16-03-2010, 21:57
Ciemną ulicą szedłem późną porą
Z którego baru wracałem nie pytaj
Wciąż parowała ze mnie okowita
Porządni diabli że złego nie biorą
Taksówkarz gnojek zwolnił tylko troszkę
By na mój widok mocniej dodać gazu
I cisza na mnie spłynęła od razu
Jak makiem zasiał albo młodym groszkiem
Brudna dzielnica studziennych podwórek
Nieopróżniany od miesiąca śmietnik
Gdy w takim miejscu złoją tobie skórę
O napastnikach wspomni gryps sekretny
Na spacerniaku okolonym drutem
Dzielnica rdzą przetrawionych trzepaków
Bezwstydnych kobiet czekających znaku
I sinych murów przeżartych szkorbutem
A cisza taka jak przedtem pisałem
Jak ektoplazma gęsta i włochata
Aż nagle prysła i w strachu zadrżałem
Jak drży skazaniec wiedziony przez kata
Rzucam się w czeluść niedomkniętej bramy
Zastygam w bezruch jak żywicy kropla
A dźwięk powraca jakby cieć pijany
Strącając z rynny lodowego sopla
Tłukł w nią raz po raz żerdzią albo drągiem
Trzeźwość umysłu szybko strach przywraca
Szukając broni kieszenie wywracam
Poza zwędzonym w knajpie korkociągiem
Nie mam oręża pewnie mnie usiecze
Bandyta jakiś w tej zaszczanej bramie
I w kąt podwórza wilgotny zawlecze
I na trzepaku niczym na blejtramie
Rozepnie świeżo garbowaną skórę
Na postrach innym amatorom szkockiej
Myśl taka właśnie wierci w mózgu dziurę
Strwożone serce bije coraz mocniej
Gdy po chwilowej kulminacji trwogi
Zyskuję nagle nadzieję przetrwania
Bo oto ciszej słyszę dźwięk złowrogi
Choć sam po chwili z bramy się wyłaniam
I oto widzę ślepca z białą laską
Jak nią w krawężnik po omacku tłucze
Tak ocalałem wtedy z bożą łaską
Tak ocaliłem i portfel i klucze
Wciąż milknącego nasłuchując stuku
O czym myślałem? Żeśmy tacy sami
Ja z zamkniętymi bezwiednie oczami
Wodziłem palcem po brwi twojej łuku
Z którego baru wracałem nie pytaj
Wciąż parowała ze mnie okowita
Porządni diabli że złego nie biorą
Taksówkarz gnojek zwolnił tylko troszkę
By na mój widok mocniej dodać gazu
I cisza na mnie spłynęła od razu
Jak makiem zasiał albo młodym groszkiem
Brudna dzielnica studziennych podwórek
Nieopróżniany od miesiąca śmietnik
Gdy w takim miejscu złoją tobie skórę
O napastnikach wspomni gryps sekretny
Na spacerniaku okolonym drutem
Dzielnica rdzą przetrawionych trzepaków
Bezwstydnych kobiet czekających znaku
I sinych murów przeżartych szkorbutem
A cisza taka jak przedtem pisałem
Jak ektoplazma gęsta i włochata
Aż nagle prysła i w strachu zadrżałem
Jak drży skazaniec wiedziony przez kata
Rzucam się w czeluść niedomkniętej bramy
Zastygam w bezruch jak żywicy kropla
A dźwięk powraca jakby cieć pijany
Strącając z rynny lodowego sopla
Tłukł w nią raz po raz żerdzią albo drągiem
Trzeźwość umysłu szybko strach przywraca
Szukając broni kieszenie wywracam
Poza zwędzonym w knajpie korkociągiem
Nie mam oręża pewnie mnie usiecze
Bandyta jakiś w tej zaszczanej bramie
I w kąt podwórza wilgotny zawlecze
I na trzepaku niczym na blejtramie
Rozepnie świeżo garbowaną skórę
Na postrach innym amatorom szkockiej
Myśl taka właśnie wierci w mózgu dziurę
Strwożone serce bije coraz mocniej
Gdy po chwilowej kulminacji trwogi
Zyskuję nagle nadzieję przetrwania
Bo oto ciszej słyszę dźwięk złowrogi
Choć sam po chwili z bramy się wyłaniam
I oto widzę ślepca z białą laską
Jak nią w krawężnik po omacku tłucze
Tak ocalałem wtedy z bożą łaską
Tak ocaliłem i portfel i klucze
Wciąż milknącego nasłuchując stuku
O czym myślałem? Żeśmy tacy sami
Ja z zamkniętymi bezwiednie oczami
Wodziłem palcem po brwi twojej łuku
Piotr Knasiecki
http://www.via-appia.pl/media/gildia/Piecz2.jpg
http://www.via-appia.pl/media/gildia/Piecz2.jpg