zwierzęta czują muzykę, a przede wszystkim rytm, choć tak naprawdę nie wiadomo do czego jest im to potrzebne. Ptaki też śpiewają, ale odgłosy które wydają, nie są muzyką według definicji. U waleni występują zmienne tonacje, powtarzane refreny, a co najważniejsze, kompozycje po dłuższym czasie ulegają przeobrażeniu. One naprawdę tworzą muzykę. Tak do końca nie wiadomo po co to robią. Nie służą zaznaczaniu terenów, nie przywołują samic, nie odstraszają potencjalnych rywali, nie ściągają do siebie ziomków. Chyba nawet nie mają celów informacyjnych. Wszystkie wymienione rzeczy były brane pod uwagę, ale po dłuższych obserwacjach, wyjątki zdawały się zbyt częste.
Największe przeżycie miało miejsce kilka lat temu podczas nurkowania. Podpłynął do niej młody humbak, w zasadzie dziecko. Nie było w pobliżu matki. Pływał dookoła niej i nawet ją zaczepiał, lekko poszturchując. Nagle złapał ją za nogę i popłynął w dół. Naturalnie Patricia była przerażona. Młody humbak chciał się z nią bawić, ale gdy zeszli kilkadziesiąt metrów w dół, Patricia straciła przytomność. On to niewątpliwie zauważył, bo nie dość, że powrócił z nią na powierzchnię, przytrzymując jej bezwolne ciało na swej głowie, tak jak matki waleni robią to z nowo narodzonymi oseskami, by zaczerpnęły tchu, tak ten osobnik trzymał ją tak długo, aż Patricia zaczęła się poruszać. Wybudzona z omdlenia, podpłynęła do łódki, a mały wieloryb towarzyszył jej, aż do chwili w której weszła na pokład. Najpewniej chcąc się upewnić, czy wszystko z nią w porządku. Opowieść ta miała służyć chyba za przykład filozofii życiowej, bo na końcu dodała - "Ludzie potrzebują do szczęścia celu. A nie ma większego kopa do tego jak silne, emocjonalne przeżycie" - twierdziła Patricia. Jej znajomy paleontolog, poczuł taką błogość i stan euforii, gdy dane mu było po raz pierwszy odwiedzić muzeum z rzekomo autentycznymi szkieletami prehistorycznych stworzeń. Gdy stał przed majestatem Tyranozaura, zdając sobie sprawę, że spogląda w oblicze mające blisko 100 milionów lat, przed największym drapieżnikiem, jaki chodził po ziemi, poczuł namiastkę czegoś, co w psychologii zwykło się nazywać wyższe ja. Podobne zwierzenia usłyszała od astronoma, niegdyś wielkiego znawcy literatury, dopóki nie odkrył, że nigdy ludzkość nie odkryje wspanialszej historii, jaką możemy poznać dzięki matematyce, fizyce i innym naukom ścisłym. Narodziny i śmierć gwiazd, ogrom kosmosu, - ani Biblia, ani żadne mity o stworzeniu nie mogą się z tym równać. Patricia jest też fanką wspinaczek wysokogórskich, więc z własnego doświadczenia wie, że stagnacja i ciepły, bezpieczny dom, to powolne umieranie. Nie wyobraża sobie, że można w taki sposób marnować życie. Odpowiedziałem coś na przekór, być może pod wpływem niejasnych przeczuć zbliżającej się katastrofy, lub pamiętając złowieszcze sny, tak bardzo sugestywne ostatnimi czasy. Lepsza nuda i monotonność dnia codziennego, jak różnoraka wielość cierpień i zmartwień. Nie umiem dokładnie przytoczyć cytatu i nie jestem pewien kto to powiedział, jakiś filozof, i bardziej się z nim zgadzam. Po tych opowieściach uderzyliśmy w kimę, a mnie się śniła mroczna, wręcz granatowa toń przepełniona wielorybimi pieśniami. Po raz pierwszy czułem niepokój. Może przez opowieści „dziwnej treści” tego wieczora.


     Wreszcie okazja do nurkowania. Nie tylko natrafiliśmy na widzialny Golfsztrom, co Fabrricio wykrył wrak. Upierał się, że to ten przez niego poszukiwany. A dowód miał mocny, gdyż obiekt ukazał się nagle. Dziwna bryła o nieokreślonym kształcie. Chyba tylko ja byłem nieprzygotowany na zjawisko trudne do wyjaśnienia.
Sprawdziwszy stan butli i przyrządów mierzących ciśnienie (czytałem straszny dokument, jak w pierwszych latach nurkowania z butlą tlenową, podciśnienie zassało nurka przez wąziutką rurkę, skóra, mięśnie, organy, ostał się szkielet i to wszystko w ciągu sekundy!) zgodnie z zasadą, siedząc tyłem do wody zanurkowałem. Nurkowanie jest trudne do opisania suchym językiem, bardziej by tu pasował wiersz do oddania emocji, jakie temu towarzyszą, ale że ja całe życie brzydziłem się poezją, będę musiał zbliżyć się w rejony patosu. Zanurzenie, szczególnie pierwsze, wzbudza szereg emocji i doznań zmysłowych dotąd niespotykanych. Wyobrazić sobie można, że oto człowiek rodzi się na nowo, zapewne za sprawą odczuć, które nie mają analogii z doświadczeniami wyniesionymi z życia na powierzchni. Jedynie pierwotniejsza część naszej jaźni, głębszy podświadomy umysł, rozpoznaje jako odległe początki bytu, gdy jako embrion spoczywaliśmy w ciemnych wodach. Szum w uszach, bulgot tlenu, błękit toni wodnej nabierający głębszych barw, aż po granat i czerń, niesamowite ciśnienie nienapierające na ciało, jakby esencja naszego istnienia zawarta w płynach ciała, chciała rozerwać bariery nadające ludzkie kształty, formę odrębnej istoty i zjednać się z duszą wody, która nas pochłonęła niczym świadoma istota. Towarzyszy temu euforia, bo doświadczamy nieznanego, strach, gdyż znajdujemy się w nowym środowisku, usypiająca monotonia, która wprowadza w trans. Uczucie obcości i osamotnienia wręcz się przez nas przelewa, jest to odpychające, lecz ten lęk fascynuje, a po jakimś czasie to uczucie uzależnia.
     Z daleka niczym Jormungand, mityczny potwór morski, przewalał przez ocean swe cielsko Golfsztrom. Bliżej dostrzegłem fragment kadłuba, zawieszony w błękitnej toni wodnej. Kadłub był pochylony nieco z boku, a ja sam miałem wrażenie, jakby obiekt podpływał do mnie, a mój ruch nie istniał. Wody nagle pociemniały. Wrażenie ruchu zatarło się kompletnie, lecz oto znalazłem się na dnie, a statek był cały. Ciężko mi opisać odczucia, opanowały mnie stagnacja i marazm. Jakby od niechcenia, ruszyłem dalej. Minąłem ogromną śrubę napędową. Nikłe światło z góry opromieniało ponurą bryłę. Wpłynąłem przez otwór na mostku, natychmiast dostałem się do dużych luków towarowych wypełnionych rojem ryb, a podłogę zajmowały żółte i purpurowe, rurkowate gąbki. Podpłynąłem do ławicy żywego srebra, nigdy nie mogę pozbyć się wrażenia, że pojedyncze istoty łączą się w jeden wszechumysł, powierzchnia ławicy ugina się, a następnie rozstępuje za każdym razem, gdy próbuję jej dotknąć. Rozpoznałem gatunek, były to lucjany. Na mostku spotkałem żółwia szylkretowego. Uwagę moją przykuł łańcuch. Wypłynąłem na zewnątrz, by sprawdzić, czy ostała się kotwica. Wrak, niby widmo, rozmył się na moich oczach. Po prostu znikł, a przecież dotykałem go, więc nie mógł to być miraż. Wtedy o tym nie myślałem, lecz teraz poraża mnie myśl, że mógł zniknąć ze mną w środku. Zwierzęta także zniknęły.
Tuż przede mną wyrosła ściana prądu zatokowego. Jak zahipnotyzowany podpłynąłem do niego. Nie ja jeden próbowałem go dotknąć, czy przejść przez niego, ale trzeba uważać, bo może porwać, w przeciwieństwie do mieszających się wód, gdy wody z rzek kontynentalnych spotykają się z oceanem. Różnica w wyglądzie jest jeszcze bardziej wyraźna, tam jest to wręcz nieprzejrzysta biała ściana, i wbrew wyobrażeniom nie ma jakiegoś siłowania się.
Podpłynąłem do prądu, który zdawał się być inny niż pozostałe. Gdy go dotknąłem, porwał mnie kilka metrów dalej, trochę pokoziołkowałem, po czym opadłem na dno nieprzytomny.


     Wybudziłem się parę godzin po tym zajściu. Wszyscy są dziwnie nerwowi. Po krótkim odpoczynku, dołączyłem do nich. Zwierzyłem się z mych odczuć, a szczególnie z dziwnego stanu odrętwienia i jednocześnie byłem pewny, że ujrzałem coś... okropne uczucie, bo nie pamiętam żadnych obrazów, ale jakby moje ciało pamiętało, jakby komórki i tkanki zakodowały tamto przeżycie, bo choć bezowocnie próbuje sobie coś przypomnieć, to serce bije jak oszalałe. Oni też mi się z czegoś zwierzyli. Nie tylko znikający wrak i widmowe prądy ich zaniepokoiły. Prowadzili też nasłuch. Jako że zdawałem się być najbardziej opanowany z całej załogi, postanowili puścić mi nagranie. Odgłosy były naprawdę dzikie i niespotykane. Skojarzenia miałem różnorakie, od swojskiego bulgotu, po szum, aż po dźwięki miażdżenia i ocierania. Nie wiem czemu, ale dopiero zaniepokoiłem się, kiedy dźwięki nabrały melodyjności. W wyobraźni widziałem statek zanurzający się w czarne głębiny. Na koniec jednakże doznałem wstrząsu, w monotonne, niskie dźwięki, przepojone niesamowitym poczuciem głębi, wdarł się chaotyczny, kakofoniczny wręcz krzyk. A raczej krzyki i piski. Przy akompaniamencie walących się w gruzy, tytanicznych gór żelaza, przy ogłuszającym gnieceniu i rozdzieraniu stali, krzyki i lamenty kojarzyły się z trzęsieniem ziemi i szumem setek nieszczęsnych ofiar. Najgorsza była jednak ta melodyjność, to było absurdalne i pozbawione swojskości. Gdy nastała cisza, aż mnie zemdliło z przerażenia i nie tylko mnie przeszły lodowate ciarki. To, że na końcu słyszeliśmy wieloryby, dziesiątki osobników co najmniej, nie mieliśmy wątpliwości. Dawid wspomniał o pradawnym stworzeniu, które kiedyś zaobserwował. On sądzi, że doświadczyliśmy mocy nadprzyrodzonych. Następnie napomknął o Trójkącie Bermudzkim. Był zdania, że coś niezwykłego zamieszkuje dno oceanu, a że znajdowaliśmy się w pobliżu domniemanego zjawiska, bo sam osławiony trójkąt nie ma wyraźnych granic, znaleźliśmy się w jego działaniu. Zachary wspomniał o teorii jakoby jakieś silne pole magnetyczne na dnie oceanu powodowało zakłócenia i anomalie. Patricia zaczęła się zastanawiać, czy właśnie odkryliśmy tajemnice „pieśni”. Czy było to wołanie o pomoc wszelkich rozumnych stworzeń? Przestroga przed czymś strasznym, co spoczywa w głębinach? Podważyła nawet intencje młodego humbaka, który ją pociągnął na dno. Może chciał jej coś pokazać? Może owo zjawisko porwało jego matkę? Brzmiało to tyleż infantylnie, co upiornie.


     Jest coraz gorzej. Po kolejnym złowieszczym koszmarze wybudziłem się i ujrzałem moje zapiski. Piszę w laptopie luźne przemyślenia, ale to co po wybudzeniu znalazłem na biurku, było spisane moim charakterem pisma. Może lunatykuję, ale pogryzmolona kartka była spisana chwiejną, rozdygotaną ręką, jakbym był skrajnie nerwowy, lub pisał po forsownym wysiłku fizycznym. „W pamięci mam obrazy, co rozchodzą się jak echo w jaskini, rozchodzą jak kręgi na wodzie. Nie ma tam źródła, wszystkie wrażenia są jak połyskliwe nici, idealnie symetryczne, jak obręcz, ale nie ma esencji i konkretu, tylko mgliste wrażenia. Pojedynczy blask na wodzie, co mnie tak urzekł, rozszedł się na miriady odłamków przy kołysaniu potwornego giganta, jakim jest ocean. W mojej dziwnej pamięci nie ma przyczyny. Blask na wodzie skojarzył mi się z uśmiechem dziewczyny w kawiarni. Nie ma zdarzenia, tylko pojedyncze sceny, jak zastygłe w czasie, są tajemnicze jak pokryte sepią stare zdjęcia, nie znam powodu szczerego śmiechu, ta scena zatrzymana na zawsze jest bardziej symbolem, eterycznym, nieuchwytnym wrażeniem. Tym był blask na wodzie”. Co miały znaczyć te brednie? Nie przyznałem się do tego przed nikim z załogi, i tak byli w minorowych nastrojach. Każdy gadał, byleby gadać, próbowaliśmy zapomnieć, a że praca była na ukończeniu, rozmawialiśmy głównie o tym, co będziemy robić na lądzie.
Lękam się snów. Tym razem widziałem moją koję, była pusta, nikt w niej nie spał, a ja zdawałem się być niewidzialny. Materac i poduszkę pokrywała pajęczyna. Szary popiół pokrywał całe pomieszczenie. Po wybudzeniu nie czułem strachu, lecz smutek, był dojmujący. Czułem żałość, chciało mi się płakać, choć nie znałem przyczyny. Znowu coś napisałem. „Wielki ocean wzywał mnie od dzieciństwa. Jakby pierwotne korzenie, sama esencja bytu upominała się o zaginionego syna. Przepastne masy wody, niczym jeden organizm, rozpadł się na miliardy osobnych istnień, oderwanych od macierzy. Błądzą, zlęknione i samotne, pożerające siebie nawzajem. Jakby rodziciel wyrzekł się i pozostawił nas na pastwę losu. Spragnione jedni jaką kiedyś byliśmy, zaczęliśmy pochłaniać, zabierać, zabijać. Myślę, że początek wszelkiego życia był rajem, reszta, wszelkie poczynania, ambicje i dążenia, to zagłuszanie tęsknoty za początkiem, gdzie byliśmy jednym w pokoju. Destrukcyjne niszczenie i zabieranie na całej drabinie ewolucyjnej, jest niczym innym jak próbą powrotu do jedni.
Gdy w końcu spełniłem marzenie, ujrzałem wielki przestwór oceanu, poznałem jego mieszkańców i zanurzyłem się w głębiny, ekstaza płynnie przeszła w strach, a zjednanie się z oceanem oznaczało jedność z ciemnością, która jak jad zatruła mi umysł. Transcendencja okazała się porażającą grozą. Ostatecznie nie poznałem prawdy, choć nie wiem, czy jeszcze żyję, i czy można by to nazwać życiem.
Pierwotne archetypy, kryjące się w głębinach nie są przetłumaczalne dla jaźni, nie mogą być objęte rozumem pojedynczej istoty. Dobrze kojarzył profesor Jung, że arche to pierwotny jeden wszechumysł. Musnąłem rąbek prawdy i już wiem, że nie ma tam nadziei. Dla istoty czującej wpatrywanie się w te straszliwe głębiny może przynieść tylko szaleństwo. Poszukiwanie światełka okazuje się złudzeniem i pułapką, jak to robią te potworne stworzenia w głębinach. Widząc głębinowe ryby, nie mogę ich kojarzyć inaczej jak wykręcone, spotworniałe dusze. Analogia jest dla mnie oczywista. Schodziłem coraz niżej. Pokonywałem kolejne poziomy. Pelagial, abbysopelagial, bental, jak z podświadomością. Coraz większe ciśnienie, coraz trudniejsze zapory do pokonania. Od nauczycieli nurkowania po kolegów po fachu, wszyscy są urzeczeni, płynnym kolosem, zafascynowani jego mieszkańcami. Mało kto dotarł do poziomu potworów czających się w ciemnych głębinach, ale ja sięgałem dalej, pod potwornością czającą się na dnie, jest tam prawda, która poraża i odbiera wszelką nadzieję. Nie ma dla mnie ukojenia, ratunku w śmierci, jest tylko strach, któremu muszę się poddać. Nikt tak jak ja nie zetknął się z wątpliwością istnienia własnej duszy. Teraz już wiem, że ciemności pozostaną ze mną na zawsze. Wiem, co czai się tam pod spodem. Coś złego.” Ponure rozmyślania były obce mojej naturze, nie przeczę, że czułem w życiu coś podobnego, ale zawsze tłumiłem takie uczucia ciężką pracą. Jestem człowiekiem czynu. Patricia przyznała, że najbardziej lubi we mnie to, że nigdy się nie poddałem. Była pełna uznania, gdy opowiedziałem jej, w jaki sposób spełniłem marzenie. Chciałem badać oceany. Dziadek kupował mi książki popularnonaukowe o zwierzętach żyjących w morskiej toni. Oglądaliśmy razem programy o podobnej tematyce, uwielbiałem filmy o rekinach. Popierał mnie w mych marzeniach, w przeciwieństwie do rodziców, lecz gdy umarł nie miałem w nikim wsparcia. Rodzice mnie zniechęcali, mówili, że jestem za słaby z matematyki, chcieli bym miał jakiś realny zawód, po którym bym znalazł jakąś godną pracę. Zostałem mechanikiem, znałem się na silnikach, i byłem dobry z angielskiego. Znalazłem pracę na statku badawczym. Większość czasu spędzałem pod pokładem, ale udało się. Następnie zdałem studia, miałem znajomości i było już z górki.
     Trochę przyznałem się Zachariaszowi, że mam koszmary, dał mi zapalić zioła bym się odprężył, jednakże to nic nie pomogło. Następny sen był jeszcze straszniejszy. Choć sam już nie wiem, czy był to sen. Opanował mnie paraliż senny. Bezbronny bałem się, bo wiedziałem, że tak się zapowiada kolejny horror, kolejna manifestacja, głęboko w to wierzę, mego chorego umysłu. Apokaliptyczne dźwięki dobywały się spoza łodzi, szaleńcza burza jednak nie rzucała nami. Nagle go wyczułem, oślizgłe ciało przywarło do burty i zaczęło się wspinać, dopiero wtedy łódka się lekko przechyliła. Wszedł na pokład. Jego człapanie było powolne i ociężałe. Jakby słoń stawiał kroki. Przyłożył dłoń do drzwi kajuty, po czym ta zaczęła rdzewieć. Wraz z rdzą, poczęły rozrastać się ukwiały, zwapniałe muszle i glony. Tym razem mnie dostanie. Gdybym mógł płakać, krzyczeć, cokolwiek. Tego typu grozy jeszcze nie czułem, totalnie obezwładniony, dodatkowo w dziwaczny sposób strach, był pomieszany z tkliwą żałością i rozpaczą. Wlazła spaczona sylwetka człowieka, wychudzona, rozciągnięta, częściowo zmiażdżona. Na oko dałbym mu z 40 kg wagi, lecz ten stąpał jakby ważył z pół tony. Jakaś osobliwa aura ciśnienia wokół niego się unosiła i załamywała przestrzeń wokół, jakby fragment toni wodnej nie chciał go opuścić. Podszedł do mnie, a straszliwe ciśnienie zdawało się wgniatać me ciało w koję. Z bliska, twarzą w twarz rozpoznałem go. Nie zmienił się bardzo, nawet tam na dnie. Pomimo przekrwionych oczu, trupio bladych ust, pomimo niebieskich żyłek na wklęśniętych policzkach i spękanej skórze na czole, to byłem ja. Porwał mnie jedną ręką jakbym nic nie ważył. Potem pamiętam szum wody, otaczały mnie ciemności. Ciągnął mnie w otchłań. Z ciemności wyłoniły się macki. W przerażeniu zemdlałem. O ile można było powiedzieć coś takiego o śnie.
Musiałem się załodze przyznać do snów i somnambulicznego pisania. Miałem przekrwione oczy i włosy zaczęły mi siwieć przy cebulkach. Pojawiły się też problemy z sercem. Trzęsły mi się ręce. Po ostatnim śnie wyrzuciłem zeszyt i długopis do wody. Nowy tekst pojawił się w laptopie. „Nie bał się nigdy oceanu ten co oglądał go z plaży, wypłynął łódką może milę morską od brzegu, czy pracując na łodzi rybackiej, stępił zmysły monotonią. Oglądanie w tv programów naukowych też nie sprawi, że poczujecie prawdę. W tym wypadku także nie sprawdza się ogólne przeświadczenie, że poznając dogłębnie temat ulatnia się gdzieś tajemnica nieznanego. Wręcz przeciwnie, im lepiej poznawałem tajemnice głębin, tym bardziej mnie przerażał, a jednocześnie uzależniał. Mogę tak jeszcze długo, mam dużo czasu tam gdzie się znajduję, a czas jest tu względny. Podobnie jak spotkanie wielkiego przestworu zesłało na mnie transcendencję, przewartościowało mają nic niewartą ludzką istotę, jakbym spotkał boski byt, a jednocześnie otwarły się w mym umyśle jakieś nowe przestrzenie postrzegania, nowe horyzonty, jakbym doznał olśnienia, niby duch święty, tak głębiny potrafią przejąć ludzkiego ducha jeszcze większą bojaźnią i olśnieniem, bądź zamroczeniem i wtrącić w otchłań żałości jak to było w moim przypadku”. Wszyscy próbowali mnie pocieszyć. Mój Boże, chorobą psychiczną!
Doświadczenie z ostatnich dni złamało mnie. Nawet Fabriccio próbował. Widok mojego Wiliama Wilsona był nienaukowy, bo przecież na dnie jest tak straszne ciśnienie, że to powinno być spłaszczone. Był w błędzie. Łódź podwodna zapadnie się w sobie jak gniecione jajko, lecz ciało ludzkie się wiele nie zmieni, pomimo tego, że ciśnienie jest tam straszne. Jesteśmy w 65% wypełnieni wodą, a woda jest nieściśliwa. Pozostali to wiedzieli, ale nikt się nie odezwał, by go sprostować. Patricia dała mi coś na sen. I snów nie było, tylko zrozumienie. Wiedziałem już wszystko. Po przebudzeniu otwarłem laptop, by zobaczyć co mi napisał. „Teraz gdy rozumiesz, możesz w pełni poczuć naszą udrękę i niekończący się terror, jaki zgotowały nam głębiny. To jedyny bóg, a my niemal końcowe ogniwo ewolucji, stanowimy jego rozrywkę i pożywienie. Współczuj mą samotność rozciągniętą na tysiące lat”.
Moje drugie ja łączy nasze jaźnie, przeważnie w snach, zabiera mnie do siebie, widzę i czuję to samo co on. Miażdżące ciśnienie cal po calu, zgniata i zniekształca nasze ciało. Zimno przenika aż do kości, oraz ciemność totalna, smolista i nieprzenikniona. Czasami z marazmu wytrącają żałobne dźwięki, słychać monotonne bulgotanie i skrzypienie blach, wibrują dogłębnie jak dzwony w katedrze, trzeszczący kadłub wraku jak organy. Śpiew wielorybów, jako chór mnichów. Jedyna muzyka, na jaką stać głębiny.
Pieśni te, porażają mnie okropną rozpaczą, teraz gdy znam ich znaczenie. Nikt nie będzie na niego czekał, już nikogo nie spotka. Nie ma ucieczki i wyzwolenia, na wieki uwięziony. Nikt nie przyjdzie. Jest tylko jeden bóg, ale jest to zły bóg. Ocean. Stworzył wszelkie życie. Rozumne istoty, samoświadome, by mogły zachwycać się jego pracą. Przyoblekł nasze dusze ciałem, byśmy mogli doświadczyć życia, cierpieć i umierać. Innego celu nie ma. Stworzył życie dla własnej rozrywki i dla pożywienia. Nasze męki i śmierć nie są bezsensowne, mają służyć jemu. Próbujemy się oszukiwać. Prawda leży zarówno w jądrze, jak i jest rozproszona wokół, niekształtna jak mgła. Zbiorowa świadomość ludzkości i wszelkiej ziemskiej inteligencji spycha tę wiedzę w podświadomość, w archetyp. Zmyśliliśmy niebo, ale tego nie ma. Ateiści i ponurzy filozofowie negują duszę, a nawet samoświadomość sprowadzając nas do mechanizmów, bez jaźni, duszy i samoświadomości. Niestety mamy dusze, tylko że przeznaczone na zagładę. Dzięki Bogu są śmiertelne te dusze. Do tych przemyśleń już się nie przyznałem, choć zaniepokoiłem ich swoją teorią na temat grawitacji i czasu. Przyśpieszony obiekt do prędkości światła niemalże zatrzyma się w czasie. Dla świata zewnętrznego może upłynąć 50 lat, dla obiektu, ledwie 5. Podjąłem dalej, że im większa masa, tym zakrzywienie przestrzeni i czasu też większe. Zrozumieli, o co mi chodzi, tylko że myśleli o zaginionych statkach i samolotach. Jak okrutne to musi być doświadczenie dla istoty rozumnej. Bicie serca raz na 5 lat. W tym czasie wdech i wydech. Po jakim czasie on umrze? Ile musi minąć tysięcy lat, zanim nastąpi upragniony koniec? Zbyt okrutne, nieludzkie. Nie wspominam im o tym. Chcę już tylko jednego.
     Gdy skończyliśmy i wysiadłem na stały ląd, poczułem, że to nie moje miejsce. Cierpiałem poczuciem winy, że go zostawiam samego, tam w dole, i jeszcze większy wstyd, że moje cierpienia są niczym w porównaniu z jego losem. Nie mogłem już tego znieść, wyrzutów winy i strachu, a strach wiązał się z koszmarnym oczekiwaniem, aż znowu nastąpi połączenie i znowu usłyszę jego myśli i będę czuł to, co on. Tuż przed przybiciem do portu zapadłem w drzemkę i znalazłem się w jego skórze. O Boże, co za terror, prędzej umrę, jak znowu to przeżyję. Dźwięki zgniatania tonącej łupiny i po nieskończenie długich, smoliście czarnych godzinach, które zdały mi się dniami, rozpaczliwą, przepełnioną jękiem toń, nawiedzają blade ogniki. Światło, upragnione od tak dawna, staje się przekleństwem. Rozumiem co czujemy, kiedy wspomnienie światła zdało się umrzeć, a wraz z nim pragnienie, oto zarzewie nadziei rozprasza mrok. Po stokroć przeklęte. Rozniecona nadzieja otwiera zabliźnione rany. To co mogłoby ukoić, przynosi stare cierpienie. Wspomnienia z górnego świata, którego on nigdy już nie zazna. A ten, kto pragnie niemożliwego, popada w szaleństwo. Popękana szyba na mostku, zepsute przyrządy nawigacyjne i ster. Obraz znika. Następnie błękitny blask ukazuje korytarz, wąski i pordzewiały. Następnie kajuta, magazyn. Ognik znika gdzieś w labiryncie statku. I pojawia się tuż przed mymi oczami, teraz rozumiem czemu małe, kolorowe rybki uciekały od trędowatej poświaty. Potwór, którym też się stanę, tak się dzieje z ciałem i duszą. Inaczej nie może być w tym miejscu. Ono zmienia, adoptuje nas.
Po wybudzeniu, bez pożegnania wysiadłem ze statku i wbiegłem pod samochód. Marzyłem już tylko, aby uwolnić się od cierpienia.
Ocknąłem się w szpitalu. Przyjaciele przyszli w odwiedziny. Patricia i reszta martwią się o mnie. Pocieszają, próbują rozśmieszyć, przynajmniej próbują. Czuję się nierzeczywiście, jakbym znajdował się pod wodą, zupełnie jakby mój mózg pławił się w jakiś halucynogennych substancjach. Niewidzialna, gruba szyba oddziela mnie od rzeczywistego świata. Patricia ściska mnie mocno, dotyka mej dłoni, mówi że wszystko będzie dobrze, jest przy mnie. Słowa idą do mnie jakby z oddali, ledwo czuję dotyk, jakbym miał przypalone nerwy. Uczucia są jak zimne popioły, odległe wspomnienie ognia i ciepła. Nie ma schronienia ani ogniska, przy którym można się ogrzać. Uciekam, postanawiam umrzeć. Czuję krzątaninę wokół siebie. Używają respiratora. Słyszę pojedynczy dźwięk, żałosny i monotonny, jakby to sam wszechświat jęknął na końcu czasu. Uciekłem od Niego i od świata.


     Zostałem sam. Nie czuję go. Nie mam z kim dzielić bólu. Nie ma tu nadziei, światła ani ciepła. Są upiorne sny, wykręcone jestestwo, żałosna wegetacja jako substytut życia. Zamiast ruchu, stagnacja i wyczekiwanie. Trzeba się poddać ciśnieniu, które przytłacza i spycha na samo dno, a zimno uspokaja. Wszelkie aspiracje i ambicje, stają się nieznośną psychiczną agonią, dopóki się nie poddasz depresji wielkiego oceanu. Kojący bezruch, zmęczenie materiału tonącego statku i lament wielorybów jako jedyne dźwięki przypominające muzykę, popadanie w wieczny sen przy akompaniamencie ciarek, optymistyczne zimno, rozmazane, zniekształcone wspomnienia. To wszystko, czym jestem. Setki lat samotności. Porażony wiecznym strachem, przeżywający na nowo okrutną ciemność. Pogrzebany na zawsze. Powoli tonę, by skończyć w uścisku bezmyślnego boga, który żre dobre wspomnienia, pije w niewygasłym pragnieniu moją melancholię.
Odpowiedz
#2
Przeczytałem pewną część opowiadania. Na razie informuję o następujących drobnych błędach:

Cytat:Mimo to poczucie izolacji zostało, pomimo innego środowiska, czy większej ilość pracowników.

Powinno być "ilości" zamiast "ilość".

Cytat:Patricia W, słynny biolog morski

Jeżeli W to pierwsza litera nazwiska, to potrzebna jest kropka po W. A może, to takie jednoliterowe nazwisko?

Cytat:Po wszystkim mieliśmy mieć całkiem wiarygodne dane odnośnie ilości populacji, terenów łowiskowych, i przede wszystkim długości życia, która dzięki ostatniemu rekordowemu osobnikowi doszło do 213 lat.

Powinno być "doszła" zamiast "doszło".

Cytat:Plamy nieregularnie skupionych błękitnych świateł na żywo wyglądały pięknie, lecz nagrywając je, na filmiku świetlisty ocean wyglądał kiczowato.

Sądzę, że powinno być "kiedy nagrywaliśmy" zamiast "nagrywając". Bo przy użyciu imiesłowu przysłówkowego wychodzi w tym przypadku, że to ocean nagrywał.

Cytat:Był to jeden z tych rzadkich zdarzeń, gdy prądy z dna oceanu wypływały na wierzch, ujawniając to co być może, od stu lat drzemało w głębinach.

Powinno być "Było to jedno" zamiast "Był to jeden".

Cytat:„Zanim zaczniecie się śmieć, lub pomyślicie sobie coś”... wyraźnie zaakcentował te słowa.

Chyba powinno być "śmiać" zamiast "śmieć".

Cytat:Pierwsze spotkanie z humbakiem, wywarło na mnie kolosalne wrażenie, ewentualnie jeszcze olbrzymi sztorm, gdzie fale rzucały kilkaset tonową Oceanią jak zabawką i na tle których ten ponad trzystu metrowy statek był maleńki.

Słowa "kilkusettonową" i "trzystumetrowy" należy pisać łącznie (przy czym w pierwszym z nich po drugim "k" powinno być właśnie "u", a nie "a").

Cytat:Tym razem będąc na małej łódce w czteroosobowym składzie, doświadczenie było głębsze, prawie mistyczne.

Błędne użycie imiesłowu przysłówkowego, jak już było wcześniej. Poprawić można np. pisząc "miałem głębsze doświadczenie" zamiast "doświadczenie było głębsze".

Cytat:Nagle wyłonił się tuż za burtą, niczym biało szara góra, spojrzał się na mnie, po czym podniósł olbrzymią płetwę i jak by od niechcenia pacnął nią w wodę.

Powinno być "biało-szara" przez łącznik, a "jakby" łącznie.

Cytat:I jeszcze pieśni Humbaków.

Chyba "humbaków" powinno być małą literą.

Cytat:Nagle złapał ją za nogę i popłyną w dół.

Powinno być "popłynął" zamiast "popłyną".

Cytat:Jej znajomy paleontolog, poczuł taką błogość i stan euforii, gdy dane mu było po raz pierwszy odwiedzić muzeum z podomierz autentycznymi szkieletami prehistorycznych stworzeń.

Chyba zamiast "podomierz" miało być coś innego, ale nie wiem, co.
Odpowiedz
#3
(20-06-2019, 15:07)Ahab napisał(a): Ostatnimi czasy, raz na pół roku(przecinek?) wypływaliśmy na Ocean Spokojny. Z początku mogłem rozwijać swoje pasję jako oceanolog,(kropka) badaliśmy ekosystem na różnych głębokościach,(kropka) najniżej jak udało mi się zejść, to było prawie 250 metrów. Potem przejąłem bardziej pożyteczne, aczkolwiek mniej ciekawe obowiązki, gdy awansowałem na dużo większy VR Oceania. Wykorzystywaliśmy fale elektromagnetyczne do lokalizacji złóż ropy lub innych gazów np. węglowodorów. (błąd stylistyczny sugerujący, że ropa jest gazem) Głównie zajmowałem się robieniem map geologicznych struktur dna morskiego. Pracując dla polskiego Instytutu Gdańskiego, byłem ograniczony praktycznie do morza Bałtyckiego,(kropka) korzystając z okazji, przeniosłem się na rosyjski pokład, gdzie sprzęt był lepszy i podobnie było z warunkami. Oceania była o 100 m dłuższa a ekipa zwiększyła się większa z 20 na 50 osób.
(...)
Mimo to poczucie izolacji zostało, pomimo innego środowiska, czy większej ilość pracowników. Odosobnienie było podobne,(kropka) każdy pochłonięty pracą zachowywał dystans.
(...)
Tym razem miałem do dyspozycji specjalne działka transmisyjne,(kropka) dzięki nim przechwytywaliśmy fale dźwiękowe posyłane na dno morza. Następnie echo wystrzału przechwytywał hydrofon, moje ulubione narzędzie nasłuchowe. Z nim była prosta sprawa, bo wystarczyło holować go za statkiem. Moje zadanie na tym się kończyło,(kropka) przesyłałem dane dalej, by kolejni specjaliści ustalali gdzie i kiedy można zacząć odwierty.
(...)
Być może życie jest tam powykręcane i upiorne, jednak nazwałbym to bogactwem w porównaniu z tym (przecinek) co czułem wewnątrz. Zimno i pustka nie było domeną wód(przecinek?) lecz ludzi z którymi pracowałem, istot które mnie otaczały, nawet ci na lądzie, moja rodzina i ja sam,(kropka) ludzkość zdawała mi się coraz bardziej obca i nieprzyjazna.
     Okazja nadarzyła się w instytucie nauk w Norwegii. Zlecenie trwało nie dłużej jak trzy miesiące, lecz zgodziłem się bardzo chętnie. Nie dość, że dano mi szanse badać Wala Grenlandzkiego (nie powinno być z małej?) (wyjątkowo ciekawy typ wieloryba, który nie wędruje sezonowo, tylko zostaje cały rok na obszarze żerowania), gdyż główny obszar moich działań to granica między Morzem Norweskim, a Grenlandzkim, to jeszcze miałem przyjemność współpracy z amerykanką - Patricia W, słynnym/ą biologiem/żką morskią, (wariant zależy czy chcesz ją opisywać w rodzaju męskim czy żeńskim) wyspecjalizowała specjalizującą się w ssakach.
(...)
Te zwierzęta są wyjątkowe, nie tylko z powodu rekordowego wieku, czy odmiennych zwyczajów względem migracyjnych, ale także kopulacja jest skrajnie inna. Mają największe i najcięższe jądra w rządzie waleni, bodajże 3 tony,(kropka) także w spółkowaniu wygrywa ostatni samiec, jako że nasienie jest wprowadzane pod takim ciśnieniem, iż wypłukuje swych poprzedników. Nikt nie umiałby tak zabawnym gestem pokazać ciężkich kule, jako aluzji do jąder. Nigdy nie myślałem o Patrici inaczej jak o przyjaciółce, nie tylko dlatego, że miała już męża i dwójkę małych dzieci, ani w przypływie użalania się(przecinek) że „za wysokie progi”. Bardziej chodziło mi o zachowanie czystej przyjaźni, nie obciążonej oczekiwaniami. Nie chciałem tym razem tego zepsuć.
W wolnych chwilach mogłem nacieszyć się widokiem bogatej fauny morskiej, typowej dla tamtego regionu. Napatrzeć się mogłem, bo następnie zmierzaliśmy w stronę Spitsbergenu. Liczne ptactwo, foki, ryby, a nawet dwa razy widziałem niedźwiedzia polarnego.
    Po ukończeniu zadania, razem podjęliśmy (zatrudniliśmy?)się w instytucie na Haiti, i tym razem rozpoczęliśmy pracę bliżej równika. Chcieliśmy zbadać populację migrujących Humbaków. (nazwa gatunkowa z małej) Był to przełom marca i kwietnia, kiedy walenie wędrują z zimowych żerowisk, bogatych w kryl, do ciepłych obszarów lęgowych, bliżej równika. Prócz mnie i Patrici był jeszcze Zachary, czarnoskóry hawańczyk z dredami, który często lubił się odprężać marihuaną, ale nie przeszkadzało mu to w pracy,(kropka) był godny zaufania i kompetentny. Zajmował się sprawami technicznymi, miałem z nim wspólne tematy, bo sam podobnie zaczynałem. Oprócz niego był jeszcze Następnie był z nami David, Latynos, który wyrwał się ze skrajnej biedy i przemocy na ulicy, dzięki wstąpieniu do wojska. Pomimo kompletnej załogi, przyjęliśmy na naszą łódź badawczą Włocha, który zajmował się wrakami. Zgodziliśmy się na jego towarzystwo, bo dzięki niemu mogliśmy zastosować najnowszy rodzaj echosondy i sonaru bocznego. Przedstawił się jako Fabricco, choć jestem niemal pewny, że nie podał nam swojego prawdziwego imienia,(kropka) jakoś czułem, że nie pasowało do niego. Pierwszy raz spotkałem Włocha, który był małomówny, pochmurny i nerwowy, nie w sposób agresywny, sam zdawał się być zlękniony. 

Na razie pierwsza część. Pominąłem sprawy na które zwrócił już uwagę mój przedmówca.
Odpowiedz
#4
Witam. Dziękuję za poświęcony czas i wyłapanie baboli. Mam nadzieję, że op, nie okaże się złe coby wasze poświęcenie nie poszło na marne. Także próbuję jeszcze raz przysiąc żeby choć trochę mniej błędów było w dalszej części. Większość poprawiłem wedle zaleceń. Nie jestem pewny pisowni nazw gatunków jeśli chodzi o pisanie z małej czy dużej, i przyznam się nie umiem ogarnąć czasów, chyba pisanie w pierwszej osobie mi nie służy. W każdym razie okazuje się trudne.
Pozdrawiam.
Odpowiedz
#5
W dalszej części zauważyłem następujące drobne błędy:

Cytat:Wyobrazić sobie można, że oto człowiek rodzi się na nowo, zapewne za sprawą odczuć, które nie mają analogi z doświadczeniami wyniesionymi z życia na powierzchni.

Powinno być "analogii" (z dwoma "i") zamiast "analogi".

Cytat:Szum w uszach, bulgot tlenu, błękit toni wodnej nabierający głębszych barw, aż po granat i czerń, niesamowite ciśnienie nienapierające na ciało, jakby esencja naszego istnienia zawarta w płynach ciała, chciała rozerwać bariery nadające ludzki kształty, formę odrębnej istoty i zjednać się z duszą wody, która nas pochłonęła niczym świadoma istota.

Powinno być "ludzkie" zamiast "ludzki".

Cytat:Rozpoznałem gatunek, były to Lucjany.

"Lucjany" powinno być małą literą.

Cytat:Był zdania, że coś niezwykłego zamieszkuje dno oceanu, a że znajdowaliśmy się w pobliżu domniemanego zjawiska, bo sam osławiony trójkąt nie ma wyraźnych granicy, znaleźliśmy się w jego działaniu.

Powinno być "wyraźnych granic" albo "wyraźnej granicy" zamiast "wyraźnych granicy".

Cytat:Trochę przyznałem się Zachariaszowi, że mam koszmary, dał mi zapalić zioła bym się odpręży, jednakże to nic nie pomogło.

Powinno być "odprężył" zamiast "odpręży".

Cytat:Patrricia dała mi coś na sen.

Powinno być "Patricia" zamiast "Patrricia".

A co do treści, to obawiam się, że nie zrozumiałem fabuły. Czy nie mógłbyś podać krótki opis fabuły w kilku zdaniach? Oczekiwałem jakichś ciekawych zdarzeń w oceanie, a natomiast przeczytałem o jakichś pochmurnych zdarzeniach w psychice narratora. Chyba nie jestem przyzwyczajony do tak długich opisów stanów emocjonalnych i dlatego trudno mi było zrozumieć sedno tego, co się dzieje w opowiadaniu. A ten statek na dnie, który zniknął, był rzeczywistym niewyjaśnionym fenomenem czy też snem?
Odpowiedz
#6
Pechowe dla mnie to opowiadanie. Sądzę, że kompletnie mi nie wyszło. Pierwotnie miała być futurystyczna technologia gdzie do drona przypominającego batyskaf miał się podłączać bohater i w ten sposób eksplorować ocean, czy podpływać do niebezpiecznych zjawisk. Miał trochę po matriksowsku się łączyć z urządzeniem, umysł kopiował się do batyskafu. i Gdy nastąpiło nadnaturalne zjawisko, bo to był trójkąt bermudzki, skopiowany umysł miał utknąć na dnie. A olbrzymie ciśnienie i niezbadane olbrzymie obszary miały nadawać coś z mistycyzmu. Miały przypominać nawet inny wymiar gdzie czas biegnie inaczej. Uwięziony cybernetyczny umysł przeżywałby grozę swojego położenia i telepatycznie łączyłby się z człowiekiem na powierzchni. Podczas zbierania ciekawostek natknąłem się na interpretacje gry Soma, która miała niemal identyczne założenia. O ile gryzło mnie jakim cudem wpadli na podobny pomysł, okazało się, że mieliśmy wspólne lektury. Ludzie żyjący na podmorskim ryfcie - "Rozgwiazda". Rozważania nad istotą rozumu, ego i mocna hipoteza tworzenia iluzorycznej osoby (gdy mówimy ja jestem) czyli bycie samoświadomym to iluzja. - "Ślepowidzenie".
Skopiowanie obecnej jaźni, sprawi, że już są dwie czujące istoty, która jest prawdziwa? Gdyby tak kopiować w nieskończoność, jaką wartość miałoby nasze jednostkowe ja?
W każdym razie wywaliłem praktycznie wszystko co przypominało powyższe inspiracje. I po wykastrowaniu op, z technologicznego aspektu zostało bardzo blade sf.
Sam w pewnym momencie zainteresowałem się psychiką i przestałem zważać na historię. Tak naprawdę jest to historia o człowieku, który popadł w depresję, nie umiał znaleźć kontaktu z ludźmi i postanowił umrzeć. Przeżycia drugiej jaźni. To co go spotkało jest chyba dla mnie najgorszym koszmarem. Już samo oglądanie programów przyrodniczych gdy badają dna oceanów jest przerażające. Jedno z najstraszniejszych miejsc. Więc jego los i sam ocean to już alegoria do stanów psychicznych. Im głębiej tym większe ciśnienie. Gdy umysł jest obciążony tymi najcięższymi emocjami, myślami, agonia i odczucie przebywania samotnie w mroku jako aluzja do pokonywania warstw w oceanie. Dawid Lynch lepiej by to zrobił.
Myślę, że ten specjalny prąd był zjawiskiem jakby z innego wymiaru i to co w niego wpadało trwało zawieszone między życiem i śmiercią, więc uważam, że statek był choć chwilowo materialny.
Nie wiem czy coś wyjaśniłem, sam sobie banie z mózgu zrobiłem. Pamiętam, że zaczynałem z dobrymi chęciami i jasnym planem. Teraz chyba ktoś musi mi wyjaśnić o co mi chodziło.
Mam nadzieję, że nie zamotałem za bardzo.
Pozdrawiam.
Odpowiedz
#7
Dziękuję, że trochę wyjaśniłeś. Smile
Odpowiedz
#8
Od kilku lat plywam na statkach, a aktualnie przebywam na drillshipie - to taki statek platforma - I powiem ci, ze wcale nie jest tak zle. W dzisiejszych czasach pracodawcy sa swiadomi impaktu odosobnienia na psychike pracownikow I klada duzy nacisk na integracje, komunikacje I kontakt z rodzina. Szesciomiesieczne rejsy to juz skrajna rzadkosc dzisiaj, moze na rybakach jeszcze ktos tak plywa, bo wiem, ze czteromiesieczne polowy maja.

Pierwsza czesc mojej wypowiedzi zabrzmiala jakbym sie z toba nie zgadzal, zgadzam sie calkowicie, tylko chcialem zaznaczyc, ze teraz sie to zmienilo. Ale samotnosc, depresja, melancholia nadal nam towazysza na morzu I jesli ktos nie znajdzie w sobie checi na odrobine socjalizacji z zaloga, to moze sie to dla niego skonczyc depresja, czy zalamaniem nerwowym.

Poczatek bardzo mi sie podobal, widac, ze wiesz o czym piszesz, plywalem troche na SSV (seismic support vessel) wiec liznalem nieco terminologii, bardzo mi sie to spodobalo, bo nie raz, nie dwa ludzie uzywaja terminow, ktore sa im obce, tylko dlatego, ze fajnie brzmia I pozniej potworki z tego wychodza.

Reszte doczytalem do konca, nie lubie dramatow o klimacie depresyjno/samobojczym, a tymbardziej bohaterow uzalajacych sie nad tym jaki swiat jest okrutny a oni nic nie znaczacy, wiec totalnie do mnie nie przemowilo. Imho z ciekawie zapowiadajacego sie paranormal sci-fi wyszla nudna psychodela. Ale za to warsztat masz bardzo dobry!
Nie robię wyjątków. Czarny, niebieski, pomarańczowy, czy nawet zielony jak zajdzie potrzeba.
Odpowiedz
#9
Witam.
Ogólnie się zgadzam.
Raz spotkałem w barze gościa co był marynarzem, to taki kolega kolegi. Był właśnie po 6 miesięcznym rejsie na statku badawczym na oceanie spokojnym. Olbrzymie wrażenie na mnie zrobił. Szczególnie testy na pływanie były hardkorowe. Naprawdę się wciągłem, bardzo ciekawe rzeczy.
Fakt, nie było moim zamiarem wprowadzać nudy i trochę olewać fabułę, ale bywa tak, że coś samo się pisze, czy przejmuje dowodzenie. Dużo czytałem, oglądałem i wyobrażałem sobie głębiny i chyba straszny dół mnie złapał przy pisaniu i skupiłem się na odczuciach. Co ciekawe, też nie lubię dramatów, a kiedy jeszcze są złe zakończenia, sam źle się czuję. Fajne jest to w pisaniu, że można się dowiedzieć czegoś o sobie, co siedzi w głowie a czego człowiek by się po sobie nie spodziewał. Czy główny bohater się użalał nad światem i sobą. Nie do końca, sądzę, że próbował z tym walczyć. A od przebywania w głębinach bez możliwości ratunku to miał wybór albo popaść w zapomnienie albo oszaleć. Chociaż faktycznie ponuro się to czyta.
Muszę przeprosić za nudę w tym op, bo zdawałem sobie sprawę z jej istnienia, ale przyjąłem ją za założenie artystyczne.
Dziękuję za przeczytanie i komentarz, no i cieszę się, że styl się spodobał. Następnym razem wrzucę coś ciekawszego.
Pozdrawiam.
Odpowiedz
#10
(20-06-2019, 15:07)Ahab napisał(a):
Pewnego dnia praca poszła dobrze,(kropka?) będąc w dobrych humorach postanowiliśmy coś wypić, bo choć z Patricią byliśmy już przyjaciółmi, chcieliśmy lepiej się poznać z resztą. Zaczęło się od faktu, że ujrzeliśmy dzisiaj wieloryba Szarego, który był rekordzistą, gdyż łącznie potrafi przebyć 20120(brak spacji)km. Gdy czarne niebo nad nami zapłonęło zimnym blaskiem gwiazd z konstelacji typowych dla półkuli północnej, chyba jeszcze straszniejsza głębia pod nami, dała dziwny pokaz świateł(przecinek?) dzięki fosforescencji morskich organizmów. Zwracając na to uwagę, Patricia poprawiła mnie Patricia, że to raczej bioluminescencja. Plamy nieregularnie skupionych błękitnych świateł na żywo wyglądały pięknie, lecz kiedy nagrywaliśmy, na filmiku świetlisty ocean wyglądał kiczowato. (czasami tak jest z zachodami słońca czy księżycem w pełni, znam ten zawód Big Grin
Nagle padło pytanie, nie pamiętam od kogo „jaka była najpiękniejsza rzecz, która was poruszyła”. Zachary wspomniał o narodzinach córki, a jeśli chodzi o jakieś boskie poczucie transgresji (myślę, że bardziej pasowałoby w tym kontekście "transcendencji"), to niewątpliwie był olbrzymi huragan, który cudem z rodziną przeżył gdy miał siedem lat. Czuł się nic nie wartą drobiną, zdaną na łaskę potężnej mocy.
David przeżywał pełne zanurzenie, jak pierwszy raz służył na łodzi ("okręcie", od kogoś z marynarki, chyba byś dostał po głowie za "łódź" Big Grinpodwodnym.
(...)
Najpierw sonar U - Boota wykrył organizm wielkości Płetwala Błękitnego, lecz osobnik poruszał się szybciej i zwinniej niż jak wieloryb.
(...)
Co ciekawe(przecinek?) jego wyznanie najbardziej poruszyło Fabriccio, który wreszcie wyjawił nam prawdziwy cel swych poszukiwań. Cały zawrót głowy z echosondą i sonarem nie służył odkrywaniu (poszukiwaniu?) nie byle jakichś tam wraków, tylko tego jednego szczególnego. Jakby nie było, ten obszar Oceanu Atlantyckiego, na którym obecnie się znajdujemy, czyli w pobliżu archipelagu Karaibów, to jedno wielkie wrakowisko. Jako wielki amator podwodnego nurkowania, pokazał nam zdjęcia z komórki. Była tam jego była (ex?) dziewczyna, i rzecz szczególna, on się uśmiechał, śmiał i błaznował, zupełne przeciwieństwo tego co nam prezentował.
(...)
Jednakże głównym jego celem, a nawet można powiedzieć obsesją(przecinek) jest zaginiony, przemieszczający się obiekt. Antilla zatonęła u wybrzeży Wenezueli. Jest to najsłynniejszy obiekt wycieczkowy odwiedzany przez płetwonurków z całego świata. Eksplozja przepołowiła statek na dwie część. Nikt nie wie(przecinek) gdzie podziała się część śródokręcia, tam znajdowała się kabina kapitana, oraz maszynownia.
(...)
Gdy był we wnętrzu, wpierw poczuł drżenie,(kropka) nie tyle stalowy kadłub jęczał(przecinek) jakby zmęczenie materiału dawało znać o zmianie ciśnienia, co sama woda zdawała się wibrować. Przez bulaje okrętowe wdarła się nagle jasność, po czym coś zaczęło ciągnąć Antille. W panice uciekł z drugiej strony, przez dziurę w bakburcie. Będąc już na zewnątrz, ujrzał olbrzymią ścianę białej masy. Ten niesamowity widok zarezerwowany jest dla tych nielicznych(przecinek) co widzieli mieszające się prądy morskie. Inna temperatura i zasolenie. Kto nie widział, myślałby, że Włoch przesadza, ale nie był wcale daleki od prawdy,(kropka?) to przypomina inny wymiar. Tylko(przecinek) że miejsce się nie zgadza. Ciekawostka turystyczna jest wręcz oblegana przez zwiedzających, nikt nie potwierdza, że prądy ukazały się tak blisko brzegu, jak leży wrak, a jednak on to widział. Według jego relacji prądy zachowywały się dziwacznie, porwały ze sobą tylko część statku i do tego jemu udało się zbiec,(kropka) co prawda był przywiązany linką do łódki wycieczkowej, a jednak z taką siłą powinno go też porwać. Gdy był blisko „ściany” ta zrobiła się przejrzysta i przez chwile widział rzeczy, które musiały być halucynacjami. W wielkim, niewidzialnym wirze, jak w trąbie powietrznej, unosiły się statki z przeróżnych okresów historycznych, ludzie, oraz inne stworzenia morskie, powoli jak na karuzeli wszystko to spadało do czarnej otchłani,(kropka) prócz ryku kipieli(przecinek) słyszał żałobny krzyk wielorybów, a on czuł w tych nutach prośbę o ocalenie. Gdy już myślał, że oto czeka go zguba, wszystko znikło. W mgnieniu oka. Przerywając kłopotliwą ciszę, zacząłem swoją historię. 
Kolejne części wkrótce Smile
Odpowiedz
#11
(20-06-2019, 15:07)Ahab napisał(a):
Nagle wyłonił się tuż za burtą, niczym biało-szara góra, spojrzał się na mnie, po czym podniósł olbrzymią płetwę i jakby od niechcenia pacnął nią w wodę.
(...)
     Poza ludźmi, tylko wieloryby tworzą muzykę. Ogólnie zwierzęta czują muzykę, a przede wszystkim rytm, choć tak naprawdę nie wiadomo do czego jest im to potrzebne. Ptaki też śpiewają, ale odgłosy które wydają, nie są muzyką według definicji. U waleni występują zmienne tonacje, powtarzane refreny, a co najważniejsze, kompozycje po dłuższym czasie ulegają przeobrażeniu. One naprawdę tworzą muzykę. Tak do końca nie wiadomo(przecinek) po co to robią.
(...)
 Najpewniej chcąc się upewnić, czy wszystko z nią w porządku. Opowieść ta miała służyć chyba za przykład filozofii życiowej, bo na końcu dodała,(bez przecinka) - "Ludzie potrzebują do szczęścia celu." A nie ma większego kopa do tego jak silne, emocjonalne przeżycie, twierdziła Patricia. Jej znajomy paleontolog, poczuł taką błogość i stan euforii, gdy dane mu było po raz pierwszy odwiedzić muzeum z rzekomo autentycznymi szkieletami prehistorycznych stworzeń. Gdy stał przed majestatem Tyranozaura, zdając sobie sprawę, że spogląda w oblicze mające ponad 100 milionów lat,(Wikipedia:Skamieniałości gatunku T. rex odkryto w formacjach skalnych zachodniej części Ameryki Północnej, datowanych na ostatnie trzy miliony lat okresu kredy (późny mastrycht, około 68,5–65,5 milionów lat temu).) przed największym drapieżnikiem, jaki chodził po ziemi, poczuł namiastkę czegoś, co w psychologii zwykło się nazywać wyższe ja.
Podobne zwierzenia usłyszała od astronoma, niegdyś wielkiego znawcy literatury, dopóki nie odkrył, że nigdy ludzkość nie odkryje wspanialszej historii, jaką możemy poznać dzięki matematyce, fizyce i innym naukom ścisłym. Narodziny i śmierć gwiazd, ogrom kosmosu, - ani Biblia, ani żadne mity o stworzeniu nie mogą się z tym równać. Patricia jest też fanką wspinaczek wysokogórskich, więc z własnego doświadczenia wie, że stagnacja i ciepły, bezpieczny dom, to powolne umieranie. Nie wyobraża sobie, że można w taki sposób marnować życie. (czas teraźniejszy podczas gdy przed i po jest przeszły)
(...)
 Kadłub był pochylony nieco z boku, a ja sam miałem wrażenie(przecinek) jakby obiekt podpływał do mnie, a mój ruch nie istniał.
(...)
Podpłynąłem do ławicy żywego srebra,(kropka) nigdy nie mogę pozbyć się wrażenia, że pojedyncze istoty łączą się w jeden wszechumysł, powierzchnia ławicy ugina się, a następnie rozstępuje za każdym razem, gdy próbuję ich jej dotknąć.
(...)
Podpłynąłem do prądu, który zdawał się być inny niż wszystkie pozostałe inne. Gdy go dotknąłem, porwał mnie kilka metrów dalej, trochę pokoziołkowałem, po czym opadłem na dno nieprzytomny. 
Odpowiedz
#12
Dziękuje za pomoc.
Z amatorska interesowałem się fotografią. Frustrujące.
Dzięki za pomoc przy szkielecie. Czas zaktualizować książki z dzieciństwa o dinozaurach, ale się pozmieniało. Teraz w ogóle wszędzie jakieś pióra im dodają. Tyranozaur z piórami - profanacja, zupełnie mi się to nie podoba.
Odpowiedz
#13
(08-07-2019, 16:06)Ahab napisał(a):  Czas zaktualizować książki z dzieciństwa o dinozaurach, ale się pozmieniało. Teraz w ogóle wszędzie jakieś pióra im dodają. Tyranozaur z piórami - profanacja, zupełnie mi się to nie podoba.
Wychowałem się na takich książeczkach <żółwik>
Z sentymentem wspominam tę dziecięcą fascynację Wink
Odpowiedz
#14
(20-06-2019, 15:07)Ahab napisał(a):
Wybudziłem się parę godzin po tym zajściu. Wszyscy byli  dziwnie nerwowi.

W danie wcześniej podczas nurkowania bohater traci przytomność. Zabrakło tu wyjaśnienia, jak wrócił na statek, kto go wciągnął, skoro on sam był nieprzytomny.
(20-06-2019, 15:07)Ahab napisał(a):
     Wybudziłem się parę godzin po tym zajściu. Wszyscy byli  dziwnie nerwowi.
(...)
Skojarzenia miałem różnorakie, od swojskiego bulgotu, po przez szum, aż po dźwięki miażdżenia i ocierania. Nie wiem czemu, ale dopiero zaniepokoiłem się dopiero, kiedy dźwięki nabrały melodyjności. W wyobraźni widziałem statek zanurzający się w czarne głębiny. Na koniec jednakże doznałem wstrząsu,(kropka) w monotonne, niskie dźwięki, przepojone niesamowitym poczuciem głębi, wdarł się chaotyczny, kakofoniczny wręcz krzyk.
(...)
On sądził, że doświadczyliśmy mocy nadprzyrodzonych.
(...)
Zachary wspomniał o teorii(przecinek) jakoby jakieś silne pole magnetyczne na dnie oceanu powodowało zakłócenia i anomalie.
(...)
Jest Było coraz gorzej. Po kolejnym złowieszczym koszmarze wybudziłem się i ujrzałem moje zapiski. Pisałem w laptopie luźne przemyślenia, ale to co po wybudzeniu znalazłem na biurku, było spisane moim charakterem pisma.
(...)
 Rodzice mnie zniechęcali,(kropka?) mówili, że jestem za słaby z matematyki, chcieli bym miał jakiś realny zawód, po którym bym znalazł jakąś godną pracę. 
Tekst robi się coraz bardziej chaotyczny, nie wiadomo jaki jest upływ czasu. Wnioskuję, ze to celowy zabieg, potęgujący uczucie niepokoju.

Choć jeszcze nie skończyłem to muszę napisać, że tematyka jest z pewnością oryginalna. Niewiele tekstów rozgrywa się w takiej scenerii. Choć nie dzieje się wiele masz talent do budowania klimatu rosnącego niepokoju ocierającego się o surrealizm a jednak nie przekraczającego jak mi się zdaje tej granicy. To samo, w jeszcze większym natężeniu, zauważyłem w "Okiem szaleńca".
Odpowiedz
#15
(20-06-2019, 15:07)Ahab napisał(a):
     Trochę przyznałem się Zachariaszowi, że mam koszmary,(kropka?) dał mi zapalić zioła bym się odprężył, jednakże to nic nie pomogło.
(...)
Jakaś osobliwa aura ciśnienia unosiła się wokół niego się unosiła i załamywała przestrzeń wokół, jakby fragment toni wodnej nie chciał go opuścić.
(...)

Skończyłem Smile
Początek zapowiada jakąś niesamowitą przygodę w nieźle nakreślonej scenerii. Potem przekształca się w ostra psychodelę.
Szczerze, to nie spodziewałem się takie rozwoju. Dlatego trudno mi objąć całość. Klimat i "kostium" oceanograficzny wyszedł fajny, natomiast późniejsze majaki głównego bohatera nie przekonały mnie. Dlatego od mnie tym razem 3*

Pozdrawiam
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości