Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[+18] Tryptyk
#1
Nie wiedziałem gdzie to wrzucić, bo to dość surrealistycznie/mocno symboliczne (I love you, mr. Baudelaire) dzieło, więc poszło w fantastykę  Tongue Życzę przyjemnej lektury. Cool  Nie jest to w mojej ocenie dzieło górnolotne, ale znaczek jakości Tesco i Paszport Polsatu chyba posiada  Angel

Tryptyk

I.
Stałem przed czerwonymi drzwiami czy cokolwiek to było. Było ruchome. Wyglądało jak srom, żywa pochwa ze skurczami. Przebrnąłem przez nie i znalazłem się w niezmiernie długim, mrocznym korytarzu, który wydawał się nie mieć końca. Ogarnęło mnie nieznane dotąd uczucie niesamowitego ciepła. Ściany były pokryte świeżą krwią. Odór stęchlizny i zgnilizny wypełniał moje nozdrza. Panowała namacalna wręcz ciemność. Ruszyłem w pewnym momencie przed siebie. Słuchałem głuchych odgłosów odbijających się w ciemności. W momentach, gdy starałem się dotknąć ścian przez moje ciało przechodził niesamowity spazmatyczny ból. Gdzie się znalazłem? I kim właściwie jestem? A może kim byłem? Idąc przed siebie nie czułem swojego ciała. Szedłem jakbym był sztucznym, wyimaginowanym ciałem z włożoną duszą jako mechanizm uruchamiający możliwość ruchu. Po czasie przestałem sobie tym zaśmiecać głowę. Szedłem przed siebie w nieznane. Oczekując nieznanego. Spotkania ze śmiercią? Bogiem? Absolutem? Niczego nie byłem pewien. Po pewnym czasie ciszę zaczęły przerywać, wydawać się mogło, nie przerwane jęki. Jakby martwe dusze domagały się uwagi. Może to ja jestem Bogiem i mam im wszystkim pomóc? Tysiące pytań i znikąd odpowiedzi. Cisza, zgnilizna, krew, pot, ból, krzyk i w tym wszystkim moja świadomość. Jakiegokolwiek jestestwa. W nieokreślonym bliżej momencie dostrzegłem jakby koniec korytarza, a w nim jakąś sylwetkę. Jakby starca opartego o laskę. Ale nie byłem pewien. Zaczął spływać po mnie pot. Odczuwałem potężny strach, ale nogi same kroczyły ku temu czemuś? Ktokolwiek lub cokolwiek to było, nie wyglądało ludzko. Im byłem bliżej tym bardziej objawiała mi się wynaturzona, powykrzywiana, powykręcana, absurdalna postać. W końcu stanąłem przy tym. Był to starzec, a raczej szkielet. Wysuszona skóra i widoczne pod nią kości. Gdy stałem przed nim po 5 minutach uniósł głowę i zaczął mówić bardzo oschłym głosem.
- Przybyłeś…
- A kto się mnie spodziewał? I gdzie jestem? - zacząłem wypytywać, bo jeśli ktoś mnie oczekiwał to nie mogę być martwy.
- Spodziewał się ciebie Ty sam. Jestem twoim poprzednim i pierwszym wcieleniem. - odpowiedział. Gdzie ja się znalazłem?
- Jak to poprzednim wcieleniem? Co to za miejsce?
- Kompletny koniec egzystencji. Tutaj będą się znajdować wszystkie twoje wcielenia. Jako, że jestem pierwszym, ty jesteś drugim. Kolejne będą nadchodzić. Spędzisz tutaj dopóki twoja dusza nie zostanie rozszarpana w całości. Najpierw skończę żywot ja. Dopiero potem ty. A potem następni.
- Piekło?
- Piekło już przeżyłeś. Teraz czekasz na wieczny spokój i ciszę. Tak samo jak i ja. - po tych słowach zlał mnie pot. Czyli tak naprawdę umarłem. A teraz mnie czeka wieczna pokuta czy jakkolwiek to nazwać.
- Ale ile czasu tutaj będę trwać? Kiedy nastąpi kompletny koniec?
- Tego nie wiem. I nie wie tego nikt. W moim, a także i twoim życiu było wiele bólu. Wnioskuję, że twoja dusza zawiera sam ból. A ból ciężko przezwyciężyć. Mogą przyjść tysiące, a nawet miliony tobie podobnych. A może już stąd się nie wyrwiemy. Będziemy tu tkwić w nieskończoność. Aż w końcu cały korytarz zapełni się mięsem i truchłem, smrodem i rozkładem, pustką i ciszą.
I tak było faktycznie. Po mnie przyszedł kolejny. Po nim kolejny. A po trzecim tysiące. Aż w końcu moje oczy zamknęła ciemność. Mimo to wciąż czułem, że jestem. Z piekła nie ma ucieczki. Ból za życia, przeniosłem po śmierci. A po śmierci spokoju nie odzyskam.

II.
Stary budynek. Przede mną wisiało ciało w połowie obtarte ze skóry i mięsa. W karykaturalnej pozycji zwisające na metalowych łańcuchach. Zacząłem się zbliżać powoli do tego wiszącego bytu. Z każdym kolejnym krokiem ciało zaczęło się lekko poruszać. Kołysać wręcz, mimo że żadnego wiatru nie odczuwałem. Po chwili gdy już byłem prawie na wyciągnięcie ręki całe ciało wygięło się nagle, jakby w spazmatycznym bólu. Wszystkie palce u rąk i stóp spadły na ziemię. Bez żadnego odgłosu powoli znalazły się na podłodze, pod ciałem. Chciałem zbadać palce i zrobiwszy kilka kroków w przód kolejne fragmenty ciała odłączył się od reszty. Wisiał sam tors i głowa zawieszona na zgniłej szyi. Na podłodze znajdował się już palce, ręce i nogi. Nie przeraziło mnie to na tyle, żeby dalej nie iść do przodu. Kolejne parę kroków. Kolejny cichy upadek. Tym razem na łańcuchu znajdowała się wyłącznie głowa. Ale już z otwartymi oczami i ustami, jakby chciała przemówić. Lecz czy martwi mogą rozmawiać z żywymi? Najwyraźniej nie. Jednak w powietrzu było czuć cichy, a zarazem mocny jęk. Było odczuwać ból. Tak jakby wszystkie skrzywdzone istoty zmieniły się w powietrze. Robiąc kolejne kroki już całość opadła z łańcuchów. Całość ciała leżała u moich nóg. Ukląkłem i zacząłem dotykać fragmentów ciała. Przy każdym dotyku moje palce swobodnie wtapiały się w mięso. Gdy wyciągałem z obrzydzeniem palce i cofałem rękę z każdego pozostawionego otworu wyłaniała się główka karalucha. Po chwili szybko uciekał na wolność w całości. W krótkim czasie cała podłoga w budynku zaroiła się od karaluchów. Zapach śmierci wypełnił pomieszczenie kompletnie. Gdy patrzyłem na biegające w tą i z powrotem robactwo usłyszałem nagle głośną eksplozję. Spojrzałem w górę i spostrzegłem sypiące się fragmenty witrażu, a w jego miejscu zaczęła powoli spływać krew. Spływała długo, aż w końcu zmieniła się w czerwony wodospad krwi. Niekończący się potok zaczął zalewać całe pomieszczenie. Aż w końcu nie miałem możliwości normalnego ruchu. Krwi było tak dużo, że mogłem wyłącznie pływać. Aż w końcu utraciłem zdolność widzenia czegokolwiek. Zacząłem odczuwać, jak gdyby poza krwią wpływał do pomieszczenia rżący kwas. Moje ciało zaczęło topnieć. Mięso przestało istnieć. Zostały kości. Po chwili usłyszałem głos. 
- Uwierz, a będziesz zbawiony.
Nie uwierzyłem. Bo nie wiedziałem w co. Przemawiała do mnie cisza. A cisza bierze się z umysłu. A mój umysł umierał. Aż w końcu całkowicie został pożarty przez kwas i krew. Została pustka. 

III.
Czuję, że żyje. Lecz dookoła pustka, ciemność i cisza. Jak w grobie. A być może to jest grób. Może leżę gdzieś pod ziemią. Czuję jak moje ciało się rozkłada. Robi się miękkie i oddziela się od kości. Jak kości robią się coraz słabsze. Jak pękają. Ale myśli wciąż są, więc umysł pracuje. Albo dusza. Chcę się wydostać, lecz nie mogę się w jakikolwiek sposób poruszyć. Słów wypowiedzieć nie mogę. W pewnym momencie widzę światło. I czuję ciepło. Jakbym wstępował w nowe ciało. Poruszam palcami, nogami, rękoma i wiem, że mrugam powiekami. Trwa to chwilę. Znowu czuję pustkę, ciemność i ciszę. By znów po jeszcze krótszej chwili poczuć ciało. Wyjście, powrót. Wędrówka duszy. Niekończące się piekło.
"Każdy ma ochotę się napić, tylko nie każdy o tym wie."
Odpowiedz
#2
Mroczne, schizofreniczne, c i e l e s n e.
Plastyczne. Czytając, czułam ten smród i dreszcz obrzydzenia.
Styl narracji przywodzi mi na myśl XIX-wieczne powieści gotyckie.

Tekstowi przydałaby się korekta. Jest trochę literówek, brakuje kilku przecinków, parę chropowatych sformułowań.
Mimo to przeczytałam z nekrofilną przyjemnością Wink
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#3
Jeśli była ciemność, to skąd wiedział, że ściany pokryte były krwią?
A jeśli świeżą, to skąd odór stęchlizny i zgnilizny?
"mechanizm uruchamiający możliwość ruchu" - masło maślane....
"Spędzisz tutaj dopóki twoja" - brakuje słowa "czas"
"Było odczuwać ból" - wydaje się niegramatyczne.
"pomieszczenia rżący kwas." - kwas raczej nie rży.... Bywa natomiast żrący.

No stanowczo tekst prosi o korektę. To po pierwsze. Poza tym jest interesujący na swój obrzydliwy sposób.

Pozdrawiam.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości