Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Dom
#1
Zanim przeczytasz opowiadanie, przeczytaj wstęp:

Opowiadanie napisałem w grudniu 2006, gdzie, jeszcze jako uczeń liceum, opiekunka koła teatralnego zaaplikowała nam ćwiczenie wizualizacyjne. Opowiadanie jest efektem tego co zobaczyłem 'oczyma wyobraźni' i co potem postanowiłem spisać.

Z tego co mi wiadomo, sama koncepcja ćwiczenia opiera się na archetypie/stereotypie domu. Autora niestety nie znam, nie znalazłem również żadnej konkretnej literatury obrazującej problematykę tejże koncepcji, dlatego podchodzę do tego z przymrużeniem oka.

Kolka słów wyjaśnienia:

Symbolika:

Ćwiczenie było prowadzone w stanie relaksacji (ćwiczenia relaksacyjne do wygooglowania), co teoretycznie zwiększyło jej skuteczność oraz autentyczność. Chodziło o to aby widzieć, a nie myśleć nad tym co się widzi, i muszę przyznać, wyszło całkiem nieźle Big Grin

Pojawiające motywy miały być odzwierciedleniem osobowości
Parter - Teraźniejszość
Piwnica - Podświadomość
Piętro - Podświadoma wizja przyszłości.

Tekst przeszedł tylko nieznaczne poprawki (ortografia, literówki, wymiana neologizmów które brzmiały śmiesznie i notorycznych powtórzeń) reszta została taka jaka była.

Liczę na sensowne komentarze!

„Dom”

Stał samotnie po środku zapomnianej puszczy. Z naszym światem łączyła go jedynie antyczna już, zarośnięta leśna droga, przebiegająca z trudem przez nieprzebytą leśną gęstwinę... O Domu nie pamięta już niemalże nikt. Jedyne, marne i obdarte z witalnych detali, wzmianki o nim przetrwały do dziś tylko i wyłącznie w szeptanych z podnieceniem przemieszanym na poły ze skrajnym przerażeniem opowieściach starych i pomarszczonych bywalców knajp okolicznych wiosek. Opowieściach i legendach, którymi stare kobiety straszą dzieci, próbujące zakraść się do lasu kierowane niebezpieczną ciekawością. Stoi sam, odcięty, zapomniany, samotny. Jednymi jego towarzyszami są Gwiazdy i drzewa z którymi szepce złowieszczo przez niekończące się noce.
Jechałem tam moją ukochaną, ciągnącą się powoli konną bryczką. Z brukowanej drogi prowadził tam jedynie niewielki, zarośnięty, prawie już niewidoczny zjazd. Wjechałem w las o którym wieśniacy boją się nawet myśleć, nie mówiąc już nic o wchodzeniu doń. Twierdzą, z nieskrywanym przerażeniem, że mieszkają tam istoty starsze niż wszystkie pobliskie miasta i wsie. Istoty, które pamiętają minione cywilizacje, których pamięć sięga w najdalsze czeluście czasu, eony przed poczęciem człowieka, kiedy wszechświat był czarny, zimny i... pusty. Oni trwali, odeszli i czekają swojego powrotu.
Puszcza byłą wyjątkowo spokojna. Niczym nie zakłócony melodyjny ptasi trel docierał do moich uszu już od pierwszych sekund mojej samotnej wyprawy. Stukot kopyt ginął między grubymi, porośniętymi bluszczem konarami. Jechałem powoli, napawając moje wszystkie zmysły dźwiękami, zapachami i splendorem tego nie skalanego od wieków nogą człowieka, antycznego gaju... Panował półmrok. Nieliczne złote promienie słońca, z trudem przebijające się przez gęstwinę rozciągających się niczym katedralne sklepienie liści, oświetlały martwe, przewalone konary wiekowych drzew, wypełniające swoją role w zagmatwanym kręgu życia...
Mieszkańcy lasu, jakby w niedowierzaniu spoglądali na mój powolny, dwukonny pojazd, którego koła spokojnie stukotały na kamykach błąkających się niegdzienie na leśnych dróżkach... Pojazd mknął spokojnie, niczym okręt po niewzburzonym oceanie nicości...
Przez jakiś czas towarzyszył mi cały orszak zwierząt i istot na które bałem się spojrzeć otwarcie. Ich masywne, cieniste kontury, ledwie rysujące się w oddali, na tle ciemniejącej z wolna puszczy dostrzegałem jedynie kątem mojego jakże bystrego oka...
Zwierzęta i owe tajemnicze cieniste istoty z czasem mnie opuściły, pozostawiając mnie jedynie ze stukotem końskich kopyt i szemraniem kół... Wiatr szumiący w koronach drzew odgrywał mistyczny, przygrywający ptakom akompaniament świstów i pomruków przywodzących na myśl chór złowieszczych szeptów...
Spojrzałem na torbę, w której, w bezpiecznie naznaczonej skrzyneczce trzymałem księgę, która powiedziała mi o Domu. Milczała.
Zatrzymałem się. Po prawej stronie mojego powozu wznosił się monumentalny, tytaniczny wręcz, porośnięty gęsto wszelkimi roślinami mur z dziwnego, czarnego kamienia, zdający się niezniszczalną, niemożliwą do pokonania barierą, której jedyną luką była delikatnie uchylona stalowa brama. Uwiązałem dokładnie konie, które niestety nie zmieściły by się w luce, i ruszyłem wolno w stronę owego tajemniczego, prowadzącego w nieznane przejścia.
O stopy obijały mi się małe, zabłąkane kamyki których wiele na opuszczonych leśnych ścieżkach, poprzecinanych wystającymi korzeniami wiekowych drzew. Niekiedy do uszu docierały jęki i trzaski łamanych suchych gałązek, odrzuconych przez swoje drzewne domy z powodu chorób czy wiatru i niezdolności do rozwoju. W miarę zbliżania się do bramy radosny tren ptaków cichł, ustępując miejsca ponuremu szumowi wiatru i liści. Spokojny, ciepły wiatr delikatnie gładził włosy i owiewał moją twarz.
Przeszedłem przez ową antyczną, stalową bramę, po której ułożonych w finezyjne kształty kratach wspinały się leniwe oplatające wszystko bluszczowe pędy. Wszedłem do przeogromnego ogrodu. Brudny, zarośnięty trawnik pogrążony był w hipnotycznym tańcu wiatru, przypominającym fale nieskończonego szmaragdowego oceanu. Kłosy trawy, po których jak niewielkie łodzie pływały brązowe liście, rosnących na około drzew, zdawały się pochłaniać gałęzie. Coś co kiedyś było kamienną dróżką, teraz przypominającą raczej część trawnika, rosnącego na kamienistym podłożu, pięło się na wprost, pomiędzy pozostałościami teraz już nierealnie rozrośniętego żywopłotu. Ścieżka ta biegłą pod delikatne zbocze, którego szczyt tonął w gęstej mgle.
Mój szybki marsz spowolnił olbrzymi piedestał. Zapewne pozostałość po jakimś równie nieludzko wielkim posągu. Posągu po którym pozostały jedynie dwa otwory w miejscach gdzie powinny kiedyś znajdować się stopy, jak gdyby pewnego dnia posąg postanowił zwyczajnie odejść. Jedyna pozostałością po tym tytanicznym posągu była mosiężna tablica z topornie wyrytymi w niej literami głoszącymi:

„That is not dead which can eternal lie.
Yet with strange aeons even death may die.”

Szedłem dalej, nie zastanawiając się nad tekstem owej tablicy. Nie miał on dla mnie znaczenia.
Po wyjściu z tej mrocznej alejki, moim oczom ukazał się naprawdę zadziwiający, mrożący krew w żyłach widok. Z mgły wyłonił się Dom. Stał niewzruszony, opuszczony i zaniedbany, ale jednocześnie zadziwiająco dobrze zachowany, jakby zimna i bezwzględna ręka czasu starała się omijać go szerokim łukiem i ledwie muskałą go opuszkiem małego palca. Stał niczym zbudowany z czerwonej cegły tajemniczy monument smutku i rozpaczy. Wyrastał na niewielkim kamiennym podwyższeniu, sprawiając wrażenie jak gdyby stał na kamiennej kurzej łapie, kiwając się ponuro wraz z otaczającymi go drzewami.
Przy szarych schodach prowadzących na ganek klęczały na jednym kolanie dwa bezimienne Anioły, pogrążeni w swoim nieprzerwanym śnie dwaj bezimienni strażnicy wszelkich sekretów Domu. Wpatrywały się we mnie swoimi szarymi, skrytymi w cieniu rozwiewanych przez wiatr kamiennych kapturów, nie mającymi żadnego wyrazu ślepiami. Jedynie ich srebrne miecze, które spoczywały w ich kamiennym uścisku od wieków, zdawały się ominięte przez konsekwentny czas. Odbijające jedyne mętne przebijające się przez naprawdę gęste listowie światło, srebrne klingi z wygrawerowanymi rubinowymi symbolami, o których boje się nawet wspominać, lśniły złowieszczo tworząc wokół siebie rubinową łunę przypominającą srebrno-szkarłatny płomień. Ich skrzydła, opierzone zielonym mchem, w swoim triumfalnym geście pięły się dumnie ku ukrytemu za liśćmi niebu, tworząc bramę pod którą musiałem przejść aby dostać się do wnętrza Domu.
Parter domu wyglądał tragicznie, chodź tragicznie zdaje się w tym przypadku zbyt skromnym słowem. Pozabijane spróchniałymi, przeżartymi przez korniki deskami okna zionęły czernią. Skrywały one mroczną tajemnice czyhającą we wnętrzu tej pominiętej przez karty historii budowli. Tajemnice pogrążoną w półmroku i półśnie, wciąż czekającą na swego odkrywce... Uśpioną zagadkę czyhającą na swoje rozwiązanie...
Górne partie Domu ginęły za zielono-złotą barierą gęstych liści, rosnących wszędzie na około Domu zapuszczonych drzew. Listowia tek gęstego, że nawet oko najbystrzejszego obserwatora nie mogło by przez nie przejrzeć i dojrzeć błękitu nieba. Zaprawdę zapiarająco musiał wyglądać ogród w latach swej świetności. Na prawo i lewo od wielkiego, zarośniętego ganku pięły się ku niebu dwie, dobudowane do Domu wieże, których,zapewne, ostre, zwieńczone stalowymi szpikulcami dachy, pięły się w milczeniu ku niebu. Niestety, jak w przypadku Domu, i tych dachów nie mogłem podziwiać ich okazałej wysokości. Jedynie oplatający je niczym pajęczyna bluszcz, zdawał się wiedzieć jak wysoko one sięgają... Tak więc nie myśląc wiele ruszyłem wolnym krokiem do tego porośniętego bluszczem, czerwonego sanktuarium.
Przeszedłem pod zdobionymi mchem skrzydłami uśpionych strażników w stronę wielkich, masywnych dębowych drzwi. Teraz dopiero spostrzegłem że wszystkie zwierzęta całkowicie ucichły, ustępując miejsca pomrukowi poruszających się na wietrze, starych konarów omszałych drzew i szumowi wiatru.
Stare drzwi nie chciały mnie przepuścić bez uprzedniego postawienia przeogromnego oporu. W otworzenie ich musiałem włożyć naprawdę wiele wysiłku, gdyż moje siły fizyczne przeżywały poważny kryzys. Przyjęły również ofiarę z krwi, ponieważ jakimś cudem zahaczyłem ręką o wystający z futryny gwóźdź. Stare drzwi otworzyły się topornie, z tak charakterystycznym dla nieużywanych od pokoleń, zardzewiałych zawiasów, skrzypem. Ponury, grobowy pomruk sięgnął mych uszu, gdy tylko nacisnąłem poczerniałą klamkę, uformowaną perfekcyjnie w kształt wężowej głowy.
Gdy tylko przekroczyłem stary, jedzony przez korniki próg i wszedłem do obszernego, zdobionego obrazami potwornych kreatur, jakie tylko umysł szalonego artysty mógł spłodzić w swoim obłąkańczym szale. Drzwi cicho, jakby pchnięte delikatną dłonią wiatru zamknęły się niemal bezgłośnie...
We wnętrzu Domu panował półmrok. Jedyne, delikatne szkarłatne światło pochodziło od świec poustawianych na obskurnych stolikach i osadzonych w przymocowanych do ścian świecznikach. Delikatne płomienie tych siedmiu świec delikatnie łaskotały przestrzeń. Łukowy sufit tonął w mroku.
Jedyna droga prowadziła na wprost, do innego pomieszczenia, które tonęło w granatowo szarym cieniu. Widok tego drugiego pomieszczenia zaparł mi dech w piersiach. Obszerny, bogato zdobiony wszelkimi, drogimi i bezcennymi, przedmiotami salon. Nad moją głową wisiał tytaniczny żyrandol pod którym podwieszone były setki, jeśli nie tysiące malutkich, błyszczących i spokojnie dzwoniących kryształów. Z oszklonego otworu w suficie padało na owe klejnoty światło, sprawiając że rozszczepiały promienie słońca i lśniły jasno nad moją głową oświetlając delikatnie owe gigantyczne pomieszczenie. Na podłodze ułożona była bajeczna mozaika widniejąca ponuro w bladym świetle żyrandolu. Malutkie kamyki układały się w przeogromny, przeskomplikowany ornament, do opisu którego nie starczy mi zarówno skomplikowanych i prostych słów.
Z salonu, nie licząc korytarza którym tu wszedłem, prowadziły jedynie dwa wyjścia. Ginące w nieprzeniknionym mroku ponure zejście do piwnicy i opierające się o ściany, krążące wokół żyrandolu kamienne schody z poręczami wykonanymi z marmuru. Przy ścianach i schodach, gdy te sięgały już dostatecznie wysoko, poustawiane były kunsztowne meble i świeczniki. Nie było okien. Pomieszczenie to było surowe, ale i piękne w swojej prostocie, jak gdyby jego konstruktor był zwolennikiem ideologii Michała Anioła mówiącego: „Biorę kamień, i usuwam z niego to co zbędne”. Pozostawiono w nim jedynie to co musi w nim istnieć. Jedynie ściany ozdobiono ponurymi, już nieco wyblakłymi obrazami podobnych jak w holu monstrów, wytworami szalonego umysłu.
Nie byłem sam. W tym pachnącym nieco stęchlizną pomieszczeniu dało się wyczuć wibracje i delikatne uderzenia serca, dało się usłyszeć delikatny, rytmiczny oddech. W pokoju tym był ktoś, albo i coś jeszcze. Nie wyczuwałem jednak złości agresji czy nienawiści. Podobnie miłości czy jakichkolwiek innych emocji. Istota ta była dla mnie nie tylko niewidoczna, ale byłem jej niemal obojętny. Niemy i niewidoczny Przewodnik. Bo tak podpowiadała mi moja intuicja. Nie chciał mi pokazać którą drogą mam podążać. Decyzje musiałem podjąć, jak mniemałem, sam. Stał jedynie, biernie obserwując mój zachwyt tym niemal niemożliwym do opisania domostwem. Mój zachwyt nad wszystkim co się w nim znajduje.
Decyzje podjąłem niemal natychmiast. Porwałem szybko stojący najbliżej świecznik i spokojnie ruszyłem w stronę ponurego, skrytego pod płaszczem cienia i tajemnicy zejścia do równie tajemniczej jak cała reszta domu piwnicy. Moje kroki rozbrzmiewały cichym echem, odbijającym się od kamiennych ścian i sufitu. Obijające się o siebie delikatnie kryształy żyrandolu, podzwaniały spokojnie nad moją głową tworząc ponurą melodie przywodzącą na myśl całą orkiestrę grającą na najdziwniejszych instrumentach.
Przestąpiłem przez zdobione układającymi się w piękne liście ornamentami drzwi, wstępując na czarne, granitowe schody wiodące w dół nisko sklepionego korytarza. Stąpałem powoli i delikatnie, patrząc na złudne czarne schody, bowiem jeden zły krok mógł mnie kosztować życie. Światło świecy dawało mi jedynie nikle pojęcie o sytuacji w której się znajduje. Na końcu ciągnącego się w nieskończoność tunelu oczy moje urzekł widok niewielkiego, wykutego perfekcyjnie w skale pomieszczenia, w którym mogłem stać ledwie wyprostowany. Niegdzienie zdarzało się że moja głowa zahacza i strop.
Także i w tym pomieszczeniu znajdowała się jakaś dziwna istota. Po środku kwadratowej piwnicy znajdowało się niewielki podwyższenie, kształtem przypominające ołtarzyk czy też kapliczkę, na którym stałą niewielka, bogato zdobiona, wysadzana szlachetnymi kamieniami szkatułka. W tym momencie dotarło do mnie czym była istota zamieszkująca ten podziemny loch.
Nie wiem skąd, ale czułem to czym ona jest... czym była.
Było to dawne bóstwo, którego prawdziwe imię zostało zapomniane wiele eonów temu. Gdyż narodziło się wraz z wszechświatem, owo upadłe bóstwo zostało zamknięte tutaj jeszcze przed powstaniem Domu. Uwięziony przez istoty niczym nie przypominające ludzi czy jakichkolwiek innych ziemskich bytów. Były jak cienie, duchy mogące przemieszczać się gdzie chcą za pomocą swojej niczym nie ograniczonej woli. Za jej pomocą mogły tworzyć i niszczyć co tylko zapragną... Jego dzieci. W powietrzu wisiał chłód. Powietrze stało się gęste od przepełniające je nienawiści i miłości, dobra i zła, światła i cienia. Bezimiennego przepełniały wszelkie emocje i uczucia. Stał się swoim własnym niewolnikiem. Sam zbudował sobie więzienie, pozbawiony krat loch. Sam był sobie obiektem miłości i nienawiści, kochał siebie i nienawidził, pragnął egzystencji jednocześni dążąc do samounicestwienia. Podobnie było ze światem. Darzył go bezgraniczną miłością, i nienawiścią...
Serce biło mi jak oszalałe. Zerwał się wściekły huragan, wył niezwykle porywisty wiatr a pomimo to płomień świecy pozostawał niewzruszony, nie przygasał, nie ruszał się jak gdyby cyklonu wcale tutaj nie było... I we mnie zaczęły wstępować wszelkie emocje zapomnianego boga. Chciałem płakać i śmiać się jednocześnie, chciałem być dobry i jednocześnie pragnąłem zniszczenia i śmierci... Pragnąłem tworzyć i niszczyć... Przerażony pobiegłem w górę korytarza, starając się znaleźć się jak najdalej od tej demonicznej, przeklętej piwnicy... Biegłem ile sił w nogach, by wybiec z tunelu tak mokry od potu, jak gdybym stał na deszczu przez co najmniej parę godzin.
Niewidzialny przewodnik wciąż mnie obserwował. Stał w bezruchu, nie mówiąc ani słowa obserwował mnie, siedzącego pod ścianą i wpatrującego się pusto w otaczającą mnie przestrzeń, rozmyślającego nad losem upadłego bóstwa. Nie mogę powiedzieć ile dokładnie czasu zmarnowałem siedząc w zamyśleniu pod brudną ścianą. Czy była to minuta, godzina czy dzień, nie wiem. Po prostu siedziałem.
Zdając sobie sprawę z tego że nie mogę wiecznie siedzieć otoczony kłębami moich jakże licznych myśli, wstałem. Moje oczy powędrowały teraz do wiszącego wysoko żyrandolu, który teraz lśnił ponuro w srebrnej łunie księżycowego światła. W promieniach jasnego srebra, ułożony na podłodze ornament, zdawał się jeszcze bardziej okazały. Niektóre ze spoczywających w milczeniu płytek świeciły bladym, czystym błękitem. Światło wydobywające się s podłogi układało się w gigantycznych rozmiarów oko, którego tytaniczna błękitna źrenica spoglądała nieprzerwanie w podzwaniające na lekkim, omiatającym pokój wietrzyku kryształy żyrandolu.
Ruszyłem nieśmiało w górę po kamiennych schodach, opierając niemal cały ciężar swojego zmęczonego, zmarnowanego ciała na granitowej poręczy. Wykute w skale schody pięły się gigantycznym łukiem układając się w kształt księżyca dochodzącego do pierwszej kwadry. Na ich końcu widniały w blado-księżycowym świetle jedne drzwi. Mijając finezyjny żyrandol miałem okazje przyjrzeć się kryształom. Były to najpiękniejsze klejnoty jakie widziałem w moim krótkim życiu. Pięknie wyszlifowane i wygładzone krawędzie na których widniały równie idealne magiczne symbole zaginały światło tak, by dawały one efekt luminescencji. Bałem się sięgnąć ręką w ich stronę. Gdyż mogłem zabrudzić to bezimienne piękno moją brudną ręka...
Gdy dotarłem do końca schodów, drzwi, nie wydając przy tym żadnego dźwięku, otworzyły się. Przedostałem się przez delikatną, czerwoną, jedwabną zasłonę, powiewającą swobodnie na delikatnym, cichym wiaterku umykającym sennie z właśnie otworzonego pokoju. Stanąłem jak wrytym nie wierząc własnym oczom widząc ten jakże niemożliwe do opisania pomieszczenie.
Nieskończenie długie półki sięgające do nader wysokiego sufitu ciągnęły się w nieskończenie długiej przestrzeni. Pokój ten oświetlały miliardy świec przymocowanych do miliardów bogato zdobionych, naściennych srebrnych świeczników. Nieskończone stoły i półki zawalone milionami milionów pergaminów i rękopisów zapisanych w nieznanych mi językach i dialektach. I On. Bibliotekarz. Stał przy jednym z milionów okien, przysłonionych czarnymi aksamitnymi zasłonami. Stał w zniszczonym, brązowym, mnisim habicie. Spod brunatnego kaptura spoglądała na mnie topornie wyciosana, drewniana maska. Jego ręce ukryte w rękawach pozostawały w bezruchu.
Miliony miliardów woluminów spoczywających na pięknych drewnianych półkach przywoływały mnie bezgłośnie bym podszedł i wziął je w me ręce, przeczytał i zbadał. Bibliotekarz, podobnie jak przewodnik, nie robił nic. Stał spoglądając na mnie swoimi skrytymi w cieniu maski oczyma. Nie zmuszał mnie do niczego, ani nic nie sugerował. Po prostu stał obserwując moje poczynania. Cała wiedza wszechświata jest zawarta w tym oświetlonym bladym szkarłatem płomieni świec pomieszczeniu. Bezkresny ocean mądrości zawarty w nieskończoności ksiąg i manuskryptów spoglądających na mnie ponuro z półek.
Rzucając ostatnie spojrzenie bibliotekarzowi opuściłem ten pokój, spełnienie moich najskrytszych marzeń... Na pożegnanie Władca Biblioteki nieznacznie skinął głową na znak tego, że szanuje moją decyzje i się z nią zgadza. Nie mówiąc nic zamknął cicho najpiękniejsze ze wszystkich drzwi. Zszedłem po cichu kamiennymi schodami podziwiając kamienne Oko pogrążone w swym hipnotycznym spojrzeniu w rozświetlony srebrem żyrandol. Byłem spokojny, ukojony wewnętrznie. Niemy przewodnik stał tam gdzie wcześniej, wpatrując się we mnie swoimi niewidzialnymi oczyma. Przeszedłem przez przedpokój w stronę owych ogromnych, masywnych, otwartych na oścież dębowych drzwi.
Wyszedłem na ganek. Na kolumnach płonęły dwie pochodnie oświetlając lekko otoczenie. Anioły nadal klęczały, milcząc strzegły wejścia do Domu. W księżycowym świetle ich srebrne, wysadzane rubinowymi symbolami miecze lśniły złowieszczym srebrno-rubinowym ogniem. Przechodząc pod mchowymi piórami skrzydeł musnąłem je delikatnie na pożegnanie.
Droga do wyjścia byłą oznaczona wyrastającymi z obu stron pochodniami układającymi się w wielkie morze ognistych świateł. Przy tytanicznym piedestale zataczały niewielkie koło. Przechodząc obok spojrzałem raz jeszcze na mosiężną tablice. Teraz dopiero dotarł do mnie sens wyrytych w niej liter.

„That is not dead which can eternal lie.
Yet with strange aeons even death may die.”

Ta jedna podróż nauczyła mnie więcej niż wszystkie, nawet najbardziej niebezpieczne i straszne przygody mojego życia. Przykląkłem przy piedestale, dotykając nieśmiało lśniącej w świetle pochodni tablicy. Te dwa wersy ukazały mi prawdę o Domu. Jednak to on nauczył mnie najważniejszego.
Teraz także towarzyszył mi orszak zwierząt. Pomimo że była noc towarzyszyły mi nawet zwierzęta prowadzące dzienny tryb życia. Bo byłem pierwszym który powrócił zza muru.
Lampa naftowa mojego powozu święciła blado, jednak na tyle jasno żebym mógł wyjechać z lasu i na zawsze pożegnał się z jego mieszkańcami.

Bo

„Nie jest umarłym co spoczywać może wieki.
Z dziwnymi eonami nawet śmierć zamknie powieki.”

Koniec
I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim,
Where they roll in their horror unheeded, without knowledge or lustre or name.


H.P.Lovecraft "Nemesis"
Odpowiedz
#2
"Z naszym światem łączyła go jedynie antyczna już, zarośnięta leśna droga, przebiegająca z trudem przez nieprzebytą leśną gęstwinę... " - dwa razy leśna raczej nie jest konieczne, tak jak wielokropek,

"Jedyne, marne i obdarte z witalnych detali[,] wzmianki o nim przetrwały do dziś[,] tylko i wyłącznie w szeptanych z podnieceniem[,] przemieszanym na poły ze skrajnym przerażeniem[,] opowieściach starych i pomarszczonych bywalców knajp okolicznych wiosek. " - pierwszy zaznaczony jest wg mnie zbędny, a trzy kolejne konieczne, ale mogę się mylić,

"są Gwiazdy i drzewa[,] z którymi szepce złowieszczo przez niekończące się noce. " -

"Wjechałem w las[,] o którym wieśniacy " -

"Puszcza byłą wyjątkowo spokojna. " - była,

"nie zakłócony " - ?

"Niczym nie zakłócony[,] melodyjny ptasi trel docierał do moich uszu już od pierwszych sekund mojej samotnej wyprawy. " - mojej jest zbędne,

"nie skalanego " - wiemy, że przymiotniki z nie piszemy łącznie?

"Jechałem powoli, napawając moje wszystkie zmysły dźwiękami, zapachami i splendorem tego nie skalanego od wieków nogą człowieka, antycznego gaju. " - albo usuwasz ostatni przecinek, albo wstawiasz jeszcze jeden po to, wg mnie tam wtrącasz,

"Nieliczne złote promienie słońca, z trudem przebijające się przez gęstwinę rozciągających się niczym katedralne sklepienie liści, oświetlały martwe, przewalone konary wiekowych drzew, wypełniające swoją role w zagmatwanym kręgu życia... " - przecinek po słońcu niepotrzebny. Wypełniające odnosi się do konarów, a więc wypełniających chyba, hm?

"kamykach błąkających się niegdzienie na leśnych dróżkach " - gdzieniegdzie chyba cu?

"Przez jakiś czas towarzyszył mi cały orszak zwierząt i istot[,] na które bałem się spojrzeć otwarcie. " -

"Zwierzęta i owe tajemnicze cieniste istoty z czasem mnie opuściły, pozostawiając mnie jedynie ze stukotem końskich kopyt i szemraniem kół " - mnie, mnie. Strasznie często wspominasz o tych kołach i kopytach,

"Spojrzałem na torbę, w której, w bezpiecznie " - ten drugi przecinek raczej zbędny,

" luką była delikatnie uchylona stalowa brama. Uwiązałem dokładnie konie, które niestety nie zmieściły by się w luce " - powtarzasz luka,

"docierały jęki i trzaski łamanych suchych gałązek " - nie wiedziałem, że gałązki jęczą Big Grin

" W miarę zbliżania się do bramy[,] radosny tren ptaków cichł " -

"Przeszedłem przez ową antyczną, stalową bramę, po której ułożonych w finezyjne " - wcześniej napisałeś, że konie się nie zmieściły, a teraz on dopiero przechodzi?

"Zapewne pozostałość po jakimś równie nieludzko wielkim posągu. Posągu po którym pozostały jedynie dwa otwory w miejscach gdzie powinny kiedyś znajdować się stopy, jak gdyby pewnego dnia posąg postanowił zwyczajnie odejść. Jedyna pozostałością po tym tytanicznym posągu " - trochę dużo tych posągów tam,

"wygrawerowanymi rubinowymi symbolami " - chyba nie bardzo tak może być, wygrawerowny to znaczy wyryty, rubinem może być wysadzany

"Ponury, grobowy pomruk sięgnął mych uszu, gdy tylko nacisnąłem poczerniałą klamkę, uformowaną perfekcyjnie w kształt wężowej głowy. " - ja najpierw chwytam za klamkę przy otwieraniu drzwi, u Ciebie wychodzi na odwrót, najpierw otworzył, potem złapał,

Błędów nawet połowy nie wypisałem. Opowiadanie jest strasznie przesadzone, wręcz z maniakalną brutalnością starasz się wepchać jakiś niesamowity opis wszędzie, gdzie się da. Po Twoim komentarzu u mnie, spodziewałem się czegoś, przynajmniej, dobrego. Niestety, zawiodłem się mocno. Nie mówię tego, dlatego że Tobie się nie spodobało moje opowiadanie, to by była dziecinada, ale serio, przez Twój "Dom" brnie się z wielką męką, nawet nie zdołałem go przeczytać do końca. Chyba nie taki miał być efekt, no, końcowy, co? No i dodam, że opowiadania Lovecrafta takiego bólu nie wywoływały u mnie, przynajmniej te tłumaczone, oryginalnych nie czytałem, niestety...

Pozdrawiam Smile
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#3
Piękne, obszerne, dokładne, bogate, barokowe wręcz opisy! Tylko że tak piękne, obszerne, dokładne i bogate, że zanim skończę czytać opis, zdążę już zapomnieć, czego dotyczył Tongue Ciężko się to czyta, za dużo słownych serpentynek i baloników, wolałbym kameralną, skromną imprezkę, że się tak wyrażę poetycko Tongue Trochę zbyt nachalnie kopiujesz styl Lovecrafta, przedobrzyłeś moim zdaniem. Ponad to osobiście wolałbym, by w tej historii coś się działo. Bo wiesz, takie sążniste opisy, a koleś sobie tak po prostu spaceruje, wychodzi i koniec opowiadania... Rozumiem, że ono miało głównie oddać jakiś tam Twój stan świadomości, działać na wyobraźnię i rzucać na kolana klimatem, ale jednak dobrze by mu zrobiła jakaś fabuła Wink
Odpowiedz
#4
Jak już pisałem, rok 2006, III klasa liceum Tongue czego wy się ludzie spodziewacie po takim starym opowiadaniu?;p
I have whirled with the earth at the dawning,
When the sky was a vaporous flame;
I have seen the dark universe yawning
Where the black planets roll without aim,
Where they roll in their horror unheeded, without knowledge or lustre or name.


H.P.Lovecraft "Nemesis"
Odpowiedz
#5
Cytat:Mieszkańcy lasu, jakby w niedowierzaniu spoglądali na mój powolny, dwukonny pojazd, którego koła spokojnie stukotały na kamykach błąkających się niegdzienie na leśnych dróżkach... Pojazd mknął spokojnie, niczym okręt po niewzburzonym oceanie nicości...

Powtórzenie.

Cytat:Po prawej stronie mojego powozu wznosił się monumentalny, tytaniczny wręcz, porośnięty gęsto wszelkimi roślinami mur z dziwnego, czarnego kamienia, zdający się niezniszczalną, niemożliwą do pokonania barierą, której jedyną luką była delikatnie uchylona stalowa brama.
Można to rozbić na więcej zdań.

Cytat:Po wyjściu z tej mrocznej alejki, moim oczom ukazał się naprawdę zadziwiający, mrożący krew w żyłach widok. Z mgły wyłonił się Dom
.
Ja tam może się nie znam i mam za mało wyobraźni, ale dom raczej nie jest jakimś bardzo przerażającym zjawiskiem.

Cytat:Jedyne, delikatne szkarłatne światło pochodziło od świec poustawianych na obskurnych stolikach i osadzonych w przymocowanych do ścian świecznikach. Delikatne płomienie tych siedmiu świec delikatnie łaskotały przestrzeń. Łukowy sufit tonął w mroku.
Jedyna droga prowadziła na wprost, do innego pomieszczenia, które tonęło w granatowo szarym cieniu.

Za dużo tego delikatnie...

Istota ta była dla mnie nie tylko niewidoczna, ale byłem jej niemal obojętny. Niemy i niewidoczny
Powtórzenie.
Cytat:Sam zbudował sobie więzienie, pozbawiony krat loch. Sam był sobie obiektem miłości i nienawiści, kochał siebie i nienawidził, pragnął egzystencji jednocześni dążąc do samounicestwienia. Podobnie było ze światem.
j.w.

Dużo opisów, treści mniej.
Te twoje opisy kojarzyły mi się z twórczością Mervyn'a Peake'a. Tyle, że on potrafil dodać do nich całą masę ciekawych postaci.
Dobre i klimatyczne opisy są w cenie, ale nie można z nimi przesadzić. U ciebie dodatkowo jest dużo powtórzeń, które zaburzają odbiór. Budujesz też zdecydowanie za długie zdania. Spokojnie mógłbyś skrócić je o 1/3, a efekt bylby ten sam. Treść jest taka sobie. To już któreś opowiadanie, w którym czytam o przechadzce po domu/hotelu.
Odpowiedz
#6
Po pierwsze: pokory. Nie po to spędzamy czas na lekturze i wyłapywaniu błędów, żebyś zbył wszystkich zdaniem typu: "Jak już pisałem, rok 2006, III klasa liceum. czego wy się ludzie spodziewacie po takim starym opowiadaniu?;p ". Nie wiem co stoi na przeszkodzie, żeby poprawić to opko w roku 2011? Sprawić, by czytało się je dobrze, bez znudzenia.
Ogólnie jestem na nie i to bardzo. Tekst jest słaby. Ilość przymiotników w opisach zabija wszelkie chęci do brnięcia dalej. Na prawdę, wygląda to tak, jakbyś na siłę dodawał określenie do każdego rzeczownika. Do tego straszne są powtórzenia. Chciałem je wypisać, ale poddałem się, bo po prostu jest ich tyle, że ni dałem rady. Fabuły tutaj zero: koleś przyjechał, popatrzył, wszedł, pomyślał, spotkał dwie fajne, ale zupełnie nie wykorzystane postacie i już. Serio, przygoda życia. Nie poczułem zupełnie tego, co chciałeś pokazać, bo utonęło to w zalewie bezsensownych powtórzeń. Bohater przeszedł przemianę o ile dobrze rozumiem? To niestety, ale zupełnie tego nie czuć.
Szalę goryczy przepełnia zmarnowany potencjał dwóch duchów(?). Zwłaszcza bibliotekarz ma w sobie taki ładunek tajemniczości, grozy, ale i pewnego rodzaju magii. Uważam, że zredukowanie go do roli niemego obserwatora bohatera było błędem.
Wnioski: przegadane i nudne. Oczywiście da się poprawić, bo potencjał ma spory, ale w takiej formie to typowy zamulacz. Przepraszam, za brutalną szczerość. Pozdrawiam.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#7
-wszyscy wiecie, że zebraliśmy się tutaj, by przedyskutować plan użycia eterycznych Wrót Między-światowych, by wyzwolić Rieńskich czarnoksiężników uwięzionych w Ludon przez Gardier. Jeśli choć trochę przestudiowaliście dokumentacje, zdajecie sobie sprawę, że istnieje jakiś rodzaj zabezpieczenia przeciwko materializacji w obiektach stałych, wpisany w czar Wrót., jednakrze tworzenie Wrót na lądzie wciąż jest problematyczne, przynajmniej dla nas. Poczatkowo sądziliśmy iż zabezpieczenia Lodun trzymają Gardier z daleka, jednakże nie wiemy czy zabezpieczenia te były wystarczające żeby nie pozwolić dostać się Gardier do Loudun poprzez Wrota Światów, jak również czy nie stworzyli takich Wrót w korespondujących lokacjach w Świecie Pośrednim, albo czy... - jego wraz twarzy stwardniał – Weszli do Lodun i pozostawili barierę na miejscu, by ktokolwiek pozostał przy życiu nie mógł stamtąd uciec. Tremaine skrzywiła się. Gardier, zamiast kul, używali dużych kryształów nazywanych przez nich Avatarami, zamieszkałych poprzez zbłąkane dusze czarnoksiężników, a żadna z nich nie znalazła się tam przypadkiem.
__________________
Unlock the key of your success by ccna course syllabus study material, you can easily pass security+ exam questions and ccnp route 300-101 pdf - pass-4-sure exam.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości