Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 4.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
„Bimbrozja II – Gorączka Kawalerskiej Nocy”
#1
Zgodnie z zapowiedzią proponuję Wam drugi łyczek Bimbrozji. Z racji niewyszukanego języka, jednoznacznych aluzji seksualnych i promowania niezdrowego trybu życia, twór ten przeznaczony jest raczej dla dorosłych czytelników. Można go czytać jako osobne opowiadanie, lecz dla pełniejszego zrozumienia sytuacji zachęcam do zapoznania się z CZĘŚCIĄ PIERWSZĄ. Tak jak i w przypadku poprzedniego epizodu, podkreślam, że podobieństwo osób i zdarzeń jest najzupełniej przypadkowe, a pierwszoosobowy narrator nie reprezentuje moich prywatnych poglądów (no może trochęBig Grin). Życzę miłej zabawy Smile

Prolog

Ze szpitala wypisali mnie już następnego dnia. Przynajmniej odespałem, a i dostałem leki przeciwbólowe, bo gdy wyparowały ze mnie resztki bimbrozji, żebra, nos i nadgarstek skutecznie odbierały mi chęci do życia. Nie mówiąc już o kacu.
Gdy wychodziłem, wpadł po mnie Grzesio. Spodziewałem się raczej Piotrka, ale ten w tym czasie płaszczył się przed tą żmiją – Agnieszką. Cóż, próbowałem jak mogłem. Nie moja wina, że ten kretyn, mój najlepszy przyjaciel, lgnie do tej zołzy, jak ćma do ognia, nie bacząc na moje przestrogi. Najgorsze jest to, że wybaczyła mu porzucenie na działce i nieodzywanie się przez całą noc. Winą oczywiście obarczył mnie, a to przecież Grzesiek wypieprzył mu telefon przez okno autobusu. Biednemu zawsze wiatr w oczy i wiecie co tam jeszcze. Z resztą, z całego tego przepraszania i wybaczania wyszło coś, co w ogóle odebrało mi wiarę w zdrowie psychiczne Piotrka, ale o tym za chwilę.
Grzegorz okazał się świetnym kumplem! Po paru dniach od wyjścia ze szpitala wyprawiliśmy się w miasto we dwóch. Tym razem było znacznie spokojniej. Najlepsze jest to, że przestał wyglądać jak pedał… teraz wygląda jak gej. Subtelna różnica, ale zawsze. Wyszło jednak, że dupy naprawdę lecą na tę pedalską, a przepraszam, gejowską stylówę. Przez kilka tygodni notorycznie, tydzień w tydzień uganialiśmy się za spódniczkami i z przykrością muszę przyznać, że miał większe wzięcie ode mnie. Nawet mimo mojego krzywo zrośniętego nosa, który przecież dodał mi jeszcze męskości.
Nasze eskapady trwały by w najlepsze, gdyby nie wiadomość, która ścięła Grzesia z nóg. Gośka – była dziewczyna Krzysia, z którą nie wiedzieć po jaką cholerę mój nowy kolega utrzymywał kontakty po pamiętnej nocy na działce – zaszła z ciążę. Przysięgała na wszystkie świętości, że to Grzesiek jest autorem tego „dzieła”. Ja jej tam nie wierzyłem i tłumaczyłem mu, że jak tylko mała larwa wylezie z pomiędzy jej tłustych ud, musi zrobić testy DNA. Nie przyjął tego do wiadomości. Obudził się w nim instynkt tacierzyński i w ten sposób straciłem kolejnego kompana.
Kroplą, która przelała szalę goryczy była wiadomość, że Piotrek i Agnieszka ustalili datę ślubu! Trzy dni piłem w samotności, obmyślając plan storpedowania tego chorego związku, jednak nic z tego. Mój przyjaciel kazał mi przysiąc, że nie będę próbował go powstrzymać, a przysięga dana przyjacielowi to rzecz święta! Przez kolejne pół roku kontaktowaliśmy się głównie telefonicznie. Ani Piotrek, ani Grzesio nie byli skorzy do szaleństw. A przecież tak nam było dobrze!
Wreszcie po jesieni i krótkiej, lecz srogiej zimie nastał kwiecień. Dzień zaślubin przyszedł tak nagle, że wiążąc krawat przed wyjściem do kościoła, czułem się jak uczeń pierwszego dnia szkoły.
Jednak przed każdym ślubem zawsze jest noc, którą warto zapamiętać:

„Bimbrozja II – Gorączka Kawalerskiej Nocy”

16:23 Warszawa-Rembertów

- Halo?
- Jesteś – w słuchawce odzywa się głos Piotrusia.
- No.
- Pamiętasz mam nadzieję o moim wieczorze kawalerskim?
- O największym kurestwie, jakie można wyrządzić przyjacielowi? – Nie próbuję ukryć faktu, że wciąż jestem zawiedziony jego idiotyczną decyzją. – Wieczory kawalerskie powinien organizować świadek pana młodego, a twoim świadkiem powinienem być ja! Wciąż nie wierzę, że przystałeś na jej warunki!
- Stary, błagam, nie zaczynaj. – Piotrek brzmi tak, jakby miał się zaraz rozpłakać. – Wiesz przecież, że nie mogłem nic poradzić.
- Mogłeś. Ostatni raz w życiu mogłeś się jej postawić. A tak zamiast mnie, twoim świadkiem jest jej brat, co sprawia, że zamiast legendarny, twój wieczór kawalerski będzie chujowy. Ale oczywiście pamiętam o tym i właściwie właśnie się szykuję.
- To dobrze – orzeka Piotrek. – A i jedna prośba. Nie przyprowadzaj żadnych striptizerek. To ma być spokojny, kulturalny wieczór. Jutro biorę ślub i nie chcę dziś żadnych ekscesów.
- Ciota – warczę do słuchawki i rozłączam się.
Wyciągam papierosa z paczki, wkładam do ust i pstrykam zapalniczką. Nikotynowa chmura rozjaśnia mi umysł. Jak mogłem wcześniej o tym nie pomyśleć?! Chwytam telefon. Memory. Find. Biedroneczka! Po trzech sygnałach odzywa się jej słodki głosik. Zawsze w takich chwilach przypominam sobie, jak z życzliwym uśmiechem na ustach pomagała mi podnieść prażynki z podłogi.
- Myślałam, że już nigdy nie zadzwonisz – mruczy zalotnie. – Nie podziękowałam ci jeszcze za namówienie mnie do rzucenia pracy w markecie. Mówiłam ci, co teraz robię?
- Piękna, dziękowałaś mi już dwa razy i oczywiście, że wiem co robisz. Właśnie w tej sprawie dzwonię.
- Masz ochotę na prywatny show? – Jej głos przyprawia mnie o drżenie rąk. Pod tą niepozorną powłoczką i zieloną koszulką z logiem, cały czas drzemał prawdziwy demon. Potrzeba było tylko takiego mnie, żeby go obudzić.
- Wiesz, że zawsze. Ale akurat nie dzisiaj. Kumpel ma wieczór kawalerski.
- Otrzymałeś odpowiedzialną funkcję świadka?
- Nie do końca – odpowiadam ze smutkiem. – Ale poczuwam się do tej roli bardziej niż jej oficjalny odtwórca. Dlatego dzwonię. Możesz wziąć ze dwie koleżanki i zmontować szybko niespodziankę? Chodzi o element zaskoczenia, wiesz?
- Gdzie i o której? – Kocham tę dziewczyną za jej konkretne podejście.
Podaję adres, przesyłam przez słuchawkę soczystego buziaka i ukontentowany rozłączam się. Ten wieczór może jednak nie będzie tak beznadziejny, jak się spodziewałem.

19:00, Okolice Śródmieścia – Knajpa, której nazwa utonęła w kolejnych kieliszkach

Stoję przy barze i sączę zimne piwko. Przynajmniej ładną salę wynajął ten łajdak, który okradł mnie z funkcji świadka. Jest stół bilardowy. Parokrotnie zalany jakimiś płynami, ale jak będzie trzeba kogoś uspokoić przynajmniej kije są pod ręką. Jestem jednym z pierwszych gości, ale kolejni zaczynają się schodzić. Pojawia się znajoma, gejowska gęba. Grzesio! Tuż obok na słoniowatych nogach drepcze Gośka. Jeśli porzekadło, że kobieta mająca urodzić syna pięknieje w ciąży, a córka zabiera jej urodę jest prawdą, to kobieta Grzesia z całą pewnością urodzi co najmniej ze trzy córki na raz.
- Dwie setki – wołam na barmana. Jedną bez słowa podaję Grzegorzowi, który z uśmiechem podchodzi do baru. Nawet świadomość, że będzie miał dziecko z kobietą nie jest w stanie zatrzeć nieprzyjemnego wrażenia, gdy wita się ze mną na tak zwanego „misia”.
- Uuhhh! – sapie mój kolega, odstawiając kieliszek i sięgając po szklankę z sokiem. – Dobrze cię widzieć, stary. Co słychać.
- Stare kurwy nie chcą zdychać – odpowiadam bez entuzjazmu. – A co gorsza, młode nie chcą dawać… Przyszedłeś na wieczór kawalerski z ciężarną dziewczyną? – Słowo „dziewczyna” z trudem przechodzi mi przez gardło.
- No jeśli Piotrek może, to i ja też.
- Czekaj, czekaj. – Chyba się przesłyszałem. – Piotrek zamierza przywlec tu Agnieszkę?!
- No tak słyszałem.
- Módl się lepiej, żeby to nie była prawda. Barman! Jeszcze cztery setki!
Szkło zostaje napełnione. Przechylam dwa kieliszki, jeden po drugim, oczekując, że Grzesio zrobi to samo.
- Nie stary, dzięki – mamrocze Grzegorz. – Gosia nie pije, więc ja też staram się ograniczać.
Nie wierzę. Umarłem i jestem w piekle! Wieczór kawalerski, na którym nie ma z kim się napić? Co to jest, kurwa, „Mamy Cię!”?
- O jest brat Agi. – Grzesiek wskazuje napompowanego dresika, który właśnie wszedł. – Pewnie Piotrek też się zaraz pojawi.
Gdy przyszły szwagier Piotrusia podchodzi do baru, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już widziałem tę zakazaną mordę. Świadek mojego przyjaciela wyciąga portfel. Zaraz! Ja znam ten portfel i znam tę twarz!

Osiem miesięcy wcześniej 4:33, przystanek autobusowy PKP Piaseczno

Świta. Siedzę na przystanku autobusowym. Sięgam do kieszeni. Zgubiłem telefon.
- Ej! Co to za przystanek – krzyczę do przechodzącej drugą stroną ulicy grupki młodych chłopaków.
- PKP Piaseczno! – odpowiada któryś. Nagle pojawiają się obok mnie. – Ciężka noc?
- Aaaaa… - Ciężko mi wydobyć z siebie coś więcej niż tylko jęk.
- No to nie masz szczęścia. Dawaj portfel…
- Spierdalaj! – wypalam bezmyślnie.
Ciężka pięść spada mi na twarz łamiąc nos, który i tak jest już naruszony, źle wykonanym ciosem z główki. Staczam się pod ławkę. Kilka par adidasów kopie mnie gdzie popadnie. Wypluwam zęby. Napompowany dresik kuca przy mnie i zaczyna grzebać mi w kieszeniach.
- Komórki nie ma, ale patrz jaki portfel fajny – rzuca do jednego ze swoich kompanów. Tracę przytomność.

19:21, Okolice Śródmieścia – Ta sama knajpa, co wcześniej

- Mówię ci, człowieku – syczę na Grześka. – To on! To ta gnida złamała mi nos i okradła mnie bezczelnie, gdy nie mogłem się bronić.
- Pewności nie masz.
- Właśnie, że mam! Widziałeś gdzieś kiedyś podobny portfel?
- No, nie…
- Bo nie ma drugiego takiego! – Wściekam się. – To był prezent. Taki jeden wujaszek mieszka w Turcji i ma tam wytwórnię galanterii skórzanej. Robił portfele, ale nie schodziły, więc zajął się kurtkami. Ten jeden dał mi, jak byłem u niego na ceremonii obrzezania jego syna!
- Twój wujaszek to Żyd?
- Muzułmanin. Przeszedł na Islam, bo spodobał mu się patent z trzema żonami. No i oni też odcinają sobie kawałki fiutów. U nich to taka sama biba, jak u nas chrzciny. Ale pierzyć napletek syna mojego wujka! Ten koleś bezczelnie wyciągnął mój portfel, stojąc tuż obok mnie i zapłacił za salę! Nie podaruje mu!
- Tylko spokojnie. Przemyśl to dobrze. Spójrz jaki to koks.
- Oczywiście, że to przemyślę! Zemsta najlepiej smakuje na zimno. – Uśmiecham się do swoich myśli. – Mam już nawet plan.
Na objaśnianie mojej vendetty nie ma jednak czasu, gdyż na salę wchodzi przyszły pan młody. Za rękę trzyma przyszłą pannę młodą! Szlag, szlag, szlag! Nie chcę uwierzyć w to co widzę. Rozlegają się owacje. Ani myślę również klaskać. Z resztą jedną rękę zajętą mam szklanką z piwem, a drugą setką wódki. Urżnę się dziś w trupa, choćby miał to być ostatni raz w życiu.
Muzyka cichnie. Do stanowiska DJ’a podchodzą młodzi i świadkowie. Świadkową okazuje się Julia. Unika mnie od pamiętnego wykonania „Białego Misia”. Nie mam pojęcia dlaczego, ale pal to licho.
- Cieszymy się, że przyszliście, kurde – przemawia przyszły szwagier Piotrka. – Naprawdę, kurde, fajnie, że tu jesteście. Postanowiliśmy połączyć wieczór kawalerski i panieński w jedno. Mam nadzieję, że się będziecie, kurde, dobrze bawili. Od siebie dodam, że strasznie się, kurde, cieszę, że moja siorka wychodzi za mojego najlepszego kumpla. Dzięki, kurde!
O ty ścierwo w błyszczącym ortalionie! Twojego najlepszego kumpla?! Zapłacisz mi za wszystko synu psa!
Agnieszka odczepia się wreszcie od Piotrka i znika w tłumie rozbawionych dziewcząt. Czas rozmówić się z moim serdecznym, cholera, przyjacielem.
- I co, niezła bibka się zapowiada? – zagaduje jak gdyby nigdy nic Piotruś.
- Połączyliście kawalerski z panieńskim?! Ostatnia noc zanim na zawsze staniesz się podnóżkiem tej wiedźmy, a ty przyprowadzasz ją ze sobą?
- Przypominam ci, że mówisz o mojej przyszłej żonie. – Denerwuje się Piotrek.
- Wisi mi to! Jeszcze ten jej braciszek, w dupę kopana małpa w dresie. Moja siorka i mój najlepszy kumpel, kurde? – cytuję tego, pożal się boże, świadka.
- Stary, proszę cię. Ot pierdolnął bez sensu. Moim najlepszym kumplem jesteś ty! Zawsze.
- Gadanie…
Dalszą konwersację przerywa poruszenie przy wejściu.
- Ktoś zamawiał jakiś catering? – wrzeszczy Agnieszka.
Ludzie patrzą po sobie, kręcąc głowami. Tylko ja uśmiechając się szyderczo, wydaję dyspozycję DJ’owi. Zaraz zacznie się show.
Na salę wjeżdżają trzy wózki cateringowe przykryte długimi, białymi obrusami. Jeden zatrzymuje się przy barze, drugi przy stole bilardowym, a ostatni przy panu młodym.
- Choćby skały srały, nie wyłączaj, ani nie ściszaj muzyki przez kolejnych kilka minut – szepczę do Dj’a, wkładając mu banknot w dłoń. Ten wciska „play”. W nasze uszy uderza tłusty beat.
Z wózków jak na komendę wyskakują trzy, piękne i prawie nagie dziewczyny. Moja przyjaciółka, zwana Biedroneczką wspina się na stół bilardowy. Jedna z jej koleżanek zajmuje miejsce na barze, a druga zaczyna krążyć wokół Piotrusia. Męska część zebranych rzuca się w stronę tańczących dziewcząt. Żeńska stoi jak wryta.
Czym prędzej dopijam piwo i ruszam w stronę stołu. Biedroneczka widząc mnie, zręcznym ruchem pozbywa się stanika, który i tak ledwo co osłaniał. Zarzuca mi go na szyję i wciąga na górę. I to jest wieczór kawalerski, sukinsyny.
Ze szczytu zielonego stołu mam doskonały widok na sytuacje. Większość lasek przełknęła jakoś obecność striptizerek i tańczą sobie w najlepsze. Przy barze Grzesio i brat Agnieszki upychają banknoty w majtkach wijącej się bosko dziewczyny. Po drugiej stronie sali stoi samotnie przyszła panna młoda. Purpurowa z wściekłości próbuje przekrzyczeć muzykę. Jeden – zero dla mnie! Piotrka ktoś posadził na krześle. Na wysokości jego twarzy kręci się i trzęsie kolejny dowód na istnienie stwórcy. Boże, jak cudnym zjawiskiem są kobiece pośladki! Pan młody jest wyraźnie wniebowzięty.
Ponownie spoglądam na Agnieszkę, która właśnie odzyskuje władzę w nogach. Rusza, powoli, jak żółw ociężale, ale zaraz nabiera prędkości. W mgnieniu oka przecina pomieszczenie i z impetem rzuca się na tańczącą przed Piotrkiem dziewczynę. Ups, tego się nie spodziewałem. Biedroneczka i jej druga koleżanka skaczą na pomoc towarzyszce. Ja skaczę za nimi, dając DJ’owi znak, że może zignorować moje wcześniejsze instrukcje. Muzyka cichnie.
Striptizerki zdążyły oderwać już Agę od leżącej pod nią dziewczyny. Teraz ja próbuję oderwać je obie od niej. Udaje się, choć nie bez przeszkód. Te tipsy, to naprawdę zabójcza broń.
- Wypierdalać! – drze się przyszła panna młoda. – Wypierdalać! Wszyscy! Koniec imprezy!
Jeśli wcześniej była purpurowa, to teraz jest już zupełnie sina. Pozostali też to zauważają, więc chcąc, nie chcąc zaczynają tłoczyć się przy wyjściu. Na jednym ramieniu niosę Biedroneczkę, która dalej śle kalumnie pod adresem przyszłej panny młodej. Dwoma pozostałymi dziewczynami zajęli się inni faceci. Po chwili około sześćdziesiąt osób tłoczy się na parkingu przez knajpą. Okrywam Biedroneczkę swoim ciężkim, skórzanym płaszczem. Kilku nieznajomych gości walczy o to, którzy z nich nakryją kurtkami pozostałe dziewczyny. Atmosfera robi się nerwowa. Trzeba działać.
- To jest, kurwa, wieczór kawalerski, a nie kółko różańcowe – wrzeszczę, wskakując po masce na dach zaparkowanego samochodu. Udaje mi się zwrócić ich uwagę. – Niech ktoś zabierze pana młodego i zmieniamy lokal! Noc się dopiero zaczyna!
Moje słowa porywają tłum. Tak, jestem urodzonym przywódcą. Paru kolesi znika z powrotem we wnętrzu knajpy, by po chwili wyjść, niosąc na rękach szarpiącego się Piotrka.
- To dokąd idziemy? – pytam kilku najbliżej stojących osób.
- Ja tu mieszkam niedaleko – oznajmia jakiś sympatyczny koleżka. – Zapraszam do siebie.
- Miło z twojej strony, ale tu jest ze sześćdziesiąt osób. Pomieścisz?
- Powinniśmy dać radę! – rzuca dziarsko. Już go lubię.

21:27, Warszawa, Aleja Wyzwolenia (numer pozostaje zapomniany)

Koleś, który zaprosił całą imprezę do siebie na imię ma Paweł i jest kumplem Piotrka jeszcze z podstawówki. Okazuje się, że zajmuje duże, czteropokojowe mieszkanie w reprezentacyjnej części Warszawy. Miejsca jest aż nadto, bo jakaś jedna trzecia osób wykruszyła się pod monopolowym, który swoją drogą, zrobił dziś chyba co najmniej półroczny utarg. Jednak zebrała się tutaj prawdziwa śmietanka. Co najzabawniejsze, razem z nami przybyła tu masa dziewczyn, mających uczestniczyć w panieńskim Agnieszki. Widać, nie tylko ja widzę zło i zepsucie pod fasadą niebrzydkiej skądinąd buzi i okrąglutkich cycków. Szkoda, że owe cycki, przysłoniły świat mojemu przyjacielowi.
Muzyczka bębni aż miło. Koleżanki Biedroneczki zainspirowały kilka co odważniejszych dziewcząt do tańca topless. Jeszcze chwilę temu Piotruś boczył się na mnie nieco, ale teraz siedzi jak urzeczony. Z resztą wszyscy tak siedzimy. Moja przemiła przyjaciółka, była pracownica dyskontu spożywczego, odpoczywa tuż obok, drapiąc mnie po brodzie. Czuję, że zaraz zacznę mruczeć. Patrzę po rozradowanych twarzach gości. Cały mój spokój szlag trafia, gdy napotykam wzrok brata Agnieszki. Musiał przyleźć tutaj z nami, ale kto go, do ciężkiej cholery, zaprosił?
- Ty, kurde, spieprzyłeś całą imprezę – bełkocze pod moim adresem podchodząc.
- Spokojnie, kolego –udaję wyluzowanego i nastawionego pokojowo. – Jak to, ja spieprzyłem?
- A kto, kurde, zaprosił te bladzie?
Tego już za wiele. Nie będziesz, ciulu, w moim towarzystwie obrażał pięknych dam. Miałem potraktować cię łagodnie, ale widzę, że trzeba się będzie uciec do drastycznych metod.
- Ja się tym zajmę – mówię uspakajająco do Biedroneczki, przyciskając ją do siebie, by nie wstała i nie dała gburowi po pysku. – Po pierwsze, bądź tak łaskaw i wyrażaj się o tych paniach kulturalniej. Po drugie, organizacją wieczoru kawalerskiego zajmuje się świadek, a świadkiem jesteś ty. Ja nie kiwnąłem nawet palcem.
- No właśnie – podchwytuje fortel Biedroneczka. – Do klubu zadzwonił gość podając się za świadka pana młodego i zamówił nas na ósmą wieczór. Jeśli to nie ty, to nie mam pojęcia kto. My wykonujemy tylko swoją pracę. Ciekawa jestem kto zapłaci?
- Nie kłóćcie się – zarządzam tonem wprawnego dyplomaty. – Zaszło jakieś koszmarne nieporozumienie, ale jak widzisz, wszyscy są zadowoleni. A twojej siostrze przejdzie do jutra. Na pewno nie wycofa się na kilkanaście godzin przed ślubem. Wiesz co? Przyniosę ci drinka.
- Nie trza, kurde.
- Ależ trza, trza – przemawiam jak do niepełnosprawnego umysłowo. – Dzielimy między siebie najlepszego przyjaciela. To prawie tak, jakbyśmy sami byli co najmniej dobrymi kumplami. Niech to będzie z mojej strony gest pojednania. W ogóle, to nie przedstawiono nas sobie. – Wyciągam rękę, podając swoje imię.
- Tomek – odpowiada dresiarz.
Nie czekając na jego dalszy sprzeciw wstaję z kanapy i dając dyskretny znak Pawłowi i Biedroneczce by poszli ze mną, udaje się do kuchni.
- Coś ty dla niego taki, w mordę, uprzejmy – denerwuje się dziewczyna.
- Bezpośrednia przemoc fizyczna, to nie jest metoda na takiego idiotę – oznajmiam. – Nawet jakbym mu dał po ryju, nie zrozumiałby, że go boli. Załatwimy go po mojemu. Masz jakieś leki? – zwracam się do gospodarza.
- Jakie leki?
- Wszystkie. Najlepiej silne środki przeciwbólowe i pigułki na katar.
- Chcesz go otruć?!
- Spokojnie. Przetestowana metoda. Przeziębiłem się raz, a do tego bolał mnie ząb. Zbiegło się to z jakąś popijawą. Film urwał mi się na co najmniej osiem godzin, ale po przebudzeniu nie miałem nawet kaca.
W chwili gdy Paweł szuka medykamentów, ja szykuję drinka. Dwie trzecie whiskey i jedna trzecia spirytusu ratyfikowanego. Do szklanki dodaję sześć pokruszonych pigułek przeciwbólowych i cztery kapsułki leku na przeziębienie. Mieszam dokładnie i zabarwiam colą.
- Nazwiemy tego drinka „Agent Tomek”! – oznajmiam z demonicznym uśmiechem.
Po chwili jesteśmy z powrotem w pokoju.
- No, Tomeczku – zwracam się do niego uroczyście, wręczając mu szklankę. – Za zdrowie twojej pięknej, nieobecnej siostry i naszego wspólnego, najlepszego przyjaciela, twojego przyszłego szwagra. Do dna!
Razem z Pawłem spełniamy toast z uśmiechem. Biedroneczka również przechyla swoje Martini. Tomka aż wykręca.
- Osz kurde, jakie mocne – sapie. – Ja to tych perfum nie lubię. Wolę czystą, kurde.
- Przyjacielu. Wódeczką będziemy się zaprawiać jutro, na weselu. Dziś jest wieczór kawalerski, więc mężczyźni piją typowo męski alkohol, jasne? To co, na drugą nóżkę.
Kretyn, pijąc tym razem niedoprawionego niczym Jacka z colą, nawet nie dostrzega różnicy. Z przyjemnością patrzę, jak powoli go rozbiera.

00:16, Mieszkanie Pawła (a właściwie to salon…)

- O stary, patrz! – porządnie już zalany Piotruś wrzeszczy mi do ucha. – Tu jest gitara! Musisz coś zagrać. Pawciu, wyłącz muzyczkę na moment.
- Nie, no dajcie spokój – protestuję.
- Weź, no! Dla mnie to zrób – bełkocze pan młody. – To mój wieczór kawalerski…
Czterdzieści osób zaczyna skandować moje imię, a czyjeś ręce podają mi gitarę. Nie ukrywam, że lubię być w centrum zainteresowania. Obejmuję czule instrument, próbując wyczuć miękkość strun.
- To co, Piotruś. Szlagiera?
- No, kurwa, jasne!
Zaraz, zaraz… jak szedł ten pierdolony C-dur. A, już mam!
- „Biały miś! Dla dziewczyny, aha. Którą kocham i kochać będę wciąż!” – intonuję. Po dwóch wersach zaczynają przyłączać się do mnie nieśmiałe głosy. Refren lecimy już na czterdzieści, przepitych gardeł. – „Hej dziewczyno! Oo! Spójrz na misia! Aa! On przypomni, przypomni chłopca ci!”
Koncert przerywa szklanka, roztrzaskująca się tuż obok mojej głowy.
- Ty bydlaku! – wrzeszczy Julia. Jakim cudem nie zauważyłem jej tu wcześniej? – Po tym wszystkim?!
Zrywam się na równe nogi i trzymając otwarte dłonie przed sobą, na znak, że nie mam złych zamiarów, podchodzę do dziewczyny.
- Juluś, nie złość się, proszę. – Mój ton słodszy jest od miodu.
- Nie złość się?! Codziennie słuchałam tej idiotycznej piosenki, licząc, że chociaż zadzwonisz! A ty tu teraz siedzisz i obściskujesz tę, tę… - Rzuca nienawistne spojrzenia w kierunku Biedroneczki.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi – odpowiadam uspokajającym półszeptem. – Prawda?
Striptizerka energicznie kiwa głową. Uwielbiam ją za to, że nie rości sobie prawa do mężczyzny na podstawie jednego czy dwóch intymnych spotkań.
- Pół naga baba siedzi ci cały wieczór na kolanach!
- Lubimy się. Ona docenia moje dobre rady, a ja jej kunszt w obecnym zawodzie, to wszystko. Poza tym, nie krytykuj jej braku ubioru – dodaję, barwiąc głos nieco karcącą nutką. Część dziewczyn już od kilku godzin poczyna sobie bardzo swobodnie. Julia ograniczyła się co prawda tylko do zdjęcia bluzki, ale jej koronkowy staniczek i tak niejednego tu przyprawia o zawroty głowy.
- Gdzie moje ciuchy?! – krzyczy dziewczyna, jakby dopiero teraz dostrzegła ten fakt.
Zrywam z siebie koszulę i z czułością okrywam jej nagość.
- Spójrz, to nawet ta sama – szepczę jej wprost do ucha.
- Pamiętasz? – Jej buzię rozjaśnia śliczny uśmiech.
Jak mam, kurwa, nie pamiętać. Spranie jej pawia z mojej ulubionej koszuli sporo mnie kosztowało.
- Oczywiście – odpowiadam, odwzajemniając uśmiech. – Czego się napijemy?
Z uczepioną mego boku Julką udaję się do kuchni. Tym razem się udało. Napięcie spada, trzeba przepłukać gardło.

02:21, W dalszym ciągu salon w mieszkaniu Pawła

Jest cudownie. Jedna piękna dziewczyna wtulona w moje ramię. Kilka innych, w wyjątkowo swobodnych strojach, tańczy na środku salonu, ku uciesze mojej, pana młodego i całej męskiej części widowni. Czujemy się jak lordowie. Tak się organizuje wieczory kawalerskie! Powinienem się tym zająć zawodowo. Jedyną, drobną niedogodnością jest fakt, że muszę ograniczać się z piciem. Aby w pełni cieszyć się ukoronowaniem mojej zemsty na przyszłym szwagrze Piotrusia, powinienem zachować świadomość. Ten orangutan w białym ortalionie trzyma się nad podziw dobrze. Trzeba przygotować mu jeszcze jednego „Agenta Tomka”.
Delikatna zmiana proporcji. Szkoda marnować dobrej whiskey. Spirytus, pigułki i cola. Jeśli to nie zwali go z nóg, to znaczy, że skurwiel jest niezniszczalny.
- Tomasz! – klepię go serdecznie w szerokie plecy. – Ty wiesz, jak bardzo lubię twoją siostrę?!
- Ona ciebie chyba nie, kurde – bełkocze ten mutant.
- Oj wiem, wiem. Ma trochę racji. Parę razy pakowałem Piotrka w kłopoty. Ale to się zmieni, obiecuję. – Kładę prawą rękę na sercu, a lewą unoszę do góry. – Wypijmy za to.
Upijam mały łyczek, podczas gdy Tomek wlewa całą porcję do gardła.
- O kurde, chyba mi wystarczy – oznajmia, wstając z fotela. Czkając głośno i zataczając się, zmierza w stronę balkonu. Jeszcze chwileczka, jeszcze momencik.
Przez dudnienie muzyki przebija się dźwięk dzwonka.
- Jakiś kutas w szlafroku – wrzeszczy ktoś, patrząc w wizjer.
- Ja się tym zajmę, ściszcie na chwilę – oznajmia bełkotliwie Paweł, otwierając drzwi. – O, panie sąsiedzie kochany! Może wpadnie pan na lufkę? Kolega się jutro żeni.
- Gratuluję koledze, ale jest w pół do trzeciej w nocy! – warczy sąsiad, który wygląda jak buldog. – Lepiej kończ gnojku i każ się gościom wynosić.
- Ale sąsiedzie, po co te nerwy? Gości nie wyproszę, ale postaramy się już nie zakłócać pańskiego wypoczynku.
- Lepiej, żeby tak było. Bo policje wezwę.
- Proszę mi wierzyć, nie będzie takiej potrzeby.
Drzwi zatrzaskują się hukiem.
- Nienawidzę tej gnidy. Nie można kulturalniej, bez gróźb i wyzwisk? – rzuca retoryczne pytanie Paweł. – No cóż, chuj mu w dupę i na grób. Napierdalać!
Ktoś puszcza „I love rock’n’roll” i przekręca gałkę głośności do oporu w prawo. Czterdzieści osób obija się na środku salonu w opętańczym tańcu. Jeden z nieznanych mi kolesi poczuwa się do roli DJ’a. Przycisza na refrenie by zaintonować w takt tytułowego wersu:
- „Je-bać są-sia-da!” – Podchwytujemy w mig. Cała buda aż się trzęsie.
Po największym hicie Joan Jett & the Blackhearts, który niespodziewanie zmienił tytuł, leci jeszcze kilka mocnych, rockowych klasyków. Kwadrans później ktoś jakimś cudem ponownie słyszy dzwonek do drzwi.
- O kurwa, psy!
Paweł przycisza muzykę i bez słowa rusza do drzwi. Wygląda na solidnie wkurwionego. Biegnę za nim, w obawie, że po pijaku zrobi coś głupiego.
- Czego?! – wypala do stróżów prawa wychodząc na klatkę schodową. Szok odbiera mi mowę. Nigdy nawet nie próbowałem zwrócić się takim tonem do policjanta.
- Są skargi – zaczyna jeden z funkcjonariuszy. Obaj są niewiele starsi od nas.
- Żartujesz? – wchodzi mu w słowo Paweł.
- Proszę nie robić sobie jaj z policji. Pan jest właścicielem lokalu? Mogę prosić o dowód? – Gliniarz przez chwilę gapi się bezmyślnie na dokument. – O cholera. Pan jest z tych?
- Jakich „tych”?
- No wie pan – policjant wskazuje nazwisko na dowodzie. Mi też wydaje się znajome.
- A z „tych”! Dokładnie to jestem synem tego, o którego panu zapewne chodzi. To co? Wchodzicie napić się wódki za zdrowie mojego kumpla, który się jutro hajta, czy nie zawracacie nam więcej dupy?
- Z przykrością musimy odmówić, jesteśmy na służbie.
- No dobra. – Gospodarz wzrusza ramionami. – Coś jeszcze?
- Wie pan, który to z sąsiadów wzywa policję bez uzasadnionej potrzeby?
- Darek. Z pod trójki.
- Dziękujemy za współpracę i życzymy dobrej nocy. Proszę przekazać koledze najlepsze życzenia. A jakby trzeba było policyjnej eskorty jutro na ślub, to my bardzo chętnie.
- Obejdzie się. Dobranoc.
Stróże prawa schodzą po schodach. Ja stoję z rozdziawioną gębą.
- O kurwa, co to było?
- No co – uśmiecha się wrednie Paweł. – Mój stary jest komendantem głównym. Normalnie nawet nie przyjeżdżają na wezwania pod ten adres, ale widać ci dwaj szczyle są nowi. Choć na balkon zobaczysz coś ciekawego.
Maszeruję raźno za gospodarzem, dając znak Julii, żeby poszła z nami. Na balkonie, w kałuży wymiocin drzemie Tomek. Wychylamy się przez barierkę. Funkcjonariusze pakują do suki zakutego w kajdanki sąsiada.
- Co przeskrobał? – pyta dziewczyna.
- To ogólnie zły człowiek – odpowiadam, szczerząc się do Pawła. – A teraz do rzeczy. Możesz zabrać Piotrka do kuchni i zająć go czymś przez pięć minut?
- Mogę, tylko co mam mu powiedzieć?
- Poproś Biedroneczkę o pomoc, na pewno coś wymyśli. – Całuję ją czule w czoło. – Dobra, to teraz mi pomóż – zwracam się do nowego kolegi, gdy Julia wchodzi do pokoju.
- Z nim?
- Z nim – odpowiadam kopiąc Tomka w udo.
- Kurde… - świadek mamrocze przez sen, ale ani myśli się budzić.
- Na zewnątrz – zarządzam.
Po chwili jesteśmy w trójkę na klatce schodowej. Tomek leży na krawędzi schodów. Wleczenie przez pokój nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia.
- Muszę jeszcze sprawdzić, czy śpi dostatecznie mocno – oznajmiam i popycham go butem. Potężne cielsko turla się w dół i zatrzymuje na półpiętrze.
- O cholera – chichocze Paweł. – Musiało ci strasznie zależeć na tym świadkowaniu.
- Świadkowanie to chuj – oznajmiam i przybliżam mu historię sprzed ośmiu miesięcy.
- A to świnia. Jakbyś powiedział wcześniej, zabraliby go ci gliniarze.
- Na cóż fatygować wymiar sprawiedliwości? – Na mojej twarzy wykwita demoniczny uśmiech.

03:11, Warszawa, osiedle przy ul. Stefanii Sempołowskiej (konkretnie budka z kontenerami na śmieci)

- Dobra, ściągamy mu łachy – oznajmiam, układając Tomka obok kontenera.
- Do golasa?
- A co!
Po chwili przyszły szwagier Piotrka leży nagusieńki, jak go bozia stworzyła.
- Patrz, jednak stare porzekadło mówi prawdę – orzekam, trącając butem przyrodzenie Tomasza. – Jak klatka wielka, to ptaszek malutki.
- I co? To wszystko? – pyta Paweł.
- Jeszcze nie – odpowiadam z uśmiechem. – On złamał mi nos i wybił dwa zęby. Zęby wstawiłem, ale nos dalej jest krzywy. Ja też dokonam kilka modyfikacji w jego wyglądzie.
Z kieszeni wyciągam tubkę Super Glue, zakupioną wcześniej ukradkiem w monopolowym. Krawędzie uszu sklejam z płatkami, górną wargę przyklejam do nosa, jajca do ud, a fujarę pod pępkiem.
- Można by mu jeszcze dupsko skleić – stwierdza rzeczowo Paweł.
- Klej się skończył. Przypomnij mi, żebym ręce umył. Pierwszy raz w życiu dotykałem genitaliów innego mężczyzny. Okropne uczucie.
- Sztuka wymaga poświęceń – rechocze mój towarzysz. Naprawdę zaczynam go lubić. – Łachy wyjebiemy gdzieś po drodze, żeby ich za szybko nie znalazł. Tylko zimno mu będzie…
Bez namysłu chwytam najbliższy kontener i z wysiłkiem wysypuję całą zawartość na leżącego.
- Teraz już nie.

04:06, Mieszkanie Pawła (kuchnia)

Pod naszą nieobecność większość gości zdążyła się ulotnić. Kilkoro pozostałych zalega bez świadomości na sofie i fotelach w salonie. Z sypialni Pawła dobiegają miłe dla ucha pojękiwania. Piotruś, Julia oraz drużyna Biedroneczki gawędzą sobie w kuchni.
- Gdzie byliście – pada pytanie, gdy wchodzimy.
- Wyrzucaliśmy śmieci – z uśmiechem niewiniątka odpowiada Paweł.
Piotrek spogląda na pełny worek butelek stojący pod drzwiami.
- To musieliśmy przeoczyć – wyjaśniam, myjąc ręce w zlewie. Pawcio parska śmiechem.
- Wiesz, będziemy się już zbierać – oznajmia Biedroneczka. Koleżanki przytakują jej wiotkimi od alkoholu główkami.
- Odprowadzę was do drzwi – mówię.
Paweł z Piotrkiem ochoczo podają dziewczyną wierzchnie okrycia. Nie pamiętam, żeby miały je na sobie, gdy opuszczaliśmy pierwotne miejsce imprezy. No cóż, magia alkoholu.
- Dla takich gentlemanów możemy tańczyć codziennie – chichoczą striptizerki.
Dziewczyny i ja stajemy przed blokiem. Taksówka ma być za pięć minut.
- To ile za tę przyjemność? – pytam wyciągając odzyskany portfel. Kiedy straciłem go osiem miesięcy temu prawdopodobnie był pusty, nie licząc kart i dokumentów. Teraz sterczy z niego pliczek banknotów.
- Zwariowałeś? – oponuje Biedroneczka. – Taka impreza, morze dobrych trunków, kulturalni mężczyźni. Potraktuj to jako przyjacielską przysługę.
- Nie ma mowy. Poza tym i tak świadek płaci. – Dziewczyna patrzy na mnie pytająco. – Nie ważne - dodaję, wciskając jej w rękę plik banknotów. – Za pracę należy się płaca. Cała reszta to napiwki, bo naprawdę dziewczyny, jesteście magiczne.
Podjeżdża taryfa. Koleżanki Biedroneczki pakują się na tylne siedzenie.
- Dbaj o tę Julkę – rzuca na odchodnym tancerka. – To świetna dziewczyna i ma do ciebie słabość. Nie mam pojęcia, jak można lubić takiego skurczybyka jak ty.
- Chyba właśnie za to mnie lubi – odpowiadam z uśmiechem. – Poza tym jest jeszcze „Biały Miś”.
Złotówiarz rusza z piskiem opon. Wyraźnie chce zaszpanować przed dziewczynami. Stoję sam przed blokiem wpatrzony w rozgwieżdżone niebo. Zapalam papierosa, a dym tańczy w powietrzu. Kurwa, robię się chyba sentymentalny. Biedroneczka ma racje, Julia jest niesamowita. Chyba i na mnie niedługo przyjdzie pora. Uśmiecham się do swoich myśli. Ale to jeszcze nie dziś. W tej chwilo mam jeszcze ze dwie godziny, żeby się urżnąć, tak jak zapowiadałem na początku. Z tą różnicą, że spodziewałem się chlania na smutno, a tu wszystko pięknie się prostuje.

06:17, Nie bardzo wiem gdzie

Chyba jestem w samochodzie. Tak to na pewno samochód. Konkretniej taksówka. Kręci mi się we łbie, ale czuję się szczęśliwy. Ktoś jest obok. Juleńka! Grzebie mi przy rozporku. O tak… a jednak nie. To nie rozporka szukała, tylko kieszeni. No cóż, nie można wszystkiego mieć na raz. Wyciąga mój dowód osobisty i podaje taryfiarzowi adres. Słońce jest już dosyć wysoko i miasto budzi się do życia.
- Chłopak zaszalał – zagaduje taryfiarz. Chcę coś odpowiedzieć, ale język staje mi kołkiem w gardle.
- Ma tendencję do przesady – odpowiada Julia. A skąd ona może to niby wiedzieć? – Ale dziś miał prawo. – Słyszę, że się uśmiecha. – Jutro żeni się jego najlepszy przyjaciel.
Jaka wyrozumiała, jaka dobra! Anioł nie kobieta. Gdybym miał przy sobie pierścionek, oświadczyłbym się w tej chwili. Chociaż nie! Takiej kobiecie trzeba się oświadczać świadomie i w jakiś pięknych okolicznościach przyrody. Wymyślę coś. Ale nie dziś.

11:58, Warszawa – Rembertów (jeśli ktoś jeszcze nie skojarzył, to tam właśnie mieszkam)

Kobiece perfumy. Dotyk wilgotnych ust na moim nagim torsie. Koszula? Znów nie mam na sobie koszuli, podczas gdy Julia jest tuż obok. A chuj! Niech to trwa.
Sielankę burzy dźwięk budzika.
- Wstawaj słowiku – mruczy Julka.
- Długo nie śpisz?
- Może z kwadrans.
Pod czaszką tańczy mi armia diabłów, a mimo to jest mi dobrze.
- Nie jedźmy tam – błagam.
- Zapomniałeś? Jestem druhną.
- A ja nie… - mamroczę. – Zostańmy. Tak jest dobrze.
- Wstawaj! – Brutalnie zrywa ze mnie kołdrę. Potrafi jednak pokazać ząbki. Chcąc nie chcąc siadam na krawędzi łóżka. Julia przytula się do moich pleców i całuje w kark. Jezu… Nie ma czulszej strefy erogennej na ciele mężczyzny. Nic nie jest przyjemniejsze niż taki buziak z samego rana. Kurwa, przecież już południe.
- Szkoda, że nie jesteś świadkiem Pawła. Dziwnie się czuję z tym troglodytą u boku. Wolałabym ciebie. Chociaż potrafisz być niezłym bydlakiem, wiesz? – Przytula się do mnie mocniej, jakby sama sobie chciała zaprzeczyć.
- I właśnie to we mnie lubisz – odpowiadam z uśmiechem. Nagle przypominam sobie o Tomku i wybucham ochrypłym, przepitym rechotem.
- Co ci? – dziwi się Julka.
- Nic, nic. – Staram się opanować. – Powiedz mi, u kogo są obrączki Piotrka i Agi?
- Ja je mam. Aga sama stwierdziła, że nie powierzy czegoś tak ważnego swojemu bratu. Czemu pytasz?
- Z czystej ciekawości – rzucam, wstając.

13:03, Miejsce wciąż to samo

Stoję przed lustrem wiążąc krawat. Ślub co prawda dopiero o siedemnastej, ale musimy jeszcze skoczyć do Julii, by mogła zrobić się na bóstwo. Najlepszy kumpel się żeni. Przez kilka miesięcy wypierałem z umysłu tę myśl, przez co spada to na mnie jak grom z nieba. Czuję się jak uczeń w pierwszy dzień po wakacjach.
- Gotowy? – pyta Julia.
- Gotowy – mamroczę sięgając po płaszcz. Zarzucam go na plecy. Coś uwiera mnie pod pachą. W wewnętrznej kieszeni znajduję zalaną czymś kartę i piersiówkę. Rozpoznaję pismo Piotrusia, choć ledwo mogę rozczytać treść liściku. Widać pisał po pijaku.
„Dzięki stary, za wszystko. Wiem, że mój ślub to dla Ciebie ciężkie przeżycie. Zostawiłem Ci coś na osłodę. P.”
Odkręcam piersiówkę. Nie muszę próbować. Czuję zapach. Bimbrozja!
Odpowiedz
#2
Miałem tym razem nie komentować na bieżąco, bo mam ze sobą psychiczny problem i takie... ale jednak jest na tyle dobre, że się przemogłem i dzięki temu nie zapomnę o niczym, co chciałem powiedzieć.

Po pierwsze bez jedynki nie ma dwójki, czyli uwielbiam nawiązania do poprzedniej części, dzięki temu wszystko jest jakby zabawniejsze, ale tak miało być, prawda?

Laska z Biedroki Big Grin fajnie, że zmieniła pracę
i nie lubię Agnieszki, narzeczonej Piotrka. Co to za pomysł, że narzeczona przychodzi na wieczór kawalerski?! Wiem, że główny bohater też ma swoje za uszami, ale ta pani to ma nierówno pod sufitem. Serio stereotyp marudnej [niezaładnej] żony z wałkiem Tongue

świetny twist z bratem Agnieszki Big Grin czekam na zemstę

Cytat: I to jest wieczór kawalerski, sukinsyny.
Big GrinBig GrinBig Grin

Cytat:Moje słowa porywają tłum. Tak, jestem urodzonym przywódcą.
hehehehe

aha i fajny gest Grzesia, że nie pije w ramach solidarności z dziewczyną, która jest w ciąży

Cytat:- To co, Piotruś. Szlagiera?
- No, kurwa, jasne!
Zaraz, zaraz… jak szedł ten pierdolony C-dur. A, już mam!
- „Biały miś! Dla dziewczyny, aha. Którą kocham i kochać będę wciąż!”
hahahahaha
bez czytania jedynki dwójka nie istnieje, mam wrażenie że całość oparłeś na nawiązaniach, w sumie obie części mogłyby być jedną całością.

i kolejny dobry twist, tym razem z Pawłem, który jest synem komendanta policji

Cytat:- A to świnia. Jakbyś powiedział wcześniej, zabraliby go ci gliniarze.
- Na cóż fatygować wymiar sprawiedliwości? – Na mojej twarzy wykwita demoniczny uśmiech.
Big Grin
i fajnie się zemścili. Szkoda że kleju zabrakło...

zakończenie też mi się podobało, w ogóle podszedłem emocjonalnie do tekstu, czyli utożsamiam się z bohaterem i przeżywam to wszystko razem z nim, czy jest nieźle. Udało ci się, brawo!
Odpowiedz
#3
O, jest sequel! Dobrze, dobrze, jeszcze dzisiaj przeczytam!
Odpowiedz
#4
Jak mam, kurwa, nie pamiętać. Spranie jej pawia z mojej ulubionej koszuli sporo mnie kosztowało.

Pawia pamiętamy

- Nienawidzę tej gnidy. Nie można kulturalniej, bez gróźb i wyzwisk? – rzuca retoryczne pytanie Paweł. – No cóż, chuj mu w dupę i na grób. Napierdalać!

Prawdę pisząc, dobrze że póki co nie mam takich sąsiadów. Trochę jeszcze z dawnych lat pamiętam, i coś wybuchowego potrafiłbym zmajstrować, bo jak słusznie zauważa bohater: Na cóż fatygować wymiar sprawiedliwości? Dodgy


Czasem takie błędy się wkradają:

- Darek. Z pod trójki.
Z resztą,
Nie ważne



Z kieszeni wyciągam tubkę Super Glue, zakupioną wcześniej ukradkiem w monopolowym. Krawędzie uszu sklejam z płatkami, górną wargę przyklejam do nosa, jajca do ud, a fujarę pod pępkiem.

No tutaj to już idziesz na całość. Big Grin


Rubaszne i wulgarne czasami poczucie humoru, ale i tak oceniam pozytywnie, nie da się takiego tekstu napisać stylem wysokim Smile

W części trzeciej wesele? Tongue
Odpowiedz
#5
Nie czytałam (jeszcze) części pierwszej, po lekturze Twojego opowiadania na pewno zajrzę do jedynki. Lekko, łatwo i przyjemnie, humorzaście, logicznie i płynnie. O czymś zapomniałam? A tak! Płakałam ze śmiechu, czytając niektóre dialogi czy opisy narratora. To jest po prostu świetne opowiadanie! jak dla mnie 5/5

Cytat:Spodziewałem się raczej Piotrka, ale ten w tym czasie płaszczył się przed żmiją – Agnieszką. Cóż, próbowałem jak mogłem. Nie moja wina, że ten kretyn, mój najlepszy przyjaciel, lgnie do tej zołzy, jak ćma do ognia, nie bacząc na moje przestrogi
[Obrazek: If%20you%20know%20what%20I%20mean..png]

Cytat:Najlepsze jest to, że przestał wyglądać jak pedał… teraz wygląda jak gej. Subtelna różnica, ale zawsze. Wyszło jednak, że dupy naprawdę lecą na tę pedalską, a przepraszam, gejowską stylówę.

Przestał wygląda jak pedał, zaczął jak gej Big Grin Świetne Big Grin

BTW, syn przychodzi do ojca i mówi:
- Tato, jestem gejem - Ojciec spojrzał znad gazety uważnie i pyta:
- Masz własną firmę?
- Nie
- Najnowsze Lamborgini?
- No nie.
- Ubierasz się zawsze w najdroższych sklepach?
- Nie...
- To jesteś zwykły pedał, a nie gej!
Cytat:zamiast legendarny, twój wieczór kawalerski będzie chujowy
Bardzo rozbawił mnie ten fragment

Cytat:Jeśli porzekadło, że kobieta mająca urodzić syna pięknieje w ciąży, a córka zabiera jej urodę jest prawdą, to kobieta Grzesia z całą pewnością urodzi co najmniej ze trzy córki na raz.
świetne!

Cytat:Stare kurwy nie chcą zdychać
Fan Wiedźmina, jak rozumiem Wink

Cytat:- Nienawidzę tej gnidy. Nie można kulturalniej, bez gróźb i wyzwisk? – rzuca retoryczne pytanie Paweł. – No cóż, chuj mu w dupę i na grób. Napierdalać!

kapitalne! Jakbym chciała wypisać wszystkie kawałki, przy których się uśmiałam, to chyba musiałabym skopiować cały tekst.

Lista baboli:
Z resztą
trwały by
Paweł z Piotrkiem ochoczo podają dziewczyną wierzchnie okrycia
Nie ważne

Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#6
Szaden:
Cytat:Miałem tym razem nie komentować na bieżąco, bo mam ze sobą psychiczny problem i takie... ale jednak jest na tyle dobre, że się przemogłem i dzięki temu nie zapomnę o niczym, co chciałem powiedzieć.

To, że mimo wisielczego humoru i własnych problemów ten teks Cię rozbawił, to dla mnie najlepsza recenzja Big Grin

Cytat:w ogóle podszedłem emocjonalnie do tekstu, czyli utożsamiam się z bohaterem i przeżywam to wszystko razem z nim, czy jest nieźle.

Utożsamiasz się z takim skubańcem? Big Grin No dobra, to zrozumiałe. Ja mam to samo, w końcu urodził się w mojej głowie. Trochę ode mnie przejmuje. A trochę ja od niego Big Grin

Hillwalker:
Cytat:Rubaszne i wulgarne czasami poczucie humoru, ale i tak oceniam pozytywnie, nie da się takiego tekstu napisać stylem wysokim

Ja w ogóle nie przepadam za stylem wysokim. Ze wszystkich rzeczy, które w życiu napisałem, najlepiej wychodzą mi takie rubaszne teksty. Sam z resztą mimo wychowania, wykształcenia, miłości do teatru i takich tam innych kulturalnych rzeczy, lubię sobie soczyście bluznąć, a i zalać się od święta i narobić głupot też jest fajnie. Nie mniej cieszę się, że odbiór pozytywny.

Cytat:W części trzeciej wesele?

Skąd wiedziałeś? Big Grin Dokładnie, trzecia część nosi podtytuł „Prawdziwe polskie wesele” i pojawi się też jakoś niedługo, bo przynajmniej jeden grubszy żart oprę na pewnych wydarzeniach, które niedawno miały miejsce i na razie ich echo wybrzmiewa, szczególnie w sieci Smile Nie mogę pozwolić, żeby zdążyło przycichnąć Tongue

Kapadocja:
Dziękuję Ci za tę ocenę, bo o ile spodziewałem się, że facetom taki humor leży, to bałem się odbioru pań Tongue Strasznie szkoda, że nie czytałaś pierwszej części, bo tak jak pisał Szaden, całe mnóstwo żartów oparte jest na nawiązaniach.

Cytat:Fan Wiedźmina, jak rozumiem

A i owszem, ale akurat ta riposta starsza jest od Internetu Tongue
Co do baboli, to pewnie przez pisanie po nocach. Dobrze mi się wtedy wymyśla gagi, ale techniczna strona lekko przysiada. Ale dziękuję, że wychwyciliście, poprawię się Smile

Ogólnie to bardzo się cieszę, że się podoba i że dostarczyłem Wam kilka chwil uśmiechu. Wyczekujcie części trzeciej Big Grin


Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości