Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Światło Mroku
#1
Drodzy czytelnicy (?), chciałabym tylko powiedzieć, że mam nadzieję, że... wam się spodoba i wytkniecie mi wszystkie możliwe rzeczy, które da się tu znaleźć- przyda mi się odrobina, albo i więcej, krytyki.



ROZDZIAŁ PIERWSZY

Stukała niecierpliwie turkusowymi paznokciami o blat kawiarnianego stolika. Zignorowała zagłębienia powstające w sklejce. Wampirom ciągle przydarzały się takie wpadki, ale ludzie nie wiedzieli ani o ich istnieniu, ani umiejętnościach, więc dziewczyna nie musiała się bać, że ktoś ją oskarży o wandalizm. Z irytacją zerknęła na wyświetlacz komórki, tylko po to by się przekonać, że James spóźnia się już pięć minut. Potrząsnęła ze złością srebrnymi włosami i wyburczała pod nosem kilka niepochlebnych słów pod adresem kuzyna. Już od dawna było ciemno. Miała czekać do świtu, czy jak?

Lazuria z trudem powstrzymała się przed dalszym mamrotaniem. Zacisnęła wargi w zirytowanym grymasie i wygrzebała z przepastnej torby o głęboko fioletowej barwie naostrzony ołówek. Wyjęła z przegródki serwetkę. Rysik B2 w ciągu kilku sekund, poruszany wyćwiczoną dłonią, stworzył szkic twarzy. Po chwili dołączyła do tego reszta ciała. Gdy dziewczyna zaczęła dorysowywać szczegóły, za szklanymi drzwiami zamajaczyła ciemna sylwetka. Do kawiarni wdarł się podmuch zimnego powietrza, burząc włosy kilku innym czekającym kobietom i zrzucając leżące luźno serwetki, których tutejsi klienci używali chyba tylko do zajęcia czymś rąk podczas nieznośnego czekania. Kuzyn Lazuri szybko zamknął drzwi.

Szatyn z szurnięciem odsunął krzesło i usiadł naprzeciw niej, kładąc splecione dłonie na stoliku. Wymruczał jakieś przywitanie i spojrzał na nią wyczekująco.

- Mam zadanie dla idioty - oznajmiła mu, bawiąc się ołówkiem. Odgarnęła z twarzy włosy i kontynuowała.- Nie będę ukrywać, że właśnie ciebie uważam za idiotę. I bardzo mi to na rękę. Mam na dzieję, że się nie obrazisz, jak jakaś nadęta panna z amerykańskiego musicalu.

- Raczej nie. Mów dalej - poprosił James obojętnym tonem. W międzyczasie pozbył się ciemnozielonej bluzy, przewieszając ją przez oparcie krzesła.

- Jest taka jedna, której trzeba koniecznie pilnować w ciągu najbliższego czasu. Najlepiej by było gdybyś ją poderwał i się wprosił do jej mieszkania na stałe. Mógłbyś ją wtedy obserwować - wyjaśniała trochę niepewnie wampirzyca i spojrzała na chłopaka pytająco.

-Dooobraaa. - Jego słowa ciągnęły się w denerwujący sposób. - To nie brzmi pochlebnie, bardziej jak czarna robota. Nic przyjemnego.

- Nie wiedziałam, że jesteś taki moralny - zauważyła ironicznie Lazuria. - Wchodzisz w to?

- A mam jakieś wybór? Czasami jesteś okropna, najdroższa kuzynko - parsknął.

- Jestem - zgodziła się. - Ale to nie wiszę tobie kilka niezłych przysług. - Wyszczerzyła kły w złośliwym uśmiechu.- To ona. - Podsunęła mu serwetkę. Po chwili zastanowienia przyciągnęła ją do siebie z powrotem i wyprodukowała kilka linijek pajęczego pisma.

- Catherine Hurtew, dla przyjaciół Cathe, dwadzieścia jeden lat, Moonstreet siedem, naturalnie ruda, farbowana na czarno, zielonooka, bystra, spostrzegawcza… Wygląda całkiem nieźle… Jak na normalną kobietę. - Wygiął wargi w krzywym uśmiechu.

- Ona nie jest normalna! - zaprotestowała wampirzyca i zamachała rękami jakby odganiała się od stada natrętnych much, a nie jego wypowiedzi.

- Tak? - Słowa znów zdawały się ciągnąć w widoczny sposób, jakby stały się wyjątkowo gęste od przypuszczeń. - Psychiatryk? Subkultury? Religia? A może jakieś dramaty osobiste? - Wypluwał z jawnym obrzydzeniem kolejne wyrazy. Przejechał dłonią po krótkich, czarnych włosach. Były wciąż za krótkie by mógł je zmierzwić.

Lazuria pokręciła głową z przyklejonym do twarzy delikatnym uśmiechem. Zaraz potem jej mina zmieniła się. Zmrużyła oczy, zacisnęła usta i ściągnęła brwi w wyrazie złości.

- Nie, James. To nie to. Naprawdę myślisz, że obchodzi mnie jakaś psycholka? Osoba specjalnej troski? Nie, kretynie! - zawołała. Jej głos stopniowo się podnosił, aż do krzyku, mimo, że początkowo cedziła słowa półgłosem. Widocznie zapomniała o otoczeniu. - Naprawdę masz mnie za taką? No to się myślisz!

- Miło mi. Ostatnio często to od ciebie słyszę. A za każdym razem czegoś chcesz. Następnym razem polecę w kosmos po księżycowy pył, żebyś mogła przywołać dobre wróżki, które, uwaga, spełnią twoje porąbane marzenia. Albo po prostu uwarzysz jakieś świństwo i kogoś otrujesz. - Chłopak roześmiał się z goryczą.

- Nie jestem wariatką.

- Powiedziała o sobie biedna mała Lari. Lubisz się bawić ludzkim losem, prawda? No to ci powiem, że nie powinnaś. To nie jest gra, a my nie jesteśmy super bohaterami. Ba! My wręcz jesteśmy z tej ciemnej strony, gdzie nie wstaje słońce, a kogut nie pieje. Nie mamy po pięć lat, kuzynko, i, kiedy coś zepsujesz, nikt ci nie będzie wybaczał, ani uspokajał, że za chwilę to naprawi.

- Są lepsi od nas, a na dodatek zajmą się tym z przyjemnością, gdy zacznie się sypać scenariusz. I to jest gra. A ty jesteś pionkiem. Nie licz na bycie ważniejszą figurą, musisz awansować, a do tego brakuje ci strategii. I powinieneś się w tej chwili zamknąć, by posłuchać kogoś kto ją ma- wysyczała głosem ociekającym słodyczą.

- A co się odnosi do zbicia? - zmrużył oczy. Doskonale wiedział, że jego kuzynka fanatycznie grała w szachy i to z tą grą porównywała swój ,,genialny” plan. - A może zostanę damką jak dojdę do końca planszy?

- Może. Jeśli zechcę ci pomóc i pokierować twoimi żałośnie krótkimi kroczkami - wycedziła przez zaciśnięte zęby Lazuria. - Jared cię załatwi.

James zbladł.

- Tak?

- Tak - potwierdziła zimno wampirzyca. - Za dokładnie cztery dni. Wczesnym popołudniem.

- I co to ma do rzeczy. Znam cię, suko, i wiem, że gdzieś jest haczyk - powiedział tłumiąc złość na tyle, na ile potrafił.

- A twoim problemem jest to, że nie wiesz, gdzie on się znajduje.

- Nawet nie zaprzeczasz. Twoją moralność diabli wzięli - prychnął James, gdy dziewczyna zignorowała zaczepkę.

- Już dawno. A ty o tym wiesz doskonale.

- No, dalej, wyzłośliwi się, kochana kuzynko - zaproponował chłopak obojętnie. - Ja sobie tu posiedzę i poczekam.

- Jesteś zbaraniałym kretynem. Jeszcze trochę, to wyrosną ci rogi i futro, a twój ukochany braciszek i rodzinka zrobią z ciebie pieczeń. Nie będę protestować, bo po prostu nie ma po co. I tak jesteś kompletnie beznadziejnym, bezużytecznym, spierniczonym egzemplarzem, zaszczanej mieszanki genów swoich starych.

- Dobra. Widzę, że skończyłaś, a ja nie mam ochoty tego przeciągać – stwierdził. - Powiedz, cóż to za wspaniały plan powstał, gdy usłyszałaś tą, jakąś tam, informację.

- Mam dobry słuch. A na pewno lepszy niż ludzki, kuzynie. - Lazuria nie potrafiła przestać się wyzłośliwiać.

- O, na pewno. Ale oboje równie dobrze wiemy, że to się zmieni w ciągu najbliższych tygodni, o ile mój kochany braciszek wilkołak mnie nie zabije w czasie rodzinnego obiadku. Może mnie nawet na niego zje. I wiesz, co? Ja jakoś się już oswoiłem z myślą, że nie dożyję dwudziestych urodzin.

- Nie kłam. Widzę jak bledniesz na sam temat. Nie myśl, że wampirzyca nie czuje jak cała krew odpływa z twarzy. I widzę, że bonus w postaci cudownej, dla co niektórych, krwi cię nie uszczęśliwia. Ale pomyśl, że przynajmniej możesz mieć partnerkę dowolnego gatunku i nie urodzi ci jakiegoś mieszańca, tylko kogoś z niemal własnym wyborem odnośnie tego, w co się przemieni.

- Powinnaś przejść do rzeczy zanim się wkurzę i sobie pójdę, a ty zostaniesz sama na pastwę poszukiwań idioty winnego ci przysługę - warknął szatyn.

- A, tak, rzeczywiście nie mam do wyboru zbyt wielu debili.

Gdyby spojrzenia mogły zabijać to już leżałaby martwa. Do kretyna już się przyzwyczaił, wiec po co dodała mu kolejny synonim imienia? Zdecydowanie za dużo osób, które znał, i które w ogóle raczyły z nim rozmawiać, uważało go za matoła, kretyna i ofiarę losu, która nie potrafi przejść metra bez potknięcia się lub ośmieszenia.

- Za cztery dni, kiedy Jared cię ugryzie, a ty zaczniesz się zmieniać w wampira, masz spieprzać w stronę lasu, a reszta sama się dalej potoczy i poukłada. Klocki ci same powskakują na swoje miejsce, albo łaskawie cię oświecę. Oczywiście w odpowiedniej chwili. Mam wciąż tylko podejrzenia, a wszystkiego infiltrować nie mogę. Ani znaleźć czegoś, do czego znalezienia nie ma żadnych wskazówek. Jedna uwaga - nie doprowadzaj tej wariatki do płaczu, bo za cholerę cię nie polubi, za to wyrzuci cię na zbity pysk.

- Jak długo ją obserwowałaś?

- Trzy miesiące. Przegrzebałam kilka głów, a i tak mam luki w…

- Aktach? Otwórz prywatny wydział śledczy - parsknął chłopak. Chciał się odgryźć. I doskonale wiedział, ze nie za bardzo mu to wychodziło.

- Zobaczę. - Lazuria uśmiechnęła się słodko, po czym wstała i wyszła z kawiarni by rozwiać się w mroku nocy. Widocznie nie przyszła tutaj z niczym oprócz torby i ubrania.

- Co dla pana?

Widocznie kelnerka bała się do tej chwili podejść po zamówienie. James czuł się zdziwiony, że komuś Lazuria wydała się przerażająca. A może? W końcu z jakiegoś powodu oddawał jej te nieistniejące przysługi.

Kurcze, mógłbym już się przemienić, pomyślał z irytacją i również wyszedł z lokalu, chociaż nie udało mu się rozwiać, jak kuzynce.



ROZDZIAŁ DRUGI
Szybkie kroki odbijały się echem po opustoszałych ulicach. Z tej okolicy nikt oprócz niej, nie kierował się w kierunku stacji metra. Usilnie starała się nie wchodzić w kałuże tworzące się pomiędzy krzywo ułożonymi płytami chodnika i nie przemoczyć butów. W powietrzu wisiała wilgoć po ulewnym deszczu trwającym przez większą cześć nocy.
To miejsce, mogłabym przedstawić jako wymarłe w jakimś filmie, gdybym tylko zaczęła nagrywać w tych okolicach o tej porze. I to nie tylko jesienią, gdy część ludzi jeszcze nie wróciła z wakacji, myślała. Spojrzała w szare niebo zasnute chmurami. W oddali było pociemniałe, a Cathe nie była pewna czy kolejna ulewa ma dopiero przyjść, czy już minęła Mooncleape.
Odgarnęła z twarzy kilka niesfornych loków, farbowanych na czarno. Naturalnie była ogniście ruda, ale nie lubiła tego koloru. Skórę miała bladą i jedyne co ją pocieszało, to, to, że nie była usiana piegami, ani żadnymi znamionami. Ciasne jeansy i dopasowany żakiet opinały jej kobiecą, chociaż dosyć szczupłą figurę. Była ładna, może nie piękna, bo wielu osobom nie podobał się jej typ urody, ale na pewno przyciągała uwagę.
Sprawnie poruszała się na skórzanych, matowych szpilkach w szarym odcieniu, po jeszcze bardziej zdezelowanym chodniku. Poprawiła torbę na ramieniu i zeszła szerokimi schodkami pod ziemię, na stację metra. Akurat tutaj było więcej ludzi. Tłoczyli się przy kasach, barierkach i przy samym metrze, wsiadając i wysiadając. Tunel był schludny, zresztą jak wszystkie miejsca publiczne w mieście. Utrzymany w pastelowych kolorach wydawał się przestronniejszy i czystszy niż był w rzeczywistości. Spojrzała na pomarańczową farbę, jedną z tych, które można umyć, nie niszcząc ich. Nie przepadała za czymś takim. Teoretycznie miało być sterylne, ale jak dla niej, to przy bliższych oględzinach wyglądało obrzydliwie. Jednak gdyby to byłaby zwykła farba, to stałaby się już nieźle poczerniała od papierosowego dymu, stwierdziła w myślach.
Kupiła bilet, przedostała się przez bramkę i dopchała się z trudem do piekarni, ukrytej w segmencie ściany. Można by jej nie zauważyć. Kupiła drożdżówkę na drugie śniadanie i wyszła, by tym razem się wypchać stamtąd. Stanęła na schodkach z boku i obserwowała z jakąś nutką litości, jak ludzie się pchają, przepychają i walczą o swoje rzeczy, kiedy tłok uniemożliwiał im się poruszanie, a plecaki, torby, aktówki i walizki, ciągle kogoś trącały, zahaczały się i plątały w ludzkiej masie. Tłuszcza, pomyślała ironicznie.
Może jednak tu nie jest tak estetycznie i czysto jak myślałam, tylko po prostu często sprzątają, pomyślała obserwując grupkę mężczyzn rzucających wypalone pety na ziemię i przydeptujących je.
Zerknęła obojętnie na drugą stronę tunelu, zdecydowanie ciemniejszą i brudniejszą. Dostrzegła dwie sylwetki, z których jedną już prawie znała na pamięć. Pojawiała się w jej życiu systematycznie, zawsze gdzieś w cieniu, w oddali, gdzie zaabsorbowany swoimi sprawami człowiek nie patrzy. Często była sama i chyba jeszcze nigdy nie robiła niczego innego oprócz obserwowania jej. Pojawiała się i znikała, jakby nie mogła się zdecydować, czy dać jej do zrozumienia, że ją śledzi czy wciąż udawać, że to przypadek. Od trzech miesięcy, widziała ją za wystawami, na korytarzach na ulicach, na salach kinowych i kilka razy nawet przed swoim domem. W pracy, przy domach znajomych, w budkach telefonicznych, na portalach społecznościowych. Wszędzie. Wszędzie, gdzie tylko Cathe się pojawiła, widziała ją chociaż raz. Stała zwykle przez chwilę, nieruchomo jak duch, a potem w ciągu jednego mrugnięcia, czyli zaledwie ułamka sekundy, znikała. Cathe nie umiała tego w żadem sposób wytłumaczyć. Stwierdzenie, że mogła po prostu nie zauważyć, byłoby po prostu idiotyczne, za każdym razem właśnie na nią patrzyła i nic jej nie rozpraszało.
Tym razem kobieta, wtrącająca się w jej pole widzenia od trzech miesięcy, była z kimś. Cathe stwierdziła, że to mężczyzna. Średniego wzrostu, kompletnie nie opalony o dość wątłej budowie i niespecjalnie interesujących rysach. Nie zwróciłaby na niego uwagi w tłumie, nawet jeśli wściekle czarne włosy, zbyt głębokie i ciemne oczy, zdawały się wściekle kontrastować z cerą tak, że to było wręcz komiczne. Zresztą ubrał się, jakby specjalnie chciał wywołać efekt kontrastu. Czarne ubrania, włosy i oczy, raziły na tle kredowobiałej skory. Nawet nie bladej, po prostu białej jak papier. I nie była przez to przeźroczysta, inaczej niż jej własna.
Westchnęła ciężko i wsiadła do metra, rzucając dziwnej parze ostatnie świdrujące spojrzenie. Właściwie to, to było interesujące…. Szkoda tylko, że w złym sensie. Nie lubię ich, stwierdziła z niepokojem, gdy metro przyśpieszyło. Dziwne przeczucia potęgowało drażniące mrowienie pod skórą i natrętna myśl, że coś jest nie tak.

* * *

Czarne, puste oczodoły na spalonej twarzy zdawały się wpatrywać prosto w nią, o ile tylko mogą bez gałek ocznych, które zapewne wypłynęły podczas spalania. Sczerniała twarz zbliżała się do niej, ciągnąc za sobą resztę ciała, które oblepiały spopielone łachmany. Spalone wargi rozciągnęły się w uśmiechu, ukazując zżółknięte zęby, które wystawały w różnych kierunkach. Czarny płat odpadł z twarzy na biały nosek jej tenisówek.
Cofała się z przerażeniem. Widziała za koszmarnym upiorem zgliszcza. Gdzieniegdzie tlił się ogień. Właśnie, ten zapach.... O, Boże, to truchło oddychało.... Usłyszała charakterystyczny dźwięk, towarzyszący trudnościom z wciąganiem i wypuszczaniem powietrza.... Wszystko się zlało w szarawą masą, wyodrębniając tylko trupa spychającego ją w kierunku ściany.... Nie było budynku, do którego miała być przyparta. Stała na krawędzi, rozpaczliwie szukając ucieczki przed mroczną przepaścią. Zobaczyła czarne sylwetki, zdające się nadlatywać. Poruszały się w niesamowitym tempie, nieustannie zbliżając się do niej. Z horyzontu, docierały do kilkudziesięciu metrów przed nią, w ciągu kilku sekund. Otoczyli ją luźnym kołem. Ilu ich było? Nie wiedziała, jednak była w ich kręgu. Niektórzy zawiśli w powietrzu ignorując grawitację. Zacieśniali krąg wokół niej. Krzyknęła przenikliwie gdy ze wszystkich stron złapały ją blade ręce. Kaptury czarnych peleryn opadły ukazując podobne twarze. Było w niech coś niepokojącego. Zdawały się niemal idealnie blade. Mieli cienie pod oczami tak ciemne, że niemal czarne, jakby nie spali od miesięcy. Oczy zdawały się nienaturalnie ciemne, błyszczące, o źrenicach rozszerzonych tak bardzo, że prawie zasłaniały tęczówki, a był przecież dzień i to dosyć jasny, a oni nie robili wrażenia ćpunów.... Rysy twarzy zdawały się identycznie piękne.
Niepokój, dziwne uczucie pod skórą, dlaczego nie uciekła, nie wróciła do domu, nie zapakowała się i nie wyjechała?
-Nie...- szepnęła słabo gdy unieśli ją w górę, jakby nic nie ważyła. Przesuwali się razem z nią. Pod stopami miała przepaść. Puścili ją, a ona runęła w dól.- Nie!!!- jej krzyk odbijał się echem, powtarzając przeraźliwe wołanie...
Obudziła się przerażona i zaklęła pod nosem. Podniosła się z krzesła i rozmasowała twarz, na której czuła odciśnięte kostki od opierania się na rękach. Powstrzymywała się od przeraźliwego krzyku. Dawno nie miała takich koszmarów, a ten był wyjątkowo realistyczny.
-Wszystko w porządku?
Podskoczyła na dźwięk głosu mącącego tę dziwną ciszę.
Pokiwała głową ze sztucznym uśmiechem.
-Już po pracy, zamknąłem sklep. Pomyślałem, że nie będę cię budził, skoro byłaś na tyle zmęczona, że zasnęłaś...- oświadczył przyjaźnie Mike.
Spojrzała na niego z sympatią.
-Nie powiesz szefowi?-zapytała przymilnym tonem i spojrzała na niego błagalnie.
-Nie.- uśmiechnął się i pokręcił głową.
Cathe pomyślała nie po raz pierwszy, że jest na prawdę sympatyczny. W końcu to nie jej pierwsza wpadka w miejscu pracy, a on nigdy na nią nie podkablował. To chyba cud, pomyślała. Szczególnie, że tym razem, cóż, zasnęła i to w ciągu swojej zmiany, w ciągu przerwy na lunch, na zapleczu, a on został sam z robotą.
-Nie miałeś za dużo pracy?- zmartwiła się.
-Nie. Ostatnio świeci pustkami w całym mieście. Jakby wszyscy wymarli.- zauważył ponuro.- Wiesz, co? Nie przejmuj się. Tylko, że będziesz miała jeden dzień w tył.
-Nic mi się od tego nie stanie. Na prawdę dzięki- powiedziała. Jeszcze przez chwilę zasypywała go wyrazami wdzięczności, a potem tyłem, bo nie przestawała do niego mówić, wyszła ze sklepu, a potem z samego centrum handlowego.
Co za koszmarny dzień, pomyślała ponuro. I nie chcę się pocieszać, że może być gorzej, bo tego już bym nie zniosła. Tak, ale co to mogłoby być? Trzęsienie ziemi? Tsunami? A może pożar, albo atak terrorystów na nasz (szefa) sklep ze sprzętem sportowym? Jejku, jakie to durne, kto chciałby ukraść buty do wspinaczki i co to w ogóle miałoby przekazywać?
Wróciła do domu. Miała wrażenie, że wszyscy ludzie znikli. Nawet w jeszcze rano zapełnionej stacji metra. Wszystko co widziała to garstka ludzi dyskutujących przyciszonymi głosami.
I cienie. Zdawały się wyzierać z każdego konta, spod każdego przedmiotu. To było jak epidemia, jakby zarażały wszystkie miejsca po kolei ponurym nastrojem i mrokiem. To nawet nie byłoby dziwne, tyle, że zwykle w tak smętne dni, towarzystwo ludzi i tego żółtawego światła, sprawiało, że się tego nie zauważało. A teraz, bez ludzi, ta marna pociecha zniknęła zastąpiona przez pustkę.
Cathe wykrzywiła wargi w dziwnym grymasie i spojrzała na cienie pełnym irytacji wzrokiem. Wyglądało to jakby wygrała jakąś wewnętrzną walkę i teraz z dumą oświadczała to światu. Albo jakby zachowywała się jak dziecko.

* * *

Mogłoby się wydawać dziwne, że w tym domu nie było ani jednego okna niezaklejonego czarną taśmą, a i te znajdowały się tylko na piętrze. Mogłoby się wydawać dziwne, że nie ma tu ani jednego czystego pomieszczenia, albo, że dwaj prawie identyczni faceci siedzą w tym domu całkiem sami i ich jedyny kontakt to zimne spojrzenia rzucane z jak najdalszej odległości, zgrzytanie zębami albo drobne komunikaty jak:
-Czy ty kurwa, kretynie, umiesz po sobie sprzątać?!- cytując po ominięciu połowy ‘kurw’ z tego zdania i pięknych wiązanek pod adresem adresata takich wypowiedzi.
Zresztą głównie odzywał się Jared, jeśli miał jako tako dobry humor. James siedział cicho i wpatrywał się w przestrzeń albo gdzieś znikał, gdzie Jared miał mniejsze szanse go znaleźć i udusić jeśli coś go wnerwi.
Ogień płonął w kominku, a obaj bracia siedzieli w jego blasku. Właściwie to bliźniacy, ale Jared wydawał się starszy- był wyższy, o wiele bardziej umięśniony i nie był aż tak blady jak brat. Wpatrywał się w Jamesa złym wzrokiem gdy ten zakłócił ciszę, przerywaną tylko metalicznym dźwiękiem ostrzenia noża.
-Ile ty tego masz?- zainteresował się z dystansem James.
-Przekonasz się jak wszystkie znajdą się w twoich bebechach.- mruknął melancholijnie wilkołak. Zdawało się, że mówi o pogodzie, która była beznadziejna i odpowiednia do jego tonu.
-Jeden nie wystarczy by mnie załatwić?- zdziwił się szczerze przyszły wampir.
-Lubię używać różnych narzędzi. Ale tak, jeden by cię i tak zabił.
-Rozumiem, że wszystkie są inne?- kontynuował próbę rozmowy James. Nie był pewny czy dobrze zrobił wybierając taki temat.
-Zademonstrować ci je?- zapytał dwuznacznie Jared z krzywym uśmiechem na ustach i zmrużonymi oczami.
Czyli jednak mógł się zamknąć po pierwszej odpowiedzi.... Czy on go wypatroszy, czy może po prostu go tym nabije, tak żeby wyglądał jak jeżozwierz? Prawdę mówiąc nie chciał się przekonywać. O, kurwa, cztery dni, pomyślał tępo.
-Ok, to które części ciała ci naładować?- dociekał uprzejmym głosem Jared, powoli się podnosząc z kanapy na której się rozsiadł. Poprawił w dłoni nóż, albo sztylet, czego James nie umiał rozróżnić patrząc na pokręconą broń brata, i zbliżył się do Jamesa.- No, dalej, zamierzasz się w ogóle odezwać?
-A może tak byś to odłożył i jednak mi nie demonstrował?- wydukał James tonem łagodnej perswazji.
-Ja cię edukuję. Będziesz wiedział czym się które od siebie różnią i zobaczysz, który ci wejdzie najgłębiej w bebechy. Ciesz się, że niby masz się niedługo zmienić. Jak będziesz miał farta to przeżyjesz, nawet jeśli nieźle nasyfisz, albo właśnie teraz zaczniesz się zmieniać i strupiejesz z nożem. Bo ja wtedy nie przestanę. Nabędę doświadczenia jak się morduje na wpół przeistoczone wampiry. Nawet jeśli się mówi, że my, istoty nocy, jesteśmy jedną wielką rodziną i powinniśmy się kochać i sobie pomagać.
-Jared, ale wiesz...
-Zamknij ryj!- warknął wilkołak, rozciągając wargi w złośliwym usmiechu.
James zawył i przeklną, gdy Jared zrealizował swoją groźbę i wsadził mu coś, co wyglądało jak nóż rzeźnicki, między żebra. Pochylił się zagryzając wargi do krwi. Syknął gdy ostrze się przemieściło.
-Kurwa... mać... Ty skretyniały psychopato!- wrzasnął wypluwając juchę.
-Wygląda nieźle. Widzę, że współpracujesz i zobaczymy nawet jak zareaguje żywa, nie zdębiała ofiara. Może nawet zdechniesz. Wiesz, że będę się cieszył i nie przyjdę na pogrzeb? Jeśli ktoś cie znajdzie...- kolejny nóż został wbity. Wyglądało na to, ze wilkołak trzyma je za paskiem, w kilku kieszeniach i w trampkach sięgających do kostek, które wyglądały jakby zaraz miały się rozpaść. Z jakichś powodów nie lubił glanów, ani martensów, w których mógłby ukryć karabin maszynowy, albo nawet, mieczo- podobne coś tam. Może floret. Podobno są dostępne dla maniaków sportu. Może udałoby mu się to wynieść z treningu...- to i tak najszybciej za jakiś tydzień.- dokończył zjadliwie.-Wiesz, co przez ten tydzień się stanie z twoim ciałem? Będzie nie do rozpoznania…- zachwycił się Jared.

* * *

-Matko…- przeciągły jęk charakterystyczny dla osób wyrwanych rano z łóżka, wydobył się spod grubej kołdry i stosu poduszek porozpychanych po całym tapczanie. Przykrycie zafalowało gdy Cathe szarpała się, by wyplątać się z prześcieradła i kołdry. Zarzuciła nogami, by wszystko strącić, ale zaplątała się jeszcze bardziej. Dopiero po chwili się uwolniła i ze zniecierpliwieniem wyłączyła budzik w komórce, który z krótkimi przerwami zawodził coraz głośniej ,,Breathe Into Me”. Ziewając szeroko rozsunęła zasłony, wpuszczając jasne światło poranka do pomieszczenia. Z przyzwyczajenia otwarła szeroko okno i poczłapała jak co dzień do łazienki, a potem do kuchni. Włączyła telewizor, ustawiony tak, by mogła go oglądać także w kuchni, i już ze śniadaniem na tacy usiadła na kanapie. Tvn24 jak zwykle nadawało wiadomości.
,,Wczorajszy festyn dobroczynny, wczoraj o godzinie 20, przeciągnął się aż do trzeciej nad ranem! Nie spodziewaliśmy się takiego odzewu mieszkańców, jednak bardzo się cieszymy, że się udało i zebraliśmy ponad sto tysięcy na sprzęty rehabilitacyjne dla dzieci po wypadkach, spowodowanych przez pijanych kierowców…” mówiła radośnie spikerka, z prawdziwie szczęśliwym uśmiechem. Oczy jej błyszczały ze wzruszenia.
Idiotka, stwierdziła Cathe. Jednak przynajmniej wiedziała, że wszystko jest w porządku i wczorajsze pustki to tylko efekt dobroczynności mieszkańców. Albo czegoś, co im kazało to udawać, pomyślała cynicznie. Sumienia ludzi z miasta, niezbyt ją obchodziły. Dokończyła śniadanie, z irytacją słuchając trajkotania spikerki, po czym, ciągnąc ze sobą koc i książkę, wyszła z domu. Zamknęła drzwi mieszkania i przyjrzała się krajobrazowi rozciągającemu się przed nią. Właściwie to znała go na pamięć. Jej dom, jeden z dość małych jednorodzinnych, pomalowanych na biało i z czerwonymi dachami, oraz małym podwórkiem, istniejącym głównie z przodu i z tyłu, nie wyróżniał się niczym. Nie zmieniła nawet metalowego ogrodzenia, przez które od biedy mogła przejść. Ba! Nawet go nie przemalowała. Jej ogród, był dość pusty. W kącie rosło jakieś samotne, iglaste drzewo, które uznawała za sosnę, ale nie miała pewności i równie dobrze mógł to być świerk. Przy płocie wyrastało kilka słoneczników, a resztę, tego rzekomego ogródka, porastała trawa. Przycięła ją blisko ziemi, chociaż nie miało dla niej większego znaczenia, że nic jej nie wchodzi dzięki temu do butów. Najczęściej przechodziła ścieżką. Zresztą, to nie ona wybrała ten dom. Dostała go w spadku po ciotce, która jako jedyna nie walczyła z nią, z całej tej okropnej rodziny, gdzie na liście wrogów Catherine, na pierwszych miejscach mieścili się jej rodzice, a potem inna ciotka. Jak ona ich nie cierpiała!
Przed domami rozciągała się popękana, betonowa droga. Na jej brzegach prawie że rosły zielska, podobne do tych, które z łąki przeniosły się do ogrodów. Sama łąka była ogromna i rozciągała się prawie że po horyzont, jednak rosło na niej wiele drzew, o rozłożystych konarach, zapewniających cień. Nie było tu żadnych klujących, ani nieprzyjemnie pachnących roślin, więc właściwie było tam całkiem przyjemnie. Szczególnie w upalne dni, kiedy naprawdę ciężko było wytrzymać w słońcu. Natomiast za łąką widniał las, ledwo widoczny z tej odległości. Drzewa wydawały się prawie czarne w oślepiającym słońcu.
Dziewczyna rozłożyła się na kocu, w cieniu i zatopiła się w lekturze kilkuset stronnicowej książki.
Nawet nie zauważyła, w którym momencie ciemna sylwetka wynurzyła się spośród drzew, zmierzając chwiejnym krokiem w jej stronę. Zorientowała się dopiero kiedy osobnik był kilkadziesiąt metrów od niej. Powstrzymała zduszony okrzyk. Śmiertelnie blady, czarnowłosy facet przycięty na jeża, całkowicie zakrwawiony, ze strużką zaschniętej już krwi, odchodzącą z kącika ust, nie wyglądał jak ktoś, kto się czuje dobrze. To, że się zataczał, był niezdrowo spocony i brudny, nie polepszało tej opinii. Czarne oczy błyszczały jak w gorączce.
Dziewczyna poderwała się i podbiegła w jego stronę z jawnym przerażeniem.
-Hej, nic ci nie jest?!- zawołała zduszonym głosem.
-Nie- odparł. Jego głos był niski i cichy, jakby z trudem go wywoływał. Lekko zachrypnięty, jakby zdarł sobie gardło, albo dawno się nie odzywał.
-Nie wierzę! Ledwie się trzymasz na nogach…. Boże, ktoś cię napadł? Zadzwonię na pogotowie! Albo na policje…- mówiła Cathe histerycznie. Podała mu ramię i pomogła iść, mimo, z jej żołądek nagle się skurczył gdy poczuła zapach krwi i ją zobaczyła, usztywniającą czarną koszulę i zmieniającą kolor jego ubrań na brudno brązowy. Usilnie nie patrzyła na dziury w materiale, spod których wyzierały obrzydliwie ciężkie rany. Śmiertelne, pomyślała z narastającą paniką, czując jak odór posoki gęstnieje wokół nich, mimo, że się przemieszczali. Jakim cudem, on jeszcze się ruszał? Właśnie, chyba cudem…
Zaprowadziła go do swojego domu i posadziła na kanapie, po czym każąc mu się położyć, co przyjął bez sprzeciwu, chwyciła za telefon. Wystukała szybko numer pogotowia i dopiero po chwili zorientowała się, że nic nie słyszy. Nic. Zanurkowała pod stół. Chwyciła rozpaczliwie końcówki przeciętego kabla i zaklęła pod nosem. Rzuciła się na górę, gdzie od rana leżała jej komórka. Bez zasięgu. Wydarła się i w panice zbiegła na dół, raz wywracając się na schodach. Nie przejęła się bolącym siedzeniem i szybko wstała.
-Cholera jasna!!!- wrzasnęła histerycznie, kucając przy kanapie z rannym. Zwykle nie używała przeklenstw.- Żyjesz?- zapytała drżącym głosem.
-To chyba widać- zauważył chłopak obojętnie.
-Jak się czujesz?
-Jakbym miał się zaraz wykrwawić, wrzeszcząc z bólu i zdechnąć na tej kanapie, jakby ktoś mi wbił nóż w bebechy, co mało miejsce nie tylko w moich odczuciach. Nie, jakby ktoś mi wbił całą dziesiątkę noży…- wychrypiał obojętnym głosem. Śmiertelnie blady zaciskał tylko wargi.
Jest młodszy ode mnie, zdała sobie sprawę Cathe. Była ledwo przytomna, na granicy omdlenia z przerażenia. Może i nie była jakoś szczególnie wrażliwa na widok czy zapach krwi, ale to co ukazywały dziury w jego koszuli sprawiało, ze miała ochotę zwymiotować.
-Kto to był?- zainteresowała się się w panice.
-Och, nikt. Wiesz, myślę, że on jednak nie chciał mnie zabić…- stwierdził czarnowłosy. Jego ciało nagle wygięło się w łuk. Zabrzmiał mokry kaszel. Z ust pociekła mu krew, zresztą tak samo jak z nosa. Cathe nie wierzyła, że on może być jeszcze bardziej zakrwawiony. Ten zapach był jakiś dziwny. Wstała i na miękkich nogach otwarła okno, obawiając się, że zaraz zwymiotuje, jeśli nie odetchnie. Najgorsze był to, ze nie miała możliwości nigdzie zadzwonić.- Nie zamierzam tu umierać, gdybyś się o to martwiła. Nie martw się też przeciętymi kablami, czy brakiem zasięgu, to mi tylko pomoże…
Tylko pomoże…. Tylko pomoże… Nawiedziło ją tępe uczucie obojętności i uległości. Tak, nic się nie dzieje, on przeżyje, a karetka tylko by spowodowała niepotrzebne kłopoty. Tak będzie wygodniej, nie będzie musiała zeznawać na policji…
Znów ten mokry kaszel…. Wyrwało ją to z tego pół transu, w którym prawie poszła wyjąć z szafki wódkę na uspokojenie. Właściwie tylko po to ją tam trzymała- gdyby któregoś dnia nie wytrzymała nerwowo, czego nic nie zapowiadało, wiec butelka miała stać aż do zapleśnienia, o ile to było możliwe. Cathe nie znała się na alkoholu, ale skoro praktycznie w ogóle go nie piła, to nie była jej ta wiedza do niczego potrzebna.
Chłopak na jej kanapie zaklął szpetnie, a potem rozkaszlał się jeszcze bardziej wypluwając mnóstwo krwi. Ciemnej. Uczucie, że jest jakaś dziwna nasiliło się. Może zbyt ciemna, a może ten zapach. Był mniej mdły, a bardziej gryzący, jakby był tam też dym z ogniska, jakieś pikantne przyprawy… Nie rozumiała tego odczucia, ale było takie, jak jej podskórny niepokój- nie do zignorowania.
Zwróciła znowu uwagę na rannego, odrywając się od swoich mrocznych przeczuć. Leżał sztywno i nieruchomo, nie wydawał żadnego dźwięku, ani zapachu…. Powinien krwawić dalej, chociaż mniej, zastanawiała się przez chwilę.
-Idiotka! Mogłaś go chociaż opatrzyć!- wymamrotała wściekle pod swoim adresem. Jej myśli znowu były jasne i klarowne, zamiast tego zbuntowanego i mrocznego chaosu, którego nie potrafiła opanować.
:Sprawdź mu puls, debilko! odezwał się jakiś złośliwy głosik w jej głowie, którego posłuchała bez chwili zastanowienia. Ścisnęła nadgarstek czarnowłosego. Nie poczuła pod palcami znajomego pulsowania. Zaniepokoiło ją to. Nie chciała mieć trupa na karku i właśnie dlatego wolała się mylić. Mogła nie mieć racji, mogła po prostu nie umieć wyczuwać tętna. Ale serce na pewno nie mogło pozostać niesłyszane. Położyła dłoń na jego klatce piersiowej, która sprawiała wrażenie zupełnie nieruchomej.
Gdyby nie przeżył, to zaskarżyliby mnie o nieudzielenie pierwszej pomocy, zauważyła obojętnie. Ale mogłabym je z łatwością dorobić, kalkulowała chłodno. Jej myśli wciąż były trzeźwe i przejrzyste, tak, jakby śmierć nieznanego człowieka na jej kanapie, w ogóle na nią nie wpłynęła, a co wydało jej się niemożliwe. To powinien być wstrząs, a ona ciągle pozostawała przytomna i spokojna, zupełnie inaczej niż się po sobie spodziewała. Może w głębi duszy była zła?
Nie wyczuwała uderzeń serca. Otrzymała ostateczne potwierdzenie zgonu… Chyba. Nie była pewna, co jeszcze może zrobić. Jakoś powoli docierało do niej znaczenie słowa nieboszczyk i natrętne myśli o pochowaniu zmarłego w ogródku…
Wolne uderzenie serca zabrzmiało pod jej dłonią, której z jakiegoś powodu nie cofnęła. I bardzo się z tego cieszyła. Klatka piersiowa uniosła się i powoli opadła, po czym znów nastała cisza. Czekała na kolejne pulsowanie. Serce zabrzmiało po jakiejś pół minucie, a chłopak wziął kolejny wolny oddech. Ten cykl powtarzał się przez jakiś czas, a Cathe nawet nie zauważyła, że reakcje ciała powoli przyśpieszają, dopóki serce nie nabrało normalnego rytmu, a klatka piersiowa nie zaczęła się unosić i opadać bez przerwy.
Chłopak otworzył oczy. Czarne, rozżarzone niczym węgle. Nie widziała różnicy pomiędzy tęczówką, a źrenicą. A on patrzył na nią głodnym wzrokiem. Tak cholernie głodnym, jakby przez miesiące nie widział jedzenia…. Albo czegoś jeszcze. Cathe zesztywniałą mimowolnie już sekundę po tym jak wysnuła ten wniosek. Poczuła ból zanim się spostrzegła, ze w ogóle może nadejść. Ukąszenie w szyję. Wydała zduszony okrzyk przerażenia. Gdy ból minął i przemienił się w swędzenie, zauważyła, że powodują je dwa punkty, idealne jak na wbicie kłów. Nie interesowało ją za to zupełnie wrażenie, które wywoływały jego usta przy jej skórze, prawie, że przy karku. Dopiero po chwili przestała się szamotać w żelaznym uścisku nagle osłabła. Właściwie to nie miała siły ruszyć się w jakikolwiek sposób i teraz, to, że ją ściskał, nie miało nic wspólnego. Przeciągnął ją na swoje kolana, nie odrywając ust od jej szyi. Zalała ją fala senności i rozmarzenia. Z jej gardła wydobyło się ciche westchnienie. Oplotła go ramionami w jakimś niekontrolowanym odruchu. To było tak, jakby ją zahipnotyzował. Z własnej woli nie poddałaby mu się za żadne skarby, nawet nie znała jego imienia, nie wiedziała o nim nic, zupełnie nic. Puścił ją, a ona osunęła się bezwładnie na lekko zakrwawioną sofę. Dopiero wtedy, gdy nie zobaczyła sufitu, co powinno w takiej sytuacji nastąpić, zorientowała się, że zamknęła oczy. Albo mdlała.
-Wszystko w porządku?- poznała ten głos, w końcu wypowiadał on kilkanaście słów nie tak znowu dawno, najwyżej godzinę temu. Teraz jednak był mocniejszy i czystszy, nie zachrypnięty i na pewno pewniejszy. Dziwne, że to ją się pytał, przecież to on był umierający.- Hej, nie odpływaj! Musisz się trzymać powierzchni… Otwórz oczy, dobrze?- zapytał z jakąś nutką zmartwienia w głosie. Posłuchała go, posłusznie podnosząc ciężkie powieki. Skupiła na nim wzrok i przyjrzała mu się sennie.- Pamiętaj, nie zasypiaj. Nawet nie zamykaj oczu.- instruował ją, widząc, że jej powieki trzepoczą niczym płochliwy motyl gdy starała się zwalczyć ich opadanie. Wydało mu się zabawne, jak ich role się odwróciły w ciągu kilkunastu minut.
James uśmiechnął się w duchu na myśl o tym, że Lazuria się nie myliła. Tym razem było mu to na rękę, szczególnie, że w innym razie mógłby nie przeżyć tego dnia. Wyobraził sobie jej reakcję, gdyby jej to przyznał. ,,Sekundy! I tak jesteś beznadziejny!” prychnęłaby pogardliwie, mierząc go hardym spojrzeniem, choć pewnie pojawiłaby się w nim jakaś prawie niedostrzegalna iskierka ciepła. Zawsze tak było. Lazuria zachowywała się jakby zawsze miała racje, a świat padał jej do stóp, i chyba właśnie to było najbardziej denerwujące. Poza tym byłą całkiem w porządku. Nawet jeśli chwilami kojarzyła mu się z resztą rodziny. Szczególnie w tym, jak bezwzględnie traktowała tych, którzy coś jej zrobili, albo ludzi.
Cathe powoli się otrząsała i teraz przyglądała mu się niczym bakterii pod mikroskopem. Albo kosmicie. ,, On jest z Marsa?” zdawały się pytać jej rozszerzone ciekawością oczy.
- Kim ty jesteś?- wydusiła z siebie.
Wysoki ton głosu wwiercał mu się w uszy. Mogłaby mówić ciszej. I nie tak piskliwie. Ale raczej nie liczył na poprawę, szczególnie, że zapowiadała się histeria.
Dziewczyna jednak odetchnęła głęboko i wyrwała mu się, by przesiąść się na fotel.
- A na kogo wyglądam?- rzucił kpiąco. Nie miał zamiaru jej niczego ułatwiać. Choćby z czystej złośliwości. Albo dlatego, że będzie musiał z nią wytrzymywać i być dla niej niepodzielnie miłym i cudownym, tak długo jak Lazuria nie odwoła tej ‘misji’. A, tak, będzie też musiał ją poderwać, a przynajmniej ją jakiś sposób przetestować. Zrobić cokolwiek, co mogłoby ją sprowokować do ujawnienia umiejętności czytania w myślach, czy jakiegokolwiek innego przejawu wykorzystywaniu mocy. W końcu Lazuria podejrzewał, że jest ona paranormalna i niebezpieczna. Dlaczego, tego nie wiedział.
- Wyglądasz na wampira i drażnisz mnie- powiedziała z przekonaniem i irytacją. Tak jakby ją zadręczał jakimiś oczywistościami, które jeszcze ona musiała wyjaśniać im obojgu.
- A co mi zrobisz?
- Gówno zrobię. Po atrakcjach, które mi zafundowałeś mam niepodważalne dowody, że zasłużyłeś na spiłowanie ząbków, więc pomyślałam, że ludzkość byłaby mi wdzięczna, gdybym je wybiła…- zagroziła całkiem poważnie.
- Nie dotarłabyś żywa do momentu składania zeznań.
- Możemy się zawsze przekonać. Skoro jesteś taki zawzięty.
- Nie irytuj mnie, bo…
- Zmienisz się w nietoperka, chłopcze?- skrzywiła się z niesmakiem.
Dałby głowę, że spojrzała na niego jak na jakiegoś idiotę.
- Nie!- warknął z wściekłością zaciskając szczęki.
- No dalej, wyduś to z siebie. Jeśli powiesz ,,bo pożałujesz” to przynajmniej będę wiedziała, że nieobliczalny to ty raczej nie jesteś. Ani nieprzewidywalny- drwiła z niego. W środku była przerażona. Na tyle na ile mogła, ukrywała to. Może dlatego, że w tej potyczce miała przewagę. Zdawała sobie sprawę, że tylko tak długo jak siekali się słowami. Pamiętała dobrze jego żelazny uścisk. Mógł ją zmiażdżyć.
- Jesteś tylko człowiekiem.- wypowiedział to z takim obrzydzeniem jakby zamiast człowiek, mówił ,,gwałt”, ,,choroba”, ,,gówno”, albo coś co w czyimś przekonaniu mogło być obrzydliwe. Cokolwiek. A on powiedział człowiek.
Była człowiekiem, to chyba oczywiste?! Więc czego się czepiał?
- A ty jakąś przebrzydłą kreaturą- odgryzła się z jeszcze większym wstrętem w głosie. Równie dobrze mogłaby splunąć mu w twarz, gdyby chciała wyrazić swoją opinię dobitniej.
- Umiesz być przekonująca- orzekł James, wyczekując błysku strachu w oczach.
- Przekonaj mnie o tym, bo wciąż wydajesz mi się przede wszystkim, tym biednym rannym, którego wlokłam do domu, i który zakrwawił mi kanapę. Uwierz, zaraz dam ci ścierkę i ja wyczyścisz. Tak, ta kanapa była bardzo droga. Skóra.
- Nie interesuje mnie stan, ani cena twojej wielmożnej kanapy. Mogłaś ją kupić nawet za miliony, a mnie to guzik interesuje.
- Guzik, to ty jesteś.
- Nie, bo ci właśnie szczelił.
- Naprawdę? To mi zszyjesz, bo to nad twoim grubym cielskiem się schylałam, więc raczej innych winnych nie ma.
- To miłe, większość ludzi twierdzi, że jestem za mizerny.
- Nie powiedziałabym tego. Jeśli zamierzasz mi się dalej narzucać, to zafunduję ci taką dietę, że następnym razem, gdy będę cię wlokła, nie będzie to takie pracochłonne.
- Myślałem, ze jesteś gościnna.- zauważył z szerokim uśmiechem.
- To się pomyliłeś. Ewentualnie możesz spać na wycieraczce, a ja wystawię ci miskę, jak dla psa. Mogę nawet dorzucić trochę z wczorajszych mielonych. Pieski podobno lubią mięso.
- Surowe. Jesteś aż tak beznadziejną kucharką, że się nie dopiekło? I może nie wiesz, ale ja nie jestem psem.
- Oj jesteś! Głupim, skołtunionym kundlem, który w zawoalowany sposób mnie prosi…- wydęła kpiąco wargi i spojrzała na niego z teatralną litością.- Chce piesek kotleta? No, chcesz Burek? Chcesz?- zaśmiała się nieprzyjemnie i potrząsnęła czarnymi lokami.- To sobie weź! No dalej, skundlony wampirze, błagaj o kotleta- drwiła.
Nawet nie zauważył kiedy z jego gardła wydobył się nieprzyjemny pomruk. Nie zorientował się też, w którym momencie przekonała ich obije, że jest głupim kundlem, i jego, że właśnie jest krzywdzony, ba, że jej opinia jest krzywdząca.
- Zamknij się, głupia…- wycharczał przez zaciśnięte szczęki. Wciąż wysunięte kły wyglądały co najmniej złowieszczo, z pozostałościami jej krwi na końcówkach.
- No nie ma co, jeśli to jest proszenie, to ja jestem…
Uderzył ją w twarz.
- Ty!- krzyknęła dodając jeszcze kilka epitetów i trzymając się za policzek. Przez chwilę chciała się na niego po prostu rzucić z pięściami- stary odruch pozwalający jej mieć potem spokój. Ale tego nie zrobiła. Spokój, tylko spokój może cie uratować, powtarzała w myślach.
- Idiotko- stwierdził cicho, głośnym chrapliwym głosem, jakby się od czegoś powstrzymywał- ja cię mogę zabić cię w tej chwili. Nawet nie zauważysz, kiedy ujdzie z ciebie życie.
- Jesteś po prostu bezkonkurencyjnie dżentelmeński- wysyczała gniewnie.- Można by powiedzieć, że cię uratowałam, a ty…- zmięła jakieś wulgarne słowo pod jego adresem- odwdzięczasz mi się w ten sposób! Och, i patrzysz na mnie jakbym ci jeszcze coś zrobiła. Rzuciłeś się na mnie. I wiesz, co? Nie licz na jakąkolwiek, cholerną pomoc ode mnie. Wóź się z tym swoim durnym zwampirzeniem po mieście, ale won stąd!- wrzasnęła ciskając błyskawicami z oczu.
- Położę się w pokoju gościnnym. A kotletów sobie oszczędź- powiedział obojętnie i ignorując jej wyzwiska, wszedł po schodach.
Ma charakterek, pomyślał z uznaniem. Jak na razie nic się nie stało. I miał nadzieję, ze podejrzenia Lazuri są jak najbardziej bezpodstawne i ona nic nie umie poza potyczkami słownymi…
Odpowiedz
#2
Widzę, że nikt jeszcze nie skomentował, to ja skomentuje. Przeczytałam rozdział pierwszy i mam mieszane uczucia. Budowa nie których zdań wydaje mi się nie prawidłowa, a i w samych zdaniach nie ma nic oryginalnego, a wręcz oklepane slogany. Nie czytało mi się źle, ale jednak coś raziło. Do końca nie wiem co. Co do postaci, to inaczej bym sobie wyobrażała ich zachowanie, w porównaniu do ról które mają odgrywać. Nadmierne wciskanie przekleństw nie służy ich wizerunkowi.
Jednakże widzę w tym tekście jakiś potencjał. Gdyby go dopieścić, nie które rzeczy przeredagować, to mogło by wyjść coś naprawdę dobrego.

- No, dalej, wyzłośliwij się, kochana kuzynko- zaproponował chłopak obojętnie.- Ja sobie tu posiedzę i poczekam.


raczej mi nie pasuje to słowo

Do środka kawiarni wdarł się podmuch zimnego powietrza, burząc kilku innym czekającym kobietom włosy, i zrzucając leżące luźno serwetki, których tutejsi klienci używali chyba tylko do zajęcia czymś rąk podczas nieznośnego czekania.

dobrze by było rozbić to na dwa zdania


-Kurwa... mać... Ty skretyniały psychopato!- wrzasnął wypluwając juchę.



przekleństwa nie specjalnie dodają grozy, nie ubarwiają - dla mnie.


Pierwszy rozdział to prawie same dialogi, a drugi wprost odwrotnie, to się dla mnie gryzie.

Nie wszystko wyszczególniałam, jedynie to co ewidentnie mnie raziło.

4/10

Pirka
[Obrazek: Piecz2.jpg]






Odpowiedz
#3
Dzięki, że napisałaś, co w tym nie pasuje. Rozumiem, że mam nie używać niepoprawnych słów i mieszać dialog z opisami? A przekleństwa są nie do ubarwienia treści, tylko bardziej jako odruch, szczególnie gdy go zaczął maltretować podręcznym arsenałem... A jeśli to zmienić, to na co? Bo jak ja, się o coś chociażby walnę to lecą k****.
Odpowiedz
#4
Przedstawiam wam rozdział trzeci, który mi z lekka nie wyszedł.... No, ale sami ocenicie. Smile

ROZDZIAŁ TRZECI
Jared uśmiechnął się leniwie. Prowadził kilkuletnie auto swojej nowej 'ofiary'. Dziewczyna siedziała na fotelu pasażera i obdrapywała lakier z paznokci. Przyjrzał jej się wnikliwie po raz kolejny. Jasnobrązowe, wycieniowane i dość rzadkie włosy znikały pod arafatką w czarno białą kratkę. Miała na sobie bluzkę w kolorze skóry, i krótkie jeansowe spodenki. Spojrzał uważnie na sandałki z brązowej skóry, kolorem podobnej do jej włosów. Kolejny plus. Nie była zbytnio sprawna fizycznie, zdążył już to zaobserwować. Ale miała ładną twarz, pewnie dlatego zwrócił na nią uwagę. Wysokie kości policzkowe, duże oczy okolone ciemnymi rzęsami, zielone tęczówki, okrągłe brwi, które zdawały się być uniesione w wyrazie irytującego zdumienia. Szerokie, blade na tle ciemnej skóry, usta, były trochę zbyt szerokie jak na jego gust, ale ładnie się uśmiechała. Z charakteru łagodna i spokojna, chwilami wredna i wyrachowana- i tak bez znaczenia. Poznał ją w jakimś klubie, postawił drinka, porozmawiał chwilę, a gdy wychodził wcisnęła mu do kieszeni swój numer napisany na serwetce. Domowy. Kilka dni później, gdy pozbył się poprzedniej, stanął w nocy pod jej oknem i rzucał kamieniami tak długo aż wyjrzała. Nie zapomniał jej uśmiechu- zadowolony, choć jej ładna twarz nadała mu zirytowany, koci wyraz. Jakby czekała na swoja ofiarę- nie wiedziała, że to ona nią jest.
Teraz jechali do lasu. Nie wyczuła w tym podstępu, ani nic podobnego. A on nie myślał o typowym wywożeniu dziewczyn do lasu. Burknął któregoś wieczoru coś o pójściu na grzyby. Nie protestowała też, gdy zaproponował las oddalony o kilkanaście kilometrów od miasta. Nie był pewien, czy jest głupia, nie ma instynktu samozachowawczego, czy po prostu liczy na to, że nic jej się nie stanie, a on ją przeleci gdzieś na zadupiu. Uśmiechnął się leniwie. To też można zrobić. A potem skręci jej kark. To byłoby wyjątkowo interesujące- blada ze strachu, naga, zakrwawiona i błagająca o koniec.
-Dojeżdżamy?- zapytała spokojnie, nadal zeskrobując zielonkawy lakier z kciuka.
-Tak, za kilka minut- odpowiedział i uśmiechnął się do niej ciepło. Po chwili poczuł jak się do niego przytula. Zwalczył przemożną chęć odepchnięcia jej.
Puste przestrzenie, głównie pola uprawne, na których rosło coś, czego i tak by nie rozpoznał, powoli ustępowały lasowi. Na horyzoncie szare niebo było zastępowane przez ciemnozielone drzewa, głównie jakieś iglaste, jeśli dobrze widział z tej odległości.
Był trochę niezadowolony, ponieważ nieustannie podrzucało samochodem na kamieniach i dziurach. Czy ona nie mogła zainwestować w lepszy samochód? Pewnie uznała, że ten grat wystarczy, pomyślał. Wbił wzrok w polną drogę, właściwie ścieżkę, by ukryć irytację. Niestrudzenie utrzymywał pogodny, zadowolony, wręcz promieniujący ciepłem, wyraz twarzy. Wyobrażał sobie, że bierze patyki zalegające na drodze i wbija je, w jej ciało, albo wali tępym kamieniem w głowę. Nie chodziło mu o krew, nie, chodziło mu o cierpienie, o ból, żałosne krzyki. Jego dusza wręcz się tym żywiła. A potem mięso. Nie bardziej obrzydliwe, niż dawał radę przyjąć.
Auto stanęło. Zaklął głośno, a Janine odsunęła się trochę od niego i spojrzała na drogę z niepokojem.
-Jeszcze spory kawałek, prawda? I jak wrócimy?- odezwała się z żalem.
-Możemy się przejść kawałek do lasu. To najwyżej kilometr. Może nie bierzmy tych koszyków? Jak będziemy wracać to poniosę cię na barana- zaproponował żartobliwie. Uchylił się przed lekkim trzepnięciem i wybuchnął śmiechem.
-Sama dojdę.- Zaczęła wysiadać z auta. Spróbowała stanąć na błotnistej drodze tak, by nie nanieść do butów ani błota, ani syfu, który zaścielał dróżkę.
-Zobaczymy- mruknął z rozbawieniem. Też wysiadł i zatrzasnął drzwi. Szli drogą, trzymając się za ręce, słuchali jak owady stopniowo cichną, deptali coraz bujniejsze kępy trawy i spoglądali razem w niebo.
-Coś tu śmierdzi- zmarszczyła nos z niesmakiem.
-Nie martw się, niedługo przestanie. Znam to miejsce- uspokoił ją.
Jakiś czas potem zatrzymali się na skraju lasu.
-To jest jakiś bór, czy coś?- zainteresowała się.
-Nie mam zielonego pojęcia. Nie znam się na drzewach.
Weszli. Pochylali się co chwilę pod wystającymi konarami, starali się nie wdepnąć w dziury, ani zbyt wysoką trawę.
-Przychodzisz w takie miejsce?- była szczerze zdziwiona. Według niej było okropnie. Ciemno, wilgotno, mrocznie. I czymś dziwnie pachniało. Miała wrażenie, że idąc tutaj, zapada się. Całe miejsce przypominało cmentarz, bez nagrobków. Powiedziała to na głos. Zbył ją śmiechem, a ona coraz bardziej chciała uciekać.- Co jest potem?- zapytała by odgonić straszne myśli.
-Jakaś woda. Chyba już ocean, ale nie jestem pewny.
Utopiona na jakimś pustkowi, w dzikiej puszczy, gdzie nikt nie zagląda, kilometry od miasta. Nikt jej nie znajdzie. Gdzie on ją wywiózł?! Zaczęła się martwić.
-Boje się. Wracajmy może, co?- zapytała drżącym głosem.
-Nie- burknął. Jego głos wydał jej się szorstki, nieprzyjazny. Kiedy próbowała zawrócić, zaczął ją ciągnąć. Najpierw za nim biegła, bo nie miała wyboru, a nie mogła ani zawrócić, ani zmusić go do zwolnienia. Kiedy upadła, wlókł ją po ziemi jak wór ziemniaków. Całe jej ubranie było brudne, zabłocone i podarte. Włosy w nieładzie w liśćmi i źdźbłami trawy jako ozdobami. Twarz umazana czymś, co wręcz marzyła, by było błotem.
-Jared, proszę!- zawołała zdławionym głosem. Ponawiała próby co kilka minut, już od jakiegoś czasu. Żadnego odzewu. Czuła, że nie miała szans, że zostanie pogrzebana, gdzieś pomiędzy tymi drzewami.
Patrzyła z dziwną obojętnością na skarłowaciałe pnie, powyginane konary i liście, które wyglądały jak zgniłe, na strzępy ubrań, które widziała w trawie. Nie chciała tego zauważać, więc udawała, że rzeczywiście wszystko wygląda normalnie jak w zagajniku, koło jej dawnego domu, gdzie wszystko wyglądało inaczej, nie tak horrorystycznie. Jak mogła mu się tak dać nabrać? Ale przecież wszystko było w porządku, to tylko taki żart, Jared uznał, że tak będzie śmiesznie, może nawet rzeczywiście obejrzą ocean...
...kiedy będę w nim tonąć...
... a potem, będą się kochać na piasku, albo w wodzie, unoszeni przez słoną wodę. Była pewna, że Jared kiedyś się z nią ożeni, że wszystko będzie dobrze, że będą się kiedyś śmiać z jego nieudanego pomysłu. Chciał ją pewnie rozbawić tym przerażającym miejscem. Albo przestraszyć, by mieć powód do objęcia jej i przytulenia.
...prędzej uduszenia gołymi rękami...
Ciekawe kto mu podsunął ten pomysł? Koniecznie musiała się dowiedzieć i wybić temu komuś namawianie kumpli do takich głupich akcji. Tak, koniecznie postara się by miał normalnych kumpli. Chociaż nawet ich nie poznała.
Miała iść z nim na grzyby. Janine zniknęła, czy Jeanne wie gdzie jest? Tak, poszła z facetem na grzyby na jakieś zadupie. Ile go znała? Trzy dni. A potem BUCH! Zniknęła.
Pogrzebana żywcem. Zgwałcona. Uduszona. Zadźgana. Wypatroszona. Utopiona. Przygnieciona przez nadpróchniałe drzewo. Zagryziona przez dzikie zwierze. Z uciętym łbem.
Na pewno.
Jared rzucił ją przed siebie. Wyglądało na to, ze nie wymagało to ani odrobiny wysiłku. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, sarnimi. Ile dziewczyn tu zginęło?
-Podoba ci się?- zapytał miłym tonem. Twarz już nie miała tego sympatycznego wyrazu. Zimna, wyprana z emocji. Zauważyła czarne jak smoła, rozżarzone jak węgle, albo jak w gorączce oczy. Nie widziała różnicy miedzy tęczówką, a źrenicą. Potwór, morderca...
-Kim ty jesteś?- wykrztusiła.
-Przecież wiesz, jestem Jared- powiedział tak, jakby tłumaczył to małemu dziecku. Przestraszonemu zwierzątku. Czuła się osaczona, uwieziona bezbronna.
-Tak, jesteś Jared. Ale kim ty jesteś?
-Powiedziałem ci.
-Nie. Jesteś mordercą? Gwałcicielem? Porywaczem?
-Nie, Janine- wyszeptał jej do ucha. Klęczał koło niej. Czułą ciepły oddech z boku policzka. Nie zauważyła nawet kiedy się poruszył. Ale to sprawiło, że poczuła się dziwnie mała i wolna. Musiała po prostu przez chwilę nie kontaktować, prawda?- Jestem po prostu sobą.
-Nie, nie, nie, nie!- kręciła gwałtownie głową. Nic się nie dzieje, uspokój się!
-Spokojnie, kochanie.
Kochanie. Powiedział kochanie. Może to coś znaczy. Uspokój się jest bezpiecznie, kocha cię nic się nie dzieje. Natłok myśli, z których w żadną nie wierzyła. Uwierz, proszę się, uwierz, nic się nie dzieje, nic a nic, na prawdę, co się ze mną dzieje. Niekończący się chaos. Po jej policzkach spływały łzy, oczy już puchły. Wyglądała okropnie, żałośnie.
-Dlaczego chcesz mnie zabić?
-Czy chcę...?- lakoniczna odpowiedź, która tak na prawdę nie mówiła na ten temat kompletnie nic. Mógłby za chwile wrzasnąć ,,Ja to kocham, uwielbiam, zamorduje cię z uśmiechem na ustach!", i rzeczywiście dostrzegała coś takiego w nim.
Ściągnął koszulę. Nie była pewna co zamierza. Gdyby chciał ją gwałcić, sam by się raczej nie obnażał, co najwyżej rozpiął spodnie...
Zobaczyła jak napięły się wszystkie jego mięśnie. Wrzasnęła z przerażeniem, gdy widziała, jak jego ciało się deformuje. Zrzucił z siebie spodnie kiedy już jego kciuki zanikały. Wilk. Wilkołak. Dzika bestia.
Janine darła się jak opętana. Wpijała paznokcie w swoje ciało. Bałą się. Ba! Strach ją paraliżował. Cała się trzęsła i pociła. Szczękała zębami i nie była w stanie się opanować.
Ogromny wilk, całkowicie, bo człowieka przypominał tylko z oczu, podszedł do niej. Nie słyszała go. Zupełnie jakby ktoś wyłączył dźwięk. Ale Jared też się tak zachowywał, odgłosy sygnalizujące jego obecność wydawał tylko okazyjnie, jakby sobie musiał o tym przypomnieć. Ale to nie mógł być on. A nawet jeśli, łatwiej było jej udawać, że to dzika bestia wbija kły w jej ciało, niż chłopak, któremu zaufała.
-Jared...- wychrypiała. Umierała zbrukana krwią, z tym imieniem na ustach.
Odpowiedziało jej tylko głuche warknięcie, które oddalało się, odbijało się coraz cichszym echem w jej głowie, znikało razem z całą kakofonią dźwięków, którą słyszała wcześniej. Umierała w samotności, niewyobrażalnym bólu i ciszy. Ale cierpienie też znikało. Wydychała swoją duszę po każdym z tych ostatnich zaczerpnięć powietrza. Wszystko znikało, była jakby odgrodzona od świata grubą szybą. Widziała już tylko siebie. W samotności i ciszy... W samotności.. Czy cisza może ogłuszać? Jared...
* * *
Koszmar rozwijał się stopniowo. Wszystko wydawało się dziwnie ciche, jakby ktoś wyłączył dźwięk. Gęste pasy mgły spowijały pnie nadpróchniałych drzew. Słychać było tylko odgłos łamanych gałęzi i jej głośny oddech. Cathe biegła gnana przerażeniem. To tylko sen! Chciała w to uwierzyć, ale słowa docierały do jej świadomości jedynie jako puste, nic nieznaczące dźwięki. Sen był bardziej realistyczny niż powinien- czuła, że zaraz upadnie ze zmęczenia i tylko adrenalina nie pozwalała na to, jej obolałym mięśniom, których już tak naprawdę nie czuła. Nogi jak z waty groziły, że się pod nią ugną, przy następnym kroku.
Ten strach był irracjonalny. Czego się bała? Czemu pędziła na oślep, nie przejmując się gałęziami smagającymi ją po twarzy?
Wypadła z lasu. Biegła teraz dróżką tak wąską, że mieściła się tam najwyżej jedna osoba. Czuła wyziewy unoszące się z bagien, widniejących po obu jej stronach. Trzciny sterczały sztywno niczym kolce u niemożliwie wielkiego zwierza. Część z nich, była już przydeptana do ziemi i pokruszona, a inne zdawały się wyciągać swoje tkanki w stronę ścieżki, jakby chciały schwytać przechodniów. Falowały i pochylały się, jeszcze niżej przy najlżejszym podmuchu wiatru.
Jej stopy odrywały się od mokrej ziemi z obrzydliwymi mlaśnięciami. Miała wrażenie, że jeśli na chwilę stanie, to moczary wciągną i pogrzebią ją żywcem, tak jak wessały jej buty. Biegła boso, słaniając się na nogach. Kątem oka dostrzegła ruch. Coś białego śmignęło koło jej nóg. Nie chciała wiedzieć co to - przecież to był jej koszmar, osobisty dręczyciel niepozwalający się wyspać. Coś chwyciło ją za kostkę. Z rozpędu próbowała wyrwać stopę i postawić kolejny krok. Gdy jej się nie udało, upadła w błoto. Uniosła twarz, zanim brud dostał się do oczu, ust i nosa. Spojrzała w martwe oczy, osadzone głęboko na bladych, jakby rozmoczonych twarzach. Papierowo białe, przeźroczyste najbardziej jak mogła być skóra, ręce wciskały ją w ziemię. Kończyny zdawały się nie mieć konkretnych właścicieli spośród okropnych stworów. Traciła oddech wpychana w ziemię.

Obudziła się oblana zimnym potem. Drżała jak w febrze. Podniosła do oczu trzęsące się ręce, na których błyszczał pot.
-Wszystko w porządku?- zapytał znajomy głos z ciemności. Nie była w stanie skupić się na jego słowach. Niejasno stwierdziła, że nie powinien być w jej pokoju nocą, nie wtedy gdy była niczego nieświadoma i bezbronna jeszcze bardziej niż w dzień.
-Tak, jasne- odpowiedziała, starając się by zabrzmiało to bezosobowo. Próbowała uspokoić oddech.
Wyplątała się z rozgrzanej pościeli. Otwarła okno, nie przejmując się temperaturą panującą na dworze. W lecie powinno być ciepło. Wystawiła twarz na zewnątrz. Nie docierało do niej, że to przejmujący chłód, który nie powinien tam czyhać, sprawia, że się uspokaja, wraca do rzeczywistości. Nerwowym ruchem sięgnęła po telefon komórkowy, leżący jak zawsze koło jej poduszki. Zerknęła na wyświetlacz. Trzecia w nocy. Powinna spać, odreagowywać stresy dnia, które sprowadził na nią ten niewychowany wampir.
James patrzył na nią z wyczekiwaniem, jakby nie był pewny czy nie skoczy i nie rozpłaszczy się na chodniku pokrytym warstwą białego puchu.
-Nie wyglądasz tak dobrze, jak twierdzisz, że się czujesz- powiedział poważnie czarnowłosy. Próbował wydobyć z niej jakąkolwiek reakcję, coś co sprawiłoby, że dom poruszałby się i oddychał tak jak w nocy, kiedy spała i nie miała nad tym kontroli.
-To i tak nie twoja sprawa- burknęła z irytacją. Dopiero zaczynała zauważać, że w czerwcu spadł śnieg. Trzęsła się teraz z zimna, a nie ze zdenerwowania.
-Jednak moja, cholerna sprawa. Spójrz na mnie- rozkazał James ponurym, złowrogim tonem. Czuć było od niego jakąś determinacje wobec braku wyboru.
Nie odwróciła się w jego stronę. Milczała. Czy wiedział, że gdyby skoczyła, wpadłaby co najwyżej w zaspę? Czy próbowałby ją złapać? Nie wiedziała. A teraz chciała, by powiedział sakramentalne ,,dobranoc” i poszedł do siebie. Nie zrobił tego.
Poczuła dotyk na ramieniu.
-Puść mnie.- Beznamiętne słowa wydobyły się z jej ust.
-Spójrz na mnie- powtórzył.
-Puść mnie!- warknęła z naciskiem na jedyne dwa słowa, jakie wypowiedziała.- Po prostu! Za trudne?!
-Nie. Czy spojrzenie na mnie tak wiele kosztuje?
- Oczywiście, że nie. Ale co jeśli ja nie chcę cię widzieć?- zapytała. Odwróciła się w jego stronę. Dzieliło ich najwyżej pół metra, a ona czuła, że narusza jej prywatną przestrzeń.- Odsuń się ode mnie.
-A teraz ja nie chcę- powiedział uśmiechając się szeroko. Patrzył jej prosto w oczy. Widział jak źrenice obramowane ciemnoszarymi tęczówkami rozszerzają się w przerażeniu, gdy poczuła, że wtargnął do jej umysłu.
-Nie!- Rozpaczliwy krzyk, zagłuszył wszelkie inne myśli. Samo jego wydobycie się z jej gardła, było tak trudne, że nie zdołał znaleźć nic innego.
Bezwolny strach. Jak cielę zaciągnięte na rzeź. Wreszcie zobaczył to, co tak pieczołowicie ukrywała przed sobą samą i światem- wszechogarniający strach. Jedno słowo powtarzane w nieskończoność, wypełniające każdą wolną przestrzeń jej umysłu, czmychające pod mentalne szafy i błyskające przestraszonymi ślepiami widniejącymi w ciemności, gdy tylko coś się poruszało.
Trzęsła się niczym liść na wietrze, powstrzymywała przerażony wrzask, który na pewno wydobyłby się z jej ust, wraz ze szlochem, gdyby tylko na chwilę straciła kontrolę. Coś okropnego, tak słaba i żałosna.
-Widzisz mnie?- zapytał trzymając ją za ramiona.
-Widzę.- Musiała tak odpowiedzieć, bo bez względu na to, jakie komunikaty dostawało jej ciało od mózgu, teraz podążało bezwolnie za jego wolą.- Nie chcę cię widzieć!- usta poruszyły się bezgłośnie według resztek jej woli.
-Przestań się szarpać- warknął James czując już łatwe zwycięstwo.
-To nie jest metoda, cokolwiek chcesz osiągnąć- wydusiła z siebie czarnowłosa, walcząc ze ściśniętym gardłem i siłą której nie mogła na dalszą metę zwalczyć.
-Może.
Nie chciał być pewien tego co robił, nie chciał być w tej chwili sobą, nie wtedy gdy czuł przy sobie nie tylko jej ciało, ale także mentalność, która musiała przypominać szarpiące się zwierzę oplecione siatką. Albo potwora, którego macki na zmianę próbowały wydostać się przez szczeliny, to przeciąć sznury.
-A teraz się uśmiechnij- rozkazał wampir i zmusił się by spojrzeć na jej twarz. To było konieczne. Ale gdy tylko zobaczył niezdrowo błyszczące szare oczy na spoconej twarzy, chciał się cofnąć. Tak bardzo przypominała jego samego w wielu chwilach, gdy przegrywał.
Cofnął się dopiero gdy go odepchnęła. Nie był pewien jak to się stało. Był przecież silniejszy i to o wiele.
-Puść mnie, zostaw i idź stąd!- rozpaczliwy wrzask ogłuszył an chwilę ich oboje. Dziewczyna opierała się o parapet i zerkała za otwarte okno, jakby sądziła że może nim uciec.
Chwycił ją ponownie za ramiona i uniósł. Zawisła w powietrzy dyndając bezwładnie nogami.
-Spójrz na mnie- wycedził z narastającą wściekłością. Czy nie mógł zrobić czegoś tak prostego?!
-Kim ty jesteś?!- Ona też krzyczała. Oczy skrzyły się jaskrawym fioletem.
James rozluźnił trochę uchwyt - bał się, że połamie jej kości.
Nie spodziewał się, że kopnie go w brzuch, a sama wyleci przez okno. Nie krzyczała, jedynie spojrzała na niego w ten charakterystyczny sposób, który sprawiał, że człowiekowi cierpła skóra na karku.
Skoczył, zanim zdążyła się zabić, zanim choćby zbliżyła się do ziemi. Pochwycił ją na wysokości okna na parterze. Uderzył plecami w beton pokryty śniegiem. Żałował tylko, że warstwa białego puchu nie była ubita i na niewiele się zdała. Bolały go całe plecy. Wiedział, że wszystko zaraz się zagoi, jednak nie umiał się pozbyć ludzkich przekonań. Wciąż bał się, że skręcił sobie kark.
Cathe nadal próbowała się wyrwać z jego ramion, chociaż przez chwilę, nie była pewna czy nie chce jej uratować z czysto przyjaznych pobudek. Albo bardziej romantycznych.
Spojrzał na nią jak na najcenniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek posiadał...
...a potem przekręcił ją tak, by była twarzą do niego. Pocałował ja wbijając uporczywie wzrok wprost w jej źrenice. ,,Po prostu na mnie spójrz. To ostatnia rzecz o jaką poproszę. Nie będę musiał więcej...”. Dopiero po chwili zobaczył, że jej oczy zachodzą mgłą. Oddała pocałunek, już całkowicie zahipnotyzowana.
-A teraz chodźmy do domu. Zimno mi, tobie na pewno też- powiedziała odrywając się od niego. Brzmiała pusto i nieswojo, jakby ktoś wydrążył ją od środka. Uśmiechnęła się sztucznie, jak lalka barbie. Jakby ktoś wypruł z niej osobowość. Chociaż słowa można by nawet uznać za jej własne.
-Ależ oczywiście- zgodził się w osłupieniu James. Nie takiego efektu się spodziewał. Myślał, że raczej rzuci się mu na szyję i zacznie szeptać, że go kocha.
Widocznie nie znalazłby w niej ani odrobiny takich uczuć.
Chwycił ją za rękę i pomógł wstać. Chwycił ją, przytulił do torsu i skoczył przez wciąż otwarte okno do domu. Wyglądało to jakby ktoś cofał film, tyle, że oni ani przez chwilę nie byli martwi.
Nie przez tą chwilę, zamruczał jakiś złośliwy głosik w głowie Jamesa. Tak, on już miał przyjemność być zimny i nieżywy. Piękniejszy, lepszy niż za życia. Sztywny i nieumarły. Tak jak teraz. Czy wciąż był trupem? Nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad istotą wampirów, nad tym, czy wciąż można ich porównać do ludzi. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że może po prostu są zombie.
-Dobranoc- powiedziała cicho Cathe. A idź i nie wracaj! To ciało już nie było jej. Czuła się jak w obcym domu, schowana w zakamarkach swojej mentalności, popryskanej różowym lukrem i sprejem do toalet.
James kiwnął głową z jakimś dziwnym odczuciem. Wyszeptał ,,Śpij dobrze, Cathe” i ruszył w stronę drzwi. Białe zasłony powiewały melancholijnie, jakby chciały się wedrzeć do środka, wraz z zimnym powietrzem.
-Odwróć się- warknęła.
-Kiedy wreszcie się poddasz?!- wrzasnął z histerią w głosie. Jak to się działa, że niczym w jakiejś telenoweli, wciąż, na przemian opierała się i ulegała mu?!
-Nigdy, James. Idź spać. Idź i nigdy, do cholery nie wracaj. Nie hipnotyzuj mnie, nie przytulaj mnie, i przede wszystkim NIGDY mnie nie całuj. Najlepiej się stąd wynieś jeszcze dziś. Jeszcze przed świtem, dopóki mogę pomyśleć, że byłeś jedynie niemiłym snem- cedziła czarnowłosa przez zęby, tłumiąc lodowatą furię.
-,,Idź i nie wracaj”, to to chciałaś powiedzieć.
-Na pewno nie sakramentalne dobranoc, plastikowej lalki.- Jakby czytała mu w myślach.
-A powinnaś!!! A powinnaś już dawno! Czy wiesz co mogę z tobą zrobić?! Czy wiesz jak możesz skończyć?!- Głos Jamesa wypełnił pomieszczenie i wydarł się na zewnątrz.
-Mógłbyś mnie zabić. A teraz idź.
-Zamknij się- powiedział James. Proste dwa słowa, powinna zrozumieć.
-Zrób to, no dalej!- warknęła Cathe, zaciskając zęby.- Nienawidzisz mnie, nienawidzisz przebywać w tym domu, a jeszcze bardziej nienawidzisz udawać miłego i charyzmatycznego!
-Zamknij się- powtórzył wampir niepokojąco niskim głosem.
-Dobranoc. Idź i odreaguj na jakichś biednych, ciepłokrwistych ludziach. Wstrętne truchło!
-Najlepiej, gdybym nie wrócił, prawda?- zapytał, odwracając się po raz ostatni. Drzwi trzasnęły cicho w momencie, gdy on był już poza budynkiem.
Beznamiętnie spojrzał przed siebie, starając się stłumić rosnącą wściekłość. Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści aż strzyknęły kości. Mógłby ją zgnieść. Mógłby rozpieprzyć ten dom w drobny pył. Rozsiałby jej prochy nad przeklętymi gruzami. Nienawidził w tej chwili bardziej niż potrafił ogarnąć. Ruszył przed siebie, czując, że zaraz zrobi coś głupiego. Na przykład wróci tam i ją zamorduje. Miło by było, pomyślał z mimowolnym uśmiechem.
* * *
Cichy odgłos kroków dal się słyszeć w lesie pełnym starych, omszałych drzew. Pomiędzy wyciągniętymi ku niebu konarami prześwitywało światło księżyca. Było wystarczająco jasne, by Daria mogła cokolwiek widzieć. Nie przeszkadzało jej to, że jest na odludziu, że jest noc, że może jej się cokolwiek stać. Czuła się jak w domu.
Podobał jej się zapach mchu, liści i żywicy. Gdyby ktoś stworzył takie perfumy, na pewno by je kupiła. A tutaj zapach tego wszystkiego unosił się w powietrzu.
W tej chwili najbardziej chciałaby zatrzymać czas na zawsze. Zapomniałaby o tym, że tak naprawdę dom jest dla niej tylko brudnym budynkiem, w którym dostanie kolejne cięgi od ojca za nieistniejące przewinienia.
* * *
Gdyby ktoś wszedł do tego pomieszczenia, to już przy progu poczułby się gorzej niż klaustrofobik w windzie. Ciemność, która zdawała się lepić do przedmiotów, oklejać je czarnym futrem, była rozjaśniana jedynie oleistym blaskiem kilku świec. Płomienie tańczyły na knotach, jakby i one chciały uciec z tego miejsca, przygniatane jakimś niewidzialnym ciężarem, duszone, mimo tego, że w pomieszczeniu było mnóstwo tlenu, nawet jeśli mdły zapach wosku kazał myśleć inaczej. Dwie przebywające tam osoby zdawały się nie odczuwać atmosfery miejsca. Ciemne płaszcze nie były nawet wilgotne, mimo gorąca, nie było słychać oddechów, ani jakichkolwiek odgłosów. Z zewnątrz wyglądało to tak, jakby rozmawiali nie wydając żadnego dźwięku, zaledwie poruszając ustami. Ich oczy, jedne z tych złowrogich, wiecznie rozżarzonych jak w gorączce, mieli w sobie utkwione. Mogliby mordować takim wzrokiem.
Nie zwracali uwagi na narastający szum, na szyby tłukące się o ramy przy niesłyszalnych drganiach, na trzeszczenie drewnianych desek, z których zbudowany był ten domek, ta jedna, jedyna izba wystająca pół metra ponad grunt z czterema pomarańczowymi dyniami wydrążonymi jak na Halloween, z wyciętymi spiralami i piórami. Owalne oczy straszyły przechodniów swoją pustką. Stare drzewa zdawały się wciskać budowlę w ziemię, próbować ją ukryć pod swoimi ciężkimi konarami i płaszczem liści, które zawsze zdawały się ciemniejsze niż reszta drzew, jakby ktoś je osmalił.
Mężczyzn poruszył szybciej wargami, artykułując bezgłośne słowa.
- Widzę ją- powiedział. A przynajmniej tak to powinno zabrzmieć.
Kobieta wwierciła w niego jeszcze ciekawsze spojrzenie naznaczone rozszerzonymi źrenicami.
Gęste smugi białego dymu zdawały się cieknąc w czarnych kłębów ciemności, zupełnie jakby ktoś rozlał białą farbę na obrazie, który od dawna wisi ukończony na sztalugach.
- Zobacz wyraźniej- drżące wargi ułożyły się w te słowa, odsłaniając na chwilę zęby.
- Widzę karty, planszę do szachów. Szukamy królowej. Upadła i złamana. Wściekłą. Zrujnowane zamki, spalone asy i jokery. Pionki. Ruiny. Rozżarzony piasek. Wszechogarniający chłód i pustynię. Lodowe skały, płomienie- opowiadał mężczyzna, wciąż nie wydając z siebie dźwięku.
- Zobacz jej twarz, zobacz jej oczy...
- Samotna. Szafirowy.
- A teraz się obudź, Aronie- rudowłosa położyła dłonie na jego ramionach, a on błysnął białkami i wykrzywił twarz.
Rysy układające się w zawijasy, nieznane słowa, pokryły tafle szyby, zupełnie tak jakby rzeźbił w niej niewidzialny artysta. Przekształciły się w bruzdy, a po chwili szkło rozleciało się i wpadło do pomieszczenia, niszcząc misterne ornamenty.
- Znamy ją?- odezwała się ruda, już artykułując dźwięki. Dziwna oleista atmosfera zaczęła się ulatniać.
- Nie, raczej nie, ale sądzę, że jest w zasięgu ręki. Agato?
- Tak?
- Powinnaś kogoś wysłać, powiedzieć, że mamy elementy- wyjaśnił cicho mężczyzna.
- Nie, Aronie. To ty masz odpowiednie elementy. Zapominasz, że to ty doświadczasz połączenia, to ty, to widzisz. Nie ja. Więc dlaczego uważasz, że to ja powinnam to zrobić?- zainteresowała się ruda. Mówiła obojętnym, bezosobowym tonem, bez jakiegokolwiek nacisku emocjonalnego.
- Tylko jedno zdanie.
- Jedyne jakie wypowiem- stwierdziła. Uniosła dłoń do ust. Czarne nici wysunęły się spod paznokci, by zasznurować wargi.
- Powiedz, że jest blisko, w zasięgu ręki- polecił zakapturzony.
Agata kiwnęła głową, po czym w milczeniu wstała i wyszła zadeptując resztki dźwięków.
Po jakimś czasie żółte świece zgasły, a mężczyzna nadal pozostawał nieruchomy. Mrok pożerał kolejne elementy otoczenia, niczym wielki potwór, połykający rzeczywistość ofiar, gdy te znikają w jego gardle.
Cisze pyknięcie obwieściło wciśniecie izdebki pod ziemię i przyciśnięcie jej przez napierające drzewa. Dobranoc, szepnął prosto pomiędzy myśli Agaty, której zasznurowane usta nie pozwoliły na wydanie żadnego dźwięku. Wyplułaby jak obrzydliwy smak po zjedzeniu przeterminowanego sera. Nic nie wyplujesz, aż do końca, więc powiedz to tak szybko jak umiesz bez słów.
* * *

-O! Śniadanie!- ucieszył się James, pojawiając się na dole niemal znikąd.
-Nie dla ciebie- burknęła Cathe, mieszając pokaźną porcję jajecznicy z nowo odkrytą zawziętością. Wspomnienia z nocy nie dawały jej spokoju. Prawie mu się udało zrobić z niej swoją kukiełkę. A ona nie miała możliwości wyrzucić go z domu. Wiedziała o tym. A także o 'misji' Jamesa, chociaż nie miała pojęcia skąd.- Idź sobie znaleźć jakieś Rh plus.
-Jajecznica też jest smaczna- bąknął wpatrując się maślanymi oczami w patelnię.
-Możesz sobie usmażyć- zaproponowała.
-A tej nie dostanę?- Wampir spojrzał na nią błagalnie.
-Nie licz na to- zgasiła go Cathe z uśmiechem na ustach.
-Mam cię prosić?
-Wymyśl coś, czego jeszcze nie było. Wiesz, twórcze myślenie- odparła z ironią.
-Ale ona musi być pyszna!- zawołał.
-I dla tego ją zjem- stwierdziła.- Sama- dodała z naciskiem czarnowłosa i zabrała talerz do salonu.
James zrobił proszącą minę i podążył za nią wzrokiem skrzywdzonej niewinności.
-Nie patrz tak na mnie i usmaż sobie!- krzyknęła maskując rozbawienie irytacją i porcją jajecznicy w ustach.
-Jesteś okrutna- wymamrotał niezadowolony chłopak.
-Oczywiście, że tak. Nie wiedziałeś?
Zrobiła mu miejsce na kanapie. Usiadł koło niej i i sięgnął po pilota do telewizora. Wyjęła mu go z ręki.
-Nie- zaprotestowała.- Porozmawiajmy- zaproponowała niepewnie.
-O czym?
-O tobie. Przywlokłeś się tu z trzema kartkami zapisków na mój temat, a ja wciąż nic o tobie nie wiem- zauważyła Cathe wpatrując się w żółto-białą breję na talerzu.
-Wkopałem się? Jak? Kiedy?- zdziwił się chłopak.
-Wypadły ci ze spodni jeszcze pierwszego dnia. Nie musisz przecież zauważać takich rzeczy, prawda?
Kłamała, musiała kłamać. Jak inaczej dowiedziałaby się o notatkach kuzynki?
-Możliwe- mruknął zdawkowo.- Co chcesz wiedzieć?
-Najchętniej nic być mi nie mówił, prawda?
-Prawda- zgodził się obojętnie i nastroszył krótkie włosy, które jednak odrastały.
-Opowiedz mi, jak w ogóle doszło do tego, że się u mnie znalazłeś.
-Mam brata sadystę. Taki milusi wilkołak. Na pewno chciałabyś poznać. Uzupełnilibyście luki w kunszcie dręczenia słabszych.
-Przestań. To nie jest odpowiedź.
-To jej fundament- rzucił James z prychnięciem.- Zaatakował mnie. Właściwie bez powodu. Sądzę, że nawet liczył na moją śmierć. Więzy rodzinne już nie znaczą tyle co kiedyś, nawet u nas.
-U nas?- powtórzyła czarnowłosa jak echo.
-W rodzinach istot nocy. W całym tym świecie. To wszystko jest pokręcone i nieodpowiednie.
-Dla kogo nieodpowiednie? Nie cenzuruj wypowiedzi, James. To nie jest coś, gdzie można wstawić tabliczkę osiemnaście plus i mieć spokój.
-Nawet przez chwilę tak nie pomyślałem. To jest nieodpowiednie dla wszystkich. Dla mnie, dla nich... Jest kilka gatunków. Wampiry, wilkołaki, paranormalni i pewnie kilka innych. Ukrywają się. Z rzadka słyszy się o upadłych. Ale jakoś nie ma świadków., przynajmniej nie wśród żywych...
-Tekst jak z horroru. Twój brat, wilkołak. Chciałabym wiedzieć coś więcej.
-Nazywa się Jared. Nazwisko takie samo jak moje. Jesteśmy bliźniakami, podobnymi. Jest silny. Sadysta do kwadratu. Nienawidzi mnie i Bóg wie, czego jeszcze. Pewnie całego świata.
-Nie umiem go sobie wyobrazić, wiesz? Zupełnie jakbyś wyciągnął go z zupełnie innej bajki.- stwierdziła Cathe. Rzeczywiście tak to odczuwała. Jakby to była jakaś nierzeczywista postać, którą chłopak wymyślił na swój użytek. Pewnie dla kontrastu, by pomyślała, jaki to on jest miły i łagodny w porównaniu z bratem.
-To jest inna bajka. Chociaż raczej ten horror, który ci się z tym kojarzy. Zresztą, czego innego się spodziewałaś?
-Czegoś więcej, czegoś, czego naprawdę można się bać. Tak pomyślałam, gdy przyszedłeś w takim stanie. Tymczasem mam jakąś tam namiastkę zawiłości rodzinnych na innym formacie.
-Większym? Mniejszym?
-Po prostu innym. Wiesz, zielona i żółta kartka. Może fioletowa, by nie były podobne. Taki tak przykład.
-Chcesz zapytać o coś jeszcze- zauważył wampir obojętnie.
-O mnóstwo rzeczy. Ale najbardziej chciałabym byś to po kolei wyłuszczył. To, że nie mam problemów z uwierzeniem w to wszystko, powinno ci sporo ułatwić.
-Dostałaś niezbity dowód.- Musnął wciąż niezagojoną rankę na jej szyi. Była mała, jednak wciąż widoczna.- Mógłbym ci opowiedzieć o paranormalnych. Wszyscy z na się ich boją. Mają coś więcej niż siła. To w pewnym sensie ludzie. Mogą żyć i umierać. Umieją kształtować i zabijać. To jest tak, jakby władali rzeczywistością. Rzucają ją przeciw tobie, kiedy najmniej się tego spodziewasz. I to nie jest miłe. Potrafią deformować wszystko co się da- przedmioty, sny, ciało. Swoje także. Tworzą z niczego. Rzucają ludźmi i istotami nocy jakby nic nie ważyli, nie dotykając ich, wysadzają budynki w powietrze z użyciem jedynie woli i mocy.- W jego głosie pobrzmiewał szacunek i strach. Nawet jeśli to było wciąż coś odległego. Wielu z nich już dawno wybito.
-Obszerniej niż wcześniej- pochwaliła.- Czym jest moc?
-Energią, życiem, częścią materii, rzeczywistością.
-To tak wiele oznacza...
-...że brzmi, jakby nikt tego nie pojmował. Ale niektórzy rozumieją i walczą tym niezrozumiałym orężem przeciw nam.
-Może tylko się bronią- zasugerowała Cathe.
-Może. Ale więcej z nas nie żyje. Setki na jednego wyeliminowanego. Już nie ma słabszych jednostek tak jak kiedyś- twierdził ze złowrogą miną James.- Teraz oni wszyscy są w stanie zmieść bunkry w powierzchni ziemi, spod niej.
-To wszystko jest waszą winą. Czy nie zabraliście im tego, co hamuje ewolucję? Braku przeszkód? To oczywiste, że musieli stać się silniejsi, jeśli nie mieli wyboru, wszędzie czyhała na nich śmierć i zniszczenie.
-To oni je siali!- krzyknął James zgrzytając zębami. Kły wyglądały przy tym upiornie. Błyskał złowrogo charakterystycznie ciemnymi, jaśniejącymi oczami.
-Wierzysz temu? Czy choć przez chwilę się nad nimi zastanowiłeś?
-Zbyt długo. Ale ty tego nie zrozumiesz, nie z ludzkiej, odległej perspektywy.
-To się nazywa subiektywizm.
-A wiesz od czego zależy punkt widzenia? Od punktu siedzenia. Znane i głupie, ale w pełni oddaje sytuację. Powiedzmy, że siedzisz z tyłu, a obraz zasłaniają ci miliony gapiów, niewiele słyszysz, a żadne niebezpieczeństwo do ciebie nie dociera.
-To sprawia, że niczego nie wyolbrzymię- powiedziała Cathe spokojnie. Ignorowała jego nieuzasadniony gniew.
-Nie rozumiesz!- Pałał rządzą zemsty za nieznanych poległych w walce o potęgę.- Ty też jesteś paranormalną! Jak mogłabyś choć przez chwilę próbować zrozumieć, jakie siejecie zniszczenie?!- krzyczał.
Nie odpowiedziała, tylko patrzyła na niego spokojnym, bezosobowym wzrokiem. Nie przyjmowała rzeczywistości, obserwowała ją i rozumiała, ale tylko tyle. Ludzie dawno zabili w niej delikatność.
James uspokajał się powoli. Potem nagle wstał i wyszedł, trzaskając drzwiami.
-Głupek- powiedziała Cathe głośno. Chciała by usłyszał.
Podniosła się z kanapy i szybko włożyła buty. Wyszła za nim. Wciąż widziała jego sylwetkę, ciemniejszą na tle białego śniegu.
Odpowiedz
#5
Te przerwy między akapitami powstały samoistnie, więc wypraszam sobie, jeśli ktoś zechce się przyczepić...


ROZDZIAŁ CZWARTY

Pomieszczenie robiło wrażenie ciemnego i przytulnego, szczególnie kiedy na dworze panował mróz. Przez wysokie okna można było obserwować ulicę, nie będąc widzianym. Płomyki świec drgały i odbijały się w oczach gości restauracji. Wygodne, trochę staromodne, czerwone sofy ustawione były w oddzielne grupy. Goście rozsiadali się na nich i rozmawiali ze sobą co jakiś czas grzebiąc w zamówionych potrawach. Można by pomyśleć, że są niedobre, ale tak naprawdę, to bywalcy nie musieli jeść, a przynajmniej nie tego typu produktów.

Jared pomyślał, że mógłby tak siedzieć całymi godzinami, słuchając piosenki Deep Purple: Demon's eye. Gdyby tylko rozmówca przestał zrzędzić. Słyszał doskonale każde drgnięcie struny głosowej tłustego jegomościa. Chłopak rozsiadł się wygodniej na czerwonej kanapie i zerknął na ulicę zasypaną białym puchem. Koło drzwi był on już wydeptany.

Przyszedł tu na polecenie swojego pracodawcy. Miał pilnować Dariusza. No, nie tyle pilnować, co strzec. A samo miejsce było na tyle urokliwe, że czuł się mniej znudzony niż zwykle w takich sytuacjach. Zerknął na blondyna, który symulował zainteresowanie rozmową. Może nawet naprawdę go ciekawiły słowa mężczyzny. Nie jego sprawa.

-Długo jeszcze?- zapytał mrużąc oczy. Zorientował się po kłopotliwym milczeniu, że przerwał grubasowi. Nie przejął się, a kiedy usłyszał jak tamten zasysa powietrze w irytacji, poczuł złośliwą satysfakcję.

-Chyba nie, Jared. Jeszcze chwila. Zajmij się czymś, zjedz to, co zamówiłeś, albo zrób coś innego. Nie musisz nas słuchać- uspokoił go jasnowłosy, uśmiechając się przyjaźnie.

Wilkołak poczuł mimowolnie, że się skrzywił. Nie jego problem. Zerknął na swój talerz. Już nawet nie pamiętał co zamówił, ale pachniało całkiem nieźle. Makaron z jakimś sosem i pieczarkami. Potrawa była rozgrzebana. Nadal nie chciało mu się jeść. Był wciąż napchany po ostatniej ofierze. Jak ona się nazywała? Janine... Głupiutka i ufna. Teraz w mieszkaniu kilka ulic dalej siedziała kolejna, czatując z jakimś nieznajomym, co rozpoznawał po chichotach i przyspieszonym oddechu dziewczyny. Słyszał to tam, gdzie siedział, bez najmniejszego wysiłku.

Jego przekleństwo. Dusiło go. Darł się w środku, zagłuszając swoje własne myśli. Chciałby paść na podłogę, łapiąc się za głowę i krzyczeć na tyle głośno, by nie słyszeć już niczego poza dudniącym dźwiękiem. Jego oczy zalśniły przez chwilę.

Niebezpiecznie. Blondyn dostrzegł to. Nagłe napięcie mięśni było wyraźnie widoczne. Spostrzegł też natychmiastową reakcję na nagły ruch. Jared znieruchomiał gotowy coś zrobić. Coś zabić, zaatakować, unieruchomić. Może właśnie w tej kolejności.

-Pośpiesz się - warknął czarnowłosy. W końcu od odpowiedzi Dariusa nie minęło znów aż tak dużo czasu, by wypadło to dziwnie.

-Oczywiście - mężczyzna spiął się jeszcze bardziej.- Panie Smell, prosiłbym o podjęcie szybkiej decyzji.

Wargi grubego zacisnęły się w wąską linię.

-To nie jest coś, co od pana zależy- warknął.

-Ależ oczywiście, że nie ode mnie. Od nas obu. Problem jednak polega na tym, że pan zwleka. A oboje wiemy, że zależy panu na podpisaniu tego kontraktu.

-Płatny morderca na tydzień, tak?- parsknął. Zaśmiał się, głośno.- Wasza... organizacja... Nie wydaje się być ani tak prestiżowa, ani skuteczna, by nalegać i szantażować, w dodatku przy tej cenie!

Jaredowi zjeżyły się włoski na karku.

-Ucisz się- warknął wbijając w grubego złowrogie spojrzenie.

-Jared, proszę cię, wyjdź...

-Zamknij się, Darius- burknął chłopak. Odepchnął go, zwalając na podłogę. Nie zależało mu na takim efekcie. To się po prostu stało.

Stolik runął na podłogę. Drewno popękało i spłaszczyło się dziwnie w miejscu, za które chwycił. Dzika wściekłość zasłoniła mu na chwilę pole widzenia. Nie wiedział skąd się wzięła. Mógłby kogoś zabić. Słyszał denerwująco głośny brzęk zastawy tłukącej się o elegancką, kamienną posadzkę.

Wszędzie przerażone twarze, zwężone źrenice. Układały się jak w tunelu, z którego nie było wyjścia. Noże - mieli broń, mogli jej użyć przeciwko niemu.

Chciał wrzeszczeć, gdy z jego ust wydobywał się zwierzęcy warkot. Ciemne włosy stawały dęba. Dzikie emocje kotłowały się w nim. Nie radził sobie z dziką wściekłością, bólem i jakąś pustką.

Jak zawsze.

-Jared- cichy proszący głos przebił się przez przerażenie, które wyczuwał od tej ludzkiej ściany.

Musiał się przez nią przebić.

Uciec przed tym wszystkim, chodzi tylko o to...

Gdyby miał wybrać odpowiednią sytuację, na taką akcję, nie wybrałby żadnej. Gapiłby się głucho w czasoprzestrzeń, zapominając o jakimkolwiek sensie pytania. To się działo teraz.

-Jared- znajomy, miękki głos Dariusa po raz kolejny stara się do niego dotrzeć. Jared gubił już osoby. Na pierwszy plan przebijały się zbyt intensywne doznania. Poczuł rękę na ramieniu. Strzepnął ją z głośniejszym warknięciem i obrócił się nagle. Dźwięk, który wydawał przeszedł w ryk. Nie zdawał sobie sprawy, że pokazuje zęby. Ostre i idealnie białe. Nie tak jak wampirze, nie miał dwóch kłów.

Cała jego szczęka się z nich składała.

-Proszę, Jared, opanuj się, wyjdź na świeże powietrze...

Blada dłoń zacisnęła się na ramieniu i cisnęła ciałem przez cale pomieszczenie. Głośny dźwięk tłuczonego szkła zwrócił jego uwagę. Głośny jęk. Coś wbiło się w jego żebra. Bolało. Krew, ciepła i lepka. Wyczuł jej zapach. Była jego. Tym razem. Wywinął mocniej wargi, ukazując różowe dziąsła. Twarz była skrzywiona. Zupełnie nie przypominał siebie. Postawa osoby gotowej do ataku.

Osoby? Był już bardziej zwierzęciem.

Głuche uderzenia ciał o posadzkę. Krzyki i jęki.

Kiedy się zamkną?

Słyszał już tylko ciszę, gdy jakby w spowolnionym tempie, osuwał się na podłogę. Kości stuknęły o kamień. Czuł wszędzie krew, zapach misa i zaczynających już proces rozkładu trupów. Czarna mgła zasnuła mu oczy. Przyciskał rękę do żeber, które ktoś mu zranił. Posoka ciekła między palcami.

Bardzo powoli podłożył ręce pod głowę. Jakby chciał zasnąć. Przynajmniej na chwilę, dopóki nie oprzytomnieje... Mógł. Wreszcie było cicho.

*

Nie mogła go zgubić. Nie wiedziała skąd u niej to przeświadczenie, jednak wiedziała, że coś w tym jest. Na początku, by nie zniknął jej z horyzontu, wystarczyło, by szybko szła. Potem biegła sprintem na granicy swoich możliwości. Z daleka widziała, że wampir jedynie przyśpieszył kroku. Nie pozwalał jej się do siebie zbliżyć, ale też nie próbował jej zgubić.

Cieszyła się, że w ostatnim momencie wzięła kurtkę. Było naprawdę zimno. Białe płatki śniegu osiadały na jej czarnych włosach, zalepiały oczy. Drżała kiedy wiatr zawiał mocniej.

W pewnym momencie zniknął. Tak po prostu- puf, wyparował. A potem ktoś wepchnął ją do zaułka i uniósł za ramiona. Została wepchnięta na klapę śmietnika, obrzydliwie klejącą i śmierdzącą.

-Przestaniesz w końcu mnie śledzić? Ciągniesz się za mną niczym ogon- warknął przybliżając do niej twarz. Kły były doskonale przy lekko wywiniętych wargach.

-Nie przestanę- burknęła. Poruszyła się, by zejść z kontenera.

-Nie ruszaj się- warknął. Nie posłuchała.- Nie. Ruszaj. Się- wycedził oddzielając od siebie widocznie słowa. Miał już serdecznie dość towarzystwa dziewczyny.

Znieruchomiała. Ciskała błyskawice oczami. Takie spojrzenie mogłoby mordować.

-A teraz mi powiedz, po co za mną szłaś?- warknął wampir nieprzyjemnym głosem.

-A po co się za kimś idzie?- zapytała ironicznie, unosząc brwi w parodii zdumienia.

-Oboje doskonale wiemy, po co.

-To skąd się wzięła ta rozmowa?- zapytała ze złośliwym uśmiechem- Czerpiesz satysfakcję z dręczenia ludzi? A może masz jakiś chory cel?

-Nie jesteś człowiekiem. Mogę cię męczyć do woli.

-Dupek- wyzwała go, pogardliwie wydymając wargi.

Uśmiechnął się.

-O co ci chodzi? Teraz robisz za biedną i pokrzywdzoną, a za chwilę będziesz mnie zrównywać z ziemią. To takie dziwne. Masz skoki nastrojów jakbyś była co najmniej w ciąży. Ach, wy kobiety...- wydal przeciągłe westchnienie naznaczone wyraźną złośliwością.

-Za to nas kochacie, nieprawdaż?- zadrwiła.

-Pozostawmy to bez komentarza, bo jeszcze źle się to dla mnie skończy...

-Na pewno.

-...jednakże, nadal chciałbym wiedzieć, po co za mną szłaś, albo raczej biegłaś, przekraczając granice prędkości dozwolone na tej ulicy- kontynuował James jakby nigdy mu nie przerwała.

-Mógłbyś przestać?- zapytała.

-Ależ ja nic nie robię! Jedynie z tobą rozmawiam. Jeszcze niedawno miałaś na to ochotę, czyżbyś zmieniła zdanie?

-Jesteś pewien, że to rozmowa?- Uniosła brwi.

-Nie, to wstrętna i złośliwa wymiana zdań, którą zapoczątkowałaś, i która będzie trwać wiecznie- oświadczył uroczyście.

-Doskonale to ująłeś, z jedynie małą pomyłką. To nie będzie trwało wiecznie.- Mówiła jasno i dobitnie, jakby nie do końca wierzyła, że ją rozumie.

-Szukasz zwady?- warknął.

-Już znalazłam- odgryzła się.- Stoi ona przede mną w czarnych jeansach i ze wściekłą miną, przy czym szczerzy nadmiar uzębienia- oświadczyła potrząsając włosami. Wyleciały z nich pojedyncze płatki śniegu i kilka kropel wody.

-Zachowujesz się bez sensu, kiedy wreszcie dorośniesz?

-Nigdy. Będę za to twoja Nemezis po wieczność, o ile ta nastąpi.

Jak trafne były te słowa....

-Swoją zgubę też już spotkałaś?- zaciekawił się wampir.

-Ależ nie!- zaprzeczyła energicznie.- Dlaczego sądzisz, że taki mały wampir jak ty, może być moją zgubą?

-Choćby dlatego, że trzęsiesz się ze strachu- stwierdził rozciągając wargi w uśmiechu.

-To są reakcje

-To są twoje myśli. Wciąż się oszukujesz?

-Nie muszę tego robić- warknęła czarnowłosa. Odwróciła wzrok.

-To wyjaśnij mi, po co za mną lazłaś.

-Miałam silne przeczucie.

-A miej sobie jakie chcesz- prychnął.- A teraz wracaj do domu. Już- dodał z naciskiem.

-Nie.

Pochyliła się w jego kierunku. Ich usta się zetknęły. Nie oddał pocałunku. Odskoczył z zaskoczeniem i przerażeniem, zapominając o swojej misji. A ona nie była pewna dlaczego to zrobiła, nie wiedziała nawet czy te usta o niemal idealnym wykroju, wzbudzają w niej jakiekolwiek emocje. To było dziwne i nieodpowiednie. Zakazane. Pociągające niczym krew i czekolada.

James drgnął i zniknął. Tak naprawdę skoczył w górę i zwyczajnie uciekł, biegnąc po dachach kolejnych budynków, ale Cathe tego nie wiedziała. Czuła tylko pustkę w sercu i zagubienie.

Upewniła się się, że nie zbiera jej się na płacz, co ją zawsze u siebie dobijało- jakieś zewnętrzne rozchwianie emocjonalne. Wewnątrz mogła być spokojna, a na zewnątrz wylewała potoki łez. Teraz też mogło tak się stać.

Ruszyła główną ulicą. Starając się nie pamiętać upokorzenia. Chciała wszystko sobie poukładać, uspokoić mętlik w głowie i jakoś zrozumieć o co chodzi temu wampirowi.

Była pewna, że nie przyszedł do niej z własnej woli, jednak do tej pory nie robił nic, co by sugerowało, że chce ją skrzywdzić. Niemożliwie ją irytowały jego nagłe zmiany nastrojów i zachowań. Raz był miły, a chwilę później wyjątkowo wredny.

*

Ktoś go trzepnął w twarz. W policzek. Jęknął głucho. Bolało go wszystko, a najbardziej jakiś punkt na żebrach.

-Ty kretynie!- wrzask zaatakował jego uszy. Na chwilę podniósł ciężkie powieki by zobaczyć Arona. Natychmiast je zamknął. Było ciemno, ale światło księżyca i tak go raziło.

-Fioro, zapal jakąś lampę- zawołał do jasnowłosej dziewczyny, przypominającej elfa. Rozglądała się z przerażeniem po pomieszczeniu.- I zaklej taśmą okna. Widzisz jak to wygląda.

-Nie zapalaj!- warknął, kurczowo zaciskając powieki. Bolała go głowa. Pomyślałby, ze to migrena, gdyby nie to, że to zawsze przechodziło.

-Do cholery, nie kontrolujesz się?!

-Jak widać. Cicho bądź. Chociaż jeszcze przez chwilę.

-Psychopatyczny sadysta. Albo na odwrót- Aron krzywił się z niesmakiem. Wsadził ręce w kieszenie czarnego płaszcza, by powstrzymać się od gestykulacji. Zbyt gwałtownej do tej sytuacji.

Zapach kleju z taśmy dotarł do nosa wilkołaka.

-Wiesz kogo zatrudniasz- wymamrotał uśmiechając się lekko.

Czuł się tak beznadziejnie. Zdał sobie sprawę, że leży z nogami rozrzuconymi na boki, głową krzywo opartą o posadzkę. Ręce były powykręcane. Rozprostował ze strzyknięciem kości.

-Wiem, ale jak ty to robisz, że co najmniej raz w miesiącu sprzątamy jakąś masakrę?!

-No zamknij się wreszcie!- ryknął.

-Wstawaj- rozkazał Aron.

-Nie mogę- odburknął wilkołak krzywiąc się.

Mężczyzna chwycił go za nogę i zawlókł pod ścianę. Nie wyglądało na to, by kosztowało go to dużo wysiłku.

-Fioro, to trzeba... posprzątać- powiedział. Zerknął na ciemnoczerwone smugi na podłodze, które zostawił wilkołak. I na trupy. Wiele trupów. Podłogę oprócz nich zaścielały drzazgi i resztki porcelanowej zastawy. Za oknem sypał śnieg. Aron zerknął na chłopaka, który leżał niemal bezwładnie w kącie, do którego go zaciągnął. Jego uwagę zwrócił blady, lekko zielonkawy odcień skóry i tępa mina, dziwnie rozlazła twarz. Doskonale wiedział, jak Jared wygląda na co dzień. A teraz przypominał co najmniej ofiarę grypy. Znowu potoczył wzrokiem po podłodze. Dziewiętnaście lat. Setki ofiar. Litry rozlanej krwi. Jego samego to czasem przerażało.

-Wstawaj- burknął do niego i lekko kopnął go w biodro.- Idź się umyj- rozkazał. Obserwował przez chwilę, jak chłopak próbuje się pozbierać, po czym szarpnął go za koszulę, stawiając do pionu. Zignorował jęk bólu i popchnął go w stronę łazienki.

-Nie bądź taki okrutny. Padam z nóg- mruknął Jared i powlókł się w stronę toalet.

Zobaczył swoją twarz w lustrze. Blady, zmęczony, a przedtem wszystkim umazany krwią. Czerwone smugi ciągnące się z kącików ust w dół brody. Krwawe odciski palców. Zaschnięte plamy juchy na ubraniu.

Przemył twarz wodą. Trochę lepiej, ale tylko trochę. Wiedział, jak beznadziejnie wygląda. Ból rozsadzał mu głowę tak, że nie czuł jak posoka cieknie mu po żebrach. Dopiero gdy ściągnął koszulę, zorientował się, że ktoś zdołał go zranić. Może wcześniej wiedział, ale teraz niewiele pamiętał. Zmoczył krwawe plamy na koszuli i namydlił je. Prawie całkowicie się sprały, ale ubranie wciąż było mokre.

Czarne oczy sobowtóra z lustra patrzyły na niego obojętnie.

Musiał... Coś zrobić, by powrócić do rzeczywistości. W tej chwili czuł się od niej oderwany, jakby ktoś przeciął jakiś przewód, zapewniający pełną kontrolę nad swoim ciałem i reakcjami.

Chciałby zmyć z siebie cały ten syf. A najlepiej jeszcze stąd odejść, by nie czuć mdłego zapachu krwi swoich ofiar, który przyprawiał go o mdłości.

Wyszedł z łazienki, wiedząc, że już nic nie może zrobić, dopóki nie dotrze do domu i nie będzie miał dostępu do cieplej wody, prysznica i czystych ubrań.

-Wychodzę- burknął na tyle głośno, by wszyscy zainteresowani go usłyszeli. Nie miał tu nic do roboty. Nie interesowało go, co się stanie z tym bajzlem, który stworzył, ani czy będą próbowali zatuszować masakrę w restauracji cieszącej się dobrą, jeśli nie świetną, renomą.

-Nie zostaniesz, by pomóc to sprzątać?- zapytała Fiora.

-Nie- warknął z irytacją, wywijając wargi. Zrobił to automatycznie i nawet nie zauważył, że pokazuje kły wciąż zabarwione posoką.

-To ty to zrobiłeś, odpowiadasz za to wszystko!- zatoczyła łuk ręką. Podnosiła głos.- Nie możesz teraz tak po prostu pójść i zostawić to. Ci wszyscy ludzie są martwi! Nie interesuje cię to ani trochę?!

-Nie. Co ja jestem, że mam się tym zajmować?- odpowiedział najbardziej lodowatym tonem, na jaki mógł się w tej chwili zdobyć.

-Pewnie sądzisz, że jesteś lepszy od innych, tak?!

-Tak jest Fioro, a teraz wracaj do mycia podłogi i nie zajmuj się czymś, na co jesteś za słaba- powiedział uśmiechając się wrednie i cedząc słowa.- A jesteś. Akurat do tej roboty nie zostałaś stworzona.- dodał uśmiechając się szerzej.- Chyba, że mamy na myśli mycie podług.

-Jak możesz...?!- krzyczała z wściekłością, gdy wychodził, nie oglądając się na pobojowisko, ani na nieumiejętnie mytą posadzkę, wciąż brudną od juchy.

Jared szedł przed siebie, czując, że jeśli się zatrzyma, to po prostu wybuchnie. Dostanie szału, nie wytrzyma nerwowo... Sam nie wiedział co się będzie. Co już się stało. Był pewien, że nie zrobiłby czegoś takiego świadomie. Przecież w jednej chwili wszystko było w porządku, a w następnej już nie...

Zacisnął pięści. Stanął na rogu opustoszałej ulicy i spojrzał w granatowe niebo. Nie było widać gwiazd, ani księżyca. Nic, pustka. Przyłożył policzek, do zimnego muru, licząc na to, że pozwoli mu to choćby przez chwilę ochłonąć, odetchnąć...

Przymknął oczy. Tylko chwila... Nie... W ciągu tych kilku sekund był w stanie zasnąć w tym beznadziejnym miejscu i nie wstać przez kilka godzin. Wyprostował się i ruszył dalej.

Poczuł zapach, który skojarzył mu się z... sam nie wiedział z czym. Jednak potem zauważył, że razem z nim, czuć woń jego brata, a przynajmniej coś, co ją przypominało. Była o wiele słabsza i wampirza. Dopiero po chwili zobaczył sztuczną szatynkę, o bladej skórze i szarych oczach okolonych mnóstwem czarnych rzęs. Był ciekawy jakiego koloru naprawdę ma włosy, które teraz opadały na ramiona wijąc się i kręcąc. Była ładna, może nawet piękna. Podszedł do niej szybszym krokiem. Żałował, że nie ma umiejętności paranormalnych. Mógłby wtedy po prostu przeszukać jej myśli, dowiedzieć się co ma z nią wspólnego James...

Złapał ją za ramię i popchnął w stronę obdrapanej ściany budynku.

-Kim jesteś?- krzyknęła hamując strach. Loki przyklejały jej się do twarzy wyrażającej zdenerwowanie.

-Tak często zadajecie to pytanie...

-My? Wy? Czy jakkolwiek to ująć- mruknęła niepewnie Cathe, starając się zrozumieć o co mu chodzi. Wszystko się zatrzymało, zawiesiło, dając jej szansę skontrolowania jego ruchów. A potem jak na przekór świat zdawał się ruszyć z przerażającą prędkością, tak, że już nie wiedziała co się dzieje. Strach ścisnął jej żołądek. Nogi były jak z waty.

-Wy wszystkie, wszyscy.- oblizał wargi.

-Kim jesteśmy?- zapytała. Chciała uciec, ale nie umiała się ruszyć i stała tam sparaliżowana, starając się nie trząść, ani nie uciekać spojrzeniem w bok.

-Lepiej. Brawo. Jesteście ofiarami, mięsem.- Beznamiętnie jakby zmuszał się, by tłumaczyć coś oczywistego, co już dawno powinna zrozumieć.

-Ludźmi. Jesteśmy ludźmi. Osobami- strofowała go. Nie mogła się powstrzymać.- Nie wiem kim jesteś, ani o co ci chodzi, ale...

-Człowiek, to tylko kupa mięsa utrzymywana przy życiu. A człowiekiem jest osoba- przerwał jej.

-Dlaczego tak mówisz?- zapytała z przykrością. Nic nie rozumiała, tym bardziej tego, czego on od niej chce. Nagle ją olśniło.- Jared, tak?

Sama się wkopała. Coś jednak wie, o jego bracie... Albo o tych kręgach. Raczej nie wzięła tej informacji znikąd.

-Pociesza cię to, że o sobie też tak myślę?

-,,Też”? Czyli nie ma wyjątków. Ja też jestem tylko tym? To dlaczego ze mną rozmawiasz?- Byłaby o wiele bardziej szczęśliwsza, gdyby jednak ją ignorował.

-Może. Niewątpliwie wszyscy się z niego składamy- burknął.

-Ale nim nie jesteśmy- uczepiła się luki w jego rozumowaniu.

-Nie wierzę w to. Dla mnie mięso jest tylko pożywieniem. Mógłbym cię z niego obedrzeć. Co ty na to?- zapytał. Świdrował ją wzrokiem. Chciał by do niej dotarło o co mu chodzi.

-Zabiłbyś mnie- odparła spokojnie. Coś się w niej wydarło przeszywającym krzykiem.

-To tylko pokazuje, że nim jesteś. Zabierając je, zabijam.- kontynuował wilkołak.

-Nie zawsze!- zauważyła. Chciała przerwać tą dziwną rozmowę, w którą ją wciągnął, ale nie wiedziała jak. I czy w ogóle pozwoliłby jej odejść, nawet jeśli przerwałaby wymianę zdań. Czuła się zagrożona.

-To brzmi, jakbyś się do tego pchała.- stwierdził Jared.- Wiesz jak to jest czuć się jak obiad?

-Nie- przyznała czarnowłosa cicho. Żadne głośniejsze słowa nie chciały przejść przez ściśnięte gardło.

-To gorsze niż bycie traktowanym jak rzecz. O wiele. Gorsze, niż bycie wykorzystanym śmieciem- powiedział powoli, jakby ważył swoje słowa. Jakby się bał, że powie o sobie za dużo. To wszystko mogło się obrócić przeciwko niemu. Przed sobą nie mógł ukryć, że raczej nie jest strategiem, czy inteligencją. A to, że ona wciąż nie uciekała, mimo, ze je nie trzymał, było wyjątkowo ogłupiające.

-Doświadczyłeś tego? Kiedykolwiek?- chciała wiedzieć.

-Nie jeden raz. Mam blizny. Mogłem być obiadem. Rozumiem to w najgłębszym stopniu.

-Ale żyjesz- stwierdziła cicho. Czy chciał by została jego obiadem? Napełniało ją to przerażeniem.

-Tak. To widać. Ale te kilka razy się pamięta. Zabiłem ich wszystkich- zauważył z jakąś namiastką zdziwienia. Mógłby w tej chwili przypomnieć sobie ich twarze i głosy.

-Ofiara?

-A może łowca? Oni wszyscy zasłużyli na śmierć- burknął chłopak. Posuwał się minimalnie na przód, ograniczając jej przestrzeń.

-Czy resztę ofiar też pamiętasz?- zapytała. Może James kłamał i Jared nie była taki zły jak próbował ją przekonać. Na pewno nie. Traciła tą pewność razem z przerażeniem, które wywołało pierwsze wrażenie. Przynajmniej na to liczyła.

-Tego się nie da zapomnieć. Imiona, nazwiska, jakieś cechy charakterystyczne... Tego nie można wydalić i jestem przez to jeszcze bardziej żywy, niż widząc, czy zadając śmierć- powiedział. Jego twarz miała obojętny wyraz, jednak wyglądało to tak, jakby przykleił tam maskę, która zresztą miała zaraz popękać i się rozsypać.

-Myślisz o tym? To brzmi strasznie.

-Czasami. To zżera ludzi od środka.

-Przykro ci czasami?- pytała dalej.

-Nie pomyślałaś nawet, że może zawsze- zauważył bez zdziwienia chłopak.

-Nie sądziłam...- zaczęła, ale je przerwał. Powróciła na chwilę nadzieja, że jej nie zje. Nie zamorduje, nie zgwałci, nie..

-Może trafnie.

Brzmiał zadziwiająco szczerze.

-A tak na prawdę? Ty w ogóle gdzieś tam jesteś?- Chciała wiedzieć, móc spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że nie może ufać Jamesowi. Że może mu się odpłacić z czystym sumieniem.

-Gdzieś na pewno. Czujesz się... żywa?- Próbował zmienić temat. Wolałby, by odczepiła się od jego uczuć.

-Bardzo- odparła patrząc mu w oczy. Aż za. Tak bardzo, ze zaraz dostanę zawału. Założyła za ucho kosmyki wpadające jej do oczu.

-Dlaczego? Powinnaś już czuć śmierć- zauważył uśmiechając się w ten dziwny, charakterystyczny sposób, który zdawał się mówić ,,Nie masz pojęcia, co zrobię za chwilę”. Sprawiał, że cała drżała.

-Adrenalina- rzuciła, jakby to mówiło wszystko.- Jesteś niebezpieczny, a ja czuję się jak podczas walki o życie. Śmierć pachnie strachem, prawda? Więc się nie boję. Ty też nie.

-Nie, nie mógłbym.

-To cię zabija od środka- stwierdziła, zanim się powstrzymała.

-Co?- zapytał ze zdziwieniem.

-To wszystko.

-Koniec rozmowy?- nie zrozumiał.- Już dosyć atrakcji?

-Nie to. To wszystko, co masz w środku- wyjaśniła z irytacją i zacisnęła wargi. Poczucie pewności ciebie zdawało się wychylać powoli głowę z najczarniejszego kąta.

-Teraz jestem pusty. Jak rasowa anorektyczka. Uda mi się ciebie przekonać, że się odchudzam?- zakpił bez przekonania.

-Nie, raczej nie- zaprzeczyła.- Byłeś już u psychiatry?

-Nie byłem i nie będę- burknął szczerząc żeby w złowrogim grymasie.- Wiem, że jestem psychopatą i żadem bufon nie musi mi tego uświadamiać, a ja mu za to płacić.

-Miałam na myśli kogoś z istot nocy...

-Tak to odebrałem. Człowiek sam wylądowałby na terapii po moich wyznaniach. Gadasz bez sensu- zauważył chłodno.

-Nie czujesz się dobrze.

-Oczywiście, że nie- warknął zirytowany.

-Robisz sobie na złość- oświadczyła ze spokojem.

-Kiedy? Teraz? Jasne. Najchętniej już bym cię przypierał do ściany i całował. Powstrzymuję się. Samokontrola, głębokie oddechy i takie tam. Choćby myślenie o zupie pomidorowej.

-Lubisz ją?

-Bardzo. I grzybową. Bigos też jest dobry- zauważył.

-Czyli akurat ty jesz coś normalnego. Mógłbyś wpaść na obiad- zaproponowała, zanim dotarło do nie jej, że robi najgłupszą rzecz, jaką mogła.

-Z moim braciszkiem?- Zaśmiał się nieprzyjemnie, z wyraźną drwiną. Dlaczego to robiła? To było bez sensu. Tak jak cała rozmowa, ale jej zachowanie jeszcze bardziej.

-Przekonamy go, że wyszłam i musi mnie śledzić- zaproponowała z zachęcającym uśmiechem.

-My? Już mi się podoba- zamruczał, pochylając się w jej strony. Już nie miała się gdzie cofnąć.- Ty mi się podobasz.

-Nie za szybko- zastopowała go, lekko odpychając. A przynajmniej próbując, bo nawet nie drgnął.

-Nienawidzę go. Najchętniej wyprułbym mu wnętrzności tak, by mógł je oglądać zanim zdechnie- warknął, z wysiłkiem opanowując wściekłość. Pochylił głowę i starał się opanować zwierzęcy grymas, który pojawił się na jego twarzy, wbrew wszystkim staraniom. Był ciekawy, jak ona to odbierze. Rozmawiał już z tyloma kobietami i każda z nich w końcu za nim szła. Bez względu na to, co myślały na początku. Były gotowe przed nim klękać niczym omamieni akolici przed ołtarzem swojego boga.

-Już próbowałeś. Uspokój się teraz- przywróciła go do rzeczywistości. Jej szare oczy zdawały się lśnić własnym światłem.

-Wiem. Miał farta. Nie chcesz bym przy tobie świrował?

-Jasne, że nie chcę- odparła. Jakby nie wiedział, jaki jest przerażający, kiedy choćby na chwilę odsłania, co się dzieje w jego wnętrzu. Jeszcze bardziej niż wtedy, gdy zostają tylko złudne domysły podczas gdy on był nieludzko opanowany.

-To cholernie trudne, gdy tak go nienawidzę, a on cię ma. A ja nie- mruknął.

-Nie spławiłam się doszczętnie. Rozmawiamy- Pominęła drobny fakt, że nie jest czyjaś.

-Pozwól mi się chociaż pocałować.

-Nie. Ale czy ty prosisz? Myślałam, że jesteś tym złym, który bierze to, co chce.

-Może powinienem? Ominąłbym te wszystkie przyzwolenia i ich brak. Jestem odrażający?- zapytał szukając jakiegoś rozsądnego, według niego, powodu, dla którego odmówiła.

-To nie to. Ale ty jesteś jak wilk przy stadzie owiec. Ktoś cię wpuści, to zeżresz wszystkie.

-To brzmi zachęcająco, przynajmniej dla mnie. A ty jesteś właśnie takim smacznym kąskiem. Owieczka dla wilkołaka.- Zaśmiał się.

-To wychodzi poza metaforę. Nie jestem potulna, więc alegoria pada w tym miejscu- powiedziała, starając się nie myśleć o tym, jaką głupotę palnęła.

-Zgadza się.- Uśmiechnął się znów w ten sposób, który ją powalał.

Cathe starała się opanować chaos, który zajmował miejsce w jej wnętrzu. Szukała rozpaczliwie jakiegoś mitu o wilkołakach, takiego, który się nadawał... Albo i nie. I ponownie próbowałą się opanować paraliżujący strach.

-Obudziłeś się kiedyś obok zamordowanej dziewicy?- zapytała starając się nie czerwienić. W tej chwili nie mogła sobie nic innego przypomnieć. Oprócz srebrnej kuli, ale wtedy wróciliby do punktu wyjścia, a od niego przyszłyby masakryczne wspomnienia, którymi pewnie by się z nią podzielił.

-Nie. Ale jak masz na myśli siebie, to się nie martw. Dziewicą nie jesteś- stwierdził złośliwie.

-Dlaczego takie zdecydowane nie?- zdziwiła się. A przynajmniej to udała.

-Z reguły, kiedy się budziłem, okazywało się, że zmieniły status. Nie wybieram na ofiary jakichś brzydul. A poza tym jednak jestem facetem. Na upartego mógłbym zgwałcić wszystko.

-Wiem, że burzysz ściany- przypomniało jej się. W końcu miał być bardzo silny.

-Burzenie, to inna szkoła jazdy. Ta prostsza. Ja, je wgniatam. Wygrawerować ci serduszko?

-Nie chcę. W ogóle nic nie sugerowałam!

-Odniosłem inne wrażenie.

-Nie wychodź poza definicję tego słowa, dobrze?- poprosiła.

-Jak chcesz- zgodził się obojętnie.

-Coś jeszcze? Wyglądasz, jakbyś chciał coś powiedzieć, ale tego nie robisz.

-Nie chcę zasłużyć na kolejną ripostę.- Wyszczerzył groźnie wyglądające zęby w uśmiechu.

-Już na nią zasłużyłeś- burknęła krzywiąc się.- Ale trudno. A teraz się trochę odsuń!

-Dlaczego? Nie chcę. Ładnie pachniesz.

-Naruszasz moją przestrzeń, a ja nie mam się już gdzie cofnąć- wyjaśniła udawanym, swobodnym tonem. Miło by było, gdyby ją zostawił. Ale równie dobrze mogłaby się nauczyć wtapiać w tło i nie wdawać się w konwersacje z osobnikami, którzy niewątpliwie doskonale wiedzą, jak się zachowywać, by ją ogłuszyć, przestraszyć i zmiękczyć.- Podobno masz dobry węch. Możesz się delektować na odległość. Mam powiedzieć ,,dziękuję”?

-Raczej tak. To był komplement- odpowiedział uśmiechając się lekko. Nie odsunął się ani o milimetr.

-No to dziękuję- powiedziała możliwie uprzejmie.

-Proszę. Lubię jak się uśmiechasz- stwierdził.

-Jak nie będziesz mnie straszył, to będę częściej- zasugerowała.- No rusz się!

Wyminęła go i stanęła plecami do jezdni.

-Hej, stop!- zawołała, gdy po raz kolejny się do niej zbliżył.- Przesunęłam się w jakimś celu, tak?

-Ja też jakiś mam. Nawet powód się znajdzie.

-Zwierzak!- wyzwała go, krzywiąc się z niesmakiem.

-Trafione. Bestia też pasuje.

-I inne brzydkie epitety- zauważyła, cofając się o kolejny krok.

-Dlaczego brzydkie?- zapytał szczerząc się.- Nikt tak nie mówi.

-Może być obrzydliwe, wstrętne, negatywne, odrażające...

-Dodam zjebane. Bardzo popularne słówko.

-Do czegoś zmierzasz- zauważyła z przerażeniem. To ani trochę je się nie podobało. Serce tłukło się, jakby chciało uciec z jej piersi.

-Pomagasz mi w tym- stwierdził poszerzając uśmiech.

-Dwustronna manipulacja- spróbowała to nazwać.- Przypierasz mnie ZNOWU do ściany. Cofnij się, proszę!

Jared uśmiechnął się, po czym pochylił i wpił się w jej wargi. Położył jej ręce na biodrach i pogłębił pocałunek. Słyszał jak jej puls jeszcze przyśpiesza.

-Miałeś tego nie robić!- krzyknęła, gdy ją puścił. Była przerażona i rozczochrana. Rozgorączkowana. Budził w niej emocje, nad którymi traciła kontrole. Choćby to gorąco, które wciąż czuła, dziwne mrowienie pod skórą, czy łaskotanie w brzuchu,. Przerażało ją to. Wiedział kim jest i nie mogła pozwolić sobie na taką niewytłumaczalną głupotę...

Nawet jeśli był zabójczo przystojny z tymi lekko rozczochranymi, czarnymi włosami, głębokimi oczami, charakterystycznym uśmiechem i niemal idealnym ciałem. I był wysoki, co w jej kryteriach było sporym plusem.

-Bardzo, ale to bardzo chciałem- stwierdził szczerząc się radośnie. Z zadowoleniem.

-I nie mogłeś się powstrzymać- warknęła ironicznie.

-Zgadłaś- odpowiedział ciepło, ignorując ton jej głosu. Patrzył jej prosto w oczy, celowo onieśmielając ją.

-Powinieneś już iść, Jared- szepnęła bardzo cicho.

-Do zobaczenia, Cathe. A nawiasem mówiąc, masz iść w tamtą stronę.- Wskazał jej odpowiedni kierunek. I zniknął. Od tak, po prostu. Zostawił ją samą na tej ciemnej uliczce z gorącymi wspomnieniami i kolejną rozterką.

Westchnęła. Za nic, się przed sobą nie przyzna, że wolała by został i pocałował ją jeszcze raz, sprawiając, że zostawał już tylko on i dotyk jego ciepłych warg. ,,Idź i nie wracaj”, cisnęło jej się na usta, mimo wszystko. Albo przez to wszystko, przez poplątane emocje i chaos, który sprawiał, że jeszcze chwilę tam stała, tępo gapiąc się w punkt, w którym jeszcze chwilę temu stał. A potem ruszyła do domu, próbując to wszystko jakoś sobie poukładać, zanim znów będzie musiała się zmierzyć z Jamesem.
Odpowiedz
#6
Przydałoby się przypomnieć zasady interpunkcji (;
Pytanie, dużo pytań. Dlaczego pierwszy rozdział składa się niemal wyłącznie z dialogu? Po co czytelnikowi informacja, że ołówek był B2? Dlaczego kilkakrotnie powtarzasz na początku, że miała srebrne, lub "tak jasne, że wydawały się srebrne", włosy? Czy to jest aż tak ważne dla tekstu/akcji/bohaterki/czytelnika/autorki/kogokolwiek/czegokolwiek? Dlaczego powtarzasz w opisie Cathe niemal wszystkie informacje, które były podane wcześniej?
Cytat: Szybkie kroki odbijały się echem po opustoszałych ulicach. Z tej okolicy nikt oprócz niej, nie kierował się w kierunku stacji metra. Usilnie starała się nie wchodzić w kałuże tworzące się pomiędzy krzywo ułożonymi płytami chodnika i nie przemoczyć butów. W powietrzu wisiała wilgoć po ulewnym deszczu trwającym przez większą cześć nocy.
To miejsce, mogłabym przedstawić jako wymarłe w jakimś filmie, gdybym tylko zaczęła nagrywać w tych okolicach o tej porze. I to nie tylko jesienią, gdy część ludzi jeszcze nie wróciła z wakacji, myślała.
mieszkała sama na całym osiedlu, czy jak? Podkreślone zdanie wcale nie podkreśla stopnia opuszczenia tego miejsca.
Cytat:Sprawnie poruszała się na skórzanych, matowych szpilkach w szarym odcieniu, po jeszcze bardziej zdezelowanym chodniku.
brakuje nazwiska projektanta czy też nazwy marki, i ceny. Po co tak szczegółowe opisy ubrań?
Cytat:Jednak gdyby to byłaby zwykła farba, to stałaby się już nieźle poczerniała od papierosowego dymu, stwierdziła w myślach.
gramatyka, poza tym w mieście, które tak ładnie i schludnie utrzymuje miejsca publiczne chyba powinien być zakaz palenia w takich miejscach? (;
Cytat:Nie zwróciłaby na niego uwagi w tłumie, nawet jeśli wściekle czarne włosy, zbyt głębokie i ciemne oczy, zdawały się wściekle kontrastować z cerą tak, że to było wręcz komiczne.
Cytat:Czarne, puste oczodoły na spalonej twarzy zdawały się wpatrywać prosto w nią, o ile tylko mogą bez gałek ocznych, które zapewne wypłynęły podczas spalania. Sczerniała twarz zbliżała się do niej, [/u] Spalone wargi rozciągnęły się w uśmiechu, ukazując zżółknięte zęby, które wystawały w różnych kierunkach. Czarny płat odpadł z twarzy na biały nosek jej tenisówek.
Cofała się z przerażeniem. Widziała za koszmarnym upiorem zgliszcza. Gdzieniegdzie tlił się ogień. Właśnie, ten zapach.... O, Boże, to truchło oddychało.... Usłyszała charakterystyczny dźwięk, towarzyszący trudnościom z wciąganiem i wypuszczaniem powietrza.... Wszystko się zlało w szarawą masą, wyodrębniając tylko trupa spychającego ją w kierunku ściany.... Nie było budynku, do którego miała być przyparta. Stała na krawędzi, rozpaczliwie szukając ucieczki przed mroczną przepaścią. Zobaczyła czarne sylwetki, zdające się nadlatywać. Poruszały się w niesamowitym tempie, nieustannie zbliżając się do niej. Z horyzontu, docierały do kilkudziesięciu metrów przed nią, w ciągu kilku sekund. Otoczyli ją luźnym kołem. Ilu ich było? Nie wiedziała, jednak była w ich kręgu. Niektórzy zawiśli w powietrzu ignorując grawitację. Zacieśniali krąg wokół niej. Krzyknęła przenikliwie gdy ze wszystkich stron złapały ją blade ręce. Kaptury czarnych peleryn opadły ukazując podobne twarze. Było w niech coś niepokojącego. Zdawały się niemal idealnie blade. Mieli cienie pod oczami tak ciemne, że niemal czarne, jakby nie spali od miesięcy. Oczy zdawały się nienaturalnie ciemne, błyszczące, o źrenicach rozszerzonych tak bardzo, że prawie zasłaniały tęczówki, a był przecież dzień i to dosyć jasny, a oni nie robili wrażenia ćpunów.... Rysy twarzy zdawały się identycznie piękne.
ten opis mógłby być niezły, gdyby nie: powtórzenia informacji, powtórzenia słów, błędy interpunkcyjne i gramatyczne. I niekiedy dość niezgrabne sformułowania.
Cytat:Cathe pomyślała nie po raz pierwszy, że jest na prawdę sympatyczny.
^%$&&*#^%*$%^@!@!!!!!!
Cytat:Szczególnie, że tym razem, cóż, zasnęła i to w ciągu swojej zmiany, w ciągu przerwy na lunch, na zapleczu, a on został sam z robotą.
Cytat:Zdawały się wyzierać z każdego konta,
Huh
Cytat:Wczorajszy festyn dobroczynny, wczoraj o godzinie 20
Dalej już powtarzają się te same błędy. Nie zamierzam wytykać wszystkich literówek, ortografów i błędów interpunkcyjnych, nie jestem korektorem. Radziłabym zwrócić na to większą uwagę. Niektórzy twierdzą, że pomaga wydrukowanie tekstu, bo wtedy łatwiej wyłapać błędy. Ja uważam, że wystarczy własny tekst po prostu uważnie, słowo po słowie, przeczytać (; Chyba, że nie umiesz się skupić na swoim tekście, wtedy już nie wiem, co.
Cytat: a Cathe nawet nie zauważyła, że reakcje ciała powoli przyśpieszają, dopóki serce nie nabrało normalnego rytmu, a klatka piersiowa nie zaczęła się unosić i opadać bez przerwy.
była aż tak spostrzegawcza i nie zauważyła czegoś takiego, będąc całkowicie skoncentrowaną na rannym?
Cytat: A on patrzył na nią głodnym wzrokiem. Tak cholernie głodnym, jakby przez miesiące nie widział jedzenia…. Albo czegoś jeszcze. Cathe zesztywniałą mimowolnie już sekundę po tym jak wysnuła ten wniosek. Poczuła ból zanim się spostrzegła, ze w ogóle może nadejść. Ukąszenie w szyję. Wydała zduszony okrzyk przerażenia. Gdy ból minął i przemienił się w swędzenie, zauważyła, że powodują je dwa punkty, idealne jak na wbicie kłów. Nie interesowało ją za to zupełnie wrażenie, które wywoływały jego usta przy jej skórze, prawie, że przy karku.
Aha, a jak zdołała obejrzeć swoją szyję i stwierdzić, że to są te dwa punkty, i skąd twierdzenie, że "akurat jak na wbicie kłów"? Brak logiki i łopatologia, na siłę wciskasz fakty wskazujące na to, że dziewczyna ma do czynienia z wampirem, jakby czytelnik się nie domyślił wcześniej. I... dlaczego oni szczelają guzikami? I mogłabyś nie zaczynać każdego rozdziału od szczegółowego opisu odzieży bohaterów. To nie jest coś, czym cechuje się dobre opowiadanie. Chyba, że czemuś służy, ale tutaj nie wiem czemu, poza irytowaniem czytającego.
Cytat:Te przerwy między akapitami powstały samoistnie
serio? : )

Dobrze, że twoi bohaterzy mają charaktery, są jacyś, chociaż na moje oko przerysowałaś ich trochę. Niekiedy twoje opisy są całkiem niezłe, momentami daje się poczuć nastrój. Znaczy, mogłyby być niezłe, te opisy. Na tę chwilę to koniec zalet. Wampir i wilkołak bliźniakami, jakieś międzygatunkowe romanse, cuda wianki, a wszystko dla kaprysu niewyżytej wampirzycy. Na razie tak to wygląda. Mogłabyś to napisać lepiej. Albo chociaż bez tylu błędów. Naprawdę. Popracuj nad sposobem budowania nastroju. Jak napiszesz "przerażony krzyk", "cofała się z przerażeniem", "bała się", to niekoniecznie wywołasz jakiś odzew w czytelniku. Spróbuj opisać coś przerażającego bez słów "straszny", "przerażający", "okropny" - fajne ćwiczonko, polecam. W ogóle mogłabyś nieco oszczędniej operować słowem. Powodzenia. I nie wrzucaj tekstu, zanim go nie przeczytasz uważnie z pięć razy. I liczę, że zobaczę postępy. I poprawioną wersję.
Odpowiedz
#7
"ROZDZIAŁ PIERWSZY

Stukała niecierpliwie turkusowymi paznokciami o blat kawiarnianego stolika. Zignorowała zagłębienia powstające w sklejce.[mocne te stuknięcia albo stół żenujący] Z irytacją zerknęła na wyświetlacz komórki, tylko po to[,] by się przekonać, że James spóźnia się już pięć minut. Potrząsnęła ze złością srebrnymi włosami i wyburczała pod nosem kilka niepochlebnych słów pod adresem kuzyna.

Lazuria[cóż to za imięBig Grin] z trudem zmusiła się, by przestać mamrotać.[napisałaś wyburczała, czasownik dokonany, a potem piszesz, że przestaje mamrotać...] Zacisnęła wargi w grymasie[jakim? Różne są grymasy] i wygrzebała z przepastnej torby o głęboko fioletowej barwie,[zbędny przecinek] naostrzony ołówek. Wyjęła z przegródki serwetkę. Rysik B2 w ciągu kilku sekund, poruszany wyćwiczoną dłonią, stworzył szkic twarzy. Po chwili dołączyła do tego reszta ciała. Gdy dziewczyna zaczęła dorysowywać szczegóły, za szklanymi drzwiami zamajaczyła ciemna sylwetka. Do środka[zbędny ten środek] kawiarni wdarł się podmuch zimnego powietrza, burząc [tutaj daj włosy, nie na końcu]kilku innym czekającym kobietom włosy,[w takim ułożeniu zdań ten przecinek nie pasuje tu, bo przeważnie przed i się go nie stawia, a jak dla mnie, tu jest przeważnie] i zrzucając leżące luźno serwetki, których tutejsi klienci używali chyba tylko do zajęcia czymś rąk podczas nieznośnego czekania.

Szatyn z szurnięciem odsunął krzesło[fajnie, że szatyn, ale wcześniej wypada o nim wspomnieć, bo póki co, sam wiatr wpadł] i usiadł naprzeciw niej, kładąc splecione dłonie na stoliku. Wymruczał jakieś przywitanie i spojrzał na nią wyczekująco.

- Mam zadanie dla idioty- oznajmiła mu, bawiąc się ołówkiem. Odgarnęła z twarzy jasne, tak bardzo, że sprawiające wrażenie srebrnych[już mówiłaś, że ma srebrne włosy, a teraz tylko sprawiają wrażenie?], włosy i kontynuowała.- Nie będę ukrywać, że właśnie ciebie uważam za idiotę. I bardzo mi to na rękę. Mam na dzieję, że się nie obrazisz, jak jakaś nadęta panna z amerykańskiego musicalu.

- Raczej nie. Mów dalej- stwierdził James obojętnym tonem. W międzyczasie pozbył się bluzy w ciemnych kolorach[bluzy w ciemnych kolorach, co to za fanaberie? Nie moszna ciemnej bluzy albo czarnej nawet?], przewieszając ją przez oparcie krzesła.

- Jest taka jedna…[bardzo zbędny wielokropek, nie nie dodaje tekstowi uroku] której trzeba koniecznie pilnować w ciągu najbliższego czasu. Najlepiej by było[,] gdybyś ją poderwał i jej się wprosił do mieszkania na stałe[do jej mieszkania a nie jej do mieszkania]- wyjaśniała trochę niepewnie wampirzyca i spojrzała na chłopaka pytająco.[jeju, jeju, znowu wampiry! Dość ważny szczegół dopiero ujrzał światło dzienne, a no i ciągle myślałem, że akcja ma miejsce w dzień, ale wampiry trochę słońca nie lubiją przeca, jakieś info o porze się zda, chyba że je ominąłem]

- Dooobraaa…- Jego słowa ciągnęły się jak guma do żucia[marne porównanie][/b[.- To nie brzmi pochlebnie, bardziej jak lepka robota.[b][poderwanie dziewczyny to lepka robota? Okok, nie wnikam, co jest tam lepkiego pomiędzy jej.. ekhm, nie wnikam, lepka robota to chyba kradzieże]

- Nie wiedziałam, że jesteś taki moralny- zauważyła ironicznie srebrnowłosa.-Wchodzisz w to?

- A mam jakieś wybór? Czasami jesteś okropna, najdroższa kuzynko- parsknął.

- Jestem[spacji brakło]- zgodziła się.- Ale to nie ja wiszę sobie[napisz tobie, sens ten sam, a nie brzmi tak głupio, ale to moje zdanie] kilka niezłych przysług.- Wyszczerzyła kły w złośliwym uśmiechu.- To ona.- podsunęła mu serwetkę. Po chwili zastanowienia przyciągnęła ją do siebie z powrotem i pajęczym pismem napisała kilka linijek.[pismem napisała, zastąp czymś napisała, bo źle wygląda, a poza tym, aparatów nie ma? Komórka jest, więc akcja dzieje się współcześnie, ale trzeba było szkic walnąć, zamiast fotki? Wampirzyca miała niespełnione marzenia o zostaniu grafikiem czy coś?]

- Catherine Hurtew, Cathe[co to jest? Tamto imię i nazwisko a to?], dwadzieścia jeden lat, ulica Księżycowa siedem, naturalnie ruda, farbowana na czarno, zielonooka, bystra, spostrzegawcza, chwilami infantylna… Wygląda całkiem nieźle… Jak na normalną kobietę.- Wygiął[wykrzywił chyba lepiej] wargi w krzywym uśmiechu.

- Ona nie jest normalna!- zaprotestowała wampirzyca i rozpaczliwie zamachała rękami[,] jakby odganiała się od stada natrętnych much.[a skąd ta rozpacz? Patrzyłem kawałek dalej i nic nie ma, a jak jest gdzieś na szarym końcu, to przydałoby się to zmienić, bo ta rozpacz taka bezsensowna wychodzi]

- Tak?[masz problem z zapisem dialogów, zapraszam do Kącika Literata]- słowa znów zdawały się ciągnąć w widoczny sposób, jakby stały się wyjątkowo gęste od przypuszczeń.- Psychiatryk? Subkultury? Religia? A może jakieś dramaty osobiste?- wypluwał z jawnym obrzydzeniem kolejne wyrazy. James przejechał dłonią po krótkich, czarnych włosach. Były wciąż za krótkie by mógł je zmierzwić.

Lazuria pokręciła głową z przyklejonym do twarzy delikatnym uśmiechem. To było niepokojące. Zaraz potem jej mina zmieniła się. Zmrużyła oczy, zacisnęła usta i ściągnęła brwi w wyrazie złości.[w wyrazie złości, średnio brzmi]

- Nie, James. To nie to. Naprawdę myślisz, ze obchodzi mnie jakaś psycholka? Osoba specjalnej troski? Nie, kretynie!- zawołała. Jej głos stopniowo się podnosił, aż do krzyku, mimo, ze początkowo cedziła słowa półgłosem.- Naprawdę masz mnie za taką? No to się mylisz![widzę, że nie przeszkadza im obecność innych gości w lokalu?]

- Miło mi. Ostatnio często to od ciebie słyszę. A za każdym razem czegoś chcesz. Następnym razem polecę w kosmos po księżycowy pył, żebyś mogła przywołać dobre wróżki, które spełnią twoje porąbane marzenia, dopełnią przeznaczenia, albo po prostu uwarzysz jakieś świństwo i kogoś otrujesz.- Chłopak roześmiał się z goryczą.[szyk tej wypowiedzi leży, jak zresztą sama ona]

- Nie jestem wariatką.

- Powiedziała o sobie biedna mała Lari.[Lari od Lazuri? No chyba Lazi, co?] Lubisz się bawić ludzkim losem, prawda? No to ci powiem, że nie powinnaś. To nie jest gra, a my nie jesteśmy super bohaterami. Ba! My wręcz jesteśmy z tej ciemnej strony, gdzie nie wstaje słońce, a kogut nie pieje. Nie mamy po pięć lat, kuzynko, i[,]wtrącasz tutaj kiedy coś zepsujesz,]tutaj wytrącasz nikt ci nie będzie wybaczał, ani uspokajał, że za chwilę to naprawi.

- Są lepsi od nas.[nie widzę związku tego stwierdzenia z poprzednią wypowiedzią :O] I to jest gra. A ty jesteś pionkiem. I powinieneś się w tej chwili zamknąć- wysyczała głosem ociekającym słodyczą.

- A co się odnosi do zbicia?[do jakiego zbicia? Ja chiba nie kmnię tych Twoich dialogów]- zmrużył oczy.- A może zostanę damką jak dojdę do końca planszy?

- Może- wycedziła przez zaciśnięte zęby jasnowłosa wampirzyca.- Jared cię załatwi.

James zbladł.

- Tak?

- Tak- potwierdziła zimno wampirzyca.- Za dokładnie cztery dni. Wczesnym popołudniem.

- I co to ma do rzeczy. Znam cię, suko, i wiem, że gdzieś jest haczyk- powiedział tłumiąc złość na tyle, na ile potrafił.

- A twoim problemem jest to, że nie wiesz, gdzie on się znajduje.

- Nawet nie zaprzeczasz. Twoją moralność diabli wzięli- prychnął James[,] gdy dziewczyna zignorowała zaczepkę.

- Już dawno. A ty o tym wiesz doskonale.

- No, dalej, wyzłośliwij się, kochana kuzynko- zaproponował chłopak obojętnie.- Ja sobie tu posiedzę i poczekam.

- Jesteś zbaraniałym kretynem. Jeszcze trochę, to wyrosną ci rogi i futro, a twój ukochany braciszek i rodzinka zrobią z ciebie pieczeń. Nie będę protestować, bo po prostu nie ma po co. I tak, jesteś kompletnie beznadziejnym, bezużytecznym, spierniczonym egzemplarzem, zaszczanej mieszanki genów swoich starych.

- Co zrobisz, ze swoim pokrewieństwem ze mną, z moim kochanym braciszkiem, siostrą swojej matki i tym facetem, który jest również moim starym?- zapytał James, nie powstrzymując ziewnięcia.

- Oleję je. Nie moja sprawa, że bliźniaczki- nierozłączki nie chciały się rozdzielić nawet w łóżku i pękła im prezerwatywa.

- Masz aż takie ścisłe informacje? To obrzydliwe, seks rodziców, specjalnie bym czegoś takiego nie słuchał- oznajmił James, ignorując metafory.

- Mam dobry słuch. A na pewno lepszy niż ludzki, kuzynie.- Lazuria nie potrafiła przestać się wyzłośliwiać.

- O, na pewno. Ale oboje równie dobrze wiemy, ze to się zmieni w ciągu najbliższych tygodni, o ile mój kochany braciszek wilkołak mnie nie zabije w czasie rodzinnego obiadku. Może mnie nawet na niego zje[na niego zje?]. I wiesz, co? Ja jakoś się już oswoiłem z myślą, że nie dożyję dwudziestych urodzin.[wilkołak i wampir w jednej rodzinie, no czad, jeszcze vanhelsinga albo blade'a brakuje na trzeciego]

- Nie kłam. Widzę jak bledniesz na sam temat. Nie myśl, że wampirzyca nie czuje jak cała krew odpływa z wyższych rejonów ciała.

- Może dlatego nie wgryzasz się w twarz, bo wszystkie twoje ofiary bledną na widok twojej brzydoty.

-Może dlatego chodzisz w kapturze, bo wszystkie dzieci płaczą na twój widok.

- Może dlatego wychodzisz tylko nocą, bo facetom nagle się odechciewa, jak cię zauważą.

- Może dlatego nigdy nie miałeś dziewczyny bo śmierdzisz jak zatęchła piwnica.- Wymienili uprzejmości.[CZAD! Nigdy nie miał dziewczyny, a wysyła go na misję poderwania jakiejś, litości]

- To nie było zbyt mądre- zauważył z niesmakiem James.

- Które? O brzydocie, dzieciach, facetach, czy odorze zatęchłej piwnicy?- dociekała przesadnie uprzejmym tonem Lazuria.[bumcykcykbum]

- Powinnaś przejść do rzeczy zanim się wkurzę i sobie pójdę, a ty zostaniesz sama na pastwę poszukiwań idioty winnego ci przysługę- warknął szatyn.

- A, tak, rzeczywiście nie mam do wyboru zbyt wielu debili.

Gdyby spojrzenia mogły zabijać to już leżałaby martwa.

- Za cztery dni, kiedy Jared ugryzie cię, a ty zaczniesz się zmieniać w wampira, masz spieprzać w stronę lasu, a reszta sama się dalej potoczy i poukłada. Klocki ci same powskakują na swoje miejsce, albo łaskawie cię oświecę. Oczywiście w odpowiedniej chwili. Mam wciąż tylko podejrzenia, a wszystkiego infiltrować nie mogę. Ani znaleźć czegoś, do czego znalezienia nie ma żadnych wskazówek. Jedna uwaga- nie doprowadzaj tej wariatki do płaczu, bo za cholerę cię nie polubi, za to wyrzuci cię na zbity pysk.

- Jak długo ją obserwowałaś?

- Trzy miesiące. Przegrzebałam kilka głów, a i tak mam luki w…

- Aktach? Otwórz prywatny wydział śledczy- parsknął chłopak.

- Zobaczę.- Lazuria uśmiechnęła się słodko, po czym wstała i wyszła z kawiarni by rozwiać się w mroku nocy.

- Co dla pana?

Widocznie kelnerka bała się do tej chwili podejść po zamówienie. James czuł się zdziwiony, że komuś Lazuria wydała się przerażająca. A może? W końcu z jakiegoś powodu oddawał jej te nieistniejące przysługi.

Kurcze, mógłbym już się przemienić, pomyślał z irytacją i również wyszedł z lokalu, chociaż nie udało mu się rozwiać, jak kuzynce."


Jej, nie mam na więcej siły teraz. Jest źle, nie dość, że kolejna historia o wampirach, to jeszcze koszmarnie podana. Bohaterowie? Jacyś tacy... W sumie nic nie wiemy, ciągle gadali i wyzywali się jak dzieci. A no, wiemy, że ma srebrne włosy, bo dużo razy zaakcentowałaś to -.- Dialogi masz trochę nie jasne, za mało przypisów, co kto mówi, przynajmniej takie miałem wrażenie, ale to może przez formę, która strasznie męczyła i ćmiła umysł. Fabuła? Cuda na kiju, chciałaś rzucić powiew świeżości i chyba przegięłaś.

2/10

Pozdrawiam
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#8
Dziękuję za komentarze. Z waszej perspektywy to wygląda naprawdę masakrycznie, a to znaczy, że mam kolejne opowiadanie do poprawy... Już się boję, kiedy widzę ilość podkreślonych błędów.
To co trzeba zaakcentuję, niepotrzebne pousuwam i takie tam.
Cytat:- Które? O brzydocie, dzieciach, facetach, czy odorze zatęchłej piwnicy?- dociekała przesadnie uprzejmym tonem Lazuria.[bumcykcykbum]
Czyżbyś był fanem komixxów?
Cytat:[wilkołak i wampir w jednej rodzinie, no czad, jeszcze vanhelsinga albo blade'a brakuje na trzeciego]
Cytat:Wampir i wilkołak bliźniakami, jakieś międzygatunkowe romanse,
No hej, jako autor mam prawo kręcić! Chyba tylko zapomniałam to wyjaśnić... ;( Wymyśliłam sobie nowe zasady gatunkowe. Tylko i wyłącznie na potrzeby opowiadania...
Cytat:[do jakiego zbicia? Ja chiba nie kmnię tych Twoich dialogów]
Porównuję z grą w szachy. W wypowiedzi nad tą, w którą wrzuciłeś ten komentarz, jest użyty pionek i jeśli się nie mylę ,,gra". A pionka można zbić. Resztę figur też, oczywiście, ale to nie o nie chodzi na tym etapie opowiadania.
Cytat: Cytat:Te przerwy między akapitami powstały samoistnie

serio? : )
Serio. Smile W wordzie, ani na onecie nie było.
Cytat:Cuda na kiju, chciałaś rzucić powiew świeżości i chyba przegięłaś.
Czyli nie umiem przekazywać co mam na myśli. No pięknie. ;( Ale chociaż tyle, że ocena nie zerowa... Tongue
Cytat:Spróbuj opisać coś przerażającego bez słów "straszny", "przerażający", "okropny" - fajne ćwiczonko, polecam.
Spróbuję. Jak na razie działałam chyba na zasadzie reklamy- chciałam wcisnąć przerażenie, jak telewizja 'wszystkich' i 'wyjątkowość'. I ja i ta instytucja, chcemy coś 'sprzedać'.
Cytat:Po co czytelnikowi informacja, że ołówek był B2?
Po to, by wyobrazić sobie dokładniej szkic. Mi na przykład to potrzebne, by sobie zwizualizować serwetkowe arcydzieło.
Cytat:[pismem napisała, zastąp czymś napisała, bo źle wygląda, a poza tym, aparatów nie ma? Komórka jest, więc akcja dzieje się współcześnie, ale trzeba było szkic walnąć, zamiast fotki? Wampirzyca miała niespełnione marzenia o zostaniu grafikiem czy coś?]
Pismo mówi podobno o charakterze, chociaż nie wiem jakim w tym przypadku. Poprawię.
Całkiem możliwe, że miała takie marzenia o karierze graficznej, ale podjęła się wdzięcznego zajęcia polegającego na knuciu spisów, wkręcaniu się w afery i dyrygowaniu co głupszymi jednostkami. A telefon... Co jeśli miała tą niezniszczalną nokię, na wypadek, gdyby postanowiła skakać z któregoś piętra?
Cytat:[jeju, jeju, znowu wampiry! Dość ważny szczegół dopiero ujrzał światło dzienne, a no i ciągle myślałem, że akcja ma miejsce w dzień, ale wampiry trochę słońca nie lubiją przeca, jakieś info o porze się zda, chyba że je ominąłem]
No nie przepadają. Ale fajczyć się nie muszą. Tą przyjemność zamierzam zachować im na wodę święconą. Tylko wykreślę zaprzeczenie na ten temat (chyba w pierwszym rozdziale...).

A korektora mieć będę. Zobaczymy czy się sprawdzi z kolejnym rozdziałem.
Pozdrawiam i dziękuję.
Odpowiedz
#9
Te bumcykcyki były, żeby sprawdzić czy nie olejesz komentarza Big Grin
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#10
Coś w stylu testu ,,czytanie ze zrozumieniem" i kojarzenie faktów? Big Grin
Komentarzy nie olewam. Zawsze czytam i wyciągam jakieś wnioski.
Odpowiedz
#11
ROZDZIAŁ PIĄTY

Spojrzała mu prosto w twarz i wydęła pogardliwie wargi.

- Oczywiście, że chcesz wiedzieć, gdzie byłam. Zachowujesz się wobec mnie jak pies ogrodnika. Ale wiesz, co? Coś za coś - powiedziała krzywiąc się w pełnym złośliwej satysfakcji, grymasie.

- Czego chcesz? - zapytał śmiertelnie poważnie.

- Informacji.

- Teraz jeszcze tylko nie wiem jakiej - zauważył ponuro James.

- Skoro ją chcę, to też jej nie znam. Ale wiem na jaki temat ona jest. Gdzie poszedłeś? - zapytała mrużąc podejrzliwie oczy.

- Gdzieś - burknął.

- To wiem. Ale ja proszę o konkrety - oświadczyła patrząc na niego z nieukrywaną wściekłością i zaczątkami nienawiści.

- Prosisz? - Zaśmiał się szyderczo. - Nie prosisz, Cathe. Ty żądasz- uświadomił ją. Wstał z krzesła i stanął na przeciwko niej. Spojrzał na nią z góry.

- Tym bardziej powinieneś spełnić moją ,,prośbę”.

- Nie zrobię tego - warknął zirytowany. Za wszelką cenę chciał jej zrobić na złość.

- Raczej nie masz wyjścia, jeśli chcesz cokolwiek ode mnie wyciągnąć - stwierdziła znów krzywiąc twarz. Odwiesiła czarny płaszcz na wieszak i pochyliła się, by ściągnąć buty.

- Mogę z tego zrezygnować - powiedział spokojniej, przypominając sobie, że miał ją ,,urobić’’. Uśmiechnął się miło, wiedząc, że widzi jego twarz kątem oka. Podszedł do niej bliżej i zmusił się, by położyć rękę na jej ramieniu. Nie interesowała go ani trochę, a jednak musiał to robić. Bo musiał. Bo go ograno, zanim jeszcze na dobre poznał niepisane zasady rozgrywki. A w tej chwili najwięcej kart trzymała Lazuria.

- Och, proszę, przestań i nie próbuj udawać miłego! - warknęła siląc się na spokój i opanowanie. W środku się gotowała. Wściekłość drążyła już tunele prowadzące na zewnątrz, szukając ujścia.

- Przestań! Nie dotykaj mnie! - drwił w żywe oczy, przeciągał samogłoski i przewracał oczami. Parsknął złośliwym śmiechem.

- Oho, nudzi ci się bardziej niż zwykle - stwierdziła uśmiechając się słodko. Tak słodko, że można się było przykleić. - Jeszcze krew nie znikła z twoich kłów, a ty już nie pamiętasz jak dobrze mogę cię poznać. Jak dobrze zna cię trójka biednych ludzi kilka ulic dalej.

- Ciekawe, co jeszcze wiesz teraz, a czego nie będziesz pamiętać za chwilę? - Uniósł brwi w udawanym zdziwieniu.

- Wiem wystarczająco wiele, by znać również słowo klucz, kochaniutki. A teraz idź - wskazała zapraszającym gestem drzwi wyjściowe - i się przewietrz, zanim powiesz coś, - uśmiechnęła się szeroko i drwiąco, w ten denerwująco, wyrachowany sposób, jakby już wygrała - cokolwiek więcej, co mnie oświeci i sprawi, że dowiem się więcej niż według was powinnam.

- Was, nas... Jesteś tak okropnie doinformowana, że strach się bać, ale czy zdajesz sobie z tego sprawę?

- Zdaję sobie sprawę, że w tej chwili - powiedziała z naciskiem i otwarła drzwi na oścież - powinieneś już być po tamtej stronie progu.

- Wyfrunę, ale tylko w twoich marzeniach.

- Och, brawo.

- Ale ochasz i achasz. Czy to westchnienia zachwytu pod moim adresem? – zapytał uśmiechając się krzywo. - Te niepowstrzymane i płynące z głębi serca?

- Czy zdajesz sobie sprawę, że właśnie teraz, mówisz mi jaki jesteś beznadziejny i niedowartościowany? - Uniosła brwi i wytrzeszczyła ozy, po czym powachlowała się dłonią. - Co ja biedny, James, mogę zrobić, by wyprowadzić tą okropną babę z równowagi? A może... NIC?

Oboje doskonale wiedzieli, że zachowują się głupio i dziecinnie. Ale byli wściekli na tyle, że nie potrafili tego opanować.

- A może w tej chwili się zamkniesz, a ja rzeczywiście wyjdę? – zapytał, starając się nie wrzeszczeć, nie podnosić głosu i nie skręcić jej karku.

- Byłabym wdzięczna. Odprowadzić cię ten jeden metr, czy może zdarzy się cud i nie zgubisz się na tej powalająco długiej odległości?

- Oczekuj tego- warknął uśmiechając się w niepohamowanym grymasie, po czym parsknął wymuszonym śmiechem. - Tylko zadaj sobie pytanie ,,czego?”. Bo na pewno nie mojego poddania się. Biała flaga jeszcze nie nasiąkła farbą.

- Oczywiście, a teraz idź i spierz z niej te krwawe plamy, wampirku.

- Jak sobie życzysz - zasalutował i wyszedł patrząc na nią spode łba.

- Tylko się nie potknij! - zawołała i zatrzasnęła z ciężkim westchnieniem drzwi. Trzasnęły. Słyszała jeszcze przez chwilę jego złośliwe pogwizdywania.

Poczuła się bardzo, ale to bardzo zmęczona. Tak bardzo, że najchętniej by zamknęła oczy i pozwoliła sobie na chwilę braku opanowania. Ale nie mogła. Czuła podświadomie, że tak naprawdę nie wygrywa, bo wciąż czegoś nie wie. Gotowała się z furii, zmęczenia i poczucia całkowitego oszołomienia.

Przymknęła oczy i nadała twarzy obojętny wyraz. Tak, może przez chwilę o tym nie myśleć. To byłoby nawet wskazane. Ale tylko przez chwilę, potem pójdzie spać, czy chociaż spróbować, wiedząc, że nie zaśnie, dopóki się nie upewni, że nie wstanie w transie w środku nocy. Bała się tego, że nie umiała przewidzieć jego działań. Bała się każdej minuty, kiedy nie mogła go kontrolować. I to zaczynało się przeradzać w obsesję, gdy rozglądała się nerwowo po domu, drżąc z przerażenia na samą myśl, że zaraz pojawi się w jakimś ciemnym kącie i się na nią rzuci.

Trzęsła się, gdy zaciskała oporne powieki o północy, zmuszając się do snu.



* * *



Krok, bezruch, krok, bezruch. W ten sposób drapieżnicy poruszali się na otwartych przestrzeniach, gdzie nie było miejsca, w którym można by się ukryć. Ledwo widoczna sylwetka znajdowała się w cieniu drzew, blisko ziemi. Słychać było co jakiś czas, jak drapieżnik smakuje powietrze, z rzadka szeleściły liście czy trawa.

Świat zdawał się zamrzeć. Niepokojąca cisza trwała dłużej niż powinna, choćby w wyobrażeniach przestraszonego scenariuszami podsuwanymi przez wyobraźnię, człowieka wracającego szybkim krokiem do domu, o tej zbyt późnej godzinie.

Ale to nie była wyobraźnia, ani wpływ atmosfery. Był tylko on- ledwo zauważalny cień. Skoncentrowany do granic wytrzymałości, gotowy do skoku, czujny, jednak nie spięty, zestresowany. Drapieżca. Był kimś, kto stawał się niezauważany jedynie na własne życzenie.

Milczenie ciągnęło się. I znowu ten odgłos, słyszalny dla jedynie naprawdę wyczulonego słuchacza. Krok, bezruch. Nie było szelestu kopniętego kamyka, ani uderzenia ciężaru o beton. Owady milczały, nie można się było spodziewać świergotu ptaków. Nie słychać było odgłosów głośnego oglądania telewizji, puszczanej muzyki, śmiechów, ani rozmów dochodzących z domów. Koty się miałczały przeraźliwie, a psy nie szczekały ani nie wołały księżyca skrytego za chmurami. A wyjąc, zawodzą w przerażający sposób śpiewając znaną tylko sobie pieśń dla okrągłej kuli, rozświetlającej noc tajemniczym światłem.

Ponuro zwieszające się gałęzie nagich drzew przywodziły na myśl wyciągnięte ręce, palce zakrzywione w szpony. Zdawały się nieprzyjazne. Piękne za dnia rośliny i krzaki, nieraz otulające pnie, teraz zdawały się czyhać, podkładać zdradziecko śliskie liście. Strach sprawiał, że stawały się potworami gotowymi podnieść się z ciepłej jeszcze ziemi i przerazić przechodniów.

Jared ostrożnie stawiał stopy na krzywym chodniku, albo raczej łapy. Był na wpół przemieniony. Zmieniła się budowa jego ciała- mógł iść na czterech łapach tak dobrze, jakby był wilkiem. Palce skróciły się, a podeszwy dłoni i stóp pokryły poduszki. Twarz straciła nieco na swym człowieczeństwie, zęby stały się jeszcze bardziej kłami, nos się wielokrotnie wyczulił, tak samo jak oczy o zmienionych źrenicach i nieznacznie podniesione do góry uszy, które teraz były prawie wilcze. Z minimalnie opuszczonych spodni wystawał puchaty ogon. Z trudem powstrzymywał się od zamiatania powietrza ciemnoszarą kitą.

Można by powiedzieć, że nie przyjął żadnego stanu. W ciągu kilku sekund, czasu, w którym podniósłby się do pionu, jego ciało mogłoby przybrać bardziej ludzki kształt. Lub zmieniłby się z zwierzę, albo bestię, nazywaną najczęściej wilkołakiem. Wbrew pozorom, nie zmieniłby się tak bardzo… Pokryłoby go futro, budowa ciała pozwalałaby mu się poruszać zarówno na dwóch jak i na czterech łapach, zmysły stałyby się drażniąco ostre, a twarz przypominałaby wilczy pysk, mimo czego nadal mógłby cedzić słowa. Niewątpliwie był wybrykiem natury. Jak zresztą cała jego rodzina, która poprzez krew przekazywała związek z istotami nocy i w pewnym momencie pozwalała się im zmienić w istotę, z którą mieli najwięcej wspólnego. Jared był na tyle silny, że przeszedł przemianę bez żadnych bodźców z zewnątrz- po prostu któregoś dnia obudził się w lesie i poczuł w podświadomości, że ma drugą skórę, którą może wedle chęci zmienić. O ile wytrzymywał ból. Zawsze go to bolało. Czasami tak bardzo, że nie dawał rady posunąć się dalej w przemianie. Zmuszał się nieraz by przyśpieszyć proces, który przychodził mu wolno i boleśnie. Chciał wtedy zdechnąć, drzeć się do upadłego, a przede wszystkim by ta tortura się skończyła. Z tego, co wiedział tylko jemu geny zrobiły defekt w wilczej naturze.

Dzięki jego krwi, gdyby nie był wystarczająco silny by przejść na ,,drugą stronę”, to wystarczyłoby, gdyby ktoś z jego pobratymców, lub jakakolwiek istota nocy, próbowała go przemienić- nadal zmieniłby się w swoją zapisaną genetycznie formę. Tylko naprawdę beznadziejni przybierali formę przemieniającego.

Byli różni. Bardzo różni. I zdecydowanie nie dało się stworzyć opinii o gatunku na podstawie kilkunastu osobników.

Jared wyłapał w idealnej ciszy szmer. Ktoś się zbliżał. Był też pewny, że nie są to ludzkie kroki. Zbyt ciche, zbyt ostrożne, powolne i lekkie. Zbliżający się, nie walił piętą, ani od razu całą stopą o beton. Szedł, amortyzując swój ciężar przednią częścią stopy i palcami. Osoba powoli się zbliżała. Kroki były bardziej ukradkowe, niż te, które stawiali zwykle jego pobratymcy.

Na tle nieba przez chwilę mignęła kobieca sylwetka, jasne włosy lekko zalśniły w nikłym świetle, błysnęły drobne, wsunięte kły, które jednak dało się rozpoznać, jeśli znało się wampiry wystarczająco długo. Wampirzyca szła przy płocie; najwyraźniej nie była zbytnio wprawiona w działaniach bojowych.

Skoczył. Łoskot zderzenia dwóch ciał, tłumiony krzyk i uderzenie kośćmi o chodnik. Mignęły ostre jak brzytwa kły dwóch napastników. Uderzenie. Kolejny krzyk. Pisk. Szpony wbijane w ciało, a po chwili palce wciskające się w ranę. Kolejne uderzenie kości o twardą nawierzchnię i krzywe płyty. Szamotanina. Warknięcie. Krzyk przeradzając się w jęk, gdy szczęknęły przygotowywane do złamania kości.

-Au!- jęknęła wampirzyca. Nie byłą jeszcze w stanie stwierdzić, kto jest napastnikiem, jednak pogratulowałaby mu świetnej akcji, gdyby nie to, że leżała unieruchomiona na chodniku. Jeśli zaczęłaby się szarpać sama byłaby winna połamanym kościom. A poza tym przyciskał ją do ziemi całym swoim ciężarem i boleśnie wbijał jej, kolano w brzuch.

-Nie jęcz. Jeszcze żyjesz. I jeszcze możesz się podnieść- warknął Jared. Teraz go rozpoznała.

Spróbowała się podnieść, wyklinając go.

Wcisnął mocniej palce w głęboką ranę niedaleko obojczyka. Z gardła wydobył się warkot.

Lazuria wrzasnęła czując ból. Opadła z powrotem na beton i starała się opanować bijące szaleńczo serce- była pewna, że je słyszy, a ona nie chciała by wiedział, że skóra jej cierpnie. Strach przeżerał się przez nią zabierając kolejne pokłady energii z jej organizmu.

-Czego chcesz?- zapytała niskim, niebezpiecznym głosem. Chciała by tak brzmiał. Mimo to, nie był on prawdziwy. Strach ją zbyt paraliżował by mogła użyć jakichkolwiek umiejętności, choćby swojego biednego manipulowania energią, którego nawet nie dało się porównać z oszałamiającymi, niszczycielskimi umiejętnościami paranormalnych.

-Ciebie.

-Nie interesujesz mnie…- zaczął z przerażeniem.

-Tępa, strachliwa i beznadziejna w walce. Po jaką cholerę miałbym się tobą interesować tobą w ten sposób?- warknął jej do ucha, a potem z niej zszedł. Nie pozwolił jej samodzielnie wstać, za to boleśnie szarpnął ją w górę. Wygiął jej ręce do tyłu. Dziewczyna pochyliła głowę. Słychać było jej chrapliwy oddech i serce, które jak na złość, biło jak szalone. Zdradziła swój strach.

Jared zacmokał z zadowoleniem.

-Poszło o wiele łatwiej niż myślałem. Niby jesteś taka potężna… A, chwileczkę…. Kto to mówił? O, mój durny braciszek! To już wiadomo jaki z niego gówniarz.

-Znęcasz się nad nim przy każdej możliwej okazji. Nie masz tego nigdy dość?

-Nie, raczej nie. Jesteś prawie tak samo denerwująca jak on. Ale nie martw się, dopóki będziesz odpowiadać na moje pytania zostaniesz w całości- powiedział bardzo spokojnym głosem, takim, jakby rozmawiał o pogodzie- bez specjalnego zainteresowania.

-Chciałabym ci wierzyć- wyszeptała z trudem łapiąc powietrze.

-Myślę, że to zależy od ciebie i od twojej słynnej inteligencji. Podobno jesteś strategiem. A wiesz co? Ja też sobie radze w tej materii… Ale na pewno nie dorównuję słynnej Lazurii! A wiesz z czego jesteś słynna? Z manipulowania durnymi osłami. Przykro mi, ale nie jestem osiołkiem i raczej nie doczepisz do mnie sznurków, nie będę twoją kukiełką. To bardzo smutne, nie uważasz? Zawsze myślałem, że jestem taki biedny żuczek- warczał jej do ucha przesadnie przesłodzonym tonem, wspomnianego przez niego biednego żuczka.

-Żuczka gnojarza?- zapytała wciąż chcąc się uspokoić. Usilnie próbowała skupić myśli, ale żelazny uścisk na jej wygiętych do tyłu rękach wciąż ją rozpraszał. Powinna opracować plan ucieczki, zrobić coś, co by go rozproszyło, jednak jakoś jej to nie wychodziło. Mogła jedynie kontynuować tą dziwną rozmowę. I nie wrzeszczeć, nie uciekać i nie dawać mu pretekstu do gonienia jej i powolnego łamania jej kolejnych kości. Może gwałtu. Wiedziała, że już to robił, że byłby w stanie jej to zrobić, choćby po to by ją zastraszyć, by nie mogła zasnąć, nie mając przed oczami przerażających wspomnień i jego gróźb szeptanych prosto do ucha…

A zrobiłby jej to z innych powodów niż popęd seksualny. Jedyne z czego czerpałby przyjemność w tym akcie okrucieństwa, to jej cierpienie i strach. Doskonale wiedziała, że ze swoim wyglądem i chorymi gierkami mógł mieć każdą, jeśli tylko wystarczająco się postarał.

-Tak, może być. Sądzisz, że jest wystarczająco biedny?- zainteresował się Jared, wytrącając ją z rozmyślań, które sprawiły, że jej tętno znów zaczęło galopować.

-Chyba tak- bąknęła.

-Lubię żuczki- stwierdził zupełnie poważnie.- Nie chciałbym, żebyś je męczyła. Tak fajnie chrzęszczą, gdy się je rozgniata…

-A może chrząszcze? Według nazwy powinny ,,fajnie” chrzęścić- wtrąciła grzecznie, czując narastający strach. Mówił ,,Zniszczę cię, zgniotę jak robaka” tak spokojnie jakby naprawdę mówił o żuczkach z samej sympatii do nich, a nie do ich rozgniatania. O ile naprawdę to robił.

-Nie, nie lubię chrząszczy. Ale żabki są takie interesujące! Tak pięknie śpiewają nocą, nad stawem. Szkoda gdy już zamilkną…

Sparaliżowało ją. Dławiło ją w gardle. Była pewna, że gdy się odezwie jej głos będzie wysoki i piskliwy. A on mówił, mówił te wszystkie zakamuflowane groźby, bez drgnięcia głosu. Tylko jedno słowo miało inną intonację, specjalnie położył na nie nacisk ,,zamilkną”

Mówił ,,Zabiję cię, uduszę, utopię, a wtedy się zamkniesz, zamilkniesz i już nic nikomu nie wyśpiewasz, marionetki nie zatańczą do twojej melodii…”. To było dla niej tak oczywiste. Jego słowa, tak bardzo nie pasowały do jego postawy, do tego co robił, do jego wieku. Nie budziłyby podejrzeń, gdyby mówił je kilkuletni chłopczyk, ale nie Jared, nie wtedy gdy trzymał ją unieruchomioną i szeptał jej to prosto do ucha tak beznamiętnym, a jednocześnie przesłodzonym i sztucznie dziecinnym, tonem.

Zmusiła się, by nie ugięły się pod nią nogi. Mimo to, czuła, że są jak z waty.

-Co chcesz wiedzieć?- zapytała drżącym, równie urywanym jak jej oddech, głosem. Była pewna, że to o to mu chodziło.

-Powiedz mi, co zaśpiewasz, dobrze?- powiedział, jakby naprawdę się interesował się jej zdaniem, i tak, jak gdyby nie ścisnął boleśnie jej rąk w momencie, kiedy to wypowiadał.

-Ja… Nie umiem śpiewać, umiem rysować…

-No to może zagrasz.

-Na czym?- sapnęła; czuła, że się dusi. Ale to strach, a nie jego bezlitosne ręce, zaciskał się na jej gardle.

-Na…. Kukiełkach. Masz ich dużo. Przedstawienie się zaczęło, na pewno masz scenariusz. Ciągniesz za sznurki subtelnie, w sposób uporządkowany, nigdy chaotycznie. Jaki jest schemat, Lazurio? Bo na pewno go znasz, tworzysz go z każdą kolejną chwilą, analizujesz nas wszystkich, a potem wybierasz kukiełkę i sprawiasz, że się nami zajmuje, wyrzuca nas ze sceny, jak nieobliczalnego gapia, który zafascynowany wdrapał się na scenę…

-Ja… To nie mój spektakl.

-Jesteś jednak współreżyserem.

-N… Nie- wyjąkała i pokręciła głową. Zmienił chwyt i coś jej strzyknęło. Stłumiła krzyk, mimo, że jej poczerniało przed oczami.

-Punkt kulminacyjny, to coś czego się nie zapomina, no powiedz mi, ta historia się zaczęła, a ty…. Ty wiesz jak ma się skończyć.

-Nie wiem, naprawdę…

-Działasz, robisz coś w sposób, który mi mówi, że jednak wiesz, co się dzieje, albo przynajmniej podejrzewasz…

-Chcę przetrwać.

-Więc przetrwaj, o ile nie zechcesz nagle zginąć, tak jak…. Teraz- szepnął. Puścił jej ręce i położył ręce na jej biodrach. Wolno przesuwał je w górę. Czuł pod palcami jak dziewczyna się trzęsie. Zatrzymał dłonie na jej szyi i lekko ją ścisnął. Bardzo powoli przełożył jedną rękę na jej głowę.- Skręcić ci teraz kark, czy może coś powiesz?

-Nic nie wiem!- krzyknęła, a jej głos rozdarł ciszę. Przepełniony był rozpaczą. Bezradnie zacisnęła dłonie w pięści. Paznokcie pozostawiły po sobie czerwone półksiężyce na jej skórze.

-Może cię uduszę…- zaproponował, na powrót zsuwając rękę na jej szuję. Przycisnął palce do głównej tętnicy i przez chwilę słuchał jej oszalałego pulsu.- Albo utopię. Spoczniesz wśród żabek i ich posłuchasz, naprawdę pięknie śpiewają i to nie tylko w momencie kiedy ich głos wreszcie zamiera- zaproponował.

-Ja wolałabym nie.

-Ciągle tylko ,,Ja” i ,,Ja”, jakby nie było o czym mówić tylko o tobie. No, ale dobrze- twoje informacje są bardzo interesujące.

-Albo ich brak- zdobyła się na ironię.

-Nie, nie ma ich braku.- warknął. Opuścił dłonie na jej ramiona.- One są, wiem, że jesteś dobrze poinformowana. I ja też będę, dzięki tobie. I twojej uprzejmości.

-Ty o tym wszystkim wiesz. Nie zdajesz sobie tylko sprawy o jak poważną stawkę toczy się gra.

-Nie wiem o czym mówisz.- stwierdził.

Zawiał lodowaty wiatr i wampirzyca poczuła ostry zwierzęcy zapach. Jared był częściowo przemieniony. Była prawie pewna, że zostawił sobie uszy i nos.

-To i tak raczej nie będzie miało z tobą związku.

-To bez znaczenia. Co ciebie z tym łączy?

-To nie ma ze mną nic wspólnego. Nie było opcji by mnie w jakikolwiek sposób dosięgło. Musiałabym nawiązać bezpośredni kontakt z pewną osobą.- wydusiła. To było kompletnie nieodpowiedzialne mówić mu o czymś, w co zostanie wplątana przez tego świra.

-Z kim?

-Nie wiem. Nikt nie wie.

-Kogo szukają?- spróbował inaczej. Był pewien, że dziewczyna nic nie powie z własnej woli.

-Paranormalnej. Nieujawnionej.

Jared prychnął. Takie działania były bez sensu. Paranormalni musieli się najpierw ujawnić, by stać się paranormalnymi.

-Bezsens- burknął.

-Ona nie wie, że już się ujawniała.

-Nie?

-Nie. Ma być potężna w niewyobrażalny sposób.

-Brzmi jak z bajki dla dzieci- sarknął Jared.

-Ale to z przepowiedni.

-Jakiej?

-Znasz ją. Aron zeschizował na jej punkcie.

-Ta?- Jared wybałuszył oczy w udawanym zdziwieniu. Nie pomyślał, że tego nie zobaczy.

-Znasz ją dokładnie?

-Co do słowa. Nic przyjemnego. Ratowanie świata i te sprawy. A Aron sobie wymyślił, że jak ci źli z kreskówek, zawładnie światem.

Lazuria się bardziej zdziwiła tym, że Jared oglądał kreskówki niż tym, że coś wiedział na ten temat.

-Ty wiesz coś więcej- stwierdził chłopak.

-Niekoniecznie- bąknęła Lazuria.

-Nie wierzę ci. Nie jesteś wcale takim biedactwem na jakie pozujesz. Najchętniej to byś mi wydrapała oczy. Tylko, że wiesz, że nie dałabyś rady.- Zaśmiał się złośliwie. Był tego pewien. Lazuria byłą strategiem, może analitykiem. Świetnie manipulowała ludźmi. Ale teraz nie miała nawet, któregokolwiek ze swoich słynnych planu, zbytnio obezwładniał ją strach by go ułożyła. Zresztą w razie czego, wierzył, że udałoby mu się ją powstrzymać.

-Nie musisz mi wierzyć. Po prostu nie wiem. I choćbyś próbował mi połamać każdą kość, to i tak tego ze mnie nie wyciągniesz- nie będzie po prostu czego.

,,Próbował”?!

-Przekonujące, bardzo- warknął z irytacją.- Jedna z twoich marionetek, kukiełek, czy jakkolwiek nazywasz tą armię kretynów, coś kombinuje, a przez to i ty coś skrobiesz. Coś w stylu planu. Albo scenariusza. Chodzi o to samo. Wiesz kogo mam na myśli?

-Nie- odpowiedziała. Powoli odzyskiwała władzę w nogach, a głos już jej nie drżał, nic nie dławiło ją w gardle. Widocznie Jared zapomniał o technice zastraszania.

-Chodzi mi o mojego durnego braciszka.

-,,Durny”, ,,Durnego”. Często używasz tych określeń, właściwie, to tego jednego. A ci ludzie to nie teatrzyk, ani moja prywatna armia.

-Gdybyś chciała ją założyć, to pewnie by ci się udało. Nie odbiegaj od tematu- syknął jej do ucha Jared.

-Sprawdza jedną. Możliwe, że to zwykły człowiek, ale mnie z lekka niepokoi.

-I to wszystko?- zapytał Jared i zacisnął mocniej dłonie na jej ramionach.

-Tak, to wszystko. Puść mnie- wyrwała się z jego uścisku i energicznym krokiem ruszyła w stronę, w którą wcześniej zmierzała.

,,Ma się ten fart”, pomyślał Jared. Lazuria sama wpadła mu w ręce. Tak naprawdę czekał na jakiegoś wilkołaka, którego miał zaciupać. Co zresztą było kompletnie niemądre po dzisiejszej masakrze.

* * *

Plecak spadał jej z ramienia, a idealnie proste, brązowe włosy nie chciały zasłonić siniaka na jej policzku. Była pewna, że gdyby wreszcie się poddały, to udałoby jej się ukryć siną plamę. Zawsze tak było- przynajmniej z włosami - że gdy chciała cokolwiek z nimi zrobić, reagowały na odwrót niż chciała. Po kręceniu się prostowały, po czesaniu zbijały w kosmyki, spięte i przygładzone dostawały szału i nagle zaczynały się puszyć jakby co najmniej całą noc myła je super-dobrym szamponem zwiększającym objętość.

Teraz z rezygnacją zarzuciła kaptur obszernej bluzy na głowę i dopilnowała, by chociaż on leżał tak, jak powinien. I by zasłonił ten okropny znak pobicia. Przez jej własnego ojca. Dzień w dzień. Za nic. Bez powodu. I bez wyjścia.

Budynek z szarego kamienia był już doskonale widoczny, a przy tym boisko pełne uczniów. Wypatrzyła swojego jedynego przyjaciela, przycupniętego przy obdrapanym murze. Promienie porannego słońca odbijały się w jego jasnych włosach. Była pewna w stu procentach, a nawet więcej, że zrozumie. Że nie będzie próbował ściągać jej kaptura, czy odgarniać włosów. Wiedział o tym wszystkim. I wiedziała, że gdyby wszystko zawiodło, on będzie.

Niezmiennie. Jak prawdziwy, idealny przyjaciel. Byłby w stanie powiedzieć, że sam widział, jak uderzyła się o coś, cokolwiek, choćby o róg krzesła i stąd sina plama na policzku. Czy ktokolwiek mógłby mu nie uwierzyć? Wątpiła w to. Najfajniejszy, najmilszy i w ogóle najlepszy w małej wspólnocie szkoły licealnej w Niarre. Nie tylko ona była zdziwiona, że ktoś taki się z nią przyjaźni. Taki przystojniak.

Wstał, gdy zobaczył ją na horyzoncie. Uśmiechnął się promiennie, zupełnie jakby cieszył się na jej widok. Wszystko o tym mówiło, a ona nadal nie była pewna. Tak trudno było jej uwierzyć po tylu latach przyjaźni. Ściskał ją po przyjacielsku i pytał się zawsze, jak się ma, czy wszystko dobrze i czy się jakoś trzyma. A ona zawsze z nieco wymuszonym uśmiechem odpowiadała, że jest świetnie. Siadali razem, a on jej mówił o całym mnóstwie rzeczy, które ją omijały w życiu naznaczonym bólem, bliznami i kompletnym wyobcowaniem. Była niemal książkowym przykładem jak zmienia przemoc w rodzinie.

A on trwał, wyklinał wszystko co sprawia, że się nie uśmiechała, a przede wszystkim jej ojca.

- Trzymasz się jakoś? - zapytał z ciepłym uśmiechem. Jasne, już nieco przydługie włosy kręciły mu się uroczo i opadały na czoło.

- Jest OK. - odpowiedziała. Patrzyła mu prosto w oczy. To jedna z rzeczy, które się nie zmieniły przez te wszystkie lata. W ten sposób mówiła wszystko, co nie chciało jej przejść przez gardło, gdy w końcu myślała, że to z siebie wydusi. W najgłębszej tajemnicy i konspiracji, najlepiej tak, by nikt nawet nie pomyślał, że Daniel coś wie. Nie chciała wiedzieć, czy próba przyjaźni zdałaby egzamin. Jeszcze nie - lub wciąż nie.

- Boli? - zapytał, dotykając lekko jej obitego policzka.

- Nieszczególnie - odpowiedziała cicho i uśmiechnęła się lekko, ignorując zmartwione spojrzenie przyjaciela.

- Nie rozumiem tego. Nie dałbym rady na twoim miejscu - burknął z wściekłością, która wcale nie była skierowana przeciw niej. Podświadomie wiedziała, że wsadza w kieszenie bluzy ręce zaciśnięte w pięści i stara się powstrzymać grymas. Chciał tam pójść i pokazać, ile ona dla niego znaczy i na co nigdy nie będzie chciał pozwolić. Ale pozwalał - dla niej, bo tak chciała, twierdziła, że musi i nie jest w stanie zrobić inaczej bez wyrzutów sumienia i poczucia, że powinna zrobić to inaczej.

- Daniel, przestań. – To zabrzmiało ostrzegawczo.

- Nic nie robię.

- Ależ oczywiście, że tak! Denerwujesz się. Nie ma potrzeby - powiedziała autorytatywnym tonem.

- A nie powinienem? Nie mam powodu? - zapytał z hamowaną furią. Zmuszał sie, by nie krzyczeć, przez co wszyscy by go usłyszeli. Ona również. Miał chociaż nikłą nadzieję, że krzyk by zrozumiała, a nie tylko te słowa wypowiedziane w pozornym spokoju i niczym więcej od przyjacielskiego zmartwienia. Tak bardzo nienawidził swojej bezradności i niezrozumienia dla tego, co nie było problem dla niej, a dla niego owszem. I miał na niego rozwiązanie, którego ona nie chciała zaakceptować. Tak długo miała się nie zgadzać, jak twierdziła, że nie ma czego naprawiać, rozwiązywać i poprawiać. Po tylu rozmowach tracił pewność, że to nie on ma beznadziejnie prosty i łatwy do rozwiązania problem, a nie Daria.

- Nie rozumiesz. - Milion razy powtarzane słowa, po raz kolejny wydobyły się z jej ust, w tym samym bezdennie spokojnym i przyjaznym tonie.- To nic nie znaczy. Przecież wiesz, że nic się nie stało.

- To jest nic?! - Mimo oporów, które mu wpoiła, podnosił głos. Nie docierało do niego, tak samo jak kolejna sytuacja, że robi to niepotrzebnie, że to jego trzeba hamować. I tłumaczyć mu jak dziecku, że problem nie istnieje, że tylko go sobie wyimaginował. Jak dwa dodać dwa. Proste. A on budował tam nawiasy, kolejność rozwiązywania działań i całą analogię. Święcie wierzył, że to ona to robi. Ale przecież dla niej wszystko to było… proste.

Stłumione tak głęboko, ze naprawdę tak wyglądało.

- Czyżby kłopoty w raju? - Cichy, ociekający jadem i świergotliwy niczym poranne ćwierkanie ptaków, głosik, wdarł się do ich zamkniętego na kilku słowach świata.

- Nie - warknął, nie zaprzątając sobie głowy tożsamością rozmówcy. Nie w tej chwili, tylko nie teraz! - darła się jakaś przytomniejsza cząsteczka jego umysłu.

- Ależ oczywiście, że nie! - Rozpoznał sarkazm w dziewczęcym głosie. Najgorsza mutacja nie byłaby w stanie tak zniekształcić głosu chłopaka. Przynajmniej nie musiał odwracać głowy, by rozpoznać płeć osoby, która tak wstrętnie mu się wtryniła w poranek. - Czy tylko dyskutujecie na jakiś niezwykle interesujący temat?

- Nie, a teraz idź i zamknij za sobą drzwi do swojego cukierkowego koszmaru - odpowiedziała beznamiętnie Daria.

- O! Jesteśmy niemili? A ja tylko chciałam się dołączyć do dyskusji. Pomóc wam rozwiązać… problemy. Niezwykle zawikłane i skomplikowane. Tak bardzo, że stałam się przydatna…- mówiła blondynka o niebieskich oczach. Znali ją. Doskonale. Aż za dobrze.

- Straciłaś na to szansę w chwili, kiedy rozpoczęłaś kolejną- oznajmił Daniel.

- Odtrącasz mnie? - Pisk pełen udawanego oburzenia wwiercił mu się w uszy.

- Ależ oczywiście, że - zawiesił efektywnie głos - tak. A teraz idź stąd, bo naprawdę nie chcę się kłócić.

- Odniosłam inne wrażenie, gdy usłyszałam te krzyki - zaćwierkała.

- W takim razie błędnie. Idź.

- Jak sobie chcesz. Zostajesz ze szkieletorem?

- Szkieletorem?!- zapytała Daria. Nowa obelga ją zdziwiła.- Zazdrościsz mi czegoś, przy swojej tuszy, czy może się mylę? - warknęła z obrazą.

- Mylisz się. I nie spinaj się, bo jeszcze te rozciągnięte gnaty przebiją ci skórę, kochana, a to bardzo źle by wyglądało - poradziła słodko Natalia.

- Lepszej groźby nie miałaś na zbyciu? - zaciekawił się Daniel.

- Pewnie cię zawiodę, ale nie.

- To zajebiście. Wypierdalaj. W podskokach.

- Jak sobie życzysz. Czy to dla ciebie ta głodówka?- zapytała jeszcze, odwracając się gdy stałą już dobre kilka metrów dalej.

Daniel prychnął pogardliwie.

- Nie cierpię jej - stwierdził.

- W zupełności się z tobą zgadzam…

* * *

Promienie słońca wpadały przez odsłonięte okno do przestronnego salonu w domu Cathe. Dziewczyna siedziała przy stole i uparcie starała się ignorować wwiercające się w nią spojrzenie Jamesa. Było to niemal niemożliwe. Wciąż nie mogła się skupić na słowach książki, chociaż doskonale wiedziała, że w innych warunkach, byłaby fascynująca.

Do jej uszu dotarł dźwięk odebranej wiadomości. Wampir poruszył się, by wyjąć komórkę z kieszeni. Odwróciła się przez ramię by na niego zerknąć. Chłopak wstał i podszedł do drzwi, nie zaprzątając sobie nią głowy. Odetchnęła z ulgą. Tym razem nawet nie pomyślała o tym by za nim iść. Za nic. Marzyła o tym, by być od niego jak najdalej, najlepiej na drugim końcu świata. Nic nie mogła poradzić na swoje emocje. Budził w niej przerażenie, rozchwianie emocjonalne i inne dziwne odczucia, a przede wszystkim czyste przerażenie. Nie chodziło o to, że mógł ją zabić w każdej chwili. Była mu potrzebna, chociaż nie wiedziała do czego, a poza tym, śmierć nie była dla niej czymś przerażającym.

Przejście na drugi świat, czy cokolwiek czeka wszystkie istoty żywe po wyzionięciu ducha, było dla niej jedynie faktem, a nie tragedią. Nie czuła też specjalnego przywiązania do tego świata, ani obawy przed nieznanym. Była niczym - jedną kropką na tle miliardów. Nie liczyła się, nic nie znaczyła. I to nie były myśli depresyjne, a jedynie świadomość tego faktu. Pozwało jej to na spojrzenie z szerszej perspektywy.

Wreszcie, gdy upewniła się, że wampir gdzieś zniknął, zagłębiła się w tekście. Już przestała się cieszyć z urlopu, który postanowiła wykorzystać akurat w tym czasie, zanim jeszcze się dowiedziała, że James zwali jej się na głowę. Miała jednak nadzieję, że zdoła znaleźć dla siebie choć trochę czasu. I to takiego, podczas którego nie będzie się musiała niczego obawiać. Gdyby mogła, zamknęłaby się na cztery spusty w jakiejś klatce, szklanym pudełku, czymkolwiek, co byłoby dźwiękoszczelne, wszystkoodporne i niewidoczne dla postronnych - w bezpiecznym miejscu.

Do jej uszu dotarł dźwięk piosenki Jillian, zespołu Within Tempation.

- Tak? - zapytała ze znudzeniem. Zdążyła zerknąć na wyświetlacz - nie znała tego numeru. Spodziewała się jakiejś pomyłki.

- Witaj Cathe. - Do jej uszu dobiegł głęboki, seksowny głos, którego dźwięk zmroził jej krew w żyłach.

- Jak?

- Wyobraź sobie, że wczoraj zapisałaś mi swój numer na ręce. Jak widać zdążyłem go zapisać, zanim się całkowicie zmył - oświadczył śmiertelnie poważnie Jared. Słychać było, że się uśmiecha. Zapewne w ten powalający na kolana sposób.

- Oboje wiemy, że nic takiego nie miało miejsca - odpowiedziała Cathe lodowato.

- Ależ wręcz przeciwnie. Co prawda musiałem cię długo nakłaniać, prosić, niemal błagać, ale w końcu mi się udało. Czuję się naprawdę dumny - rzucił wyjaśniająco i radośnie wilkołak.

- Jared, skąd masz mój numer? - wycedziła dziewczyna. Bezwiednie zacisnęła wargi. Ogarnęła ją niepohamowana wściekłość. Miała ochotę rzucić słuchawką. Najlepiej w niego. Z drugiej strony się cieszyła, że go tu nie ma. Jeszcze. Coś jej podpowiadało, że prędzej czy później go zobaczy. Z większym naciskiem na prędzej. Szybciej niż by sobie tego życzyła, a według niej następne spotkanie nie powinno nastąpić prędzej, niż przed zakończeniem tego całego bagna. Z iloma problemami można sobie radzić na raz? Już teraz miała na głowie Jamesa, dziwną, tajemniczą sprawę z jej udziałem, ciekawość co do drugiego prześladowcy, a właściwie to prześladowczyni, która się jeszcze nie ujawniła i pewnie nie zamierzała, a teraz jeszcze maniakalne zainteresowanie kolejnego faceta, który skądś wytrzasnął jej prywatny numer, który był poza tym zastrzeżony i posiadało go naprawdę niewiele osób. Chyba, że ten durny wampir dobrał się do jej telefonu i postanowił go rozpowszechnić… Czego jeszcze mogła się spodziewać?

- Czy to naprawdę ważne? - zainteresował się.

- Oczywiście. Pewnie nawet nie wiesz jak bardzo. Muszę zamordować tego zdrajcę, bądź zdrajczynię - oświadczyła pozwalając wściekłości wydostać się na powierzchnię.

- Nie bądź taka okrutna. Ale jeśli stwierdzisz, że to konieczne i sama odkryjesz tego zwyrodnialca, to chętnie przytrzymam. Chciałbym cię zobaczyć w akcji - zaoferował się Jared z zapałem.

- Świetnie, zadzwonię jeśli do tego dojdzie - warknęła. Spojrzała w sufit. Wydało jej się przez chwilę, że coś czarnego mignęło za oknem. Natychmiast skierowała tam wzrok, ale zobaczyła jedynie ten sam krajobraz, co zawsze.

- Ale nie po to dzwonię - powiedział. Jakby się nie domyślała!- Proponowałaś mi obiad, ale pomyślałem, że raczej wolałbym cię gdzieś zabrać. Co byś powiedziała na kolację?

Dziki, okrutny wilkołak psychopata, przy okazji gwałciciel, morderca i braciszek jej stałego prześladowcy, proponował jej kolację. Co miała mu powiedzieć? Nie wiedziała. A co chciała mu powiedzieć? Stanowcze nie. A coś się w niej darło ,,TAK!!!” i podskakiwało w nieopanowanej radości. Jednak żadna z tych emocji nie wydostała się poza obręb jej myśli.

- Sądzę, ze to zły pomysł - powiedziała z doskonale obojętną uprzejmością.

- Naprawdę tak myślisz? - zapytał z żalem w głosie.

- Tak - warknęła z naciskiem.

- Tak, tak, tak - oczywiście, ze się zgadzasz!

- Nie, idioto, nie odwracaj kota ogonem.

- Daj mi święty spokój, dobrze?- odezwał się zbulwersowanym głosem.

- Ale to ty mnie dręczysz!

- Mam inne zdanie na ten temat. To jest przyjacielska, uprzejma konwersacja przez telefon, dzięki dobroczyńcy, który postanowił podać mi twój numer…

- Nie irytuj mnie - warknęła z dziką furią w głosie. - Doskonale wiesz, co mam ochotę zrobić z wątpliwym dobroczyńcą.

- Oczywiście. Dla ciebie wszystko. Kiedy mam go przytrzymać? A może go znaleźć, związać i przynieść pod twój próg? - zaofiarował się z bezbrzeżnym oddaniem.

- Nigdy! - wrzasnęła sfrustrowana do granic możliwości.

- Jak sobie życzysz, Cathe.

Wypuściła ze świstem powietrze, starając się jakoś uspokoić i opanować na tyle, by umieć złożyć jakąkolwiek sensowną ripostę, lub chociaż nadążać za jego tokiem myślenia i jego efektami - niezrozumiałymi przekrętami i wracaniem z zaskoczenia do zakończonych tematów.

- Tak więc… - zaczął.

- Polonisty na oczy pewnie nie widziałeś?

- Miałem tą nieprzyjemność - zaprzeczył. - A teraz słuchaj… Wracając do twojej propozycji…

Której? Kiedy?! Gdzie?!

- To szykuj bigos i zupę grzybową - dokończył z uśmiechem, który był wyraźnie słyszalny. - Będę o siódmej. Jak się postarasz to zdążysz. Założę się, że jesteś świetną kucharką. Do zobaczenia! - pożegnał się radośnie. Rozłączył się.

Patrzyła z osłupieniem na wyświetlacz telefonu, gdzie widniał czas rozmowy. Zastanawiał się, co się stało z możliwością powiedzenia ,,ale” i jakim cudem ma przetrwać ten koszmarny urlop. Jak w transie poczłapała do kuchni. Niech ma ten cholerny bigos…
Odpowiedz
#12
Wiem, że nikt nie jest w stanie zmusić się do przeczytania całości moich wypocin, ale czy patrząc chociaż na fragmenty, jest lepiej?
Spłodziłam kolejny rozdział.

ROZDZIAŁ SZÓSTY



Jeśli to pukanie do drzwi było snem, to zdecydowanie koszmarem.

Cathe próbowała opanować lekkie drżenie rąk, kiedy szła do przedpokoju. Jared już tam czekał, opierając się niedbale o ścianę tuż przy wejściu. Ciemne włosy opadały mu na czoło, pojedyncze płatki śniegu topniały w nich.

- Czy wciąż powinnam zaprosić cię do środka? – zapytała patrząc mu prosto w oczy. Lęk odpłynął, gdy tylko przestała go tłumić.

- Sądzę, że tak. – Jared uśmiechał się z rozbawieniem.

- W takim razie zapraszam.

Wilkołak omiótł wzrokiem salon. Na stole stały dwa talerze. Tylko. Nie spodziewał się kwiatów i świec, ale wszystko wyglądało zwyczajnie, jakby miał wstąpić stary znajomy, który doskonale wie, że i tak kilka minut po jego wyjściu zapanowałby nieład.

- Ładny dom – powiedział. Widział go już kilka razy, ale czy to było ważne?

- Dziękuję. Chcesz zjeść teraz?

- Nie. Możemy… porozmawiać. – To słowo dziwnie brzmiało w jego ustach. Czuł się tak, jakby wypowiadał je po raz pierwszy od dawna, musiał przypomnieć sobie jego brzmienie i znaczenie, by, do końca, do niego dotarło.

- O czym? – zapytała. Nie siliła się na konwersacyjny ton. Powiewało od niej rezerwą.

- Nie mam zielonego pojęcia – oznajmił uśmiechając się szeroko.

- Może o tym, po co tu tak na prawdę przyszedłeś – zaproponowała. Zaplotła ręce nie tyle postawie obronnej, co agresora. Wciąż pytała ostatnio ,,Po co na prawdę…?

- Proszę cię…

- Ja również. O szczerość. Chociaż przez chwilę, wystarczającą na wymianę zdań. Potem możesz kłamać ile wlezie. Mi to nie będzie przeszkadzało tak długo, jak będę wiedziała, o czym tak naprawdę mówisz. – Słowa były dobitne, jasne i chłodne. ,,Podpiszemy cyrograf, co?” sugestie i niedomówienia burzyły się pod powierzchnią.

- Nie kłamię. Zawsze mówię to, co myślę.

- No to mamy problem. Bo trudno jest prosić o prawdę, gdy ta jest kłamstwem, prawda? Ale nie szkodzi, wystarczy poczekać, aż będziesz sam i kreatywne prawdy przestaną funkcjonować podświadomie. Znam to lepiej niż myślisz – mówiła. Jej głos powoli przeradzał się w szept.

- Prawda nie istnieje – powiedział poważnie.

- Nie z tych ust.

- Definicje zmiennych wartości są urocze, uwielbiamy je, nie zaprzeczysz.- Wyszczerzył szereg ostrych kłów w uśmiechu. – I pewnie dlatego pomyślałem, że się dogadamy.

Cathe odsunęła krzesło i usiadła na nim. Wskazała mu drugie. Posłusznie je zajął.

- Całkiem możliwe – stwierdziła. – Ale czy mamy w czym? I czy jeśli oboje umiemy tak świetnie kłamać, to czy rozmowa dokądkolwiek zaprowadzi?

- A więc nie wiesz. Przynajmniej nie do końca. – Było mu niewygodnie, nie miał co zrobić ze zbyt długimi nogami jak na ten stół i krzesło.

- Czego nie wiem?

- Szczegółu, właściwie to szczególiku. Takiego małego.- Pokazał palcami odległość. Była zerowa. – A mianowicie, że gdy już ustalą, czy jesteś tym kimś, kto ma im nabruździć, planują cię zabić.

Jego nienaturalnie wilcze zęby połyskiwały dziwnie, gdy się uśmiechał w ten ironiczny sposób.

- Tak, tak, maleńki ten szczególik. – Była blada. – A dlaczego zamierzają mnie zamordować? – zapytała. Brała szybkie nerwowe oddechy.

- Są kochani. Przychodzą z przyjacielską troską, uwodzą, zostawiają i zabijają.

- Mordują.

- My to nie ciemny lud, Cathe. Śmierć jest faktem. Zabójstwo z premedytacją zawsze ma powód. A jeśli ktoś go nie dostrzega, to…

- Nie wnikajmy.

- A dlaczego, nie? Te prawa są cudowne! – Zaśmiał się gorzko.

ICH prawa. Nie znała ich. I chyba nie chciała tego nadrabiać.

- Pewnie dlatego zapomniałeś wyczyścić krew spod paznokci? – zainteresowała się uprzejmie.

W głębi duszy się trzęsła. Nie czuła swoich kończyn, twarz przypominała sztywną maskę, jedną z tych, które można rozbić na kawałeczki. Z trudem oddychała, a gdy już jej się udało, miała wrażenie, że ani trochę tlenu nie dociera do mózgu.

Jared przyjrzał się dowodom zbrodni z zainteresowaniem.

- Racja. Musiałem zapomnieć. Ciekawe czyja…?

- Czy sugerujesz, że jest więcej możliwości wyboru niż jedna, co najwyżej dwie? – chciała wiedzieć. Czuła się jakby jakiś robal przewiercał się przez jej wnętrzności. Siedziała jednak nieruchomo i patrzyła mu w twarz.

- Tak.

- A pamiętasz ile?

- Nie.

- Chciałbyś?

- Wyobraź sobie, że nie – warknął. Irytacja wykrzywiła jego twarz. – Nie interesuje mnie to i na pewno nie jest czymś, o czym chcę z tobą rozmawiać. – Zaciskał dłonie w pięści.

- Rozmowy o tobie nie da się uniknąć. Szczególnie, że co chwilę wyskakujesz z czymś, na co warto zwrócić uwagę – wycedziła. Jej serce biło w szaleńczym rytmie. Łatwiej było mieć nadzieję, że jednak nie jest taki zły, gdy jej to ułatwiał, nie tak, jak teraz, gdy tylko warczał i temat jego osoby jakoś do niego nie przemawiał.

- Ty też jesteś interesująca. Bardziej niż myślisz. W każdym razie mieliśmy porozmawiać o czymś innym.

Cathe odwróciła wzrok.

- Chwilami chciałabym bardziej wtapiać się w tło.

- Nie martw się, zazwyczaj świetnie ci się to udaje. Ale tylko dlatego, że ludzie nie widzą powodu by ci się przyglądać. A my owszem. – Było coś złego w jego oczach, co sprawiło, że dziewczynę przeszedł dreszcz.

Cathe odsunęła gwałtownie krzesło i wstała od stołu. Podeszła do okna. Podniosła żaluzje i wyjrzała na zewnątrz. Raz, dwa, trzy - uspokój się. Napięte mięśnie drgały ze zmęczenia. Skupiła wzrok na asfaltowej ulicy i suchych łodygach jakiegoś zielska, które wystawało miejscami ponad warstwę śniegu. Dużo ostatnio nasypało.

- Ale… Dlaczego? – zapytała żałośnie.

Jared westchnął, rozsiadł się wygodniej w fotelu i wywrócił oczami. Rozczochrane włosy opadały mu na kości policzkowe. Ciągle zapominał, że powinien je już przyciąć.

- Tak się składa, że jesteś niezwykła. Ja to już wiem, ale ci kretyni uparcie się upewniają o swoich hipotezach. Niczym na biologii przygotowują zestawy kontrolne, testują w różnych warunkach, wysnuwają wnioski i je obalają. Nic szczególnego. Tyle, że to jest problem niemal na poziomie biurokracji. Bo zanim oni do czegoś dojdą, będzie po tobie i sądzę, że ten, który to załatwi, nie będzie nawet w połowie tak miły jak stadko, które do ciebie zawitało. Lazuria ze swoim nieodłącznym kuzynkiem, matołem jakich mało. – Prychnął pogardliwie.

- Nie. Dlaczego zechcieliście mi się przyglądać, to o to pytam. Ale proszę, dokończ.

Cathe oderwała wzrok od okna i obróciła się w stronę wilkołaka. Lekko się trzęsła, ale nie na tyle, by rzucało się to w oczy. Ale on widział. To było w jego wzroku. Dziewczyna spojrzała gdzie indziej. Ściany. Ten obraz był krzywo, na regale ktoś przestawił książki, a na stoliku do kawy było widać zaschniętą, ledwo widoczną plamę od brudnej wody. Pewnie od kwiatków, James musiał przewrócić. Pomyślała, że okropna z niego niezdara. Nawet bycie wampirem nie dezaktywowało tej cechy. Jak wielu innych jego minusów. Choćby braku opanowania, chimeryzmu, niezdecydowania, lekkomyślności i niezorganizowania. Zaślepienia i głupoty. On w ogóle miał jakieś zalety? Nawet jeśli tak, to nie widziała ich. Dla niej był jedynie przeszkodą, kulą u nogi, kolejnym problemem. Kimś, kogo chciała wyrzucić z domu, ale nie mogła – wróciłby z powrotem bez względu na jej słowa i swoje własne odczucia. Był jak wierny pies, tylko, że na pewno nie dla niej. Dla Lazuri, tej manipulantki, którą tak wielbił i do której biegał składać raporty i konsultować się w związku z dalszym postępowaniem.

Jared był… inny. O wiele, był lepszy - gorszy. Czuł się gorszy, a było inaczej. Chociaż pewnie przestał, ale to zostało w jego zachowaniu, jakby pamiętał jakieś krzywdy o których nigdy nie mówił. Powalał ją swoim urokiem osobistym, przy czym nie przestawał być sobą ani odrobinę. Przynajmniej dla niej. James mówił o nim, chociaż głównie rzeczy, które miały być kontrastem, w którym to on sam miał być tą białą częścią. ,, Jest silny. Sadysta do kwadratu. Nienawidzi mnie i Bóg wie, czego jeszcze. Pewnie całego świata.” powiedział James. Nie uwierzyła mu. ,,Mam brata sadystę. Taki milusi wilkołak. Na pewno chciałabyś poznać. Uzupełnilibyście luki w kunszcie dręczenia słabszych” wspomniał kiedy indziej. Chyba wtedy rano, po nocnych próbach zahipnotyzowania jej. Jakoś tak się działo, że nigdy nie chciał opowiedzieć jak się u niej znalazł. Wspominał o Jaredzie i o tym, jaki to jest okropny, ale nigdy, przenigdy nie powiedział dlaczego.

A Jared był tym wszystkim, co się o nim mówiło, ale nie tylko. To były jego elementarne cechy, zalety i wady jednocześnie. Przyciągał do siebie poczuciem, że ma się do czynienia z bombą, która może wybuchnąć w każdej chwili, przy czym nikt nie wie, dzięki jakim czynnikom. Ani jak temu zapobiec. Wszystkie kabelki miały ten sam kolor i były nienaturalnie poplątane. Na nią to również działało. I chociaż wiedziała, jak to się może, jak musi, się skończyć, to chciała być przy wybuchu, nawet jeśli oznaczało to śmierć. Na nią również chciała patrzeć z chorą fascynacją.

- Dobra, jak chcesz. Jest taki jeden, chce cię skosić, bo ktoś mu kiedyś nagadał o nieujawnionej paranormalnej, co jest według większości nielogiczne, która ma być jakoś nieprawdopodobnie utalentowana w odpowiednim zakresie i wykorzystać to, by się pozbyć takiego gówna jak on. Prościutkie? – upewnił się.

- Ani trochę. Co on takiego robi?

- Nic szczególnego. Nie wtykaj nosa gdzie nie trzeba.

- To może mi powiesz dlaczego tamto jest nielogiczne? – zapytała. Chciała wiedzieć. A on odpowiadał na ważne pytania, bez względu na to, co odsłaniały odpowiedzi. W większości.

- Ujawnieniem paranormalnego jest pierwsze wykorzystanie swojego dziedzictwa, użycie mocy. Właściwie to nie wiem, czemu się mówi o dziedzictwie. To nie jest coś dziedzicznego. To dobrze, albo źle, bo żaden silniejszy paranormalny nie żyje zbyt długo. A słabsi… Umiejętności nikną z pokolenia na pokolenie, rzadko kiedy jest odwrotnie, więc nimi nikt się nie przejmuje. Ale i tak ich tępimy, chociaż nie aż tak zawzięcie. Co do drugiej części braku logiki, to paranormalny staje się paranormalnym dopiero z ujawnieniem mocy, wcześniej jest człowiekiem jak każdy inny.

- I… Co to ma do mnie?

- To, Cathe, że jesteś paranormalną, czy wierzysz w to, czy nie. Zresztą masz być nieujawniona. Chyba wiem, o co chodzi. Jesteś nieświadoma. Ale robisz chwilami bardzo interesujące rzeczy. Takie jak dręczenie Jamesa przez sen. Bardzo mi się podobał ten spektakl…

- O czym ty mówisz?

- Też chciałabyś zobaczyć tego głupka w trakcie jego osobistego, realnego koszmaru, z którego nie można się obudzić, co? Którejś nocy leżał sobie spokojnie i ryczał w poduszkę, kiedy odniósł wrażenie, że wszystko się do niego lepi, ciemność jest bardziej żywa niż zwykle, a on nie mógł usiedzieć w miejscu ze strachu. Zrobiłaś z niego oszalałe ze strachu zwierzę. Polazł więc na strych, wbrew i dla siebie, co się nie trzyma kupy, ale z tego co wywnioskowałem, to tak było, i… I został z lekka zmaltretowany. – Jared wyszczerzył zęby.

- Chciałabym. Co się tam działo?

- Nie jestem pewny, czy to było to, ale chyba na użytek wszystkich widzów stworzyłaś marę. Właściwie to kilka mar. Okropnych, obrzydliwych, klejących, brudnych, przy czym pięknych w ten sposób, że chce się ich dotknąć, ale bierze obrzydzenie. Same sprzeczności. Ale to się zdarza. No i chyba go ciągały po strychu, trochę go podrapały. Pewnie ma traumę do dziś. Współczujesz mu?

- Nie. To brzmi strasznie głupio.

Jared prychnął i machnął lekceważąco ręką.

- To dlatego, że nie mam daru opowiadania. Dajesz ten obiad, czy nie? Głodny jestem. Tak jakby – dodał.

- Tak jakby, czyli jak? – zapytała z roztargnieniem.

- Tak, że mogę zjeść rozsądną ilość… czegoś. Nie jestem głodny tak naprawdę, ale będę. Mieliśmy nie rozmawiać o mnie, ani o moim żywieniu.

Tym stwierdzeniem ujawniłeś, że to ma z nim coś wspólnego, pomyślała.

Cathe pokiwała nieprzytomnie głową i powlokła się do kuchni. Wyciągnęła jedzenie z piekarnika. Wstawiła je tam wcześniej, by nie ostygło. Zaniosła wszystko do salonu i postawiła na stole.

Skierowała na niego wzrok. Odwzajemnił spojrzenie. Na jego ustach błąkał się uśmiech. Ten sam co wtedy na ulicy. Zniewalający. Nie szkodzi, że sugerował to, że chłopak uśmiecha się od niechcenia, leniwie, bez jakiejś większej chęci. I tak, gdy patrzyło się na te wąskie wargi miało się wrażenie, że coś sugerują, Coś – coś więcej niż można sobie pozwolić. Wtedy był bardziej niż zwykle pociągający, jeszcze bardziej przypominający bombę, czy jazdę na rollercoasterze.

,,Nie” chciała powiedzieć. Nie przeszło jej to przez gardło, przez usta zatykane pocałunkiem. Nie otworzyła nawet oczu, czując jego ciepłe dłonie na twarzy, kciuki delikatnie głaszczące jej policzki. Stała sztywno wyprostowana starając się nie roztopić od ciepła jego ciała, które do niej docierało przez te kilka centymetrów wolnej przestrzeni między nimi.

Cofnął się. Już sam jego wzrok sprawiłby, że inna dziewczyna pozwoliłaby mu przygwoździć się do podłogi. A Cathe stała cicho tam gdzie wcześniej z maską obojętności przyklejoną do twarzy, z ledwo zauważalnym napięciem w postawie. Otworzyła powoli oczy. Jej spojrzenie wwiercało się dokładnie w jego źrenice.

Chciał podejść i pocałować ją jeszcze raz, posłuchać galopu jej serca z bliska, zamiast z odległości dwóch metrów. Chciał ją objąć i czuć ciepło jej ciała, móc słyszeć tuż obok przyspieszony oddech. Chciał odwrócić się i wybiec stąd, ponieważ to było coś, do czego nie miał dostępu. I chciał, by chociaż się zaczerwieniła, by mógł zobaczyć usta spuchnięte od pocałunku, a nie to cholernie chłodne opanowanie, które wyżynało mu serce.

- Chyba jeszcze miałem ci powiedzieć w jaki sposób chciałem ci pomóc – powiedział. Usłyszał dziwną pustkę w swoim głosie, stwierdził, że użył innych słów niż planował. ,,Chciałem”. Pragnął tego nadal, tylko tak cholernie mocno, że nie potrafił tego nazwać odpowiednio, a przy tym tak, by emocje nie wybiegły za bardzo na zewnątrz.

- Ach, tak… - Jakby przypomniała sobie coś odległo, jakby zrobił to ktoś, od kogo niekoniecznie chciała tego wspomnienia.

Jego żołądek boleśnie się skurczył. Poszukał wzrokiem luster w pomieszczeniu luster, w których mógłby stwierdzić, czy wygląda tak beznadziejnie jak się czuje. Nie znalazł. Tak samo jak nie zobaczył swojego odbicia w jej oczach.

Jared odchrząknął. Drzwi wyjściowe, czy choćby okno, odpowiednio użyte, byłyby niczym wyjście z piekła.

- To może najpierw zjedzmy? – zaproponował.

Pokiwała obojętnie głową. Usiedli.

Jedzenie było dobre, jednak nie docierało do niego tak bardzo jak wyraz jej twarzy. Cierpiał. Nie mógł zaciskać pięści, nie mógł krzyczeć, nie mógł wyjść i nie mógł niczego, oprócz siedzenia tam, jedzenia i panowania nad sobą wystarczająco. Fale nieznośnego, mentalnego bólu zalewały jego ciało, uderzały o kości i mięśnie, drażniąc nerwy, roztrzaskując go na kawałki.

Odkładane sztućce cicho zabrzęczały przy zderzeniu z talerzem. Cathe oszacowała szybko czas potrzebny na zjedzenie końcówki bigosu na jego talerzu i spojrzała na niego wyczekująco.

- To jaki masz plan? – zapytała po chwili.

Jared spojrzał na nią pochmurnie, skrzywił wargi w posępnym grymasie.

- Żaden Cathe, żaden.

Oniemiała.

- Bo widzisz… - zaczął Jared. Ręce założył za głowę. – Zamierzam cię pilnować. Metodą tradycyjną.

- Co masz przez to na myśli? – wypowiadała słowa z rozmysłem.

- Nic specjalnego. Tylko to, że będę miał na ciebie oko.

- Będziesz mnie śledził – burknęła dziewczyna. Patrzyła na niego spode łba.

Jared nonszalancko wzruszył ramionami.

- A co myślałaś?

- Sądziłam, że raczej pozbędziesz się zagrożenia – stwierdziła. Pewnie nie wiedziała co mówi, pomyślał. Albo uważała go za bezwzględnego mordercę, psychopatę i sadystę, którym był. Przynajmniej częściowo i odnośnie przeważającej części masy.

- Nie. Wybrałem bezpieczniejsze, lepsze wyjście – powiedział. Tak naprawdę stwierdził, że musi ją trochę podręczyć swoim towarzystwem. I to kilka minut temu, gdzieś pomiędzy jednym kęsem, a drugim.

Cathe wolała nie negować tego stwierdzenia.

Przeciągnął się i zerknął na zegarek. Godzina jak każda inna. Ale zawsze warto udawać, że się coś robi. To się mogło kiedyś przydać, gdyby nie miał ochoty tyle u niej siedzieć. Albo naprawdę nie powinien. – Muszę już iść. – powiedział.

- Och, w porządku. A od kiedy zaczynasz łażenie za mną?

- O to się nie martw – zbył ją. – Do zobaczenia. – Uśmiechnął się szeroko. Wciągnął na siebie kurtkę i wyszedł.

Idąc, zapadał się w coraz grubszej warstwie śniegu. Już po chwili jego ślady zostały zasypane.

Z wściekłością coś kopnął. Nie był pewien co, w każdym razie z łoskotem się wywróciło. Spojrzał. Kontener na śmieci. Puszki i bardziej wypchane worki potoczyły się na boki. Odetchnął głośno. Stał chwilę w tym miejscu, jakby nie był pewien co zrobił. Białe płatki osiadały mu na włosach i rozpuszczały się. Gotował się ze wściekłości. Tylko i wyłącznie na siebie…

Kretyn, idiota, wyzywał się myślach, używając po kolei wszystkich przezwisk, które potrafił sobie przypomnieć w tej chwili. Co on kurwa zrobił?! Teraz mógł się tylko wściekać i wyżywać na niewinnych przedmiotach. Albo ludziach, ale nie miał na to ochoty. Nie dziś. Mimo to, chętnie by coś rozwalił. Nie był dzieckiem, które mogło bić poduszkę, by sobie ulżyć. Tu trzeba było czegoś, co wrzeszczałoby i zwijałoby się z bólu. Kogoś z jego rasy, kogoś chociaż na podobnym poziomie siły. Siniaki, stłuczenia i połamane kości powinny do jutra się zagoić. Albo od razu. Akurat jego ciało go nie zawodziło, poza rzadkimi przypadkami, w których chodziło o co innego.

Ruszył w dobrze znanym sobie kierunku. Do tej knajpy? Oczywiście, że tak! Wierzył, że tam będą, jeśli nie wilkołaki, to chociaż wampiry, mimo, że jak dla niego były zbyt kruche, wbrew temu, co często słyszał od nowo oświeconych pobratymców. Nie mieli porównania z tym, jak trudno jest połamać wilkołaka. Byli twardzi, szybcy i łatwo zdrowieli. Zbyt wyczulone zmysły często były męczące. A wampiry… Szybsi, często inteligentniejsi i odporni na brak tlenu. Mieli szczątkowe umiejętności paranormalne. Z tego co słyszał regularnie musieli pić krew i paliła ich woda święcona.

W przeciwieństwie do takich jak on. Może i wyli do księżyca, żarli co jakiś czas ludzkie mięso, bili się i często zachowywali prymitywnie i sadystycznie, ale zdecydowanie lepiej umieli sobie poradzić w ciężkich warunkach. I walkach. Już słyszał trzask łamanych kości jakiegoś popapranego krwiopijcy.

Stał przed knajpą ,,Pod zapitym kłem”. Budynek był wielki, obskurny i sprawiał wrażenie, takiego, który może runąć w każdej chwili. Wybite okna były zabite deskami, a starych, trzymetrowych drzwi (to się przydawało, gdy ktoś kogoś wyrzucał z wymachu), nikt od dawna nie zamykał na klucz - a jednak żaden z ludzi nie ważył się tam wejść.

Otworzył drzwi kopniakiem, przekroczył próg i zamknął je w ten sam sposób. Niczym kowboj ze zbyt nowoczesnego westernu, by wysyłać strzały jako zwiastun swego przyjścia. Brakło mu kapelusza, ostróg i skórzanej kamizelki. Trzcinę w zębach miał zaraz zastąpić wyrwanymi gnatami. Uśmiechnął się wesoło, z rozbawieniem.

- Zapity kieł, tak? A czemu nie zapluty, albo zawszony? Lepiej by przedstawiało obraz tutejszych klientów.

Nie było strzelaniny, chyba, że nazwać by tak lot oderwanych łbów. Odgłos ich zderzenia ze ścianą przypominał wystrzał.

*

Zaledwie godzinę potem nastawiał dość nieprzyjemne złamanie. Wystarczyło dziesięć minut, by wszystko się zrosło. Wyczołgał się spod stołu. Znalazł się tam, gdy jeden z silniejszych wilkołaków nim rzucił - pojechał po podłodze i nic nie dało szorowanie, połamanymi teraz, paznokciami po zaplutych deskach.

Rozejrzał się po barze. Prawie wszyscy żyli - podobnie jak on, nastawiali uszkodzenia ciała i szukali swoich rzeczy, które powypadały z kieszeni i niedomkniętych plecaków.

Nikogo nie zabił. Pocieszało go to, chociaż nawet gdyby, to nie czułby tego zbyt dotkliwie. Rozejrzał się po raz ostatni po lokalu i wyszedł.

Teraz mógł myśleć. Tak po prostu, zwyczajnie, potrzebował tego, by dojść do tego punktu. Ale i tak wolał poczekać, aż znajdzie się sam na sam ze sobą, by bezpiecznie przeanalizować swoje uczucia bez świadków. Doszedł do swojego domu. Otworzył furtkę, przeszedł przez kilka metrów zasypanego trawnika, przekręcił klucz w kolejnym zamku i wszedł do środka.

Kupił ten dom niedawno. Chciał się wynieść. Mógł to zrobić już dawno, ale jakoś na to nie wpadł. Pieniądze miał, w końcu robił całkiem dużo, przez większość czasu był osiągalny i nie sprawiał aż takich kłopotów… Przynajmniej proporcjonalnie do zysków organizacji.

Było tu dość mało miejsca. Zdążył sie już w miarę urządzić. Może nie było czysto i lśniąco, ale był zadowolony.

Ulokował się na kanapie razem z kubkiem herbaty. Pierwsze, co mu przyszło na myśl to, to, jak idiotycznie musi wyglądać. Ale czy zawsze, dwadzieścia cztery godziny na dobę, musiał sie groźnie szczerzyć i budzić strach? Albo nabijać kogoś ostrzami? Nie. Zamknął tą myśl.

Cathe… Czy ona musiała wprowadzać taki zamęt? Chyba się zakochał. Chyba. Nie, nie chyba. Na pewno. Miał ochotę walić głową w ścianę. Był takim idiotą! Dał się. Tak po prostu, zwyczajnie pozwolił się omotać. Miał wrażenie, że zrobiła to nieświadomie. Gdyby było inaczej, pewnie chciałby jak większość kobiet ciągnąć randki w nieskończoność, poznawać go, czy coś tam, jeszcze, z czym się za bardzo nie stykał. Wystarczały trzy spotkania i był obiad. Z nich oczywiście. A teraz… Teraz miał obiad z kimś. Nawet jeśli niezbyt przyjemny i wymuszony z jego strony, to się liczyło. Niech to szlag…!

Może jednak one to robiły w innej kolejności? Najpierw rozkochiwały, a potem kazały się męczyć, by ciągnąć z tego korzyści na gruncie reputacji czy poczucia własnej wartości? Tak naprawdę, to nie miał pojęcia.

Następnym razem się zastanowi dwa razy, zanim podejdzie do jakiejkolwiek.

Tak naprawdę nie zamierzał się do tego stosować, ale w tej chwili mógł to pominąć.

Cathe… jej imię, jej twarz, uśmiech, zachowanie i gesty, słowa, które wypowiedziała dzisiejszego wieczoru - to wszystko tłukło mu się po głowie i doprowadzało go do szaleństwa.

Zakrył twarz rękami, jęknął z czystą rozpaczą. Powinien dać sobie spokój, wyspać się, pomyśleć o tym następnego dnia… W wypełnienie tego też wątpił. Już prędzej się poświęci i zmieni się w wilka, by pobiegać po lesie. Kolejny idiotyzm. Ale mógł to zrobić, chociaż na kilka godzin pozbyłby się uporczywych myśli. Powoli zasnął. Pusty kubek stuknął cicho o grubą wykładzinę.

*

Daria szła przez las. Czuła się tam jak w domu. Może nie jak w swoim, nie takim, jaki znała, ale tym lepiej. Jej dom był koszmarem.

Wracała tam. Nie mogła spędzić całego życia w dziczy, a poza tym… Przywykła, o ile tylko się dało. Mogła mówić co chciała, ale to ją unieszczęśliwiało. Przyzwyczaiłam się. Łzy płynęły dopiero w samotności. Przyzwyczaiłam się. Ciężko jest udawać kogoś twardszego niż w rzeczywistości. Przyzwyczaiłam się. Trudno ignorować ból. Nic nie czuję. Doskonale wiedziała, gdzie znajduje się każdy siniak, każde draśnięcie, stłuczenie… Nic mi nie jest.

Podłoga widziana ze zbyt bliska i potężne pięści widniały jej przed oczami. Pamiętała zapach trawionego alkoholu gdzieś na skraju świadomości. Jakby miał jej towarzyszyć każdego dnia.

Nienawidziła go tak bardzo… Jestem twarda, nic nie czuję.

Nie chciała tam wracać. Bała się tego co niewątpliwie nadejdzie. Nie ma powodu do obaw. Przecież wszystko jest w porządku!

Weszła do środka.

Przywitał ją zapach kurzu, alkoholu i ogólnie mówiąc: brudu.

- Oho, wróciła! – wybełkotał jej ojciec, pojawiając się w drzwiach do przedpokoju. Dziewczyna zauważyła nieodłączną butelkę w jego dłoni. – Gdzieś ty była?!

- Chodziłam tu i tam, w pobliżu domu…

- Nie w lesie?

Oj… Co on miał z tym lasem?

- Nie, tato – zaprzeczyła.

Stara dłoń zbliżyła się do jej twarzy. Nie uderzył jej, nie tym razem. Wyciągnął coś z jej włosów i podstawił jej to pod nos.

Gałązka. Chyba świerku…

- Kłamczucha – warknął oskarżycielsko.

- C-c-co?

Nie po raz pierwszy podłoga znalazła się niepokojąco blisko jej twarzy. Za blisko. A potem nastąpił kontakt. Niestety tylko z obrzydliwie brudnymi kafelkami. Zacisnęła zęby, by nie krzyczeć, gdy spadały na nią kolejne ciosy. Oduczyła się pytać ,,Za co?”.

Cisza. Przez otumanienie z trudem się zorientowała, że gdzieś ją wlecze. Pewnie zostawiała za sobą pas czystej podłogi… Fuj!

Uderzyła o inną płaszczyznę. Beton. Tak po prostu nią rzucił. Bolało, ale nie bardziej niż przedtem. Drzwi trzasnęły tuż obok jej głowy. Chwilę trwałą w ciszy, z zamkniętymi oczami. Było ciemno. Ale gdy postanowiła sprawdzić jak bardzo, i tak się zdziwiła. Usiadła i prawie spadła przez to ze schodów, które były za nią.

Widziała tylko blady pasek światła wysuwający się spod drzwi.

Nienawidziła go w tej chwili cholernie mocno. Za co?! Z CO ON JEJ TO ROBIŁ?! Za pierdoloną egzystencję?!

Światło… Miała wyjść, spotkać się z Danielem, chyba mu zależało.

Zamknął ją tutaj. Jak miała, do cholery, wyjść?!

Pomacała drzwi. Nie rozpoznała w pierwszym momencie z czego są zrobione. Było zimne i… Metal. Wsunęła palce w szparę, badając ich grubość. I tak była cała brudna od tego ciągnięcia po podłodze. Nie umiała dosięgnąć drugiej strony.

Czyli bardzo.

Zamek? Nie umiała ich wyważać. Chyba… Mogła spróbować. Sięgnęła ręką wyżej, sunąc po chłodnym metalu. Był… zablokowany. Nierealny pomysł. Nie miała pojęcia co mogła zrobić. Szarpnęła klamkę.

Zamknięte! Jakoś nie usłyszała przedtem przekręcanego klucza. To wyglądało tak, jakby stworzył specjalnie celę…

Oklapła jak przekłuty balon. Co teraz miała zrobić?

Łza spłynęła po brudnym policzku. Miała tu siedzieć, patrzeć i czekać w nieskończoność? Wątpiła w istnienie jakiejkolwiek namiastki miłosierdzia w tym… Nie dokończyła myśli. Brakowało jej odpowiedniego określenia dla jej ojca.

Czy to nie była patologia? Owszem. Ale kit z tym, i tak zaprzeczała, wmawiała sobie… że wszystko jest dobrze, że wytrzyma ten ostatni rok.

Jej spojrzenie utkwiło na pasku nikłego światła. Nie umiała odwrócić wzroku. To było dziwne, hipnotyzujące. Czuła się spokojna i opanowana, przy czym nienawidziła z całego serca, miała ochotę wybuchnąć, wybić te przeklęte drzwi z zawiasów.

Niemal poczuła jak coś poruszyło się w środku niej. Spojrzała na swój brzuch. Nie, to nie to. A i tak niemożliwe, nie w jej przypadku. Kolejne poruszenie. Gdzieś w okolicach serca. Jakby ktoś, nie - coś, wpełzło jej dawno temu pod skórę i się tam skryło czekając na odpowiednią okazję.

Skuliła się, gdy to samo coś wykręciło jej wnętrzności, uparcie się wiercąc. Ból. Nie pozwoliła sobie na krzyk. Uderzyła tylko pięściami o drzwi. I tak nikt tego nie słyszał…

Pisk wydarł się z jej ust. Zagryzała wargi, ale musiała przestać, gdy poczuła, że zamiast zębów wbijała kły. Krew ciekła jej po brodzie. Przerażenie ściskało serce. Nie wiedziała co się działo.

Namacalne wibrowanie przesycało powietrze, niczym ładunek elektryczny. Usłyszała wbijający się w uszy pisk rozrywanego metalu. Paznokcie… Nie, pazury… Szpony? Wryły się w drzwi. ,,Metal”. Krzyczała.

Wszystkie jej kończyny rozjechały się na boki. Czuła, że nie ma żadnej kontroli. Głos zamarł je w gardle. Słyszała tylko swoje ciche rzężenie, pisk rozrywanego metalu i odgłos stawów wskakujących na swoje miejsca. Szczęk kości. Jak mogła słyszeć to wszystko? Nie powinna. Jej uszy zadrgały. Mogła nimi poruszyć.

Coś dziwnego stało się z jej ciałem, z jej umysłem,… Nie myślała już jak powinna. Wszystko odczuwała niewyobrażalnie mocniej. Uwolniła pazury i przeciągnęła się, poznając swoje nowe ciało. Wszystkie mięśnie zachowywały się tak, jak chciała. Wyciągnęła łapę by otworzyć drzwi. Wszystko wokół było nienaturalnie miękkie, słabe i jakby niedorobione. Smród jeszcze gorszy niż przedtem.

To było takie oczywiste, że stała się wilkiem. Wilkołakiem.

Tak samo jak scena wstawiania tych drzwi, którą zobaczyła podczas wyważania ich, o ile można nazwać w ten sposób zwyczajne, niezbyt silne pchnięcie.

Wcześniej nie umiała sięgnąć drugiej strony, a miała długie palce. I chude. Cała była chuda jak kościotrup.

Drzwi z hukiem uderzyły o podłogę.

Podążyła za zapachem człowieka. Czuła do niego nienawiść. Już nie pamiętała dlaczego. Nie rozumiała co robi. Nie czuła strachu, czy obrzydzenia zabijając go.

A potem zapadła ciemność, nawet dla tych nowych, nadwrażliwych i kompletnie zwariowanych zmysłów.

Kim jestem? Darią?
Odpowiedz
#13
Na prośbę Autorki wrzucam poprawiony pierwszy rozdział do pierwszego posta.
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości