Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Ślepy strach
#1
Nie jestem pewna, czy bardziej pasuje tu, czy do działu Thriller... Niech jednak będzie, że "psychologiczne"

– Zobaczysz, Jude, będzie cudownie.
– June – poprawia prędko dziewczyna i podnosi wzrok. Przemawiający do niej głos jest miękki i kojący, daje jej poczucie bezpieczeństwa. June czuje, że mogłaby się w nim zatracić; zapomnieć o całym świecie i tylko trwać w samotności, wsłuchując się w tak uspokajający tembr.
Człowiek, który siedzi obok niej, może mieć najwyżej dziewiętnaście lat. Nawet, jeśli się przedstawił, June i tak nie pamięta jego imienia. Nie dba zresztą o nie, słowa to tylko słowa – nigdy nie miały dla niej większego znaczenia. June nie widzi też jego oczu zasłoniętych przez długie, opadające na twarz czarne włosy, ani delikatnego uśmiechu skrytego pod nieudolną maską obojętności. Obserwuje tylko jego dłonie – blade, gładkie, o długich palcach muzyka – formujące właśnie dwie idealnie równe kreski białego proszku na stole.
— Spróbuj — mówi cicho i June już wie, że nie oprze się niewyjaśnionemu urokowi, jaki wywarła na niej ta chwila.
— Nie wiem jak — odpowiada bez przekonania. Mimo wszystko boi się i chce, aby on zrobił to pierwszy.
Nie trzeba mu tego powtarzać dwa razy – od razu przykłada do stołu szklaną lufkę i w okamgnieniu narkotyk znika w jego drogach oddechowych. Bez słowa podaje rurkę dziewczynie. June patrzy na nią z wahaniem. Wie, że teraz nie ma już odwrotu, mimo to odwraca głowę i potrząsa nią niepewnie.
Na swoim ramieniu czuje jego dłoń – jest tak zimna, że zdaje się, jakby za chwilę jej dotyk miał zamienić w lód.
— Teraz ty — mówi on, a June już wie, że przegrała. Ze skrywaną rezygnacją wciąga proszek do nosa. Narkotyk drażni jej śluzówki, a dziewczynę ogarnia fala kichnięć. Przez załzawione oczy nie widzi coraz bardziej rozszerzającego się uśmiechu na jego twarzy. Wyciera twarz rękawem swojej asymetrycznej sukienki i usiłuje zdławić w sobie poczucie winy. Nie ma zamiaru niczego żałować; nie po to tu przyszła. Marzy o swoim pustym domu i o świętym spokoju; o śnie i gorącej kąpieli. W myślach modli się, aby on już więcej się do niej nie odzywał – wie, że jeżeli znowu usłyszy ten głęboki, hipnotyzujący głos, utknie tu na dobre.
On delikatnie całuje ją w szyję i June momentalnie podejmuje decyzję – gwałtownie wstaje i nie oglądając się za siebie zbiega po schodach.
Spojrzenia. Wszędzie tylko te spojrzenia. Natarczywe, pełne ciekawości, wyczekujące. June czuje je na sobie niemalże jak dotyk – niektóre wręcz palą jej delikatną, jasną skórę ogniem pełnym nienawiści; inne tylko muskają ją lekko niczym wiosenny wiatr, będąc przyjemnym orzeźwieniem dla jej zroszonego potem ciała. June czuje nagły przypływ radosnej euforii – przestaje widzieć wszelkie powody, dla których miałaby opuścić to miejsce. Wizja samotnie spędzonej nocy staje się odległa i przerażająca.
Dziewczyna obraca się i zamyka oczy, a świat w ułamku sekundy gaśnie, zupełnie jak zdmuchnięta zapałka. Dobiegająca z potężnych głośników muzyka pulsuje rytmicznie, wprawiając jej umysł w rozkoszny trans. Światło, które dotąd boleśnie raziło jej oczy nagle staje się przyjazne. June wiruje. Jasnobrązowe kosmyki włosów łaskoczą jej twarz.
Nagle ktoś chwyta ją za ramię. Dziewczyna zastyga w bezruchu, brutalnie wyrwana z ekstazy zmysłów. Nie słucha kierowanych do niej słów, wypowiadanych przez męski, szorstki głos.
— Odejdź — warczy przez zaciśnięte zęby i strąca z siebie obcą dłoń. Czuła krew pulsującą w skroniach. W głowie kręci jej się od ciągłego wirowania na parkiecie. Otwiera oczy i światło oślepia ją na moment. Czuje, że robi jej się słabo, że musi natychmiast odetchnąć świeżym powietrzem. Robi krok do przodu i nagle traci równowagę. Ziemia osuwa jej się spod nóg, June ze zdziwienia nawet nie krzyczy. Zanim w ogóle pomyśli o zamortyzowaniu upadku rękami, już leży na chłodnym, gładkim parkiecie. Dookoła słyszy coraz więcej podniesionych, pełnych przerażenia głosów. Zastanawia się, co mogło spowodować tak powszechne poruszenie i żałuje, że chwilowo nie jest w stanie wstać i sama tego sprawdzić. Bardziej jednak martwi ją fakt, że coś ostrego wbija się w jej głowę. Ostatnią rzeczą, która trafia do jej świadomości jest gęsta i gorąca ciecz spływająca z jej czoła. Zupełnie jak krew, myśli June i zamyka oczy.

***

Pierwszym, co dotarło do powoli budzącej się z odmętów ciemności świadomości Isobel, był lodowaty, grudniowy wiatr, który nagłym podmuchem owiał jej twarz. Poduszka, na której spoczywała jej głowa, była rozkosznie miękka i silnie przesycona intensywnym zapachem detergentów, który od razu uderzył w nozdrza Isobel. Dziewczyna drgnęła, gwałtownie napinając mięśnie. Lekko uniosła się na łokciach i otworzyła oczy. Jasne światło poranka sprawiło, że od razu musiała je zmrużyć, by uniknąć chwilowego oślepienia.
W swoim szpitalnym pokoju od razu zauważyła zmianę. Nie była nią bynajmniej wysoka sylwetka pielęgniarki, która właśnie otworzyła okno, ani świeże kwiaty, które ktoś wieczorem umieścił w wazonie na jej nocnym stoliku.
W sąsiednim łóżku najwyraźniej leżała jakaś postać. Długie, kasztanowe włosy rozrzucone po poduszce zasłaniały całą twarz, Isobel skonstatowała jednak, że nowa lokatorka jest dość młoda – w wieku zbliżonym do jej własnego. Chcąc lepiej przyjrzeć się nieznajomej, sięgnęła ręką po leżące na nocnym stoliku okulary i założyła je na nos.
Dziewczyna jęknęła i poruszyła się nieznacznie. Nie uszło to uwadze pielęgniarki, która od razu podeszła do jej łóżka.
— June? June Hayworth?
— Zimno... — wybełkotała nastolatka. — Co się dzieje?
— Już zamykam, miało się trochę przewietrzyć — poinformowała pielęgniarka. — Jesteś w szpitalu. Miałaś dość nieprzyjemny wypadek i doznałaś urazu głowy. Jak się czujesz? — spytała.
— Wszystko mnie boli — stwierdziła June. — Chce mi się dalej spać... Co mi jest?
— Miałaś operację. — Zdawkowa odpowiedź najwyraźniej nie zadowoliła dziewczyny, bo ponownie zadała to samo pytanie. Pielęgniarka westchnęła zrezygnowana.
— Trzeba było zszyć ranę. Jesteś bardzo osłabiona dużą utratą krwi, ale niedługo twój stan powinien wrócić do normy. Usiądź proszę, za chwilę przyjdzie doktor Tchervinsky, żeby Cię zbadać.
June nie od razu wykonała polecenie. Ponownie jęknęła cicho, przeciągnęła się i dopiero wtedy podniosła się do pozycji siedzącej. Przetarła i otworzyła oczy.
— Ile... — zaczęła i urwane nagle zdanie zawisło w powietrzu. Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie. Na jej twarzy malowało się tak ogromne zdziwienie, że Isobel na moment zamarła w oczekiwaniu.
— Co się stało?
— Nic nie widzę! — krzyknęła ochryple June. — Co się stało? — w jej głosie brzmiało faktyczne przerażenie.
— Spokojnie, to się zdarza — zapewniła pielęgniarka. — Zaraz powinno minąć. Słabo ci?
— Cały czas — June jęknęła rozpaczliwie. Wyglądała, jakby zaraz miała wpaść w panikę.
— Pójdę po doktora, zaczekaj. Zobaczymy, co konkretnie ci dolega — powiedziała pielęgniarka. Zamknęła okno i wolnym krokiem udała się do wyjścia.
— Nie martw się, będzie dobrze — pocieszyła Isobel, gdy tylko drzwi zamknęły się za siostrą.
— Kto tu jest? — June odwróciła się gwałtownie w stronę, z której dochodził głos jej współlokatorki.
— Niestety nie jestem seryjnym mordercą, tylko zwykłą pacjentką. — Isobel pozwoliła sobie na żart. — Isobel Floyd — przedstawiła się, a jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech.
June w odpowiedzi wymamrotała pod nosem własne imię i nazwisko.
— Dlaczego tu jesteś? — spytała.
Isobel milczała przez chwilę, nerwowo mnąc w palcach kosmyk rudych włosów.
— Powiedzmy, mało nie skręciłam karku, spadając ze schodów — odparła po chwili z wahaniem w głosie. — Otwarte złamanie ręki w dwóch miejscach.
— W takim razie jesteśmy w bloku pooperacyjnym — domyśliła się June. — Jest tu ktoś jeszcze?
— Nie — odpowiedziała po prostu Isobel.
— Dziwne, zawsze byłam przekonana, że w placówkach takich jak szpital zawsze brakuje wolnych łóżek — stwierdziła June. Pierwsze objawy histerii zniknęły, dziewczyna wyraźnie się uspokoiła.
— Moja odpowiedź dotyczyła także twojego przypuszczenia — powiedziała Isobel i westchnęła.
— W takim razie co to za miejsce?
— Izolatka. — Odpowiedź była krótka i zwięzła. June wyglądała na głęboko zdeprymowaną jej treścią. Przez chwilę spoglądała w stronę Isobel niewidzącym wzrokiem, po czym odezwała się:
— Nie rozumiem. I nadal nic nie widzę. — W jej głosie brzmiała wyraźna rezygnacja.
Drzwi pokoju otworzyły się na oścież i do środka dziarskim krokiem wszedł wysoki mężczyzna ubrany w fartuch lekarski. Isobel widziała go po raz pierwszy. Był młody, a wrażenie to potęgowała dodatkowo jego opalenizna i niedbała fryzura – zmierzwione, sięgające za ucho jasne włosy znajdowały się w sporym nieładzie. Mimo iż doktor Tchervinsky miał dopiero dwadzieścia osiem lat, był jednym z najbardziej uznanych neurochirurgów w Bostonie. Prawdopodobnie nie było to wcale spowodowane wyjątkowymi uzdolnieniami – Levi Tchervinsky był najzwyczajniej w świecie nieuleczalnym pracoholikiem. Pacjenci byli dla niego ważniejsi od życia osobistego – całe dnie spędzał w szpitalu, nieliczne zaś chwile w domowym zaciszu poświęcał na prowadzenie pracy badawczej.
— Dzień dobry, June — lekarz przywitał się pogodnie, podchodząc do łóżka dziewczyny.
— Nie wiem, czy taki dobry — mruknęła June, której nastrój ponownie uległ pogorszeniu. — Nic nie widzę, kim pan jest?
— Levi Tchervinsky, twój lekarz. Zaraz zobaczymy, co się dzieje. — Z kieszeni fartucha wyjął małą latarkę i zaświecił nią w oczy pacjentki. Jej źrenice pozostały całkowicie nieruchome. — Niedobrze... — powiedział cicho. — Tomografia komputerowa wykazała spore uszkodzenia płatu potylicznego. Zastanawialiśmy się, jakie będą tego skutki, ale dopóki nie odzyskałaś przytomności nie mogliśmy tego ocenić. Wygląda na to, że masz poważne zaburzenia wzroku. Musisz pozostać kilka dni na obserwacji. Miejmy nadzieję, że to tylko chwilowy stan. Niestety uszkodzenia komórek nerwowych i mózgu są nieodwracalne.
June milczała. Jej bladoniebieskie oczy tępo spoglądały w przestrzeń, a wyraz twarzy całkowicie stężał.
— Co to znaczy? — spytała, bojąc się odpowiedzi.
— Myślę, że sama już wiesz. Będę szczery. Utrata wzroku może być chwilowa lub stała. Czasami ślepota trwa kilka miesięcy, po czym pacjent odzyskuje wzrok jak gdyby nigdy nic. Neurologia to jeszcze nie do końca zbadana dziedzina, można powiedzieć, że jeśli chodzi o ludzki mózg właściwie więcej nie wiemy niż wiemy. Co chwilę coś nas zaskakuje. Nie mogę stwierdzić niczego na pewno, przypuszczam jednak, że prawdopodobnie doznałaś trwałej lub przewlekłej utraty wzroku.
Isobel usiadła na skraju łóżka z nogami pod brodą. Przez cały czas uważnie wsłuchiwała się w wypowiedź lekarza. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji — niczym idealnie dopasowana maska, skrywała wszelkie myśli i odczucia. I choć na pozór los June był jej obojętny, w głębi duszy czuła iskrę współczucia, której rozpalenie płomiennym blaskiem uniemożliwiała jedynie świadomość, że ją, Isobel Floyd spotkało wszak coś o wiele gorszego. Mimo woli wróciła pamięcią do dnia, w którym trafiła do szpitala.

***

Głośny brzęk tłuczonego szkła brutalnie rozdarł nocną ciszę na przedmieściach Bostonu. Wyrwana ze snu Isobel gwałtownie podniosła się, po omacku szukając włącznika światła. Kiedy w końcu pojedyncza żarówka na suficie rozpaliła się mdłym blaskiem, dziewczyna wstała z łóżka i ostrożnie wyjrzała za drzwi pokoju.
Odrapany tynk klatki schodowej mokry był od czegoś, co na pierwszy rzut oka przypominało czerwone wino. Pod spływającą bordową cieczą ścianą leżała zupełnie roztrzaskana, zielona butelka., obok której stali rodzice dziewczyny. Isobel już wiedziała, co nastąpi. Najpierw jej ojciec krzyknie...
— Zobacz, co zrobiłaś, suko! Przez ciebie straciłem całkiem dobre wino! — … Następnie matka ukryje twarz w dłoniach i rozszlocha się; ojciec poburczy coś jeszcze pod nosem i pójdzie do salonu oglądać telewizję. Niemalże codziennie rozgrywające się na jej oczach wydarzenia już dawno przestały budzić jej strach czy zdziwienie, ale każdy z tych incydentów sprawiał, że nienawiść, jaką czuła do swojego ojca, wzrastała coraz bardziej.
Tym razem jednak czekało ją zaskoczenie.
— Sam ją rozbiłeś — stwierdziła matka ze stoickim spokojem. W jej postawie widać było obojętność — najwidoczniej miała już serdecznie dosyć ciągłego podporządkowywania się mężowi. — Nie wstyd ci? Jesteś policjantem, a w domu zachowujesz się jak ci, których zamykasz w więzieniu. — Isobel momentalnie ujrzała, jak w jednej chwili w oczach jej ojca zapłonął gniew większy, niż dotychczas było dane jej zobaczyć.
— Coś ci się nie podoba? Albo mnie słuchasz, albo wynoś się stąd. No już, na co czekasz? Wynocha — warknął. Z każdym słowem coraz bardziej zbliżał się do żony. Isobel musiała zakryć sobie usta dłonią, by nie krzyknąć w momencie, kiedy mężczyzna zamachnął się i z całej siły uderzył jej matkę w twarz.
— Mam głęboko gdzieś, co sądzisz na temat mojej pracy i mojego zachowania. Lepiej pilnuj własnego nosa, bo pożałujesz — mówił, a jego kolejne ciosy spadały na całe ciało kobiety. Mercy Floyd skuliła się na podłodze i tylko szlochała cicho, przyjmując na siebie kolejne uderzenia. Isobel domyślała się, co czuje jej matka — miała już dość życia w wiecznym strachu przed pijackimi wybrykami ojca i najwyraźniej postanowiła postawić wszystko na jedną kartę, odzyskawszy choć resztkę godności.
Dziewczyna ostrożnie wycofała się do swojego pokoju i usiadłszy na skraju łóżka, wzięła z półki telefon. Drżącymi dłońmi uniosła słuchawkę do ucha i wybrała numer. Już po kilku sygnałach połączenie zostało nawiązane.
— AmeriCare Boston, w czym mogę pomóc? — Głos telefonistki był monotonny i znużony.
— Proszę jak najszybciej przysłać karetkę na Blackmore's Lane piętnaście. Moja mama dostała poważnego zawału serca — skłamała.
— Blackmore's Lane piętnaście — powtórzyła telefonistka. — W porządku, już wysyłam. Dobranoc.
Isobel odłożyła słuchawkę. Mimo iż w obecnej sytuacji to, co zrobiła, wydawało się bardzo logiczne, dziewczyna bała się konsekwencji. Przez siedemnaście lat żyła w strachu przed opiekunem, który będąc policjantem, panicznie obawiał się wszystkiego, co tylko mogło zepsuć mu opinię. Z tego też powodu jego córka i żona były jedynymi osobami, które wiedziały o jego uzależnieniu od alkoholu i brutalnej agresji, którą wywoływał u niego nadmiar spożytych trunków. Isobel bała się, że kiedy pod dom podjedzie karetka, wszystko wyjdzie na jaw, a wtedy ojciec mógł stać się naprawdę nieobliczalny.
Zamknęła drzwi od pokoju na klucz i wzięła do ręki torbę. Miała serdecznie dosyć całej sytuacji i stwierdziła, że jeszcze tego wieczora, kiedy matkę zabiorą do szpitala, ona sama zniknie stąd jak najprędzej. Pakując najbardziej niezbędne rzeczy, zastanawiała się, na kim ojciec wyładuje swój gniew, gdy ich tu już nie będzie. Nie dbała zresztą o to. Mógł sobie rozbijać butelek ile chciał – od teraz miał to być jego dom i jego życie.
Gwałtowne dobijanie się do drzwi sprawiło, że Isobel wypuściła torbę z dłoni i z lękiem spojrzała w stronę, skąd dochodził hałas.
— Isobel, wpuść mnie — domagał się ojciec. Dziewczyna odpowiedziała milczeniem.
— Otwieraj, ale już! Nie życzę sobie, żebyś się przede mną zamykała! — wrzasnął. Isobel nie zareagowała, sparaliżowana nagłym atakiem strachu.
— Jeżeli w tej chwili mnie nie wpuścisz, oberwiesz. Albo wpuścisz mnie po dobroci, albo wejdę sam. Kara będzie taka, że się nie pozbierasz. Zrobię z tobą to, co zrobiłem z mamą — zagroził.
Isobel nie wytrzymała. Błyskawicznie przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi. Ich uderzenie sprawiło, że Floyd na moment stracił równowagę i zachwiał się, co pozwoliło Isobel na ucieczkę – najpierw na korytarz, następnie na klatkę schodową. Mężczyzna ryknął dziko i rzucił się za córką. Już niemal chwytał ją za ramię, kiedy Isobel potknęła się od pasek własnej torby i gwałtownie runęła w dół schodów. Wrzask Floyda praktycznie całkowicie stłumił głuchy trzask, jaki wydało spadające na posadzkę ciało dziewczyny.
Przez zasłonę bólu do Isobel dotarło jedynie, że oto leży tuż obok Mercy. Jej oczy były martwe i nieruchome, a szyja miała kolor wina spływającego po ścianie.

***

Isobel poczuła, jak wzdłuż jej kręgosłupa przebiega zimny dreszcz. Wciąż jeszcze miała przed oczami wyobraźni całą wściekłość ojca; w jej myślach głuchym echem uparcie odbijały się słowa: Kara będzie taka, że się nie pozbierasz. Zrobię z tobą to, co zrobiłem z mamą.
Na całe szczęście wkrótce przyjechała karetka. Isobel została zabrana do szpitala, Mercy do kostnicy. Ze względu na fatalny stan psychiczny, dziewczynę umieszczono w izolatce. Prawdopodobnie było to jedyne miejsce, w którym przez jakiś czas ojciec nie mógł jej dopaść – nawet odwiedziny bliskich były tu niewskazane.
— Chciałabym zostać sama. — Wyjątkowo spokojny głos June wyrwał Isobel z ponurych wspomnień.
— Dobrze. Jeśli chciałabyś wiedzieć coś jeszcze, jestem do twojej dyspozycji — poinformował doktor Tchervinsky.
— Chciałabym się dowiedzieć, co konkretnie się stało. Nic nie pamiętam.
Doktor westchnął.
— Byłaś na imprezie. Potknęłaś się i upadłaś twarzą prosto w puste butelki. Masz szczęście, że żyjesz — mało się nie wykrwawiłaś. Bali się wezwać karetkę, zrobili to dopiero nad ranem.
Isobel prychnęła. Najwidoczniej ludzka ignorancja nie znała granic.
— W normalnym przypadku pewnie nie ucierpiałabyś tak bardzo, jednakże masz poważne niedobory różnych witamin, w tym witaminy K, co oznacza, że masz obniżoną krzepliwość krwi. Ponadto w twoim organizmie wykryto pewną dawkę kokainy. — Urwał wywód, uważnie obserwując reakcje June. Dziewczyna słuchała go w skupieniu, aby nie uronić ani słowa. Bezgłośnie poruszyła wargami, jakby powtarzając jakieś słowa. Isobel wcale nie musiała słyszeć, by wiedzieć, co June chciała powiedzieć. Upadłam twarzą na puste butelki.
— Jak wyglądam? — spytała nagle, odgarniając włosy z twarzy. Dopiero teraz Isobel zauważyła, że jej policzki i czoło poznaczone są licznymi – mniejszymi i większymi – zadrapaniami.
— Wszystko się zagoi — zapewnił lekarz.
— Ach tak. — Głos June był matowy i obojętny. Uniosła rękę i dotknęła dłonią twarzy. — Jestem ślepa i oszpecona. Ćpałam. Nie mam po co wracać do domu — powiedziała. Sprawiała wrażenie, jakby cała sytuacja jeszcze nie do końca do niej dotarła.
— Przesadzasz, June — zbagatelizował doktor Tchervinsky. — Na pewno rodzice czekają na ciebie. Chwilowo nie mogą cię odwiedzić, ale jestem pewien, że gdy tylko zostaniesz wypisana...
— Och, tak — przerwała mu June i zaśmiała się ochryple. — Czekają na mnie, żeby mi powiedzieć, że nie chcą mnie znać. Byłabym ohydną rysą na szkle ich idealnego i uporządkowanego życia. Przestałam dla nich istnieć — powiedziała. Nagle, jakby uświadomiwszy sobie swoje położenie, ukryła twarz w dłoniach.
— W takim razie zostawiam was. Siostra Ripley przyjdzie do was na obchód wieczorem. Gdybyście czegoś potrzebowały, mówcie — poinformował lekarz. Wyraźnie skrępowany chrząknął kilka razy i opuścił izolatkę.
— Naprawdę jest tak paskudnie? — zagadała Isobel, kiedy June uspokoiła się już na tyle, by móc normalnie rozmawiać.
— Jeśli chodzi o co?
— O twoich rodziców. Sądzisz, że się na ciebie wściekną? — spytała.
— O nie. To mało powiedziane. Oni po prostu się nie odezwą. To, co mi się przydarzyło złamie idealną harmonię ich świata. Dla nich nie istnieje coś takiego jak ból, brzydota czy choroba. To nie ich życie, a więc i ja nie mogę być jego częścią.
Isobel przemilczała to. Wyglądało na to, że z tą dziewczyną o zmiennych nastrojach łączyło ją więcej niż wspólny pokój.

***

Kolejny lodowaty podmuch wyrywa ją ze snu. June gwałtownie otwiera oczy, zapominając, że niczego to nie zmieni, że jest skazana na wieczną ciemność. Nie ma pojęcia, czy na zewnątrz panuje noc czy dzień. W pokoju jest przyjemnie ciepło — najwyraźniej zimny wiatr tylko jej się przyśnił.
Mimo że June dopiero oswaja się z ciemnością, umie już rozpoznawać pewne elementy rzeczywistości bez pomocy wzroku. Instynkt nakazuje jej pozostać w bezruchu – poza spokojnym oddechem śpiącej Isobel, słyszy także nierówne, chrapliwe sapanie świadczące o obecności intruza.
June bezszelestnie odwraca głowę w stronę, z której dochodzi odgłos – przyzwyczajenie jest silniejsze od świadomości. Słyszy ciężkie kroki zbliżające się do łóżka Isobel i strach paraliżuje ją z całą siłą. Wydaje jej się, że wręcz czuje zapach nienawiści i wściekłości człowieka, który wdarł się tu niepostrzeżenie, podczas gdy one są całkowicie bezbronne. W głowie ma chaos – przez chwilę zastanawia się, czy powinna ostrzec Isobel krzykiem, sprowadzając tym samym uwagę napastnika na siebie czy też po prostu rzucić się do ucieczki. Na razie postanawia po prostu nie robić nic i czekać na rozwój wydarzeń.
— Mówiłem, że kara cię nie minie — szepce Ten Obcy. June słyszy, jak zza cholewy buta wyjmuje nóż. Słyszy jego ostrze na delikatnej skórze młodej dziewczyny. Słyszy, jak jej krew wolno skapuje na świeżo wypraną pościel; kropla po kropli, coraz szybciej, i już płynie szerokim strumieniem.
June wie, że jeżeli nic nie zrobi, niechybnie zginie. Wie, że strach musi zamienić w siłę. Podrywa się z łóżka i na oślep biegnie przed siebie – byle dalej od oprawcy Isobel. Mięśnie ma sztywne i słabe, odkąd trafiła do szpitala nie ruszała się z łóżka, toteż po kilku krokach przewraca się na podłogę. Morderca już wie, że nie jest sam, już rusza w jej stronę. June czołga się przed siebie, nagły przypływ adrenaliny dodaje jej sił. W tej chwili najbardziej rozpaczliwie boi się, że pełznie w złą stronę, że zanim skonstatuje, gdzie znajdują się drzwi, On ją dopadnie. Każdy ruch jest bolesny, ale wie, że z każdą chwilą zbliża się do ocalenia.
Nagle czuje, jak na jej kostce zaciska się silna, męska dłoń. Krzyczy strasznym głosem i kopie napastnika. Zbyt słabo – On nadal trzyma ją w żelaznym uścisku. Ostrze noża rani ją w udo. June czuje, jak zbiera jej się na mdłości.
— Zostaw mnie — jęczy i stara się wstać. Wie, że drzwi są niedaleko – słyszy, że na korytarzu nagle zrobił się ruch i ktoś zbliża się do izolatki. Napastnik też to słyszy. W jednej chwili noga June jest wolna, a drapieżnik ucieka spłoszony.
Drzwi otwierają się gwałtownie, a do środka wbiega kilka osób.
— Co się dzieje? — pyta ktoś, a June rozpoznaje głos doktora Tchervinsky'ego.
Ktoś zapala światło, ale June nie może tego widzieć. Pielęgniarka krzyczy, a z jej krtani z jednym oddechem wydobywa się cały strach i obrzydzenie.
— Uciekł przez okno — stwierdza doktor. — June, nic ci nie jest? Co z Isobel? — pyta.
June milczy. W ciszy zaprzyjaźnia się ze swoją ciemnością.
Si je ne pouvais écrire je serais muet,
condamné a la violence dans la dictature du secret.

Po śmierci nie ma przyjemności.

[Obrazek: gildiaBestseller%20proza.jpg]
Odpowiedz
#2
Oj, makabryczny koniec. Moje biedne serduszko

Mam tylko pytanie: kto zadał pytanie "co z Izobel?" Ten lekarz?
"KGB chciało go zabić, pozorując wypadek samochodowy, ale trafił kretyn na kretyna i nawet taśmy nie zniszczyli." - z "notatek naukowych" Mestari

Odpowiedz
#3
Makabryczny? Bo ja wiem...
Tak, lekarz.
Isobel, gwoli ścisłości
Si je ne pouvais écrire je serais muet,
condamné a la violence dans la dictature du secret.

Po śmierci nie ma przyjemności.

[Obrazek: gildiaBestseller%20proza.jpg]
Odpowiedz
#4
No trochę makabryczny Stawiam ci (no znowu kurczę, czemu, czemu ciągle takie fajne prace?! Cóż przynajmniej mam co robić wieczorami ) JŻeli może były jakieś literówki to tego nie zauważyłem. 10/10

Ps.Za dużo już stawiam 10.
Pożyjemy i pomrzemy nie usłyszy o nas świat!
A po śmierci wypijemy za przeżytych, w dobrej wierze parę lat!
Odpowiedz
#5
Stawiam 9/10 - masz Ty talent dziewczyno. Naprawdę świetne opowiadanie. Genialnie stworzony klimat, a 9/10 nie stawiam z przekory, bo za często tu lecą (jakby co, to po cichu dodaj sobie do mojej oceny 2 punkty xD)
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#6
Ty już dobrze znasz ocenę. Dobry klimat, dobrze się czyta no i brak happy endu Miodzio.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości