Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
A oni szli [zarys opowiadania grozy]
#1
Kochani, przedstawiam Wam zalążek mojego opowiadania grozy, z którym męczę się od kilku miesięcy. Byłam już na konsultacjach na Nowej Fantastyce, ale za nic nie potrafię wskrzesić w nim iskry życia. Jeszcze nigdy tak ciężko nie szło mi stworzenie fabuły. Być może pomysł jest zupełnie do niczego, ale jestem do niego tak mocno przywiązana, że chciałabym, żeby wreszcie jakoś ożył.
Bardzo liczę na Waszą pomoc! Będę niezmiernie wdzięczna za każdą wskazówkę.



25 grudnia

Z początkiem jesieni nadeszło niespodziewane ochłodzenie. Mimo że był dopiero październik, drzewa już zgubiły liście a aksamitki w gazonach uschły i sczerniały, pozostając smutną pamiątką lata. Potem przyszły wichury, które dokonały ostatecznej hekatomby starego drzewostanu okalającego kampus.
 
Miranda pojawiła się w Akademii jednego z tych wietrznych dni, skromnie ubrana, cicha i wyobcowana. Nieraz przesiadywała na parapecie okna przed salą wykładową i patrzyła gdzieś poza linię horyzontu. Jej twarz nabierała wtedy tego szczególnego wyrazu, jak u człowieka pewnego swej rychłej śmierci.
 
Tydzień przed Bożym Narodzeniem większość studentów wyjechała do swoich domów. Zaraz po ich wyjeździe spadł tak obfity śnieg, że kampus został odcięty od świata. Miranda dołączyła do grupki niedobitków, którzy nie mieli dokąd jechać albo nie zdążyli przed śnieżycą. Postanowili urządzić wspólną wigilię. Intendentka mieszkająca na stałe w akademiku użyczyła im kluczy do pomieszczeń kuchennych i spiżarni, by mogli przygotowywać sobie coś na ciepło do jedzenia.
 
Dziewczęta rzuciły się do gotowania, chłopcy do przygotowania sali stołówkowej. W pierwszej kolejności postanowili pójść po choinkę. Miranda była skrępowana towarzystwem, ale dziewczyny zaraziły ją swoim entuzjazmem. Wraz z Mariką, Leną i Tusią przygotowały wspólnie kilka potraw z tego, co znalazły w spiżarni. Zeszło im do wieczora, ale efekt był zadowalający. Kiedy intendentka przyszła zobaczyć, jak sobie radzą, aż westchnęła, widząc te wspaniałości.
 
– Mam nadzieję, że znajdzie się talerz dla nieproszonego gościa – zażartowała.
 
Zaczęły jedna przez drugą zapraszać. Udawała, że się kryguje, ale ją zakrzyczały.
 
– No dobrze, jeśli chcecie… A gdzie chłopcy?
 
Dziewczęta dopiero wtedy spostrzegły, że za oknami zapadła ciemność rozświetlona od odbijającego się w śniegu rozgwieżdżonego nieba.
Kiedy tylko wyszły na zewnątrz, uderzył w nie podmuch porywistego wiatru. Płatki śniegu zdawały się wirować i napierać ze wszystkich stron, a przeszywający chłód natychmiast dostał się pod cienkie ubrania.
 
– Chłopaki! Gdzie jesteście!? – krzyknęła Lena prosto w otaczającą je ciemną zawieruchę.
– Może schowali się, żeby zrobić nam kawał? – Tusia skuliła się z zimna i ukryła dłonie głęboko w rękawach swetra.
– Schowali? Na takim mrozie? – Marika odwróciła się do dziewczyn i osłoniła oczy przed śniegiem. – Te obiboki siedzą pewnie gdzieś w szkole.
– Nie! Spójrzcie! – Miranda wskazała głębokie, częściowo przysypane ślady na śniegu. – Prowadzą do zagajnika! Coś mogło im się stać!
 
Przeszukiwanie zarośli nie przyniosło rezultatów. Nikt nie mógłby się w nich ukryć ani zabłądzić. Przez rzadkie, niewysokie świerki prześwitywał wyraźnie mur kampusu. Zamknięta na głucho brama wyglądała na nietkniętą od tygodnia, odkąd wyjechali ostatni studenci. 
 
Przeszukały każdy budynek. Bez powodzenia. 
Chłopcy przepadli. Nie znalazły dosłownie żadnego śladu, który mógłby nasunąć choćby cień domysłu, co się stało.
Ze względu na uszkodzoną sieć telefoniczną, nie można było wezwać pomocy. Na domiar złego, wichura zerwała kable energetyczne. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Rozważały przekopanie się przez śnieg szlakiem w dół, do najbliższej osady, jednak intendentka powiedziała, że nie mają tam posterunku policji ani nikogo, kto mógłby pomóc. „Tam mieszkają same staruszki” – stwierdziła.
 
Miranda nieśmiało zaproponowała, żeby mimo wszystko zasiąść do wigilijnej wieczerzy. Nakryły więc do stołu, rozpaliły ogień w kominku, podgrzały barszcz i pierogi. Zmierzch zapadał bardzo szybko. Na dworze szalała zadymka. Wiatr wdzierał się przez szpary w oknach i przejmująco świszczał w kominie, siejąc iskry. Śnieg oblepił szyby.
Dziewczęta nie miały apetytu. Dzióbały w swoich talerzykach, połykając niewielkie kęsy. Intendentka zaintonowała „Cichą noc”.
Po kolacji postanowiły, że będą spać razem, żeby było cieplej. Złączyły łóżka, przyniosły wszystkie koce. Położyły się w ubraniach. Były strasznie zmęczone, więc mimo niepokoju o los kolegów, szybko zasnęły. 
 
Mirandę zbudził odgłos wybuchów. Usiadła na łóżku, przestraszona. Dźwięki powtarzały się w regularnych odstępach.
Podeszła do okna, uchyliła zasłonę i ostrożnie wyjrzała na zewnątrz. 
Krzyknęła przeraźliwie.
– Ktoś podpalił składzik konserwatora! Nie mamy węgla, nie mamy nafty! Zamarzniemy tu w kompletnej ciemnicy!  Dziewczyny! Obudźcie się!
– Uspokój się – zmitygowała ją Lena, która stanęła koło niej i patrzyła na przerażający widok zza okna – dobrze, że składzik jest oddalony od innych budynków i zagajnika, pożar nam nie grozi…
– Kto to zrobił? Po co? – Zaspane dziewczyny, tłocząc się przy oknie, prześcigały się w domysłach. 
– A gdzie intendentka?  – Zaniepokoiła się Tusia.  – Czemu  do tej pory do nie przyszła? Śpi w zatyczkach do uszu?

Ubrały się szybko i poszły na dół, żeby to sprawdzić.
Drzwi były otwarte, a pokój pusty. Łóżko wyglądało, jakby nikt w nim nie spał ostatniej nocy. W kuchni żadnych śladów bytności.
– Chyba nie myślicie, że… ją też porwali? – powiedziała Marika.
– Kto porwał? Skąd w ogóle pomysł, że ktoś kogoś porwał? – zaoponowała Lena.
 
Podczas gdy snuły swoje domysły, w drzwiach stanęła intendentka.
– Co tutaj się dzieje? – zapytała podniesionym tonem. – Szpiegujecie mnie? Czego chcecie?
Dziewczęta zamarły, zdumione ostrym tonem starszej pani.
– Bałyśmy się… Nie słyszała pani wybuchów? Gdzie pani była? 
Zapytana wzruszyła ramionami.
– Musimy stąd uciekać! – Zadecydowała Marika. – Zejdźmy do osady. Ktoś musi nam pomóc…
– Nikt wam nie pomoże. Ale idźcie, idźcie – powiedziała intendentka.
– O czym pani mówi? Pani nie widzi, że tu dzieje się coś dziwnego? Najpierw chłopacy zniknęli, teraz to podpalenie...  – denerwowała się Lena.
Dziewczyny nie czekały na dalsze wywody intendentki. Uznały, że zdziwaczała starsza kobieta mówi od rzeczy. Ubrały się ciepło, ze schowka wzięły rakiety śnieżne.
 
Na dworze szalała zadymka. Brnęły przez śnieg, walcząc z wichurą. Kiedy dotarły do chojniaka, mimo wycia wiatru usłyszały odgłos łamanych gałęzi. Jakby coś wielkiego i ciężkiego przedzierało się przez zarośla, tratując wszystko po drodze. W odruchu przerażenia zbliżyły się do siebie. Po chwili w wirującym śniegu zamajaczył ciemny kształt, a powietrze wypełnił intensywny odór zepsutego mięsa.
Bez chwili wahania puściły się biegiem z powrotem do budynku akademika.
Lena z Mariką pierwsze dotarły do drzwi, Miranda biegła tuż za nimi. W ostatniej chwili obejrzała się za siebie. Nigdzie nie było Tusi, a Kształt był coraz bliżej, sunął raczej niż szedł. Miranda wpadła do przedsionka i zamknęła zasuwę. Prawie w tej samej chwili potężne drewniane drzwi zaskrzypiały pod naporem ogromnego ciężaru.
Pobiegła na dół, zamykając za sobą każde kolejne drzwi. Była tak roztrzęsiona, że przygryzła sobie język. To ją otrzeźwiło na tyle, że zaczęła rozważnie szukać kryjówki, co nie było  łatwe z powodu ciemności. Stąpała ostrożnie, z wyciągniętymi rękami, by na coś nie wpaść i nie zrobić hałasu, intensywnie przypominała sobie rozkład szatni. Wreszcie dotarła do rzędu metalowych szafek. Szarpała za kolejne drzwiczki, wreszcie którąś udało się otworzyć. Miranda wsunęła się do środka i usłyszała zirytowany szept Leny: „Nie tu! Tu nie ma miejsca!”. Ale nie było już czasu. Ignorując protesty koleżanki, szarpnęła drzwiczki do siebie. „Idiotka” – wysyczała jej Lena prosto do ucha.
 
Minuty płynęły w nieznośnej ciszy. Szafka była wąska, a kilka podłużnych otworów w przedniej części nie zapewniało wystarczającej ilości powietrza. Dziewczęta oddychały płytko. 
Nagle w oddali usłyszały straszne wycie. Rozpoznały głos Mariki. Wycie było coraz głośniejsze, a wraz z nim narastał, z początku ledwie wyczuwalny, coraz intensywniejszy smród rozkładu.
 
Nagle zrobiło się całkiem cicho.
 
Pierwsza nie wytrzymała Lena. Zaczęła tak przeraźliwie piszczeć, że Miranda struchlała ze strachu. Walcząc z przerażeniem, otworzyła drzwi szafki i wyskoczyła z impetem  – Raz kozie śmierć...
W szatni nikogo nie było. Tylko obrzydliwy smród był dowodem, że to co się stało, nie było wytworem wyobraźni.
–  Chyba sobie poszło - wyszeptała Lena prosto do ucha Mirandy. Dziewczyna aż podskoczyła z przerażenia i chwyciła się za serce.
–  Boże! Nie słyszałam jak wyszłaś...
–  Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć.
–  Widziałaś TO? Co to było?
–  Chyba nie człowiek...
– Musimy znaleźć Marikę... I Tusię. O Boże, ona została na zewnątrz!
– Chłopcy też... 
–  Chodź, nie możemy tu siedzieć z założonymi rękami. Musimy ich znaleźć, a potem razem wymyślimy, co dalej.
 
Hol przypominał pobojowisko. Wszędzie walały się połamane meble, dywan leżał skotłowany pod ścianą, a podłoga była zasłana szkłem z rozbitych luster. 
Wywrócona na podłogę duża szafa na ubrania odsłoniła niewidoczne dotąd niskie drzwi. Dziewczęta popatrzyły po sobie.
– Co robimy?
– Idziemy. Chyba nie chcesz tu zostać?!
– A jeśli TO tam jest?
– Chyba sobie poszło, tutaj nie czuć tego smrodu...
– Gdzie Marika? Widziałam jak za tobą biegła... 
– Nie widziałam jej... Nie było jej w szatni... 
– Na pewno? 
– No przecież by wyszła, słysząc nasze głosy... 
– Nie ma czasu, idziemy – zadecydowała Miranda. – TO może w każdej chwili wrócić. Chodź, zobaczymy, co jest za tymi drzwiami. 


5 stycznia 
 
Ciało dwudziestojednoletniej Mirandy C. znaleziono około południa w zaroślach za ogrodzeniem kampusu. Zwłoki były częściowo obnażone, leżały w pozycji na wznak, z krocza wystawały gałęzie. Liczne i poważne rany wskazywały, że dziewczyna padła ofiarą wyjątkowo brutalnej zbrodni. Policzki nosiły ślady ugryzień, na głowie widniały przerażające rany spowodowane silnymi ciosami, usta były spuchnięte, zęby połamane, a uszy straszliwie zniekształcone. 
Przeszukanie okolicy przyniosło kolejne makabryczne odkrycia. W promieniu trzystu metrów, w płytkich grobach, znaleziono ciała kolejnych dziewcząt. Wszystkie miały takie same obrażenia.
Sekcja zwłok wykazała u denatek złamania kości czaszki, ciężkie uszkodzenia mózgu oraz brzucha. Ponadto stwierdzono rozległe ubytki tkanek krocza, rany penetrujące do pęcherza i sięgające jamy otrzewnej.
Jako przyczynę zgonu ustalono uduszenie. Stwierdzono, że w chwili śmierci kobiety były przytomne.

Śledczy dokładnie przeszukali miejsce zbrodni oraz kampus. Zabezpieczono liczne ślady świadczące o tym, że dziewczęta zostały napadnięte na podwórzu akademika, następnie zaciągnięto do lasu za murami uczelni. Bramę wyważono z wielką siłą, na co wskazywało wygięcie metalu. 
Nie udało się ustalić, w jaki sposób dokonano wyważenia bramy. Prowadzący sprawę komisarz rozważał hipotezę, że na teren kampusu wdarł się niedźwiedź, co tłumaczyłoby skalę zniszczeń w budynku akademika oraz obrażenia ofiar. Przydzielony do śledztwa drugi oficer uważał jednak, że sprawcą nie mogło być zwierzę. Według niego zbrodnia została dokładnie zaplanowana i z premedytacją zrealizowana. Świadczyły o tym, według niego, uszkodzone kable telefoniczne i energetyczne oraz spalony składzik węgla. Teorię o grasującym niedźwiedziu uważał za mało realną, biorąc pod uwagę, że brama została wyważona od wewnątrz. 
Wszczęto poszukiwania pozostałych osób, które feralnego dnia przebywały na terenie kampusu: intendentki oraz trzech studentów. 
Przeszukanie akademika nie przyniosło rezultatów, jednak w holu znaleziono podziemne przejście na zewnątrz kampusu. W podziemiach znajdował się schron, w którym odkryto ślady bytności co najmniej trzech osób, o czym świadczyły legowiska i naczynia kuchenne oraz resztki jedzenia. 
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#2
(23-11-2018, 00:55)Miranda Calle napisał(a): Mirandę zbudził odgłos wybuchów. Usiadła na łóżku, przestraszona. Dźwięki powtarzały się w regularnych odstępach.
Podeszła do okna, uchyliła zasłonę i ostrożnie wyjrzała na zewnątrz. 
Krzyknęła przeraźliwie.
– Ktoś podpalił składzik konserwatora! Nie mamy węgla, nie mamy nafty! Zamarzniemy tu w kompletnej ciemnicy!  Dziewczyny! Obudźcie się!
Myśl o konsekwencjach pożaru chyba przyszła za szybko. Zazwyczaj pierwszą reakcją jest strach, zaciekawienie, zastanawianie się czy gasić pożar; potem kto to zrobił a konsekwencje na końcu, albo dopiero gdy czegoś zabraknie - No tak, nie ma więcej bo zapas poszedł z dymem.
Ale rozumiem, ze to tylko szkic.

(23-11-2018, 00:55)Miranda Calle napisał(a): Podczas gdy snuły swoje domysły, w drzwiach stanęła intendentka.
– Co tutaj się dzieje? – zapytała podniesionym tonem. – Szpiegujecie mnie? Czego chcecie?
Dziewczęta zamarły, zdumione ostrym tonem starszej pani.
– Bałyśmy się… Nie słyszała pani wybuchów? Gdzie pani była? 
Zapytana wzruszyła ramionami.
– Musimy stąd uciekać! – Zadecydowała Marika. – Zejdźmy do osady. Ktoś musi nam pomóc…
– Nikt wam nie pomoże. Ale idźcie, idźcie – powiedziała intendentka.
– O czym pani mówi? Pani nie widzi, że tu dzieje się coś dziwnego? Najpierw chłopacy zniknęli, teraz to podpalenie...  – denerwowała się Lena.
Dziewczyny nie czekały na dalsze wywody intendentki. Uznały, że zdziwaczała starsza kobieta mówi od rzeczy. Ubrały się ciepło, ze schowka wzięły rakiety śnieżne.
Wiem, ze to szkic i zapewne ten fragment zostałby trochę rozciągnięty w czasie, bo na razie wygląda, ze działają dosyć chaotycznie.

(23-11-2018, 00:55)Miranda Calle napisał(a): Nigdzie nie było Tusi, a Kształt był coraz bliżej, sunął raczej niż szedł.
Buka? Big Grin przepraszam, tak jakoś od razu mi się skojarzyło, pewnie przez te wpisy na shoutboxie  Wink




Jest to materiał na klimatyczne opowiadanie.
Szkoła z internatem na odludziu. Skąd taka lokalizacja? Zazwyczaj szkoły/uczelnie są w większych ośrodkach. Trzeba to urealnić np. specyfiką profilu kształcenia (biologia, nauki o ziemi, dendrologia, geologia - to i blisko gór mogłaby być) lub/i ufundował ja ekscentryczny miliarder. A jak juz mamy miliardera to mogą być nielegalne eksperymenty prowadzone w podziemiach, modyfikacje DNE etc. etc. Wink
W takim układzie, dobrze by też było sprecyzować lokalizację - Alpy, Ural? Na Syberii była taka historia w latach 50-tych, że grupa studentów nocowała w namiocie, potem ich ciała znaleziono porozrzucane po lesie i do dzisiaj nie wiadomo co tam się stało.
BTW Polecam film "Zamieć" kryminał w realiach antarktycznej stacji badawczej.
To jeśli chodzi o "racjonalne" wytłumaczenia. Chyba, ze ma iść w stronę typowego "horroru" czyli interwencja sił nadprzyrodzonych lub klimaty typu zombie. Ale to już w takich klimatach nie jestem ekspertem.
Odpowiedz
#3
O! Dzięki, że poświęciłeś uwagę mojemu tekstowi, no i za cenne rady. Faktycznie, trudno samemu dostrzec mankamenty fabuły, dlatego raz jeszcze dziękuję, że podpowiedziałeś mi ten dział. To opowiadanie spędza mi sen z powiek, nigdy tak strasznie się nie męczyłam przy pisaniu. A teraz na przykład piszę też coś w klimacie grozy i samo się pisze, po prostu nie muszę się nawet zastanawiać, co będzie dalej i jak poprowadzić narrację.

Tutaj problem leży właśnie w tym - jak słusznie zauważyłeś - że w ogóle nie mam pojęcia, w którą stronę pójść. Czy to mają być siły nadprzyrodzone (Buka - he, he, to było naprawdę dobre, Gunnar Smile ), czy raczej siły ludzkie? Może jakieś mroczne obrzędy przeprowadzone przez rzekomo zaginionych chłopaków? A może jednak gigantyczny niedźwiedź? Mutant? Może kataklizm na tym terenie spowodował jakieś mutacje? Hmmm...

A czemu na odludziu? No, tak mnie jakoś ciągnie do odludzi Wink

No i problem jest jeszcze jeden. Na Fantastyce zwrócono mi uwagę, że całość jest zbyt skrótowa, że pominięte są didaskalia budujące scenerię, brak pogłębienia psychologicznego postaci... Chyba za bardzo poszłam w lirykę i przez to trochę straciłam umiejętność budowania opisów. I to jest to, czego Ci zazdroszczę i o czym wspomniałam w komentarzu do rozdziału "Szeptu Gromu". Ty opisujesz świat tak, jakbyś w nim był, jakbyś był świadkiem zdarzeń. Mnie tego brakuje.

I dzięki za podpowiedź "Zamieci". W tym klimacie jest też świetny skandynawski serial - thriller "Fortitude".

No to do roboty, Mirando Smile
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#4
(23-11-2018, 18:27)Miranda Calle napisał(a):  Może jakieś mroczne obrzędy przeprowadzone przez rzekomo zaginionych chłopaków? 
O to jest dobry pomysł. Znikają na początku, czytelnik myśli - biedne ofiary a potem ŁUP. Zwłaszcza jakby ich an początku wykreować na fajtłapowatych, łagodnych. A najlepiej jakby się okazało, że ich guru to Intendentka, która całe opowiadanie pomaga dziewczynom czy razem z nimi ucieka. 

(23-11-2018, 18:27)Miranda Calle napisał(a): I to jest to, czego Ci zazdroszczę i o czym wspomniałam w komentarzu do rozdziału "Szeptu Gromu". Ty opisujesz świat tak, jakbyś w nim był, jakbyś był świadkiem zdarzeń. Mnie tego brakuje.
Pomaga w tym bardzo postawienie samego siebie na miejscu bohatera. jakbyś zakładała google z wirtualną rzeczywistością. I po prostu opisujesz co widzisz. Zastanawiasz się, jak Ty byś zareagowała w danej sytuacji.
Odpowiedz
#5
Mam nadzieję, że moja opóźniona reakcja jeszcze się na coś przyda - ale w sumie ganiało mnie trochę bezwiednie, że mało czasu miałem na odpisanieSmile

Tak sobie myślałem, pierwsze co mi wpadło do głowy, to przydałoby się wyraźnie rozróżnić fragment tych sielankowych przygotowań do świąt i następujący po nim, pełen niepokoju, moment, gdy zniknęli chłopcy. Spróbowałbym pozmieniać budowę zdań, żeby były "brzydsze", nie tak złożone, wprowadzić właśnie pewne niedopowiedzenia, bo pewne momenty brzmią jak taki opis przebiegu zdarzeń, raport. 
Np. takie zdanie:

Cytat:Kiedy tylko wyszły na zewnątrz, uderzył w nie podmuch porywistego wiatru. Płatki śniegu zdawały się wirować i napierać ze wszystkich stron, a przeszywający chłód natychmiast dostał się pod cienkie ubrania.
Zbudowałbym w ten sposób:


Cytat:Wyszły na zewnątrz i uderzył w nie porywisty wiatr. Śnieg wirował i napierał ze wszystkich stron, chłód natychmiast dostawał się pod cienkie ubrania.
Też warto rozważyć użycie pewnych metafor wiatru - ma być zimno, nieprzyjemnie, że najlepiej byłoby schować się w środku. A więc np. "ukąszenia chłodu", "mroźne igiełki miotane przez wiatr", itd.


Podobnie zrobiłbym z dialogami. Skrócił wypowiedzi, nadał im prostszą, mniej rozbudowaną formę. Tak, jakby dziewczyny rozmawiały ze sobą, ale gdzieś słyszały co jakiś czas pewne odgłosy i przerywały żeby posłuchać, co to może być za hałas. I później, tuż przed spotkaniem stwora i w trakcie, mam wrażenie, że tu i tam dałoby się w dialogach uszczknąć choć po słowie, zastąpić jakimś krótszym... W sensie, jak walczy się o życie, to chyba częściej są w użyciu proste komendy, oszczędność w słowach, więcej emocji w wypowiedziach...

Przykładowo, uprościłbym te zdania:

Cytat:– Uspokój się – zmitygowała ją Lena, która stanęła koło niej i patrzyła na przerażający widok zza okna – dobrze, że składzik jest oddalony od innych budynków i zagajnika, pożar nam nie grozi…
Cytat:– Uspokój się – zmitygowała ją Lena, też patrząc na płomienie za oknem. – Składzik stoi na uboczu, pożar nam nie grozi…



Cytat:–  Chodź, nie możemy tu siedzieć z założonymi rękami. Musimy ich znaleźć, a potem razem wymyślimy, co dalej.
Cytat:–  Chodź, nie możemy tu siedzieć. Jak ich znajdziemy, pomyślimy, co dalej.


Kurczę, na tę chwilę nie wiem jeszcze, co doradzić... Późniejsze opisy, już w tej scenie ze stworem, bardziej mi odpowiadają, ale sądzę, że podobna budowa zdań, takie przesiąknięcie niepokojem, powinno być już wcześniej, właściwie gdy tylko dziewczyny zauważyły brak chłopców i wyszły na dwór. Jakby już przy tym pierwszym wyjściu coś mogło się na nie czaić i w sumie nie wiadomo, czy już wtedy akcja nie osiągnie swej kulminacji.

Napiszę, że ten fragment, raport na końcu, fajnie ustylizowany i właśnie tak powinno być - jakby spojrzenie na całą sytuację "na chłodno", bez prób analizowania (przynajmniej na razie), a stwierdzenie suchych faktów.

Mam nadzieję, że coś pomogłemSmile
Odpowiedz
#6
Serdecznie dziękuję, Kubutku! Wszystkie Wasze uwagi biorę pod uwagę i jak tylko znajdę więcej czasu i - przede wszystkim - ochoty, usiądę nad tym opowiadaniem i postaram się wetchnąć w nie życie.
Ono chyba musi się porządnie uleżeć... Może wreszcie mi się dośni do końca Smile
Dziękuję!
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#7
Witaj, Miranda Calle.
Doskonale rozumiem co czujesz, bo mam tak samo. Niemoc twórcza może się objawiać z różnych powodów. Gdzieś wspominałaś o pewnym chaosie, więc np sprawy prywatne mogą wybijać z weny. Ja podjąłem się pisania, czasem rysuje czy robię zdjęcia w celach terapii. Tworzenie pomaga. Najlepsze są chwile gdy pomysł nagle uderza, i w przeciągu chwili jest początek i zakończenie, zostaje tylko wypełnić to co pośrodku. Zaczynałem w ten sposób wyczytałem właśnie w Nowej Fantastyce, żeby opisywać otoczenie, usiąść przed pustym monitorem, kartką i pisać. Na przykładzie, była mokra jesień i zatęskniłem za ciepłem więc wyobraziłem sobie skwar i gorąc, i pytanie po co tam miałbym być, z powodu pracy, i szło już dalej jaka praca, kim tam jestem, pojawił się opuszczony budynek, czemu opuszczony i co się działo, itd.
Gorzej jak się człowiek zachłyśnie pomysłem. Miałem tak gdy wyobraziłem sobie grupkę badaczy na biegunie polarnym, choć miesiącami się mozoliłem wyszło okropnie źle. Nie byłem nigdy w stacji badawczej i to było czuć, brak autentyczności, artykuł w gazecie i film popularnonaukowy nie odda tego.
W moim przypadku blokada twórcza zaczęła się z problemami, zmiana pracy na gorszą i śmierć w rodzinie.
Być może masz coś takiego. Nie chce dawać złych porad, ale może spróbuj od początku pisać. Ciężko jest porzucić własne dziecko ale czasem tak trzeba, to chyba S. King polecał. Czasem trzeba porzucić co się zrobiło i zacząć od początku. Może zostaw miejsce, wczuj się w klimat, żeby było smoliście, ograniczyłbym dialogi, one pomagają, sam byłem strofowany za brak, ale moim zdaniem niszczą klimat. Tutaj dodatkowo dialogi wypadają zbyt naiwnie, lub infantylnie, nie obraź się ale nie czuć, że one mają ok 20 lat. Może spróbuj się wczuć w postaci żeby miały zarysowane charaktery, miałyby indywidualny sposób mówienia, ktoś mówi grzecznie, ktoś niegramatycznie itd.
Kolejna rzecz też jest to potępiane, ale w tym wypadku może by pomogło dać zakończenie na początek? Wejść w głowę policjanta, przedstawić miejsce i dopiero później historię dziewczyn.
Życzę powodzenia, a może deadline ci pomoże? Zrób nam prezent na gwiazdkę i ukończ op do 26 grudnia? Byłoby super.
Pozdrawiam serdecznie.
Odpowiedz
#8
Kochani, przedstawiam Wam zalążek mojego opowiadania grozy, z którym męczę się od kilku miesięcy. Byłam już na konsultacjach na Nowej Fantastyce, ale za nic nie potrafię wskrzesić w nim iskry życia. Jeszcze nigdy tak ciężko nie szło mi stworzenie fabuły. Być może pomysł jest zupełnie do niczego, ale jestem do niego tak mocno przywiązana, że chciałabym, żeby wreszcie jakoś ożył.
Bardzo liczę na Waszą pomoc! Będę niezmiernie wdzięczna za każdą wskazówkę.

Mirando, kiedyś, b.dawno próbowałem swych sił w tym gatunku. Było to amatorskie. Wiedz że opieram się przede wszystkim na przeczuciach i przypuszczeniach a nie na wiedzy. Stąd też wynika wszystko, co nanoszę poniżej. Spróbujmy razem pomyśleć nad tym, co zrobić by odpowiednio wyrazić grozę w literaturze. I, oczywiście by forma sama w sobie, nie tylko w odniesieniu do wyrażenia treści była odpowiednia. Na tym opieram korektę. Nie twierdzę że mam w 100% rację.

25 grudnia

Z początkiem jesieni nadeszło niespodziewane ochłodzenie. Mimo że był dopiero październik, drzewa już zgubiły liście a aksamitki w gazonach uschły i sczerniały, pozostając smutną pamiątką lata. Potem przyszły wichury, które dokonały ostatecznej hekatomby starego drzewostanu okalającego kampus.

Nie wiem jak powyższy, skreślony fragm. ma się do całości? Wygląda trochę jakby był niezwiązany z resztą, nieco oderwany.

Miranda pojawiła się w??/ na Akademii jednego z tych wietrznych dni, skromnie ubrana, cicha i wyobcowana. Nieraz przesiadywała na parapecie okna przed salą wykładową i patrzyła gdzieś poza linię horyzontu. Jej twarz nabierała wtedy tego szczególnego wyrazu, jak u człowieka pewnego swej rychłej śmierci.
Tu już jakby lepiej. ten fragm. bardziej chyba rozumiem w odniesieniu do reszty. Do owej "pewność Mirandy" nawiązałbym jakoś w dalszych fragm. utworu. Może np. gdy w chwili zagrożenia doznaje ona jakiegoś deja vu?
Tydzień przed Bożym Narodzeniem (Opowieść wigilijna Dickensa się kłania?? Wink ) większość studentów wyjechała do swoich domów. Zaraz po ich wyjeździe spadł tak obfity śnieg, że kampus został odcięty od świata
(Zaraz potem spadł śnieg - tak obfity iż odciął kampus od.../ Tuż zaraz spadła śnieżyca odcinając kampus od reszty świata - Taka forma bardziej chyba pokazuje żywioł jako siłę sprawczą: nie że kampus został odcięty od świata, ale śnieżyca odcięła kampus. Bo tu bardziej chyba mogłabyś oddać siłę natury jako moc sprawczą. Może nawet mogłabyś przydać jej cech siły posiadającej cechy istoty inteligentnej: wolę, uczucia itp. Takie szczegóły w formie też są chyba ważne, jak przeczuwam dla literatury grozy? Trzeba by tu chyba więc pobawić się formą i treścią? ). Miranda dołączyła do grupki niedobitków, którzy nie mieli dokąd jechać albo nie zdążyli przed śnieżycą (opadem/ niepogodą/ żywiołem). Postanowili urządzić wspólną wigilię. Intendentka mieszkająca na stałe w akademiku (w placówce/ mieszkająca tutaj na stałe) użyczyła im kluczy do pomieszczeń kuchennych i spiżarni, by mogli przygotowywać sobie coś na ciepło do jedzenia.

Dziewczęta rzuciły się do gotowania, chłopcy do przygotowania sali stołówkowej (stołówki). W pierwszej kolejności postanowili pójść po choinkę. Miranda była skrępowana towarzystwem, ale dziewczyny zaraziły ją swoim entuzjazmem. Wraz z Mariką, Leną i Tusią przygotowały wspólnie kilka potraw z tego, co znalazły w spiżarni (wiadomo już gdzie). Zeszło im do wieczora, ale efekt był zadowalający. Kiedy intendentka przyszła zobaczyć, jak sobie radzą, aż westchnęła, widząc te wspaniałości.

– Mam nadzieję, że znajdzie się talerz dla nieproszonego gościa – zażartowała.

Zaczęły jedna przez drugą zapraszać. Udawała, że się kryguje, ale ją zakrzyczały.

– No dobrze, jeśli chcecie… A gdzie chłopcy?

Dziewczęta dopiero wtedy spostrzegły, że za oknami zapadła ciemność rozświetlona od odbijającego się w śniegu rozgwieżdżonego nieba.
Kiedy tylko wyszły na zewnątrz, uderzył w nie (ich - p. sprawa odnośnie opisu śnieżycy powyżej. A w tej formie wiatr jakby bardziej bezpośrednio w nich uderza) podmuch porywistego wiatru. Płatki śniegu zdawały się wirować i napierać ze wszystkich stron, a przeszywający chłód natychmiast dostał się pod cienkie ubrania.
(Gdy otworzyły drzwi z miejsca uderzył ich lodowaty podmuch. Płatki śniegu wirowały, napierały zewsząd. Chłód przenikał wnet cienki ubiór.)
Przyznam, lubię długie zdania, ale ostatnio zaczynam to trochę przewartościowywać - krótkie też piękne. Wink A mówiąc poważniej: może rzeczywiście krótsze sprawiają że całość lepiej się czyta? Są lepsze dla opisu akcji, podczas gdy długie służą raczej opisom np. stanu refleksji bohaterów, opisom przyrody? W końcu opisom akcji, która ma w założeniu być wolna, gdy tymczasem krótkie zdania mają sugerować akcje szybsze?
Co o tym sądzisz?
Dlatego w wypadku zdań krótszych staram się czasem wręcz znajdywać [i]krótsze w formie synonimy pojedyńczych zdań - nie tylko dla samego ich skracania. Na przykład zamiast "natychmiast" użyłem "wnet" - swoją drogą tu może nie używałbym w ogóle tego typu słów. Z kolei nawet taki szczególik jak "Gdy" zamiast "Kiedy" sprawiłby że zdanie brzmiałoby jeszcze zgrabniej. Nie chodzi tu tylko o ozdobnik.[/i]
Poproś jeszcze Gunnara, by udostępnił ci link do rozdziału ze sceną chustki w "Szepcie...". O ile dobrze pamiętam tam jest moja refleksja na ten temat, chyba bardziej szczegółowa. Tak samo poproś o całość naszych dawniejszych konsultacji.
Poza tym na początku piszesz o śnieżycy a potem sugerujesz zamieć śnieżną. To nie zupełnie to samo, bo pierwsze zjawisko, ściśle rzecz ujmując jest bezwietrzne. Jeśli zdecydujesz się na drugie zjawisko dodaj jako na pozór nieistotny szczegół poświstywanie, wręcz wycie wiatru - nie lękałaś się kiedyś tego drugiego rodzaju dźwięku jako źródła irracjonalnych obaw?
Wydaje się też że przecinek mógłby nieraz (choć nie zawsze) zastąpić spójnik, przynajmniej "i". Ostrożnie też ze "zdawało się", "wydawało się" itp., bo tego typu stwierdzenia szkodzą chyba wyrażaniu grozy. Wink

- Niech to... - Miranda wzdrygnęła się - trzeba było nałożyć puchówkę (- Ale zimno - [b]Miranda wzdrygnęła się).[/b]
Powyższa wypowiedź bardziej obrazowałaby chyba realne zachowania ludzi doświadczających ziąbu, niż gdyby jej nie było. Oczywiście ludzie są różni, np. inaczej by zachował się introwertyk
(bardziej powściągliwy w wyrażaniu odczuć), inaczej ekstrawertyk (bardziej ekspresywny).

– Chłopaki! Gdzie jesteście!? – krzyknęła Lena prosto w otaczającą je ciemną zawieruchę (wiadomo, łatwo o domysł że otaczała ich i była ciemna. I że Lena krzyknęła prosto w nią).
– Może schowali się, żeby zrobić nam kawał? – Tusia  skuliła się z zimna i ukryła (kryjąc) dłonie głęboko w rękawach (dłoń w rękaw) swetra.
– Schowali? Na takim mrozie? – Marika odwróciła się do dziewczyn i osłoniła oczy przed śniegiem. – Te obiboki siedzą pewnie gdzieś w szkole.
– Nie! Spójrzcie! – Miranda wskazała głębokie, częściowo przysypane ślady na śniegu. – Prowadzą do zagajnika! Coś mogło im się stać!

Przeszukiwanie zarośli nie przyniosło rezultatów. Nikt nie mógłby się w nich (tutaj) ukryć ani zabłądzić. Poprzez rzadkie, (i - tu z kolei, wyjątkowo zastąpiłbym przecinek spójnikiem) niewysokie świerki prześwitywał wyraźnie mur kampusu. Zamknięta na głucho brama wyglądała na nietkniętą od tygodnia, odkąd wyjechali ostatni studenci.

Przeszukały każdy budynek. Bez powodzenia. Chłopcy przepadli. Nie znalazły dosłownie żadnego śladu, który mógłby nasunąć choćby cień domysłu, co się stało
(Przeszukały każdy budynek - bez powodzenia. Żadnego śladu. Choćby cienia domysłu, co mogło się stać).
Przypuszczam że nawet myślnik (ulubiony Wink  )  ; i inne znaki interpunkcyjne, odpowiednio użyte; również mógłby pomóc wyrazić nastrój chwili - w tym wypadku chwilowe zatrzymanie akcji - chwilowe uczucie beznadziei, czy raczej niepokoju i dezorientacji co do poszukiwań. Czemu usunąłbym zdanie iż Chłopcy przepadli?  W plastyce jest taka zasada: mniej znaczy więcej. Czyli jeśli chcesz coś odpowiednio wyrazić
to nie zawsze potrzebna Ci taka ilość środków, jak Ci się wydaje. Czasem wystarczy Tobie ich mniej, czasem wręcz odrobinka. Czuję że ma to chyba przełożenie na prawa literatury.
Jest też zasada: mniej znaczy nudniej. Którą z nich kiedy stosować? U mnie to kwestia wyczucia.

Ze względu na uszkodzoną sieć telefoniczną, nie można było wezwać pomocy
(- Trzeba wezwać pomocy - Leny kryła drżenie. Miranda bez wahania nakręciła numer telefonu - ale w słuchawce odezwał się (odpowiedział jej tylko) jednostajny, trzeszczący szum. Próbuję sobie przypomnieć szczegóły i wrażenia związane z obsługą telefonu stacjonarnego Wink
Koleżanki spoglądały na nią pytająco. Jedynie zgrzyt tarczy telefonicznej rozbrzmiewał raz po raz budząc/ podtrzymując niepewność//- niechaj wreszcie ktoś raczy odebrać wezwanie!

- Wygląda na to iż sieć telefoniczna jest uszkodzona - Miranda stwierdziła po chwili matowym głosem.
Wydaje się że twórcy grozy aby wywołać jej efekt skłonni są właśnie nadawać siłom natury i in. rzeczom nieożywionym: śnieżycy, odgłosom w słuchawce telefonu itp. "cechy ludzkie", "cechy istot inteligentnych".
Stąd piszę o  powyższych "uderzyła ich", "odezwał się", "odpowiedział"  itp. ).

Na domiar złego, wichura zerwała kable energetyczne. Sytuacja wydawała się beznadziejna (raczej bym tę beznadzieję odpowiednio zasugerował niż o niej pisał. Po to aby czytelnik miał jej wrażenie. Samym pisaniem o niej nie udowodnisz jej). Rozważały przekopanie się przez śnieg szlakiem w dół, do najbliższej osady, jednak intendentka powiedziała, że nie mają tam posterunku policji ani nikogo, kto mógłby pomóc. „Tam mieszkają same staruszki” – stwierdziła.

Miranda nieśmiało zaproponowała, żeby mimo wszystko zasiąść do wigilijnej wieczerzy. Nakryły więc do stołu, rozpaliły ogień w kominku, podgrzały barszcz i pierogi. Zmierzch zapadał bardzo szybko. Na dworze szalała zadymka (To już wiadomo). Wiatr wdzierał się poprzez szpary w oknach i przejmująco świszczał w kominie, siejąc iskry. Śnieg oblepiał szyby.
Dziewczęta nie miały apetytu. Dzióbały w swoich talerzykach, połykając niewielkie kęsy. Intendentka zaintonowała „Cichą noc”.
Po kolacji postanowiły, że będą spać razem, żeby było im cieplej (Poprawiłbym to zdanie nie tylko ze względu na to iż łądniej by brzmiało w tej wersji. Dostawiłem "im" by, odnośnie całości lepiej ukazać postawę ludzką w sytuacji niedoli: zimna, niepokoju o los cudzy, lub tylko własny; przeczucia, np. śmierci ? o którym pisałas na początku, zagrożenia). Złączyły łóżka, przyniosły (znosząc) wszystkie koce. Położyły się w ubraniach. Były strasznie zmęczone, więc (tu podzieliłbym zdanie na dwa, lub wstawił myślnik) mimo niepokoju o los kolegów, szybko zasnęły.

Mirandę zbudził odgłos wybuchów. Usiadła na łóżku, przestraszona. Dźwięki powtarzały się w regularnych odstępach.
Podeszła do okna, uchyliła zasłonę  ostrożnie wyjrzała (wyglądając ukradkiem na zewnątrz) na zewnątrz.
Krzyknęła przeraźliwie.
– Ktoś podpalił składzik konserwatora! Nie mamy węgla, nie mamy nafty! Zamarzniemy tu w kompletnej ciemnicy!  Dziewczyny! Obudźcie się!
– Uspokój się – zmitygowała ją Lena, która stanęła koło niej i patrzyła na przerażający (patrz: sprawa "sytuacji beznadziejnej" powyżej.) widok zza okna (A najlepiej chyba wykreślić co zrobiła Lena, na co patrzyła bo myślę że łatwo o domysł)– dobrze, że składzik jest oddalony od innych budynków i zagajnika, pożar nam nie grozi…
– Kto to zrobił? Po co? – Zaspane dziewczyny, tłocząc się przy oknie, prześcigały się (tłoczyły sie przy parapecie prześcigając) w domysłach.
– A gdzie intendentka?  – Zaniepokoiła się Tusia.  – Czemu  do tej pory do nie przyszła? Śpi w zatyczkach do uszu?

Ubrały się szybko i poszły na dół, żeby to sprawdzić. (I tu podobnie wiadomo. Poniższy fragment oddzieliłbym od poprzedniego akapitem, lub znakiem ***. Podobnie i w paru in. miejscach)
Drzwi były otwarte, a pokój pusty. Łóżko wyglądało, jakby nikt w nim nie spał ostatniej nocy. W kuchni żadnych śladów (ani śladu) bytności.
– Chyba nie myślicie, że… ją też porwali? – powiedziała Marika.
– Kto porwał? Skąd w ogóle pomysł, że ktoś kogoś porwał? – zaoponowała (zirytowała się/ zniecierpliwiła się/ żachnęła się) Lena.

Podczas gdy snuły swoje domysły, w drzwiach stanęła intendentka.
– Co tutaj się dzieje? – zapytała podniesionym tonem (usłyszały za sobą znajomy/ kobiecy głos). – Szpiegujecie mnie? Czego chcecie?
Dziewczęta zamarły, zdumione ostrym tonem starszej pani.
– Bałyśmy się… Nie słyszała pani wybuchów? Gdzie pani była?
Zapytana wzruszyła ramionami.
– Musimy stąd uciekać! – Zadecydowała Marika. – Zejdźmy do osady. Ktoś musi nam pomóc…
– Nikt wam nie pomoże. Ale idźcie, idźcie – powiedziała intendentka (Na podst. tej wypowiedzi przypuszczam że mogłabyś przydać intendentce cech bohatera negatywnego. Tak aby czytelnik zaczął zastanawiać się czy to aby nie ona stoi za "dziwnymi wydarzeniami". Tak jest chyba w niektórych utworach grozy, gdy kogoś niby niewinnego, lub bohatera dotąd postrzeganego przez nas pozytywnie zaczynamy podejrzewać o in. zgoła naturę. Jeszcze żeby ona zachichotała [i]złowieszczo niczym szalona... [/i]Wink 
Aha - ciągle piszesz "intendentka". A może podaj jej imię i / lub nazwisko).
– O czym pani mówi pani Danusiu (Franiu, Haniu etc. - jakoś można by intendentke spersonalizować, nawet gdy to postać drugorzędna)? Pani nie widzi, że tu dzieje się coś dziwnego? Najpierw chłopacy zniknęli, teraz to podpalenie...  – denerwowała się Lena.
Dziewczyny nie czekały na dalsze wywody intendentki. Uznały, że zdziwaczała starsza kobieta mówi od rzeczy (Wszystkie uznały że stara zdziwaczała i gada od rzeczy - celowo piszę "stara" , "gada" by uwidocznić postawę ich rozczarowania wobec intendentki). Ubrały się ciepło (tego też można się chyba domyśleć z poprzednich wersów), ze schowka wzięły (Zabrały ze schowka/ Znalazły w schowku) rakiety śnieżne.

Na dworze szalała zadymka (Zadymka wciąż szalała w najlepsze/ nie tracąc na sile/ nie ustawała - wiadomo że szalała na dworze a nie w budynku). Brnęły przez śnieg, walcząc z wichurą (brzmi "bohatersko" -
i nieprzekonująco) (, pod wiatr). Kiedy dotarły do chojniaka, pomimo wycia wiatru usłyszały (dosłyszały) odgłos (trzask - sprecyzowałbym ów odgłos, także dla wrażenia grozy) łamanych gałęzi. Jakby coś wielkiego i ciężkiego przedzierało się przez zarośla, tratując wszystko po drodze (Coś wielkiego, ciężkiego przedzierało się poprzez haszcze/ krzaki - błysnęła myśl - jakby tratując wszystko po drodze). W odruchu przerażenia zbliżyły się do siebie. Po chwili  w wirującym śniegu (wśród wirujących płatkach) zamajaczył ciemny kształt, a (-) powietrze wypełnił intensywny odór zepsutego mięsa.
Bez chwili wahania puściły się biegiem z powrotem do budynku akademika. Może nawet należałoby po prostu: Z miejsca puściły się biegiem, bo cel ich biegu i tak wyniknie z wersów poniżej. Z miejsca brzmi tu zaś jakoś lepiej niż "Bez wahania".
Lena z Mariką pierwsze dotarły do drzwi (sięgnęły klamki/ chwyciły klamkę), Miranda biegła tuż za nimi. W ostatniej chwili obejrzała się za siebie. Nigdzie nie było Tusi, a Kształt był coraz bliżej, sunął raczej niż szedł. Miranda wpadła do przedsionka i zamknęła zasuwę. Prawie (Niemal) w tej samej chwili potężne drewniane drzwi zaskrzypiały pod naporem ogromnego ciężaru.
Pobiegła na dół (Zbiegła do piwnicy/ suteryny), zamykając za sobą każde kolejne drzwi. Była tak roztrzęsiona, że przygryzła sobie język. To ją otrzeźwiło na tyle, że zaczęła rozważnie szukać kryjówki, co nie było łatwe z powodu ciemności. Stąpała ostrożnie, z wyciągniętymi rękami, by na coś nie wpaść i nie zrobić hałasu, intensywnie przypominała sobie rozkład szatni. Wreszcie dotarła do rzędu metalowych szafek. Szarpała za kolejne drzwiczki, wreszcie którąś udało się otworzyć. Miranda wsunęła się do środka i usłyszała zirytowany szept Leny: „Nie tu! Tu nie ma miejsca!”. Ale nie było już czasu. Ignorując protesty koleżanki, szarpnęła drzwiczki do siebie. 

(To ją otrzeźwiło. Na tyle, że zaczęła rozważniej szukać kryjówki co nie było łatwe z powodu ciemności./ Przed sobą widziała jedynie wirujące w mroku punkciki. Stąpała ostrożnie, z wyciągniętymi rękami, by na coś nie wpaść i nie zrobić hałasu. Intensywnie przypominała sobie rozkład szatni. Dostrzegła rząd metalowych szafek. Szarpała za kolejne drzwiczki. Wreszcie którąś?? / któreś udało się otworzyć. Miranda wsunęła się do środka i usłyszała zirytowany szept Leny: „Nie tu! Tu nie ma miejsca!”/ 

- Nie tu! - rozpoznała zirytowany szept Leny  - tu nie ma miejsca!

Ale nie było już czasu. Ignorując protesty koleżanki, szarpnęła drzwiczki do siebie.)

„Idiotka” – wysyczała jej Lena prosto do ucha (Lena wysyczała jej w ucho).

Minuty płynęły w nieznośnej ciszy (Minuty płynęły ciszy - nieznośnej, głuchej i wszechobecnej. Dzwoniącej w uszach. Miranda słyszała jedynie swój oddech - przyspieszony i płytki. I serce, walące jak młot). Szafka była wąska, a (-) kilka podłużnych otworów (mogą być i okrągłe - może pewne rzeczy, np. detale pozostaw do dopowiedzenia czytelnikowi - chyba że masz powód by dopowiadać to za niego) w przedniej części nie zapewniało wystarczającej ilości powietrza. Dziewczęta oddychały płytko.
Nagle w oddali usłyszały straszne wycie - Mariki, czy "tego czegoś"?. Rozpoznały głos Mariki. Wycie było coraz głośniejsze, a wraz z nim narastał, z początku ledwie wyczuwalny, coraz intensywniejszy smród rozkładu
(swąd/ zapach) - ten sam, który poczuły na zewnątrz. Skoro wpierw ledwie wyczuwalny wiadomo że z czasem wzmagał się.

Nagle zrobiło się całkiem cicho (Zapadła ta sama cisza/ Zapadła znów cisza - z ciszy też uczyniłbym element grozy i coś o cechach istoty żywej ).

Pierwsza nie wytrzymała Lena. Wiadomo że w odniesieniu do okoliczności i nast. zdania nie wytrzymała. Zaczęła tak przeraźliwie piszczeć, że Miranda struchlała ze strachu.  Walcząc z przerażeniem , otworzyła drzwi szafki i wyskoczyła na zewnątrz z impetem  – Raz kozie śmierć...
Znaczy się zapewne to Miranda wyskoczyła? Domyśliłem się od razu, choć inni mogą być nieco zdezorientowani. Może więc tak:
Lena zaczęła piszczeć. Miranda aż struchlała. A skoro struchlała pisk musiał być, w domyśle przeraźliwy. Walcząc z sobą (z emocjami) wyskoczyła na zewnątrz. Chyba nie zrobiłaby tego mimo zamkniętych drzwi? Wink
W szatni nikogo nie było (pusto). Tylko obrzydliwy smród był dowodem (dowodził), że to co się stało, nie było wytworem wyobraźn
–  Chyba sobie poszło - wyszeptała Lena prosto do ucha Mirandy - to, gdzie konkretnie jej to zakomunikowała też było. Dziewczyna (Miranda) aż podskoczyła z przerażenia i chwyciła (chwytając) się za serce.
–  Boże! Nie słyszałam jak wyszłaś...
–  Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć.
–  Widziałaś TO? Co to było?
–  Chyba nie człowiek...
– Musimy znaleźć Marikę... I Tusię. O Boże, ona została na zewnątrz (Boże... została na zewnątrz)!
– Chłopcy też...
– Chodź, nie możemy tu siedzieć z założonymi rękami. Musimy ich znaleźć, a potem razem wymyślimy, co dalej.

W wypowiedziach Mirandy dodałbym parę wielokropków by zobrazować to iż jakiś czas po zaskoczeniu nie może złapać tchu.

Hol przypominał pobojowisko. Wszędzie walały się  połamane meble, dywan leżał skotłowany pod ścianą, podłoga była zasłana szkłem z rozbitych luster.
Wywrócona na podłogę duża szafa na ubrania odsłoniła niewidoczne dotąd niskie drzwi. Dziewczęta popatrzyły po sobie.
– Co robimy?
– Idziemy. Chyba nie chcesz tu zostać?!
– A jeśli TO tam jest?
– Chyba sobie poszło, tutaj nie czuć tego smrodu...
– Gdzie Marika? Widziałam jak za tobą biegła...
– Nie widziałam jej... Nie było jej w szatni...
– Na pewno?
– No przecież by wyszła, słysząc nasze głosy...
– Nie ma czasu, idziemy – zadecydowała Miranda. – TO może w każdej chwili wrócić. Chodź, zobaczymy, co jest za tymi drzwiami (co tam jest - być może sugerowana wypowiedź lepiej obrazowałaby tajemnicę, grozę, nieznane?).

5 stycznia

Ciało dwudziestojednoletniej Mirandy C. znaleziono około południa w zaroślach za ogrodzeniem kampusu. Zwłoki były częściowo obnażone, leżały w pozycji na wznak, z krocza wystawały gałęzie. Liczne i poważne rany wskazywały, że dziewczyna padła ofiarą wyjątkowo brutalnej zbrodni. Policzki nosiły ślady ugryzień, na głowie widniały przerażające rany spowodowane silnymi ciosami, usta były spuchnięte, zęby połamane, a uszy straszliwie zniekształcone.
Przeszukanie okolicy przyniosło kolejne makabryczne odkrycia. W promieniu trzystu metrów, w płytkich grobach, znaleziono ciała kolejnych dziewcząt. Wszystkie miały takie same obrażenia.
Sekcja zwłok wykazała u denatek złamania kości czaszki, ciężkie uszkodzenia mózgu oraz brzucha. Ponadto stwierdzono rozległe ubytki tkanek krocza, rany penetrujące do pęcherza i sięgające jamy otrzewnej.
Jako przyczynę zgonu ustalono uduszenie. Stwierdzono, że w chwili śmierci kobiety były przytomne.

Może powyższy tekst mógłby być monologiem jednego ze śledczych czytających sprawozdanie? I zarazem wstępem do dialogu z kolegami z pracy na temat śledztwa? Dialogu na temat fragmentów poniżej.
Właśnie, pojawia się stare zagadnienie: ile w utworach winno byc narracji a ile dialogów i in. wypowiedzi "odpaszczowych", mówiąc jęz. Gunnara. Wink

Śledczy dokładnie przeszukali miejsce zbrodni oraz (i) kampus. Zabezpieczono liczne ślady świadczące o tym, że dziewczęta zostały napadnięte na podwórzu akademika, następnie zaciągnięto do lasu za murami uczelni. Bramę wyważono z wielką siłą, na co wskazywało wygięcie metalu.
Nie udało się ustalić, w jaki sposób dokonano wyważenia bramy (tego dokonano). Prowadzący sprawę komisarz rozważał hipotezę, że na teren kampusu wdarł się niedźwiedź, co tłumaczyłoby skalę zniszczeń
w budynku akademika oraz (i) obrażenia ofiar. Przydzielony do śledztwa drugi oficer uważał jednak, że sprawcą nie mogło być zwierzę. Według niego zbrodnia została dokładnie zaplanowana i z premedytacją zrealizowana. Świadczyły o tym, według niego, uszkodzone kable telefoniczne i energetyczne oraz spalony składzik węgla. Teorię o grasującym niedźwiedziu uważał za mało realną, biorąc pod uwagę, że brama została wyważona (wyważono) od wewnątrz.
Wszczęto poszukiwania pozostałych osób, które feralnego dnia przebywały na terenie kampusu: intendentki oraz (i) trzech studentów.
Przeszukanie akademika nie przyniosło rezultatów (Nie przyniosło to rezultatu), jednak w holu znaleziono podziemne przejście na zewnątrz kampusu (akademika). W podziemiach znajdował się schron, w którym odkryto (- tutaj odkryto) ślady bytności co najmniej trzech osób, o czym świadczyły legowiska i naczynia kuchenne oraz resztki jedzenia.
Odpowiedz
#9
Ahab, Monsieur Kotkovsky - dziękuję za cenne uwagi i przemyślenia, Panowie.
Chodzi mi po głowie plan napisania tej historii od początku, mam już pomysł na zakończenie Smile
Przepraszam, że tak oględnie odpowiadam na Wasze obszerne komentarze, ale czas przedświąteczny nie sprzyja mojej obecności na VA... Jestem przede wszystkim kobietą, więc mam domowe obowiązki związane z przygotowaniami do Świąt Smile
Jeszcze raz serdecznie dziękuję!
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości