Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Żydek
#1
Video 
Takie listy pisze się tylko raz w życiu. I tylko dla siebie. No, może nie do końca. Zamknę go w metalowej kasetce i zamuruję w tej samej kuchni kaflowej, w której znalazłem list Mosze. I w tym samym pojemniku. Wygląda porządnie i długowiecznie. Kiedyś, prawdopodobnie ktoś go znajdzie i przeczyta. Ale nic nie zrozumie. Ja zrozumiałem przekaz bo Mosze był obok mnie...
Po roku zażywania przeróżnych tabletek i sześciotygodniowym pobycie w szpitalu, mogę powiedzieć wszystko... ale tylko tej kartce.
To się wydarzyło naprawdę.
Gdybym opowiedział tę historię głośno, czekałby mnie znowu korowód lekarzy i leków. Po raz kolejny przechodziłbym przez wielogodzinne rozmowy z terapeutami, każącymi opowiadać z najdrobniejszymi szczegółami każdą chwilę tygodniowego życia z kieleckim żydkiem. I starannie maskowane, ironiczno–współczujące uśmieszki, przykrywające oszustwo zainteresowania tą historią. Znów czekały by leki powalające byka i robiące ze mnie rachityczną roślinę, ledwie asymilującą rzeczywistość.
Dość. Dla nich będę wyleczony. A zamkniętą opowieść zamuruję dla kogoś nieznajomego... kogoś, kto nie obdarzy jej pobłażliwym uśmieszkiem.
*
Nowe ogrodzenie zakładu powstawało w ramach oddolnej inicjatywy pracowniczej, wyrażonej stanowczo przez prezesa naszej spółki. Możliwości negocjacji z kierownictwem innej formy zaangażowania w życie firmy; minus jeden - depresja żuławska. Kopaliśmy więc w trzydzieści osób, sycząc „kurwa” przez zęby, rowek pod podmurówkę. Po drugiej stronie był kirkut, kiedyś całkowicie zdewastowany i zarośnięty. Macewy walały się po całym terenie. Z ich części wybrukowana była nawet droga wewnętrzna na terenie zakładu. Jakaś fundacja z Izraela dokonała cudu za pomocą zielonych banknotów. Teren był teraz wykarczowany i ogrodzony stylowym ogrodzeniem z kutych prętów ze zwieńczającymi je gwiazdami Dawida. Żwirowe alejki i centralnie postawiony betonowy mur, na którym umieszczono uratowane i posklejane tablice nagrobne. Tylko od strony naszej firmy straszył jeszcze drewniany, połamany płot. Wizyta przedstawicieli fundacji Rosenblaumów u naszego prezesa diametralnie zmieniła jego podejście do tego straszydła ogrodzeniowego. Zapewne nie bez wpływu było tu podpisanie kontraktu na export naszych zabawek dla żydowskich Icusiów w Izraelu.
Łopata uderzyła głucho. Poprawiłem lekko jeszcze raz. To samo. Jakiś kamień? Odgrzebałem rękami ziemię i wyciągnąłem... czaszkę. Pożółkłą, bez paru zębów i z dziurką w potylicy. Kirkut kiedyś był większy i na części jego terenu komuna zlokalizowała nasz zakład. Niemcy dokonywali tu masowych rozstrzeliwań przy likwidacji getta.
Obracałem ją przez chwilę w dłoni, palcami wygrzebując ziemię z oczodołów i dłonią usuwając resztki trawy i korzeni. Kierowany niewytłumaczalnym impulsem, zapakowałem ją do plecaka i wziąłem się dalej do roboty.
*
Z odrazą, ale i dziwną przyjemnością umyłem ją w domu pod bieżącą wodą. Kolor pozostał żółtawy z sinymi przebarwieniami na czerepie i kości jarzmowej, ale teraz matowo błyszczała i w ogóle prezentowała się nieźle. Gdzie postawić? Czułem, że muszę ją widzieć, w jakiś sposób mieć w zasięgu wzroku. Coś mnie do niej przyciągało.
Nie na półce - nie widzę z kuchni, regał też odpada – nie ma miejsca, same książki... jest! Biurko z komputerem, widoczne z kuchni i łóżka. No to, czerepku, będziemy się widzieć często i namiętnie.
Co ja bredzę? Wzrokowy kontakt podprogowy ze starą , szczerbatą czachą? Może na popielniczkę ją przerobić?
Janek aż podskoczył po wejściu do pokoju.
- Ależ super, tata! Skąd wziąłeś takie cacko? – Zaczął przyglądać się i obracać na wszystkie strony – Nie dałbyś?
Powaliło gówniarza.
- Spadaj do obiadu, a potem do siebie. Lekcje...
Skrzywił się.
- Wiśnia jesteś...
Obejrzeliśmy wieczorem film z Segalem. Chyba „W morzu ognia” Lubię sposób walki Stevena. Od niechcenia trzaskają stawy, kamienna, znudzona twarz i oszczędne ruchy. Chciałbym być taki jak on.
Ileż spraw bym załatwił...
Na przykład problem, prezesa.
Jankes (czyli Janek) z wypiekami oglądał zmagania ze złem dzielnego agenta.
Może myślał o tym samym co ja?
Tylko u niego personalnym kłopotem mógł być nauczyciel historii. Podobno taki sam kutafon jak mój szef.

Cały czas przy oglądaniu filmu czułem dziwny niepokój. Jakby obecność kogoś obcego, kto przygląda nam się z ciemnych kątów lub zza uchylonych drzwi kuchni. Momentami miałem wrażenie poruszającego się cienia w cieniach domu. Otrząsnąłem się. Głupia wyobraźnia pobudzona dzisiejszym wykopaliskiem.
Potem jeszcze długo siedziałem przed komputerem, choć i tak mogłem się skupić. Co chwila na nią zerkałem.
Kim byłeś/byłaś?
Nie wiedziałem, jak rozróżnić płeć. Siedemdziesiąt lat temu dbałość o stan uzębienia nie była powszechnym zjawiskiem. Szczególnie w biednych kręgach.

Czy bolała ta przewiercająca czaszkę, kula? Bałeś się, czy było ci już obojętne? Czy stałeś sam w obliczu śmierci, czy ktoś trzymał cię za rękę?
Światłocień lampki przykrywał mrokiem puste oczodoły i otwory nosowe. Ostro rysowały się łuki brwi. Przesunąłem po nich kciukiem, a następnie wsadziłem palec w dziurę po kuli. Szkoda cię.
Miałem nieodparte wrażenie, że jakoś zmienił się jej wyraz. Jakiś lekki grymas, minimalnie inne ułożenie dolnej szczęki.
Co ja bredzę? Pewnie pod wpływem wyciągnięcia z gleby, coś się tam obluzowuje, opada. Zawiasiki żuchwy pracują.
Oczy już mi się zamykały. Odłożyłem książkę na podłogę i zgasiłem lampkę. Odpływałem. Strzępki dnia...Jankes...prezes... ogrodzenie...
- Dobranoc.
Gwałtownie otworzyłem oczy i rozglądałem się po pokoju skąpanym w poświacie księżyca.
Kto to powiedział, do kurwy nędzy?
Wzrok błądził bezładnie po otoczeniu. Nikogo. Uspokojony zamknąłem ponownie powieki i zasnąłem.
*
Rano gorączkowy ruch. Ja do pracy, syn do szkoły. Nauczyliśmy się sami szybko organizować. On płatki, ja kawa i w drogę. Jego matka poczuła zew kurewstwa, kiedy miał rok. Zostaliśmy sami; dziewiętnastoletni tatuś i roczne bobo. I mieszkanie w starej kamienicy w centrum miasta, łaskawie przydzielone przez wydział lokalowy, pierwszemu w kolejce, potłuczonemu, samotnemu tatusiowi. Ileż pracy trzeba było włożyć w doprowadzenie tej ruiny do stanu używalności!
Ale trzeba będzie opuścić. I to w tak upokarzających okolicznościach.
Poszedł do szkoły. Miałem jeszcze chwilę więc otworzyłem okno, postawiłem kawę na parapecie i przyniosłem czaszkę. Z podwórza intensywnie buchało zapachem jaśminu. W kącie tej studni dogorywało kilka rachitycznych krzaków wspomnianej rośliny. Olewanych regularnie przez psy starej Domaradzkiej, urzędującej dzieciarni i nocnych imprezowiczów. Cud, że jeszcze kwitły po takiej dawce amoniaku.
Czaszka wyraźnie zmieniła swój wyraz. Coś się chyba poluzowało, bo sprawiała wrażenie po prostu szczerbacie-uśmiechniętej.
Zacząłem się ubierać. Coś mnie tknęło. Wróciłem się od drzwi i pstryknąłem ją w brodę z poważną miną.
- Pilnuj majątku, Czerepiku. Idę.
- Do widzenia.
Zamarłem w progu z uniesionymi kluczami i rozejrzałem się czujnie dookoła. Nikogo.
*

Po powrocie Jankes zabrał się za podgrzewanie obiadu. Pierogi podrzucone do południa przez babcię dysfunkcyjnej i niepełnej rodzinie, złożonej z syna i wnuka, skwierczały na patelni. Kochana staruszka. Jeszcze zdążyła pomyć gary i posprzątać.
- Dziadek (jak ja nie cierpię, kiedy tak do mnie mówi!), babcia to się na kompie uczy działać?
Spojrzałem na niego jak na wariata. Babcia i komputer. Dobre.
- No, nie patrz tak na mnie. Wszystko mam pokopane, poprzestawiane. Ktoś włączył i zrobił Sajgon. Wciskał co się da. Kurczę, pokasowane mam, wylogowane; słoń w składzie porcelany...
Przerwałem mu, gwałtownie machając ręką i krztusząc się pierogiem. Widelec brzęknął o talerz.
- Przestań, do cholery. Babcia uważa komputer za diabelski pomiot i bez święconej wody nie podchodzi bliżej niż na metr. Ciebie uznaje za czciciela sekty klawiszowców, za czas mu poświęcony. Nigdy by tego nawet nie dotknęła... sam musiałeś coś porobić...
Żachnął się.
- Może i jestem cienki z matmy, ale nie z informatyki. Wszystko wygląda tak, jakby granat wpadł do środka.
- Coś się musiało pochrzanić... albo może przy sprzątaniu faktycznie coś dotknęła. Dasz radę...?
Skrzywił się.
- Spróbuję... ale to na pewno nie ja.
Leżałem na łóżku, czytając „Noce Królowej” Mireille Calmel. Piękna, zmysłowa książka o Eleonorze Akwitańskiej. Autorka opisała cudownie skomplikowaną osobowość kobiet, ich sposób przeżywania miłości; jej siłę i wielowymiarowość. Opisy seksu są tak sugestywne i plastyczne, że sam czasami czułem wzwód.
Dawno nie miałem kobiety.
Z pokoju Jankesa, jak ze studni, dobiegały przekleństwa i czasami walnięcie pięścią w pulpit biurka. Zmagał się dzielnie z kompem. Zaraz do niego pójdę. Jeśli będą tam sine zwłoki i struga śliny cieknąca z pyska, to znaczy, że przegrał ten pojedynek.
Również dziś nie mogłem się skoncentrować. Cały czas towarzyszyła mi czyjaś obecność. Coraz bardziej dojmująca. Momentami lekki przeciąg poruszał włosami, jakby ktoś szybko przechodził u wezgłowia. Prędko zadzierałem głowę, ale migał tylko jakby niewyraźny cień w rozwianej, długiej kapocie.
Gary zadzwoniły w ciemnej kuchni. Zarwałem się na nogi.
- Kto tam?
Głos mi zadrżał. Całokształt ostatnich odczuć spowodował, że wzbierała we mnie fala strachu? Lęku? Paniki? Ktoś (coś) ewidentnie kręciło się po domu.
- No, jest tam, kurwa, kto?
Cisza. I jakby przytłumione sapanie.
W drzwiach swojego pokoju stanął syn. Pomieszczenia mamy w amfiladzie, więc patrzył to na mnie, to w otwarte drzwi kuchni. Dziwny to był wzrok.
- Tata, z kim ty ostatnio gadasz?
Istotnie, dziś parę razy nakrył mnie na mówieniu do czaszki. Nie wiem skąd wypływała moja chęć monologu z nią. Coś jest nie halo z głową?
Czekając na sen czujnie wyostrzyłem zmysły. Cały czas dochodziły mnie jakieś stuki, mruknięcia, szuranie, pobrzękiwania. Byłem już pewien niewidzialnego lokatora. Pytanie brzmiało: co, lub kto to jest? A może faktycznie coś się dzieje z moją psychiką? Jakaś paranoja? Neuroza? Psychoza? Spojrzenia Jankesa, kiedy mi się przyglądał, wskazywało na to. On nic nie słyszał ani nie widział.
Powiesz, kim jesteś? Co tu robisz? Dlaczego przyszedłeś do mnie? Mam zacząć wierzyć w duchy, czy iść do lekarza?
- Cześć, duchu. Może byś wyjaśnił...
- Cześć. Jutro pogadamy...

Nawet się nie podniosłem. Przyjąłem tę odpowiedź spokojnie i zasnąłem.
*


Już na klatce wyczułem jakieś intensywne zapachy. Co te Cygany znowu gotują? Mam ich za sąsiadów. Jakiś idiota w latach sześćdziesiątych wymyślił, że ich ucywilizuje i zmusi do porzucenia koczowniczego trybu życia. Wyszła katastrofa. W zasadzie kompletnie nie rozumiem ich mentalności i sposobu funkcjonowania. Potrafią być bardzo uczynni, ale jak zabrakło im drewna do pieca, to rozebrali poręcz. Pierdolnąłem w stanie wskazującym na spożycie, aż na półpiętro, gdy próbowałem przytrzymać się barierki. Komplet wypoczynkowy kupili najdroższy, z białej skóry, ale stoi w folii, a oni śpią obok; - na podłodze. Ot, taki dziwny naród.
No to, co oni teraz znowu gotują za truciznę? Waliło czosnkiem, cebulą i jakimiś przyprawami. Po otwarciu drzwi, aż buchnęło w nos.
Ktoś stał przy kuchence, energicznie mieszając łychą w garze. Kuchnia była zaparowana i pełna opisanych wcześniej zapachów.
Stałem jak wmurowany.
Facet ubrany był dziwnie. Jakoś tak niedzisiejszo. Szerokie, bufiaste spodnie, biała koszula z rosyjską stójką i dziwna, rozcięta po bokach, kamizelka. Na stopach rozklapane, filcowe kapcie. Poświstywał niewyraźnie „miasteczko Bełz”.
Odwrócił się, a ja o mało nie zemdlałem. Na masywnym, jakoś tak niewyraźnie zarysowanym tułowiu, osadzona była czaszka! Ta moja. Ale miała już częściowo skórę i mięśnie wokół ust i na czole. Po bokach wiły się długie pejsy, a na głowie plackami zalegały owłosione kawałki. Ohyda! Skąd się to wzięło u mnie w domu?
Uśmiechnęła się niesamowicie, rozciągając mięśnie twarzoczaszki, doskonale widoczne w miejscach gdzie nie było skóry.
- Witaj w domu. Właśnie robię potrawkę z gęsich pipek. Trzeba się napracować, żeby dobrze wyszło. Wiesz, trzeba najpierw kilka razy sparzyć wrzątkiem...
- Kurwa mać! – Oddychałem głęboko, opierając się o futrynę.
- ... a potem trzeba podsmażyć cebulę z czosnkiem i wszystko razem...
- Zamknij się!!!
Zamilkł i spojrzał na mnie pustymi oczodołami. Jezu, jakie to dreszczowate uczucie. Wzrok pustych oczodołów.
Ugiął kolana jakby chciał usiąść i rymnął bezgłośnie na podłogę.
- Na cadyka Mojzesowicza! – zbierał się z trudem – tu stał zawsze mój fotel... – uśmiechnął się z zażenowaniem, patrząc na mnie i podszedł bliżej.
- Jestem Mosze Abramowicz. Kiedyś tu mieszkałem. Jeszcze w czasie wojny - dopóki nas nie zabrali przy likwidacji getta. Wiedziałeś, że tu w czasie wojny było getto?
Wyciągnął rękę, ale zaraz ją cofnął.
- Eh, nie bardzo możemy się przywitać. Jestem trochę... hm... niematerialny.
W głowie miałem kołowrót myśli. Oddychałem głęboko. Zamykałem i otwierałem oczy, mając nadzieję na zniknięcie problemu. Ale nie znikał. Nawet jakby bardziej materialny się stawał!
- Usiądź – zadysponował.
Jak manekin podszedłem do taboretu. Ręce na kolanach, oczy cały czas zamknięte. Bałem się je otworzyć. W głowie czułem przemieszczające ładunki elektryczne, powodujące krótkie zwarcia, szczypiące synapsy i receptory.
- Opowiem ci trochę...
*
Długo w nocy nie mogłem zasnąć. Przyglądałem się stojącej na biurku, czaszce; i byłem przekonany, że ona też na mnie patrzy. Ale nie bałem się już tego, pustego wzroku. Rozmyślałem o historii, którą opowiedział. Urodził się i wychował w tym mieszkaniu. Potem mieszkał w nim razem z drugą żoną, Różą i córeczką, Rachel. Matka Rachel – Estera - zmarła przy jej narodzinach. Z Różą stworzył kochającą rodzinę, a córka świetnie się rozumiała z jego nową żoną.
Wszystko przerwała wojna.
Z części śródmieścia utworzono getto. Ten dom wpisał się akurat w niemiecki projekt wyodrębnienia Żydów. W 1943, w ramach planu „Ostatecznego rozwiązania”, rozpoczęto likwidację getta. Większość mieszkańców wywieziono do Auschwitz. Garstka użytecznych doczekała grudnia. Wywieziono ich ciężarówkami na stary kirkut i tam rozstrzelano.
Wszystkich.
Małą Rachel też.
Nauka jest jeszcze w powijakach. Ile energii , tajemnic i równań krąży jeszcze nieodkrytych przez człowieka. Takim nieodkrytym i niezrozumiałym bytem był Mosze. Trzymał i dotykał materialne przedmioty, ale sam nie był materialny. Parę razy celowo ocierałem się o niego, ale przenikałem przez ciało. Jednocześnie wpieprzał te gęsie pipki, aż mu się... no tak, przecież nie miał uszu.
Kompletnie bez sensu!
*
- Tata, z kim ty znowu gadasz? – Jankes rozdarł się ze swojego pokoju. Myślałem, że gówniarz rżnie na kompie w słuchawkach i gadałem sobie z Mosze. Gdzie on wlewa i co się dzieje z herbatą, którą żłopał z upodobaniem na hektolitry?
- Z Mosze.
Stanął w drzwiach ze słuchawkami na szyi.
Dziadek, co się z tobą dzieje? Tu nikogo nie ma, a ty siedzisz i gadasz. Nawet drugą herbatę zrobiłeś. Wszystko w porządku?
Nic młotek nie rozumie.
- Mosze to dawny mieszkaniec tego domu. Bardzo fajny gość i świetnie nam się gada. Szkoda, że go nie widzisz...
Przyglądał mi się długo spod przymrużonych powiek. Wytrzymałem.
- Nie gotuj jutro dla mnie. Idę do babci. – Odwrócił się – Aha – rzucił przez ramię - i pozdrów ode mnie Mosze.
*
Przesiedzieliśmy z Mosze całe popołudnie. John został u babci na noc, więc nic nie krępowało mnie w konwersacji.
Ładnie się chłop zarastał i odbudowywał. Było już jedno oko, brwi i oraz większość skóry głowy. Wąski nos z lekkim garbem, kręcone, ciemne włosy i broda. Męskie rysy twarzy. Jakby go wsadził w jeansy i adidasy, dziewczyny by sikały na jego widok. Jakąś brykę dodać i wszystkie jego.
Głos miał niski, matowy. Ciekawie opowiadał. Jakoś tak znajomo brzmiały mi jego opowieści...
„...Estera była śliczną dziewczyną. Jej rodzice mieli sklep żelazny na rogu Dużej i Poniatowskiego. Od zawsze mi się podobała. Jej ojciec stanowczo zabronił nam spotkań. Byłem biedny jak mysz kościelna. Mój tato pracował w hucie, matka w domu. Miałem siedmioro rodzeństwa. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Cóż to za partia dla bogatej Esterki? Jak miała osiemnaście lat, uciekła nocą; w samej pidżamie. Bracia oddali nam pokój, przenosząc się do kuchni. Stary Blumhof wydziedziczył ją i zabronił pokazywać się w rodzinnym domu. Pięknie nam było. Tak kochająco. Biednie, ale razem. Aż do porodu, Rachel. Zakażenie połogowe. Strasznie cierpiała, a ja siedziałem i trzymałem ją za rękę słuchając wycia. Nie miałem już łez. Zostałem sam z Rachel.”
...Ewa była śliczną dziewczyną. Ojciec na kontrakcie w Libii. Przyjemność posiadania zielonych w ilościach znacznych, zaczęła ją psuć. Pomiędzy egzaminami maturalnymi z polskiego i matmy, spotkaliśmy się u niej. Miała być wspólna nauka, ale obydwoje wiedzieliśmy, czego chcemy. No i zalęgnął się Jankes. Po roku dolary swoje zrobiły. Chciała się bawić, używać życia, a tu pokój u rodziców i pieluchy. Kiedy zastałem ją w łóżku z moim kolegą, bez słowa spakowała się i wyszła. Zostałem sam z Jankiem.
„ ... Poznałem ją przypadkiem. Róża pracowała w księgowości, a ja byłem pomocnikiem majstra na odlewni. Wspólny piknik zakładowy i jej perlisty śmiech, kiedy opowiadałem jakieś zabawne historyjki. A potem spotkanie w kawiarni Zielińskich na rynku. Razem z Rachel. To dziwne, ale od razu przypadły sobie do gustu. Lepiej potem dogadywały się między sobą, niż ja z córką. Było nam wtedy tak dobrze...”
... Poznałem ją przypadkiem. Miała do wyboru kilka stażów po studiach. Wybrała naszą firmę. Andrzej z działu marketingu, zorganizował u siebie imprezę urodzinową. Zaprosił też Jolę. Zaiskrzyło od pierwszej wymiany zdań. Niby omijaliśmy się, ale tak, żeby zawsze przypadkiem znaleźć się na swojej drodze. Po trzech miesiącach mieszkała już z nami. Świetnie dogadywała się z Jankesem. Lepiej niż on ze mną. W końcu różnica wieku między nimi wynosiła tylko dziesięć lat. Kumpli czasami większy dystans dzieli. Dostała zaproszenie od koleżanki , do pracy w hotelu na egzotycznej wyspie, Teneryfie. Po roku przysłała maila o swoim ślubie. Napisała: z tobą to jak puścić poręcz w czasie szybkiego schodzenia. Nie mogę tak żyć. Było nam kiedyś tak dobrze...
„ ... Przyszli jak do siebie. Wysoki esesman spojrzał z pogardą na mnie, Różę i tulącą się do niej Rachel.
-Pół godziny , spakować – powiedział łamaną polszczyzną – wy jechać arbait
Wiedziałem co to za roboty. W najlepszym razie funkcja opału w piecu Auschwitz. A najpewniej rozwalą. Za mało nas na transport. Spojrzałem na moje kobiety i coś wielkiego zatkało mi gardło. Rósł bezbrzeżny, dojmujący smutek rwący wnętrzności, szarpiący kłami serce. Chciałem paść na kolana i wyć do Jahwe o miłosierdzie. Ale pewnie miliony moich rodaków już to robiło, a On ich nie wysłuchał. Trzeba opuścić dom, w którym się wychowałem i przeżyłem najpiękniejsze lata. Wszystko trzeba zostawić za sobą...”
... Przyszedł jak do siebie. Mój dobry kolega, który tak świetnie zaopiekował się moją żoną.
- Nie mamy gdzie mieszkać – oznajmił.
Patrzyłem na niego z nienawiścią.
- Chuj mnie to obchodzi.
- Nie do końca – uśmiechnął się złośliwie – Ewa wystąpiła do sądu o opiekę nad Jankiem. Wiesz, że każdy sąd przyzna dziecko; matce. Powie, że zmądrzała i chce syna. Nic nie zrobisz. Chyba, że...
Oparłem głowę o ścianę i zamknąłem oczy. Trzeba szybko decydować.
- Kiedy mamy się wyprowadzić?
-Mamy wynajęte jeszcze na rok. Tyle masz czasu. Zdążysz.
Było nam tak dobrze. Wszystko trzeba zostawić za sobą.

I jak tu nie polubić Mosze? Szczególnie, kiedy płakał jednym okiem i jednym oczodołem.
*
... coś się z nim niedobrego dzieje... no, nie wiem. Gada sam do siebie, herbaty dwie robi, jakieś dziwne potrawy jemy... e, babcia, skąd ja mam wiedzieć. Nie, nie gada ze mną... no dobra, będę go obserwował... dobra, zadzwonię, jakby co. No to pa.
Słyszałem całą jego rozmowę z moją matką. Nie domknął drzwi pokoju. Nic nie rozumieją.
Mosze pichcił swoje żydowskie potrawy, a to karpia w galarecie, jakieś pierożki, macę z jakimś dziwnym sosem. Nawet dobre było i Jankes wpieprzał z ochotą. A teraz mówi, że dziwne.
Czaszka, na niematerialnym tułowiu, odbudowała się całkowicie. Nikt by nie pomyślał, że jest bytem nieistniejącym. A może...? Może to ja jestem zjawą, która egzystuje w jego materialnym świecie.
Usiedliśmy na fotelach przy ławie. Już dawno przestałem się przejmować wzrokiem syna, kiedy wydaje mu się, że gadam sam do siebie.
- Będziemy się musieli rozstać, przyjacielu - zaczął bez ogródek – czas na mnie, ale...
- Co ale...? – przerwałem.
- Daj mi skończyć. Nacieszyłem się tym domem i tobą. Wołają mnie.
Patrzyłem przed siebie. Szkoda, że musi wracać. To jest w porządku facet.
- Więc posłuchaj. Za najniższym, narożnym kaflem w piecu kuchennym jest skrytka. Znajdziesz tam list i trochę złota. Proszę, zrób to, co jest napisane w tym liście. Kiedy po nas przyszli, Róża, zaczęła się pakować. Czepiała się nadziei, że faktycznie zawiozą nas na roboty. Ja wiedziałem. Miałem wizję tego, co się stanie. I napisałem ten list do ciebie. Oczywiście nie wiedziałem jak będziesz wyglądał i czym się zajmował, ale wiedziałem, że ktoś taki jak ty; znajdzie mnie kiedyś. I ten list także... Aha, przeproś syna za komputer. Byłem ciekawy jak to działa i chyba trochę szkód mu narobiłem. Jak byłeś w pracy, trochę wychodziłem. Dziwny jest ten świat w którym żyjesz. Taki prędki. Wtedy wszystko toczyło się wolniej.
Skrzywił się i dotknął mojego ramienia. Poczułem ten dotyk!
Po chwili kontury ciała zaczęły się rozmazywać, stawały się półprzezroczyste. Z głowy dematerializowały się włosy, skóra, mięśnie. Gdy nie było już nic, naga czaszka spadła na podłogę i potoczyła się pod stół.
- Czemu nią rzucasz? – zapytał syn wchodząc.
- Sama upadła – przełknąłem gulę żalu w gardle.
*
Już mnie nie ma, kiedy to czytasz. Zrób coś dla mnie. Wiedziałem, że spotkam kogoś takiego jak ty. I spełnisz moją prośbę. Mówiłem ci, że dobito mnie w innym miejscu niż rozstrzeliwano pozostałych. Nie jestem z moją Różą i Rachel. To dla ciebie pewnie ckliwe, ale w moim świecie to sprawa kluczowa. I nie ma potrzeby tego wyjaśniać. Na kirkucie powinien być wielki głaz narzutowy. Sto kroków, dokładnie na północ, leżą Róża i Rachel. Jedź tam ze mną i zakop dokładnie w tym miejscu. To dla mnie bardzo ważne. Dziękuję ci. Nie znam twojego imienia, ale zawsze będę pamiętał, co dla mnie zrobiłeś. To może ci się przydać, kiedy znajdziesz się w moim świecie.
PS. Złoto możesz zatrzymać. To za przysługę.

I ty mi, Mosze, chcesz płacić!?
Spakowałem do plecaka czaszkę, małą saperkę i złoto. Kilkanaście carskich rubli, bransoletkę i cztery grube łańcuszki.
- Janek, wychodzę! – krzyknąłem w głąb domu.
Wszedł do przedpokoju. - Oszalałeś, tatko. Leje jak z cebra. Gdzie ty idziesz w taką pogodę i to w niedzielę?
No faktycznie, lało porządnie.
- Mam coś ważnego do załatwienia. Będę za dwie godziny. Zupę masz na kuchence... (Mosze jeszcze zdążył ugotować barszcz czerwony)
Nie lubię tego wzroku Jankesa. Czujny, podejrzliwy.
- Oki.
Przepełnioną „czwórką” dojechałem na cmentarz. Oczywiście żywego ducha w taką pogodę. Jak jest ciepło to chętnie urządzają tu imprezy okoliczni pijaczkowie. Ale nie dziś.
Odnalazłem głaz, odmierzyłem kroki i zacząłem kopać. Po godzinie dotarłem do kości. Łopata stukała głucho, kiedy dźgałem ostrzem saperki w wykopie. To tutaj.
Włożyłem czaszkę Mosze i wrzuciłem złoto. Może tam też, przyjacielu, potrzeba twardej waluty? Zasypałem.
Lało cały czas. Położyłem się na wznak koło kopczyka. Deszcz spływał mi grubymi kroplami po twarzy i włosach. Byłem całkiem przemoczony, ale nie miałem ochoty się stąd ruszać.
- Tatko! – ujrzałem nad sobą mokrą gębę Jankesa – co z tobą?
- Co ty tu robisz?
-Pojechałem za tobą. Dobrze, że był tłok w autobusie. Chodź – wziął mnie pod ramię. Wstałem niechętnie - babcia czeka już w samochodzie. Przed chwilą przyjechała. Dzwoniłem do niej...
Szliśmy po mokrej trawie. Lśniła w wychodzącym nieśmiało przez ciemne chmury, słońcu.
Zatrzymałem się.
- Dokąd jedziemy?
Ścisnął mnie za ramię.
- Do szpitala. Babcia już wszystko załatwiła...
Odpowiedz
#2
Wiesz co? Przypadkiem poruszyłeś bardzo ważny temat. Właśnie o tym jak ludzie reagują na sprawy nadprzyrodzone. Kiedyś, dawniej, istnienie tego drugiego świata uznawano za normę. On po prostu był. Przenikał się z naszym, ludzie dostrzegali te miejsca styku. Opowiadali sobie o nich. Nikt nikogo za to u "czubków" nie zamykał. Spróbuj teraz coś takiego powiedzieć.

Kolejny raz napisałeś całkiem ciekawe opowiadanie. No ale to akurat nie nowina.
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Ciekawe opowiadanie, co wydaje mi się trudne tym bardziej, że temat - nie umniejszając jego bezsprzecznej ważności - był już poruszany wiele razy zarówno w literaturze jak i filmie. Chyba największą zaletą było to przenikanie się światów, przeszłości i przyszłości oraz świata po śmierci i życia. Główny bohater jest ciekawy przede wszystkim przez to, co mu się przydarza - trudno odczuć w nim jakąś zdecydowaną osobowość, ale jego atutem jest otwartość na zdarzenia, i to czyni go interesującym. Syn i babcia dobrze uzupełniają świat rzeczywisty, a w Mosze podoba mi się jego absurdalna "normalność". Myślę, że wszyscy są dobrze skonstruowanie i napisani.

Na początku tekstu w kilku miejscach poczułam się "oderwana" od całości opowiadania - niby wszystko idzie gładko, ale nagle parę linijek jest w nowej scenie i bez takiego naturalnego związku z całością, przynajmniej kiedy się to czyta pierwszy raz.

W wielu miejscach stosujesz przecinek przed imeniem - czy jest to zabieg zamierzony? Bo szczerze mówiąc było to dla mnie nielogiczne i niezgodne z intonacją zdania, na przykład:
Cytat:Wiesz, że każdy sąd przyzna dziecko; matce
oraz
Cytat:Aż do porodu, Rachel
Po drodze złapałam jeszcze parę błędów interpunkcyjnych, ale tylko ten jeden się powtarzał.[/quote]

Druga rzecz to imiona - nazywanie syna Janek, Jankes i John w jednym opowiadaniu było dla mnie bardziej dezorientujące - w pewnym momencie musiałam wrócić się do przeczytanego już tekstu, aby upewnić się, że to chodzi o tego samego syna. Poza tym - nazywanie go John wydaje się nienaturalne samo w sobie. W dodatku z moich obserwacji wynika, że zwykle ma się jedno nietypowe przezwisko (czy nickname) dla danej osoby, a oprócz tego operujemy powszechnie znanymi zdrobnieniami, które efektywnie są tym samym imieniem. Aha, i nazywanie ojca "dziadkiem" wywołuje trochę zamieszania, mimo że może ma swój urokWink

Dzięki za podzielenie się tekstem, dobrze się czytało!
Odpowiedz
#4
Bardzo dobre. Miejscami przezabawne, miejscami pokrzepiające, ale mimo wszystko przykre. Bardzo dobra równowaga między światem realnym a fantastycznym, świetnie wykreowani bohaterowie i wciągająca bez reszty historia.
Moją jedyną uwagą jest to, co już napisała Memoria, a mianowicie- trzy sposoby nazywania syna w krótkim tekście wprowadzają zamęt, trochę tego za dużo. Zostawiłabym Janka i Jankesa, a o Johnie zapomniała.
Pozdrawiam Smile
Would you like to say something before you leave?
Perhaps you'd care to state exactly how you feel?
We say goodbye before we've said hello
I hardly even like you
I shouldn't care at all

Odpowiedz
#5
Dzięki za pozytywny odbiór. Jak trochę wyszarpię z pamięci to jakoś lepiej wychodzi. Tylko boleśniej. Na technice to ja regularnie polegam. Na szczęście jest na portalu ktoś, kto podejmuje się trudu przeorania dziewiczego tekstu. I jak zwykle - 90% do 40%. Wie o co chodzi. I jeszcze raz mu dziękuję. Nicknamy ujednoliciłem do dwóch. Ale w życiu jest jeszcze "Janeks", "Jimmi", to wcale tu nie było za dużo. Pozdro.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości