Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Baśń o Wędrowcu i czarnym kwiecie
#1
Rainbow 
Annie Marii

Pewnego razu był sobie świat. Świat wisiał w nieskończonym kosmosie i leniwie krążył wokół jednej z miliarda gwiazd w tej okolicy. Po jakimś czasie wykształciło się na nim życie. Mniejsza o to, jak. Po prostu – w bardzo słoneczny dzień, kiedy niebo było cudownie błękitne i najmniejszy podmuch wiatru nie zakłócał bezruchu powierza, powstało sobie i tyle.
Znowu minęło trochę nieistotnego dla tej opowieści czasu i życie ewoluowało w człowieka, który zaczął się rozmnażać i zasiedlać świat. Góry rosły, rzeki odnajdywały drogę do morza, lasy zamieniały się w węgiel, a człowiek cierpliwie się rozmnażał i rozprzestrzeniał, w tym odległym zakątku wszechrzeczy.
Czas biegł swoim własnym, odwiecznym rytmem. Życie się toczyło.
Człowiek zdobywał wciąż nowe tereny i nową wiedzę. Prowadził wojny i zawierał pokoje. Niszczył i budował. Zabijał i rozmnażał się. Nienawidził i kochał. Wciąż kochał i kochał. I ciągle było mu mało.
A czas, jak to on - powoli, acz nieubłaganie parł do przodu.
Aż pewnego razu, w taki a taki dzień, w wyniku takich a takich okoliczności, w takim a takim miejscu i o takiej a takiej godzinie narodził się chłopiec, o którym będzie ta opowieść. Dla świętego spokoju nazwijmy go po prostu Wędrowcem. Nosił, co prawda, zupełnie inne imię, ale jest ono całkowicie nieistotne.
Nić jego historii snuła się wraz z czasem, Wędrowiec dorastał i uczył się świata, najpierw od rodziców, później w szkole i tak dalej, jak to zwykle bywa w takich przypadkach. Jeszcze później, kiedy dojrzał i zaczął być świadomy, uczył się już sam, jako że los różnie karty rozdawał.
Wędrowiec był już mężczyzną i szedł przez życie, a Droga przed nim wiła się niemiłosiernie. Na niej spotykał ludzi; dobrych, złych, i tych zupełnie nijakich, a wszyscy oni podążali swoimi ścieżkami. Trafiał do różnych miejsc i tam również poznawał innych tak, jak tylko człowiek może poznać człowieka. W jednym z nich – a było to w czasach, kiedy spotkał już na Drodze wiele osób i przy różnych okazjach zdarzało mu się je odwiedzać – Wędrowiec natknął się na kobietę, zupełnie przypadkowo, bo taka karta akurat wypadła. Nazwijmy ją Stokrotką. Nosiła oczywiście inne imię, ale jest ono zupełnie nieistotne.
Minęło trochę odwiecznego czasu. Wędrowiec i Stokrotka szli przez życie razem. Różnie bywało, wiele razy znajdowali się na rozstajach i musieli wybierać, w którą stronę podążyć. Być może nie widzieli drogowskazów, być może nie przejmowali się nimi, a może po prostu czasem gubili Drogę. Dość powiedzieć, że pewnego ponurego i deszczowego dnia, kiedy ich oczom ukazało się kolejne rozwidlenie, nie mogli zadecydować, w którą stronę się udać. Koniec końców każde z nich poszło inną ścieżką. I każde z krwawiącym sercem i rozdartą duszą, bo zdążyli się bardzo pokochać i przyzwyczaić do siebie. Ciężko było im się rozstać.
Wędrowiec, ponieważ był już trochę zahartowany, nie poddawał się i uparcie szedł dalej. Droga wiodła go teraz przez ciemny i zimny las, gdzie wciąż panowała noc i nie było innych ludzi ani słońca. Czasem się gubił, czasem odnajdywał. Różnie bywało. Las wydawał się nie mieć końca. Wędrowiec w końcu przesiąkł mrokiem, którym spowita była okolica - mniej się śmiał, poszarzał i szedł teraz ze spuszczoną głową, ledwie powłócząc nogami. Dłonie mu wyraźnie drżały, a kostur, którym się podpierał, coraz częściej wypadał z ręki. Z czasem na Drodze zaczęli pojawiać się ludzie, ale Wędrowiec nie zwracał na nich uwagi. Ze wzrokiem wbitym w ziemię, krok za krokiem, mozolnie parł do przodu. Miał za złe. Miał cholernie za złe losowi, że tak rozdał karty na tamtym rozdrożu. Uważał, że los oszukiwał w grze. Że karty były znaczone. Wędrowiec czuł się zdradzony i opuszczony. Zwątpił w ludzi i przestał wierzyć w magię. I kiedy już niemal stracił wszelką nadzieję i czuł, że ta ołowiana kula, co nieubłaganie i wciąż, wciąż, bez końca rośnie w nim, zaraz rozerwie go na strzępy, wtedy właśnie stało się coś dziwnego.
W samym środku ciemnego lasu dostrzegł niewielką polanę. Wydawała się jasno oświetlona słońcem i porośnięta soczystą trawą. Wyglądała jak doskonałe miejsce na odpoczynek, a Wędrowiec był już bardzo zmęczony. Zszedł więc na chwilę z Drogi i rozłożył na trawie. Wokół nie było żywej duszy. Wędrowiec spędził tam jakiś, zupełnie pozbawiony znaczenia czas, wylegując się w pachnącej korzeniami ziemi i zbierając siły do dalszej podróży.
Pewnego dnia, przewracając się z boku na bok, po drugiej stronie polany, na jej zielonym tle zobaczył czarną plamkę. Zaciekawiony zerwał się na nogi i podszedł bliżej. Plamka okazała się średniej wielkości kwiatem. Z góry padał na niego, pojedynczy promień słońca. Była to jedyna taka roślina na polanie. Oprócz niej zieleniła się tu tylko trawa i ziemia pachniała korzeniami. Wędrowiec potarł brodę, zastanawiając się chwilę. W końcu usiadł po turecku przed kwiatem i zaczął mu się przyglądać. Kielich był cały czarny, łodyga natomiast miała nieco akwamarynowy odcień i była pozbawiona liści. Niestety, płatki były zwinięte i nie można było dostrzec, co znajduje się wewnątrz.
Zaintrygowany tym niecodziennym zjawiskiem Wędrowiec siedział i wpatrywał się w kwiat. Powoli zaczynał dostrzegać piękno czarnego kielicha i wyczuwał, że kwiat jest szczególny. Wyjątkowy. Do tego bardzo ładnie pachniał, chociaż jego słodka woń była ledwie wyczuwalna przez zamknięte płatki. Raz nawet nieśmiało musnął je palcami. Były aksamitne i bardzo delikatne w dotyku. Zdawało się, że rozsypią się przy większym nacisku, zabrał więc rękę. Ze zdziwieniem zauważył, że dłoń przestała mu się trząść.
Wędrowiec bardzo zapragnął odkryć serce kwiatu. W jednej chwili stało się jego marzeniem i obsesją, żeby zobaczyć, co kryje w sobie niezwykła roślina. Zaczął z nią rozmawiać. Cały dzień przesiedział na trawie ze skrzyżowanymi nogami, cicho mówił i słuchał, co odpowiada kwiat. Kiedy poczuł się zmęczony, odszedł trochę dalej, żeby nie uszkodzić znaleziska. Nie za daleko jednak, żeby mieć je na oku w razie, gdyby coś – cokolwiek – się stało, wierzył bowiem, że wszystko się może zdarzyć. Położył się w pachnącej korzeniami ziemi i zasnął.
Gdy obudził się po jakimś czasie, który jest zupełnie nieistotny w tej opowieści, zebrał w dłonie rosę ze źdźbeł trawy wokół i pobiegł do czarnego kwiatu. Ze zdziwieniem odkrył, że płatki jakby trochę – ociupinkę – się rozchyliły, ale wciąż ciężko było dostrzec, co jest w środku. Skropił roślinę rosą, usiadł przed nią i znów zaczęli rozmawiać.
Mijały dni. Wędrowiec codziennie podlewał kwiat, który w zamian opowiadał piękne historie. Człowiek co jakiś czas uśmiechał się. Było mu dobrze. Czuł spokój i stopniowo zapominał o tym, co zdarzyło się na Drodze. Jego myśli zaczynały nabierać jasności, a ciemny las wokół zanikał powoli. Z każdym dniem kwiat coraz bardziej otwierał się przed Wędrowcem. Kiedy nachylał się ostrożnie nad rośliną, czuł przytulne ciepło bijące ze środka i wtedy jego myśli również nabierały rumieńców.
Po jakimś czasie czarne płatki rozchyliły się na tyle, że można było jednym okiem zajrzeć do środka. Z kielicha biło delikatne, pomarańczowe światło i coś tam majaczyło na samym dole, ale Wędrowiec wciąż nie potrafił stwierdzić, co to jest. Zaczął więc ze zdwojoną mocą pielęgnować roślinę, rozmawiać z nią i donosić wodę. Wszystko było teraz o wiele prostsze, bo myśli miał ciepłe i jasne, las wokół zniknął i jego miejsce zajęła rozległa, zielona równina, a na niebie pojawiło się słońce. Minęło kilka dni i dzięki wysiłkom Wędrowca płatki rozchyliły się na tyle, by wreszcie dostrzec, co znajduje w tak chronionym przez kwiat sercu. Człowiek skropił go resztką rosy, która została na opuszkach palców i z bijącym mocno sercem zajrzał do środka.
Zamarł.
W kielichu, w jego niedostępnym wnętrzu, znajdowała się kobieta. Miała czarne, aksamitne włosy, zupełnie tego samego koloru, co płatki kwiatu i była najpiękniejszym stworzeniem, jakie Wędrowiec kiedykolwiek spotkał na Drodze. To od niej biło życiodajne ciepło i to ona z nim rozmawiała poprzez kwiat. Człowiek całym sercem zapragnął wydobyć kobietę ze środka i podziękować za to, że rozjaśniła jego myśli i dała mu ciepło, ale płatki wciąż nie były wystarczająco rozchylone. Wstał. Zrobił kilka kroków. Zerwał źdźbło trawy i włożył je do ust, kładąc się na ziemi. Ni stąd ni zowąd zapachniało kasztanami. Wędrowiec wciągnął ten zapach głęboko do płuc i poprzysiągł sobie, że choćby miał spędzić na polanie resztę życia, to wyciągnie kobietę z kwiatu. Będzie go tak długo podlewał, pielęgnował i mówił do niego, aż kobieta wydostanie się na zewnątrz.
A wtedy zobaczymy, jakie karty rozda los, pomyślał i zamarzył się, spoglądając na cudownie błękitne niebo, na którym nie było ani jednej chmurki. Bezruchu powietrza nie zakłócał najmniejszy podmuch wiatru, a słońce beztrosko świeciło na Wędrowca, na kwiat i czarnowłosą kobietę zamkniętą w jego sercu, na Drogę, na ludzi i na cały ten świat, wciąż i od zawsze zawieszony w nieskończonym kosmosie i leniwie wirujący wokół własnej osi, po kres odwiecznego czasu, na samym skrawku wszechrzeczy.

Leeds, 11 03 2010
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#2
powstało sobie na świecie życie. - powtórzenie ze zdaniem poprzednim, napisałbym "powstało sobie i już" ..
Zabijał i rozmnażał się. Wciąż rozmnażał i rozmnażał się. - może za dużo jednak tego rozmnażania
Aż pewnego dnia, w taki a taki dzień, w wyniku takich - powtórzenie, może lepiej Aż pewnego razu..
że pewnego strasznie deszczowego dnia - trochę niefortunnie może lepiej po prostu bardzo deszczowego
przesiąkł mrokiem, w który spowity była okolica - może lepiej którym spowita..
odszedł kawałek, żeby nie uszkodzić znaleziska - może odszedł trochę dalej
Położył się w pachnącej korzeniami ziemi i zasnął. - raczej na ziemi, w ziemi to chyba tylko nieboszczyk

No to się poczepiałem...
Root szczena mi opadła. Tu pokazałeś swoje drugie ja.. po wysublimowanym językowo "Obudziłem się o północy" piszesz coś tak cudownie prostego i trafiającego wprost do serducha. No wypisz wymaluj "Calineczka" Przeczytałem jednym tchem.. Dobrze że kiedyś napisałem o Tobie Effendi Daję jako nominację do bestselera.. Takiego czegoś z taką dawką optymizmu mi brakowało.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
"przesiąkł mrokiem, w który spowity była okolica - może lepiej którym spowita.. " - to niestety kolejny przykład, kiedy angielska składnia wkrada się podstępnie do ojczystego języka Smile

"Położył się w pachnącej korzeniami ziemi i zasnął. - raczej na ziemi, w ziemi to chyba tylko nieboszczyk" - zabieg celowy

Gorzki, dziękuję za sugestie - prawie wszędzie je zastosowałem, oprócz ostatniej. Myślę, że to już finalna wersja. Za parę dni przeczytam jeszcze raz i zrobię ostatnią minikoretkę.

Cieszę się, że złapało za serducho i cieszę się, że odnalazłeś w tym pozytywną wibrację Smile Taki był zamysł. Napisałem ten tekst, dla kogoś, kto bardzo mi pomógł, ale nie będę się o tym rozpisywał, niech to pozostanie tajemnicą Autora Smile

Hm, kiedy już skończyłem pisać, zdałem sobie sprawę, że to trochę "Calineczka" w krzywym zwierciadle, ale postanowiłem, że jest dobrze, jak jest - bo dokładnie w taki sposób chciałem to opisać. Kiedy w mojej głowie tworzyła się wizja tej baśni, byłem jedną nogą w krainie Morfeusza. Była 1 rano, wstałem i napisałem to, mając jedno oko zamknięte, chyba stąd ten Calineczkowy-bajkowy klimat Smile

Jeszcze raz dzięki, za Twój czas - i cieszę się że podrapałem Cię po serduchu. Pozytywnego vibe'u nigdy za wiele.

Peace!
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#4
No cóż... Miałam tylko zerknąć... Narobić sobie apetytu na później... Ale nie. Oczywiście, że nie.

Po przeczytaniu kilku pierwszych zdań, zatonęłam w świecie wykreowanym przez Ciebie. Nie mogłam się oderwać. Cudowna historia. Poetycka, lekka. Sporo świetnych metafor. Cały czas miałam przed oczami, nie słowa, ale obrazy.

Pozytywnie Root Smile


(Czyżbyś opisywał swoje życie?)
Cytat:Kiedy wypuszczam z papierosa dym
chcę poczuć to znów.
Bo nie wiem gdzie teraz jesteś Ty,
a chciałbym chyba byś była tu.
Odpowiedz
#5
Zuzia napisał(a):(Czyżbyś opisywał swoje życie?)
Ze szczegółami Smile Właściwie zdecydowana większość moich wierszy/opowiadań ma w sobie coś z autobiografii...
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#6
Dziękuję Ci bardzo za oderwanie mnie na chwilę od rzeczywistości...
Bardzo przyjemnie mi się czytało
Faktycznie jest w tym coś z Calineczki, ale tak czy siak... ja jestem na tak Smile
I jaki rym ^^
Odpowiedz
#7
Milo mi, ze moja baśń przeniosła Cie w inny świat. Znaczy działa SmileWszyscy czasem potrzebujemy oderwać się od szarości.
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#8
Ja tam się nie oderwałem, ale być może jest to spowodowane ciężkim po śniadaniu brzuchem. Big Grin
Oczywiście, podobało mi się. Biedna Stokrotka... Może doszła do dżungli? Tongue
Odpowiedz
#9
Raczej na stoki, bo wczoraj złamała rękę na snowboardzie Tongue
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#10
Niestety tam moje wpływy nie sięgają. Yeti mnie wygryzł...

I na tym zakonczmy ten offtop.-rr-
Odpowiedz
#11
Śliczna, pełna symboli metafora życia... Właściwie trochę smutna, ale na swój melancholijny, nostalgiczny sposób, nie rozpaczliwie. Zakończenie daje do myślenia i pozostawia niedosyt.
Jedno jedyne "ale", jakie mam, to to, że trochę przywodzi na myśl znienawidzonego przeze mnie Coelho... ale w przeciwieństwie do Wielkiego Grafomana, Tobie udało się mnie zainteresować Wink

Uwaga ze strony technicznej:
ździebeł - źdźbeł Wink
Si je ne pouvais écrire je serais muet,
condamné a la violence dans la dictature du secret.

Po śmierci nie ma przyjemności.

[Obrazek: gildiaBestseller%20proza.jpg]
Odpowiedz
#12
przepiękne! root, za cholerę nie mogę pojąć, co ty takiego widzisz w tej gmatwaninie zdań, które układam, skoro ty sam jestem Mistrzem! jak się domyślam wydźwięków autobiograficznych w tym utworze jest od groma, ale każdy z nas marzy o znalezieniu drugiej połówki(ja taką znalazłem już dawno temu), ty zdaje się nadal szukasz. i po co ci taki chudopachołek jak ja do kompanii? sam tworzysz dzieła niemal doskonałe... pozdrawiam Bart
Odpowiedz
#13
Łoł. Podobały mi się fragmenty mówiące o nieistotności czasu, to było takie baśniowe, jak cały zresztą utwór. Napisane bardzo dobrze, razy chyba tylko zabrakło "się". Ale to nieważne. Wędrowiec złapał mnie, zabrał ze sobą i nie pozwolił już wrócić, aż do ostatniej kropki.
Odpowiedz
#14
Wspaniała ta Twoja baśń, mości Roocie. Sam zresztą odnalazłem się w niej, idąc w tym momencie mego życia tym ciemnym lasem. Ciekawe czy i dla mnie tak skończy się moja opowieść. Słowem - wspaniałe.
Take what you want and give nothing back.
Odpowiedz
#15
Dzięki wszystkim za te komenty, dużo dla mnie znaczą Smile Wspaniale jest widzieć, że trafia do Was, to o czym piszę!

Bartku - ten utwór to jedna wielka metafora tego, co się ostatnimi czasy dzieje w moim życiu, a dzieje się dużo. Aha, pozwól, że przemilczę Twój komentarz a propos własnej twórczości - dobrze wiesz jakie mam zdanie na ten temat Smile

Peace!
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości