Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 4.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[18+] Ćma
#1
Weź sznur. Nie za gruby, nie za cienki i zrób na nim stosowną pętlę. Znajdź odpowiednio pochyloną gałąź nad głęboką wodą. Do pasa przytrocz ciężki kamień. Zrób pośpieszny rachunek sumienia, na wszelki wypadek zmów Ojcze nasz i tyle. Wprawdzie naukowcy z uporem udowadniają, że nie istnieje siła wszystko-sprawcza, ale i tak na wskroś racjonalna istota cywilizacji zachodniej końca XXI wieku, w takich chwilach odwołuje się do Boga. Imam z najbliższego meczetu pochwaliłby go, ale oni raczej zajmują się polowaniem na tych naukowców, niż chwaleniem upadłego moralnie białasa.
     Więc idąc tropem myśli wstępnej, problemy znikają, a ty jesteś nareszcie człowiekiem wolnym – pomyślał Andrzej, pociągając z gwinta końcówkę Napoleona – Na chuj męczę się tak długo?
     Ściśle mówiąc męczył się rok, cztery miesiące i dwa dni. Od drugiego czerwca ubiegłego roku, kiedy wrócił niespodziewanie ze służbowego wyjazdu i zastał żonę w łóżku z najlepszym przyjacielem i jednocześnie wspólnikiem w interesach. Epizod mało przyjemny, który z pewnością nie podprowadziłby go na to pochyłe drzewo, ale wtedy stał się ostatnim ogniwem upadku. Przysłowiową kroplą, przepełniającą czarę.
     Jego wizyta w stolicy potwierdziła najgorsze obawy, a potem ten widok w sypialni...
     No więc od roku, czterech miesięcy i dwóch dni pił, wałęsał się po knajpach, korzystał z usług przypadkowych dziwek i było mu coraz gorzej.
     Teraz bezmyślnie przerzucał kanały w telewizji, sto razy sięgał po rozpoczętą książkę (przez tydzień dotarł do piętnastej strony) i rozwijał uroczo swoją depresję.
     Jego wzrok padł na lokalną gazetę. Taki bezpłatny egzemplarz, który wcisnęła mu starsza kobieta pod sklepem. Dział ogłoszenia i wytłuszczonymi literami, na tle uśmiechniętej fałszywie namiastki chłopa – playboya, jest:
     Nowa infolinia ETEL pomoże Ci w każdej, życiowej sytuacji. Dla nas nie ma problemów nie do rozwiązania. Zresztą rozwiązanie tkwi w tobie. My je tylko znajdujemy. Jesteśmy inni. Jesteśmy kreatywni i nie poddajemy się nigdy. Dzwoń.
     Uśmiechnął się. Szczytem byłoby korzystać z takich durnych ofert. To dobre dla żon tłuczonych za zbyt słoną zupę lub małolatów, którzy zobaczyli test ciążowy swojej dziewczyny.
     Niemniej odpalił laptopa, otworzył kolejną butelkę koniaku i wpisał hasło ETEL. Pokazała się strona. Kolorowa, ładnie zaprojektowana, ze wstępniakiem:
     Jesteśmy pierwszą infolinią dla ludzi dotkniętych życiowymi problemami, nie mającą swojego źródła finansowania w budżecie Państwa, czy samorządowym. Powołana została do istnienia przez fundację założoną przez nieżyjącego już Antoniego Marciewicza. Naszą dewizą jest: „Zawsze i wszędzie” toteż nie ograniczamy się do standardowych rozmów z psychologiem, ale na życzenie wysyłamy konsultantów lub lekarzy do Państwa domów. Współpracujemy również z policją, ośrodkami kryzysowymi i domami pomocy...
     Zamknął laptopa. Ciekawe, co taki dupek może wiedzieć o moich problemach? Pieniądze pożyczy? Żonie pas cnoty sprawi? Pamięć wyczyści?
     Kolejne dawki alkoholu zaczęły go rozczulać nad sobą. Pieprzone życie. Jednym się byki cielą, a niektórzy walczą z wichurą w czasie bezwietrznego dnia.
     Sięgnął po telefon.




     Kilka sygnałów i już miał odłożyć telefon, jednakże coś zachrobotało w głośniku.
     W tej chwili wszystkie linie są zajęte. Proszę czekać na zgłoszenie konsultanta.
     Zagrała jakaś badziewiasta muzyka relaksacyjna, złożona z dzięków ksylafonu, fletu i buczenia elektronicznego instrumentu. Andrzej wcale nie poczuł się zrelaksowany. Już miał się wyłączyć, kiedy ponownie chrobotnęło i żeński głos zapytał.
     - Witam w infolinii ETEL. W czym mogę pomóc?
     W zasadzie nawet nie zastanowił się nad tym, co mógłby powiedzieć.
     - Dzień dobry. Ja... eee... tego... mam problem. A w zasadzie mnóstwo problemów.
     Zapadła chwila ciszy. Pomyślał, że się rozłączyła.
     - Tak, słucham pana. Proszę przybliżyć naturę pańskich problemów, a zrobimy co w naszej mocy, aby je rozwiązać.
     - No więc... widzi pani... żona...
     - Ach. Problemy z żoną! - Pani wskoczyła w słowo. - Proszę mi wierzyć. Rzecz naturalna. Miliony mężczyzn zmaga się z własnymi żonami, które okazały się być kimś zupełnie innym, niż przed ślubem...
     - A da mi pani dokończyć? - warknął zirytowany w słuchawkę.
     - Och, przepraszam.
     - Jej zdrada...
     - Ten problem dotyka co najmniej połowę z tych milionów. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent radzi sobie z tym – zaszczerbiotała. 
     Miał ochotę trzasnąć telefonem. A jeszcze lepiej, gdyby mógł trzasnąć w buźkę tej baby.
     - Kurwa, to był mój najlepszy przyjaciel! - I szybko dodał, bo znowu mogła się rozwinąć. - Tenże przyjaciel również mnie oszukał, doprowadził do bankructwa, dom w przyszłym tygodniu ma licytować komornik. Coś jeszcze pani chce wiedzieć? - wykrzyczał prawie.
     Chwila ciszy.
     - No wie pan, nie ma nigdy sytuacji tylko i całkowicie złych. Trzeba znajdować pozytywy. Sądząc po głosie, jest pan człowiekiem młodym, zdrowym. Tyle jeszcze przed panem.
     Pomyślał sobie, że ten wstępniak ze strony internetowej był mocno naciągany. Jeśli zatrudniają takich fachowców od frazesów...
     - Wie pani co? Jestem trzydziestopięcioletnim bankrutem. Ścigają mnie banki, wierzyciele i prokurator. W krtani rośnie mi jakaś narośl, którą regularnie podkarmiam czterdziestoma papierosami dziennie. Chirurdzy zastanawiają się, czy mi nie wyciąć płuca, żeby się wątroba zmieściła. Za oknem jest zimny, deszczowy wieczór, który jak wiadomo uwalnia pokłady dopaminy. Poszuka pani jeszcze jakiś jaśniejszych punktów? 
     Tym razem cisza była dłuższa. 
     - Jest pani tam?
     Zachrobotało.
     - Tak. Wie pan, myślę, że nie są to problemy na telefon. Czy wyraża pan zgodę na przyjazd naszego konsultanta w dniu jutrzejszym? On z pewnością w bezpośredniej rozmowie znajdzie jakieś rozwiązanie.
     Wypuścił kłąb dymu z papierosa.
     - A niech przyjedzie. Będzie chociaż z kim się napić. Bo mnie się nie chce już żyć. Rozumie pani? - Zacisnął zęby. - Kurwa mać – zasyczał.
     Podał adres i rzucił telefon w najdalszy kąt pokoju.




     Dzwonek do drzwi. Andrzej poprawił szlafrok, szybko przepłukał zęby płynem Listerine i poczłapał do przedpokoju.
     Zamurowało go. Śliczna trzydziestoparolatka w dwuczęściowum, beżowym kostiumie, który widać było pod rozpiętym płaszczem. Spódnica przed kolano odsłaniała nieprawdopodobnie zgrabne nogi w markowych trzewikach. Blondynka, chyba z tych naturalnych, co jest rzadkością, a co przyprawia mężczyznę o dreszcz przemieszczający się jak wariat pomiędzy mózgiem, a kroczem. Miała tak z metr siedemdziesiąt wzrostu, niebieskie oczy i dołki w policzkach.
      No, po prostu... stał i patrzył z rozdziawioną gębą, szlafrok zaczął się rozjeżdżać, a on poczuł pulsowanie krwi w miejscu... wiadomo gdzie.
     - Miło mi. Wyciągnęła rękę z uśmiechem. - Można?
     - A... ależ proszę. – Wykonał szarmancki gest i zorientował się, że ten ruch rozwarł poły szlafroka, które rozjechały się całkowicie. Lepiej, żeby nie widziała moich bokserek i tego, co się tam dzieje – pomyślał spanikowany.
     - Elżbieta Panek. - Przedstawiła się. - Jestem stałym konsultantem infolinii ETEL. Ponieważ wyraził pan zgodę na wizytę, przyjechałam, abyśmy porozmawiali i spróbowali razem panu pomóc. Czy podtrzymuje pan to życzenie?
     Żachnął się. Trochę teatralnie.
     - Ależ oczywiście. Proszę wejść.
     Zaprowadził ją do pokoju. Śmierdziało w nim alkoholem i zawiesiną nikotyny. Na stole stała napoczęta butelka i popielniczka, z której wysypywały się pety.
     - Proszę wybaczyć.- Nieporadnymi ruchami starał się zgarnąć niedopałki, przetrzeć mankietem blat i zwinąć flaszkę. Podbiegł do lufcika i uchylił go – Wie pani. Takie kawalerskie gospodarstwo. 
     Uśmiechnęła się końcówkami ust.
     - Rozumiem. Niech pan da spokój. Proszę usiąść.
     Z torby wyjęła teczkę z jego nazwiskiem.
     - Nasz zespół terapeutyczny wysłuchał pańskiej rozmowy z konsultantką. Przeprowadziliśmy analizę pańskiego przypadku i mnie wytypowano do pomocy. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko.
     - Kawy? - zapytał.
     - Nie, dziękuję. I co?
     - Ależ oczywiście, że nie mam nic przeciwko. - Kątem oka obserwował ją. Ładna cholera. Z taką to można by...
     - To może zacząłby pan..., a właściwie proponuję, abyśmy przeszli na ty. Będzie swobodniej. - Spojrzała pytająco.
     Skinął głową.
     - To opowiedz trochę o tych kłopotach.
     Andrzej zapalił papierosa.
     - Wybacz. W tym domu się pali. - Skinęła nieznacznie głową. - Krzysiek to mój najlepszy i stary przyjaciel... był – dodał po chwili. - Wychowaliśmy się na jednym podwórku, ta sama szkoła podstawowa i liceum. On potem skończył architekturę, ja marketing. Byliśmy przyjaciółmi, mimo że los nas trochę porozrzucał po świecie. Nawet starania o tę samą dziewczynę nie zniszczyły nas. Krysia została moją żoną, a on bywał u nas dosyć często. Pewnego razu poznał mnie z grupą fachowców, którzy odeszli z poprzedniej firmy, zostali czymś w rodzaju brygady i szukali pracy. Zajmowali się konserwacją zabytków. Ale nie drobiazgami typu obrazy, czy tkaniny, tylko kompleksowymi rewitalizacjami obiektów. Klasztory, zamki, pałace, dworki.
Od słowa, do słowa założyliśmy firmę o takim profilu. W grupie byli rzeczywiście uzdolnieni kamieniarze, stolarze, sztukatorzy, więc szło świetnie. Pełno teraz nuworyszy z arystokratycznymi ambicjami, czy inwestorów tworzących ośrodki konferencyjne z usługami hotelowymi itp.
Ja zajmowałem się kontaktami z klientami i pozyskiwaniem nowych, Krzysiek nadzorował prace. Jako księgową zatrudnił swoją siostrzenicę o znakomitych referencjach.
     Andrzej zaciągnął się łapczywie i wypuścił gwałtownie dym. Widać było, że ciężko mu się o tym mówi.
     Elżbieta szybko notowała w swoich aktach, od czasu do czasu, podnosząc na niego wzrok i niemo zachęcała do kontynuowania.
     - Ostatnio coś było nie tak. Nie siedzę w rachunkach, ale kilkakrotnie zabrakło mi środków na firmowej karcie, kiedy regulowałem rachunek w restauracji po jakimś spotkaniu. Zapytałem, ale Krzysiek powiedział, że mamy tyle lukratywnych zamówień, że koszta materiałów znacznie wzrosły i tak dalej. Kupujemy najlepsze, aby utrzymać renomę, zatrudniliśmy dodatkowo kilka osób i niedługo zdechniemy pod górą pieniędzy. Księgowa potwierdziła. Oki – pomyślałem. - Niech działają.
     Rozgniótł gwałtownie niedopałek.
     - Ja wybudowałem dom i on wybudował. Kupiliśmy obok działki na Mazurach. On Lexusa, ja – najnowszego Mercedesa SLK.
Potem Krzysiek poprosił mnie o podżyrowanie pożyczki. Kilka milionów na wyjątkową okazję zakupu nieruchomości w Warszawie. Dlaczego nie? Stary przyjaciel, firma kwitnie – żaden problem.
     Wstał i zaczął krążyć po pokoju. Kobieta śledziła go wzrokiem.
     - Pewnie reszty się domyślasz. Pojechałem do Warszawy do ministerstwa. Komisje stwierdziły opóźnienia w realizacji umów i wycofały finansowanie. Prywatni kontrahenci odeszli, bo wykazano stosowanie złych materiałów przy renowacjach. Pracownicy z zaległymi wynagrodzeniami, o czym przekonałem się, jadąc do pałacyku Brzostowskich, gdzie robiliśmy zlecenie. Na koncie bankowym pustki. Przyjaciel przepisał majątek na matkę i przestał spłacać kredyt. - Zatrzymał się przy blacie i energicznym ruchem zrzucił wszystko ze stołu. Szkło rozprysło się o podłodze. - No i powrót do domu i ten widok... Wiesz, śmiali mi się w twarz...
     Drżącą ręką sięgnął po butelkę stojącą na półce i pociągnął spory łyk. Elżbieta podeszła do niego i położyła dłoń na ramieniu.
     - Naszą dewizę pamiętasz? Zawsze pomożemy i nie ma sytuacji bez wyjścia. Pozwolisz, że zadzwonię jutro.
     Skinął głową, patrząc w okno.
     - Nie chce mi się żyć. - Rzucił w pustą przestrzeń.




     Rano stwierdził, że ma odrobinę lepsze samopoczucie. Wypił filiżankę mocnej espresso, zrobił porządek w domu i co chwilę zerkał na telefon.
Butelka stała niechcianie samotna, jak kurwa w deszcz pod latarnią.
Zadzwoniła o dziesiątej.
     - Cześć Andrzej. Jak tam?
     Miał już na końcu języka, że jest nieźle, coś mu się chce i tak dalej, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Jeszcze pomyśli, że nie jest potrzebna.
     - Do d... - Ugryzł się w język. - Mam kaca, a sytuacja przecież nie zmieniła się w związku z naszą, wczorajszą rozmową.
     Usłyszał westchnienie.
     - Sytuacja może nie. To ty masz się zmienić. Zmienić swój stosunek do sytuacji. Analizujemy tu wszystko w grupie. Czy pozwolisz, abym dziś zajrzała do ciebie z koleżanką – psychiatrą?
Skrzywił się. Jeszcze tego mu brakuje – specjalisty od wariatów. -
     - Czy to konieczne?
     Usłyszał śmiech w słuchawce. Wyobraził sobie jej twarz, drobne zmarszczki w kącikach ust i oczu. Pogłębiający dołek w policzku, kiedy się śmiała.
     - Niech będzie.




     Pani doktor okazała się przemiłą kobietą około pięćdziesiątki. Nienagannie ubrana w zieloną sukienkę z satyny i kamizelkę z wełny z fantazyjnymi frędzlami. Pachniała Kenzo i i życzliwie patrzyła na świat zza rogowych okularów. Pewnie też markowych.
     Rozmowa toczyła się wokół jego stanu. Musiał opisywać uczucia, jakich doświadcza i ich okoliczności. Zrobiła parę testów, sprawdziła odruchy neurologiczne i wypisała recepty.
     Przynajmniej oficjalnie wspomniała tylko o depresji, apatii i izolacji.
     Napomknęła też o nadużywaniu alkoholu.
     - Wie pan. To duże szczęście, mieć za opiekuna, Elżbietę. To bardzo doświadczona terapeutka. Zna doskonale meandry skołatanej psychiki. Jak nikt. - Grymas pani doktor od biedy można było wziąć za uśmiech. - Prawda Elu?
     Ta pokiwała głową, patrząc raczej na Andrzeja. Dziwny to był wzrok.
     Trochę go to krępowało, a jednocześnie sprawiało przyjemność.




     Z każdym dniem czuł się coraz lepiej. Wspomnienia zaczynały blaknąć, po lekach spał dobrze. Antydepresanty nie działają tak szybko, ale Andrzej powoli przekonywał się, że najlepszym lekiem jest Elżbieta. Jej wizyty i telefony.
     Rozmawiali dużo i mężczyzna zaczął się poważnie zastanawiać, co skłania ją do takiej determinacji w kontaktach z nim. Obowiązek wynikający z motta jej fundacji? Cechy osobiste, nakazujące pomóc potrzebującemu za wszelką cenę? Wrodzona dobroć i empatia?
A może...? Nawet nie śmiał pomyśleć o tak szczęśliwym rozwiązaniu.
     Jednak cały czas się pilnował, aby nie mówić o polepszeniu samopoczucia. To zapewne skończyło by jej misję. Ona i jej szefowie muszą być przekonani o potrzebie dalszego kontaktu.
     Czasami wydawało mu się, że dostrzega w jej oczach coś więcej, niż zawodową troskę. Rozpoczynała jakieś zdanie w stylu: „Wiesz, chciałabym żebyś wiedział i poczuł”... i szybko milkła, a on nie potrafił już nic więcej z niej wyciągnąć.




     Po trzech tygodniach był w zasadzie pewien. Jest zakochany. Bardzo. Teoretycznie mógłby odstawić wszystkie leki i pozostawić tylko ten najważniejszy. Ją. Pytanie tylko brzmiało: Czy ona się domyśla i co powinien zrobić? Powiedzieć jej? A jak odejdzie? Powiedzieć, że czuje się dzięki niej coraz lepiej? A jak uzna, że nie jest już potrzebna?
     Miał nieodparte wrażenie, że za pozorami jej opanowania i profesjonalizmu kryje się coś więcej.
     Czy chodzi o jakieś uczucia, czy o coś innego?



     - Musimy porozmawiać poważnie,Andrzeju. - Jej głos brzmiał jakoś szczególnie. - Czy mogę przyjechać do ciebie jutro około dziesiątej?
     Przestraszył się. Czyżby zauważyła objawy coraz lepszej kondycji psycho-fizycznej?
     Starał się jak mógł. Kiedy była, chodził przygarbiony, mówił monotonnym, przytłumionym głosem. Usta przepłukiwał alkoholem, choć już od dawna nie pił.
     I narzekał, narzekał, narzekał...
     - Oczywiście. - Znowu ubrał głos w szarość i zmęczenie. - Czekam na Ciebie. Jak tylko jesteś, to czuję się nieco lepiej.
     - Nie mogę być u ciebie cały czas. – Wyczuł w jej głosie jakieś rozdrażnienie. - O dziesiątej.




     Andrzej zastanawiał się od rana nad sytuacją. Ton głosu Elżbiety wskazywał, że coś się zmienia w ich relacjach. Może są zniechęceni brakiem postępów w terapii? Może ona jest zniechęcona?
     Czas chyba trochę powiedzieć więcej – pomyślał. - Powiedzieć, że jest lepiej. Że jest tak być może dzięki niej. Jej obecności. Że stała się dla niego kimś ważnym. Kimś pomocnym.
     Postanowił przestać grać totalnie zdołowanego. Posprzątał mieszkanie, dobra woda po goleniu, golf i sportowa marynarka. Do tego czerwone wino. No, powinno podziałać.
     Elżbieta wyglądała na trochę zaskoczoną, ale też spiętą. W jej oczach dostrzegł błyski determinacji i jeszcze czegoś... smutku?
     - Wiesz. - Zaczął, gdy usiedli przy stole. - Muszę ci coś powiedzieć. - Delikatnie przykrył jej dłoń, swoją.
     Nie wyciągnęła jej.
     - I ja też muszę coś powiedzieć – powiedziała cicho, spuszczając wzrok. - Ale może za chwilę powiemy sobie coś nawzajem.
     Andrzej niespokojnie otworzył wino i rozlał w pękate kieliszki. Rubinowy kolor zamigotał w świetle dnia. Nie podobał mu się początek ich rozmowy.
     - Możesz mi przynieść wody? - spytała.
     Wstał i poszedł do kuchni.
     - No to za zdrowie. - Podniosła do góry kieliszek z winem, kiedy wrócił.
     - Za nas – odpowiedział cicho, patrząc jej w oczy.
     Opuściła wzrok.
     Zapadła niezręczna cisza. Wstał, nastawił jakąś muzykę i przyniósł z piekarnika zapiekankę ziemniaczaną z brokułami.
     - Sam zrobiłem. - Pochwalił się.
     - To opowiadaj jak sobie radzisz. - Stuknęła kieliszkiem o kieliszek.- Aha, proszę cię, napisz krótki tekst. Nasza psychiatryczka chce skonsultować pismo z grafologiem – profilerem. Miejmy z głowy sprawy czysto zawodowe.
     Podała mu kartkę i długopis wyjęty z torby.
     - Zaraz... - Rozejrzała się i wzięła do ręki książkę, która leżała na stoliku. „13 powodów” Jay Asher. - O czym to?
      - O samobójcy.
     Drgnęła. Otworzyła na chybił – trafił.
     - Pisz. „Tak dłużej nie można. Życie nie musi być zawsze pasmem codziennej wygranej. Kiedyś dostaniesz rozdanie z samymi blotkami i wtedy trzeba umieć powiedzieć pas i odejść od stołu” - Fajny cytat. Podpisz. Analiza podpisu też jest ważna.
     Napisał, choć pod koniec jakoś ciężko mu szło. Drętwiały mu palce.
     - Wiesz, chyyyyb...ba niee...
     Co jest?- pomyślał w panice. Teraz czuł wyraźne drętwienie ust, a za chwilę stopniowo ten stan ogarniał resztę ciała.
     - M....u...szę... s... poł....żyć. - wystękał.
     Dopełzał do łóżka. Elżbieta stanęła nad nim.
     - Najpierw ja ci coś powiem, Andrzeju. Wiedziałeś cokolwiek o fundatorze naszej instytucji? No tak, nie odpowiesz. Antoni Marciewicz był w pierwszej dziesiątce najbogatszych ludzi w kraju. Dwa lata temu jego syn i żona zginęli w wypadku samochodowym. Nigdy nie poradził sobie z depresją. Wydał fortunę na prywatne kliniki, lekarzy, terapeutów. Szukał ratunku w medycynie niekonwencjonalnej. I nic. Rok temu założył fundację LETE w celu pomagania innym desperatom i popełnił samobójstwo.
     Wiesz co powiedział na pierwszym spotkaniu? Że zawsze można pomóc człowiekowi uciec od wspomnień. Jeśli nie pomoże nic, pozostaje dać człowiekowi szansę zapomnienia na zawsze. Przeczytaj wspak naszą nazwę. Rzeka zapomnienia zmieniła się w ETEL
     Poprawiła mu poduszkę i pogłaskała po policzku.
     Boże! Nie zdążyłem jej powiedzieć. - myślał gorączkowo - Mnie pomogła. Ona i jej fundacja. Nie chciałem tylko jej stracić!
     Spróbował coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie przeszedł przez ściśnięte gardło.
     - Dostałeś odrobinę tetrodotoksyny. Taka ilość tylko paraliżuje. Zaraz pomogę ci przełykać kolejne tabletki usypiającego zolpidemu. Klasyczne samobójstwo w depresji. Nie będą nawet szukać czegoś innego, widząc na stoliku opakowanie i badając stężenie we krwi. No i list. Krótki, ale jednoznaczny, Andrzeju.
     Głaskała do po twarzy. Wzrok miała smutny.
     - Zawsze szkoda, kiedy musimy podejmować takie decyzje, ale ty nie rokowałeś nadziei. Zrobiłam wszystko, co możliwe. Aha. - Jakby otrząsnęła się z letargu. – Pewnie zastanawiasz się jak udało mi się trafić na ten cytat. Mój drogi, nikt nie pamięta całych książek jakie przeczytał. Podyktowałam ci go z głowy.
     Pocałowała go w usta.
     - Wiesz dlaczego wytypowano mnie do twojego przypadku? Rok temu sama byłam jedną z ich pierwszych pacjentek. Dzieci nie mogłam mieć, zostawił mnie mąż dla młodszej i płodnej. Straciłam pracę. I tak jak ty, nie rokowałam nadziei. Zrobiono ze mną to samo, co robię teraz z tobą. Tylko przypadek – pożar w sąsiednim mieszkaniu – spowodował, że weszli do mojego, szybko się zorientowali co zrobiłam (a właściwie nie ja) i uratowali.
Ale ja już byłam po tamtej stronie. Tam rzeczywiście jest lepiej. Nic nie boli. Dlatego teraz ja im pomagam. Bo wiem, że jak się nic tutaj nie da zrobić, to tam ludzie doznają ukojenia.
     Sięgnęła po fiolkę.
     - A teraz łykamy pierwszą, kochany Andrzeju.
Odpowiedz
#2
Twoje opowiadanie można by było jako satyrę. Począwszy od nazwiska założyciela infolinii, poprzez jej nazwę (sic!), aż po nieprofesjonalizm konsultantek.
Ale niespodziewany zwrot akcji w zakończeniu... Mam ciary. I jestem pod wrażeniem.
To nie jest opowiadanie na jeden raz.
Będę wracać.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#3
Zapraszam.
Dlaczego uważasz, że nazwa rzeki zapomnienia (podobnie jak nazwa infolinii napisana wspak) są formą satyry?
Bo pozostałe elementy rzeczywiście są.
Chciałem właśnie napisać coś, co przechodzi od satyry do lekkiego horroru.
Odpowiedz
#4
No właśnie dlatego, że pisana wspak Smile
Twoje zamierzenie się powiodło na 100%. Naprawdę myślałam, że będzie to satyra, a potem bomba wybuchła Smile

Pozostawiam 5/5 i nominację do marcowego VP.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#5
(29-03-2018, 12:21)mirek13 napisał(a):  Dział ogłoszenia i wytłuszczonymi literami, na tle uśmiechniętej fałszywie namiastki chłopa – playboya, jest:
Jest problem z "jest". Skoro całość jest w czasie przeszłym to tu po przecinku może być "było napisane" lub "stało"

(29-03-2018, 12:21)mirek13 napisał(a): Już miał się wyłączyć, kiedy ponownie chrobotnęło i żeński głos zapytał.
rozłączyć?

(29-03-2018, 12:21)mirek13 napisał(a):      - No więc... widzi pani... żona...
     - Ach. Problemy z żoną! - Pani wskoczyła w słowo. - Proszę mi wierzyć. Rzecz naturalna. Miliony mężczyzn zmaga się z własnymi żonami, które okazały się być kimś zupełnie innym, niż przed ślubem...
Bliskie powtórzenie, może "rozmówczyni weszła w słowo"?

(29-03-2018, 12:21)mirek13 napisał(a): Widać było, że ciężko mu się o tym mówi.
Widać było, że ciężko mu o tym mówić.

(29-03-2018, 12:21)mirek13 napisał(a):      - Musimy porozmawiać poważnie,Andrzeju.
Brak spacji.

(29-03-2018, 12:21)mirek13 napisał(a):  Głaskała do po twarzy.
go

(29-03-2018, 12:21)mirek13 napisał(a): Pewnie zastanawiasz się(przecinek) jak udało mi się trafić na ten cytat. 

To tyle z poprawek. Z oceną jeszcze wrócę.
Odpowiedz
#6
Od strony technicznej, co tu dużo mówić, piszesz po prostu dobrze, Mirku. Czyta się Ciebie płynnie, potknięć jest niewiele.

Czy to satyra? Raczej nie, nawet czarny humor. Historia raczej tragiczna, aż szkoda mi głównego bohatera. Gdy zobaczyłem "Antoniego" to myślałem, że będzie jakiś przytyk polityczny, ale równie dobrze mogłoby tam być nazwisko kogokolwiek ze świata znanych osób. Jest tu pewien powiew świeżości. Już o wulgaryzmy się nie czepiam, choć tekst spokojnie mógłby się bez nich obejść. Jak dla mnie mocne 4*, nawet z wyjściem na 5.
Odpowiedz
#7
Dzięki.
Twoje uwagi są w zasadzie słuszne.
O ile czysto techniczne błędy poprawić trzeba, o tyle dwie rzeczy wyjaśnić muszę.
Pierwsza uwaga dotycząca czasu, z formalnego punktu widzenia jest ok. Tyle że czasami stosuję taki zabieg ze zmianą dla podkreślenia dynamiki wydarzeń (Tu: po prostu czytelniczego boosta), oraz lekkiego zamieszania.
Niemniej ja to źle zapisałem, stąd może być problem. "Jest" powinno być tutaj równoważnikiem zdania. Z dużej litery i po kropce.
Co do "Pani" to widziałem to powtórzenie. Niby masz rację, ale nie chciało mi się myśleć nad czymś innym, a Twoja propozycja jest... za poprawna. Słowo "Rozmówczyni" brzmi dla mnie źle. Formalnie i do bólu właściwie.
A ja nie chcę tak pisać. Tak robią wszyscy i pilnują poprawności jak cnoty własnej żony. Jeśli to nie przeszkadza innym i nie zwrócili na to uwagi, to zostanie.
Jeśli kilka osób zwraca uwagę, wtedy uznaję, że przesadziłem w "Spledid isolation".
W każdym razie jeszcze raz fenks za poświęcony czas.
Odpowiedz
#8
(09-04-2018, 07:53)mirek13 napisał(a): O ile czysto techniczne błędy poprawić trzeba, o tyle dwie rzeczy wyjaśnić muszę.
Pierwsza uwaga dotycząca czasu, z formalnego punktu widzenia jest ok. Tyle że czasami stosuję taki zabieg ze zmianą dla podkreślenia dynamiki wydarzeń (Tu: po prostu czytelniczego boosta), oraz lekkiego zamieszania.
Rozumiem. Ja w swoich tekstach też czasami całkiem podświadomie żągluję czasami osiągając wspomnianą przez Ciebie dynamikę. Ale purystów językowych to w uszy gryzie Tongue Już się spotkałem z krytyką z tego powodu.  
Osobiście uważam, że o ile nie rzuca się to "strasznie" na uszy, to autor powinien mieć swobodę w tym względzie.

Pozdrawiam
Odpowiedz
#9
W głębokiej młodości przegkoczyłem granicę zdrowego rozsądku. Trylogię jedenaście razy przeczytałem. Żyję (chyba) i doszedłem do wniosku, że jak Ćmę przerobię ponownie, to już nic gorszego się stać nie może. Smile

Literatura problemów nierozwiązywalnych...

Problemów nierozwiązywalnych mamy multum. Możbnaby rzec, że problemy nierozwiązywalne (same w sobie) są trywialne. Literatura problemów nierozwiazywalnych wyznacza granicę (była taka powieść Pani Nałkowskiej), po przekroczeniu ktorej problem nierozwiązywalny staje się przyczyną przekraczania kolejnych granic.

Fajnie się czytało.

Cytat:Zaraz pomogę ci przełykać kolejne tabletki usypiającego zolpidemu.
"usypiającego zolpidemu" - taka informacja na siłę, która psuje nastrój. Lepiej dać drugie zdanie z jakąś dygresją o tabletkach.
Odpowiedz
#10
(02-06-2018, 09:02)szczepantrzeszcz napisał(a): W głębokiej młodości przegkoczyłem granicę zdrowego rozsądku. Trylogię jedenaście razy przeczytałem. Żyję (chyba) i doszedłem do wniosku, że jak Ćmę przerobię ponownie, to już nic gorszego się stać nie może. Smile

Literatura problemów nierozwiązywalnych...

Problemów nierozwiązywalnych mamy multum. Możbnaby rzec, że problemy nierozwiązywalne (same w sobie) są trywialne. Literatura problemów nierozwiazywalnych wyznacza granicę (była taka powieść Pani Nałkowskiej), po przekroczeniu ktorej problem nierozwiązywalny staje się przyczyną przekraczania kolejnych granic.

Fajnie się czytało.

Cytat:Zaraz pomogę ci przełykać kolejne tabletki usypiającego zolpidemu.
"usypiającego zolpidemu" - taka informacja na siłę, która psuje nastrój. Lepiej dać drugie zdanie z jakąś dygresją o tabletkach.

(17-07-2018, 00:28)mirek13 napisał(a):
(02-06-2018, 09:02)szczepantrzeszcz napisał(a): W głębokiej młodości przegkoczyłem granicę zdrowego rozsądku. Trylogię jedenaście razy przeczytałem. Żyję (chyba) i doszedłem do wniosku, że jak Ćmę przerobię ponownie, to już nic gorszego się stać nie może. Smile

Literatura problemów nierozwiązywalnych...

Problemów nierozwiązywalnych mamy multum. Możbnaby rzec, że problemy nierozwiązywalne (same w sobie) są trywialne. Literatura problemów nierozwiazywalnych wyznacza granicę (była taka powieść Pani Nałkowskiej), po przekroczeniu ktorej problem nierozwiązywalny staje się przyczyną przekraczania kolejnych granic.

Fajnie się czytało.

Cytat:Zaraz pomogę ci przełykać kolejne tabletki usypiającego zolpidemu.
"usypiającego zolpidemu" - taka informacja na siłę, która psuje nastrój. Lepiej dać drugie zdanie z jakąś dygresją o tabletkach.

Jest bardzo mało ludzi, umiejących do mnie przemówić.
Nie siląc się na argumenty intelektualne ( choć przecież takie są!), tylko jakoś tak... po ludzku.
Z jajem, a mądrze, bo sam jestem okropnie głupi.
Strasznie Cię lubię, Szczepcio Angel, choćbyś zrobił sieczkę z mojego tekstu.
Odpowiedz
#11
Większość Twoich tekstów to taka sieczka, chociaż bardziej nasuwa mi się skojerzenie z rozsypanymi puzlami, pośrod których zawsze brakuje kilku elementów. Multum gwałtownych, pociętych myśli w małej objętości... znaczna liczba wymiarów w Twoich przestrzeniach nie zmienia faktu, że zawsze się starasz, aby objętość była niewielka.

Dobrze, że w ten sposób nie pisałeś dłuższych kawałków, bo ciężko by było czytać.

Te krótsze czyta się dobrze i wbrew pozorom lekko, jednak dziwnie. Kilka razy, w przypadku prozy rzecz jasna, podchodziłem do prób korekty (nie chodzi o korektę baboli, tylko korektę w stylu) i jakoś nie podobały mi się moje pomysły. Sieczka jako forma wyrazu? Czemu nie. Wprawdzie kusi, aby pójść na łatwiznę, jednak Tobie zdarza się to rzadko.

Cytat:Słowo "Rozmówczyni" brzmi dla mnie źle. Formalnie i do bólu właściwie.
A ja nie chcę tak pisać. Tak robią wszyscy i pilnują poprawności jak cnoty własnej żony.
Piękne. W praktyce, jeżeli zamiast owej nieszczęsnej "rozmówczyni" wstawimy krótsze słowo, nigdy nie będzie formalnie i do bólu. A z "rozmówczynią"? No, (Shrek pokręciłby w charakretystyczny sposób swoim zielonym łbem), tutaj jest sprawa bardziej skomplikowana. Jeżeli nie chcemy, aby zabrzmiało jak wypracowanie prymusa-czwartoklasisty, musimy uciec w poezję, w brzmienie zdania jako całości.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości