– Dzień dobry – powiedział zachrypniętym głosem, gdy znalazł się w jednym ze szpitalnych pokoi. Słowa skierował do niskiego Azjaty, który przyglądał mu się zza grubych szkieł okularów.
– Witam pana – odrzekł mężczyzna. – Peter Wilson, prawda? – Znając odpowiedź, mówił dalej: – Nazywam się Halim Razak i jestem neurologiem. Mam nadzieję, że lot ze Stanów upłynął panu szybko i spokojnie.
– Nie najgorzej. – Amerykanin uśmiechnął się. Przez głowę przebiegła mu myśl, że założenie garnituru nie było dobrym pomysłem, o czym świadczył pot spływający ciurkiem po plecach. Postanowił szybko przejść do rzeczy: – A gdzie jest ten świadek?
– Tam – Malezyjczyk wskazał głową kierunek. – Rozmawia z nim ktoś z policji.
Za szybą siedziała odziana w mundur kobieta, a przed nią nastoletni chłopiec oparty łokciami o blat dzielącego ich stołu.
***
– Naprawdę nic nie pamiętasz? – dociekała policjantka.
– Nie, przecież mówiłem już tyle razy! – żachnął się młodzieniec. – Myślisz, że kłamię?
Zmęczenie ciągłymi przesłuchaniami dawało znać o sobie. Nie wiedział, jak to się stało, że znaleźli go nieprzytomnego na pasie startowym. Ostatnim zdarzeniem, które zapamiętał, była odprawa przed podróżą. Potem obudził się w szpitalu.
– Zupełnie nic? – Kobieta nie dawała za wygraną.
Padały kolejne pytania, ale już ich nie słyszał. Nawet nie patrzył na rozmówczynię, wbijając wzrok w zaparkowanego na placu za oknem czarnego mercedesa, z którego kilka minut wcześniej wysiadł jakiś cudzoziemiec.
Chłopiec czuł, jak puchnie mu mózg, powoli rozsadzając czaszkę od środka. Wkrótce jego umysł uwolnił się i uniósł w przestworza. Ciało młodzieńca stało się wiotkie i lekkie, a oczy bezwolnie się zamknęły. Gdzieś z oddali dobiegał krzyk kobiety, lecz stawał się coraz cichszy i cichszy...
Czarny mercedes ustąpił miejsca jasnemu światłu.
***
Wilson stał bez ruchu i obserwował przez szybę dziwaczną scenę.
Przesłuchiwany chłopiec ześlizgnął się z krzesła i tarzał się na podłodze jak opętany. Z jego ust buchała raz po raz gęsta piana, a ciało wyginało się niczym łodygi przerośniętego rabarbaru. Głośno uderzał głową i piętami o posadzkę, bez przerwy bucząc jak statek wpływający do portu.
– Ma napad – wyjaśnił spokojnie Razak. – Czasem mu się to zdarza, kiedy jest zdenerwowany.
– Jaki napad? – dopytywał zaskoczony Wilson. – Jest chory?
– Napad padaczki, jest epileptykiem – rzucił przez ramię neurolog i szybko dodał: – Przepraszam, ale muszę się nim zająć. Zresztą, jak pan widzi, on i tak nic nie pamięta.
Zatrzasnął za sobą drzwi.
Wilson jeszcze przez chwilę przyglądał się zajściu. Widział, jak lekarz wbija igłę w przedramię pacjenta. Odwrócił wzrok. Nie lubił zastrzyków. Po plecach przebiegły mu ciarki na sam widok igły znikającej pod skórą.
– Nic tu po mnie, chłopak wie tyle co i ja – mruknął, po czym opuścił pomieszczenie.
Pokonując strome schody, Wilson myślał o zaginionym Boeingu 777. Służby trzydziestu dwóch krajów zaangażowały się w poszukiwanie samolotu. Bezskutecznie. Mimo przeczesywania terenu za pomocą najnowszych technologii, maszyna wciąż pozostawała nieodnaleziona. Boeing zniknął bez śladu, wyparował jak kamfora.
Wilson wyszedł na parking i rozejrzał się.
– Co... co jest? – wydukał, zaciskając w dłoni kluczyki samochodowe. – Gdzie on się podział?
KONIEC
– Witam pana – odrzekł mężczyzna. – Peter Wilson, prawda? – Znając odpowiedź, mówił dalej: – Nazywam się Halim Razak i jestem neurologiem. Mam nadzieję, że lot ze Stanów upłynął panu szybko i spokojnie.
– Nie najgorzej. – Amerykanin uśmiechnął się. Przez głowę przebiegła mu myśl, że założenie garnituru nie było dobrym pomysłem, o czym świadczył pot spływający ciurkiem po plecach. Postanowił szybko przejść do rzeczy: – A gdzie jest ten świadek?
– Tam – Malezyjczyk wskazał głową kierunek. – Rozmawia z nim ktoś z policji.
Za szybą siedziała odziana w mundur kobieta, a przed nią nastoletni chłopiec oparty łokciami o blat dzielącego ich stołu.
***
– Naprawdę nic nie pamiętasz? – dociekała policjantka.
– Nie, przecież mówiłem już tyle razy! – żachnął się młodzieniec. – Myślisz, że kłamię?
Zmęczenie ciągłymi przesłuchaniami dawało znać o sobie. Nie wiedział, jak to się stało, że znaleźli go nieprzytomnego na pasie startowym. Ostatnim zdarzeniem, które zapamiętał, była odprawa przed podróżą. Potem obudził się w szpitalu.
– Zupełnie nic? – Kobieta nie dawała za wygraną.
Padały kolejne pytania, ale już ich nie słyszał. Nawet nie patrzył na rozmówczynię, wbijając wzrok w zaparkowanego na placu za oknem czarnego mercedesa, z którego kilka minut wcześniej wysiadł jakiś cudzoziemiec.
Chłopiec czuł, jak puchnie mu mózg, powoli rozsadzając czaszkę od środka. Wkrótce jego umysł uwolnił się i uniósł w przestworza. Ciało młodzieńca stało się wiotkie i lekkie, a oczy bezwolnie się zamknęły. Gdzieś z oddali dobiegał krzyk kobiety, lecz stawał się coraz cichszy i cichszy...
Czarny mercedes ustąpił miejsca jasnemu światłu.
***
Wilson stał bez ruchu i obserwował przez szybę dziwaczną scenę.
Przesłuchiwany chłopiec ześlizgnął się z krzesła i tarzał się na podłodze jak opętany. Z jego ust buchała raz po raz gęsta piana, a ciało wyginało się niczym łodygi przerośniętego rabarbaru. Głośno uderzał głową i piętami o posadzkę, bez przerwy bucząc jak statek wpływający do portu.
– Ma napad – wyjaśnił spokojnie Razak. – Czasem mu się to zdarza, kiedy jest zdenerwowany.
– Jaki napad? – dopytywał zaskoczony Wilson. – Jest chory?
– Napad padaczki, jest epileptykiem – rzucił przez ramię neurolog i szybko dodał: – Przepraszam, ale muszę się nim zająć. Zresztą, jak pan widzi, on i tak nic nie pamięta.
Zatrzasnął za sobą drzwi.
Wilson jeszcze przez chwilę przyglądał się zajściu. Widział, jak lekarz wbija igłę w przedramię pacjenta. Odwrócił wzrok. Nie lubił zastrzyków. Po plecach przebiegły mu ciarki na sam widok igły znikającej pod skórą.
– Nic tu po mnie, chłopak wie tyle co i ja – mruknął, po czym opuścił pomieszczenie.
Pokonując strome schody, Wilson myślał o zaginionym Boeingu 777. Służby trzydziestu dwóch krajów zaangażowały się w poszukiwanie samolotu. Bezskutecznie. Mimo przeczesywania terenu za pomocą najnowszych technologii, maszyna wciąż pozostawała nieodnaleziona. Boeing zniknął bez śladu, wyparował jak kamfora.
Wilson wyszedł na parking i rozejrzał się.
– Co... co jest? – wydukał, zaciskając w dłoni kluczyki samochodowe. – Gdzie on się podział?
KONIEC