Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Po wsze czasy
#1
- Sto lat, sto lat, niech żyję, żyję nam!
- Kto?!
- Mariusz! – wykrzyknęli radośnie zebrani. Mimo że za oknami szalał w najlepsze listopad, w niedużym lokalu przy ulicy Wschodniej panowała nieznośna wręcz duchota. W takich warunkach przyszło spędzać czterdzieste urodziny Mariuszowi Kosowskiemu, dawniej wśród kolegów znanemu jako Kosik (na pseudonim Kosa jakoś nigdy nie zapracował, prawdopodobnie przez wątłą budowę ciała), obecnie zaś określanemu jako „polski Stephen King”. Sam nigdy nie czuł się nawet w niewielkim stopniu tak dobry jak pisarz, do którego go porównywano, a który paradoksalnie nie znajdował się nawet w pierwszej dziesiątce jego ulubionych autorów.

- Zdrowie gości! – wykrzyczał na całe gardło solenizant, chociaż w myślach miał już tylko ochotę na gorący seks z żoną, Dominiką. Nie pamiętał kiedy ostatnio był tak napalony, jednak w tej chwili miał to centralnie w dupie. „Oby ta hołota już polazła” – pomyślał wyraźnie poirytowany, po czym uśmiechną się promiennie do biesiadników i zaintonował jakąś pijacką przyśpiewkę. I tak już do końca hucznej nocy.
Największą zaletą imprez poza domem było to, że nie trzeba było po nich sprzątać. Kosik wstał późno, chociaż wydawało mu się, że mógłby tak przespać jeszcze ze dwa kwartały tego roku. Dawno nie pisało mu się tak źle. Czasem się zastanawiał, czy trauma może odłożyć się w umyśle człowieka jak cholesterol w jego żyłach, tylko po to, by potem zaatakować ze zdwojoną mocą.

- Cholera! – zaklął opierając się o biurko, na którym, jak zawsze nie nagannie przykryty pokrowcem, stał jego Underwood, rocznik 56. Model kolekcjonerski, kupiony na Ebayu. Kupę kasy warty. Kupę! W zasadzie to sama kasa też jest tyle warta. Na lekarzy Damiana też wydał jej mnóstwo, tylko by otrzymać za to smutne spojrzenie doktora, który stwierdził, że wyrostek pękł, zrobili co mogli, bla bla, sru. Potem grzywna i miesiąc prac społecznych za pobicie drugiego stopnia. Akurat na to wspomnienie się uśmiechnął. Bo kto normalny patrząc na niego zaryzykowałby wniosek, że potrafi tak szybko wymachiwać piąstkami? Miał zaledwie sto sześćdziesiąt osiem centymetrów, obecnie ważył pięćdziesiąt siedem kilo, wtedy niewiele więcej. „To jednak fakt, co mówią o tej adrenalinie” – pomyślał, wtaczając się do kuchni.

- Patrz, spadło za fotel jak wczoraj rozładowywaliśmy prezenty – Dominika stała przed nim, trzymając małe pudełeczko. Była bardzo ładną, zadbaną kobietą, dwa lata młodszą od męża. Kasztanowe włosy związała w kucyk. Ciemne jeansy opinały jej nadal niesamowicie ponętne ciało, sprawiając, że Mariusz szybko zaczął drapać się w udo, starając się zakryć nienaturalnie wypchane spodnie od pidżamy.
- I tak dziwne, że większością pudełek trafiłem w stół – odpowiedział odrywając wzrok od, niestety ostatnio ciągle pustej, kartki wetkniętej w maszynę. Jednocześnie wymierzył małżonce delikatnego klapsa, który jej sprawił nieukrywaną przyjemność, jemu zaś większe kłopoty z namiotem.
- Jadę, oddam mamie resztę ciasta. My nie zjemy, a i tak miałam się pokazać.
- Powiedz Heńkowi, że liga startuje jednak siedemnastego. A Maryśkę możesz nawet ucałować od zięcia – powiedział wstając. Objął żonę w pasie i przyciągnął do siebie. Poczuł jak jej piersi delikatnie rozgniatają się na wąskim torsie. Był nabuzowany jak licealista.
- Maszt ci stoi bosmanie – rzuciła wesoło, po czym dodała - oby po moim powrocie było podobnie!
- Zapamiętaj moje imię, bo dziś w nocy będziesz je krzyczała!
- Oby! – powiedziała odwracając się do drzwi. Jeszcze długo czuł zapach jej perfum na dłoniach.

- I co? – zapytała Dominika. W sumie nie musiała, przecież i tak wiedziała, że nic z tego.
- Oddadzą ją za dwa tygodnie, o ile dostaną części – odparł z wyraźną złością. – Pierdolony urok oryginałów.
- To nie naprawiaj tego gówna? Dwa komputery w domu, ale ty nie. Musisz być upartym kutasem?
- Kto się kutasem urodził, kanarkiem nie zdechnie. Poza tym, babo! To underwood. Legenda, nawet Holmes miał taką – Mariusz nie należał do ludzi, którzy długo się denerwowali. Przynajmniej nie w obecności własnych żon.
- Fiut! Uparty! – zawyrokowała Doma i objęła go w pasie. Wrócili do domu.

W pudełeczku, które wpadło za fotel było pióro. Kosik chciał je wywalić od razu, jak tylko zorientował czym jest. Gdyby zbierał, jak sam mówił, badziewie, to miałby go już setki. Byle okazja i każdy leciał do niego z Parkerem. Urodziny? Parker. Rocznica? Parker. Wydanie książki? Samo… a nie, bo też Parker. Pióro dla pisarza, to tak jakby dać cegłę, albo worek zaprawy murarzowi.
Nie wyrzucił go jednak, a cierpliwie odpakował. Nie był to Parker. W zasadzie nie było to nic, żadnej nazwy, logotypu. Zero. Hebanowo czarny korpus kontrastował z nasadką w kolorze kości. Najciekawszy jednak był zbiorniczek na tusz. Musiało być stare, skoro miało taki, wszak teraz ciężko kupić wieczniaka nie na naboje. Okienko na metalowej osłonce zbiorniczka było puste. Zdjąwszy ją zobaczył, że na dnie sylikonowego palca została śladowa ilość inkaust. „Brawo, dali mi puste i bez zapasowego tuszu” – pomyślał rozbawiony Kosik, po czym niemal machinalnie postawił długą kreskę na kartce. Stalówka zostawiła za sobą czerwony ślad, delikatny jak nić pajęczyny.
- Ładnie, chyba jakiś nauczyciel oddał mi swój stary złom – wypowiedział te słowa w pustym pokoju, jednocześnie odkładając nieskręcone pióro do pudełka. Mógłby wtedy przysiąc, że na chwilkę, dosłownie ułamek sekundy reszta tuszu z zbiorniczku delikatnie się poruszyła. Cholera, mógłby przysiąc, że tak.

Sufit nad ich łóżkiem otworzył się dokładnie nad głową Dominiki. Spała w wyjątkowo nienaturalnej pozycji, wyglądając jak ktoś przygotowany do pochówku: ręce wzdłuż ciała, głowa brodą celująca w górę. Nerwowo przenosił wzrok, to na twarz ukochanej, to znowu na czarną nicość ziejącą dwa i pół metra nad podłogą ich sypialni.
- Co do ch… - zanim dokończył z otworu wystrzeliły dwie dziecięce rączki. Poczuł, jak żołądek skręca mu się ze strachu. Małe piąstki przystanęły na chwilę kilka centymetrów nad policzkami kobiety, po czym otworzyły się i z wielkim impetem dopadły twarzy. Wyglądały jak wielkie jelita zwisające z sufitu, zakończone pięciopalczastymi chwytakami. Dominika miała otwarte oczy, którymi co chwilę zerkała to na męża, to na obmacujące ją coś. Mariusz patrzył oniemiały, co chwila wyrzucając z siebie kolejną porcję gazów, jaką dostarczył mu jego przerażony żołądek. Nagle małe kciuki odsunęły się nieznacznie do tyłu, jednocześnie powoli zataczając w powietrzu kręgi. Po trzecim obrocie oba spadły na oczy kobiety, wbijając się w nie jak w surowe jajka. Dominika wiła się i krzyczała. To znaczy jej usta krzyczały, bowiem żaden dźwięk się z nich nie wydobywał. Zupełnie jakby kobieta zastała nakryta dźwiękoszczelnym kloszem. Mariusz patrzył na to wszystko tępym wzrokiem, jednocześnie czując, że jego zwieracze są na skraju wytrzymałości. Z dziury w suficie, z której wystawały ręce zaczęły wypływać dźwięki. Najpierw cichutkie, potem coraz to głośniejsze. Dziecko. Śmiało się w najlepsze, podczas gdy jego żona konała w strasznej agonii. Śmiech, który go hipnotyzował sprawił, że Mariusz nie zobaczył jak nad jego częścią posłania otwiera się taki sam otwór.

Dominika zastałą męża w pracowni. Pisał jak oszalały, stos kartek przed min miał już kilka centymetrów.
- Cześć Kotku. Nie uwierzysz co mi się śniło! Zesrałem się, zlałem, nieważne. Miałem wizję tak okropną, że sobie nie wyobrażasz. To będzie w mojej książce. Kurwa, mam taki dobry pomysł.
Kobieta stała w progu, mnąc szlafrok. Chociaż nadal wyraźnie zaspana, to uśmiechała się promiennie.
- Super. Piszesz ręcznie?
- Tak, nie było czasu na czekanie, aż ta padlina wróci z serwisu – Mariusz dawno nie był tak podekscytowany. Jego żona uznała to za bardzo dobry znak.
- To już dwa razy super. Kawkę? – cały czas uśmiechnięta niezdarnie starała się przewiązać w pasie.
- Też. I kanapeczkę. Ja się nie będę odrywał – ręka zapisała kolejne zdanie w kolorze dojrzałej wiśni. Odkąd zerwał się w środku nocy pokrył purpurą już siedemnaście stron, a poziom tuszu wzrósł o centymetr. Tak, to była wena.

Koszmary nawiedzały go nieprzerwanie od trzydziestu dwóch nocy. Spał mało, ale pisał za trzech. Niektóre sny były tak straszne, że umysł jakby sam z siebie wyrzucał je z pamięci. Jednocześnie nie tworzył nigdy lepiej. Pisanie. To był teraz jego świat. To znaczy zawsze był. W twórczym szale nawet nie zastanawiał się, jakim cudem przyrząd do pisania, który w chwili, gdy rozpoczynał pracę był pusty, nadal wylewa z siebie całe rzeki karminu. „Pewnie Doma mi dolewa. Ech, kochana jest” – pomyślał kiedyś mimochodem, po czym dodał: „Szkoda, że leje czerwony. Co ja, wypracowania mam sprawdzać? Ale i tak jest kochana”. Sam nawet nie odebrał swojej maszyny, dawnego skarbu, który teraz zszedł na dalszy plan. Zrobiła to Dominika, Mariusz ograniczył się tylko do nakrycia jej brezentem. Szło mu szybciej, dlaczego miałby pisać na maszynie? Przecież w redakcji mają kupę ludzi, którzy z językiem na brodzie przepiszą jego dzieło. Bo to będzie Dzieło!

- O Boże… - wyszeptał, nie bardzo wiedząc gdzie jest. Głowa bolała go niemiłosiernie. Przetarł twarz dłońmi i zobaczył na nich niewyraźną smugę. Krew. „Uderzyłem się? Kiedy?” – z chwili zastanowienia wyrwała go żona: - Chryste, jesteś strasznie blady!
- Czemu tu leżę? – zapytał Mariusz, odbierając z rąk małżonki kubek z herbatą.
- Zemdlałeś.
- Ale…
- Nie wiem jakim cudem, ale upadłeś na ziemię z takim hukiem, jakby meble się przewróciły. Bardzo źle się czujesz?
- Nie, no coś ty. Chyba powinienem się przespać nieco i tyle. Każdemu mogło się zdarzyć, a ja ostatnio jestem przemęczony – starał się, żeby to zabrzmiało pocieszająco.
- Ale to było dziwne Mariusz. Spadłeś na plecy, a z nosa płynęła ci krew.
- Czemu dziwne?
- Przecież nie uderzyłeś twarzą biurko i się nie odbiłeś, prawda? To niemożliwe.
- Jezu, a skąd mam wiedzieć. Nie panikuj, nic mi nie jest i nie będzie – odparł Mariusz, starając się, żeby zabrzmieć jak maczo. No co, jak chciał, to potrafił być.
- Nie graj kozaka, bo mi się nie chce żartować. Blady jak dupa jesteś. Masz leżeć, idę coś zrobić do jedzenia – chociaż była podenerwowana, to jej głos zupełnie tego nie zdradzał. – Nie jedz kanapek, będzie obiad. Co chcesz na deser?
- Ty będziesz na deser – odparł, unosząc lekko brwi. – Sprawdzę tylko w którym momencie przerwałem.
- Uparty fiut! – mówiąc to nawet lekko się uśmiechnęła.

Kosowski sypiał fatalnie. Wizje, które przynosił sen przestały być tylko fascynujące. Zaczęły autentycznie przerażać. Do tego stopnia, że czasem bał się kłaść. Wagę w łazience mijał szerokim łukiem. Musiała się zepsuć. Przecież nie możliwe, że ważył tylko czterdzieści dziewięć kilo. Jadł przecież normalnie, nie? Nie chudnie się tak, tylko z powodu bezsenności. Musiała się zepsuć i tyle.

-Nosz kurwa! – zawył wściekle Kosik. Był zły. Bardzo zły. Nie chciał się kłócić, ale przesadziła. W koło tylko: „Bladyś, jedz, dzwonię do lekarza, bladyś, Mariusz przestań, jak ty wyglądasz, bladyś”. Dostawał szału. „Co ona myśli, że mnie to nie martwi? Że jej na złość chce zr…

Prawa połowa twarzy przywarła mu do podłogi. Krew już prawie zaschła, tworząc brunatną skorupę. Oddychał ciężko, jak biegacz po maratonie. Wstając, bardzo powoli i z niemal namaszczeniem każdego ruchu, starał się sobie wytłumaczyć, że jest ok. „Wszystko dobrze Mariuszku! Wszystko!” – zamruczał do siebie, po czym znowu bez czucia osunął się na podłogę.

Sine usta zacisnął w cienką szparkę, jednocześnie starając się opanować delikatne drżenie dłoni. Przypominało rezonans, niemrawy i senny początek, potem denerwująca faza średnia, w której stalówką najczęściej ciął kartki, zamiast po nich pisać, wreszcie faza końcowa. Stojąc z boku można było zaryzykować stwierdzenie, że obserwuje się chorego na Parkinsona. Ważący obecnie czterdzieści cztery kilo Kosik wyglądał jak cień człowieka: skóra koloru talku zapadła się na policzkach, szpiczasty podbródek uwydatnił się, a oczy jakby powoli grzęzły głębiej w oczodołach, które coraz bardziej przypominały dwie wyschnięte, zapomniane studnie. Mdlał po kilka razy dziennie, spał zaledwie czterdzieści minut na dobę.
- A niech to szlag! – wyrzucił z siebie pisarz w chwili, gdy dostrzegł, że świeżo zapisane zdanie przypomina czerwoną ranę. Roztarł atrament rękawem, zapisek był prawie nieczytelny. – Dobra, dość tego – ostatnio pisanie szło mu zdecydowanie gorzej. Nie chodziło o to, że nie miał pomysłów: tych jego mózg produkował mrowie. Samo pisanie jednak jako czynność sprawiała mu coraz więcej kłopotów. Ręka drętwiała mu już po około trzydziestu minutach, czasem tak boleśnie, że rozcierając mięsień łkał jak dziecko. Miał dość. Powoli gromadzone zło zaczynało uchodzić z coraz wątlejszego ciała. Kosik wstał, cały czas podpierając się o biurko. Zamierzał pójść do kuchni, może by coś z jadł, odzyskał nieco sił. Wiedział dobrze, że to nic nie da, ale mimo tego nie dopuszczał do siebie tej strasznej pewności.
- Niech cię… - wykrzyczał, jednocześnie rzucając piórem o ścianę. Obudowa zasłała podłogę drobinkami czarnego plastiku. Czerwona plama małymi strużkami spływała w kierunku paneli, które nie tak dawno razem z Dominiką wybierali. Stalówka wystrzeliła ze swojego miejsca, po czym z wyraźnym brzękiem spadłą gdzieś dalej. Mariusz przysiadł na podłodze i głośno zapłakał.

Obudził się rozłożony w fotelu przy biurku. Nie pamiętał za wiele, ale czuł się jakby lepiej. Tak, zdecydowanie lepiej. Tak dobrze, że mógłby teraz zjeść konia. Szybkim ruchem obrócił fotel w stronę blatu i zamarł. Pióro leżało na kartce. Stalówka, wyglądająca teraz jak zakrwawiony kieł, nie była osłonięta zatyczką. Ta leżała obok, cierpliwie czekając, aż będzie potrzebna. Mariusz nerwowo przełknął ślinę, jednocześnie poczuł znajomy skurcz żołądka. Obudowa była nienaruszona. Na ścianie nie pozostał nawet najmniejszy zaciek. – Co do diabła? – pytał siebie w duchu. Nie zauważył, że podświadomie stara się wcisnąć coraz głębiej w fotel. – To niemożliwe! – rzekł dopadając pióra. Było jak nowe. Niezdarnie odkręcił obudowę, następnie zdjął metalową osłonkę z sylikonowego zbiorniczka. – Połowa – pomyślał i ponownie zamaszystym ruchem przekreślił arkusz papieru. Cholera, znowu mógłby przysiąc, że atrament delikatnie się poruszył.

Kosowski zmarł dokładnie trzy miesiące i dwa dni po swoich czterdziestych urodzinach. W chwili śmierci ważył czterdzieści i pół kilograma. Lekarze (przed wizytą u których bronił się zaciekle do samego końca) orzekli wyjątkowy przypadek złośliwej anemii. Zupełnie nie przypominał człowieka, który niecały kwartał wcześniej napisał pierwsze słowo w kolorze krwi. Dominika zajęła się wszystkim wzorowo. Pogrzeb, zawiadamianie rodziny, itp. Stypa odbyła się tak jak nakazywała tego tradycja. Nikt z zebranych nie wiedział, że całość zorganizowała firma cateringowa. Ona nie miała głowy, by stać przy garach. Wieczorem, gdy ostatni gość wyszedł do drzwi zadzwonił pracownik rzeczonego przedsiębiorstwa. Zjawił się, kilkanaście razy przepraszając, że nie powinien, ale że to jego obowiązek, by otrzymać podpis na fakturze za usługę. Dominika rozejrzała się nerwowo za długopisem, a chłopak z zażenowaniem spojrzał w ziemię: - Ja też nie mam - Boże jak było mu głupio. Chciał jak najszybciej stąd wyjść.
- To nic – powiedziała zupełnie bez emocji, po czym wzięła ze stoliczka w korytarzu biało-czarne pióro. Nie pamiętała, by kładła je tutaj, ale nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Było bardzo lekkie. „Pewnie wypisane” – pomyślała, po czym machinalnie wykonała parafkę: D. Kosowska.
- Przepraszam, mam poszukać czarnego? – zapytała zupełnie bez emocji.
- Nie, jest ok. Przepraszam jeszcze raz i dobranoc.
- Dziękuję – odparła, odkładając pióro na stolik. Tusz w zbiorniczku nieznacznie się poruszył. Cholera, dam głowę, że tak.


Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#2
Thumbs Up 
Nooo chyba zostanę fanką horrorów by Fiteł Tongue
Zanim przejdę do najważniejszego, czyli fabuły, powiem słówko o stylu.
Troszkę błędów znalazłam. W większości są to przecinki. Od razu uprzedzam, że każdy wytknięty jest IMO. Oznaczyłam je: [,].
Zapomnijmy jednak o tym na chwilę. Brakujące przecinki bardzo łatwo poprawić, prawda? Poza tym <i 2 - 3 powtórzeniami, i jakimś zdaniem, które wypisałam> styl mi się bardzo podoba. Jest dopracowany, plastyczny. Całość czyta się z prawdziwą przyjemnością, co moim zdaniem, jest bardzo potrzebne przy horrorze, bo nie da się poczuć klimatu, kiedy co chwila przeszkadza jakiś babol w zapisie.
To teraz najważniejsze - fabuła.
Opowiadanie nie ma superokazałej długości, ale to wystarczy żeby opowiedzieć trzymająca w napięciu historię. Trochę powiało mi King'iem, ale nie na tyle żeby się czepiać Wink Na początku, czytając, zastanawiałam się, Gdzie tu ten horror? - już miałam przerwać i wysyłać do ciebie pw z pytaniem, czy przypadkiem nie pomyliłeś działów. Początek to raczej obyczajowa opowieść o małżeństwie w średnim wieku <swoją drogą bardzo dobrze nakreśliłeś postacie i panujące między nimi relacje>. Tak naprawdę zaczęłam się wciągać w momencie, gdy główny bohater oglądał pióro. Nie wiem, dlaczego, ale ten opis uważam za najlepszy fragment opowiadania. Jest w moim odczuciu bardzo klimatyczny.
Podobają mi się także niedopowiedzenia.
Kto przysłał pióro? Co stanie się z Dominiką? Najpewniej podzieli los męża.
Odbieram zakończenie tak, że mężczyzna pisał własną krwią. Popraw mnie, jeśli się mylę Wink
Cała warstwa fabularna to mocna 5.

A teraz żeby nie było tak różowo - łapanka.

Cytat:- Sto lat, sto lat, niech żyję, żyję nam!
Tego zabiegu trochę nie łapię. On to sobie sam śpiewa?

Cytat:„Oby ta hołota już polazła” – pomyślał wyraźnie poirytowany, po czym uśmiechną się promiennie do biesiadników i zaintonował jakąś pijacką przyśpiewkę.
Literówka.

Cytat:Czasem się zastanawiał, czy trauma może odłożyć się w umyśle człowieka jak cholesterol w jego żyłach, tylko po to, by potem zaatakować ze zdwojoną mocą.
Powtórzenie. Trochę irytujące. IMO to drugie w można spokojnie wyrzucić Wink

Cytat:- Cholera! – zaklął, opierając się o biurko, na którym, jak zawsze nie nagannie przykryty pokrowcem, stał jego Underwood, rocznik 56.
Przecinek?

Cytat:Kupę kasy warty.
IMO masz w tym zdaniu Yodową składnię.

Cytat:Bo kto normalny, patrząc na niego, zaryzykowałby wniosek, że potrafi tak szybko wymachiwać piąstkami?

Cytat:- I tak dziwne, że większością pudełek trafiłem w stół – odpowiedział, odrywając wzrok od, niestety ostatnio ciągle pustej, kartki wetkniętej w maszynę.

Cytat:- Powiedz Heńkowi, że liga startuje jednak siedemnastego. A Maryśkę możesz nawet ucałować od zięcia – powiedział, wstając.

Cytat:- Oby! – powiedziała, odwracając się do drzwi.


Cytat:Kosik chciał je wywalić od razu, jak tylko zorientował [się] czym jest.
IMO tego zabrakło.

Cytat:Najciekawszy jednak był zbiorniczek na tusz. Musiało być stare, skoro miało taki, wszak teraz ciężko kupić wieczniaka nie na naboje.
Tu jest w zasadzie wszystko w porządku. Tylko trochę razi mnie przechodzenie od opisu zbiorniczka z powrotem do pióra. Zdaję sobie sprawę, że to wynik chęci uniknięcia powtórzenia, ale coś bym z tym jednak zrobiła Wink

Cytat:Zdjąwszy ją, zobaczył, że na dnie sylikonowego palca została śladowa ilość inkaust.

Cytat:Sufit nad ich łóżkiem otworzył się dokładnie nad głową Dominiki.
Tu moje marudzenie. To ich bym wyrzuciła, bo psuje klimacik Wink

Cytat:Spała w wyjątkowo nienaturalnej pozycji, wyglądając, jak ktoś przygotowany do pochówku: ręce wzdłuż ciała, głowa brodą celująca w górę.

Cytat:- Co do ch… - zanim dokończył, z otworu wystrzeliły dwie dziecięce rączki.

Cytat:Dominika miała otwarte oczy, którymi co chwilę zerkała to na męża, to na obmacujące ją coś. Mariusz patrzył oniemiały, co chwila wyrzucając z siebie kolejną porcję gazów, jaką dostarczył mu jego przerażony żołądek.
Powtórzenie

Cytat:Dominika zastałą męża w pracowni
.
Literówka

Cytat:Pisał jak oszalały, stos kartek przed min miał już kilka centymetrów.
Literówka

Cytat:- Tak, nie było czasu na czekanie, aż ta padlina wróci z serwisu. – Mariusz dawno nie był tak podekscytowany. Jego żona uznała to za bardzo dobry znak.
Zabrakło kropki IMO

Cytat:- To już dwa razy super. Kawkę? – cały czas uśmiechnięta niezdarnie starała się przewiązać w pasie.
Tutaj IMO błędny zapis dialogu.

Cytat:- Też. I kanapeczkę. Ja się nie będę odrywał – ręka zapisała kolejne zdanie w kolorze dojrzałej wiśni.
I znów

Cytat:Odkąd zerwał się w środku nocy, pokrył purpurą już siedemnaście stron, a poziom tuszu wzrósł o centymetr.

Cytat:- O Boże… - wyszeptał, nie bardzo wiedząc, gdzie jest.

Cytat:- Nie, no coś ty. Chyba powinienem się przespać nieco i tyle. Każdemu mogło się zdarzyć, a ja ostatnio jestem przemęczony – starał się, żeby to zabrzmiało pocieszająco.

- Nie graj kozaka, bo mi się nie chce żartować. Blady jak dupa jesteś. Masz leżeć, idę coś zrobić do jedzenia – chociaż była podenerwowana, to jej głos zupełnie tego nie zdradzał.
IMO to powinno być z dużej litery.

Cytat:- Uparty fiut! – mówiąc to, nawet lekko się uśmiechnęła.

Cytat:-Nosz kurwa! – zawył wściekle Kosik.
Zjadłeś spację.

Cytat:Stojąc z boku, można było zaryzykować stwierdzenie, że obserwuje się chorego na Parkinsona.

Cytat:Samo pisanie jednak jako czynność sprawiała mu coraz więcej kłopotów. Ręka drętwiała mu już po około trzydziestu minutach, czasem tak boleśnie, że rozcierając mięsień łkał jak dziecko.
Powtórzenie. IMO to drugie mu można spokojnie wyrzucić.

To tyle ode mnie.
Pozdrawiam, mając nadzieję, że moja pisanina na coś się przydała.
Odpowiedz
#3
Cytat:obecnie zaś określanemu jako „polski Stephen King”. Sam nigdy nie czuł się nawet w niewielkim stopniu tak dobry jak pisarz, do którego go porównywano, a który paradoksalnie nie znajdował się nawet w pierwszej dziesiątce jego ulubionych autorów.
już go lubię :p. "Nienagannie" łącznie, tak przynajmniej twierdzi mój słownik.
Cytat:chociaż w myślach miał już tylko ochotę na gorący seks z żoną, Dominiką.
tu się uczepie, bo wstawienie imienia w tym miejscu jak dla mnie wygląda nieco sztucznie. Skojarzyło mi się z jakąś oficjalną formułką. Przy tego rodzaju narracji lepiej poznawać imiona bohaterów bardziej naturalny sposób, np w trakcie dialogu, typu "- Dominiko - zwrócił się do żony", coś w ten deseń.
Cytat:Nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak napalony, jednak w tej chwili miał to centralnie w dupie.
IMHO lepiej by tu brzmiało "i w tej chwili miał to centralnie w dupie", ale to już takie moje widzimisię (;.
Cytat:szybko wymachiwać piąstkami?
piąstki dość dziwnie brzmią, kiedy mowa o dorosłym mężczyźnie, nawet jeśli niezbyt postawnym.
Cytat:To nie naprawiaj tego gówna?
Dlaczego to zdanie jest pytające?
Cytat:W pudełeczku, które wpadło za fotel, było pióro.
Cytat:Mógłby wtedy przysiąc, że na chwilkę, dosłownie ułamek sekundy, reszta tuszu z zbiorniczku delikatnie się poruszyła.
pewnie się mylę, ale nabrałam wątpliwości, czy można poruszyć się na chwilkę
Cytat:Spała w wyjątkowo nienaturalnej pozycji, wyglądając jak ktoś przygotowany do pochówku: ręce wzdłuż ciała, głowa brodą celująca w górę.
moim skromnym podkreślona część zdania niepotrzebna - podajesz na tacy to, co powinna podpowiedzieć wyobraźnia na podstawie opisu (do którego można coś ewentualnie dodać).
Cytat:Nagle małe kciuki odsunęły się nieznacznie do tyłu
jak ja tego nie lubię. Nagłość tej czynności będzie przecież bardziej nagła bez "nagle", przynajmniej dla mnie. To tylko odejmuje opisowi dynamiki.
Cytat:To znaczy, zawsze był.
Cytat: Wizje, które przynosił sen, przestały być tylko fascynujące.
Cytat:Nie chudnie się tak, tylko z powodu bezsenności
a tu chyba z kolei zbędny przecinek.
Cytat:Bladyś, jedz, dzwonię do lekarza,
bladyś? jakoś nie pasuje mi to do bohaterki, i do czasów, bo w miarę współczesne przecież.
Cytat:Wstając, bardzo powoli i z niemal namaszczeniem każdego ruchu, starał się sobie wytłumaczyć, że jest ok
i niemal z namaszczeniem. Sugeruję wywalić "każdego ruchu", bo jakoś koslawo to brzmi, a bez tego i po poprawieniu tego namaszczenia będzie o wiele lepiej.
Cytat:Stypa odbyła się tak, jak nakazywała tego tradycja.
Cytat:Cholera, dam głowę, że tak.
(ostatnie zdanie) to mi się nie podoba, jakbyś nagle podmienił narratora. Cały czas był (brakuje mi słowa) bezosobowy, opisuje wydarzenia raczej ze strony bohatera, a teraz nagle się okazuje, że bezpośrednio obserwuje sytuację i bierze udział w wydarzeniach (tak odebrałam to zdanie). To pewnie nie jest jakiś błąd, ale nie gra. Moim zdaniem lepiej, żeby to ona to jakoś odnotowała.

Przecinki to głupstwo, zresztą mogłam się pomylić, lepiej dać to jakiemuś specowi od interpunkcji. Z góry przepraszam, jeśli powtórzyło się coś od Kass. Pozostałe moje uwagi to takie moje czepianie się, mam nadzieję, że coś z tego się przyda Smile. Ogółem nawet się podobało, chociaż wolę nieco innego typu horrory. Kiedy następny? ;P
Odpowiedz
#4
Stary, powiem Ci jedno - to drugi Twój tekst, który czytam, a już pośród tysiąca innych prac rozpoznałbym Twoją. Styl masz po prostu jedyny w swoim rodzaju Big Grin Chociaż ten Twój styl ma jedną wadę: czasami zapędzasz się w kolokwializmy, różne potoczne zwroty. Nierzadko zbyt potoczne. O ile w przypadku dialogów to może być zaletą, to w narracji jednak bym uważał.
To było odnośnie Twojego pisania ogólnie, natomiast konkretnie o tym opku mam do powiedzenia jeszcze tyle, że narracja jest w moim odczuciu trochę niejednorodna. Mam na myśli to, że raz zatrzymujesz się przy jakimś konkretnym epizodzie, innym razem natomiast uciekasz w streszczenie, piszesz w skrócie, że bohater robił to i tamto, działo się z nim to i tamto itd.
A tak poza tym to świetny tekst Big Grin Oryginalny. Chociaż motyw pisarza niezbyt, tu akurat widać, żeś fan Kinga Big Grin
Odpowiedz
#5
Jak dla mnie BARDZO w stylu Kinga. Opisami czarujesz, zupełnie jak Stefan. Czytelnik zaczyna żyć sytuacją i problemami bohaterów. Ja już widzę Twoją książkę w księgarni. Naprawdę. Czyta się przyjemnie, bez żadnych zgrzytów (nie wyłapię błędów interpunkcyjnych, bo sam mam z nimi nie lichy kłopot). Tylko... zakończenie troszkę banalne. A może to ja za dużo Lovecrafta czytam? Po prostu oczekiwałem czegoś... mocniejszego? Bardziej dusznego? Nie wiem. Wiem jedno. Świetne opisy, potrafisz rozciągnąć nimi akcję (ale nie przesadzaj, pan Stefan przesadza na przykład Tongue) i nie znużyć czytelnika. Ogólnie: Dziękuję za świetne opowiadanko. Chęć przeczytania naprawdę strasznego horroru zrzucam na swoją chorobę psychiczną... kurczę, mogłeś jeszcze bardziej zakręcić, zostawić czytelnika w większej niepewności (polecam "Szepty w ciemnościach" Aycliffe'a).

Powodzenia. Teraz tylko napisz coś, co wsadzisz w twardą oprawę i wystawisz na sklepowe półki Smile.
Odpowiedz
#6
Udało Ci się zbudować aurę tajemnicy, ale czy opowiadanie jest straszne? Może tak, ale nie dla mnie - nawet pomimo pory, kiedy to czytałem. Jest mega-wciągające i czyta się naprawdę dobrze, a to plus. Jednak jest też trochę błędów, wypisanych przez poprzedników.

Ogólnie, dałbym 8/10.
Odpowiedz
#7
Zastanawiam się, czy nie czytałeś przypadkiem powieści Paula Austera ,, Noc wyroczni". Jest dość podobne, co nie zmienia jednak faktu, że opisałeś to lepiej, niż tamten pisarz.
Odpowiedz
#8
Masterton, King, Hallahan, Grabiński, Grin, Poe... A teraz do Hall of Fame dołącza Fiteł Smile
Jest tutaj co nieco do poprawienia z punktu widzenia korektora, jednak opowieść wymiata. Poczułam lodowaty dreszcz - i o to chodziło!
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości