Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Absit!
#1
Bug 

"Absit!"


Echo stukających o kamienne schody butów pięło się w górę wieży i stawało coraz głośniejsze z każdą chwilą. Dało się nawet usłyszeć ciężki oddech nieznajomego, który najwyraźniej bardzo się śpieszył.
- Vostre Excellentia!* – wysapał zdyszany mężczyzna otwierając szeroko na oścież drzwi.
Chłodny powiew wiatru wkradł się do ponurej, obszernej sali i przerzucił parę kart księgi, nad którą wisiała krągła niczym księżyc w pełni twarz. Ogień leżącej na stole świecy również zadrżał od zimnego podmuchu, pozwalając zalegającym pod ścianą cieniom na chwilę swobody. Ścianę za opasłym mężczyzną przysłaniał ogromny regał z książkami, których większość pokrywały grube warstwy kurzu. Różne zwoje i porozrzucane niedbale książki spoczywały również na miękkim dywanie, na który mało kto mógłby sobie pozwolić. Łatwo można było się domyślić, iż osoba stacjonująca w ów pomieszczeniu nie przykłada szczególnej uwagi do czystości i porządku.
- Księże Biskupie! – mężczyzna o kędzierzawej brodzie i twarzy oszpeconej bliznami po francy opadł na jedno kolano i pochylił głowę jak najniżej tylko potrafił. – Błagam o wybaczenie, lecz heretyczka, która jutrzejszego dnia zostanie postawiona przed trybunałem, pragnie porozmawiać z waszą ekscelencją.
Tęgi mąż w podeszłym wieku uniósł swe błyszczące, świńskie oczka znad grubego tomiszcza i spojrzał z niesmakiem i wyraźnym rozczarowaniem na sługę. Westchnął jakby od niechcenia i po chwili przemówił.
- Nie potrafisz uporać się z jedną, prostą kobietą, głupcze? – duchowny artykułował z wolna i bez pośpiechu, przeciągając każde pojedyncze słowo, lecz mimo to jego głos był ostry i donośny, niczym huk grzmotu rozdzierający spokojną noc.
Skarcony sługa zadrżał i pochylił się jeszcze niżej ze strachu.
- W-wybacz Księże Biskupie. – zająknął się – Powiedziała, iż będziemy żałować nie wysłuchania jej, gdy będzie już za późno. – po chwili dodał szeptem, jakby bojąc się by go przypadkiem nie usłyszała. - … niektórzy mówią, że ta dziewka para się czarną magią.
Korpulentny biskup westchnął ciężko po raz drugi, tym razem z wyraźnym rozgoryczeniem i złością.
- Wiem doskonale co o niej mówią, głupcze. – warknął przez zaciśnięte zęby. – Dlatego stanie przed trybunałem. Przyprowadź ją tutaj naiwny tchórzu . – odsunął na bok księgę i odchylił się w krześle.
Sługa skinął nieudolnie głową w odpowiedzi i rzucił się ku drzwiom popędzany strachem, potykając się o własne nogi.

_______________________________________________________________

* Vostre Excellentia! – (z łac.) Wasza Ekscelencjo!



Nie minęła długa chwila, nim przyprowadził ze sobą młodą kobietę, o rudych, ognistych wręcz lokach, które opadały swobodnie kaskadą na podkreślone głębokim dekoltem piersi. Jej kremowa suknia o koronkowych zakończeniach była z delikatnego i cienkiego materiału, spod którego prześwitywały wdzięki. Figlarny wzrok jadeitowych oczu zatrzymał się na biskupie.
Oczy duchownego błysnęły na ten widok niczym iskierki dające narodziny płomieniom żądzy.
- Zostaw nas. – rozkazał krótko niedołężnemu słudze.
Ten, zgodnie z poleceniem, opuścił rychło i bez zastanowienia pomieszczenie, zatrzaskując za sobą ciężkie, dębowe drzwi o mosiężnych okuciach.
- Nalegałaś na ów spotkanie. – usta duchownego rozciągnęły się w szelmowskim uśmiechu, gdy lustrował wzrokiem każdy detal ciała kobiety. – O czym więc chciałaś porozmawiać?
Rudowłosa piękność zerknęła kątem oka na drzwi. Kąciki jej ust uniosły się lekko na pozór uśmiechu i ruszyła powolnym, acz stanowczym krokiem w stronę duchownego, kołysząc powabnie biodrami. Uniosła dłonie na wysokość piersi i bez szczególnego pośpiechu odpięła jeden guzik, a zaraz kolejny i jeszcze następny. W końcu znalazła się przy bogato zdobionym i zagraconym książkami stole, przy którym zasiadał mężczyzna. Odpięła ostatni guzik i położyła palec na blacie, powoli sunąc nim w kierunku duchownego i wodząc oczyma w jego ślad. Suknia zsunęła się z ramion kobiety, gdy stanęła przy biskupie.
Przełknąwszy po cichu ślinę, mężczyzna rzucił fachowym okiem na młode i słodkie niczym zakazany owoc ciało. Łobuzerski uśmiech wnet pojawił się na jego pooranej bruzdami twarzy.
- A więc pragniesz ułaskawienia? – klecha zaniósł się obleśnym śmiechem i przyciągnął bez najmniejszego wysiłku kobietę.
Ta z kolei uśmiechnęła się tajemniczo i usiadła bez słowa na jego kolanach. Drobne i delikatnie dłonie kobiety powędrowały w górę jedwabnej, obszytej złotymi nićmi sutanny i skupiły się na guzikach.
- Musisz się bardzo mocno postarać, jeśli chcesz udowodnić swoją niewinność, słodkie dziecko. – tęgi brzuch mężczyzny zadrżał, gdy ten parsknął śmiechem.
- Długo czekałam na tę chwilę – odezwała się w końcu, skubiąc pierś starca jedną dłonią, zaś drugą sięgając w dół. – Bardzo długo. – dodała słodkim, niewinnym głosikiem.
Zmrużywszy oczy, duchowny zatopił się w rozkoszy, zapominając o całym świecie.
Wówczas na twarz kobiety wpełznął demoniczny i złowróżbny uśmiech. Jej dotychczas ciepły dotyk stał się zimny niczym lód, delikatna i młoda skóra poczęła się marszczyć jak u stuletniej staruchy, zaś włosy, z ognistej barwy loków przekształciły się w nieliczne, kruczoczarne i słomiaste kosmyki, wyrastające gdzieniegdzie z łysiny.
Zimny dotyk zaskoczył niemile biskupa, który mimowolnie otworzył oczy. Makabryczna, nienaturalnie blada i wyjątkowo odrażająco twarz przeraziła go tak mocno, aż prawie jego serce pękło. Minęła niekrótka chwila nim się otrząsnął. Niestety, było już zbyt późno. Chciał zrzucić wiedźmę z kolan, uciec jak najprędzej i jak najdalej. Jego ciałem zawładnął jednak paraliż. Nie wiedział czy to sprawka czarów, czy też strach aż tak silnie na niego zadziałał. To i tak nie miało już dłużej żadnego znaczenia. Siedział więc bezczynnie i wodził przerażonym wzrokiem po twarzy straszydła, niczym owad, który wpadłszy w pajęczynę czeka bezradnie na swego oprawcę.
- Skąd ten strach w twych oczach, klecho? Czyżbyś pierwszy raz widział czarownicę? – upiorna wiedźma parsknęła przenikliwym śmiechem. – Tyle kobiet spaliłeś na stosie za praktykowanie czarnej magii, a mimo to nie możesz uwierzyć własnym oczom? Dlaczego mnie to nie dziwi… - skwitowała z przekąsem. – Jak to jednak mówią, trafiła kosa na kamień.
Mówiąc to, wbiła długi i ostry niczym brzytwa pazur w brzuch starca i zakreśliła bez szczególnego pośpiechu parę okręgów, wpatrując się żółtymi, zaropiałymi oczyma w wykrzywioną w grymasie bólu twarz biskupa.
– Wiesz co księżulku?– podjęła po chwili, zanurzając palec w krwi duchownego i oblizując go szorstkim, porośniętym grzybem językiem – To nawet zabawne. Tyle osób oskarżyłeś o czarnoksięstwo i skazałeś dla majątku, lecz nigdy się nie spodziewałeś, że w końcu natrafisz na kogoś, kto naprawdę para się czarną magią. – prychnęła piskliwym śmiechem – Co się jednak stało, to się nie odstanie. Muszę zakończyć twój marny żywot tu i teraz. Chciałabym widzieć jak płoniesz na stosie i wyjesz nienaturalnie z bólu, tak jak ofiary twych niesprawiedliwych sądów, niestety, nie mamy na to czasu. Będę się musiała zadowolić tym co mam.
Po tych słowach straszydło wbiło dłoń z niebywałą łatwością w pierś klechy i zaczęło kierować nią z sadystyczną powolnością w kierunku serca.
Mężczyzna chciał ryczeć i wrzeszczeć z bólu, wołać o pomoc, lecz jego usta nawet nie drgnęły. Życie uciekało z niego powoli, zostawiając za sobą jedynie puste, korpulentne cielsko odziane w bogaty strój i liczne, błyszczące ozdóbki. Ogień w jego oczach dogorywał powoli, aż wreszcie zgasł.


***

Cisza i mrok, pustka i nicość. Niebyt w swej najczystszej, namacalnej wręcz postaci. Żaden powiew wiatru nie mącił tego absurdalnego spokoju. W tym miejscu nie odczuwano również nieprzyjemnego dotyku zimna, ani przenikającej przez ciało fali ciepła. Nie odczuwano niczego
- Powstań, mój sługo. – zabrzmiał zewsząd potężny i budzący niepokój głos.
Wówczas, wśród tej przerażającej nicości i mroku pojawił się klecha, dźwigający się niezgrabnie na łokciach.
Z istnym przerażeniem w oczach rozglądał się wkoło, nie mając bladego pojęcia gdzie się znajduje.
- Gdzie ja jestem? – stłumiony krzyk wydarł się z jego piersi.
- W swoim raju. – grzmiący głos zabrzmiał po raz wtóry.
- Panie? – ciarki przebiegły po kręgosłupie tęgiego mężczyzny, który opadł prędko na kolana.
- Wybacz mi, Panie! Dałem się zwieść tej piekielnej, plugawej istocie! Jej czary przyćmiły mój umysł! – usprawiedliwiał się pośpiesznie.
- To już nie ma znaczenia, mój wierny sługo. Twój czas dobiegł już końca.
- Końca? – powtórzył z niedowierzaniem. – Nie, to nie może być prawda! – zawołał ze zgrozą.
Nikt jednak nie odpowiedział na jego wołanie. Zapadła kompletna, nieprzerwana cisza, która idealnie współgrała z panującą dookoła ciemnością. Wciąż niedowierzając w to co się dzieje, klecha powstał na nogi i ruszył ostrożnie naprzód, wyciągając przed siebie dłonie i szukając po omacku ściany, stołu, łoża, lub czegokolwiek innego. Upłynęło parę godzin, a duchowny wciąż brodził na oślep w gęstym mroku, wołając bezradnie o pomoc. Strach narastał z każdą sekundą w jego sercu. Był tak przerażony, iż nawet nie zwrócił uwagi na fakt, że nie odczuwa żadnych oznak zmęczenia po tak nużącej i monotonnej wędrówce. W pewnym momencie w jego umyśle narodziła się myśl, iż jest to tylko koszmar. Żaden jednak z jego snów nie był aż tak realny jak ten, niemniej jednak zaczynał powoli wierzyć w tą możliwość. A przede wszystkim chciał w nią wierzyć.
Gdy pogrążył się tak w myślach, do jego uszu dobiegł hałas. Rozejrzał się nerwowo wokół, lecz nikogo nie widział. Dźwięk jednak stawał się wyraźniejszy i głośniejszy, ktoś biegł w jego kierunku. Zwrócił się więc w stronę, z której nadbiegał nieznajomy i cofnął się trwożnie, wytężając wzrok. Miał złe przeczucie. Gdy postać była już blisko, uniósł bezradnie ręce, zasłaniając twarz.
- Błagam o pomoc, mój ojciec jest chory i potrzebuje leków, niech ojciec okaże łaskę!
To były ostatnie słowa, jakie duchowny chciałby i spodziewał się usłyszeć. Opuścił powoli gardę, wybałuszając z przerażenia oczy. Tak jak myślał, stał przed nim mały, dyszący ciężko chłopiec. Miał długie kasztanowe włosy, które częściowo zakrywały jego nienaturalnie bladą twarz. Usta dziecka były sine, a oczy puste. Na szyi można było zauważyć zaczerwienione pręgi.
Stłumiony krzyk wyrwał się mimowolnie z ust duchownego.
- Ty, ty przecież nie żyjesz. – rzekł prawie szeptem, głosem przepełnionym strachem.
Burza szalała tej nocy, gdy chłopiec zapukał do drzwi niewielkiej, drewnianej chatki. Młody wówczas ksiądz otworzył je i zaprosił przemokniętego młodzieńca do środka, by się ogrzał. Ta paskudna pogoda utrzymywała się przez cały tydzień, uniemożliwiając wykonywanie wielu obowiązków, dlatego duchowny wypił już wcześniej tego dnia kielich lub dwa wina dla zabicia czasu.
Młodzieniec usiadł więc przy stole i zaczął powoli tłumaczyć powód swej wizyty. Alkohol szumiał w głowie księdza, dlatego niewiele z tych słów doń docierało. W pewnym momencie zbliżył się do chłopca i głaszcząc go po głowie zapewnił, iż mu pomoże. Chłopiec wyczuwając od duchownego alkohol zsunął się z krzesła i skierował powoli ku wyjściu. Mężczyzna złapał go wówczas za ramię i szarpnął mocniej niż zamierzał. Zdezorientowane i przestraszone dziecko kopnęło księdza w odpowiedzi. Wtedy zawładnął klechą szał. Doskoczył do chłopca i zacisnął dłonie na jego szyi, niczym sęp, który zaciska szpony na swej ofierze. Nim zdążył się opanować, młodzieniec skonał w jego morderczym uścisku.
- Błagam, pomóż mi, zrobię wszystko. – załkał chłopiec.
- Nie, to niemożliwe! To musi być koszmar! – jęknął klecha i rzucił się do ucieczki w głąb niezbadanej ciemności.
Gdy zmora się w końcu rozpłynęła w powietrzu, opadł na kolana i złapał się za głowę.
- Nie byłem wtedy sobą, to wszystko przez wino! – usprawiedliwiał się na głos, łkając żałośnie.
Pragnął ze wszystkich sił, by ten koszmar się skończył, by obudził się z głową w księdze i wszystko wróciło do normy. Otaczający go mrok jednak nie ustawał, a dzięki złowrogiej ciszy napięcie rosło z każdą chwilą. Po kilku minutach zapanował nad nerwowym oddechem i przecierając spocone czoło podniósł się na nogi. „To tylko koszmar” próbował sobie wmówić w myślach.
Nagle cisza i spokój zostały przerwane przez krótki i pojedynczy dźwięk, kasłanie. Klecha, słysząc to, podskoczył wręcz ze strachu i poczuł jak ciarki przeszywają jego ciało wzdłuż i wszerz. Z niewyobrażalną ostrożnością, jakby licząc iż nie zostanie zauważony, obrócił się i obejrzał za siebie. W odległości kilkunastu kroków stał tyłem bogato zdobiony fotel, z nad którego wystawał tylko czubek przyprószonej siwizną czupryny. Duchowny zamarł w bezruchu na ten widok, czując jak serce podskakuje mu do gardła.
- Dobry chłopcze, podejdź tu i pomóż nieudolnemu starcu. – odezwał się zachrypły, lecz ciepły głos, który był mu dobrze znany.
Wzdrygnął się na te słowa, lecz posłusznie ruszył w kierunku siedzącej na fotelu postaci. Każdy krok stawiał ostrożnie, wytężając wzrok i nasłuchując. Ciszę przerywało wyraźne, ciężkie dyszenie, któremu towarzyszył złowróżbny świst. Gdy w końcu się zbliżył, obszedł dookoła fotel i spojrzał na kasłającą personę.
Był to wychudzony, drobny starzec, któremu skóra na licach i podbródku zwisała bezwładnie, a krzaczaste brwi zakrywały prawie całe pomarszczone czoło. Oczy miał ogromne, lecz zaczerwienione i przysłonięte mgłą. Wodził nimi w różne strony, wyczuwając obecność mężczyzny, lecz nie widząc go.
Klecha poczuł jak łzy zbierają się w kącikach jego oczu. Ów starzec był kolejną postacią z jego przeszłości. Mianowicie był biskupem, któremu służył jako pomocnik. Odkąd sięgał pamięcią był stary i osłabiony, dlatego też z biegiem lat stracił cierpliwość, czekając na przejęcie jego obowiązków. Zdaniem klechy nie nadawał się na to stanowisko, gdyż był zbyt słaby by wykorzystać swą pozycję. Dlatego też pewnego razu, gdy jak co wieczór zaparzał starcu herbatę, dodał mieszankę paru ziół, po których miał udać się na wieczny spoczynek. Wmawiał sobie, iż robi w ten sposób przysługę obolałemu i chorowitemu mentorowi. Staruszek opuścił wówczas ziemski padół z ciepłym uśmiechem na twarzy. Duchowny miał wyrzuty sumienia, lecz niedługo. Po mianowaniu na biskupa prędko zapomniał o tej sprawie.
- Jeszcze bliżej, dziecko, niech zobaczę twą twarz. – wyjąkał uśmiechając się serdecznie i drżąc ze starości.
Otyły klecha zbliżył się doń i wytarł ostrożnie chusteczką flegmę z podbródka staruszka.
- Spulchniałeś troszkę. – zaśmiał się, lecz śmiech szybko zmienił się w suchy kaszel. - Zawsze wierzyłem, że staniesz się kimś ważnym. – stwierdził po chwili, a na jego twarzy pojawił się pogodny i dobroduszny uśmiech.
Klecha zmarszczył lekko brwi, wyraźnie zaskoczony tym stwierdzeniem.
Starzec uśmiechnął się smutno i pokręcił głową.
- Byłeś dla mnie jak syn, którego nigdy nie miałem i nie mogłem mieć. Kochałem cię z całego serca. Nie mogłem jednak tego okazywać, gdyż wierzyłem, że niczego cię wtedy nie nauczę. – westchnął ciężko, schylając ze wstydem głowę. - Byłem dla ciebie surowy i chłodny, lecz zawsze z myślą o twoim dobru. Nie mogłem też ścierpieć, gdy się na mnie gniewałeś, wmawiałem więc sobie, że to jedyna słuszna droga i kiedyś mnie zrozumiesz. Teraz jednak wiem, że się myliłem. Być może jest już zbyt późno, by o to prosić, lecz… wybaczysz mi? – pojedyncze łzy spłynęły po wysuszonych licach starca.
To były ostatnie słowa, które spodziewał się usłyszeć od znienawidzonego mentora. Był pewien, że zostanie skarcony i będzie musiał wysłuchiwać jak bardzo go rozczarował i napawa obrzydzeniem. Wszystkie obelgi i wyrzuty jakoś by zniósł. Te jednak słowa zabolały bardziej niż mógł sobie wyobrazić. Poczuł jak wstyd i poczucie winy zżerają go od środka. Chciał prosić o wybaczenie, jakoś się wytłumaczyć ze swoich czynów, lecz zabrakło mu słów. Opadł więc bez słowa na kolana przed starcem i ścisnął jego kruche dłonie.
Staruszek uśmiechnął się ciepło po raz ostatni, spoglądając na duchownego zaszklonymi od łez oczami. Po chwili rozpłynął się w ciemnościach.
Klecha skurczył się i pochylił, płacząc bezradnie gorzkimi łzami. Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Dopiero teraz zrozumiał przesłanie uśmiechu, który po raz pierwszy i ostatni zobaczył na twarzy starca zaraz przed jego śmiercią. Doskonale wiedział co go czeka.
- Pocałunek Judasza. – wymamrotał z trwogą, łkając rzewnie.
Tkwił tak w smutku i przygnębieniu przez długą chwilę, gdy nagle pojawiły się kolejne zjawy. Tym razem było ich więcej. Kobiety i mężczyźni, starsi i młodsi, nic ich nie łączyło prócz skierowanego na duchownego wzroku, pełnego wyrzutu i nienawiści.
- Zostawcie mnie, mary piekielne! – załkał załamanym głosem, odpychając się rękoma w tył.
Wówczas rozległ się makabryczny, przenikliwy śmiech, który zdawał się odbijać echem w nieskończoność i wypełniać sobą cały świat.
- Absit!* – wymamrotał duchowny, wodząc oczyma po złowrogo spoglądających twarzach.
Szyderczy i złowieszczy śmiech wybuchnął jeszcze głośniej na te słowa.
- Czyżbyś zawiódł się na raju, Vostre Excellentia? – rzekł drwiącym głosem nieznajomy, gdy tylko śmiech ustał.
- Kim jesteś? Ukaż się! – klecha przetarł zalaną potem twarz, dysząc nerwowo i rozglądając się z przerażeniem wokół.
Zjawy stały wciąż w bezruchu, wpatrując się tym samym, mrożącym krew w żyłach wzrokiem w skulonego i przejętego lękiem mężczyznę. Żadna z nich nie otworzyła ust.
- Gdzie ja jestem?! – rzucił słowa w mrok, dysząc coraz ciężej.
- W piekle. – odrzekł tajemniczy głos oczywistym tonem.
Klecha uniósł głowę i obejrzał się na boki, trwając przez krótką chwilę w zawahaniu i niedowierzaniu.

_______________________________________________________________


* Absit! – (z łac.) Uchowaj Boże!



- N-nie, to niemożliwe! – podjął w końcu, kręcąc głową nieufnie i zaciskając mocno pięści. – To musi być jakiś koszmar! Jestem sługą bożym, na mnie czeka królestwo niebieskie! – załkał żałośnie, powtarzając pod nosem półszeptem. – królestwo niebieskie…
- Actus hominis non dignitas iudicentur.* – rzekł nieznajomy spokojnym tonem. – To jest właśnie raj, na który zasłużyłeś.
- To musi być koszmar…
- Owszem… lecz taki, z którego już nigdy się nie wybudzisz i w którym będziesz trwać wieczność… sekunda za sekundą, minuta za minutą, dzień za dniem, i tak aż po wsze czasy.
- Idź precz, szatanie! – chciał krzyknąć mężnie, lecz zaledwie wymamrotał te słowa, dygocząc ze strachu całym ciałem.
- W końcu odgadłeś z kim masz do czynienia. – stwierdził diabeł drwiącym głosem.
- Pater Noster, qui es in caelis…**
Wargi starca zaczęły drżeć w rytm modlitwy, lecz nagle jakaś niewidzialna siła poderwała jego cielsko w górę i gruchnęła nim o ziemię.
- Na próżno twe starania, głupcze. Miałeś wystarczająco dużo czasu modlić się za życia, byłeś jednak zbyt zajęty wykonywaniem swych „obowiązków”. – rzekł z przekąsem. - Teraz już nic, ani nikt ci nie pomoże.
Duchowny zaniósł się żałosnym płaczem, zwijając się z bólu i pojękując bezsilnie.
- Zmiłuj się. – zapłakał.
- Chcesz bym okazał ci miłosierdzie? Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak trudno było zdobyć twą duszę. Ten stary głupiec, któremu tak nieudolnie służyłeś, chciał cię zbawić. Jego naiwność i miłość do was, słabych i żałosnych istot była jednym z powodów, dla których się od niego odwróciłem. Robiliśmy dla niego wszystko, a on i tak bardziej kochał was! – warknął złowrogo szatan, a jego słowa odbijały się bolesnym echem w głowie duchownego.
- Wszyscy popełniamy grzechy, a nasz Ojciec jest miłosierny i litościwy. – wymamrotał mężczyzna próbując podnieść się na łokciach.
- Grzechy mówisz? Spójrz na nich!
Twarz duchownego mimowolnie skierowała się w stronę zjaw.
- Ich jedynym grzechem było nieposłuszeństwo, cudzołóstwo, czy po prostu bogactwo. Za to przypłacili życiem, a komu zawdzięczają taki los?
Klecha wytężył wzrok i dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, iż są to ofiary jego sądów.

_______________________________________________________________

* Actus hominis non dignitas iudicentur – (z łac.) niech będą sądzone czyny człowieka, a nie jego godność.
** Pater Noster, qui es in caelis – (z łac.) Ojcze nasz, któryś jest w niebie… Początek Modlitwy Pańskiej.


- Nie zaprzeczę, iż nie mieli nic na sumieniu, lecz w porównaniu z tobą byli świętoszkami. – stwierdził złośliwie. – Oni by nigdy nie zabili bezbronnego chłopca, ani słabego staruszka.
Duchownemu zrobiło się niedobrze na tą myśl, schylił się i o mało co nie zwrócił zawartości żołądka.
- Kto by pomyślał, że respektowany przedstawiciel Kościoła byłby do tego zdolny? I pomyśleć tylko, że wszystko tak naprawdę zaczęło się w dzieciństwie.
- W dzieciństwie? – spytał klecha zbity z tropu.
- Skąd ta zdziwiona mina? – parsknął śmiechem diabeł, trafiając w czuły punkt. – Przecież nic nie umknie mojej uwadze. Dobrze pamiętam jak twój ojciec prał was, bachorów i twoją ukochaną mamusię bez pamięci. Cała wieś nie posiadała się z podziwu, gdy udało ci się uciec z tego koszmarnego domu i zostać księdzem. Sam uwierzyłeś w to, że od tej chwili wszystko będzie dobrze. Nie mogłeś się jednak bardziej mylić. Stłumiłeś gniew i nienawiść i skryłeś je na dnie swej duszy. Te uczucia jednak rosły i rosły, aż w końcu zaczęły wypierać wyrzuty sumienia i przejmować nad tobą kontrolę.
- T-to są jakieś brednie. – stwierdził z niedowierzaniem biskup, próbując wstać.
- Tak sądzisz? Po raz pierwszy ten cały ból, gniew i nienawiść zerwał się ze swych łańcuchów gdy zabiłeś tego niewinnego i biednego chłopczyka.
Zjawa młodzieńca pojawiła się po raz kolejny i przeleciała powoli nad głową duchownego, mamrocząc coś niewyraźnie. Unosiła się tak przez długi czas, pożerając wzrokiem mężczyznę. Nagle, jej szept zamienił się w nieznośny, piskliwy ryk i wrzask. Klecha zakrył prędko uszy, lecz nawet to nie pomogło. Czuł wówczas trudny do opisania ból, którego nigdy jeszcze nie doświadczył. Odetchnął z ulgą, gdy zmora w końcu zniknęła.
- Później było coraz łatwiej, nieprawdaż? Lata mijały, a ty robiłeś się coraz śmielszy w swych poczynaniach, aż w końcu zapomniałeś czym są wyrzuty sumienia i skrucha.
To była prawda, z której klecha zawsze zdawał sobie sprawę, lecz ze wszystkich sił nie chciał w nią uwierzyć. Po zabiciu chłopca czuł się lepiej niż kiedykolwiek, co go z początku mocno przeraziło. Wtedy jednak po raz pierwszy poczuł smak władzy, której nigdy zwykły człowiek nie powinien posmakować, władzy nad życiem i śmiercią. Towarzysząca temu uczuciowi ekscytacja stała się jego uzależnieniem. Od tej pory pragnął tylko jednego, bezgranicznej władzy, i nic nie mogło stanąć na jego drodze do osiągnięcia tego celu. Przez kilka pierwszych lat był rozdarty wewnętrznie, chciał odpokutować za swoje grzechy nawet za cenę życia. Żądzą władzy była jednak silniejsza od wszystkich znanych mu ideałów. Wkrótce zapomniał o tym kim był, o swoich ambicjach, ideałach i poglądach. Stał się zwykłym potworem w ludzkiej skórze.
Szyderczy i przenikliwy śmiech szatana otaczał zewsząd duchownego. Mary zaś wirowały dookoła niego w makabrycznym tańcu, zawodząc głośno i piskliwie. Zbliżały się nieuchronnie, jęcząc coraz głośniej i wyciągając ku niemu szpony.
- Im wyżej się unosimy, tym upadek boleśniejszy. – stwierdził duchowny ze zgrozą i przygnębieniem, opadając bezwładnie na kolana i dając się rozszarpać zjawom.
Odpowiedz
#2
Ło panocku, a gdzie to akapity wywiało, hę?! No nic, czas założyć okulary rodem z trzynastego posterunku i przebijać się przez literki Tongue Nie rób tak więcej.

Cytat:- Vostre Excellentia!* – wysapał zdyszany mężczyzna otwierając szeroko na oścież drzwi.

przed otwierając przecinek zjadłeś

Cytat:Ogień leżącej na stole świecy również zadrżał od zimnego podmuchu, pozwalając

Uważam, że świeca z całą stanowczością powinna stać, bo jeśl.i jeszcze trochę poleży, to knotek coś podpali Tongue

Cytat:Łatwo można było się domyślić, iż osoba stacjonująca w ów pomieszczeniu nie przykłada szczególnej uwagi do czystości i porządku
.
Angry OWYM
mianownik:
ów człowiek
owo pomieszczenie
owa panna
dopełniacz:
owego człowieka
owego pomieszczenia
owej panny
celownik:
owemu człowiekowi
owemu pomieczczeniu
owej pannie
biernik:
owego człowieka
owo pomieszczenie
ową pannę
narzędnik:
z owym człowiekiem
z owym pomieszczeniem
z ową panną
miejscownik:
o owym człowieku
o owym pomieszczeniu
o owej pannie
wołacz:
owy człowieku!
owo powmieszczenie!
owa panno!

rozumiemy, prawda? Wink

Cytat:- Księże Biskupie! – mężczyzna o kędzierzawej brodzie

Mężczyzna wielką literą. Polecam poradnik o zapisie dialogów, jeśli w tekście wyłapię jeszcze tego typu babolki, nie będę ich już wskazywała; po lekturze naszej podpowiadajki na pewno sam je znajdziesz Wink

Cytat:Sługa skinął nieudolnie głową w odpowiedzi

nieudolnie? To chyba nie jest najlepsze określenie... nieudolnie można prowadzić bitwę czy sprawować rządy, ale nie kiwać głową.

Cytat:Nalegałaś na ów spotkanie
OWO
j.w.

Cytat:niemniej jednak zaczynał powoli wierzyć w tą możliwość
TĘ możliwość
w bierniku używamy tę, w narzędniku tą.
mianownik: ta możliwość
dopełniacz: tej możliwości
celownik: tej możliwości
biernik: TĘ możliwość
narzędnik: Tą możliwością
miejscownik: tej możliwości
wołacz: ta możliwości!


Cytat:Gdy w końcu się zbliżył, obszedł dookoła fotel i spojrzał na kasłającą personę
subiektywnie wydaje mi się, że kaszlącą byłoby lepiej

Cytat:- Nie zaprzeczę, iż nie mieli nic na sumieniu, lecz w porównaniu z tobą byli świętoszkami. – stwierdził złośliwie. – Oni by nigdy nie zabili bezbronnego chłopca, ani słabego staruszka.
Duchownemu zrobiło się niedobrze na tą myśl, schylił się i o mało co nie zwrócił zawartości żołądka.
- Kto by pomyślał, że respektowany przedstawiciel Kościoła byłby do tego zdolny? I pomyśleć tylko, że wszystko tak naprawdę zaczęło się w dzieciństwie.
- W dzieciństwie? – spytał klecha zbity z tropu.
- Skąd ta zdziwiona mina? – parsknął śmiechem diabeł, trafiając w czuły punkt. – Przecież nic nie umknie mojej uwadze. Dobrze pamiętam jak twój ojciec prał was, bachorów i twoją ukochaną mamusię bez pamięci. Cała wieś nie posiadała się z podziwu, gdy udało ci się uciec z tego koszmarnego domu i zostać księdzem. Sam uwierzyłeś w to, że od tej chwili wszystko będzie dobrze. Nie mogłeś się jednak bardziej mylić. Stłumiłeś gniew i nienawiść i skryłeś je na dnie swej duszy. Te uczucia jednak rosły i rosły, aż w końcu zaczęły wypierać wyrzuty sumienia i przejmować nad tobą kontrolę.
- T-to są jakieś brednie. – stwierdził z niedowierzaniem biskup, próbując wstać.
- Tak sądzisz? Po raz pierwszy ten cały ból, gniew i nienawiść zerwał się ze swych łańcuchów gdy zabiłeś tego niewinnego i biednego chłopczyka.

no i popsułeś tym fragmentem... Ileż mozna wszystko usprawiedliwiać trudnym dzieciństwem?! Tak było bardzo dobrze; kapitalny wstęp, obnażenie biskupiej niegodziwości. Moim zdaniem ta rozmowa z lucyferem jest taka nijaka, wyjaśnianie i usprawiedliwianie na siłę...Dodgy

Więc od początku:
AKAPITY! to po pierwsze. Popracuj nad interpunkcją i zapisem dialogów. Tę i ów to Twoje bolączki, ale mam nadzieję, że wyjaśniłam dostatecznie dobrze i już więcej nie popełnisz tych błędów.

Opowiadanie mi się podobało, było bardzo klimatyczne i dobrze napisane. Zepsułeś ostatnim fragmentem i to mocno. Czekam na dalsze Twoje prace Wink

A, i nie zapomnij o komentowaniu innych użytkowników, wówczas na pewno odpłacą się tym samym.

pozdrawiam

kapadocja
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#3
Jeśli zaś idzie o mnie, na zawsze będą mnie razić, a wręcz odstręczać niepoprawnie zapisane dialogi. Sama uczyłam się ich pisania wiele czasu, dlatego teraz mam głupie pragnienie, aby wszyscy naokoło mnie pisali dobrze. Możesz wziąć pierwszą lepszą powieść do ręki i od razu zobaczysz w czym rzecz, ponieważ wypisując tutaj wszystkie niedociągnięcia, zajęłoby mi to sporo czasu.

Co to za rada? czytaj to nauczysz się zasad spisywania dialogów? Według mnie guzik się nauczy! Lepiej odesłać go do jednego z miliona poradników na necie jeśli samemu ma się lenia... /Magiczny

Natomiast samo opowiadanie jest ciekawe, a bohaterowie interesujący. Może to nie do końca mój styl i język, ale nie można odmówić Tobie potencjału. Na chwilę obecną jestem jak najbardziej na tak, choć następnym razem przejrzyj dokładnie pracę przed publikacją i pamiętaj o akapitach. Wink
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości