Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Śmierć w Buszu
#1
Pierwsze, najpierwsiejsze opowiadanie jakie stworzyłem. Dawno temu. Podejmuje niezwykle ważną kwestię - mianowicie: czy Śmierć jest rzeczywiście nieśmiertelny?



Chciałam być aniołem śmierci. To było moje największe marzenie. Wysoko mierzyłam, ambitnie, ale tego właśnie chciałam. Bo po co być kimś przeciętnym, jednym z wielu? Gotowa byłam na wszystko, byle tylko dostać tę posadkę. A oni mi dali głupie skrzydełka, debilny kapelusik, jakiś durny kijek z gwiazdką na jednym końcu, która i tak nie świeciła, bo nie było styku. I kolorowe ciuszki, jakbym szła w jakiejś pieprzonej paradzie lesbijek. A na koniec worek monet, które miałam po nocach podkładać bachorom za ich zęby. Tak, tak, właśnie to: zrobili ze mnie Wróżkę-Zębuszke. Uścisnęli dłoń i wręczyli krótką broszurkę: ‘co każda wróżka wiedzieć powinna’. I lataj po nocach od okna do okna, jak dziwka na dwa etaty! Po jaka cholerę komu te zęby były? Kto mi powie? A mierzyłam tak wysoko...
Ale trudno, co zrobić. Robota jest robota, żyć trzeba...

* * *

- Zaczekaj. Nie odchodź jeszcze. Skoro tu po mnie osobiście przyszedłeś, zostań jeszcze chwile.
- Nie mogę. Musze już iść. Ty również.
- Dlaczego? Mówiłeś, ze czas nie ma dla ciebie znaczenia. Wiec zostań.
- Tam. Ale tu, jeśli zostanę w jednym miejscu zbyt długo, mogę się stać... hm, zbyt widoczny dla otoczenia. A to jest na pewno nieprzepisowe i...
- Tylko chwilę. Chciałbym zapytać cię o tyle rzeczy...
- Naprawdę, nie powinienem.
- Przecież nikogo tu nie ma. Kogo się boisz? Kto cię może tu zobaczyć?
- Zapominasz, kim jestem. Ja nie mam się czego bać. Jestem na końcu strachu, zaraz po nim, jeśli już by się doszukiwać jakiegoś związku.
- Zostań. Mam jeszcze kilka pytań. Dosłownie parę. Nie o to, co jest potem, spokojnie. O to nie ma sensu pytać, w końcu każdy i tak się dowie. Zresztą, ty też chyba nie masz często okazji z kimś porozmawiać?
- Hm... To fakt. Może rzeczywiście znajdę chwileczkę.

* * *

Busz nie spał. Nie o tej porze. Nocne życie wcale nie jest wymysłem Paryżan. Było rozwinięte już na długo zanim przyszli Paryżanie przestali się okładać kokosami po głowach i zeszli z drzewa. I chociaż może Paryżanom to nie w smak, to jednak taka jest prawda.
Tu, z dala od świateł Paryża - i jakichkolwiek innych - noc była tak czarna, że kawa ze wstydu brązowiała, a gwiazdy lśniły tak niezwykle, że wszystkie diamenty świata rezygnowały z kariery u jubilera i dobrowolnie dawały się przerobić na wiertła i tarcze szlifierek. Tak; tutaj, w sercu Czarnego Lądu, skąpana w migotliwym świetle miriad gwiazd; chłonąca uciekające od ziemi ciepło; rozbrzmiewająca tysiącem odgłosów nocnego życia buszu, przepojona nieuchwytną wonią prawdziwości - ta noc nie miała sobie równych. Była przesiąknięta tajemniczą energią, jakby zdawała sobie sprawę ze swej wyjątkowości. I miała rację, bowiem tej nocy miało wydarzyć się coś wyjątkowego.
Stary szaman umierał.
Miał ponad sto lat. Posiadł wiedzę, o jaką nie podejrzewaliby go zwykli śmiertelnicy. Nie podejrzewaliby nawet, że można wiedzieć takie rzeczy.
A teraz umierał. Oczywiście, przewidział to wcześniej i zdążył się przygotować. Załatwił ziemskie sprawy, pożegnał ziemskie miejsca i istoty. Odprawił rytualne modły i wypił napar z korzenia rytualnej rośliny. Siedział teraz w wysokiej trawie, pod ogromnym, rozłożystym drzewem i nucił rytualną pieśń pożegnania, zlewającą się w jedno z opętańczą grą cykad. Dookoła, kryjąc się w trawie, krążyły lwy, nocni łowcy. Ale on wiedział, że zwierzęta nic mu nie zrobią. Jego przyjaciele przyszli tu by pilnować jego spokoju. Ich oczy błyskały w ciemności pośród traw. Nie tkną go. Nie jego. Nucił dalej monotonną pieśń.
Nagle urwał.
Urwały się popisy cykad. Zarechotała żaba w pobliskim bajorze, ale i ona zmitygowała się i wnet ucichła. Ucichło wszystko, jak nożem uciął. Nawet powietrze zdawało się być bardziej nieruchome niż zwykle.
Noc wstrzymała oddech, jak gdyby Śmierć we własnej osobie zaszczycił okolice swą ponurą obecnością.
I chociaż niektórzy twierdzili, że jest okropnie brzydka, nie mogliby w tym momencie odmówić jej racji.
Stary szaman uśmiechnął się, bo zdarzyło się coś, o czym doskonale wiedział, że się zdarzy.
- Czułem w moich starych kościach, ze się pojawisz.
Śmierć podszedł bliżej. Bezszelestnie. Czarne jak noc ostrze kosy błyszczało blado w świetle gwiazd.
- Osobiście - powiedział szaman. - Jak ty to robisz, że potrafisz pojawiać się w tylu miejscach naraz?
- Ponad siedemdziesiąt procent klientów zadaje mi to pytanie.
- A odpowiedz na nie brzmi...? - pytał dalej niezrażony szaman. Śmierć milczał przez chwilę. Może chciał dramatycznie westchnąć; nigdy się tego nie dowiemy, bo nie miał nosa.
- Czas nie ma dla mnie znaczenia. - odrzekł. - Czy tak trudno się tego domyślić? - przerwał na moment, po czym podjął: - Zresztą, ukazać się mogę tylko tym, którzy we mnie wierzą. To znaczy, w jakąś personifikację. Ale ja zawsze zjawiam się w tej samej postaci. Nie uwierzyłbyś, co niektórzy mogą wymyślić.
- To wciąż dosyć spora grupa.
Cisza. Na jedno mgnienie oka.
- Z niej wybieram tych, którzy chcą mnie zobaczyć. Potem tych, którzy na to zasługują. A z nich wreszcie tych, którym ja się chcę ukazać. A wtedy już… wtedy już naprawdę czas nie ma znaczenia.
- Ciekawe - uśmiechnął się szaman. - Czuję się wiec zaszczycony. Tym słuszniej podejrzewałem, że się zjawisz.
- Jako szaman w zasadzie rzadko myliłeś się w sprawach związanych ze mną. Z zawodowego punktu widzenia.
Szaman zaśmiał się. Ba, pomyślał, trudno się mylić w takich sprawach kiedy ktoś naje się niewłaściwych grzybów albo podepcze go słoń.
- Tak... chociaż czasem wykazywałeś się swoistym poczuciem humoru...
- Masz na myśli fenomen zombie? Nie mam nic wspólnego z tą sztuczką. Dopóki, oczywiście, nie przedawkują.
Szaman wpatrywał się w dal. Co odważniejsze cykady nieśmiało podejmowały swój koncert, świecące w ciemności kocie oczy błyskały spośród traw jak zabłąkane duchy. Lwy zdawały się podchodzić bliżej.
- Nie żałuję - odezwał się w końcu szaman – niczego, co zrobiłem. Ani tego, ze odchodzę; byłem tu dostatecznie długo. Ale chciałbym wiedzieć więcej.
- Nigdy nie dowiedziałbyś się wszystkiego, co chciałbyś wiedzieć - odrzekł Śmierć.
- Nigdy bym nie wiedział, ze już to wiem! - uśmiechnął się człowiek.
Słaby wietrzyk zaszeleścił w gałęziach drzewa. Spośród traw dobiegały leniwe pomruki, znowu jakby bliżej.
- Chodźmy - rzekł Śmierć. - Czas już na nas.
- Zaczekaj. Nie odchodź jeszcze. Skoro tu po mnie osobiście przyszedłeś, zostań jeszcze chwile.
- Nie mogę. Muszę już iść. Ty również.
- Dlaczego? Mówiłeś, że czas nie ma dla ciebie znaczenia. Więc zostań.
- Tam. Ale tu, jeśli zostanę w jednym miejscu zbyt długo, mogę się stać... hm, zbyt widoczny dla otoczenia. A to jest na pewno nieprzepisowe i...
- Tylko chwilę. Chciałbym zapytać cię o tyle rzeczy...
- Naprawdę, nie powinienem.
- Przecież nikogo tu nie ma. Kogo się boisz? Kto cię może tu zobaczyć?
- Zapominasz kim jestem. Ja nie mam się czego bać. Jestem na końcu strachu, często zaraz po nim, jeśli już by się doszukiwać jakiegoś związku.
- Zostań. Mam jeszcze kilka pytań. Dosłownie parę. Nie o to, co jest potem, spokojnie. O to nie ma sensu pytać, w końcu każdy i tak się dowie. Zresztą, ty tez chyba nie masz często okazji z kimś porozmawiać?
- Hm... To fakt. Może rzeczywiście znajdę chwileczkę.

* * *

Stary szaman po raz ostatni głęboko wciągnął w płuca ziemskie powietrze, do którego tak się przyzwyczaił. Przez moment rozkoszował się nim, smakował jak najwspanialszą delicję. Zamknął oczy.
I umarł.
Śmierć podszedł do tego z zawodowym dystansem. Lwy podeszły całkiem blisko, jakby chciały pilnować stygnącego ciała. Opędził je machnięciem kościstej dłoni.
- Nic tu po was - zadudnił, czując jak ulatuje ludzkie życie. I po wszystkim, pomyślał.
Jakże się mylił.
Gniewne pomruki tym razem były skierowane do niego. Wielkie koty okrążyły ciało, łypiąc na niego latarkami oczu. A niech to, pomyślał Śmierć, dunder świśnie. Zasiedziałem się.
- Uciekaj! - huknął, nastroszywszy się. Efekt był zupełnie odwrotny do zamierzonego. Bestia skoczyła ku niemu z rykiem i rozszarpała większą część jego szaty. Śmierć zaklął szpetnie w języku nieznanym mieszkańcom ziemi, słowami niemającymi odpowiedników w ich mowie. Miarka się przebrała. Kiedy następny kocur zamierzył się na niego, ciął kosą. I bardzo się zdziwił. Wiedział, ze koty mają po dziewięć żyć, jednak tym razem nie o to chodziło.
Po prostu czas tych kotów jeszcze nie nadszedł. Śmierć nagle pojął, jak wysoce niedopracowane były najnowsze regulacje urzędowe dotyczące jego funkcji. I poczuł się strasznie głupio.

* * *

Wróżka-Zębuszka numer 47-303, pomyślała Feniue. Taki mi dali numer. Piękny, prawda? Jak jakiejś maszynie w fabryce konserw, albo co. No ale trudno. Robota jest robota. Trzeba się przyzwyczaić. ''Twardym trzeba być, nie mientkim.'' A mierzyłam, pomyślała sobie, tak wysoko.
Właśnie wykradała się z kolejnego okna w malej, afrykańskiej wiosce, gdy nagle poczuła impuls. Cholera, pomyślała. Tego też nie lubię. Nie lubię kiedy bez pytania mnie o zgodę, impulsem przypominającym kangura skaczącego mi po mózgu, próbuje porozumieć się ze mną Centrala. Ale, trzeba było przyznać, był to najdyskretniejszy i najbardziej skuteczny sposób komunikacji, o jakim słyszała.
Feniue, słyszysz mnie? Tu Centrala.
Słyszę, odmyślała. Jak mam nie słyszeć. Co jest? Jakiś bachor ekstra na tę noc?
Nie, coś poważniejszego, usłyszała. Straciliśmy kontakt ze Śmierciem.
Jak to?
Zamarudził przy tym szamanie, do którego dziś się wybierał. Na pewno ci o nim wspominał. No i teraz nie mogę się z nim skontaktować.

Feniue odleciała w cień chaty, z dala od kurnika, obok którego drzemał pies. Jej prawo mówiące o pozostawaniu dłużej w jednym miejscu również się tyczyło. Nie to, żeby bała się psów. Po prostu była jedyną białą w okolicy.
Może z nim jeszcze gada? Albo gdzieś się przeniósł. Potrafi o siebie zadbać, przecież nie urodził się wczoraj.
Wiedziałbym gdyby wciąż tam stał, albo gdyby gdzieś polazł. Ale ja nie mam nic. Dlatego sprawdź to, proszę. Jesteś jedyna w okolicy.
Muszę?
Tak.

- Pewnie, że muszę - mruknęła, gdy Centrala się wyłączyła. - przecież jestem Wróżka-Zębuszka, a każda Wróżka-Zębuszka w razie potrzeby może się przedzierzgnąć w jednostkę patrolową Wróżka Mk III. Wetknęła więc swą różdżkę za pas i pomknęła na spotkanie Śmierci.

* * *

Kiedy dotarła na miejsce, przez długi moment wisiała w powietrzu z otwartymi ustami, nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczyła. Ale przecież nie mogła przeczyć faktom.
Podleciała bliżej. Lwy spojrzały na nią, fuknęły, pokazały kły. Nie chciały się dzielić swą zdobyczą.
Nie mogła uwierzyć. Lwy chrupały bielutkie kości, kości które zdawały się być tak znajome. To niemożliwe, pomyślała. Ale jednak. Te łydki... Cześć gnatów znikła już, pozostałe były rozrzucone tu i tam. Nigdzie nie widziała czaszki. Ale i bez tego była pewna.
Machnęła różdżką raz, drugi. Snop iskier odpędził drapieżniki, które nie omieszkały zabrać paru kości ze sobą. Ale nie to ją obchodziło. Przyjrzała się uważnie. Patrzyła. I uśmiechnęła się triumfalnie, gdy wreszcie ujrzała rozwiązanie. Jedyne rozwiązanie właściwe w tej sytuacji.
Czarna szata była podarta, ale to nic, parę minut roboty i zrobi nową, lepszą. Za to kosa, czarne jak noc ostrze osadzone na mahoniowym stylisku, jedyna taka we wszechświecie, była nienaruszona. Podniosła ją, wciął po trochu nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Kosa była leciutka jak piórko.
Mierzyłam tak wysoko, powtarzała sobie w myślach Feniue. Tyle lat o tym marzyłam. A po tym, co się dzisiaj stało, na pewno zmienia regulacje. I nie mogą zignorować postępu emancypacji. A więc tym bardziej... nie dam sobie tego wydrzeć.
Chciało jej się krzyczeć ze szczęścia. Krzyknęła więc. Krzyczała długo, ściskając kosę, a na koniec dorzuciła:
- Nie dam sobie tego wydrzeć!!!
I zaśmiała się obłąkańczo.
Zawsze chciała być Aniołem Śmierci.
Odpowiedz
#2
Tu chyba mamy problem „debiutu”. Pierwsze Twoje opowiadanie, które przeczytałem, było niesamowite, mimo że miałem się do czego przyczepić. Tu niemal nie mam do czego się czepić, ale jest to jednak sporo niższych lotów. Oczywiście, jak napisałeś to twoje pierwsze opowiadanie, więc chylę czoła, ale tu już nie było tak zabawnie. Pomysł nadal świetny, ten Śmierć i jego śmierć, naprawdę zabawne, nadal niesamowite porównania i warsztat. Nie traktuj proszę tego jako zarzut, może po prostu nadmiernie wybujały apetyt po przeczytaniu „Lasu”Big Grin Piszesz świetnie, masz świetne pomysły i naprawdę potrafisz zainteresować czytelnika. Jedyne do czego mogę się czepić to, imho, nadmiarowość tej drugiej części która jest powtórzeniem końcówki części trzeciej, chyba rozumiem zamysł, ale jakoś tak… zbędne. Pomysł mi się podoba, jeśli chodzi o technikę, ale w tym momencie dałbym (ale to tylko ja) w trzecim rozdziale tylko początek tego dialogu, tak by dać czytającemu małe wyzwanie i niejako sprawdzian czy uważnie czytał.
Just Janko.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości