Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
888
#1
888
Odpowiedz
#2
(03-11-2011, 22:36)KrowaQ napisał(a): Niski, przygarbiony starzec powoli wypuszczał powietrze z ust[,] przyglądając się jego zmaganiom z późnojesiennym chłodem[chłodem późnej jesieni; chłodnym, jesiennym wiatrem][.] Kłąb pary przez chwilę unosił się w mroźnym powietrzu, po czym znikł zupełnie, ustępując miejsca swojemu następcy [czyli komu?]. Mężczyzna zaniósł się głośnym, chrapliwym kaszlem, zakończonym niezdarnym wypluciem kleistej flegmy. Wciąż pokasłując, wstał z ziemi i podniósł leżący nieopodal sczerniały wór. Zarzucił kilkunastokilogramowy [dość ciężki] ładunek na plecy, po czym ruszył przed siebie, zerkając jeszcze w stronę zachodzącego słońca. Dziś czeka go jeszcze[powt.] godzina marszu, może dwie, jeśli chmury nieco się przerzedzą[,] robiąc miejsce dla księżycowej poświaty. Przeczesał ręką długie, sklejone od brudu i potu włosy. Od celu dzielił go jeszcze[powt.] jeden dzień drogi. Jeden dzień, po tych wszystkich latach niemal bezowocnej tułaczki. A mimo to czuł się zwycięzcą, w końcu niósł na plecach coś więcej niż dowód, potwierdzający jego teorię. Niósł nadzieje. Przez głowę przemknęła mu myśl, iż być może nie spotka już nikogo, z kim mógłby się podzielić tą dobrą nowiną.
- Przyjacielu!
Wędrowca zamarł. Po raz pierwszy od, jeśli jego obliczenia były poprawne, szesnastu lat słyszał ludzki głos. Obrócił się w kierunku[,] skąd dobiegł go okrzyk i zmrużył oczy[,] porażony blaskiem opadającego ku linii horyzontu słońca. Pośpiesznie przyłożył dłoń do brwi, czując przy tym żar bijący z czoła. Trawiąca go gorączka zaczynała niebezpiecznie przybierać na sile. Wysilił zmącony chorobą i wiekiem wzrok szukając na bezkresnej, półpustynnej równinie ludzkiej sylwetki. Dostrzegł zbliżającego się szybkim krokiem, rosłego mężczyznę, który już po chwili stanął obok odzianego w przetarte łachmany wędrowcy [wędrowca][,] pytając go:
- Skąd jesteś?
Odpowiedź uniemożliwił kolejny atak kaszlu, który niemal pozbawił nieszczęsnego starca[powt.] tchu. Jednak, gdy tylko ponownie mógł mówić odpowiedział skrzekliwym, nieco stłumionym głosem:
- Z miasta, położonego niedaleko stąd, na wschodzie. Nazywamy go [je - to miasto]Babel.
- Biblijna nazwa.
- Owszem... Pozostało nam kilka początkowych fragmentów tej księgi. Zresztą, po co w ogóle mnie pytasz o pochodzenie? Przecież ty sam musisz...
- Nie, ja nie jestem z Babel, chociaż w ostatnim czasie przyszło mi mieszkać w jego obrębie.
Starzec[powt.] obrzucił rozmówce [rozmówcę]badawczym spojrzeniem. Chociaż był on ubrany w prosty strój, z całą pewnością wykonany w Babel, wyglądał jakoś „inaczej”.[zbędny cudzysłów] Czy to rysy twarzy, czy też coś w jego głosie sprawiało, że na myśl od razu nasuwało się jedno słowo: „obcy” [zbędny cudzysłów]. Nonsens, musiał pochodzić z Babel. Wysoki, dobrze zbudowany, sprawiał wrażenie wysoko postawionego w hierarchii miejskiej [czy bohater stwierdził to na podstawie postury?]. Wyglądał na nie więcej niż trzydzieści lat, nie mógł więc urodzić się podczas wędrówki starca. A znajomość pochodzenia nazwy miasta dobitnie wskazywała na powiązania z inżynierami. Może to ekscentryczny syn jakiegoś zamożnego obywatela wykształcony na inżyniera?
- Jakie jest twoje imię? [jak masz na imię, niepotrzebne udziwnienie. Jak już inaczej, to: jak cię zwą]– spytał oschle „obcego” [po kiego grzyba te cudzysłowy?].
- Możesz nazywać mnie Apostołem.
- Apostołem czego?
- Nadziei.
- O nie, to ja mam nadzieję! – krzyknął dumnie starzec zrzucając ciążący mu na plecach ładunek na ziemię. – To jest nadzieja! Węgiel! Znalazłem go! Po tych wszystkich latach poszukiwań, czytałem wiele dawnym ksiąg, składałem ich fragmenty[,] próbowałem zrozumieć dawno wymarły język nauki...
- Wszystko na nic – przerwał bezceremonialnie Apostoł, nie okazując przy tym ani krzty zainteresowania. – Miasto nie przetrwa tej zimy. Ludzie mogą walczyć już tylko o zbawienie.
- O czym ty bredzisz? Ja niosę im życie!
- Wegetację. Życie, stokroć doskonalsze niż wasza jego wizja, mogę zapewnić ja.
- Przeklęty głupcze! Gdyby nie mój wiek inaczej bym z tobą pogadał!
- Trzymaj swój gniew na wodzy, przyjacielu. I ruszaj w swoją bezsensowną podróż. Chciałem cię tylko przywitać. Mam nadzieję, iż dostrzeżesz sens moich słów[,] gdy już dotrzesz na miejsce.
- Jesteś szalony – rzekł z pogardą starzec, podnosząc z ziemi swój worek.
- Ruszaj w drogę, póki choroba nie odebrała ci resztek sił. Ten świat jest już stracony, nie naprawiaj tonącego statku, lecz biegnij do szalupy.
- A gdzie u cholery widziałeś jakieś statki? Skąd w ogóle tyle wiesz o dawnej wiedzy, jesteś inżynierem?
- Jestem Apostołem. A wasz statek już zatonął, przetrwaliście zagładę świata a mimo to wciąż próbujecie przetrwać.
- Jeśli przetrwamy, to odbudujemy go na nowo.
- W takim razie do zobaczenia w Babel. Być może nasze drogi jeszcze się skrzyżują.
Starzec splunął z pogardą i ruszył przed siebie. Jego umysł szybko zdominowały najczarniejsze myśli. Co zastanie po dotarciu na miejsce? Czyżby miasto naprawdę upadło i po wielkiej, kanibalistycznej uczcie przy życiu pozostało jedynie kilku obłąkanych inżynierów? Kim był ten człowiek? I skąd właściwie wiedział o jego powrocie? Silny ból głowy skutecznie uniemożliwiał logiczne przeanalizowanie tych pytań. Wędrowca [wędrowiec]zrzucił swój drogocenny ciężar na ziemię i legł obok niego, kuląc się [zwijając się] w kłębek. Dziś nie przejdzie ani kroku więcej. Czując nieprzyjemne pieczenie w płucach i z trudem łapiąc oddech powtarzał sobie w myślach, iż musi przeżyć jeszcze tę jedną, jedyną noc. Przez chwilę patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem, po czym pozwolił ciężkim powiekom opaść, odgradzając się od świata szczelną zaporą ciemności.

***
Miasto skonało. To już nie była agonia, lecz toczone przez zgniliznę ciało. Rosły, barczysty mężczyzna tylko tak potrafił określić otaczającą go rzeczywistość. Jako jeden z ostatnich strażników wciąż pełniących swoje funkcje[,] cieszył się poważaniem obywateli i inżynierów, chociaż jego dawni towarzysze, jak i pojawiające się coraz częściej bandy bezpańskich niewolników, nie ukrywali swojej niechęci. Mijając kolejne, ceglane domy o zamkniętych okiennicach czuł, jak coraz silniej narastał w nim jakiś niepokój. Zerknął na towarzyszącego mu młodzieńca, którego ochraniał. Biedak, miał szczęście w nieszczęściu urodzić się w tych czasach. Chociaż nie skończył jeszcze dwudziestu czterech lat już został mianowany na jednego z inżynierów, a przy tym przyszło mu oglądać koniec Babel.
- To będzie nasza ostatnia zima... – rzekł na głos strażnik, szybko rehabilitując się słowami: - przynajmniej wszystko na to wskazuje...
- Nie zapominaj o maszynie grzewczej Herona w Domu Zgromadzenia, przy obecnym zapasie opału przetrwamy dzięki niej dwa najgorsze miesiące.
- Skoro tak twierdzisz, inżynierze.
- To pewne. Ani ja, ani moja siostra nie zamierzamy umrzeć tej zimy.
- Mam podobne plany... Jesteśmy.
Strażnik i jego podopieczny stanęli przed drzwiami prowadzącymi do dużego, kamiennego domu. Drugie, dobudowane niedawno piętro, wskazywało wyraźnie na to, iż stoją przed twierdzą jednego z inżynierów. Tak bowiem wypadało nazywać w ostatnich miesiącach ich domy. Zwykle dobrze strzeżone, ze zgromadzonymi zapasami na najcięższe miesiące[,] stanowiły fortece, z których mógł wypłoszyć właścicieli jedynie chłód. Ten dom wyglądał inaczej. Sprawiał wrażenie opuszczonego i dziwnie ponurego. Na wpółotwarte okiennice i drzwi wpuszczały do środka późnojesienny chłód [zgrzyta mi ten przymiotnik]. Młodzieniec jako pierwszy pchnął śmiało ciężkie, drewniane drzwi i przekroczył kamienny próg, gestem nakazując by strażnik za nim nie szedł. Wewnątrz również panował dotkliwy chłód, lecz bez wsparcia mroźnego wiatru nie dawał się już tak we znaki.
- Heronie! To ja, Prot! Żyjesz?
- Powiedzmy, że egzystuje [egzystuję]! – dobiegła stłumiona odpowiedź właściciela posiadłości, przebywającego najprawdopodobniej gdzieś na piętrze. – Wejdź na górę i znajdź pobielone drzwi!
Młody inżynier pośpiesznie wbiegł na schody i po chwili poszukiwań otworzył wskazane mu drzwi, cofając się przy tym o kilka kroków porażony mdłym, podrażniającym śluzówki [nos] zapachem. Wewnątrz niewielkiego pomieszczenia dostrzegł kilka wiader, z których miarowo parowały jakieś dziwne, blado białe [albo blade, albo białe. Razem to wodnista woda] opary. Bliżej uchylonego okna, przy wielkim stole zarzuconym papierami, siedział starszy mężczyzna z wyraźnym, chociaż starym, śladem obtarcia na szyi.
- Witaj, Procie. Wejdź szybko, szkoda marnować ciepła.
Gość pośpiesznie spełnił to żądanie, przyznając w duchu[,] iż faktycznie temperatura w środku jest odczuwalnie wyższa, od tej na korytarzu. Spojrzał na dymiące wiadra i spytał niepewnie:
- To formuła, o której wspominałeś na posiedzeniu przed miesiącem?
- Nie do końca, brak mi większości odczynników. To tylko marny substytut, którego starczy mi na najbliższy tydzień,[.] potem, jak wszyscy, spalę większość mebli[,] żeby wytrzymać jeszcze trochę.
- Wiesz może, czy Dom Zgromadzenia zostanie wcześniej otwarty? Nie byłem na zeszłotygodniowym [ostatnim] posiedzeniu.
- Ja również, podobnie jak pozostała czwórka inżynierów. W ogóle dziwi mnie twoja wizyta, ja nie ruszam się z domu już chyba od tygodnia. Wszyscy czekają u siebie na dzień otwarcia.
- Ja również, ale musiałem do ciebie przyjść. Odprowadził mnie jeden ze strażników.
- Oni w ogóle jeszcze działają? Jak jest na zewnątrz?
- Pusto, bardziej niż o tej porze rok temu. Strażników na służbie zostało może ze dwóch, reszta została wynajęta przez bogatszych obywateli albo inżynierów. Widziałem kilka grupek niewolników bez nadzoru, to chyba ci z domów uboższych obywateli.
- Pewnie tak... Mnie straż nie potrzebna, nikt nie podniesie na mnie ręki, w końcu tylko ja wiem jak uruchomić maszynę grzewczą, a moich sług [o.O a co to? Moje sługi. IMO] skończyłem przygotowywać trzy dni temu.
- Wszystkich?
- I tak nigdy nie miałem ich zbyt wielu, czego w zasadzie teraz żałuje [żałuję]. Ale zakonserwowałem moje dwa tuziny w soli, z czego dwudziestkę planuje przekazać do spichlerzu [spichlerza] Domu, a sam jakoś wyżyje [wyżyję] na czwórce. Stary już jestem, nie muszę dużo jeść.
- Powinieneś bardziej o siebie dbać, jeśli umrzesz...
- Wy również. Ale skoro i tak będę martwy[,] to nie zrobi mi to wielkiej różnicy. Cóż... Zawsze byłem nieco egoistyczny.
- Racja. W każdym razie, jak mówiłem, mam nowinę. I to nie byle jaką, ten skurwiel opuścił miasto!
- Jako inżynier powinieneś czynić przykład, panuj nad mową – wyrecytował beznamiętnym tonem starzec, po czym dodał: - To pewne?
- Tak, wyruszył już trzy dni temu, ponoć przez ten czas [od tego czasu błąka się na zachodzie[,] jakby czegoś szukał.
- Może nasz Apostoł doznał kolejnych wizji? Na przykład głos kazał mu iść na zachód, dopóki nie dojdzie do krawędzi ziemi, aż spadnie. Heh... Bezczelny prymityw! Posiada zdumiewającą wprost wiedzę, niemal dorównującą naszej, a mimo to uwierzy we wszystko[,] co ujrzy we śnie, nawet gdy to jawnie przeczy temu, o czym wie.
- Ja podtrzymuje [podtrzymuję]swoje twierdzenie [swoją opinię], które zaprezentowałem wiosną. W podziemiach musiał ktoś zostać, a to potomek tych ludzi.
Mężczyzna uśmiechnął się i, z wyraźnym trudem, wstał ze swego miejsca. Podszedł do młodzieńca, po czym klepnął go przyjacielsko w ramię[,] mówiąc:
- Fantastyczne, wciąż żyjesz w innym świecie. Nie ma już zgromadzeń, wniosków i teorii. Jest zima, dla większości ostatnia, oraz marne resztki opału. Przez dwa wieki od chwili opuszczenia schronów przez naszych, [zbędny przecinek] przodków, albo jak mówi nasz drogi, nawiedzony przyjaciel: „ostatka ocalałych przed koniecznym losem” zużyliśmy niemal wszystkie naturalne zapasy z całego regiony na budowę miasta i rozkoszne życie. Nie mamy skór na kolejne ubrania ani nawet przeklętego drewna na opał. Żremy samych siebie jak najgorsze kreatury z ocalałych ksiąg. To koniec.
- W takim razie dlaczego się grzejesz? Dalej, wyjdź na ulicę i zamarznij!
- Może tak właśnie powinienem zrobić, przy okazji pociągając was za sobą do grobu. Dobrze, dobrze... – dodał szybko widząc pełną wściekłości twarz rozmówcy. – Nie słuchaj mojego biadolenia, chociaż nieźle się trzymam jestem tylko starym człowiekiem. Przeżyłem ponad pół wieku i doświadczyłem wątpliwego zaszczytu urodzić się w apogeum świetności Babel, aby teraz widzieć jego ostateczny upadek. Za szybko nasi pradziadowie wyszli ze swoich podziemnych krypt, świat nie zdążył się zregenerować na tyle, by udźwignąć ludzkie miasto z prawie dziesięcioma tysiącami mieszkańców.
- Teraz nie ma nas nawet pięciuset[,] a i tak stoimy na skraju zagłady.
- Ale wyjdziemy z tego, mój drogi Procie. Zobaczysz! Pamiętasz przekazy o zagładzie? Skoro kiedyś inni ludzie przetrwali coś takiego, to nasze problemy z zimą wydają się błahe.
- Ludzkość przetrwają [albo ludzie przetrwają, albo ludzkość przetrwa, zdecyduj się] wszystko.
- To na pewno, ale ważne żebyśmy, ja i ty, też to przetrwali. Idź już, pilnuj siostry, teraz jest to jej potrzebne.
- Na szczęście mam jeszcze służbę.
- Na nieszczęście oni mają żołądki. Widzisz, zabiłem swoich niewolników nie tylko [po to,] żeby zrobić sobie zapasy na zimę oraz oszczędzić jedzenie, które zgromadziłem dla nich. To proste istoty, niemal zwierzęta, od małego hodowane dla służby. A każde głodne zwierzę jest niebezpieczne...
- Chyba nigdy nie pozbawisz się swojego urazu, nie każdy niewolnik jest wcieleniem zła.
- O tak... – mężczyzna dotknął bezwiednie śladu na swojej szyi – Są i prawdziwe anioły... Mają tylko za ostre pióra... Dość już tych rozmów, muszę dokończyć swoje zapiski. Nie jestem aż tak samolubny, niedługo skończę szczegółową dokumentację techniczną mojej maszyny grzewczej. Tym razem nie spisuje [spisuję] jej szyfrem, to będą życiodajne informacje, które pomogą tobie i innym inżynierom kontrolować to ustrojstwo podczas tej, jak i następnych zim. Mam brzydkie przeczucie, że nie doczekam wiosny...
- Raz już wymknąłeś się śmierci, nic ci nie będzie.
- Nie umiesz dobrze skrywać uczuć, Procie. Twoja radość jest doskonale widoczna. W sumie nawet to rozumiem, i tak długo cieszyłem się myślą o tym, jak wiele ode mnie zależy. Przekaże [przekażę] wam dokumenty[,] jak tylko skończę. Teraz już idź, nie chce [chcę] tracić cennego światła, dni są coraz dotkliwiej [do wywalenia] krótsze.
- Do zobaczenia.
- Tak, tak... – mężczyzna, machnął niedbale ręką ruszając w stronę swojego miejsca. – Zamknij dobrze drzwi wychodząc!
Młody inżynier opuścił pomieszczenie w doskonałym nastroju. W końcu stary Heron dał sobie spokój z odgrywaniem jedynego zbawienia dla miasta. Z planami maszyny grzewczej dostępnymi dla wszystkich skończy się jego hegemonia, jak i trwające już od wiosny nieoficjalnie przywódco [przywództwo]Zgromadzeniu Inżynierów. I to on zarzuca mu brak panowania nad sobą? On, „wielki geniusz”, który jeszcze dziesięć lat temu był na tyle niezrównoważony, żeby próbować się powiesić? I to z jak błahego powodu: uczucia do niewolnicy! Nędzny głupiec... Prot opuścił budynek i kazał strażnikowi prowadzić się do domu.
- Masz na dziś jeszcze jakieś plany, oprócz eskortowania mnie?
- Nie, jeśli nie zgłosi się do mojego posterunku jakiś obywatel, albo inżynier.
- Ja sam zajrzałem tam w zasadzie tylko przez ciekawość. Chyba nikt już nie wierzy w to, że straż wciąż działa. Chyba nie chcesz być ostatnim strażnikiem Babel, co?
- Jeśli będzie trzeba...
- Prosty z ciebie człowiek, strażniku.
- Mam mieć silne barki, nie rozum. Wy sami ustalaliście to prawo, inżynierze.
- Ustalaliśmy, ustalaliśmy... Jak wszystko w tym mieście. Nie nakazywaliśmy jednak głupoty. Jeśli nie chcesz porzucać służby, to chociaż poświęć mi dziś jeszcze trochę czasu. Chcę przygotować z [jakiś] tuzin niewolników, a wolę nie powierzać tego samej tylko służbie. Te wygłodzone bestie są w stanie zeżreć ukradkiem nawet surowej mięso, jeśli się ich nie przypilnuje. Później chorują i zdychają, tym samym nie dając z siebie po śmierci nic poza kośćmi na opał.
- Zależy ile to potrwa.
- Wystarczy, że poprzetrącasz im karki i rozczłonkujesz, resztą zajmie się moja siostra z paroma służkami. Dostaniesz za to trochę mięsa, albo opału, co będziesz wolał.
- Wezmę opał.
- Jesteś sprytniejszy niż można by sądzić. Na pewno nie chciałbyś porzucić służby i zostać w moim domu?
- Służę miastu i wszystkim jego obywatelom, wybacz inżynierze.
- Dobrze, dobrze... W takim razie wystarczy mi twoja pomoc przy oporządzaniu tych niewolników.
Młodszy z mężczyzn przyśpieszył kroku, czując na plecach smagnięcie mroźnego wiatru. Zaklął w duchu. Nie dosyć, że zima zapowiada się na srogą, to najwyraźniej w tym roku zamierza przyjść wcześniej. Przynajmniej Apostoł wyniósł się z miasta. Heron był mimo wszystko głupcem, podobnie jak reszta inżynierów, którzy zdawali się nie dostrzegać[,] jak poważne zagrożenie stanowił ten obłąkaniec. Zbytnio skupili się na tej części ocalałych ksiąg, które traktowały wyłącznie o przeminionej nauce. Zapomnieli o bodaj najpotężniejszej broni starego świata, którą obecnie z taką łatwością dzierżył ten fanatyk: idei.

Mnóstwo błędów. Czyżby autor zapomniał zrobić choć najmniejszą korektę przed wstawieniem tego tekstu?

Dzisiaj nie dotrwałam do końca, zajrzę jutro, to wypowiem się o fabule. No i poprawię resztę Smile
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#3
Pamiętam cię z twoich niezłych, choć pełnych błędów miniaturek. Tutaj pod tym względem przeszedłeś samego siebie, stylistyczno-interpunkcyjny koszmarek, dochodzą niekiedy źle moim zdaniem dobrane słowa. Nie będę wymieniać błędów, chyba, że ci na tym zależy. Poza tym może być ciekawie. Na moje oko zupełnie nieźle opisujesz świat i ludzi ogarniętych wyłącznie żądzą przetrwania. Twoi bohaterzy są jacyś. Trudno mi się wypowiedzieć na temat konstrukcji całości, bo nie znając całości, nie umiem ocenić, co z czego wynika.

Niewiele wspominasz o tej katastrofie, zagładzie, która przyczyniła się do tej całej sytuacji, ale liczę, że zrobisz to w dalszym fragmencie. W ogóle niewiele jest o samym świecie, skupiasz raczej na fabule (przyda się więcej zręcznie wplecionych w tekst informacji, chyba, że po prostu zbyt nieuważnie czytałam). I bohaterach. Jak już wspomniałam, całkiem nieźle ich odmalowywujesz. Trudno cokolwiek więcej mi napisać, nie lubię, kiedy nie mam do czynienia z całością. Nie sposób wtedy rzetelnie ocenić tekstu. Jedno jest pewne, stylistyka i interpunkcja leżą i kwiczą, i wymagają bezwzględnie poprawy. Czekam na ciąg dalszy.
Odpowiedz
#4
Jestem mężczyzną właściwie Smile Jak wspomniałem to stary tekst, sprzed 2 lat i stanowi całość, nie napisałem kontynuacji. Chodziło w nim o ludzi, a nie otaczający ich świat. Niestety pod względem technicznym wciąż kuleje, nad interpunkcją pracuje, podobnie jak eliminacją powtórzeń i używaniem podobnych zwrotów. Dzięki za uwagi Smile

A to przepraszam pana za panią, już poprawiam (;///księżniczka
Odpowiedz
#5
Sadzę, że jakbyś przysiadł przy tekście i przeczytał go uważnie, na spokojnie to wyłapałbyś wiele błędów sam. Wink Mi osobiście za bardzo nie przypadł do gustu. Skoro jednak mówisz, że to coś ze starszych wypocin nie będę się czepiać. Big Grin Proszę cię abyś spróbował przynajmniej sprawdzać teksty zanim je wstawisz. To na pewno by ci pomogło.


Ocena:

2/10
Nie wszyscy mogą być aniołami, ale każdy może być człowiekiem.

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości