20-03-2011, 19:54
Ona:
(Ledwie zapina guzik od spodni, wychodząc z łóżka i ubierając się pierwszy raz od trzech dni. Gorączka powoli ustępuje.)
Kochanie, kochanie...
(Biegnie, krzycząc już w przedpokoju.)
On:
(W skupieniu przebiera palcami po klawiaturze komputera. Znowu coś tłumaczy.)
Już wstałaś? A ja ci mówiłem...
Ona:
(Podchodzi do niego z miną żałobną, a nieco dosadniej mówiąc, srającego kota.)
Trzy dni leżałam,
w piżamie.
(Tu gapi się w podłogę, a mnie czyli narratorowi przypomina się nazwa spojrzenia obrazującego tę kobietę.)
Muszę ci zadać poważne pytanie...
(Kot ze Shreka!)
On:
(Odwraca głowę razem z krzesłem obrotowym)
Jakie kochanie?
Ona:
(Prawie płacze.)
No spójrz na mnie...
On:
(Zastanawia się o co chodzi. Przygląda się włosom, po czym stwierdza, że taką ważną rzecz chyba by zauważył.)
Wszystko zwyczajnie.
Ona:
A wcale nie! Już nie udawaj,
że tego nie widzisz.
Jak zauważysz czy mnie porzucisz?
Albo i gorzej to ze mną będzie.
On:
Ty masz gorączkę?
Czy coś inne brała?
Ona:
Chyba już nic nie pomoże.
On:
(Westchnąwszy, podparł brodę o rękę i patrzy się na nią z dołu.)
No powiedz wreszcie...
Ona:
(Wlepiła wzrok jeszcze bardziej w podłogę. Pokazuje ciasnotę dżinsów mężowi.)
Ledwie się mieszczę.
On:
No wiesz kochanie było tak zawsze.
Ona:
(Płacze.)
On:
No co się stało?
Ona:
Przytyłam! Z pięć kilo przytyłam. Albo i więcej!
To wszystko przez ciebie!
On:
(Wyczuwając poirytowanie małżonki, uśmiecha się lekko.)
Kochanie, przeze mnie?
Bo ci herbatę nosiłem z imbirem?
I rosół od mamy,
z serem kanapki
i czekoladki?
Ona:
No właśnie!
(Zrobiwszy minę złośnicy cytuje.)
Osoby, które nie wykonują żadnej aktywności fizycznej, szczególnie te w chorobie, powinny jeść mniej, ( i tu akcentuje) gdyż nie potrzebują tyle kalorii ile normalnie!
On:
(Wybucha śmiechem.)
Urocza jesteś kochanie!
Ona:
No pewnie!
I śmiej się jeszcze ze mnie!
Skoro już teraz mam nadwagę,
to za pięć lat setkę przekroczę.
A gdy urodzę?
Hę? Rozstępy, cellulit to jeszcze przecierpię,
lecz dwieście kilo...
No co to będzie?
On:
(Puka się w czoło.)
Nadwagę?
Ona:
Już w rozmiar 36 się nie mieszczę!
To, co to będzie?
Tendencja wzrostowa.
Niedługo będę jak szafa trzydrzwiowa!
A za wysoka to ja nie jestem...
I mnie zostawisz, bo będą lepsze!
On:
(Bez słów słucha monologu dziewczyny, raz po raz zerkając na swoje tłumaczenie. W końcu przerywa.)
Kobieto!
Ona:
Cio?
On:
Puchu marny!
Ona:
No właśnie w tym problem jest, że wietrzną istotą nie jestem.
A gdy sto kilo będę miała?
On:
Powiem ci ostatnie słowa,
a gdy zamilknę przestańże mruczeć.
Szanowne rozstępy, cellulit, waga okropna...
Całujcie mnie wszyscy w dupę!
(Ledwie zapina guzik od spodni, wychodząc z łóżka i ubierając się pierwszy raz od trzech dni. Gorączka powoli ustępuje.)
Kochanie, kochanie...
(Biegnie, krzycząc już w przedpokoju.)
On:
(W skupieniu przebiera palcami po klawiaturze komputera. Znowu coś tłumaczy.)
Już wstałaś? A ja ci mówiłem...
Ona:
(Podchodzi do niego z miną żałobną, a nieco dosadniej mówiąc, srającego kota.)
Trzy dni leżałam,
w piżamie.
(Tu gapi się w podłogę, a mnie czyli narratorowi przypomina się nazwa spojrzenia obrazującego tę kobietę.)
Muszę ci zadać poważne pytanie...
(Kot ze Shreka!)
On:
(Odwraca głowę razem z krzesłem obrotowym)
Jakie kochanie?
Ona:
(Prawie płacze.)
No spójrz na mnie...
On:
(Zastanawia się o co chodzi. Przygląda się włosom, po czym stwierdza, że taką ważną rzecz chyba by zauważył.)
Wszystko zwyczajnie.
Ona:
A wcale nie! Już nie udawaj,
że tego nie widzisz.
Jak zauważysz czy mnie porzucisz?
Albo i gorzej to ze mną będzie.
On:
Ty masz gorączkę?
Czy coś inne brała?
Ona:
Chyba już nic nie pomoże.
On:
(Westchnąwszy, podparł brodę o rękę i patrzy się na nią z dołu.)
No powiedz wreszcie...
Ona:
(Wlepiła wzrok jeszcze bardziej w podłogę. Pokazuje ciasnotę dżinsów mężowi.)
Ledwie się mieszczę.
On:
No wiesz kochanie było tak zawsze.
Ona:
(Płacze.)
On:
No co się stało?
Ona:
Przytyłam! Z pięć kilo przytyłam. Albo i więcej!
To wszystko przez ciebie!
On:
(Wyczuwając poirytowanie małżonki, uśmiecha się lekko.)
Kochanie, przeze mnie?
Bo ci herbatę nosiłem z imbirem?
I rosół od mamy,
z serem kanapki
i czekoladki?
Ona:
No właśnie!
(Zrobiwszy minę złośnicy cytuje.)
Osoby, które nie wykonują żadnej aktywności fizycznej, szczególnie te w chorobie, powinny jeść mniej, ( i tu akcentuje) gdyż nie potrzebują tyle kalorii ile normalnie!
On:
(Wybucha śmiechem.)
Urocza jesteś kochanie!
Ona:
No pewnie!
I śmiej się jeszcze ze mnie!
Skoro już teraz mam nadwagę,
to za pięć lat setkę przekroczę.
A gdy urodzę?
Hę? Rozstępy, cellulit to jeszcze przecierpię,
lecz dwieście kilo...
No co to będzie?
On:
(Puka się w czoło.)
Nadwagę?
Ona:
Już w rozmiar 36 się nie mieszczę!
To, co to będzie?
Tendencja wzrostowa.
Niedługo będę jak szafa trzydrzwiowa!
A za wysoka to ja nie jestem...
I mnie zostawisz, bo będą lepsze!
On:
(Bez słów słucha monologu dziewczyny, raz po raz zerkając na swoje tłumaczenie. W końcu przerywa.)
Kobieto!
Ona:
Cio?
On:
Puchu marny!
Ona:
No właśnie w tym problem jest, że wietrzną istotą nie jestem.
A gdy sto kilo będę miała?
On:
Powiem ci ostatnie słowa,
a gdy zamilknę przestańże mruczeć.
Szanowne rozstępy, cellulit, waga okropna...
Całujcie mnie wszyscy w dupę!