Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Survival w hipermarkecie
#1


Zenon poszedł na zakupy. Takie zwyczajne, codzienne. Potrzebował ziemniaków, jakąś cebulkę, pomidora, pieczywo, może jeszcze mleko, coś do chleba, ewentualnie smalec prawie jak prawdziwy i pęczek szczypiorku. Nieśmiało myślał o kupieniu droższej wędliny do chleba, lecz równie dobrze ambitne plany mogły się skończyć nabyciem konserwy turystycznej.

Niestety, trafił na dzień promocji. Okazja miała gonić okazję. Artykuły tańsze o dwadzieścia procent albo o połowę, albo za jedną trzecią ceny, towary bez VAT-u oraz najtańsze w mieście, dwa w cenie jednego, trzy w cenie dwóch, wspaniałe gratisy, miła obsługa, chętne panie ekspedientki i łagodna muzyka w tle. Jednym słowem- święto.

Przed sklepem stały duże wózki, przygotował monetę by odczepić łańcuszek. Niewiele już wózków zostało, upatrzył sobie jeden, czysty, bez ulotek i foliowych worków, lecz w ostatniej chwili uprzedziła go niska siwowłosa babcia. Drugi wózek, z kilkoma papierkami w środku, chwyciła dziewczynka:

- Zajęty. Dla mojej mamusi.

Kiedy Zenon dopadł wreszcie jako pierwszy do pojazdu na zakupy, ucieszył się szczerze i spróbował wsunąć monetę. Co za pech! W szczelinie sprężyście tkwiła wetknięta guma do żucia. Nie szkodzi. Powinien mu wystarczyć skromny koszyk. Wszedł do marketu i wkrótce znalazł ostatni, z pękniętym dnem.

Gęsty tłum krążył między licznymi półkami i stoiskami. Zenon pomyślał, że z małym koszykiem o wiele łatwiej dotrze do potrzebnych mu artykułów. Raźnym krokiem dotarł do działu z warzywami. Zaczął przebierać wśród siatek z ziemniakami ale stwierdził, że zajmą za dużo miejsca, więc na razie wziął tylko dwie cebule, szczypiorek, pomidorki i jakiś dziwny ale niewielki owoc. Postanowił iść do innej części sklepu, lecz po prawej stronie trzy panie zatarasowały mu drogę. Zawrócił i natknął się na gęstwinę wózków, które próbowali rozdzielić klienci, chwilowo bez powodzenia.

Westchnął zrezygnowany i zanurkował pod stoiska. Znalazł się w przytulnym cieniu, wśród zapachu kłączy, korzeni i chaotycznej zieleniny. Szedł na czworakach, nie zwracając uwagi na natkę pietruszki łaskoczącą go po łysinie. Nadal widział ludzi, teraz od kolan w dół. Nogi ubrane w starte dżinsy i ubłocone adidasy, czarne nogawki i lakierki, toporne uda z nabrzmiałymi żylakami i szczupłe nóżki w pończochach, które biegły w górę i w górę... Zenon wychylił się nieco, by ocenić ich długość oraz sprawdzić dokąd zmierzają, ale usłyszał jakiś szelest.

Nieopodal siedział mały dzieciak i zawzięcie jadł orzechy nerkowca, biorąc po kilka naraz z woreczka.

- Najdroższe? - zapytał złośliwie Zenon.

Dziecko odpowiedziało szybko, między jednym chrupnięciem a drugim:

- Spieprzaj dziadu.

Ponieważ akurat stworzyła się luka między kończynami, Zenon nie miał czasu skarcić malca tylko czym prędzej wymknął się i znów rozprostował kości. Napierający ludzie pchnęli go w nieoczekiwanym kierunku.

Niechcący znalazł się w dziale artykułów elektrycznych. Nie zamierzał kupować latarki ani bezprzewodowego czajnika z przewodem, toteż chciał odejść, lecz elegancko ubrany pan, w ciemnym płaszczu i trochę staromodnym kapelusiku, powiedział, patrząc na niego:

- Proszę spojrzeć na to – podniósł rękę w której trzymał niepozorną, stuwatową żarówkę – Czy oni nie wiedzą, że sprzedawanie tego jest nielegalne? No niech pan pomyśli! - podniósł głos i żarówkę jeszcze wyżej – Brak poszanowania dla przepisów i dyrektyw.

Zenon spojrzał zdumiony, dopiero po kilku sekundach wycedził przez zęby:

- A wie pan, gdzie ja to mam? Otóż bardzo głęboko w...

Nie dane mu było dokończyć. Pojawiła się Herma i z olbrzymią siłą zgarnęła go na wózek. Hermenegilda! Sąsiadka z osiedla. Dwieście kilogramów energicznej masy, kobieta – siłacz, kobieta – krążownik. Często spotykał ją w miejskim autobusie. Zawsze zajmowała miejsce w pierwszym rzędzie po prawej stronie.

Gdyby komercyjna telewizja zorganizowała konkurs na najszersze dupsko umiarkowanych szerokości geograficznych, nie dałaby rywalkom żadnych szans.

Swego czasu, będąc w autobusie, obserwował wsiadającą Hermę. Pojazd lekko się przechylił, kiedy stąpała po schodkach. Potem ruszyła ostro do przodu. Na jej miejscu usiadł cichutko młody chłopak. Właściwie zajął prawy fotelik, lewy pozostał pusty, jednak niezwykła ta kobieta wymagała podwójnej miejscówki. Chłopak wyglądający na ucznia chyba jeszcze powtarzał w myślach wyuczony materiał, coś jakby szeptał do siebie, gdy wtem usłyszał pytanie:

- Wolne?

Nieszczęsny! Zamiast gorąco zaprotestować, odparł uprzejmie:

- Tak, proszę usiąść.

I usiadła. Przygniotło młodzika do szyby, szczęście, że ją wczoraj dokładnie umyto. Dla ludzi stojących na przystankach, którzy obserwowali go z zewnątrz, wyglądał cokolwiek jak glonojad, ale podobno w wytrzeszczonych oczach nie gasła nadzieja, że Herma niedługo wysiądzie. Zenon wiedział jednak, że jej codzienny dystans wynosi szesnaście przystanków.

Nie myślał, że i jemu zdarzy się bliskie spotkanie z Hermą. Mógł zostać w domu.

Nagle Hermenegilda, która do tej pory nie zauważyła Zenona, zahamowała gwałtownie. Znalazła wymarzony ekspres do kawy. Stał spokojnie na regale, po promocyjnej cenie. Zenon próbując ratować się przed upadkiem pokonał kilka metrów w stylu początkującego łyżwiarza, a i tak w końcu wylądował wśród fantazyjnie ułożonych kwiatów doniczkowych.

W ich relaksującym zapachu doszedł do siebie, uspokoił oddech i serce, powoli wstał, strząsnął resztki torfu, wyjął z kieszeni dwa liście, podniósł koszyk i ostrożnie, przygotowany na najgorsze niespodzianki, skierował się ku wyjściu. Dla bezpieczeństwa szedł obok mniej zatłoczonego działu z nabiałem.

Młode panienki stały przy stoliku, proponując darmowe próbki kefirów i serków. Przechodził akurat chłopczyk, rozglądając się w poszukiwaniu mamy.

- Spróbujesz jogurciku, mały?

Cofnął się stremowany, lecz i tak dosięgła go łyżka pełna mlecznego napoju. Panna trafiła celnie, połknął i znieruchomiał.

- Ty, chyba nie chciał? - zapytała koleżanka

- Nie marudź. Dzisiaj upływa data ważności – i sprawnym ruchem wepchnęła drugą porcję do buzi dzieciaka. I tym razem połknął, ale zaraz potem uciekł.

- Smacznego! - zawołały za nim.

- Madzia, nie widziałaś serka pleśniowego? - jedna z dziewczyn rozejrzała się wokół

- Jest tam, na brzegu półki.

- Co go przyniosę, to ucieka. Kto to produkuje, do cholery?

Zenek pomyślał, że już chce wrócić do domu. Bez poważniejszych przygód dotarł do kasy. Kolejka liczyła około dziesięciu osób, niektóre z nich miały pełne wózki. Zanosiło się na dłuższe czekanie. Pocieszała go myśl, że dorzucił do koszyka małą flaszeczkę i wiedział, że jeszcze dzisiaj jej zawartość uspokoi jego nadwerężone nerwy.

Wtem usłyszał okrzyk:

- Proszę do kasy obok!

Z niejakim zdumieniem patrzył na zamieszanie przed sobą i zaciekłą walkę o najlepsze miejsce przy sąsiedniej kasie. Został sam. Podszedł do ekspedientki, wyłożył artykuły, skasowała wszystkie i po ostatnim piknięciu odetchnął. Nareszcie.

- Zbiera pan punkty do skarbonki? - spytała

- Nie posiadam skarbonki.

- Wesołe uśmieszki?

- Nie.

- Kolorowe kuleczki?

- Również nie.

- Bierze pan udział w akcji „Święta dla rodziny”?

- Nie. Chciałbym zapłacić za to, co kupiłem.

- Kartą kredytową?

- Nie posiadam takiej karty.

- Zwykła bankomatowa zatem?

- Chciałem zapłacić normalnie. Banknotami tudzież bilonem. Mogę?

- No pewnie. U nas wszystko sprawnie idzie.

- Wie pani co? Od tej sprawności to mi tętno skoczyło – co powiedziawszy wziął małą butelkę, odkręcił nakrętkę i łyknął solidnie – Musiałem. Zdrowie tego wymagało. Psychiczne.

- Oooo! - krzyknęła kasjerka – Ochrona! Ten pan spożywa na terenie naszej placówki!

Zenon chwycił swoje rzeczy, położył stówkę i umknął.

- Reszty nie trzeba! - rzucił na odchodnym. Bez problemu wyminął ochroniarzy, stojących na straży od piętnastu godzin. Nie na darmo ćwiczył kiedyś biegi krótkodystansowe. Śmignął jak strzała obok trzech ankieterów, dwóch zbierających datki do puszek oraz szeregu żuli czających się przy wyjściu na każdy grosz przybliżający ich do kolejnego wina. Kiedy przebiegł przez parking, poczuł w nielicznych włosach wiatr wolności. Podskoczył i wyciągnął do góry ręce w geście zwycięstwa.


Odpowiedz
#2
Lekko i przyjemnie, dla czytelnika, znaczy. Sama końcówka trochę sucha, przydałaby się jakaś wesoła pointa, zamiast banalnego "Podskoczył i wyciągnął do góry ręce w geście zwycięstwa" - taka scena może zdałaby rolę, gdyby to była miniaturka filmowa, ale w tekście moim zdaniem jest trochę za mało obrazowa, żeby w dobrym stylu zakończyć tę historię. Taki lekki niedosyt pozostawiło mi to ostatnie zdanie, w tym sensie, że odbiegło poziomem od całej reszty tekstu.

You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#3
Zakończenie jest trochę w stylu skeczy Monty Pythona, czyli jak zauważyłeś - filmowe. John Cleese świetnie by to zagrał.
Tekst powstał trzy lata temu, teraz potrafię więcej i pewnie troszkę inaczej ta przygoda by się potoczyła, ale nie lubię poprawiać starych "kawałków".

Bardzo mi się podoba, jak czytelnik reaguje na styl słowami: lekki i przyjemny. Tak ma być. Przez słaby tekst się brnie, przez dobry - płynie, nie myśląc o pisarskim warsztacie autora. Parandowski kiedyś pisał, że wielu pisarzy pozorną "lekkość" stylu zawdzięcza mozolnej i cierpliwej pracy. Tak to jest. Tekst pretensjonalny pełen długich zdań i wymyślnych ozdobników napisać może prawie każdy.

Rozpisałem się, wybaczcie. Właśnie wykorzystuję zaległy urlop Big Grin
Odpowiedz
#4
Tekst czyta się z uśmiechem na ustach, od czasu do czasu kiwając ze zrozumieniem głową. Rzeczywiście kawałek "filmowy" bo oddałeś tak plastycznie, że miałam to przed oczami. Brawo.
Odpowiedz
#5
Hm, tak, widzę Cleesa w tej roli, hahaha! Big Grin

Ja też nie lubię poprawiać starych tekstów, człowiek się przyzwyczaja, poza tym to tak, jakby muzycy nagrywali po paru miesiącach jeszcze raz tę samą płytę, lub malarze bazgrali po starych obrazach. Tak się po prostu nie robi Smile

Co do lekkości stylu - uważam, że lekkie pióro się ma albo się nie ma. Tu chodzi o talent - który później można rozwijać. Nauczyć można się rzemiosła, artystą się trzeba urodzić Smile To oczywiście temat-rzeka na dłuuuugą dyskusję, bo granica jest nie dość że cienka, to jeszcze ruchoma, do tego dochodzi milion innych czynników, kontekestów, zależności, itd.

Uważam też, że posiadasz talent i masz tę lekkość stylu. Przeważnie wypisuję błędy i zgrzyty w tekście - tutaj ze dwa razy również potknąłem się o warsztat, ale miniatura jest napisana na tyle płynnie, że te potknięcia nie zwróciły mojej uwagi na tyle, żeby się zatrzymać i je wypisać Smile To się chwali.

Na pewno będę wypatrywał innych tekstów Twojego autorstwa!
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#6
Tekst czytało mi się wybitnie miło. Zdarzyło się parę zgrzytów, ale ogólnie humoreska wypadła kapitalnie. Lekko, łatwo i przyjemnie w opozycji do dużo, tanio, Tesco Big Grin
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#7
Rad jestem, że się podoba.
"Magiczny pilot" (http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=8519) nie gorszy, a nie wywołał takiego odzewu. Jak mawia mój pięcioletni maluch, wytrzeszczając oczy: "Dziwne..."
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości