Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Dzika Jura Krakowska - część 1
#1
Dzika Jura Krakowska - część 1

Część pierwsza

Piaszczyste bory

1.
Na pograniczu Śląska i Małopolski równinny las rozpoczyna walkę o odzyskanie połogich pagórków utraconych niegdyś w wyniku działalności człowieka.
Zmiany są jednak trudne do odwrócenia, gdyż już od dawna pełnoprawnymi gospodarzami piaszczystych nieużytków czują się barwne chwasty: ostrożnie, biedrzeńce oraz udający mniszka lekarskiego prosienicznik gładki. Dlatego drzewa będą musiały długo i wytrwale nakłaniać je do całej serii drobnych ustępstw, by w końcu uśpić ich czujność i zadać decydujący cios.
Na razie, pomimo wysiłków podejmowanych przez las, chwasty mają się znakomicie. Nie może zresztą być inaczej ze względu na młody wiek drzewostanu – brakuje mu po prostu argumentów w postaci dostatecznej liczby nasion, by w dającej się przewidzieć perspektywie przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Nie obawiając się niczego, chwasty dziś w najlepsze pozują słońcu do zdjęć, pozwalają mu też na dowolne manipulowanie kolorami przy przemianie w nasiona, a następnie na rozkaz naszej dziennej gwiazdy bez wahania udają się na spoczynek - ostatnio coraz częściej o zaskakujących porach.
Mimo to istnienia młodego drzewostanu nie można już zignorować, tym bardziej że wprowadziła się doń para najmniejszych polskich sokołów – kobuzów.
Partnerzy muszą mieć do siebie naprawdę duże zaufanie, skoro jeden z nich zostawia na dłuższy czas towarzysza na drutach linii energetycznej, po czym zanurza się w leśnym mroku. Ale to się opłaca – latając na zmianę w poszukiwaniu żeru marnuje się przecież mniej energii. A jak smakuje oczekiwanie na dobre wieści od partnera !
2.
Większość najcenniejszych obiektów Jury Krakowskiej pragnie pozostać anonimowa, nie chcąc ulec destrukcji. Otaczają się więc one strefami ochronnymi, które są same w sobie turystyczną atrakcją, a nierzadko oferują ludziom szereg konkretnych a niespodziewanych korzyści. Absolutną rekordzistką jest w tej dziedzinie Pustynia Błędowska. Od strony wschodniej chroni ją stroma skarpa, ze szczytu której widać las. Las ten tak czaruje kolorami, że cała nasza uwaga, zamiast na pustyni, skoncentrowana jest właśnie na nim. Drzewa są w nim tak rozmieszczone, aby turysta, wchodząc do niego, nie mógł się zorientować w położeniu pustyni.
Gdzieniegdzie tylko, w nasłonecznionych miejscach między drzewami, rośnie jastrzębiec Lachenala – jedyna w Polsce roślina leśna o czysto pomarańczowych kwiatach.
Natomiast na północnych obrzeżach pustyni turysta może śledzić z zapartym tchem mecz piłkarski pomiędzy drużynami grzybów jadalnych i grzybów trujących, trzymając oczywiście zawsze stronę tych pierwszych we własnym interesie. Toczy się on na boisku, które jest równocześnie oknem pustyni na świat, tworzy ono bowiem wąski korytarz między pustynią a rozległym borem. Piłka do gry wykonana jest z twardego grzyba neutralnego pod względem przydatności do spożycia – huby zwanej stułką piaskową, pełni więc ona także funkcję arbitra. Przy jednej z bramek rosną osiki, derenie i maliny, przy przeciwległej zaś trawa zwana strzęplicą bielejącą. Gra jest zacięta, a akcje szybko przenoszą się z jednej bramki pod drugą, toteż stale

- 2 –
przybywa kibiców nie tylko wśród turystów, lecz także i wśród interesujących się na ogół tylko wyścigiem do mety słońca olbrzymich niebieskich chabrów górskich.
Podczas gdy otoczenie pustyni zasypuje turystów prawdziwym gradem efektów specjalnych, w jej wnętrzu słońce spokojnie gotuje sobie obiad, rozgrzewając patelnię piasku do temperatury 35 C. Ugotowaną na sypko piaskową kaszą karmi potem swoje skarby: brzozę niską, trzyszcze piaskowe, mrówkolwy oraz podobne do borówek bażyny czarne.
3.
Piaszczysta jurajska gleba jest dla pionierskich drzew leśnych testem prawdy na ich rzeczywiste zdolności przystosowawcze. Okazuje się, że brzozy radzą sobie znacznie gorzej niż sosny, a ich młodzieńczy zapał do kolonizowania piasków ustępuje z biegiem czasu poczuciu bezradności. Tak dzieje się w dużym kompleksie leśnym przylegającym do jednego z cudów jurajskiej przyrody nieożywionej – Góry Grodziec. Tam właśnie brzozy, by przeżyć, strzepują z siebie nadmiar liści. Oto dlaczego wokół Góry Grodziec złota polska jesień trwa już od lipca…
Sosny natomiast potrafią wdrożyć w życie radykalny plan oszczędnościowy, którego elementem jest roślinna wersja autotomii. Drzewa te, ściśle przylegając do siebie, już od wczesnej młodości tak manipulują swymi konarami, by odrzucić jak najwięcej gałęzi, powierzając je dalszej obróbce zwierzętom żyjącym na powierzchni ziemi. Wtedy to, przy pomocy grzybowych igieł, gleba szybko zaszywa się mchami i porostami, a następnie stopniowo nabiera kolorów za sprawą widłaka goździstego, jaskropodobnego monezesa jednokwiatowego czy gruszyczki mniejszej.
4.
Sytuacja drzewostanów sosnowych okolic Bukowna wydaje się nie do pozazdroszczenia. Z samymi ruchomymi piaskami jeszcze poradziłyby sobie nasycając ziemię pierwiastkami pochodzącymi ze swoich opadających co jakiś czas igieł, ale co zrobić, jeśli równocześnie ich kora atakowana jest przez groźnego chrząszcza zwanego przypłaszczkiem granatkiem ?
Podobnie jak w przypadku brzozy, dla której sosna jest opoką w trudnych sytuacjach, w przypadkach jeszcze trudniejszych opoką dla sosny pospolitej może być z jednej strony sosna wydmowa, a z drugiej strony mrówki ćmawe.
Sosna wydmowa to drzewo, którego najważniejszym celem jest przekształcenie ruchomych wydm w środkowoeuropejską sawannę. Zająwszy przeznaczone dla niej terytorium, tworzy trudny do przebycia gąszcz drobnych, stylizowanych na kolce gałęzi. Ale światło słoneczne łatwo toruje sobie przez nie drogę. Opalające się pod tymi sosnami rzadkie gatunki traw i brodawnik jesienny widzą je przez naturalny filtr kolczastych gałęzi.
Obecność sosny wydmowej nie zapobiegłaby jednak odesłaniu sosny pospolitej na krajobrazową emeryturę, gdyby nie energiczna kontrakcja mrówek ćmawych. Ich bukowieńskie stanowiska rozrosły się już do rozmiarów lokalnego imperium, obejmując obszar niezwykle wydłużonego prostokąta w środku głębokiej, bezleśnej niecki częściowo wypełnionej wodą. To prawdziwe wulkany, z których bez przerwy wypływają potoki lawy złożonej z milionów osobników zagrzewanych do walki feromonowymi surmami bojowymi.
Na szlaku łupieżczych wypraw rudych wojowniczek leżą miniaturowe państewka stalowobrązowych wścieklic uszatek, które jednak wypracowały skuteczne metody obronne. Ich mrowiska rozmieszczone są bardzo nieregularnie, co wprawdzie

- 3 -

utrudnia komunikację między nimi, ale również napastniczkom nie ułatwia ich odnalezienia. Gdy mimo to mrówkom ćmawym uda się znaleźć ich kopce, wścieklice
uszatki stosują ciekawą taktykę. Po prostu budują one mrowiska nieproporcjonalnie wielkie w stosunku do liczby ich użytkowniczek, dzięki czemu mogą, pod osłoną krajobrazu, wydostać się z nich niezauważone.
W tej sytuacji najpewniejszą zdobyczą mrówek ćmawych są nieruchawe larwy przypłaszczka granatka żerujące w dolnej części sosnowych pni. Leśnicy jeszcze im w tym pomagają, pozbawiając chore sosny kory i pozostawiając jej płaty na ziemi w pobliżu mrowisk.
5.
Na całym leśnym terytorium Jury Krakowsko – Częstochowskiej rozwinęły się dwie odrębne kultury, których widocznymi znakami są rozległe mrowiska macierzyste z dołączonymi do nich niekiedy małymi mrowiskami satelitarnymi. Jedna z nich opiera się na ścisłej współpracy sosny z mrówkami rudnicami, druga zaś korzysta z możliwości, jakie daje otwarta przestrzeń.
Stare sosny są w rzeczywistości portami przeładunkowymi dla materii organicznej potrzebnej do budowy mrowisk, która przypływa do ich gałęzi z rozległego oceanu nieboskłonu. W interesie mrówek rudnic leży więc stałe wspomaganie sosen w ich walce z jałowością gleby, co czynią budując mrowiska z gałązek i igliwia. Dla ruchomych wydm jest to zapora nie do przebycia.
Zanim jednak ta klasyczna współzależność w ogóle się wytworzy, młoda siewka konsumuje tylko bogactwa naturalne, nie dając nic w zamian. Lubi się też otaczać wieńcem mało wymagających kwiatów. Szczególnie przypada jej do gustu przetacznik kłosowy czy wilczomlecz sosnka, gdyż wydaje jej się, iż rośliny te mogą jej przekazywać dodatkowe porcje wilgoci. Przecież podobieństwo łodyg tych roślin do szybów wiertniczych jest uderzające!
Koczowniczka czarna również nie może tego nie zauważyć. Jej leżące pomiędzy poszczególnymi egzemplarzami przetacznika kłosowego brudnobiałe kopczyki sprawiają jednak wrażenie wymarłych. Nawet próba rozkopania mrowiska za pomocą patyka nie prowokuje tych mrówek do wyjścia na zewnątrz. Ale przecież odkryte przestrzenie są bezkarnie patrolowane przez ptaki owadożerne.
6.
Dla sosen rosnących na piaszczystych nieużytkach najbardziej krytyczny czas nastaje w sierpniu ze względu na charakterystyczny dla tego miesiąca brak opadów. W takiej sytuacji ich przekonanie, że potrafią radzić sobie z piaskami, wystawione zostaje na ciężką próbę. Z odsieczą przychodzi im zakwitający wrzos. Miliony fioletowych światełek nadziei zapalają się wtedy na piaszczystych ugorach, rozpoczynając trwające ponad miesiąc wesele na zakończenie zaręczyn kwiatów wrzosu z owocami borówki brusznicy.
Mimo iż wzajemna fascynacja cechuje wszystkie rośliny wrzosowate ( wrzosy, borówki brusznice, borówki czernice, bagno zwyczajne ) w każdym zakątku piaszczystej Jury Krakowskiej, to jednak tylko wrzosy z brusznicami łączy prawdziwie magiczna chemia, której widzialnym znakiem są czerwonofioletowe rozbłyski w prześwietlonych drzewostanach sosnowych.
Jest to równocześnie kulminacja sezonu pszczelich nektarobrań. Właśnie tańczącym wokół pszczołom zawdzięczają światła wrzosowisk owo charakterystyczne, widoczne z daleka, migotanie. Nie jest to nic innego, jak tylko zastosowanie specjalnej techniki niezbędnej do zebrania nektaru ze zbyt drobnego kwiatu w stosunku do rozmiarów
- 4 -

owada. Przy bliższej obserwacji przypomina ona odkurzanie. Tak samo czyni zresztą pszczoła samotnica – lepiarka wrzosowa.
Mimo pokus pszczoły miodne nie mają zamiaru mieszać się w sprawy dzikich pszczół, gdyż wiedzą, że miodu wrzosowego w zupełności im wystarczy. Tego zresztą wymagają elementarne normy współżycia międzygatunkowego i zasady zwierzęcej etyki, której elementów uczą się pszczoły najpierw w stadium czerwi, a potem wiedzę tą uzupełniają praktycznie w trakcie zapylania pierwszych wiosennych kwiatów.
Są jednak takie leśne pszczoły, które mimo przelatywania nad jurajskim terytorium wrzosowym nigdy nie zaznają smaku wrzosów. Dotyczy to na przykład porobnicy wiosennej – pszczoły z białymi okularami na puszce głowowej. Szuka ona niebieskich kwiatów. Ponieważ kwiaty te, przytłoczone brzemieniem cienia leśnej gęstwiny, wyglądają z daleka jak czarne, biały rysunek może spełniać rolę latarki.
7.
Ten kto już w samym haśle „Jura Krakowska” dostrzega najrzadsze skarby przyrody, poczuje się rozczarowany po zetknięciu z rzeczywistością.
Nawet najpiękniejsze skały nie są nigdy naszpikowane widłakami czy storczykami. Także słynny Ojcowski Park Narodowy sprawia czasem wrażenie zwykłego lasu, którego drzewa na domiar złego atakują szkodniki ( sosny są niszczone przez wydrążające na korze esowaty wzór korniki ostrozębne oraz zamieniające świerki w ser szwajcarski kołatki korowe ). Dlatego właśnie o zobaczeniu endemitów roślinnych lub zwierzęcych najczęściej decyduje przypadek.
W piękny sierpniowy dzień wjeżdżamy więc do pierwszego lepszego i niczym nie wyróżniającego się na zewnątrz kompleksu leśnego w okolicach Ogrodzieńca i od razu trafiamy na szeroką aleję spacerową wyłożoną chodnikiem z opadłych szyszek. Za nami i przed nami - jednolite sośniny. Rozglądamy się na chybił trafił za nadającymi się do zbioru owocami brusznicy i wtem, bez ostrzeżenia, po prawej stronie drogi ukazują się naszym oczom najokazalsze polskie storczyki: kruszczyk szerokolistny i kruszczyk rdzawoczerwony. Na ich okazałych łodygach szczerzą zęby w uwodzicielskim uśmiechu butelkowate, groniaste kwiatostany. Bardziej kulturalny kruszczyk rdzawoczerwony wita nas delikatnym ukłonem od połowy łodygi, podczas gdy liczniejszy kruszczyk szerokolistny pozostaje w postawie na baczność. Oba gatunki storczyków otula płaszczem strzęplica nadobna – rzadka trawa, której kłosy podobne są do drabiny.
Natomiast już na samym skraju bukowieńskiego lasu, gdzie niedawno słońce postanowiło ostrzyc glebę z kudłatej trawy, pojawiły się odrosty nie tylko w postaci kruszczyków, lecz także dyptamu jesionolistnego.
Ten niezwykły skarb przypomina zminiaturyzowanego jesiona z pękiem liści – kluczy otwierających bramę na pobliskie obszary pustynne.
8.
Lokalne kultury przyrodnicze osiągają szczególnie wysoki stopień rozwoju na styku gleb piaszczystych i gliniastych, na przykład w lasach olkuskich. Autostradę Kraków – Olkusz przecina główna leśna droga, na której stoi Zamaskowana Brama – najwspanialszy wytwór tej kultury. Poza samą przyrodą lasów olkuskich sekretu jej istnienia nie zna nikt aż do jesieni, gdy nagle otwierające ją dwa jesiony zaczynają jarzyć się tajemniczą, cytrynowożółtą poświatą – tak jakby chciały ożywić cienie strzegących jej w lecie żółtych kwiatów: rzepika pospolitego i pasternaka.

- 5 -

Przyroda tych granicznych lasów nie znosi żadnych światłocieni, które pozwalałyby na bezkonfliktowe przejście roślin z jednego rodzaju gleb na drugi. Między obu rodzajami gleb wznosi się więc doskonale widoczna dla roślin zapora. Po jej gliniastej stronie gęsto rozmieszczone orlice pospolite skutecznie powstrzymują inwazję grzybów, zaś po jego stronie piaszczystej – biały łyszczec baldachgronowy, żółty mniszek drobny oraz dziewięćsił bezłodygowy spokojnie opalają się w promieniach jurajskiego słońca, leżąc nisko nad powierzchnią gleby na swych łodygowych łóżkach.
Niektóre niepokorne rośliny liczą, że wobec skomplikowanego i przypominającego krzyżówkę czeską układu słupów granicznych uda się niepostrzeżenie przekroczyć granicę. Nie biorą jednak w swych rachubach pod uwagę faktu, że granica ta jest patrolowana również z powietrza, za co płacą najwyższą cenę.
Modrzewie jako pierwsze padają ofiarą ustalonego między obydwoma typami gleb podziału stref wpływów – zostają bowiem doszczętnie objedzone przez nadgorliwego strażnika granicznego – motyla krobika modrzewiowca. Jego zadanie dodatkowo ułatwia obrana przez modrzewie błędna taktyka kurczowego trzymania się razem na zupełnie nie odpowiadających im glebach.

autor: Jarosław Roman
ostatnia modyfikacja: 2012-02-05


Dzika Jura Krakowska - część 2

Część druga.

Źródła i wywierzyska.

1.
Lepiężnik różowy zręcznie manewruje łodzią ze swych liści po bagnach wypełniających bukowieńską nieckę. Jest on nie lada żeglarzem, skoro potrafi przemykać między na wpół zanurzonymi w wodzie roślinami nie dotykając nawet ich łodyg. Gdyby jednak tego nie potrafił , naraziłby się na nieprzyjemne pokłucie igłami sosnowych siewek osiadłych na mikroskopijnych kawałkach suchego gruntu powstałego dzięki potężnym naturalnym plantacjom trzcinnika lancetowatego oraz sadźca konopiastego.
Ale lepiężnikowi różowemu nie grozi nawet ugrzęźnięcie na mieliźnie pobliskich turzycowisk. W nawigacji pomocne mu są przecież słońce i gwiazdy!
To nic, że czasem gwiazdy te to w rzeczywistości odbicie w lustrze wody niebieskich kwiatów konitrutu błotnego, skoro wyglądają jak prawdziwe…..
Dzięki słońcu oraz naturalnym i sztucznym gwiazdom lepiężnik różowy może być kronikarzem dziejącego się na pobliskim brzegu arcyciekawego wydarzenia z jedynym w świecie jurajskich grzybów pnączem – gęstoporkiem cynobrązowym – w roli głównej. Oplata się on wokół skrzypu gałęzistego, zataczając w powietrzu rozłożony w czasie krąg, co może dostrzec tylko ten, co przez wiele dni i nocy tkwi uwięziony w płytkiej naturalnej sadzawce.
2.
Tylko przyroda nieożywiona potrafi udzielić wyczerpującej odpowiedzi na pytanie, czym jest życie, ona bowiem życie to kreuje, niszczy lub modeluje. Turystki z ożywionego świata, takie jak olszówki, pragną procesy te obserwować na bieżąco, przynajmniej w sezonie letnio – jesiennym. Ale aby stało się to możliwe, muszą przebyć długą i niebezpieczną drogę z południa Jury aż do zabłąkanego w piaskach ogrodzienieckich lasów wywierzyska zwanego Bełkotkiem. Ich zarodniki wsiadają więc do samolotu zwanego wiatrem i wyruszają w nieznane. Najważniejszej selekcji
- 6 -

wśród nich wiatr dokonuje w lasach olkuskich, gdzie zresztą sam jest jednym ze strażników na granicy między rędzinowo – próchniczą a piaszczystą częścią Jury.
Tu większość zarodników albo wyrusza w drogę powrotną, albo ginie w piaskowym oceanie. Tylko niewielka grupa dociera do okolic Ogrodzieńca, gdzie weźmie udział w Bełkotkowym misterium.
3.
Bełkotek zasługuje na miano kameleona wodnej przyrody nieożywionej, bowiem jest równocześnie ponikiem ( podziemnym strumieniem ), wywierzyskiem, strumieniem pseudokanionowym ( czy kryptokanionowym ) i jeziorem o zmiennym poziomie wody. Płynąc pod ziemią znajduje miejsce, gdzie kończy się wypłaszczenie terenu i tu efektownie wypływa na powierzchnię. Już jego podziemny szlak oznaczony jest dwoma gatunkami storczyków z rodzaju kruszczyk, a w momencie przemiany w wywierzysko Bełkotek przywdziewa wytworny płaszcz z torfowców nastroszonych, przetykanych widłakowymi nićmi i przyozdobiony trędownikiem bulwiastym, która to ozdoba często jednak blednie pod wpływem nadmiaru wilgoci.
Rośliny witające Bełkotka na trasie jego przepływu wyczuwają też ciążące na nim polodowcowe odium, dlatego na wszelki wypadek ubierają się w futro lub odpowiednio późno zakwitają ( kruszczyki, szelężnik spóźniony ). Ale dla ogromnej rzeszy roślin brzegi Bełkotka są ostatnią nadzieją na ucieczkę przed cywilizacją. Są to te rośliny, które odkryły, że z powodu swoich cech gatunkowych mogą, zamiast cieszyć oczy owadzich zapylaczy, wylądować w zielnikach kolekcjonerów – amatorów ( rutewka orlikolistna, oset kędzierzawy, szelężnik spóźniony ). Niektóre z tych unikalnych gatunków mają nawet korzenie zanurzone w wodzie (szalej jadowity) lub liście kształtem przypominające łódki ( jeżyna świerząbkowa ).
Nie mając możliwości przebijania się przez wapienne skały Bełkotek musi szukać nietypowych form ekspresji. Na szczęście już w momencie wyłaniania się z piaszczystego Hadesu majaczą przed nim w niezbyt dużej odległości wyniosłe świerki uginające się pod ciężarem swych szyszek. To właśnie te świerki natura obdarzyła szczególnym zaufaniem, powierzając im obowiązek dbania o właściwą liczebność gatunku. Dlatego licząc na to, że Bełkotek stanie się czymś w rodzaju banku genów, świerki ustawiają się rzędem wzdłuż jego brzegów, by w odpowiednim momencie zrzucić swe nasiona do lodowatej wody. Tylko czy Bełkotek, zaabsorbowany kreowaniem własnego wizerunku, okaże się rzetelnym powiernikiem świerkowych tajemnic ? Przecież gdy tylko przebije się on przez nierówności terenu i wypłynie na lekko pofalowaną równinę, poświęci się bez reszty rzeźbieniu leśnych drzew!
Dzięki współpracy z kapryśną atmosferą Bełkotek zamienia się w gigantyczne dłuto ciosające drzewną materię słonecznymi promieniami. Gdy słońce skrywa się za chmurami lub grzeje zbyt słabo, Bełkotek triumfalnie wdziera się na brzegi. Gdy słońce jest w zenicie, Bełkotek szybko wycofuje się ze zdobytych pozycji. Drzewo nie jest odporne na regularnie i szybko następujące po sobie zmiany, toteż dziś z lustra wody sterczą fragmenty zbielałych korzeni oraz kawałki pni porośnięte mchami z rodzaju obrost, a na obu brzegach leżą połamane gałęzie. Słońce nie ukrywa, że to faktycznie jego dzieło, dlatego podpisuje się pod nim żółtymi kwiatami jastrzębca baldaszkowego.
4.
Najwyraźniej rzeźbiarskie zdolności Bełkotka nie zostały docenione przez większość turystów, dla których jurajskie skały pozostały największą atrakcją. Właśnie dlatego w
- 7 -

oczach wszystkich jurajskich organizmów żywych wartość tego miejsca systematycznie wzrasta. Do brzegów Bełkotka ciągną więc prawdziwe pielgrzymki roślinnych i zwierzęcych turystów. Są one tak liczne, że długa kolejka oczekujących zaczyna się już kilkaset metrów dalej. Stoją w niej goście najznakomitsi: storczyk kruszczyk błotny, trawa manna mielec, czerwony mech zwany płonnikiem włosistym, a nawet cietrzewie! To radosne wydarzenie ma też zbawienny wpływ na wegetację
pospolitych roślin użytkowych rosnących nad brzegami, które będąc pod wrażeniem piękna przybyszów nawet w roku tak nieurodzajnym jak miniony zdobywają się na dodatkowy wysiłek, plonując kilkakrotnie.
5.
Na terenach pustynnych Jury Krakowsko – Częstochowskiej ruchome piaski nie pozwalają źródłom i wywierzyskom na przekształcenie się w strumyki. Te jednak wcale nie zamierzają kapitulować. Najskuteczniejszym sposobem walki jest unikanie piasków przez zejście do podziemi. Tak właśnie można pozbawić wydmy stabilnego podłoża. Teraz muszą one rozpuścić się w wodzie, gdyż nie jest możliwe, by zmieniły się w latające dywany.
Wiatr jest jednak niezawodnym sojusznikiem piasku w walce z wodą, dlatego obszary, nad którymi piasek traci kontrolę, są zawsze niewspółmiernie małe w stosunku do potencjalnych możliwości przeobrażania przez wodę krajobrazu. Ograniczają się one w praktyce tylko do skał wapiennych i wywierzysk.
6.
Na Pustyni Siedleckiej jedynemu źródełku, na którego zaledwie symboliczne istnienie zgodziły się piasek i wiatr, udało się stworzyć prawdziwy pustynny wersal. Z powodu dramatycznego braku przestrzeni do działania bezimienne wywierzysko zaczyna budowę nowego mikroświata od zrobienia sobie glonowego tatuażu. Dopiero takie poświęcenie połączone z zejściem do podziemia otwiera drogę do powstania czarodziejskiego ogrodu składajacego się z cienkopiennych brzóz, wierzbowo - olchowego łęgu oraz sosnowego młodnika. To dom mieszkalny trzech gatunków ptaków: sikory sosnówki, rzadkiej dzierzby rudogłowej oraz prawdziwego unikatu – orzechówki, która zupełnie nie boi się człowieka.
Ptaki te połączyły rozbieżne interesy , wykluczające konkurencję pokarmową. Orzechówka posiada tu dostatek sosnowych szyszek, sikora sosnówka – dostatek ich szkodników, zaś dzierzba poluje na największe polskie owady – mrówkolwy, magazynując nadmiar ich niedojedzonych szczątków na kolcach pobliskiej róży gęstokolczastej.
Dorosłe mrówkolwy wypracowały rozmaite metody ukrywania się przed czujnym wzrokiem dzierzb. Niektóre latają bardzo nisko nad ziemią tuż obok wywierzyska w uzasadnionej nadziei, że szarość tego miejsca zniweluje ruch ich przezroczystych skrzydeł. Inne wzbijają się wysoko w niebo tuż przed zachodem słońca, starając się trzymać razem. Są też i takie, które chronią się pod dziwnymi kopułami, lśniącymi w zachodzącym słońcu jak stalowe ostrza. To mrowiska podziemnic, gatunku, na który obecni uciekinierzy tak zaciekle polowali w stadium larwalnym.

autor: Jarosław Roman
ostatnia modyfikacja: 2012-02-05



Dzika Jura Krakowska - część 3

Część trzecia

Murawy ciepłolubne.
1.
Za Olkuszem na wschodnim horyzoncie majaczy sylwetka zamku w Rabsztynie. Twierdzi się, że są to ruiny, ale wszystko zależy od punktu widzenia. Bo przecież historia człowieka i historia przyrody przenikają się tu nawzajem do dziś i taki stan będzie trwał nadal, a finału tego procesu nie da się przewidzieć.
Na zamku w Rabsztynie skoncentrowane jest życie codzienne wszystkich dawnych i współczesnych obywateli naszego kraju niezależnie od ich przynależności stanowej, etnicznej, majątkowej czy gatunkowej. Podziwiający go turyści mogą na podstawie jego obecnego wyglądu wyrobić sobie własne zdanie o niegdysiejszej kulturze dworskiej w warunkach nieustannego zagrożenia wojennego. Ponadto zamek budowano na terenie, gdzie przyroda próbowała postawić sama sobie pomnik dawnej świetności w postaci skał wapiennych.
Efektem skopiowania tego pomysłu przez dawnych budowniczych są dziś mniej lub bardziej uporządkowane sterty kamieni z wyciętymi w nich prostokątnymi pozostałościami po oknach, nad którymi zatknęła swój zwycięski sztandar pogrobowczyni tego fragmentu ludzkich dziejów – śliwa tarnina.
2.
Przyroda, odzyskawszy po paru wiekach utraconą własność, nie powtórzyła już błędów człowieka, a jej przedstawiciele postawili na wzajemne doskonalenie się pokojowymi metodami. W rezultacie tego procesu gatunki stojące niżej ewolucyjnie nauczyły się od gatunków ewolucyjnie zaawansowanych kultury współistnienia.
Dokonuje się to automatycznie i nie wymaga czasu – wystarczy istnienie roślin o specyficznej budowie, takich jak biedrzeńce. Ta dość pospolita roślina posiada kwiaty złożone ułożone piętrowo względem siebie. Może więc pomieścić dużą liczbę różnorodnych owadów, które nie będą musiały nieelegancko walczyć między sobą o nektar.
Ale murawa ciepłolubna w Rabsztynie jest przede wszystkim naturalną kwiatową ikebaną złożoną z gatunków idealnie do siebie pasujących: dzikiego oregano, żmijowca zwyczajnego i komonicy zwyczajnej uzupełnioną o ikebanę liści ostrzeni, biedrzeńców i źdźbeł traw. Dla pszczoły miodnej ta gmatwanina gatunków nie stanowi żadnego wyzwania. Ona ma po prostu zbyt rozległą wiedzę o nich zdobytą jeszcze w ulu od swych współtowarzyszek i do każdego kwiatu znajduje właściwy klucz.
Właśnie dlatego jej wybór może być podyktowany rachunkiem ekonomicznym – opłaca się przecież przylecieć na murawę, która w znacznej części pokryta jest najbardziej miododajnymi kwiatami, takimi jak biedrzeńce lub nostrzyki.
Zwierzęcy bywalcy zamku w Rabsztynie muszą zdobyć wiedzę o własnym środowisku nie tylko po to, by unikać swych prześladowców, ale także po to, by umieć prawidłowo rozpoznać poszczególne zjawiska, co w konwergencjogennym środowisku Jury Krakowskiej nie jest sprawą łatwą.
Doświadczył tego mułek rudzielec – owad podobny do konika polnego, gdy ze szczytu biedrzeńca obserwował samicę pokrewnego mu gatunku – złotawka nieparka, składającą jaja do gleby. Sposób składania tych jaj – nieznany w ekosystemie mułka – zaciekawił go na tyle, że podleciał bliżej i ustawił się skośnie do

- 9 -

samicy złotawka. Wtedy, ku swemu rozczarowaniu odkrył, że nie ma on nic wspólnego z rozmnażaniem się przez podział ciała.
3.
Na usianym miliardami kwiatowych słońc firmamencie jurajskich gleb murawy ciepłolubne wokół góry Zborów tworzą dwa duże gwiazdozbiory w obrębie galaktyki centralnej kordyliery górskiej, której ramiona tworzą Skały Rzędkowickie i Kroczyckie.
Wokół tych słońc krążą owadzie planety takie jak strojnica baldaszkówka, siwoszek błękitny, wolny strzelec przemykający najczęściej między skałami – gliniarz naścienny oraz planetoidy – zmięki żółte.
Przemieszczają się one po ściśle ustalonych od wieków orbitach tak, aby mogły stawiać czoła nieustannym niebezpieczeństwom. Wiele z nich ( szczerklina piaskowa, gliniarz naścienny ) zbacza na krótko z utartych szlaków, aby upolować zdobycz lub wierząc w siłę mimikry podroczyć się trochę z turystami ( prostoskrzydłe krótkoczułkie ).
Jest to kraina wilgotnościowych paradoksów. U podnóża Góry Zborów suchą i jałową glebę porastają równo przystrzyżone przez słońce kępy traw oraz siewki sosen.
Trawy w sierpniowym upale szybko zmieniają swój kolor z brudnozielonego ( na żywozielony nigdy nie pozwala trwający od wiosny niedobór wilgoci ) na rdzawoszary. Natomiast na szczycie w tworzenie gleby mocno angażują się wapienne skały, dzięki czemu powstaje chaotyczna mozaika miejsc mniej lub bardziej wilgotnych, którą jeszcze pozornie niewinne igraszki słońca potrafią przekształcać na bieżąco.
Warunki te zmusiły rosnące tu rośliny do nieustannego lawirowania między wzajemnie sprzecznymi żywiołami. Przetrwały tylko te gatunki, które wziąwszy na siebie uderzeniową dawkę promieniowania słonecznego wzmocnionego jeszcze o odbicie o białe skały, umiały odbić je gdzieś dalej w przestrzeń.
Ale w 2007 roku także i tym roślinom nie było łatwo. Pory roku zamiast zwracać uwagę na kalendarz zaczęły wtedy trwożnie nasłuchiwać niewesołych wieści z przeładowanego dwutlenkiem węgla nieba.
Odbijane dotychczas w dość skomplikowanym, ale jednak przewidywalnym cyklu promienie słoneczne teraz pobłądziły, skupiając się w niewłaściwym miesiącu na liściach kozłka trójlistkowego, listery jajowatej oraz kruszczyka szerokolistnego.
Dlatego, pomimo wydatnej pomocy skał wapiennych, zapewniających tym roślinom piętrowe ułożenie względem promieni słonecznych, każda zżółkła przedwcześnie.
Także biedrzeńce o liściach pierzastosiecznych szybko zamieniły się w stojące szkielety. Jeszcze tylko gatunki drobne o skróconych lub pomalowanych w białe pasy łodygach, takich jak krwawnik pagórkowy czy olszewnik kminkolistny, dzielnie trzymają fason.
4.
Na wszystkich wolnych od zwartych drzewostanów obszarach Jury Krakowskiej rośliny zielne wypracowały pewne normy współżycia z krajobrazem, w którym zaklęte są duchy zwierząt minionych epok. Mają one przed sobą jasno wytyczony cel:
odtworzenie życia raf koralowych z okresu, gdy dzisiejsza Jura zalana była przez morze.
Niekiedy przyroda nieożywiona podpowiada roślinom, jak mają zabrać się do tego dzieła, częściej jednak robi wszystko, by je do tego zniechęcić, głównie poprzez wyrafinowaną grę świateł i cieni.

- 10 -

Wspaniała przeszłość została najwierniej odtworzona w Sokolich Górach. Na tym najdalej na północny wschód wysuniętym skrawku Jury Krakowskiej wiele roślin upodobniło się zarówno kształtem, jak i kolorem do zwierząt tworzących współczesne rafy koralowe tak dalece, że można uznać tutejsze murawy ciepłolubne za lądowe rafy koralowe rozsiane po piaszczystym oceanie.
Spotkać tu można meduzy ( posłonki wielolistne ), pławikoniki, ( kozłki wąskolistne ), liliowce, ( rośliny baldaszkowate ), koralowce krzaczkowate, ( sasanki ), rozgwiazdy, (poziomki twardawe ), ukwiały, ( skalnice gronkowe oraz skalnice czerwone ), a nawet próbujące chronić się między parzydełkami koralowców amfipriony ( macierzanki austriackie ).
Oczywiście odtworzenie podwodnego świata musi być zgodne z interesami wapiennych skał. Zależy na tym najbardziej skałom karłowatym i zagrożonym rozkładem, gdyż jest to po prostu rodzaj ich reakcji obronnej przed tym procesem.
Na szczęście ich skład chemiczny sprzyja swobodnemu przepływowi przez nie życiodajnej wody.
Między tymi „wapiennymi kaktusami” rozciągają się obszary pustynne pokryte częściowo piaskiem, a częściowo bliźniczką psią trawką. Trawa ta znosi cios za ciosem.
Jeśli nawet danej chwili nie napadają na nią migrujące piaski, to uciążliwy pasożyt o drabiniastych liściach – szelężnik większy – kradnie ze skarbca jej korzeni latami gromadzone składniki odżywcze.
Ale nawet tak wielkie przeciwności losu nie skłaniają tej trawy do zaprzestania ochrony kilku zagrożonych wyginięciem roślin: zawciągu, pierwiosnka lekarskiego oraz centurii. Odwdzięczają się one bliźniczce za opiekę najbardziej jaskrawymi kolorami swych kwiatów w całej polskiej przyrodzie.


autor: Jarosław Roman
ostatnia modyfikacja: 2012-02-05


Dzika Jura Krakowska - część 4

Część czwarta.

Wśród nieożywionych gigantów.

1.
Na przeciwległych krańcach Jury Krakowskiej leżą dziś dwa samotne ostańce – Góra Garncarzy na północy oraz Rogożowa Skała koło Jerzmanowic.
Stosunkowo niedawno drogi ich utajonego życia całkowicie się rozeszły, ponieważ nie zostały one równomiernie obdarzone przez czas bogactwami na starość.
Kopulastą Rogożową Skałą zaopiekowały się najbardziej troskliwe pielęgniarki – brzozy, otaczając ją szczelnym pierścieniem z trzech newralgicznych stron.
W ten sposób zadbały one o to, aby czas nie rozmienił tej skały na drobne . Brzozy pozwoliły Rogożowej Skale kontaktować się ze światem zewnętrznym tylko od najbezpieczniejszej południowej strony, wystawionej na maksimum promieniowania słonecznego jedynie zimą. I to właśnie stamtąd przywędrowały rozmaite drobne rośliny, aby na bieżąco zasklepiać powstające w skale tej szczeliny.
Lecz sytuacja Góry Garncarzy jest nie do pozazdroszczenia. Zachodzące słońce koncentruje całą siłę uderzeniową swych promieni na najsłabszej jej stronie, śliwa tarnina bez przeszkód wciska się w najbardziej podatne na kruszenie szczeliny wapiennej konstrukcji, a las bukowy, choć w pełni korzysta z dobroczynnego

- 11-

działania wypłukiwanych ze skały związków chemicznych, nie chce lub nie potrafi osłonić jej przed ostrym wzrokiem słońca.
W tej sytuacji jedyną jej rozrywką jest śledzenie wydarzeń rozgrywających się na pobliskiej Pustyni Siedleckiej, które są dla niej bardzo ciekawe, gdyż skała ta w długiej historii swojej mezozoicznej świetności nigdy nie spotkała się z czymś podobnym.
2.
Za sprawą szczególnego układu skał otaczających ruiny zamku w Rabsztynie krajobrazem na wschód od Olkusza niepodzielnie włada magia. Przyroda nieożywiona kpi sobie zarówno z perspektywy jak i reguł czasoprzestrzeni – kotletowaty fantom pojawia się i znika co paręset metrów z szybkością filmowego kadru. A to przecież tylko kilka marnych skałek zapragnęło na starość wydać bal na cześć krajobrazu!
Co więcej, gdy docieramy na miejsce, okazuje się, że rozwiązanie zagadki przestrzennej jest zaproszeniem do kontynuacji czysto przyrodniczych przeżyć. Na ich głównego bohatera wyrasta dereń rozłogowy. Docenił on strategiczną wartość podnóża góry jako docelowego miejsca spływu wszystkich pierwiastków chemicznych pochodzących z rozkładu wapiennych skał.
Wyrzucił on w przestrzeń swe powleczone woskiem gałęzie o kształcie nóg olbrzymiego pająka – cerbera chroniącego dostępu do pnia. To klasyczna reklama, dzięki której drzewo gromadzi wokół siebie rośliny o wyrobionym smaku artystycznym, pragnące w oryginalności swych pomysłów dorównać rzucającemu wyzwanie.
Od tego momentu słońce zaczytuje się w księgach liści ciemiężyka białokwiatowego otwieranych i zamykanych wzdłuż nerwu głównego i wsłuchuje się w koncert basowo – skrzypcowy pępawy dwuletniej i biedrzeńców o pierzastodzielnych liściach nie zauważając nawet, jak chytrze zostało wyprowadzone w pole przez derenia. Teraz jego promienie nie docierają już do wszystkich zakamarków rabsztyńskiego wzgórza, a nowi osiedleńcy oczarowując słońce swą sztuką pilnują równocześnie, by zmiany te były trwałe.
3.
Główny masyw Sokolich Gór może się wciąż uważać za wielką potęgę, czego najlepszym dowodem jest wchłonięcie przezeń potężnego niegdyś zamku w Olsztynie. Nie można tego powiedzieć o żadnej ze skał sąsiednich, które bezkarnie pozwalają okaleczać się czasowi. On to dokonuje podkopów pod skałami, a następnie przetwarza pozostałości na przypominające pancerze żółwi płyty.
Takie struktury armie różnorodnych roślin pokonują już bez trudu, a następnie przekształcają je w wiszące ogrody ku uciesze turystów.
Opanowawszy dumne dawniej skały, rośliny utaczają ich wapienną krew, która wsiąkając w lotne piaski tworzy idealne środowisko życia dla chrabąszczy majowych oraz śledziennic skrętolistnych – roślinnych węży porośniętej rzadkim lasem sosnowym pustyni.
To początek tworzenia przez przyrodę planów przestrzennego zagospodarowania Sokolich Gór.
Obecnie udało się jej już wybudować tu piaskownicę dla trzyszczy i siodlarek stepowych, lotnisko z liści szczawiu rozpierzchłego z długimi pasami startowymi dla pluskwiaków oraz bazę hotelowo – noclegową dla jaszczurek zwinek.


- 12 -
4.
Masyw Góry Zborów oraz kwiat jaskra rozłogowego rosnący nad Rudawą łączy podobny kształt, dlatego oba te fragmenty przyrody tak łatwo znajdują wspólny język z owadami.
Struktury te przypominają bowiem tort ze świeczkami i każdy lubiący słodkości owad wierzy, że to jest tort. Jedyna różnica pomiędzy pojedynczym kwiatem jaskra a całą górą polega na materiale, z jakiego wykonane są same świeczki ( u jaskra z licznych pręcików, na Górze Zborów zaś z szeregu pionowo stojących skałek topiących się powoli w tyglu biohistorii ).
Jaskier rozłogowy z owadem w środku staje się wahadłem – owadzia wskazówka odbija się rytmicznie od ścianek płatków kwiatowej korony. Również na wysadzanym licznymi bakaliami kwiatów torcie Góry Zborów takie rzeczy się zdarzają, lecz dokładny czas mierzy się tam przeważnie średnią częstotliwością napadów bezkręgowych drapieżców na owadzich zapylaczy.
Część roślin, usiłując skrócić spowodowane tym duże przerwy w zapylaniu, a także chcąc oderwać się od przyziemnej codzienności, nawiązuje osobiste więzi z kilkoma wybranymi zwierzętami, zapraszając je do współuczestnictwa w swych alpinistycznych przygodach.
Liderami w dziedzinie sportów ekstremalnych są: piękna dziewanna austriacka o kwiatostanie w kształcie ostrego noża ( element przystosowania do wspinaczki po świecokształtnych skałach ), trawa zwana kostrzewą bladą oraz słynna przytulia krakowska. Ta ostatnia roślina zaczepia się czekanem swych korzeni o czarny porost zwany galaretnicą płodną i odtąd zmuszona jest wchłaniać w siebie ogromne dawki promieni słonecznych.
5.
Kompleks zwany Bramą Twardowskiego nie mógłby zachować się do naszych czasów bez znajomości przez wodę podstawowych kanonów geometrii. Centralnie usytuowany łuk triumfalny opiewający wspaniałość zamarłych dziś organizmów morskich posiada jedną główną oś symetrii przebiegającą przez jego środek oraz dwie osie drugorzędne przechodzące przez środki obu skalnych filarów łuku.
Do jego wnętrza wiodą skalne schody o stopniach leżących w tak równych odległościach od siebie, jakby woda odmierzała je jakąś przedpotopową linijką.
Ze środka geometrycznego łuku triumfalnego kapią kalcytowe łzy i w tej postaci zastygają w powietrzu. Niebieski duch wody mieszkający w pustkach skalnych zatrzymuje je w połowie drogi do ziemi, wydając im niesłyszalne, szemrzące rozkazy.
Woda uznała za konieczne oddzielenie od tworzącej się Bramy jednolitych bloków skalnych – magazynów pierwiastków chemicznych.
Niektóre z nich również są pięknie rzeźbione przez wodę używającą swej objętości jako dynamitu. Ale przede wszystkim woda dba o to, by w suchych okresach dziejów pierwiastki chemiczne były sprawiedliwie dzielone między licznych następców pierwotnych organizmów. Dlatego do dziś pozostaje obecna w niektórych strategicznie ważnych enklawach, formując w nich jaskinie.
Rośliny zielne, nie wyłączając nawet pionierskich traw i mchów, starają się nie przeszkadzać wodzie w pracy.
Poza nielicznymi wyjątkami nie podchodzą więc do jaskiń zbyt blisko i nie dopominają się potrzebnych do życia składników ( chyba że przygna je wiatr ).



- 13 -
6.
Jaskinia Wierzchowska Górna pragnie dziś uchodzić za enklawę braku przemocy. Udziela ona wprawdzie azylu grzybkowatemu drapieżnikowi – podkowcowi małemu – ale pod warunkiem, że nigdy nie zobaczy go w akcji!
Woda opiekująca się tutejszym wapieniem uważa za wielką niesprawiedliwość samo choćby nikłe prawdopodobieństwo, że jakiś organizm istnieje tylko po to, by kiedyś pogrążyć się w niebycie.
Utrwala więc na jednym ze sklepień mezozoiczną jaszczurkę, rozkazując związkom żelaza namalować jej wizerunek. Jaszczurka ta niestety jako jedyna oparła się presji mijających epok – pozostałe organizmy bądź to rozpłynęły się w otchłani czasu, bądź zasiliły unikalną podziemną wystawę.
Woda pokazuje turystom z dumą największe swe osiągnięcie twórcze – kotły wirowe. Mają one postać kolistych kręgów na sklepieniu jaskini. Świadczą one o tym, że w wapieniach tli się wciąż silny płomień życia. Aby więc w takim środowisku woda mogła w ogóle odcisnąć swój ślad, musiała najpierw sama pocierpieć tak jak organizmy żywe w momencie gdy stawały się przyrodą nieożywioną. Woda wirowała więc w kółko w ciasnych tunelach, raz po raz wstrząsana konwulsjami.
Lecz dzieła zmuszające do refleksji cieszą przeważnie koneserów. Dla mniej wybrednych wystarcza przypadek, który niechcący zamienia się w piękno.
Czymś takim jest stalagnat – miejsce spotkania węglanu wapnia i jego lustrzanego odbicia. Stalagnat upodabnia więc Jaskinię Wierzchowską Górną do wspaniałej rezydencji, gdyż tworzy charakterystyczną arkadę łudząco podobną do arkad wawelskich czy zamku w Pieskowej Skale.
7.
Już w chwili wyłonienia się Góry Grodziec z błękitu horyzontu zabrzmiał z jej wnętrza hymn na cześć przemijającego czasu i samotności w bezkresnej przestrzeni.
Na jej obliczu odmalowała się zaś cała gama uczuć: od rozpaczy, że coś bezpowrotnie minęło poprzez ciekawość, jak ten świat wygląda dziś aż po poczucie misji ochrony zagrożonych gatunków roślin ( karmnika kolankowego, listery jajowatej i rozchodnika wielkiego ).
Dzięki pomocy czynników atmosferycznych i wielowiekowych zaburzeń w skorupie ziemskiej, uczucia te zbiegają się w jednym punkcie przypominającym wizerunek ducha, z którego prostopadle do podłoża wypływa czarna, skamieniała rzeka manganu. Rzeka ta żłobi w skale głęboki korytarz zakończony typowo jurajskim motywem architektonicznym.
Otoczenie stara się oswoić samotną skałę z dokonującymi się przez wieki zmianami, dlatego wyposażyło ją w pseudoobrotowe oko. Oko to, oglądane pod różnym kątem, pozornie zmienia swój kształt. Może więc być bulajem na statku, plamką na odwłoku owadziej larwy lub nawet rysunkiem przedstawiającym postać.
W konkretnej rzeczywistości epoki plejstoceńskiej, w której istniejemy i my, skale tej, przyzwyczajonej do klimatu tropikalnego, musi być zimno, dlatego okrywa ją futro z trawy zwanej ostnicą włosowatą.






- 14 –

Część piąta

Nieco egzotyki.

1.
Przyroda Jury Krakowskiej wciąż nie jest do końca pogodzona ze zmianami, które zaszły tu od ery mezozoicznej. Najchętniej wróciłaby do swoich korzeni, czyli do okresu, gdy w tutejszych morzach żyły organizmy wapieniotwórcze, a skrawki lądu porastała tropikalna roślinność.
Wiele z uwięzionych obecnie w skałach organizmów pragnęłoby zrzucić z siebie krępujące je okowy. Dobrze jednak wiedzą, że jedyną szansą na jakikolwiek postęp w tej dziedzinie jest utrzymanie przez nie ścisłej kontroli nad wodą opadową.
Okazuje się bowiem, że woda ta zachowała w sobie pamięć o tropikalnych czasach, toteż w miejscach jej podziemnego wypływu wyrastają czasem rośliny przypominające wyglądem te ze współczesnych tropików.
Tam gdzie skałom wapiennym udało się aż do dzisiejszych czasów utrzymać szczególnie bliskie więzi między sobą, zachował się pseudotropikalny krajobraz.
2.
W Sokolich Górach współpracujące ze sobą skały próbują sprawić, by konwergencja tutejszych kwiatów do tropikalnych ryb i koralowców rozciągała się nawet na obszary piaszczyste. Właśnie dlatego obok sosnowego lasu rosną tu pigwowce odmiany alpejskiej o tępo zakończonych liściach.
W tym wspaniałym zakątku Jury Krakowskiej stała się jednak rzecz o wiele ważniejsza – oto polodowcowa pustynia przyznając, że jest elementem obcym dla mezozoicznej kultury tych gór obiecała skałom wapiennym pomoc w dziele odtwarzania tamtej epoki. Symbolem współpracy pustyni ze skałami stała się roślina podobna do roślin suchych tropików, szczególnie w okresie wiosennym – róża sina.
Oba te krzewy, skazane na bliskie sąsiedztwo, po okresach krótkich nieporozumień spowodowanych walką o wodę, podają sobie korzenie na zgodę.
Ubocznym efektem przywracania ducha minionych epok jest pojawienie się zwierząt o powiększonych rozmiarach i agresywnych zamiarach, co oczywiście nie może się podobać pozostałej żyjącej tu faunie, zmuszonej do podjęcia z nią śmiertelnych zmagań.
Najgorzej wychodzą na tym trzmiele, bowiem udaje je powiększona ich kopia – brzmik cicholot. Owad ten, wypatrzywszy gniazdo trzmiela, siada przed nim i waruje jak pies, dysząc niecierpliwie odwłokiem, gdyż nie może doczekać się opuszczenia gniazda przez prawowitego właściciela. A gdy to już nastąpi, sobowtór trzmiela czyni prawdziwe spustoszenie wśród jego larw.
3.
Na jurajskich piaskach las tworzą sosny, a na obszarach wapiennych – buki.
Gdy między oboma tymi drzewami rodzą się konflikty, od razu łagodzi je brzoza. Te niezwykle proste zasady współistnienia ulegają na Górze Zborów całkowitemu zniekształceniu. Góra nie potrafi przecież sterować dopływem promieni słonecznych do swego podnóża, dlatego padają one chaotycznie i przypadkowo.
Fakt ten staje się główną przyczyną powstania lasu z leszczyną jako drzewem lasotwórczym. To las punktowych niespodzianek, w którym najpospolitsze gatunki krajowe przeplatają się z gatunkami tropikopodobnymi. W jego runie spotyka się

- 15 –

miniaturowe „palmy” – driakwie żółtawe rosnące razem z maleńkimi pseudosagowcami – biedrzeńcami odmiany pierzastosiecznej.
Natomiast czartawa pośrednia, wyrastając ponad całe to pozerskie towarzystwo, już z daleka ukazuje turystom drogę do tych wytworów zabłąkanych słonecznych promieni – psotników.
Łącznikiem między tą egzotycznie wyglądającą kępą runa leśnego a wydrążoną przez wodę w największej z całej grupy tortopodobnych skał czarniawą pustką jest motyl jak kwiat tropikalnej orchidei – płomiennoczerwony czerwończyk dukacik.
4.
Zobowiązujące określenie „polska amazonka” oznacza, że jeden z fragmentów Jury Krakowskiej całkowicie upodobnił się do tropikalnej puszczy.
Jest to Ojcowski Park Narodowy. Począwszy od swoich obrzeży aż po najgłębsze jaskinie rzeczywiście wygląda on dokładnie tak, jak na filmach o dżunglach: wszędzie wyczuwalna wilgoć zmieszana z zapachem jodłowych igieł, zwarty gąszcz bukowych koron, galasy na krzewach przypominające miniaturowe wieżowce, chrzęszczące pod nogami zbutwiałe liście. Między ciemnością a ciemnością drobne zwierzęta zamieniają się w ledwo wyczuwalne ruchy powietrza lub napięcia błon powierzchniowych cieków wodnych.
Bardzo bogata sieć rzeczna Ojcowa naszpikowana roślinnymi ozdobami nieustannie zmienia swój wygląd – raz ma postać długich kanionów, innym razem diabelskiego młynu. Czas nie pytając wody o pochodzenie czy aktualnie prowadzony przez nią tryb życia rozprowadza ją równomiernie po całym parku. W takich warunkach kwitnie wapienna cywilizacja, której apogeum rozwoju wprawdzie już minęło, ale jej dotychczasowy dorobek nieustannie zadziwia każdego turystę.
Piramidy wznoszone na cześć Słońca przypominają podobne dzieła indiańskich plemion. Można je jednak odkryć zapuszczając się głęboko w ojcowską dżunglę, tak jak i tarasowate skalne poletka indiańskich rolników.
5.
Każda jurajska paproć, ze swym skomplikowanym labiryntem liści głównych, drugo – i trzeciorzędowych wygląda egzotycznie. Labirynty te dostosowane są do konkretnych krajobrazów, które umieją je rozwikłać.
Takimi właśnie paprociami usiana jest droga na szczyt Góry Zborów. Biorą one przykład z doskonale widocznej z daleka, wyniosłej czartawy pośredniej i wygrywają krajobrazową konkurencję z upodabniającymi się do nich krzewinkami poziomek, a skały użyczają im odpowiedniego tła, by jak najwięcej organizmów mogło oglądać na żywo ich ostateczny triumf.
Na obszarze wyglądających zupełnie swojsko i raczej pustynnie Lasów Olkuskich istnieją miejsca z całkowicie zdominowanym przez paprocie ( nerecznice i orlice ) runem o wysokości niewielkich krzewów!
Tym niemniej paprocie te sprawiają wrażenie elementu całkowicie tu obcego, ostro odcinającego się na tle polodowcowego krajobrazu, który absolutnie nie ma zamiaru połknąć bakcyla egzotyki.
6.
Na terenie Jury Krakowskiej polodowcowa teraźniejszość i mezozoiczna przeszłość spotykają się ze sobą w konkretnej rzeczywistości XXI wieku.
Tylko w rzadkich przypadkach oba te światy umieją ze sobą współpracować. Najczęściej, jak na przykład w Złotym Potoku ostro odgradzają się one od siebie –

- 16 –

jakieś sto metrów od skalnego muru pozornie nic nie znacząca bruzda odcina czarnej jagodzie i brusznicy dostęp do konwalijek i kosmatek.
Ten dwupostaciowy świat jest więc egzotyczny zarówno dla europejskiego jak i pozaeuropejskiego turysty.





marzec 2008 r.

autor: Jarosław Roman
ostatnia modyfikacja: 2012-02-05
Odpowiedz
#2
Póki co wypowiem się na temat pierwszej części, ponieważ na przeczytanie drugiej, póki co, nie mam czasu. Ale na pewno do niej wrócę, ponieważ zaciekawiłeś mnie, Trawo. Piszesz w taki sposób o krajobrazach, roślinach, zwierzętach i ich życiu, że aż słychać bzyczenie pszczół i poszum boru. Masz lekki język, pomimo wplatania w tekst fachowych nazw flory i fauny.

Powiedz mi, dlaczego umieściłeś ten tekst w fantastyce? On nic wspólnego z fantasy nie ma, mieszkam na Jurze i wiem, że jest tak, jak piszesz. Źle wybrałeś dział, przemyśl to i poproś któregoś z redaktorów o przeniesienie, wówczas spotka się na bank z szerszym odzewem.

Książka o parkach narodowych czy jakiekolwiek broszurki dotyczące przyrody w Twoim wykonaniu są zajmujące, szkoda, że większość pisana jest tak bezpłciowo Sad. Idź dalej w tym kierunku, może dzięki takim autorom jak Ty z parków krajobrazowych wyniesie się nieco więcej.

A teraz tak zupełnie prywatnie: jesteś przyrodnikiem, botanikiem, czy po prostu fascynatem - amatorem? Bo wykazujesz się nieprzeciętną wiedzą na temat leśnych mieszkańców. No, chyba że świetnie ściemniasz...Cool

Zdarzyło się kilka wpadek, ale cieszę się, że zacząłeś używać spacji... Czasem nawet aż za dużo Big Grin (gdy wstawiasz coś w nawias, to nie oddzielasz zdania od klamerek, wewnątrz których się znajduje).

Cytat:Szczególnie przypada jej do gustu przetacznik kłosowy czy wilczomlecz sosnka, gdyż wydaje jej się, iż rośliny te mogą jej przekazywać dodatkowe porcje wilgoci.

sporo "jej", nie uważasz?Dodgy

Cytat:Z odsieczą przychodzi im zakwitający wrzos. Miliony fioletowych światełek nadziei zapalają się wtedy na piaszczystych ugorach, rozpoczynając trwające ponad miesiąc wesele na zakończenie zaręczyn kwiatów wrzosu z owocami borówki brusznicy.

urzekł mnie ten opis!

Generalnie, ładna kompozycja, melancholijna i przyjemna. Jak muzyka relaksacyjna.

pozdrawiam.

Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#3
Jestem szczęśliwy , droga Kapadocjo , że tak o mnie piszesz. Zebyś wiedziała ,ile trudu i zachodu kosztowało napisanie takiej książki ! Znasz teżzapewne część mojej poezji. Jest trochę inna jak standardowa , ponieważ jest to odbiór świata człowieka niepełnosprawnego , z trwałym uszkodzeniem mózgu po śmierci klinicznej. Przez długi czas mieszkałem w
Krakowie ,gdzie z pełnym poświęceniem opiekowałasię mną Ciocia. Ale z powodu wieku i chorób już nie mogła i dlatego trafiłem do Domu Pomocy Społecznej im. Ojca Pio w Mogilnie.
Przyrodą interesowałem się od zawsze - nawet zamierzałem studiować biologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Powstała jednak nieprzezwyciężalna przeszkoda -niemożność zejścia po schodach {odmózgowy lęk przestrzeni].
Zawsze miałem trudności z zakwalifikowaniem mojej twórczości do określonego działu, gdyż od początku wiedziałem , jak jest nowatorska.Dlatego proszę Administratora o przeniesienie moich książek do działu ,który uzna za stosowny.
Jeśli moja prośba nie jest nachalna , prosiłbym was o jakąś formę rozpowszechnienia mojej literatury. Tak długo już na toczekam , że boję się , iż przed śmiercią tego nie doczekam.











































Odpowiedz
#4
Książka o parkach narodowych czy jakiekolwiek broszurki dotyczące przyrody w Twoim wykonaniu są zajmujące, szkoda, że większość pisana jest tak bezpłciowo Sad. Idź dalej w tym kierunku, może dzięki takim autorom jak Ty z parków krajobrazowych wyniesie się nieco więcej.

A teraz tak zupełnie prywatnie: jesteś przyrodnikiem, botanikiem, czy po prostu fascynatem - amatorem? Bo wykazujesz się nieprzeciętną wiedzą na temat leśnych mieszkańców. No, chyba że świetnie ściemniasz...Cool
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości