Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[+18] Życie poety
#1
Big Grin 
Witam, kłaniam się nisko społeczności tegoż forum. Na debiut wystawiam wam do przeczytania moje osobiste jak dotąd magnum opus, a na dodatek w 100% autobiograficzne Wink Wszystko się wydarzyło jakieś 2 czy 3 miesiące temu, ale to już nie ważne. Życzę miłej lekturySmile

"Życie poety"

Męczy mnie kac. Siedzę nad notesem próbując coś napisać, z laptopa dobiega mnie głos Toma Waitsa. On też był pijakiem, ale ten epizod ma już za sobą. A ja wciąż jestem pijakiem. Płonący od beznadziei, szarzyzny, żadnych pomysłów na lepsze jutro. Ja i poezja. Która też jest o rzeczach beznadziejnych. Świat o mnie jeszcze nie słyszał, jestem swoistym tworem amatorstwa. Ale jeszcze kiedyś wypłynę. Usłyszycie o mnie. Ale na razie pobudzam się niezliczoną ilością kofeiny i nikotyny. Jak również i alkoholu. Na kacu i po pijaku piszę mi się najlepiej. Spisałem swoje najlepsze dzieła na serwetkach i papierkach w barach prosząc barmanów o ołówek albo długopis. Czasami jak nie zapomnę to biorę ze sobą swój notes i długopis, ale ostatnio rzadko się to zdarza. Chyba, że się z kimś umówię, wtedy zawsze nie zapominam o swoim pomocniku pisarza, ale z kim ja mam prawo się umówić? Jedna przyjaciółka, również poetka, która teraz ogarnięta smutnym życiem dorosłej pracującej kobiety nie ma czasu na poezje, kilka gęb poznanych w knajpach. To wszystko. Piękne kobiety nigdy nie przyszły, dawni znajomi dawno odeszli. Sam gdzieś błądzę po świecie wiecznie z myślami, które potem przemieniam w wiersze. Ale tym razem przegrywam. Nie mogę wymęczyć jednego wersu, słowa, czy chociażby tytułu. Takich przegranych miałem w życiu setki. Jeszcze nic nie osiągnąłem, ale czasami czuję się wypalony. Absurd, ale tak jest. Ale pieprzyć to. By zabić kaca wyciągam z szafki gin i szklaneczkę. Nalewam do połowy. Pół szklanki ginu, by zapomnieć o kacu. Pół szklanki ginu, by przyszły inspiracje. Alkohol, by zapomnieć o smutkach. Alkohol, by zapomnieć o męczących wspomnieniach. Alkohol, by nie czuć się samotnym. Alkohol, by przeżyć dzień. Alkohol, by żyć. Wynajduję po swojej lewej stronie jeszcze wymiętą wczorajszą paczkę papierosów. Wyciągam jednego, odpalam i się zaciągam. Ambrozja. Ale dalej we łbie pustka. Dzisiaj chyba dzień bez większych sukcesów. I tak będzie przez kilka dni. Albo i lat. Aż do śmierci? Oby nie. Nie ważne. Dochodzi godzina 15. Odgrzewam sobie wczorajszą zupę, pałaszuję w oku mgnienia po czym zapalam kolejnego papierosa. Po czym nachodzi mnie ochota na opuszczenie samotnego domu w którym każdego dnia umieram. Ubieram czarne jeansy, białą koszulę, nieśmiertelny niezawiązany krawat na szyję i zielony płaszcz z lumpeksu za 20 złotych robionego w chinach. Wychodzę z domu i 20 minut poza nim myślę czy aby na pewno zamknąłem za sobą drzwi. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Z czego mnie można okraść? Niczego wartościowego w domu nie posiadam. Jedynie laptop i tanie radio za jakieś 29 złotych z popularnej sieci sklepów z elektroniką. A pies to jebał. Wsiadam w pierwszy lepszy autobus zmierzający do centrum miasta. Nie przejmuję się biletem, bo w końcu jestem rencistą, więc mam ten luksus, że każdy przejazd w swoim mieście mam za darmo. Luksus samotnego poety i pijaka. Dowóz do centrum miasta, do świata nocnych spelun i monopolowych sklepów przez kilka lat mam za darmo. Dojeżdżam do centrum, wysiadam. Miałem ochotę napić się dobrej kawy, ale zamiast tego kieruję instynktownie swoje kroki do knajpy. Picie codziennie marnej, taniej kawy w domu to trochę jakby chłeptać gówno z kałuży, ale w końcu jestem poetą psia mać, nie muszę się czuć jak burżuj. Idę, więc do knajpy starej w tym mieście jak świat i widzę pod wejściem barmankę i kilku nieznajomych. Podchodzę i wypalam prosto z mostu:
- Można wejść?
- Nie, nie można. - odpowiada z nadętą miną.
- A czemu? Ciągle zakaz wstępu?
- Tak, dożywotni póki ja tutaj jestem. - coraz bardziej podkurwiona się robi.
- A mogę wiedzieć za co?
- Bo tak! Bo męczysz tutaj ludzi! Bo jesteś jebanym alkoholikiem! Bo jesteś po-pier-do-lo-ny! - bla bla bla. Bla bla. Bla bla bla bla. BLA BLA BLA. To już nie jest głośne mówienie. To nie jest krzyk. To jest darcie pyska. Szkoda, że w pobliżu nie szedł żaden patrol policji, bo już by wlepili mandat za rzucanie mięsa tak głośno, że zagłusza gruchanie i sranie gołębi. Ale przyjmuję to z pełnym spokojem. To najmilszy komplement jaki usłyszeć może człowiek ze zdrowym umysłem. Bycie popierdolonym to luksus. Bycie normalnym to choroba. W świecie pozbawionym uczuć i emocji, lepiej jest być zdrowo jebniętym, szaleńcem i wariatem, niż kolejnym „normalnym” człowiekiem bez pasji, bez ochoty rozmowy z każdym i napicia się jednej pięćdziesiątki czystej. No, ale nie ważne. Już się przyzwyczaiłem do tego, że nie pasuję do wielu grup i warstw społecznych. I, że ludzie mnie nienawidzą. Nienawidzą? Po prostu nie dorośli do mnie. A przynajmniej tak mi się wydaje. W każdym razie nie mówiąc, ani „dzień dobry”, ani „do widzenia” oddalam się spokojnym krokiem szukając dalszego schronienia. Po drodze wstępuję do sklepu i kupuję sobie dwa piwa. Te z tańszych, butelkowych, tłumacząc się przy tym ładnej ekspedientce, że nie jestem menelem przez kupowanie taniego piwa, tylko po prostu muszę oszczędzać, bo 12 złotych to nie majątek. Wychodzę i idę pod inną knajpę pod którą w spokoju można wypić sklepowe piwo. Otwierając pierwsze i wypijając parę pierwszych łyków oraz paląc papierosa do kompletu napływa mnie fala inspiracji. Wyjmuję notes, którego tym razem nie zapomniałem i zapisuję ciąg myśli. 

Piątek wieczór
Późna jesień
Siedzę sam
W centrum świata
Przed knajpą
Piję powoli bro
Spalam powoli papierosa
Zapisuję myśli
W gównianym notesie
A dusza podpowiada mi
S
P
A
L
A
S
Z
S
I
Ę

I kończę to z uśmiechem na twarzy. Dopijam jednym haustem piwo i wyciągam telefon. Długo walczę ze sobą, by do niej zadzwonić. 40 groszy na koncie. Szybka rozmowa chyba przejdzie. Dzwonię do niej. Do tej jedynej w moim życiu przyjaciółki i poetki. 
- Słuchaj, tam gdzie bywałem ciągle ban, ale spijam gdzie indziej browar i od razu przyszedł mi do głowy wiersz. Kocham życie.
- Cieszę się, ale szybko, bo nie mam czasu.
- Trochę jest długi to nie wiem czy starczy czasu, żeby go przeczytać w całości. Tylko początek Ci przeczytam, a resztę Ci jutro podeślę na Facebooka.
- Dobra, tylko szybko.
I cytuję jej ten początek. Wszystko szybko, wszystko w pośpiechu. Cześć, cytat, no to cześć, do usłyszenia. Dlaczego świat jest tak skonstruowany? Dlaczego zawsze muszę siedzieć i pić sam? Dlaczego ludzie nie mają czasu nawet na jeden telefon? Ale dobra, może są w pracy, może siedzą ze znajomymi, może z kimś innym, a może po prostu mają Ciebie w dupie. Może przekraczasz granice „przyjaźni” i mają już trochę dość twojej namolności. Nie wiem. Słyszałem to już zresztą nie raz. „On/ona Ciebie nie za bardzo lubi, bo jesteś namolny i nachalny”. No kurwa, a czego się spodziewali po człowieku, który od 5 lat do nikogo nie ma otworzyć gęby? Że będzie siedzieć cicho jak trup i słuchać radosnych rozmów? A pierdolcie się. Nie to nie. Nic na siłę. Urodziłem się sam i umrę już sam. Pogodziłem się sam. I mi pozwólcie na to. W każdym razie po spisaniu wiersza i po odbyciu szybkiej rozmowy telefonicznej otwieram drugie piwo. Ale tym razem spijam je powoli. Paląc przy tym powoli papierosa za papierosem. I sobie tak siedzę delektując się smakiem samotności. Alkohol zawsze w tym pomaga. Za kilka godzin będę mocno ubzdryngolony pewnie, więc zapomnę o tym wszystkim i będę wesoły i radosny. Zagadując do wszystkich i prosząc o papierosy. Bo będę już spłukany i będzie mnie stać tylko na małe piwo. Siedząc tak i myśląc nie zauważyłem nawet, że już mi się skończyło piwo. Kiedy je wypiłem? Nie wiem. Wstaję, wyrzucam do kosza, żeby nie robić po sobie burdelu przed knajpą i ruszam dalej. Dwa piwa, ale już mi lekko huczy w głowie. Jest dobrze. Jest lepiej niż myślałem. Idę do knajpy gdzie mam legalny wstęp. Wchodzę, ale na razie pustka. Dwóch gości i jedna barmanka. Podchodzę do baru, siadam na krzesełku i wyciągam pieniądze. Przeliczam. 8 złotych, nie jest źle. Biorę je w palce i pokazuję z uśmiechem szyderczym, prześmiewczym barmance.
- Widzisz, mam tutaj pieniądze. 
- No i?
- Daj mi piwo. Ale zależy ile kosztuje.
- 7 złotych normalne, 3,50 złotych małe.
- Daj mi małe.
Daję pieniądze na ladę i krótko czekam na piwo. Dostaję. Wypijam szybkimi haustami. Od razu przyciska mnie pęcherz. Schody, kibel, schody, bar. 
- Daj mi jeszcze jedno.
I wypijam kolejne. Ale tym razem wolniej. Siedziałem przy nim chyba z godzinę. Bawiąc się przy tym słomkami. 
- Zostaw je, kurwa, inni je wsadzają sobie do drinków czy piwa!
- Dobra, dobra.
- Nie wsadzaj ich z powrotem, wyrzuć je.
- Okej.
Miętolę słomki w łapach czasami popijając piwem. W końcu kończy się.
- To koniec. Jestem prawie spłukany. Mam jeszcze trochę pieniędzy, może dacie zniżkę dla stałego klienta?
- Nie ma opcji.
- To skoczę do sklepu po bro.
- Ale nie wchodź z nim tutaj.
Wstaję, wychodzę, zapalam papierosa. Idę do sklepu. Kupuję najtańsze piwo puszkowe za jakieś 2,50 i wracam do baru. Pokazuję z uśmiechem niczym kabareciarz, że jednak mnie na coś stać. 
- Wypierdalaj z tym.
Nic nie mówiąc wychodzę. Siadam przed knajpą i piję sobie powoli ten najtańszy szczoch. Niespodziewanie ciemno się robi na dworze. Wydawało mi się, że czas zwolnił, a tutaj już wieczór. Wypijam do jednej trzeciej puszki i wyrzucam ją do kosza obok knajpy. Wchodzę z powrotem, zamieniam jeszcze parę miłych słów z ludźmi, którzy tam siedzą i wychodzę w miasto. Zachodzę jeszcze po drodze do tego samego sklepu co byłem nie dawno i kupuję kolejne piwo płacąc tym razem jednak kartą na której pozostało mi całe 3 złote. 
- Majątek - mówię sam do siebie w myślach i z uśmiechem pijaka wychodzę w ciemność miasta. Chowam puszkę do kieszeni płaszcza i krążę po mieście bez większego sensu wypalając w tym czasie ostatnie papierosy z paczki. Zacznie się zaraz czas żebraka. Po godzinie czy dwóch, nie pamiętam ile dokładnie, dochodzę do tego baru w którym niedawno siedziałem. Zrobił się w tym czasie niezły rój ludzi. Jakiś koncert w środku. Schodzę po schodach i widzę znajomego na bramce. 
- Cześć, stary. Ile za koncert?
- 10 złotych, mój przyjacielu. - odpowiada ze swoim nieśmiertelnym uśmiechem.
- A to muszę podziękować. Idę wojować w mieście.
Wspinam się z powrotem na górę.
- Cześć młodzieży! - witam gromadę nieznajomych i wszyscy na mnie spoglądają z uśmiechem. Pies was trącał, wychodzę przed knajpę, bo palić się chce. Nagle pojawiają się tam różni znajomi spotkani na pijackiej drodze z przeszłości. Częstują mnie alkoholem i papierosami. Znowu zamieniam się w króla życia. Odradzam się jak feniks z popiołu. Z depresji znowu wchodzę w stan radości. Gadam jednak częściej z nieznajomymi kobietami. Chociaż i tak z żadną nie skończę w miłosnych uściskach w moim albo jej mieszkaniu. Znowu wrócę przegrany do domu. Na bank. Nie ważne. Czas miło leci, gadam tutaj, gadam tam, proszę tutaj o papierosa, a czasami tam, tutaj mnie poczęstują alkoholem, tam mnie poczęstują i robię coraz bardziej pijany, szczery, elokwentny i gadatliwy. W pewnym momencie w potoku słów słyszę jak ktoś mnie określa dziwnymi słowami:
- Toż to człowiek musztarda! - nie wiem kto to powiedział, ale mówię do najbliżej stojącej dziewczyny:
- Czemu musztarda?
- Przez swój sweterek. Kolor musztardy sarepskiej.
- Okej. 
I dalej krążę między ludźmi. Humor wraca maksymalnie, w pewnym momencie klękam przed jakimś facetem i kobietą.
- Dajcie mi kurwa papierosa, bo palić się kurwa chce.
- Okej, wstawaj i się otrzep, ha ha.
I kolejny papieros za darmo. Po papierosie wchodzę do środka i widzę kolejnego superbohatera. Tym razem człowiek cerata siedzący w koszuli perfidnie, perwersyjnie zszyta z PRL-owskiej ceraty. Krótka gadka, „dobranoc, dobranoc” i kolejne wyjście. Kolejny papieros, kolejny łyk mętnego piwa. Ale dobra, już dość. Wymieniłem się tam z jakimiś ludźmi Facebookiem i ruszyłem dalej w ciemność nocy. Kolejna knajpa, kolejni ludzie. I kolejni sympatyczni na tym skurwiałym świecie. 
- Chodź ze mną, napijemy się i pogadamy. Krzysztof jestem. - podaje rękę. Dalszej wersji konwersacji nie pamiętam do dziś.
- Bartosz - również podaję rękę i wchodzę z nim do środka. Siedzimy i pijąc rozmawiamy na różne tematy. O polityce, o książkach, o poezji, o mojej poezji, o kobietach. Znowu ciśnienie pęcherza zmusiło mnie do wstania i ruszenia do publicznego szaletu. Smród szczochu i gówna wszędzie. Wracam, nowy znajomy znikł. Podchodzę do uroczej barmanki:
- A Ci co tutaj siedzieli i z nimi gadałem to gdzie się podziali?
- Nie wiem. Po prostu poszli gdzieś.
- Nie wierzę.
- Ja też. Ale poszli.
I znowu sam. Zauważam ładną panienkę stojącą samotnie niedaleko. Uruchamia się instynkt podrywacza. Jestem pijany to wszystko mi jedno. Piękne oczy, piękny uśmiech, a nawet koszula ładna pasująca do całości. Uśmiechy, rumieńce, pożegnania. Włóczę się jeszcze trochę w obrębie tej knajpy i wracam do środka. Dziwnym sposobem z kuflem piwa. Nie wiem skąd je zdobyłem. Podchodzę do tej spotkanej przed chwilą pannicy. Siedzi z koleżankami. 
- Mogę się dosiąść?
- Nie, my tutaj siedzimy i rozmawiamy. Koleżeńskie spotkanie.
- Okej, odchodzę. Ale będę mieć Cię w głowie i również będę Ciebie mieć na uwadze. - i dwa palce, wskazujące i środkowy wędrują na moje oczy i w jej kierunku. I tak przez około minutę. Znowu jej i mój uśmiech. I odchodzę. Kolejna przegrana z mojej własnej, kurwa, winy. Czemu nie wziąłem telefonu? Albo chociaż tego durnego facebooka? Sierota jestem. I to potężna. I zawsze pijana jak spotykam fajne dziewczyny. Wychodzę z knajpy z poczuciem wielkiej klęski. I już nie wiem gdzie iść. Postanowiłem pójść do knajpy trochę dalej położonej. Idę przez miasto i dochodząc do pomniku Bohaterów Westerplatte widzę samotnie siedzącego faceta.
- Witam, dobranoc, a co tak samotnie siedzimy w tę noc?
- Szukam sklepu.
Samotny pijaczyna? Albo tak jak i ja. Przegrany wiecznie. I też ciągle pijany. Od alkoholu i myśli. Ale po dłuższej rozmowie okazuje się sympatycznym gościem, żonaty i tak dalej. Po kilku telefonach do narzeczonej nagle się ona pojawia. I razem wspólnym porozumieniem idziemy na stacje benzynową. Bo wszystkie sklepy o tej godzinie, w środku nocy zamknięte, a stacje są ostatnim ratunkiem dla ludzi chcących się dobić. Dochodzimy na stację i kolejnym magicznym cudem w moich rękach pojawiają się dwa piwa i ćwiartka wódki. Wychodzimy i idziemy gdzieś, żeby usiąść albo zakwaterować się i wypić w spokoju i pogadać. Kolejna pod-knajpa i kolejne picie poza lokalem. Kolejne menelizowanie się i proszenie o papierosy. Na szczęście o tej godzinie wielu jest już na tyle pijanych, żeby częstować. Bez alkoholu w żyłach, by mi kazali spierdalać. Uratowany. W pewnym momencie nowo spotkany gość wkurwia się na żonę, oddala się pospiesznym krokiem rzucając butelką piwa o asfalt rzucając mięsem wystarczająco głośno. Ona za nim szybko. Znowu sam. Podchodzę do ogródka knajpy i jakiś młody się pyta:
- O co poszło? Kim oni byli?
- A skąd ja mam, kurwa, wiedzieć? Dzisiaj ich spotkałem. Nie znam ludzi.
- Myślałem, że to znajomi.
- Nie mam znajomych.
Siadam dupą na gównianych krzesłach. Proszę o papierosa, zapalam. Nagle pojawia się dawno, ale to naprawdę dawno nie widziana znajoma. Nie kojarzy mnie. 
- Klyrka? - pytam, bo pamiętam pseudonim. Odpowiada, że tak, szybka rozmowa, jakiś jej znajomy też siedzi, pytam się czy się napije, bo szklanka już przed nim pusta.
- Chętnie, ale forsy brak.
Wyciągam ćwiartkę wódki i dolewam mu do szklanki. Bierze łyk i krzywi się z uśmiechem, jakby nie pił tego sto lat. Wypijam swoją część i wyciągam jeszcze ostatnie piwo. Siedzimy gadamy, ja - dawna znajoma, ja - nowy znajomy, ona - on. Czasami coś mówię, częściej słucham. Jak zwykle. W pewnym momencie klasycznie się kończy. Idę się jeszcze przejść do centrum, ale już większość knajp zamknięte. To wskazuje, że jest już po czwartej rano. Ludzie wracają do domów. Idą spać. A ja dalej na nogach. Idę na przystanek. Czekam zmordowany, zmęczony, śpiący na nocny autobus. Nadjeżdża. Wsiadam i jadę w stronę domu. Wysiadam, idę niezbyt prostym krokiem w stronę schronu. Droga, schody, winda, klucz, drzwi, klucz, łóżko. Nawet nie dbam, żeby powkładać ciuchy do szafek. Pidżama, łóżko, sen. A potem kac i kolejne udane morderstwo własnej duszy. I kolejne pisanie na kacu. Życie poety jest do dupy. Niech nikt nie myśli, że to łatwa droga. To jest droga męczennika. Droga krzyżowa. Z każdym krokiem krzyż robi się cięższy. Ale kiedyś go wypierdolę w bagno. Pozbędę się niepotrzebnego balastu. I stanę na nogi wyprostowany. I będę patrzeć na wszystko z uśmiechem. I szyderstwem. Że wszystkich was wychujałem. Wydymałem. Że przegrany stał się wygranym. I będziecie mnie mogli pocałować. W dupę. Na razie. Cześć.
Odpowiedz
#2
Kurczę.
.
.
.
.
.
.
.
.
Nareszcie proza życia.
Strumień świadomości alkoholika. Utalentowanego twórcy, świadomego "popaprańca".

Dialogi fantastycznie żywe, jakby spisane z dyktafonu.
Przygody odjazdowe.

Szybka, pozornie chaotyczna narracja wciąga, zasysa jak odkurzacz.

Rozwalasz system, Stary Byku!

Wypisałam cytaty, które najbardziej mi się spodobały:

Świat o mnie jeszcze nie słyszał, jestem swoistym tworem amatorstwa. Ale jeszcze kiedyś wypłynę. Usłyszycie o mnie.

To najmilszy komplement jaki usłyszeć może człowiek ze zdrowym umysłem. Bycie popierdolonym to luksus. Bycie normalnym to choroba.

I będę patrzeć na wszystko z uśmiechem. I szyderstwem. Że wszystkich was wychujałem. Wydymałem. Że przegrany stał się wygranym. I będziecie mnie mogli pocałować. W dupę. Na razie. Cześć.

Moja krew!!! Big Grin

PS. Napiszę małymi, żeby ktoś nie zauważył hehe Smile Uważaj, Byku, żeby ktoś nie powiedział, że jesteś moim klonem Smile
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#3
Oj, droga Mirando... Lejesz mi miód na serce <3 Wink Dziękuję bardzo za tą niezwykle "żywiołową" recenzję. Po 4 latach walki z ostrą depresją, która wciąż mimo wszystko trwa w krótszych lub dłuższych epizodach takie słowa dodają mi sił. A proza życia to mój nurt. Zapoczątkowało się to u mnie po zapoznaniu się z całą twórczością Bukowskiego. My man! Słowa mają dawać po pysku, mają spijać krew z żył i wyżerać mięso do kości! Nie ma miejsca na słodko pierdzące pierdoły (chociaż zdarzają się też wartościowe popierdywania)! Dzięki raz jeszcze i czekaj na kolejne moje biograficzne opowiadania, bo nie umiem inaczej pisać... W końcu życie pisze najlepsze scenariusze, co nie? Szczególnie jak się jest pijakiem (a dokładnie mówiąc: "NIEPRAKTYKUJĄCYM ALKOHOLIKIEM") Wink Do usłyszenia!
"Każdy ma ochotę się napić, tylko nie każdy o tym wie."
Odpowiedz
#4
No to dałeś po pysku! Aż się oblizałam Big Grin

Pisz, pisz....
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#5
Ja popierdywuję perfumami StaryByku.
Poczytywałem Bukowskiego.
Osobiście, zbieram informacje, ale piszę od siebie.
Każdy styl mnie nęci, byle by był poetycki.
Cieszę się na interesujące czytanie.
Kłamstwo wymaga wiary, aby zaistnieć. Uwierzę w każde pod warunkiem, że mi się spodoba.
J.E.S.

***
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!
G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#6
Tekst dobrze napisany. Wyważony. Dobrze grający emocjami. Nie ma się czego przyczepić. Do mnie jednak w ogóle nie przemawiający. Oczywiście, dostrzegam jego walory. Dobrze odmalowany duszny klimat beznadziejności, dramatu bycia odmiennym, może nawet, pozwolę sobie użyć nieco patetycznego zwrotu: bólu istnienia.

Nie mniej, z bohaterem utożsamić się nie mogę. Odmienność jest trudna, ale w istocie jest wyzwaniem. Przede wszystkim trudem uznania, że to oni są normalni. Potem trudem "oszukania" ich, żeby uznali za swojego. Wreszcie przy tym wszystkim pozostania sobą.
Postępowanie bohatera jest ucieczką. On nie walczy, on płynie z prądem. Dla mnie zaś, takie postępowanie jest co najmniej pójście na łatwiznę.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości