Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Prezent ślubny
#1
Tytułem wstępu.

Opowieść ta miała być niewinnym żartem z „Chorego Patera”, ale chyba mi nie wyszło. Kończąc ją po ponad roku a to naprawdę długi kawał czasu, mam wrażenie że napisałem zupełnie coś innego niż na początku zakładałem. Strzyga jest inna, Hermiona raczej też niewiele ma wspólnego ze swym książkowym pierwowzorem. W sumie więc z żartu pozostało niewiele. A wartość tej historii o ludziach z małej wioski nazywanej Koniec Świata już Wy osądzać będziecie.
Myślę że jest to dobre miejsce, by podziękować Ludziom dzięki którym ta opowieść powstała: Przede wszystkim Monice Skoczylas, dzięki której uczuleniu na srebro wpadłem na pomysł tej opowieści i która stała się pierwowzorem strzygi. Dziękuję również Pauli Basiak, która posłużyła mi za wzór do stworzenia postaci Hermiony a którą naprawdę lubię i cenię za okazywaną mi przyjaźń i życzliwość. W sposób specjalny oczywiście dziękuję Ani i Karolowi państwu Krawczykom, którzy wprawdzie nie mają swoich odnośników w tekście ale przez nasze długie rozmowy i litry wychlanej przeze mnie u nich dobrej, (przeważnie) herbaty, stali się niemal współwinni powstania tej historii.

Polonistka nie zdążyła z korektą, ja jednak staram się być słowny i wstawiam. Potem poprawię na żywca.


Prezent ślubny.


- Piecze, pali – pryszczaty darł się wniebogłosy, szarpiąc ręką uwięzioną w podróżnej torbie wiedźmina. Drugi, grubawy z tępym wyrazem kompletnego debila na twarzy, patrzył na to z głupim uśmiechem.
- Chodź że tu Chwościk, pomóż mi.
- Ja nie głupi – mruknął Chwościk – żeby i mnie złapało. Mówił ci wiedźmin, żebyś torby nie ruszał. A z takimi jak on nie warto zadzierać.
- Święta racja Chwościk. Święta racja – Jaszczur wylazł z lochu, wlokąc za ogon wyjątkowo wielkiego i brzydkiego bazyliszka – A wyglądałeś na takiego porządnego faceta.
- Mości wiedźmin, zróbcie coś, bo mi rękę spali. – skomlił pryszczaty Jedlina. – Ja nie myślał kraść, jeno ciekawość mnie zdjęła do tych słynnych, wiedźmińskich eliksirów.
- No, żeby czasem – Jaszczur pochylił się nad torbą – sok cytrynowy – szepnął i rzemienie torby sflaczały, uwalniając Jedlinę. On zaś z błogim wyrazem ulgi na twarzy zanurzył czerwoną i pełną pęcherzy dłoń w głębokiej kałuży, która stała w koleinie zarosłego trawą traktu.

Grododzierżca o twarzy wyjątkowo smutnego buldoga wyjrzał przez okno. Popatrzył chwilę na stojący przed ratuszem wóz z bazyliszkiem do którego zaczynali już schodzić się gapie.
- Duży był – rzekł siadając za karczemnym stołem – wypasła się bestia przy trakcie.
- Bywają większe – powiedział Jaszczur.
- Może i bywają – grododzierżca wysupłał z za pasa sporą sakiewkę i podał przez stół wiedźminowi. - Wasza rzecz potwora ubić a moja za to zapłacić. Wasze dwieście florenów.
Jaszczur zważył sakiewkę w dłoni, po czym schował do torby.
- Nie przeliczycie?
- Mam do was zaufanie.
- W dzisiejszych czasach to bardzo deficytowy towar.- rzekł grododzierżca. - No to dziękuję wam mości wiedźminie. Rachunek za wieczerzę też już uregulowany. No, bywajcie zdrowi – dodał na odchodnym.
Jaszczur zaczął jeść swój ser z chlebem. Do stołu podeszło dwóch kmiotków w szarych kapotach.
- Wyście są wiedźmin Jaszczur – spytał niższy i starszy, mnąc przy tym nerwowo wielki, słomiany kapelusz, który trzymał w dłoniach.
- Ano ja. Siadajcie.
Kiwnęli głowami i usiedli na brzeżku ławy.
- Ty mów Łapa, tyś więcej wymowny – rzekł starszy do młodszego niesamowicie chudego i zarośniętego kmiotka. Ten ostatni poszurał po podłodze słomianymi łapciami i odchrząknął.
- Panie wiedźmin, my tu w ważnej sprawie – zaczął. – Rozchodzi się o strzygę. Przylazła do wsi i ludzi męczy.
- Młody Snopek to mało nie umarł. Antoni, znaczy nasz znachor, dwa tygodnie go ziołami leczył – wtrącił starszy.
- Juści prawda – zawtórował Łapa, – cięgiem w wiosce jakieś kłopoty. Najpierw na bagnie pokazała się szyszymora, wyła tam, że aż włos na głowie stawał, ale jakoś sama się wyniosła. Potem w stawie, nie wiedzieć skąd, zagnieździł się utopiec. Oj, strach było tamtędy chodzić, aleśmy staw spuścili i popłynął kurwi syn z wodą.
- A razem z nim wszystkie ryby – dodał starszy ponuro.
- Cichojcie Wawrzyńcu – uciszył go Łapa – Potem był skubbub. Ten napastował tylko niewinnych młodzianków, no chyba że chuci dostał, to i na starszego padło. Ale że nie był bardzo napastliwy, ot poużywał sobie od czasu do czasu, tośmy mu dali spokój.
- A całkiem do rzeczy był ten skubbubek – wtrącił Wawrzyniec rozmarzonym lekko głosem.
- No dyć mówię, żeśmy mu dali spokój. Wreszcie przylazła ta obmierzła strzyga. Wiecie panie wiedźmin, jak ze dwadzieścia lat temu nazad urodziła się młynarzowej dziewczynka, to my od razu wiedzieli że to będzie strzyga. Dwa rzędy ząbków miała i umarła zaraz, jak się urodziła.
- Klasyczna strzyga – mruknął wiedźmin.
- Młynarzowa umarła tego samego dnia, a piękna to była kobieta – westchnął Wawrzyniec. – Istny anioł dobroci.
- Dziecko zakopalim, jak obyczaj każe, pod progiem chałupy – ciągnął dalej Łapa – no i mielim cichą nadzieję, że się wszystko po kościach rozejdzie.
- Rozeszłoby się, gdybyście dziecko spalili zamiast zakopywać.
- Jakże to – zdziwił się Wawrzyniec. – Przecie mówią, że wtenczas zaraza się może po okolicy rozejść.
- Ano właśnie, panie Wawrzyniec, mówią a sami nie wiedzą co. – Jaszczur spojrzał głęboko w wodnistoniebieskie oczy chłopa, aż tamten wstrząsnął się dreszczem - Strzyga żyje, choć jej serce nie bije. Pierwszej nocy odkopuje się, ucieka i kryje głęboko w lesie. Przybiera postać zwierzęcia, pierwszego które spotka. Tak żyje aż osiągnie dojrzałość, trwa to jakieś 17, najwyżej 20 lat. Wtedy wraca do wioski. Strzygi są zmiennopostaciowe, pokazują się najczęściej jako piękne dziewczyny, choć mogą się zmieniać też w zwierzę, jako które dorastały. Kiedy są zagrożone, zmieniają się w źdźbło słomy. Prawie nigdy nie przyjmują swojej właściwej postaci. Wierzcie mi panie Wawrzyniec, nie chcielibyście jej takiej zobaczyć. Strzyga wysysa z człowieka aurę. Nie wytłumaczę wam dokładnie co to jest, bo to trudne, wystarczy wam wiedzieć, że to jest czysta siła życia. Jeśli człowiek to utraci, umiera. Zdrowy, silny mężczyzna wytrzymuje najwyżej dwa ataki, trzeci jest śmiertelny. Po ataku nie ma żadnych śladów, mimo to człowiek traci siły, staje się obojętny, odczuwa ciągły chłód, wreszcie umiera. Strzyga może pobierać aurę od zwierząt. Nie było tam u was czasem jakichś dziwnych pomorów?
- A jużci były. Padły krowy na gminnym pastwisku, siedem sztuk jednej nocy.- Powiedział Łapa.
- Staremu Skowronowi zdechły wszystkie króliki - dodał Wawrzyniec. – Ale nie myślelim, że to od strzygi.
Jaszczur pociągnął długi łyk piwa. Kmiotkowie po drugiej stronie stołu poszeptali między sobą, poszurali łapciami i pokiwali głowami.
- Panie wiedźmin, przyszlibyście do nas, ulżylibyście naszej doli. Jakiś kąt dla was się znajdzie.- powiedział Wawrzyniec.
- Zebralim sto pięćdziesiąt florenów, wiem że to mało, ale u nas bieda.
- Wystarczy – powiedział Jaszczur wstając. – Wy jesteście z Końca Świata, a mnie i tak tamtędy droga.

Wóz był duży, okryty czarną płachtą z wielkim, złotozielonym znakiem, przedstawiającym stylizowane V oplecione przez węża. Czwórka koni, też czarnych, była dobrze wypasiona. Wawrzyniec z Łapą wymienili bojaźliwe spojrzenia. Mieli widoczną chęć uciec do lasu, ale w tym miejscu droga biegła środkiem obszernej polany i do zbawczych drzew było stanowczo za daleko. Poklękali więc tylko obok traktu i pozwieszali smętnie głowy. Jaszczur zdziwił się i zatrzymał.
- Co jest – spytał. – Przecież nie pora na wieczorne pacierze?
- Klęknijcie panie – wionął ledwie dosłyszalnie Wawrzyniec. – Voldemort jedzie.
Jaszczur wprawdzie się zatrzymał, ale klękać nie miał zamiaru.
- Klęknijcie – przynaglił chłop z wyrazem przerażenia w oczach – bo sprowadzicie na nas nieszczęście.
- Nie klękam przed ludźmi.
Tymczasem wóz już zrównał się z nimi.
- Prrr.. – konie zatrzymały się, a z pod płachty wyjrzał wyjątkowo chudy, na czarno odziany czarnoksiężnik
- Dlaczego stoisz? – spytał
- A co, mam sobie usiąść. – Jaszczur spojrzał z politowaniem na Wawrzyńca, który próbował przywołać go do opamiętania, szarpiąc za cholewę buta.
- Pyskaty jesteś – zaśpiewał skrzekliwym głosem Voldemort – ale nie takich ptaszków przywoływałem do porządku.
- Radziłbym jednak uważać – powiedział grzecznie Jaszczur.
Od tej chwili wypadki potoczyły się błyskawicznie. W ręku czarnoksiężnika pojawiła się laska z rozcapierzonym końcem w którym tkwił jakiś kryształ. Voldemort warknął krótkie zaklęcie, z kryształu wystrzeliła z gwizdem struga zielonego światła. Błękitem zabłysła osłona, którą Jaszczur był wcześniej już postawił i odbite zaklęcie ugodziło Voldemorta. Czarnoksiężnik zastygł w bezruchu, jako że zaklęcie które rzucił, było dość pospolitym paralizatorem.
- A mówiłem żebyś uważał – mruknął Jaszczur. – Przez te czary krzywdę sobie kiedyś zrobisz.
Ściągnął Voldemorta z wozu i ułożył obok drogi. Czarownik nie mógł mówić, więc tylko wściekle przewracał oczyma.
- No widzisz - kpił wiedźmin. – Mogłeś nas przywitać jak człowiek, zaprosić na wóz. Ale ty nie, zaklęć ci się rzucać zachciało. Teraz sobie poleżysz, pomyślisz, ochłoniesz odrobinkę. Do wieczora ci przejdzie. Ja tymczasem, pożyczę sobie twój wóz. Rozumiesz, przyjaciele mnie trochę wyprzedzili. – Dodał patrząc za uciekającymi pędem chłopkami. Dyrdali na wyprzódki, tylko kurz wzbity łapciami unosił się za nimi.
Wgramolił się na pojazd.
- Aha. Byłbym zapomniał. Masz tu swój kijaszek, żebyś miał się czym podpierać w powrotnej drodze – rzucił laskę, która upadła tuż obok czarnoksiężnika i odjechał, klepnąwszy konie lejcami po zadach.
Voldemort pożegnał wóz wściekłym spojrzeniem. Wiedźmin uśmiechnął się, wiedząc że magik nie mógł zauważyć błękitnego błysku, który zaświecił przez ułamek sekundy gdy dotykał laski.
Wawrzyńca i Łapę wiedźmin znalazł znacznie dalej, śmiertelnie wystraszonych i ukrytych w przydrożnych krzakach. Całą drogę biadali o nieszczęściach, jakie ten Jaszczurowy wygłup sprowadzi na nich i całą wioskę.

Posrebrzona księżycowym światłem ciemność za oknem rozbrzmiewała ćwierkaniem świerszcza. W kątach obszernego strychu chałupy zielarza Antoniego, pachnącego sianem i ziołami, myszy ośmielone ciszą zaczynały swoje harce. Jaszczur leżał na szeleszczącym sienniku. Odpoczywał. Rozkoszował się zapachem świeżej, owsianej słomy, którą wypchano posłanie. Zapach budził w nim niejasne, ale bardzo przyjemne wspomnienie czegoś co było, kiedy jeszcze nie był Jaszczurem. Spod przymkniętych powiek patrzył na mysie harce. Oczy w ciemności same przechodziły na termowizję. Zwierzątka świeciły leciutką zieloną poświatą. Biegały po wybitym deskami klepisku, przysiadały na tylnych łapkach by schrupać jakieś ziarenko lub inny znaleziony smakołyk. Przez otwarte strychowe okno wpadał chwilami ciepły powiew. Myśli płynęły wolno. Wjazd do Końca Świata. Popłoch wywołany pojawieniem się czarnego wozu Voldemorta. Długo Łapa musiał dobijać się do chałupy wioskowego starosty. Wreszcie wyszedł. Siwy, wysoki i prosty jak tyczka. Wysłuchał relacji Łapy, przywitał Jaszczura uściskiem żylastej dłoni i poprosił na wieczerzę, jako że pora była już późna. Jaszczur jedząc ubogi posiłek, uruchomił swój szósty zmysł. Chata starosty promieniowała dobrą aurą sprawiedliwych. Stopniowo zaczął słyszeć strzępki myśli z innych chałup. W jego mózgu powstał przestrzenny szkic wioski złożony z pragnień i uczuć jej mieszkańców. To była dobra wioska, i dobre myśli prawych, ciężko pracujących ludzi. Cieszył się tym uczuciem, to było coś jak ciepły promień słońca na twarzy. Poczuł to po dobrej chwili. To było słabe, ale wyraźnie śliskie i zimne. Pochodziło z przedostatniej chałupy, wiedźmin przypomniał sobie, tam była karczma. Wytężył myśl, ale to było zbyt ulotne jak cień czegoś co zdarzyło się dawno. Aury strzygi nie wyczuł nigdzie. Były wprawdzie jej ślady, ale już wystygłe. Oprócz tego jednak coś w tej wiosce było nie tak.
Ktoś trącił go w ramię. Przed nim z wyciągniętą do powitania ręką stało niesłychanie wielkie chłopisko z równie niesłychanie bujną czarną brodą i włosami po ramiona. Wielka dłoń Antoniego omal nie zmiażdżyła Jaszczurowej ręki w przyjaznym uścisku.
Znachor mieszkał w niewielkiej, lecz schludnej chałupie nieco za wsią, wśród pachnących miodowo łąk. Był to człowiek przepełniony na wskroś dobrocią. Taki dobrotliwy, mądry olbrzym o dziecinnym wprost spojrzeniu jasnych, niebieskich oczu. Wiedźmin dostał u niego cały stryszek na mieszkanie. Jaszczur wykąpał się jeszcze w płynącej niedaleko rzeczce i teraz leżąc, już senny, zastanawiał się nad czymś, co umknęło jego uwadze a co było cały czas na pograniczu. Wreszcie pojął i uśmiechnął się do siebie. Przejeżdżając przez wioskę widział tylko małe dziewczynki i stare baby. Pewnie do mieszkańców dotarła już z gruntu nieprawdziwa legenda o niesłychanej hućliwości wiedźminów.
Na jabłoni za oknem coś zaszeleściło, ktoś zsunął się cicho na ziemię. Jaszczur sprężył mięśnie. Postać za oknem przebiegła podwórko i zniknęła w stodółce. Odprężył się, to była dziewczyna. Pewnie jakaś odważniejsza chciała koniecznie zobaczyć jak wygląda legendarny wiedźmin. Przez chwilę wydawało mu się, że dziewczyna miała ogon.
- Przywidziało mi się - pomyślał. Podłożył ręce pod głowę i zasnął.

Obudził go nieludzki skowyt Antoniego. Świt już bielał za oknem. Zbiegł po schodach. Antoni w małej komórce obok głównej izby pochylał się nad leżącą na posłaniu postacią. Wyglądał jak wielki, bezradny niedźwiedź. Oczy Jaszczura rozszerzyły się ze zdziwienia. Na sienniku leżała ni to dziewczyna, ni to kot, a właściwie hybryda jednego i drugiego. Ciało nadal miało prawie ludzkie kształty, ale porastała je bura kocia sierść. Spod krótkiej koszuliny wystawał gruby, puszysty ogon, na głowie zaś sterczały szpiczaste uszy a żółte, kocie oczy były otwarte i zeszklone.
Jaszczur poszukał tętna na szyi. Było, ale bardzo wolne i słabe.
- Nie pomożemy jej – odezwał się Antoni zdławionym głosem. – Otruła się.
Wiedźmin powąchał stojący obok łóżka gliniany kubek. Znał ten zapach. „Cicha śmierć”, mieszanka wrednych trucizn biologicznych. Działa dość długo, ale bezboleśnie i niesłychanie skutecznie. Nie było odtrutki. Był inny sposób. Roztarł ręce, skupił się i wokół dłoni zapłonęła błękitnawa poświata. Szarpnięciem rozdarł koszulę i zbliżył ręce do ciała dziewczyny. Zalśniły barwy rezonansu, Antoni zastygł oniemiały. Trucizny do krwi wniknęło już dużo. Moc rezonowała z cichym dzwonieniem, rozkładając skomplikowane toksyny do postaci cząstek wody i dwutlenku węgla. Jaszczur wpatrzony z napięciem w migoczące wokół nagiego ciała barwne rozbłyski, nie odrywając dłoni, otarł o koszulę pot spływający na oczy. Dzwonienie weszło o oktawę wyżej, barwy rezonansu przeszły od czerwieni do zieleni i złota. Zaczął naprawiać uszkodzenia spowodowane przez truciznę. Położył dłonie na brzuchu dziewczyny tam gdzie jest wątroba. Barwna aura zajaśniała silnie. Potem przyszła pora na serce, wreszcie ujął w ręce jej głowę. Masował delikatnie palcami skronie, pozwalając przepływać modulowanemu strumieniowi mocy. Oczy dziewczyny odzyskiwały powoli blask. Kocie źrenice zwężały się powoli. Powieki opadły sennie, a pierś uniosła się równym oddechem. Blask wokół Jaszczurowych palców słabł powoli kiedy głaskał delikatnie włosy dziewczyny, modyfikując jej wspomnienia z ostatniego wieczora, by nie obudziła się z bolesnym poczuciem winy i krzywdy. Przekręciła się na bok zwijając w kłębek, jej oddech był cichy i spokojny. Wiedźmin przykrył ją wełnianą derką i Antoniemu dane było dojrzeć przez chwilę ciepły uśmiech na jego pokiereszowanej twarzy.
- Przebyła długą drogę.- Szepnął- Organizm musi wrócić do równowagi. Pozwólmy jej pospać z godzinkę.
Wyszli do kuchni. Jaszczur zamknął cicho drzwi. Blask ognia na palenisku oświetlał czerwienią pociemniałe ściany i zawieszoną ziołami powałę.
-Antoni – odezwał się Jaszczur, wyglądając za okno na podwórze, które pokrywała szarawa mgła. – Przebierz ją póki jeszcze mocno śpi. Zatarłem jej pamięć, więc kiedy się obudzi, potraktuje to wszystko jak sen, ale spostrzeże że jest naga i może się przestraszyć.
Znachor zniknął za drzwiami. Jaszczur nalał sobie mleka z garnka stojącego na kuchni, odkroił z bochna grubą kromę razowego chleba, wyłowił z maselniczki napełnionej wodą kawałek solonego masła i posmarował nim chleb. Antoni tymczasem przebrał w świeżą koszulę śpiącą nadal jak kamień dziewczynę.
- Dziękuję ci – powiedział cicho siadając naprzeciw przy stole. Jaszczur machnął ręką
- Nie ma o czym gadać – powiedział popiwszy chleb mlekiem.
- Jest o czym – uparł się znachor. - Gdyby cię nie było, już by nie żyła.
- Posłuchaj Antoni. Nie to jest ważne, że ją uratowałem. Ważniejsze jest, dlaczego sięgnęła po truciznę i skąd ją u licha miała. Powiedz mi, kim ona właściwie jest.
- To moja siostrzenica. – Antoni podrapał się po ciemieniu co jeszcze bardziej zmierzwiło i tak nastroszone włosy. – Mieszkała w Salem. Ja też tam kiedyś mieszkałem, zanim nie wywalili mnie z uniwerku i z Kręgu. Dlatego wegetuję w tej dziurze i usiłuję leczyć ludzi. Hermiona uczyła się fachu a zdolna była bestyjka. Żeby w wieku czternastu lat uwarzyć eliksir wieloskokowy, oj to trzeba mieć główkę.
- Można się było spodziewać – wtrącił wiedźmin.
- Zakochała się w jakimś chłoptasiu z bogatej rodziny i chciała podszyć się pod jego narzeczoną. Znalazła włos na sukni tamtej, ale pech chciał, że była to kocia sierść.
- Ten eliksir to wyjątkowe świństwo – uzupełnił Jaszczur. - Taka przemiana powoduje trudne do cofnięcia skutki.
- Nieodwracalne – poprawił znachor. – Byliśmy z nią, gdzie tylko się dało, ale wszędzie twierdzili, że już nic się nie da zrobić.
- Dawno to się zdarzyło?
- Dwa lata temu.
- Niedobrze. Najgorszy czas. W organizmie zachodzą zmiany. Modyfikacja się utrwala.
- Mówią, że na to nie ma rady – zasępił się Antoni. – Wstydziła się swojego wyglądu, więc zabraliśmy ją z miasta. Tu też mało komu się pokazuje. Pewnie znowu musieli jej nadokuczać a jest bardzo wrażliwa. Nie chce mi powiedzieć kto. Ale ja kiedyś dopadnę tych chłystków. – Zacisnął wielkie jak głazy, żylaste pięści.
- Niech żyje tolerancja – mruknął ponuro Jaszczur.
- Jesteś czarodziejem? – po chwili milczenia stwierdził bardziej, niż zapytał Znachor. – Musisz zajmować wysoką pozycję?
- Nie należę do Kręgu. Tam siedzą sami skorumpowani debile.
- Za co cię wywalili?
- Nigdy do nich nie należałem, - Jaszczur popił mleka. – Jestem uczniem Kondrwiramusa.
- To ten od afery z kamieniem filozoficznym?- Antoni podrapał się w brodę. – Gadali, że on i jakiś drugi czarodziej utrzymywali, że go wyprodukowali. Podobno to była lipa i za to krąg się ich pozbył.
- Oni naprawdę wyprodukowali ten chędożony kamień – Jaszczur w zamyśleniu rozmazał kroplę mleka po stole. – Ja też brałem w tym udział. Nie powiem, że wynaleźli całkiem sami, bo podparliśmy się manuskryptami ze złotej ery. Ale Kamień był. Nawet śladowa ilość dodana podczas wytopu, zmienia każdy metal w złoto. Przedłuża także życie, choć by uzyskać nieśmiertelność, trzeba by powtarzać dawki co jakieś sto lat. Kondwiramus zażył to mając siedemdziesiąt pięć lat, teraz ma sto czterdzieści i proces starzenia się nie posuwa. Ja też mam trochę więcej niż na to wyglądam.
- Znasz recepturę – oczy Antoniego rozbłysły ciekawością.
- Zdziwisz się jaka jest prosta. – Jaszczur wymienił kilka łatwo dostępnych składników, Antoni spróbował zapisać ołówkiem na desce stołu, ale słowa momentalnie uciekały mu z pamięci.
- Nie trudź się – na pokiereszowaną twarz Jaszczura wypłynął niewinny uśmiech królika, któremu udało się spłatać figla. – To bardzo niebezpieczny wynalazek. Pomyśl władza, jaką daje złoto i wieczne życie. Ludzie stanowczo jeszcze do tego nie dorośli. Kondwiramus założył na recepturę zaklęcie niezapamiętywalności. Taki jego prywatny wkład w historię magii.- Jaszczur uśmiechnął się do swoich myśli. Kiedyś dla czystego dowcipu pozakładali na swoje imiona zaklęcie. Kondwiramus, Astrogarus i on. Akurat do chałupy przyszedł poborca podatkowy. Wpadł w przerażenie, kiedy wciąż wylatywały mu z pamięci imiona, które cierpliwie powtarzali dwaj dobrotliwie wyglądający starcy. Wreszcie Kondwiramus zaproponował słodkim głosem, zupełnie już skołowanemu urzędnikowi, ziółka na sklerozę. Urzędnik wrzasnął „Panowie czarodzieje, co wy mi robicie” – i uciekł z krzykiem a dwaj dobrotliwie wyglądający dziaduniowie zaśmiewali się do łez. - Dlatego tylko my trzej znamy recepturę, choć możemy mówić o niej na głos i każdemu. Żebyś wiedział jak wściekły się te bubki z Kręgu, kiedy Kondwiramus wraz z Astrogarusem przedstawili im recepturę a oni nie mogli jej użyć.
- A jeśli dorwą któregoś z was i spróbują torturami wydusić zdjęcie zaklęcia? To w końcu bardzo do nich podobne.
- Nie zaryzykują – Jaszczur uśmiechnął się krzywo - Każdy z nas wie o kręgu, powiedzmy, trochę za dużo. A Kondwiramus – Gdybyś go spotkał, pewnie powiedziałbyś, że to stary dobrotliwy zielarz i to po części prawda. Ale wież mi, jest dla tych bubków gorszy od najgorszego koszmaru. To najpotężniejszy czarodziej tego wymiaru.

- Dajcie no babciu ten koszyk – zagadnął mijając drobniutką, pokręcona jak precelek babulinkę, taszczącą wielką plecionkę przykrytą gałganem. Ze środka wystawała gęsia szyja.- Pomogę wam trochę.
- Wyście są ten wiedżmak, co to go na strzygę najęli? – spytała babka, poprawiając szarą wełnianą chustę. Postawiła kosz na ziemi i zlustrowała go bez pośpiechu uważnym spojrzeniem – Grzeczniście – skwitowała, – Ale powiadają, że jak się czegoś po wiedżmaku dotknie to można, bez obrazy dla was, sparszywieć.
- Zaręczam wam babciu, że to bajka – Jaszczur podniósł z ziemi kosz, gęsi widocznie to się nie podobało bo syknęła ostrzegawczo. – Tak samo jak to, że jesteśmy, jakoby, bardzo chutliwi na dziewczęta. Skąd w ogóle żeście wzięli takie bzdury?
Babka chwilę dreptała w milczeniu.
- Na Zarowiu, no wiecie tam widać – powiedziała, pokazując pokrzywionym przez reumatyzm palcem skupisko chałup w dolinie – mają taką książkę. Dużą, w czarnej okładce. Ja tam nieuczona i liter nie rozumiem – zastrzegła – ale Wawrzyniec, on chodził dwa lata do gminnej szkółki i pisma rozumie, mówił, że tam pisze jak różnym lichom zaradzić. Tam pisało o utopcach, szyszymorach i o strzygach też.
- No i co w tej księdze o strzygach pisało?
- Ano, że tu ino wiedżmak może zaradzić. – zwróciła na niego wyblakłe, szare, ale jeszcze bystre oczy.

Większość jarmarków na świecie wygląda podobnie. Ten z Końca Świata, też nie wyróżniał się niczym szczególnym. Obszerny, błotnisty plac pełen był straganów, furmanek, beczek i worków. Kwiczały konie i świnie, wszelkiego rodzaju drób gęgał, kwakał i gdakał z każdej możliwej strony. Mimo bardzo wczesnej pory, plac był zatłoczony ludźmi. Przekupki darły się wniebogłosy, babki wrzaskliwie targowały towary, kłócąc się i wzywając chyba wszystkich możliwych bogów. Tylko stary żebrak, beznogi weteran jakiejś wojny, siedział cicho pod płotem, zapatrzony nostalgicznie gdzieś w dal nad karczemnymi chlewikami. Jaszczur wyszperał sestercję i wrzucił do miseczki. Weteran skinął statecznie głową. Zagłębił się między stragany. Właściwie nie miał zamiaru nic kupować, ale cenna była możliwość rozejrzenia się wśród ludzi. Wokół niego zrobił się nagle tłok. Bardzo młody złodziejaszek, złapany za rękę z wiedźminową sakiewką, momentalnie zbielał na widok nieludzkiej twarzy jej właściciela.
- To bardzo nieładnie, przyjacielu, zabierać czyjąś własność bez pytania. - Jaszczur wyjął mu delikatnie sakiewkę ze zdrętwiałej dłoni – Bardzo nieładnie.
Tak szybki, że umykający spojrzeniu cios rzucił złodziejaszkiem o ziemię.
- Głupi był. Może teraz zmądrzeje. - Jaszczur schował sakiewkę za pazuchę, kilku gapiów
obserwujących zajście rozsunęło się z szacunkiem. Sporo czasu minęło, zanim gówniarz zebrał się z błota. Usiadł z jękiem, wypluł z ust breję składającą się z krwi i powybijanych zębów, wysmarkał krew ze złamanego nosa a z niewinnych, chabrowo niebieskich, oczu popłynęły mu wielkie jak grochy, całkiem dziecinne łzy. Zebrał się z trudem i poszedł chwiejnie za stajnie.
Jaszczur zdążył obejść cały jarmark. Słońce zaczynało już dobrze przygrzewać. Poprawił słomiany kapelusz w którym, prawdę mówiąc, wyglądał idiotycznie a który kupił tylko dlatego, że dziewczyna która handlowała słomianymi wyrobami, miała niesamowicie zielone oczy. Zaczął przepychać się przez ciżbę w kierunku zielarskiego straganu. Po drodze porozmawiał chwilę z brzydką dziewczyną, sprzedającą wprost z beczki kiszone ogórki. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i za dobre słowo dała mu wielki, doskonale ukiszony ogórek.
Antoni zakrył dłonią usta by stłumić śmiech. Jaszczur stanął przy jego straganie w swojej czarnej, nabijanej ćwiekami kurtce, żółtym słomianym kapeluszu na głowie i z nadgryzionym, wielkim ogórasem w ręce. Stragan zielarza składał się ze stołu zastawionego słoiczkami i dzbankami, oraz poziomej żerdki wspartej na kilku patykach z której zwisały pęczki ziół. Jakaś schylona babulinka skarżyła się znachorowi jękliwie na bule i rwanie w boku, racząc go przy okazji opowieścią o wrednej synowej. W pewnej chwili przerwała wpół słowa. Na jarmarku wszczął się jakiś ruch. Ludzie rozstępowali się robiąc szeroką drogę, którą kroczył czarno odziany jegomość z kijem w ręku. Nastała niesamowita cisza. A w tej ciszy wionęło podawane z ust do ust jedno słowo. Voldemort.
- Broń się – warknął czarnoksiężnik, stając kilka kroków od wiedźmina i trzymając laskę w wyciągniętej przed siebie dłoni. – Jeśli oczywiście potrafisz.
- Może byśmy to jednak przedyskutowali? – Jaszczur stał nadal niedbale oparty o stragan z ziołami. Zaciekawieni ludzie utworzyli wokół nich szeroki krąg.
- Na twoim miejscu zacząłbym się modlić – powiedział Voldemort, nieco wyprowadzony z równowagi – zaraz umrzesz.
- Nie. – Jaszczur zjadł ostatni kęs ogórka i oblizał palce – Masz zablokowaną laskę, a słyszałem, że bez niej nie potrafisz nawet się podetrzeć.
Voldemort poczerwieniał na twarzy. Wykrzyczał krótkie, zresztą jak najbardziej zabronione zaklęcie, zwane Mortate, które sprowadzało natychmiastową śmierć. Nagle pobladł wytrzeszczając oczy, bo laska rozbłysła nieziemskim zielonym blaskiem, powietrze jęknęło złowrogo a jęk przechodził po oktawach w górę, aż do niemożliwego pisku.
- Na ziemię - wrzasnął Jaszczur.
Złożył palce w znak. Powietrze zadrgało jak woda w którą wrzucono kamień. Fala rozeszła się powalając ludzi. Chwilę potem laska w rękach Voldemorta eksplodowała z niesamowitym hukiem. Ognisty podmuch rozszedł się nad placem, rozwalając stragany i przewracając wozy. Uderzenie dosięgło wiedźmina tuż przy ziemi. Spadło na niego niebo, potem była ciemność. Nie czuł, że przetoczył się jak piłka kilkanaście łokci i wyrżnął w przewrócony wóz.
Ocknął się z wrażeniem że ktoś chce go utopić, ale to tylko Antoni polewał go obficie wodą z drewnianego cebra. Otworzył oczy. Otaczały go zarośnięte z reguły szczerbate gęby chłopów. Uśmiechnięte gęby. Spojrzał wokół. Plac jarmarczny wyglądał jak po przejściu tajfunu, a nieopodal w niewielkim zagłębieniu uczynionym przez eksplozję, dymiły szare od kurzu buty Voldemorta. Podniósł walający się po ziemi słomiany strzęp.
- Skurwysyn. Popsuł mi nowy kapelusz. – powiedział ku ogólnej radości zgromadzonych wokół wieśniaków.

Jaszczur pomacał się po głowie i skrzywił z niesmakiem. Na ciemieniu wyrósł pokaźny guz, który na dodatek bolał jak trzeba.
- Musiałeś o coś przywalić podczas upadku. – Antoni przyłożył mu na bolące miejsce szmatkę zmoczoną w zimnej wodzie. – Co to właściwie było, bo łupnęło zdrowo?
- To laska Aarona. Bardzo silny artefakt z poprzedniej ery. Stworzony bodaj przez Erasmusa Wielkiego, niestety dostał się w niepowołane ręce. Skażony, stał się niesamowicie niebezpieczny. Wszędzie piszą, że zaginął parę wieków temu a tu patrz, odnalazł się i to gdzie.
- Ano na naszym „Końcu Świata”.
- Tak właściwie, to skąd żeście wytrzasnęli tego pajaca?
- Łatwo ci mówić – obruszył się Antoni. – Pajaca. On tu całą okolicę w strachu trzymał. Jest na Rozłogach, koło Koziej Wólki wieża. Niedobre to miejsce. Czas się go nie ima. Był tu kiedyś taki młodzik z miasteczka, co w Hogwarcie studiował. Powiadają że założył się z kumplami, że prześpi noc w wieży. Przespał a kiedy rankiem przyjechał do domu, kazał się lordem Voldemortem tytułować. Tych, co się zaczęli z niego śmiać z miejsca pozabijał. Musiało mu się coś owej nocy przydarzyć. Potem zaczęli znikać ludzie, to i strach padł na okolicę.
- Mówisz Antoni, że mieszkał w wieży ? – Jaszczur podrapał się w głowę i syknął bo uraził się w guza. – Trzeba się tam będzie sposobniejszym czasem przejść.

Bolało. I to bolało jak jasna cholera. Każdy nerw odzywał się wściekłym rwaniem. Ciało buntowało się przeciw następstwom mutacji każdą żywą komórką. Jaszczur pożałował, że przestał popijać wywar łagodzący nieco przebieg ataków. Spróbował przeczołgać się do torby gdzie miał eliksir. Napięte skurczem do granic możliwości mięśnie odmówiły jednak posłuszeństwa. Zwinięty w kłębek wcisnął twarz w poduszkę. W ciszę nocną wdarł się stłumiony, przeciągły skowyt. Atak przyszedł późno i był ciężki. Krew zamieniała się w płynny ogień, szczękościsk mało nie kruszył zębów, do tego dostał jeszcze drgawek i trząsł się jak potępieniec. Zaskowyczał jeszcze raz mimo woli.
Drewniane schody zaskrzypiały cicho pod bosymi stopami. Na strych weszła Hermiona. Jej kocie oczy błysnęły fosforyczną zielenią. Zawahała się chwilę a jej ogon wystający z pod sięgającej zaledwie połowy ud koszuli, drgnął kilka razy niepewnie.
- Co się wam stało – spytała kładąc dłoń na jego czole. – Może obudzić wuja?
- Flaszka- przekazał Jaszczur telepatycznie, bo przez zaciśnięte szczęki słowa nie chciały przechodzić. – Zielona flaszka w torbie. Daj mi ją.
Dziewczyna odskoczyła przestraszona, ale posłusznie wyszperała flaszkę. Przystawiła mu do ust. Szkło zadzwoniło nieprzyjemnie o zęby. Pociągnął kilka łyków niedobrej, słonej cieczy. Podziękował mrugnięciem oczu. Szczękościsk nie pozwalał nadal mówić. Dziewczyna przyniosła z dołu mokry, lniany ręcznik i przyłożyła mu do czoła. Ból powoli odchodził, puszczały też napięte do granic wytrzymałości mięśnie. Wiedźmin z cichym jękiem wyprostował skulone ciało, Hermiona mokrym ręcznikiem otarła jego spoconą twarz.
- Dziękuję – wychrypiał nie swoim głosem.
- Może jednak obudzić Antoniego – zapytała jeszcze raz.
- Nie trzeba. Już mi lepiej. Do rana będę jak nowy – spróbował się uśmiechnąć, ale zmaltretowane mięśnie twarzy odmówiły posłuszeństwa. – Możesz już iść.
- Posiedzę przy was jeszcze chwilę. – powiedziała.
- Jesteś telepatą? – odezwała się po chwili milczenia.
- Jestem, ale dość lichym. Muszę dotykać kogoś, żeby móc mu coś przekazać.
- Możesz odbierać myśl? Słyszałam, że można w ten sposób rozmawiać. – pytała zaciekawiona. - Czy ja czasem was nie męczę? – zreflektowała się.
- Nie Hermiono. Już mi lepiej. – usiadł z westchnieniem na posłaniu.
- Skąd wiesz jak mam na imię?
- W końcu jestem telepatą. Pozwól, pokażę ci. – położył ręce na jej głowie, jedną na czole, drugą na potylicy.
- Jestem Jaszczur - usłyszała gdzieś wewnątrz swego mózgu – możesz mi mówić tak jak wszyscy.
- Niesamowite – szepnęła.
- Nie mów, wystarczy że pomyślisz – Jaszczur odezwał się wewnątrz niej.
- Opowiedz mi o sobie – poprosiła w myśli i aż zdziwiła się swojej odwadze.
- Dobrze.
Popłynęły obrazy. Obrazy tworzyły opowieść. Najpierw te mroczne. Płonące miasta, wojowników, przerażonych ludzi. Wreszcie te dobre i ciepłe. Chatka nad górskim jeziorem, mistrz Kondwiramus, słońce nad horyzontem o świcie, ciepły ogień i droga, na koniec - wzorzec. I zrozumiała zdziwiona, że wie już wszystko o tym człowieku o oszpeconej twarzy. Wojowniku i czarodzieju
- Teraz twoja kolej. – usłyszała w swojej głowie i poczuła tam coś w rodzaju miękkiego dotyku. – Nie obawiaj się.
Obrazy znów popłynęły, tylko że w drugą stronę. Pogodne i słoneczne, przysłaniane obłokami małych dziewczęcych trosk. Przygoda z eliksirem, trochę wstydu i zawiedzione nadzieje. Paru wrednych uprzykrzających życie wyrostków. Na szczęście nie było tam już nic o truciźnie. Wiedźmin zdjął ręce. Hermiona siedziała jeszcze chwilę oszołomiona wrażeniami.
- To było niesamowite – szepnęła. Siedziała na brzegu posłania, Bawiła się puszystym końcem ogona. Widać było, że nie chce jeszcze odchodzić.
- Posłuchaj Hermiono, bardzo ci doskwiera że jesteś po części kotem?
- Dokuczają mi te wiejskie głupki – spochmurniała. – Wiem, co sobie myślisz: „Głupia dziewucha, sama sobie winna”
- Nie wcale tak nie myślę – Jaszczur uśmiechnął się ciepło. – Myślę sobie „ Mądra dziewczyna, która kiedyś po prostu za bardzo kochała kogoś, kto tego nie był wart”.
- Teraz nikt mnie już nie pokocha. – Kocie oczy Hermiony zwilgotniały.
- Dlaczego?
- Bo jestem brzydka - nadąsała się.
- Nie Hermiono. Nie jesteś brzydka. Jesteś inna. Masz mięciutkie futro, pewnie wielu chciałoby się do ciebie przytulić, piękne złote oczy, no i te śmieszne, szpiczaste uszki. – poczochrał jej grzywkę. – Nie wspomnę, że te twoje oczy widzą tak jak moje w ciemności. A wierz mi, wielu poważnych czarodziejów strawiło lata nad tym, żeby te możliwości przenieść na ludzi. Jestem pewny, że z tym ciałem jesteś niesamowicie szybka i zwinna, właśnie jak kot. No i powiedz mi, kiedy ostatnio chorowałaś.
- Nie pamiętam.
- No widzisz?
- Nigdy tak o tym wszystkim nie myślałam.
- Wiesz, co Hermiono, spowodować żebyś stała się na powrót tylko dziewczyną, jest już niemożliwe. Ale myślę, że mógłbym sprawić, żebyś stała się zmiennopostaciowa.
- Mogłabym wtedy stawać się dziewczyną lub kotem? Naprawdę mógłbyś to zrobić? -W głosie dziewczyny zabrzmiała nadzieja.
- Mogłabyś też przyjmować taką postać jak teraz. Ale na razie nie chciałbym robić ci za dużych nadziei. Sporo czasu minęło. Nie wiem na ile twoje ciało pamięta, jakie było kiedyś. – podrapał się za uchem. – Gdybyś trafiła do mnie od razu, to było by proste. A teraz trzeba będzie stosować eliksiry przypominające. Oczywiście, jeśli ciało coś w ogóle pamięta. Tak czy inaczej będę cię musiał zbadać, jeśli oczywiście pozwolisz.
- Dlaczego nie przywrócisz sobie dawnego wyglądu? Przecież kiedyś byłeś normalnym człowiekiem.
- Mnie zmieniono mutagenem, i moje ciało nie zachowało pamięci.
- Będzie bolało? – spytała
- Dlaczego?
- Ostatnio, kiedy mnie czarodzieje na Czarcim Zębie badali, wycięli mi kawałek skóry. – odsłoniła wyżej koszulę. Po zewnętrznej stronie uda bieliła się szeroka na trzy palce blizna.
- Barbarzyńcy – warknął Jaszczur. Przykrył bliznę dłonią, zasyczała cichutko moc.

Srebrny miecz wiedźmiński nie jest wykonany z czystego srebra, jak głoszą legendy. Wprawdzie metal ten skutecznie neutralizuje wszystko co pochodzi z czarnej magii, ale jest zbyt miękki. Tak wykonana klinga była by pewnie skuteczna, ale tylko do pierwszego ciosu. Brzeszczot szczerbiłby się w zetknięciu z jakąkolwiek kością potwora. Nie jest też prawdą, że miecz otacza magiczna aura, która chroni metal. Trzeba było długich lat doświadczeń by stworzyć materiał, który łączy magiczne właściwości srebra z twardością stali. Wreszcie pięć wieków temu alchemicy z południa stworzyli błękitny metal. Stop o niezwykłej wytrzymałości i właściwościach magicznych, składający się ze srebra, dwimerytu i turbinium, nazywany mirtchilem. Mniej zorientowani sądzili nawet, że jest to specjalna odmiana srebra. Receptura stopu wraz z niesłychanie skomplikowaną metodą jego otrzymywania była oczywiście jedną z pilnie strzeżonych tajemnic a umiejętność jego nielicencjonowanej produkcji, jednym z długiego szeregu powodów, dla których zarówno Kondwiramus jak i Jaszczur, byli dla Kręgu wyjątkowo niewygodni.
Wiedżmin popatrzył wzdłuż błękitnego ostrza. Przeciągnął jeszcze raz po ostrzejszym od brzytwy brzeszczocie osełką i na wyrwanym z głowy włosie spróbował jego ostrości. Na dole Antoni z kimś rozmawiał, po chwili na schodach prowadzących na stryszek odezwały się kroki. Przez wąski otwór w podłodze przecisnął bary wysoki młodzian, za nim weszła drobna czarnowłosa dziewczyna.
- My do was panie wiedźmin – odezwał się osiłek
Jaszczur wskazał im, z braku ławy czy choćby zydla, miejsce na skrzyni ze zbożem. Sam usiadł na ramie otwartego okna, przybyli musieli patrzeć na niego pod słońce. Właściwie mógł zakończyć misję już w tej chwili. Miecz stał oparty w zasięgu ręki, uśmiechając się w smudze światła jasną klingą.
- Słyszałem, że starostwo wynajęło was żebyście zlikwidowali strzygę, - ciągnął młodzian, Jaszczur potwierdził niedbałym skinieniem – Co byście powiedzieli gdybym ja wam zapłacił trzy razy tyle za to, że się wyniesiecie i dacie strzydze spokój.- Jaszczur znów zrobił nieokreślony gest głową. Osiłek, który widać nie grzeszył nadmiarem intelektu znów wziął to za przyzwolenie. – No wiecie, nie musielibyście szukać strzygi po lasach. Na słowo dane kmiotkom też możecie splunąć. Weźmiecie sakiewkę i wyniesiecie się o świcie. Wy będziecie zadowoleni, ja będę zadowolony. Łatwy pieniądz to dobry pieniądz. Prawda?
- Niby tak- mruknął Jaszczur uśmiechając się dość paskudnie. – Pozostają tylko dwa pytania. Po pierwsze, co ty z tego będziesz miał? Nie chcesz mi chyba wmówić, że bronisz ginących gatunków. Choć tu odpowiedź jest dość prosta.
W oczach młodzieńca pojawiła się niepewność.
– Po drugie, po co mam ganiać strzygę po lasach, kiedy mam ją tu, na wyciągnięcie ręki.
Mężczyzna zaatakował wyciągając przed siebie nóż. Mimo niesamowitej siły był dużo za wolny. Jaszczur płynnym, niemal eleganckim ruchem wpakował mu jego własny kozik pod wątrobę. Przeciwnik zachwiał się i upadł na podłogę. W jego szeroko rozwartych jasnoniebieskich oczach, oprócz bólu, pojawiło się bezgraniczne zdumienie. Zanim zdążył dotknąć podłogi, wiedźmin trzymał już w dłoni miecz i zasłaniał się nim przed strzygą. Ta jednak nie zaatakowała. Przypadła do ciała chłopaka. Srebrna klinga zawadziła delikatnie o jej ramię co spowodowało błyskawiczną przemianę. Na wyszorowanych deskach klęczało teraz monstrum będące koszmarną wariacją na temat ciała kobiety. Twarz zyskała dwie pary krwiście czerwonych rogów, źrenice zmalały do pionowych szparek, nad dolną wargą pojawiły się szpiczaste długie kły. Wzdłuż kręgosłupa przez sukienkę wyrosły rzędy kolców. Tylko czarne włosy pozostały tak samo puszyste. Wiedźmin stanął w pozycji by wyprowadzić czyste cięcie na jej odsłoniętą szyję. Strzyga podniosła na niego oczy. Były pełne błagania. Zawahał się. Poczuł to. Coś, co różniło tę która przed nim klęczała od wszystkich strzyg, które zabił do tej pory. Nad całe to bagno zła, które tworzyło strzygę, wybijała się jak gwiazda gorąca iskra miłości.
- Proszę, uratuj go – powiedziała bardzo powoli. Zmieniona krtań i usta uniemożliwiały poprawną artykulację. – Wiem że jesteś czarodziejem.
Na schodach rozległ się tupot. Antoni zwabiony hałasem, wtłoczył swoje wielkie ciało na stryszek. Jaszczur uspokoił go gestem dłoni. Przez chwilę czuł pokusę by poddać się instynktowi. Jedno cięcie i po wszystkim. Ale wiedział również, że te oczy potwornie zmienione a jednak tak bardzo ludzkie będą w nim tkwić do końca. Przez chwilę wpatrywał się w twarz strzygi, wreszcie z westchnieniem opuścił ostrze.
- Ulecz go – poprosiła jeszcze raz. – On jest niewinny. Chciał mnie ocalić.
Osiłek był nieprzytomny i oddychał z trudem. Jaszczur wyszarpnął nóż po czym wsadził w ranę dwa palce. Zaskwierczało a w powietrzu rozniósł się zapach ozonu i przypalonego mięsa.

Dziewczyna będąca po części kotem kończyła bandażować oparzone srebrem do żywego mięsa ramię strzygi. Ta, nadal w swej naturalnej, rogatej postaci uśmiechnęła się do niej. Jakimś cudem, mimo kłów wystających ponad dolną wargę, uśmiech nie wyszedł wcale drapieżnie. Hermiona zawiązała koniec bandaża, przygładziła go palcami i usadowiła się obok Jaszczura na sienniku. Mieszowór, nie wiedzieć czemu, przezywany powszechnie Pierdziworem, pomacał się jeszcze raz z niedowierzaniem po brzuchu tam gdzie w koszuli była dziura od noża. Na ciele nie pozostała nawet blizna. Wszyscy łącznie z Antonim wpatrywali się w Jaszczura, który kartkował pokaźnych rozmiarów księgę. Zatrzymał się na którejś stronie i czytał mrucząc półgłosem.
- Wiedziałem, że gdzieś to mam – powiedział wreszcie – słuchajcie: Wbrew potocznym opiniom – przeczytał - strzygę można odczarować. Można też sprawić, aby strzyga przestała wysysać aurę i mogła odżywiać się zwyczajnie. W tym celu używa się eliksiru ochronnego. Na czas jego zażywania, strzyga pozostaje przy świadomości.
- Więc w czym problem – odezwał się Mieszowor.
Jaszczur westchnął odkładając księgę.
- Są i to nawet dwa – powiedział – Żeby odczarować strzygę trzeba mieć tego, kto rzucił urok, a do eliksiru ochronnego potrzebna jest krew jednorożca.
Hermiona bawiąca się swoim zwyczajem puszystym końcem swego ogona podniosła wzrok zaciekawiona.
- Swoją drogą – dodał wiedźmin – ciekaw jestem jak w tej postaci zachowujesz pełną świadomość. Przecież to praktycznie niemożliwe
- Sama nie wiem. – strzyga wzruszyła ramionami, – Kiedy poznałam Mieszowora, bardzo się bałam żeby nie zrobić mu krzywdy. Potem zauważyłam, że zaczynam pamiętać co się działo podczas metamorfozy, wreszcie mogłam nad tym na tyle panować, żeby nie atakować ludzi. Starałam się pościć jak najdłużej a kiedy przychodziła przemiana, atakowałam tylko zwierzęta.
- Dobrze – Jaszczur podrapał się po głowie. – Muszę to wszystko przemyśleć. Przyjdźcie jutro pod wieczór. Monika – dodał pod adresem strzygi. – Zrób coś z sobą, tak nie możesz stąd wyjść.
- Prawda – powiedziała, powietrze wokół niej zamigotało i naprzeciw wiedźmina stała ładna, niewysoka dziewczyna.
Przed domem odciągnęła go na bok. Jej dłoń była chłodna i delikatna.
- Jaszczur – powiedziała patrząc mu prosto w oczy – Wiem że jesteś dobrym człowiekiem. Ja nie mogę już tak żyć. Jeśli nie będzie już żadnej szansy, zabijesz mnie. Tylko proszę, tak bym nie cierpiała. Obiecujesz?
Wiedźmin poczuł silny uścisk delikatnych palców. Bardzo powoli skinął głową.

Jaszczur od paru minut usiłował wytłumaczyć Hermionie, na czym polega badanie za pomocą rezonansu energetycznego. Ale najwyraźniej jego gadanie nie przekonywało dziewczyny.
Hermiona siedziała na brzegu swojego posłania i widać było, że się jednak boi.
- Co ja się zresztą będę – powiedział wreszcie. – Sama zobacz.
Zatarł ręce i powoli je rozsunął. Pomiędzy dłońmi świeciło słabym błękitem pasmo mocy. Wiedźmin kiwnął zachęcająco głową. Dziewczyna dotknęła pasma. Zabrzęczało i rozbłysło kolorami tęczy.
- No i co?
- To jest fajne – uśmiechnęła się zaskoczona. – Tylko trochę łaskocze.
- No to chodź tu wreszcie uparciuchu.
Ściągnęła koszulę i naga stanęła na środku komórki. Jaszczur zbliżył dłonie do jej ciała. Pasmo mocy przenikało barwiąc się na różne kolory, powietrze wypełnił cichy brzęk. Dla Wiedźmina cały świat skurczył się do rozmiaru mikrokosmosu ciała dziewczyny. Czytał w galaktykach skomplikowanych wiązań chemicznych skutki działania eliksiru utrwalone kilkoma latami burzliwego dojrzewania. Przesuwając ręce wzdłuż ciała, widział kolejne żywe, funkcjonujące organy. Sploty mięśni żył i nerwów. Hermiona zaczęła cicho chichotać. Moc łaskotała delikatnie przechodząc przez skórę. Wreszcie brzęk ustał.
- Chyba będę mógł ci pomóc.
Dziewczyna zastygła oszołomiona, dopadła go w dwu krokach i uścisnęła bardzo mocno. Była ciepła, pachniała wygrzanym kotem i czymś jeszcze, czego Jaszczur nie mógł sobie przypomnieć. Ale było to przyjemne. Płakała ze szczęścia na jego ramieniu, a on nieco zażenowany głaskał kocie futro na jej plecach.

- Antoni.
- Tak Jaszczur – zielarz uniósł głowę znad moździerza w którym ucierał jakieś zioła.
- Badałem dziś Herminę. Mogę jej przywrócić dawny wygląd.
- Posłuchaj, nie mam wiele, ale jakoś ci się odpłacę.
- Nie o to chodzi. Przemiany, których zamierzam użyć są niebezpieczne.
- Ale w jaki sposób chcesz to zrobić? Czarodzieje mówili, że tych zmian nie da się już cofnąć.
- Cofnąć się nie da, ale można spróbować je obejść.
- Jak chcesz to zrobić? – Antoni oparł łokcie na stole.
- Eliksirem przypominającym wzmocnię pamięć komórkową, postaram się zneutralizować działanie tamtego eliksiru, a na koniec przemienię ją w animaga. W ten sposób będzie mogła przybierać postać dziewczyny, lub tego czym jest teraz, a może jak wszystko pójdzie wyjątkowo dobrze, także kota.
- To brzmi rozsądnie – zielarz wpatrzył się w płomień kaganka.
- Problem w tym, że przemiany w animaga nigdy nie przeprowadzałem. Ba, z tego co wiem nie próbował tego nikt co najmniej od stu lat. Jest to przemiana zakazana przez krąg. Poza tym, ostatnich dwóch którzy tego próbowali, rozsmarowało po wnętrzu wieży tak, że nie wiadomo było które podroby do kogo należą. A już z tego co wiem, nikt nie próbował używać na raz Neutralizatora i Wielkiej Przemiany.
- Ty jednak chcesz to zrobić?
- Posłuchaj Antoni. Znam bardzo silne zaklęcia ochronne, poza tym zwolnię czas, żeby można było nad wszystkim panować. To powinno się udać. Mówię ci to wszystko bo istnieje jednak odrobina ryzyka, ale z drugiej strony ona cierpi. Chciała by być normalna, podobać się, mieć przyjaciół.
- Nie ma innego sposobu?
- Obawiam się że nie.
- Rozmawiałeś z Hermioną?
- Ona tego bardzo chce. Zresztą sam wiesz.
Antoni począł skubać w zamyśleniu brodę. W wieczornej ciszy słychać było jedynie pstrykanie knota w kaganku.
- Przysięgniesz że zrobisz wszystko żeby nic jej się nie stało? Zrozum ja mam tylko ją.
Wiedźmin skinął głową.

Powietrze w otwartej na oścież kuźni było gorące, Wiedźmin odlał się do kadzi z wodą, teraz stał od dłuższej chwili oparty o wrota. Przyglądał się krytycznym okiem wysiłkom kowala.
- W zasadzie to popełniasz podstawowy błąd – odezwał się, kiedy Mieszowór przestał walić zapamiętale młotem w sztabę żelaza. – Za słabo rozgrzewasz metal. Wiem, że jesteś silny i możesz tak walić ile wlezie, ale w wyrobie powstają mikropęknięcia.
- Znasz się na kowalstwie?
- Raczej na płatnerstwie, ale to prawie to samo. Pozwól, pokażę ci.
Wsadził sztabę do ogniska i począł dymać miechem. Żelazo zrobiło się najpierw pomarańczowe, wreszcie żółte i zaczęło pryskać iskrami. Ujął je w kleszcze, położył na kowadle i wprawnymi, celnymi uderzeniami począł kształtować lemiesz. Powtórzył czynność kilkakrotnie wreszcie zahartował gotowy wyrób.
- Widzisz - powiedział pokazując Mieszoworowi – Zajęło mi prawie o połowę mniej czasu. Jeśli chcesz to kiedyś nauczę cię jeszcze kilku trików.
- Z miłą chęcią.
- Dobra. Ale ja nie z tym. Pakuj manatki, ruszamy na Jednorożca.
- Przecież one wyginęły wieki temu!
- Spokojna twoja głowa. W każdym razie bądźcie rano u mnie. Obydwoje.
- Jaszczur. Zaczekaj.
- Tak?
- Dlaczego naszczałeś do kadzi?
- Nie wiesz? Żelazo hartowane w szczynie ma twardszą powierzchnię.

Teren opadał coraz bardziej i robił się podmokły. Porosła mchem ziemia, uginała się i strzykała wodą. Wokół bzyczała chmara natrętnych komarów. Słabo widoczna ścieżka doprowadziła ich nad brzeg sporego bagiennego oczka. Woda była ciemna i mulista.
- To złe miejsce – mruknął Mieszowór. – Jak nic są tu utopce.
- Może i są – skwitował Jaszczur obserwując małą dwimerytową wskazówkę wiszącą na nici która dotąd pokazywała drogę a teraz wyczyniała dzikie harce. – Ale jest też i nasz teleport.
- Gdzie?
- Musi być że na wyspie.
- Przecie tam nie ma żadnej wyspy – osiłek podrapał się w głowę. – Przecie, o, drugi brzeg dobrze widać.
- To iluzja. Jak ci już mówiłem, teleporty to dość precyzyjne ustrojstwo, więc żeby nie dobierali się do nich różni narwańcy, chroni się je iluzją.
- Chcesz mi wmówić, że tu nie ma tego śmierdzącego bajora?
- Jest, a i owszem. Nawet możesz się w nim utopić – odparł spokojnie wiedźmin. – Ale jest na nim wysepka, a na niej nasz teleport.
- Ktoś gadał w karczmie – odezwała się Monika – że widział gdzieś na bagnach basztę. Zaskoczyła go burza, było już ciemno, w pewnej chwili w świetle błyskawicy zobaczył kamienną budowlę, potem już nic tam nie było.
- Możliwe. – Jaszczur poskrobał się za uchem. – To musi być bardzo stara iluzja. One czasem przepuszczają przy szybkiej zmianie światła. Musimy znaleźć ścieżkę. Pewnie jest jakoś oznaczona. Wypatrujcie wszystkiego, co wyda wam się nie na miejscu.
Jeśli wiedziało się czego szukać, można było zauważyć, że środek jeziora nie jest naturalny. Wprawdzie brzeg oczka był zarośnięty nieregularnie trzcinami, to już kawałek dalej mozaika malowniczo porośniętych mchem, zatopionych w moczarze pni i gałęzi powtarzała się co kilkaset kroków. Czarodziej który ją zakładał wyraźnie robił to w pośpiechu albo się nie przykładał.
- Zaczekajcie. Chyba coś znalazłam – Monika wskazała na przybrzeżne trzciny. Chwiały się lekko na wietrze, ale jeśli się dokładniej przyjrzeć, niewielka kępka reagowała na podmuchy jakby o mgnienie oka wolniej. Jaszczur wszedł w kępkę i zniknął. Nie zasłoniły go trzciny. W jednej chwili był, powietrze zamigotało i w następnej była tam już tylko pustka zamglonego powietrza.
- Chodźcie, jest grobla – wychylił się z za iluzji. Z zewnątrz wyglądało to tak jakby jego twarz wisiała w powietrzu nad wierzchołkami trzcin – No, co się gapicie.
Monika pierwsza wstąpiła w iluzję, na chwile powietrze przed nią się zamgliło i zniknął obraz drugiego brzegu. Pojawiła się wyspa ze stojącymi na niej kamiennymi budowlami i utwardzona grobla. Las wokół moczaru zdawał się falować przesłonięty lekką, fluoryzującą niebiesko mgiełką.
- No to znaleźliśmy – skwitował wiedźmin.

Teleport był jednym z tych najbardziej wiekowych, które budowały istoty starsze nawet od elfów w czasach złotej ery. Wielki krąg z ociosanych odpowiednio głazów rudy dwimerytowej miał za zadanie kumulować energię, w jego centrum mieściła się wieża z czarnych bazaltowych głazów. Jej dach stanowiło zwierciadło z czystego srebra ze sterczącym ze środka emitorem z turbinium. Drugie takie samo znajdowało się w podziemiu.
- Że też to się jeszcze uchowało – zdziwił się Mieszowór – przecież teraz kradną wszystko oprócz gorącego żelaza.
- Jak chcesz to możesz spróbować – Jaszczur uśmiechnął się nieładnie. – Zobaczysz, co się wtedy stanie. Ten krąg jest tak naładowany – wskazał na głazy, po których pełzała cieniutka siateczka wyładowań, – że gdybyś zmienił, choć odrobinę położenie tych zwierciadeł, wyleciałbyś wraz z wyspą prosto do samego diabła.
Wewnątrz baszty walały się naniesione przez wiatr liście i drobne gałązki, tynk odpadał ze ścian, a powietrze cuchnęło grzybem. Na środku, pod kopułą wznosiło się niewielkie podwyższenie z wyrytą pięcioramienną gwiazdą. Wstąpili na nie we trójkę, emitor nad ich głowami rozjarzył się błękitnym blaskiem, pojawiło się wrażenie jakby coś szarpnęło ich silnie do góry i wylądowali twardo na kamiennej posadzce.
Znajdowali się w dużej okrągłej sali, w ścianach której było wiele prostokątnych nisz, takich jak ta z której właśnie wyszli. Na podłodze każdej oprócz pięcioramiennej gwiazdy widniały znaki w starszej mowie. Sala nie miała żadnych drzwi, a jedyne jej oświetlenie stanowił snop światła wpadający przez otwór w sklepieniu. Środek sali zajmowało kamienne podwyższenie, nad którym obracało się dziewięć zawieszonych w powietrzu, koncentrycznych kręgów ze smoliście czarnego, pokrytego skomplikowanym ornamentem metalu. Obracały się powoli, każdy we własnej płaszczyźnie, krążąc wokół stanowiącego centrum świetlistego okrucha.
- Gdzie my jesteśmy – spytała Monika.
- To wieża Jaskółki. – odrzekł wiedźmin. – Miejsce gdzie zbiegają się nici wszystkich teleportów, ale też jedyna brama do światów alternatywnych.
- Przecież ta wieża to tylko legenda – zaoponował Mieszowór. – Nigdy jej nie znaleziono.
- Bo ukryta jest nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Nie można jej zobaczyć od zewnątrz.
Jaszczur podszedł do kamiennej konsoli ustawionej naprzeciw bramy. Były na niej wyryte znaki, sześć rzędów po sześć w każdym. Wiedźmin dotknął po kolei siedmiu. Znaki rozbłyskiwały niebiesko a kolejne kręgi ustawiały się w jednej płaszczyźnie. Jaszczur położył rękę na zarysie dłoni pod tablicą znaków, ostatnie dwa kręgi zatrzymały się nie ustawiając jednak w płaszczyźnie a świetlisty okruch eksplodował, napełniając wnętrze wrót płynnym światłem.
- Chodźmy.
Zanurzyli się w blasku. Chwilę trwało wrażenie szybkiego ruchu i znaleźli się na niewielkiej polanie. Musiał tu być wieczór, bo widnokrąg płonął jeszcze zorzami ale wokół ciemność otulała drzewa. Za nimi stał pojedynczy krąg bramy.
- No to jesteśmy – powiedział Jaszczur. – Tu przeczekamy noc.

- Ale gdzie to jest?– spytał Myszowór.
Siedzieli ukryci za dużym wykrotem, a wokół roztaczał się pełen zieleni i cudownych zapachów rajski ogród na chwilę przed wschodem słońca.
- To nie takie proste – tłumaczył Jaszczur. – Odbyliśmy podróż w czasie oraz przestrzeni i przekroczyliśmy coś, co badacze nazywają piątym wymiarem. Więc to może być równie dobrze jakiś inny wszechświat, jak i nasza ziemia, tyle że w innym odgałęzieniu czasoprzestrzeni. Tak naprawdę odległość czy wielkość nie ma znaczenia. Bramą którą tu przybyliśmy była ta mała świecąca iskierka, która wisiała pomiędzy kręgami, reszta to tylko maszyna adresująca.
- Dlaczego ustawiłeś tylko siedem kręgów? – spytała Monika
- Siedem znaków prowadzi zawsze do jakiegoś świata, choć jest kilka takich gdzie nie chcielibyście się zjawić. Prawidłowa kombinacja dziewięciu pozwala wyjść poza czas i przestrzeń. Podobno trafić można tam gdzie przebywa Stwórca. Problem w tym, że błąd w kombinacji otwiera przejście wprost do miejsca zwanego Inferno.

Słońce wyjrzało złotym rąbkiem zza widnokręgu zalewając rajski ogród blaskiem. Pośród świergotu witających dzień ptaków, poczęły się otwierać cudownej piękności kwiaty.
- Są – szepnęła Monika
Z pomiędzy drzew, niespełna pięćdziesiąt kroków od wykrotu, wyszły na polanę dwa jednorożce. Podobne do pary białych koni. Porównanie to było by bardzo krzywdzące. Ich śnieżnobiałe grzywy i ogony lśniły złotawo w promieniach porannego słońca a pojedyncze rogi, wyrastające z czoła skrzyły się niczym żywy diament. Samica i samiec, piękne jak stworzenia złotej ery, pochyliły swe idealne w proporcjach szyje i poczęły skubać trawę.
- Piękne – wyszeptała dziewczyna.
Mieszowór pochylił się nad łożem kuszy, palce oparte na spuście poruszyły się kilka razy. Widać było że mocuje się z sobą. Strzyga dotknęła jego ramienia. Zrozumieli się bez słów. Mieszowór odłożył broń.
- Nie chcę być winna śmierci tego stworzenia. Nie jestem tego warta – powiedziała. – Wybacz Jaszczur.
- Jesteś tego pewna? – spytał Jaszczur. – Wiesz że to jedyna szansa dla ciebie.
- Wiem. Ale tak nie można. Jeśli to co o nich mówią jest prawdą, one muszą istnieć. W nich musi przeżyć dobro, choćby cały świat zwariował. – Strzyga ukryła twarz w dłoniach. – One są samym dobrem, a my co? Przyszliśmy do ich raju by je zabić? Chodźmy stąd. To nie nasz świat.
Poczuła delikatne, ciepłe dotknięcie na swej szyi. Spojrzała w górę nad nią pochylała swój kształtny łeb samica jednorożca.
- Dlaczego? – spytała zdziwiona Monika.
- Wybacz nam – usłyszała wewnątrz swej głowy miękki kobiecy głos. - To była tylko próba.
- Ludzie Rzadko odwiedzają to miejsce – dołączył się drugi, tym razem ciepłym barytonem. – Chcieliśmy sprawdzić …. – samiec potrząsnął głową – nieważne. Jaszczur witaj dawno cię tu już nie było.
- Witajcie przyjaciele – wiedźmin pogłaskał je po szyjach – Też się cieszę .
- Bierz się do tego lancetu – w telepatycznym głosie drgał śmiech – niech mam to za sobą.
- Boisz się.
- A ty Byś się nie bał gdyby za chwilę miał ci upuszczać krwi taki niedowarzony medyk?
- Tylko bez takich. – Jaszczur naciął skórę na nodze jednorożca do podstawionej fiolki ściekło
kilka rubinowych kropel. – Tyle wystarczy.
Dotknął ranki która natychmiast się zabliźniła.

Jednorożce rzadko pozwalają ludziom zbliżyć się do siebie a już niepodobieństwem jest, by pozwoliły się dosiąść. A jednak. Samica postanowiła pokazać strzydze okolicę i uparła się przy tym by Monika ją dosiadła. Teraz galopowały gdzieś przed siebie. Samiec został z mężczyznami. Usiadł w taki śmieszny, bardziej koci niż koński sposób i gawędził z nimi przyjacielsko.
- Co by było gdybym jednak strzelił? – spytał w pewnej chwili Mieszowór. – Przecież mogłem któreś z nich zabić.
- Możesz strzelić w tamto drzewo? – Jaszczur uśmiechnął się tajemniczo.
- Jasne – Mieszowór przygotował kuszę. Brzęknęła cięciwa, Jaszczur wykonał nieznaczny ruch dłonią i strzała eksplodowała w powietrzu.
- Nie mogłem pozwolić na jakiekolwiek ryzyko. To moi przyjaciele, kiedy już uparli się na tę próbę musiałem zrobić wszystko, by nie istniało żadne ryzyko. Wybacz ale rzuciłem wcześniej na twoje strzały odpowiednie zaklęcie. Krew jednorożca posiada niesamowitą moc. Neutralizuje czarną magię, nawet przedłuża życie, ale kto go zabije staje się przeklęty, zawieszony między światami nie żyje ani nie może umrzeć. To prawie inferno. Tylko one same mogą darować ten dar. Bez niego nie mógłbym pomóc Monice, a ona nie chce dłużej tak żyć.
- Widzisz – odezwał się jednorożec. – Gdybyś strzelił, tak naprawdę zabiłbyś Monikę.

Hermiona skrzywiła się z niesmakiem. Płyn w kociołku był zgniłozielony i cuchnął siarką. Jaszczur zdjął naczynie z ognia i przecedził jego zawartość, następnie przelał do dużej kulistej kolby, którą postawił na trójnogu nad ogniem, wreszcie całość podłączył do destylatora. Wkrótce do podstawionej zlewki zaczął kapać przejrzysty, ostro pachnący destylat. Antoni wraz z Hermioną patrzyli w skupieniu na spadające ze szklanej rurki krystaliczne krople. Jaszczur poukładał starannie odczynniki w skrzyni zaopatrzonej w liczne wyściełane sianem przegródki. We flaszkach i słoikach spoczywały tam różnego rodzaju substancje i ekstrakty. Niektóre tak cenne, że wielu czarodziejów dałoby się pokroić, byle tylko się do nich dorwać a za posiadanie przynajmniej połowy z nich można było iść na stos. Skrzynia ta, obok drugiej równie wielkiej, zawierającej porządnie spakowane sprzęty i przybory alchemiczne, stanowiła przenośne laboratorium Jaszczura. Normalnie skrzynie te zmniejszone dość prostym, acz wymagającym sporej magicznej energii zaklęciem kompresującym do rozmiarów maleńkich szkatułek spoczywały na dnie wiedźmińskiej torby, zapakowane starannie w skrawek skóry i obwiązany rzemieniem. Sąsiadowały tam z równie skompresowaną biblioteczką, zawierającą czternaście tytułów będących kompendium wiedzy magicznej. Przynajmniej trzy z nich uważane były za zaginione lub nieistniejące. Reszty dopełniała kusza, fletnia, zapasowe odzienie i inne przydatne w drodze przedmioty, jak choćby kociołek czy blaszany czajnik. Było tego dorobku naprawdę sporo i po rozkompresowaniu tworzyło to wszystko całkiem pokaźną stertę.
Krople przestały spadać z rurki. Jaszczur zestawił kolbę z ognia i przyjrzał się pod światło destylatowi.
- To jest eliksir ochronny? – spytała Hermiona.
- Prawie. – jaszczur odstawił naczynie. – Ściśle rzecz biorąc, jest to na razie zestaw substancji biologicznych i to w większości paskudnych trucizn. Za chwilę faktycznie będzie to jednak eliksir. Najwyższa, bowiem pora na krew jednorożca.
Z maleńkiej fiolki wkroplił jedną, czerwoną kroplę. Ciecz zawrzała i zalśniła rubinową poświatą w powietrzu rozniósł się zapach poziomek
- No i to by było na tyle. – Jaszczur przelał eliksir do flaszki z ciemnego szkła i zakorkował szczelnie. Kilka kropli pozostałych w zlewce przelał do dzbanka z odpowiednio doprawionym mlekiem, które natychmiast stało się różowe i zaczęło pachnieć poziomkami.
– To dla ciebie Hermiono. Twój przypominacz. Pij po pół kubeczka rano. Powinno się udać.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#2
Pora była popołudniowa. Owady sennie bzyczały w koronie starej lipy. Wawrzyńcowa chałupa była duża i niska, miało się wrażenie, że porosła mchem słomiana strzecha wspiera się na plecionym z gałęzi płocie. Z wnętrza dobiegały odgłosy popołudniowej krzątaniny. Sam Wawrzyniec siedział na ławeczce pod ścianą i wyplatał sobie ze słomy nowe łapcie.
- Witajcie – odezwał się odkładając robotę, – co was, panie wiedźmin, sprowadza w moje skromne progi?
- Chciałem z wami, Wawrzyńcu, pogadać.
- A co złapaliście już strzygę? Bo ostatnio jakoś o niej nie słychać.
- W pewnym sensie. Można tu gdzieś u was pomówić na osobności.
- A juści. W stodole.
Wawrzyniec zamknął wierzeje. W smugach słonecznego blasku, przesączającego się przez szpary między belkami, wirował nieśpiesznie kurz.
- No mówcie panie wiedźmin, bo ciekawość. Dlaczego przyprowadziliście z sobą tę panienkę?
- Właśnie. Znacie Monikę?
- Jużci. Kto by jej nie znał? Przecie to takie dobre dziecko.
- A gdybym wam powiedział, że to jest strzyga?
- Nie może być – wawrzyniec podrapał się w głowę. – Musi być, żartujecie panie wiedźmin.
- Pozwolisz, Moniko? – Jaszczur zwrócił się do dziewczyny, która odpowiedziała bladym uśmiechem. Rozwiązała tasiemkę pod szyją i zsunęła odzienie odsłaniając ramiona, plecy i zgrabne delikatne piersi.
- Dyć panienko, co robicie? – Wawrzyniec przełknął głośno ślinę.
- Przecież nie będę tego wiecznie cerowała – powiedziała koncentrując się.
Przemiana nastąpiła jak zwykle nagle, przez skórę, która pociemniała, wyrżnęły się na plecach dwa rzędy kolców, a z pomiędzy puszystych włosów wychynęły czerwone rogi. Wawrzyniec cofał się powoli a jego twarz wyrażała czyste, pierwotne przerażenie. Wreszcie, gdy strzyga podniosła na niego pomarańczowe szparki oczu, potknął się o koryto i runął jak długi.
- Spokojnie Wawrzyńcu nie jest groźna – uspokoił go Jaszczur. – Odkąd pije eliksir, choćby chciała, nie może wam wyrządzić krzywdy . Nie musicie się jej bać.
Wawrzyniec zawahał się zanim chwycił dłoń strzygi, która pomogła mu wstać.
-Tego to bym się w życiu nie spodział – strach powoli puszczał Wawrzyńca, – że to akurat ty Moniko.
- No widzicie – strzyga odsłoniła w uśmiechu dwa rzędy szpiczastych, drapieżnie wyglądających zębów – na mnie padło.
- Bogowie – stary chłop złapał się za głowę i powoli usiadł na odwróconym korycie. – Myśmy cię dziecko kazali zabić. My nie wiedzieli, że to tak.
- Spokojnie Wawrzyńcu. Monika jest niezwykła. Nie miałem jeszcze takiego przypadku. Gdyby to była zwyczajna strzyga nie zawahałbym się, ale ona jest już częściowo uleczona. Nie uwierzycie, bo ja sam nie wierzę, co ją uratowało.
- Miłość – powiedziała strzyga, powoli wymawiając głoski. – Tak jak w bajce.
- Mogę zdjąć klątwę – wiedźmin przysiadł obok Wawrzyńca.
- To bardzo dobrze. Bardzo dobrze. – Przytaknął chłop. – Dołożymy wam coś do obiecanej sumy. Biedne dziecko – spojrzał na strzygę.
- Panie Wawrzyniec, gdyby tylko o pieniądze chodziło. Tu chodzi o czas. Żeby odczarować strzygę, trzeba znaleźć tego, kto ją przeklął a ja nie mam czasu. Na południu w Kawiarze zbiera się na wojnę i muszę tam być. Eliksiru ochronnego też starczy najwyżej na kilka tygodni.
- Pomóżcie jej – Wawrzyniec poszurał chwilę łapciami po klepisku. – Tu już nie chodzi o spokój wioski. Nie możemy skrzywdzić tego dziecka.
Strzyga pocałowała z wdzięcznością pomarszczony policzek starego wieśniaka. Wawrzyniec stwierdził, że tak naprawdę, z bliska, wcale nie jest straszna.
Doszli do wniosku, że muszą pokazać Monikę Łapie. Wysłano więc po niego jedno z licznych wnucząt Wawrzyńca. Ale Łapa wiele nie zobaczył. Zemdlał bowiem, ledwie ujrzał strzygę, narobiwszy przedtem w gacie.

Chłopi jak to chłopi. Na okazję pozbycia się Voldemorta, zorganizowali w karczmie wiejską zabawę. Było żarcie, piwo i muzyka. Karczmę ubrano starannie zielonymi gałęziami a u powały, jako główną atrakcję, ktoś uwiązał podarte i okopcone buty czarnoksiężnika. Jaszczur pewnie bez żalu zrezygnowałby z tej atrakcji, gdyby nie usilne namowy Hermiony. Kobiety z reguły bywają uparte, a Hermiona pod tym względem była nieodrodną córą swego gatunku. Dziewczyna ubrała się dość gustownie, nie całkiem ludzkie detale maskując długą do kostek spódnicą, i zawiązaną do tyłu chustką. Do stołu przysiadł się Łapa.
- Panie wiedźmin, mam do was sprawę.
- No to mówcie panie Łapa.
- Ale to jest, tego, ja bym wolał, bez urazy, w cztery oczy - zająknął się patrząc wymownie w stronę Hermiony,
Jaszczur szepnął coś dziewczynie do ucha, uśmiechnęła się, wstała i poszła w stronę szynkwasu.
- Dobrze, mówcie panie Łapa.
- Bo widzicie panie wiedźmin, ze sprawą strzygi trza się pośpieszyć.
- Przecie strzyga już nie groźna, odkąd pije eliksiry, a mówiłem wam, że na odczarowanie potrzeba czasu.
- To musicie się pospieszyć – Łapa podrapał się za uchem. - Ktoś naciska wójta, żeby zrobić Monice próbę srebra. Cokolwiek by to miało znaczyć.
- To i nawet dobrze. – mruknął wiedźmin. – Szkoda tylko że tak wcześnie.
- Myślałem że to źle.
- Niekoniecznie. Wiecie co znaczy „próba srebra”?
- Ja prosty chłop jestem, to i nie wiem.
- To proste – począł tłumaczyć Jaszczur. – Wszystkie istoty zrodzone przez czarną magię są z reguły wielopostaciowe i co gorsza, lubią przybierać ludzkie kształty. Trzeba je więc jakoś odróżnić, a musicie wiedzieć że niektóre nie reagują bezpośrednio na srebro, tak jak nasza Monika zanim zaczęła pić eliksir. – Łapa zaczerwienił się na wspomnienie ostatniej przygody. – Dlatego oparto się na innej właściwości srebra. Jeśli użyć odpowiedniego zaklęcia ochronnego, to srebrny miecz nie skaleczy chronionego człowieka, jeśli jest to zaś istota z czarnej magii, zaklęcie ochronne nie zadziała i miecz zrobi swoje.
- To już po naszej Moniczce. – westchnął boleśnie Łapa
- Niekoniecznie – sprostował wiedźmin. – Próbę robi się dość często, ale niewielu wie o jej drugiej stronie. Jeśli miecz trzyma ten kto rzucił klątwę, nastąpi reakcja odwrotna, która zniszczy właśnie jego,a klątwa w ten sposób zdejmie się sama. Trzeba tylko znaleźć właściwego gościa. – Wiedźmin podrapał się w łuskowaty policzek – Zaraz , zaraz. Ale skąd oni tam wiedzą o Monice? Przecież nie donosiliście o strzydze do miasta?
- Widać ktoś doniósł. – Chłop przysunął się bliżej i rozejrzawszy bojaźliwie kontynuował szeptem – Mój zięć, znaczy się mąż mojej najstarszej córki, jest odźwiernym w ratuszu. Mówi że podsłuchał przypadkiem, jak jakiś czarodziej rozmawiał o tym z naszym karczmarzem. Że to niby on, znaczy nasz karczmarz, miałby tę próbę robić. Ale dlaczego właśnie on, tego już nie dosłyszał. Może bym mu i nie wierzył, ale wczoraj wezwali mnie do starostwa i wypytywali właśnie o Monikę.
- Spodziewałem się tego. Ten wasz karczmarz od początku mi się nie podobał. Może być że to faktycznie on. Coście im odpowiedzieli?
- Ano, udałem że o niczym nie wiem.
- Dobrzeście uczynili.

Młody Błażej, zwany powszechnie Łasicą, poruszył się i jęknął. Bolało go wszystko, najbardziej zaś głowa i twarz. Na dodatek było mu zimno, mokro i coś straszliwie śmierdziało. Poruszył się jeszcze raz i znów jęknął. Wreszcie z wysiłkiem wstał, opierając się na łokciu. Zaśmierdziało silniej a ręka trafiła w coś rzadkiego i lepkiego. Zaklął niewyrażanie, skonstatowawszy, że to w czym zanurzył dłoń, jest świeżym krowim plackiem w którym przed chwilą leżał. Z obrzydzeniem wytarł rękę o kępkę trawy. Drugą czystą dotknął twarzy. Nos był ewidentnie złamany, chociaż zimne błoto karczemnego podwórza zatrzymało już krwawienie. Podrapał się niemrawo w głowę i mruknął jeszcze jedno dość pospolite przekleństwo na wspomnienie własnej głupoty. Bo głupie było już samo to, że poleźli w pięciu z Waligórą, Rympałą i paroma pomniejszymi rzezimieszkami do karczmy z myślą sprowokowania bijatyki. Jeszcze głupszy był pomysł zaczepienia Hermiony. Łasica podłożył jej nogę a kiedy upadła upuszczając misę z gotowanym mięsem, Waligóra przycisnął ją kolanem, zadarł spódnicę i szarpnął za ogon, wyprężając go na całą długość i prezentując siedzącym przy stole. Wybuchnęli śmiechem. Hermiona wyszarpnęła się i uciekła zawstydzona. Łasica zobaczył jak Jaszczur podchodzi do Waligóry i szturcha go lekko w ramię. Na widok nieruchomej jak maska twarzy wiedźmina zaczął się w nim budzić instynkt samozachowawczy.
- Czego kmiotku? – spytał Waligóra odwracając się.
- Przed chwilą obraziłeś moją przyjaciółkę.
- No i co z tego – osiłek wstał prostując swoje zwaliste ciało, Jaszczur sięgał mu zaledwie do piersi, ale jego paskudny uśmiech stanowczo nie zwiastował nic dobrego. – Obrońca uciśnionych dziwek się znalazł.
Waligóra zamachnął się i ze zdziwieniem skonstatował, że jego wielka pięść trafiła w powietrze. Reszty nie zdążył skonstatować, gdyż kolejne wypadki następowały zbyt szybko. Kopniak wymierzony w goleń spowodował, że padł na kolana, kolejny cios zgruchotał mu nos. Wykręcone ręce wyszły ze stawów z paskudnym chrupotem. Ostatnią rzeczą którą zobaczył, były zbliżające się deski podłogi. Pozostali rzucili się na Jaszczura i może nawet mieliby jakieś szanse, gdyby któryś nie zgarnął palących się na wiszącej desce świec. Kiedy połapali się, że wiedźmin widzi w ciemności było już za późno. Dostawali łomot, aż trzeszczało. Łasica przeczuwając klęskę próbował cichcem, na czworakach, wymknąć się z karczmy, ale tuż przy drzwiach natknął się na czyjeś nogi. Spojrzał w górę. Zdążył dostrzec parę fosforyzujących zielono oczu Hermiony. Trwało to tylko chwilę, poczym pole widzenia przysłonił mu rozpędzony, duży, okrągły przedmiot, który zderzył się z jego twarzą. Przed oczyma zajaśniał mu błękitny błysk, potem była już tylko ciemność.

Wracali ścieżką przez cichy las. Księżyc barwił wierzchołki drzew srebrem. Jaszczur szedł milczący.
- Słuchaj Hermiono – odezwał się wreszcie, – Przepraszam, że popsułem ci zabawę. Nie powinienem cię był odsyłać od stołu. To miał być twój wieczór, a ja schrzaniłem.
- No co ty. Przecież nie możesz mnie pilnować jak małej dziewczynki. A z resztą – dodała po namyśle dziwnie lekko, – było świetnie. Wreszcie dokopałam Łasicy. Żebyś widział, jaką miał minę, zanim mu przydzwoniłam patelnią. Jesteśmy dobraną parą, co?
Wzięła osłupiałego Jaszczura pod rękę i poszli na skróty, wprost przez wilgotną od rosy łąkę.

Stworek tańczył. Dzieciaki które hałasowały biegając po podwórzu znachorowej chałupy, siedziały teraz w kółku, zapatrzone z rozdziawionymi gębami. Składał się z dwu szyszek oraz kilku gałązek i tańczył, posłuszny nieznacznym ruchom Jaszczurowej dłoni. Antoni mógł wreszcie spokojnie osłuchiwać i ostukiwać swoich pacjentów, których przyszło dziś nadzwyczaj sporo w związku z wczorajszą zabawą. Na ławce pod ścianą siedzieli rzędem Łasica, Rympała, i Waligóra, szczególnie poszkodowany był ten ostatni. Prawie całą twarz zakrywał mu płócienny opatrunek, a obie ręce miał nieruchomo przybandażowane do ciała. Hermiona która po wczorajszej rozróbie nabrała widać wiary w siebie, przeparadowała przed nimi w krótkiej kiecce a szpiczaste uszy sterczały na dumnie podniesionej głowie. Przechodząc obok Waligóry, prychnęła po kociemu. Ten przygarbił się tylko i jęknął. Jaszczur zostawił dzieciakom tańczącego oraz wyczyniającego akrobatyczne sztuczki ludka i poszedł do chaty. Znachor czyścił właśnie przecięty wrzód jakiemuś starszemu gospodarzowi i obsobaczał go przy okazji za to, że wiedziony miejscowym przesądem, okładał chore miejsce kurzym łajnem, doprowadzając tym samym do zakażenia.
- Antoni, nie przydała by ci się czasem pomoc? – spytał. – Bo na ławeczce siedzi kilku gości specjalnych.
- Ty ich tak urządziłeś?
- Przy niewielkiej pomocy Hermiony.
- To dlatego ona dziś taka bojowa. – domyślił się zielarz – Dobra. Bierz się za nich.
Waligóra wszedł na wezwanie. Zobaczywszy zbliżającego się Jaszczura, chciał się wycofać, ale został usadzony na ławie pod piecem.
- No cóż przyjacielu, znów się spotykamy. – odezwał się wiedźmin odwijając bandaże. – Paskudne zwichnięcia obu rąk. Ciekawe gdzieś się tego nabawił?
Obmacał stawy, specjalnie nie zachowując zbytniej ostrożności. Waligóra zajęczał spod płócien przysłaniających twarz.
- Muszę cię nastawić – ciągnął dalej – to dość bolesny zabieg. Mógłbym cię znieczulić, ale ty przecież lubisz ból.
Chrupnęła nastawiana kość, osiłek zawył i zemdlał. Jaszczur ocucił go bez pośpiechu.
- No jak było? Przyjemne? – spytał jadowicie. – Teraz pora na drugą rączkę.
Pacjent pobladł i spocił się jak mysz. Znów chrupnęła kość. Tym razem Waligóra zdążył się zeszczać zanim stracił przytomność. Wiedźmin ponownie go docucił.
- Popatrz, zafajdałeś podłogę. Ale nic to. Myślę że użyłeś już przyjemności za wszystkie czasy. No nie martw się tak okropnie, teraz już tylko drobiażdżek. Naprostujemy ci tylko nosek, boś nim wczoraj tak akuratnie zarył w podłogę, cud żeś dziury nie zrobił.
Odwinął bandaże z pokancerowanej twarzy, zanim dotknął przekrzywionego nosa Waligóra się rozpłakał.
- Myślę przyjacielu, że wyniosłeś należytą naukę z tej lekcji. – zakończył bandażując twarz osiłka który płakał jak bóbr a łzy mieszały się z krwią poruszonego, ale już prostego nosa.
Waligóra skinął głową i zebrał się niezdarnie z ławy. Do chałupy wpadła Hermiona.
- Królewscy przyjechali po Monikę – wydyszała wzburzona. – Mieszowór zabarykadował się z nią w kuźni.

Sytuacja była raczej patowa. Kuźnia wymurowana z kamienia nie posiadała okien, ani innych otworów z wyjątkiem wrót, które teraz były zawarte. Tuż za nimi siedział kowal z kuszą obserwując przedpole przez wąską szczelinę, akurat taką by mógł przelecieć przez nią bełt. Po przeciwnej stronie gościńca kryli się za swoim wozem strażnicy z miasteczka w liczbie czterech ze swoim dowódcą. Widać było wyraźnie, że żaden z nich nie marzy o czynach bohaterskich, nagradzanych zwykle pośmiertnym odznaczeniem. Innymi słowy ani jeden z nich nie próbował wyściubić nawet nosa zza osłony. Dowódca próbował pertraktować z krewkim kowalem, ale obrzucony wiązką dość pospolitych przekleństw, dotyczących sposobu jego poczęcia, dał sobie spokój. Zasadniczo więc nie działo się nic oprócz tego, że zgromadził się już znaczny tłumek gapiów trzymających się jednak w rozsądnej odległości od linii strzału. Jaszczur wyłowił z pomiędzy nich Łapę i Wawrzyńca.
- Hej, wy tam! – Zawołał. – Nie strzelać idziemy do was. Mieszowór ty też odłóż tą kuszę.
Trzymając ręce szeroko na znak że nie ukrywa w nich broni, wyszedł pomiędzy kuźnię a strażników.
- Który tam dowodzi? - zapytał
- Ja. – odezwał się najstarszy stopniem.
- Wyjdź, pogadamy.
Dowódca z niejakim ociąganiem wylazł zza wozu.
- O co chodzi?
- Przyjechalim po strzygę – powiedział – a ten ciemny kmiot zabarykadował się z nią w kuźni i z kuszy strzela. Ej posiedzisz ty w wieży za utrudnianie pracy organom ścigania. – Wrzasnął wygrażając w stronę wrót zaciśniętym kułakiem.
- Przyjdź tu po mnie obsrańcu – odgryzł się kowal.
- Spokój! – warknął wiedźmin.
- Zaraz, zaraz – odezwał się Wawrzyniec. – Przecie my strzygi nie zgłaszali. Znaczy się u nas takowej niema.
- Możeście i nie zgłaszali, ale jaśnie oświecony pan kasztelan dostał w tej sprawie list. Anonimowy.
- A odkąd to kasztelan anonimy czytuje? – spytał Jaszczur z przekąsem.
- Przeto kazał strzygę na zamek doprowadzić- ciągnął strażnik. - Tam czarodziej zrobi jej próbę srebra i wtedy wszystko się okaże. A tak poza wszystkim, skoro twierdzicie że tu strzygi nie ma, to co wy tu robicie, mości panie wiedźmin? Możeście tu przyjechali dla podratowania zdrowia?
- Nie wasza to rzecz.
- Może i nie moja. Moją jest doprowadzić gamratkę. Jeśli będzie trzeba weźmiemy siłą.
Jaszczur przybliżył twarz do oblicza strażnika.
- Ale masz jakieś wsparcie? – spytał szeptem. – Pamiętasz mnie? Wiesz że jeśli dobędę żelaza, nikt z was nie wróci żywy?
Dowódca cofnął się o krok. Poznał go.
- Dziewczyna zostanie u nas, a czarodziej będzie musiał tu pofatygować swoje szacowne dupsko – dokończył wiedźmin na głos.
- Ale tu nie ma aresztu – nieśmiało zaoponował któryś ze strażników.
- To nic. Monika poczeka w świetlicy. Łapa jej przypilnuje.
- A popilnuję – potwierdził Łapa.
- Każ swoim poodkładać kusze, tak żebym je widział. Idę po dziewczynę. Nie próbuj żadnych sztuczek, bo będzie jatka.
Przeszedł plac i zniknął w kuźni. Po niejakim czasie wyszedł a za nim Monika z Mieszoworem.

Słońce schowało się za horyzont. Złoto – czerwona łuna zachodnia przesączona przez małe szybki w oknach, rozlewała się kałużą na przeciwległej, bielonej ścianie świetlicy. Łapa siedział na progu i nie bardzo przejmował się rolą strażnika, która mu przypadła. Z krzywego jałowcowego kija strugał laskę.
- Jaszczur idzie – odezwała się Hermiona wyglądając przez okno. Strzyga skinęła głową.
Wiedźmin wszedł bez słowa. Zajrzał w stojący na stole dzbanek i dopił z niego resztę kompotu z rabarbaru.
- Jaszczur. Jak ty właściwie spławiłeś tych strażników – spytała Hermina by przerwać ciężkie milczenie.
- Ten dowódca spotkał mnie już kiedyś. To stare dzieje. Zatrzymałem się w małej mieścinie. Miała taką dziwną nazwę. Bodaj Krik Riwer, czy coś w tym rodzaju. To było dawno. Ten dowódca chyba zaczynał dopiero służbę, mleko miał jeszcze pod nosem. Komuś się nie podobałem, ktoś wyciągnął żelazo, no i dalej poszło już samo.
Pamiętał słoneczny, ale jeszcze chłodny poranek i ten malutki, ale schludny, zmyty nocnym deszczem, brukowany ryneczek. Jadł śniadanie w maleńkiej gospodzie. Były tam zaledwie dwa stoły. Gdyby wyszedł trochę wcześniej nic by się nie zdarzyło. Ale nie wyszedł. Przed gospodę zajechali z hałasem jacyś konni. Dużo później dowiedział się że była to zgraja terroryzująca okoliczne wioski. Wsypali się do karczmy. Jeden z nich, wysoki, o twarzy i złotych włosach cheruba, spróbował go sprowokować kpiąc z niego. Jaszczur popatrzył mu w oczy z politowaniem i wyszedł nie dobywając broni, żegnany śmiechami i gwizdem. Nie chciał rozlewu krwi. Znów nic by się nie stało gdyby tamten nie posunął się ciut za daleko. Kopniak nie sięgnął celu. Syknęła stal. Chłopak o twarzy cheruba zgiął się w pół, gdy padał, jeszcze patrzył z niedowierzaniem na swój rozchlastany brzuch. Pozostali ruszyli zaślepieni gniewem. Byli zbyt młodzi, zbyt pewni siebie i zbyt niedoświadczeni. Walka trwała krótko. Nad rynkiem znów zapanowała cisza. Wiedźmin wytarł zbroczone krwią ostrze o odzienie jednego z zabitych. Rozległ się jęk. Jedno z ciał poruszyło się słabo. Drugi jęk. Podszedł. To była dziewczyna. Kasztanowe włosy przykrywały twarz. Odgarnął je. Dziewczyna chwyciła go za rękaw zakrwawioną dłonią. Na pomoc było za późno. Nie posiadł jeszcze wtedy mocy wzorca.
- Boję się – wyszeptała.
Po chwili jej brązowe oczy zgasły. Jaszczur zamknął je dłonią. Wstał. W bramie chował się młodziutki strażnik. Przeszedł obok niego, widział przerażenie malujące się na gładkiej jeszcze nieopierzonej twarzy.
- Dwanaście ciał zostało wtedy na bruku. Byli zbyt głupi i za głupotę słono zapłacili. – zakończył w zamyśleniu– Ale ja nie o tym. Posłuchaj Moniko. – odezwał się, przysuwając sobie krzesło i siadając na nim okrakiem – Nie mam dobrych wiadomości. Dotąd nie wiem kto rzucił na ciebie klątwę. Podejrzewam że to karczmarz, ale pewności nie mam. Eliksir nie osłoni cię od miecza jeśli się mylę.
Dziewczyna patrzyła na niego spokojnie, sprawiała wrażenie że straciła wolę walki.
- Posłuchaj. Musisz uciekać – wziął ją za rękę – Łapa nie będzie próbował cię zatrzymać. Eliksiru ochronnego też starczy ci na jakiś czas. Bierz Myszowora i uciekajcie. Macie jeszcze cały dzień. Gdy znów tu przyjadą, będziecie daleko.
Milczała dłuższą chwilę, kiedy się odezwała, jej głos był cichy, ale spokojny.
- Nie Jaszczur. To się musi skończyć. Tak czy inaczej. Nie chcę żyć w ten sposób. Zrobiłeś co mogłeś. Jeśli masz rację to dobrze. Jeśli nie… Tak czy inaczej to się musi tu skończyć.

Drzwi z karczemnych pokoi do wynajęcia wychodziły na podwórze. Czarodziej oczywiście zajął je wszystkie. W sieni przy schodach nudził się wynajęty osiłek. Jaszczur zastukał we framugę.
- Czego – najemnik niemrawo wstał ze stołka. Wzrost miał zaiste imponujący. Wiedźmin sięgał mu zaledwie ramion.
- Ja do czarodzieja. Mógłbyś mnie zapowiedzieć.
- Do jaśnie pana czarodzieja – poprawił fagas. – Poza tym, pan właśnie śniada a w ogóle życzył sobie nikogo nie wpuszczać. Zmiataj oberwańcu.
Jaszczur wydobył spod odzienia pękatą sakiewkę którą dostał w mieście, chwilę ważył ją trzymając za rzemień. Oczy osiłka zaświeciły chciwością. Twardy woreczek opisał krótki łuk i z niemiłym dźwiękiem zdzielił pedla w głowę. Ten chwilę trwał z wyrazem zdziwienia na twarzy, po czym osunął się na podłogę.
- Poznaj siłę swoich pieniędzy – mruknął wiedźmin chowając sakiewkę. Wciągnął zwiotczałe ciało pod schody, wszedł na górę i zastukał.
- Mówiłem, żeby nikogo nie wpuszczać – rozległo się z za drzwi.
Czarodziej pochłaniał górę jajecznicy na boczku. Był gruby. Wielu ludzi o nadmiernej tuszy zachowuje jednak czar osobisty, jakby rozświetlało ich od wewnątrz jakieś ukryte piękno. Czarodzieja niestety to nie dotyczyło. Był gruby w jakiś taki obleśny, ośliniony sposób. Wyglądał jak wielki, odziany w miękki szlafrok, śmierdzący wieprz.
- Jemioła, czego chcesz. Mówiłem żebyś tu nie przyłaził bez wezwania.- powiedział nie odwracając się.
- Jemioła nie przyjdzie, leży pod schodami. Powinieneś lepiej dobierać ludzi.
Czarodziej odwrócił się gwałtownie, oszałamiacz świsnął w powietrzu. Jaszczur odbił go z łatwością. Ze stołu posypały się drzazgi a jajecznica wyfrunęła, zdobiąc sufit gustowną plamą.
- Kiedyś krzywdę sobie zrobisz tymi czarami.
- Czego chcesz – powiedział czarodziej odrobinę zbyt piskliwie.
- Pogadać.
Drugi oszałamiacz nie zdążył wystartować. Rozległa się niewielka eksplozja. Tłusty magik popatrzył na to co zostało z jego różdżki. Głośno przełknął ślinę.
- Mówiłem żebyś uważał.
- Kim jesteś? – spytał. – Wiedźmini nie mają takiej mocy.
- Jestem Jaszczur. Wiedźmin Jaszczur.
Czarodziej pobladł, a oczy rozszerzyły mu się strachem.
- Ty przesłuchiwałeś Czarnoksiężnika Wasyla?
- Co tam u niego? Nadal siedzi w wariackim szpitaliku?
- Zrobiłeś z niego warzywo.
- A kij z nim, zasłużył sobie. No ale do rzeczy. Jak mi się zdaje, przyjechałeś robić próbę srebra? Mów kto cię wynajął. – Jaszczur znienacka chwycił magika za kołnierz.
- Nie wiem panie – zaskamlał tamten. – Dostałem pieniądze przez posłańca.
Wiedźmin puścił go i magik znów klapnął na stołek. Na kołku wbitym w drzwi wisiał krótki miecz w ozdobnej pochwie. Jaszczur wydobył go popatrzył na ostrze pod światło.
- Srebrny, – odezwał się czarnoksiężnik – pierwszej próby. Dałem za niego dwieście florenów.
- Przepłaciłeś. To ma być srebro? – przesunął dłonią nad klingą która rozpadła się na drobne odłamki, odsłaniając swą właściwą naturę dość cienko posrebrzonego brązu. Podniósł jeden ułomek i podsunął pod sam nos tłuściocha – przecież zaszlachtowałbyś tą dziewczynę, nie dając jej nawet szansy.
- Powiedziano mi, że to na pewno strzyga.
- A jeśli nie.
- Co za różnica. Jedna wieśniaczka mniej czy więcej.
Ciemny pokój pojaśniał, kiedy błękitna klinga Jaszczurowego miecza, odbijając promienie porannego słońca, znalazła się pół cala od tłustego podgardla. Czarodziej przywarł plecami do ściany, wpatrzony w zimne jak u węża źrenice wiedźmina.
- Wiesz co? Powinienem cię teraz zarżnąć jak wieprzka. Zanim twój mocodawca znalazłby drugiego takiego po szkółce niedzielnej na twoje miejsce, miałbym trochę czasu by dokończyć to co zacząłem. Zresztą i tak nie cierpię nadętych, domorosłych magików
- Nie zabijaj mnie.
- Daj mi choć jeden powód dla którego mam tego nie robić, obmierzła gnido.
Umysł magika wyszedł z otępienia i zaczął pracować gorączkowo.
- Dlatego że ty też jesteś czarodziejem?
- Kiepski powód, ale niech będzie. - Klinga odsunęła się powoli od obwisłego podgardla. – Użyjesz mojego miecza, a jeśli spróbujesz zrobić coś nie tak przy rytuale, będę cię musiał skrzywdzić. Bądź pewny, to co zrobiłem Wasylowi to niewinne igraszki. Ty będziesz mógł mu zazdrościć
Czarodziej odetchnął odpiąwszy guzik pod szyją.
- T.. To jest mirthil? – spytał ni w gruszkę ni w pietruszkę wskazując na ostrze.

Zgrzyt specjalnej osełki z diamentowego proszku jest sam w sobie dość nieprzyjemny a już szczególnie wtedy, gdy trwa dostatecznie długo.
- Jaszczur co ty do cholery robisz? – nie wytrzymała wreszcie Hermina. – Zgrzytasz tak przez całe popołudnie. Zwariować można od tego.
- Przepraszam – powiedział wiedźmin odkładając miecz. Całe posłanie zajmowały porozkładane księgi. – Próbuję coś wymyślić.
- Byłeś w karczmie?
- Gadałem z karczmarzem. Tylko że nic z tego nie wynika. Rozumiesz Hermino, ja nadal nie jestem pewien czy to on rzucił klątwę. Jeśli się mylę, zaszlachtuje jutro Monikę na oczach całej wioski. Popatrz – wskazał porozkładane książki. – Ponad tysiąc lat magii, i co? I nic! Nic się nie da zrobić.
- Daj spokój zrobiłeś co mogłeś.
- No właśnie. Wybiłem dotąd ze dwa tuziny strzyg i nie było żadnych problemów, a kiedy chcę tą jedną ocalić, to nic nie da się zrobić.
- Posłuchaj Jaszczur – odezwała się po chwili Hermina – To co wreszcie z tym karczmarzem?
- Taka klątwa zawsze pozostawia ślad. U niego tego śladu nie ma. Skądś jednak ma pewność co do Moniki, tak jakby przy tym był. Prawie nic mi nie powiedział a nie mogłem go naciskać, ale mam wrażenie że za tym ktoś stoi. Próbowałem go sprowokować, ale to były żołnierz, zbyt cwany. Na dodatek Monika zamiast brać Mieszowora i uciekać stąd jak najdalej, czeka chyba na cud. Ja do cholery nie jestem cudotwórcą. – Sięgnął po broń i znów zaczął zgrzytać osełką po ostrzu.
- Odłóż wreszcie ten cholerny miecz - zeźliła się Hermiona.
- To co mam do wszystkich diabłów robić?!
- Nie krzycz na mnie! – wrzasnęła dziewczyna. Narastające napięcia ostatnich dni spowodowało że rozpłakała się histerycznie.
- Przepraszam Hermiono – powiedział wiedźmin, przytulając ją. – Wiem że i tobie jest ciężko. Zżyłaś się z Moniką.
Uspokajała się powoli. Wreszcie podniosła na niego jeszcze mokre oczy.
- Jaszczur?
- Tak.
- A jeśli Monika jutro umrze, czy jej dusza dostąpi szczęścia w tym innym życiu?
- Tak. Klątwa działa tylko po tej stronie.
- To dobrze. – powiedziała
- Jaszczur?
- Tak.
- Słyszałam kiedyś nad rzeką jak grasz. Mógłbyś zagrać dla mnie?
- Dobrze. – Wydobył z torby instrument przypominający wiązkę coraz krótszych drewnianych rurek i w wieczorną ciszę popłynęła cicha melodia.

Ciepły letni dzień chylił się ku zachodowi. Jaszczur szedł w stronę rzeki, rozwieszając na drzewach pojedyncze włosy z końskiej grzywy. Wyszedł by coś robić, zaczynał już wariować od tego czekania. Zakreślał w ten sposób krąg wokół małej dolinki ze skarpą nadrzeczną. Z końskim włosiem wiązało się dość proste, choć skuteczne zaklęcie, które miało uchronić polankę przed wścibskimi oczyma przypadkowych obserwatorów. Jaszczur zawiesił kolejny włos na chropowatej korze starej sosny i wyszeptał formułę zaklęcia. Od płynącej nieopodal rzeki dobiegł głośny plusk. Wiedźmin rozsunął ostrożnie krzaki. W wodzie pływała dziewczyna. Nie była to Hermina. Jasne włosy otaczały wystającą ponad wodę głowę, a nisko stojące słońce sprawiało, że wydawała się pływać w roztopionym złocie. Dziewczyna przekręciła się na wznak, zastygła w bezruchu i pozwoliła unosić się wodzie. Wreszcie wyszła na brzeg. Słońce złotem i czerwienią obrysowało jej smukłą sylwetkę. Jaszczur poczuł elektryzujący dreszcz przeszywający ciało. Zapragnął objąć dłońmi talię dziewczyny, tuż nad ślicznie zarysowanymi biodrami i poczuć dotyk aksamitnej skóry osłaniającej sprężyste, jędrne ciało. Dziewczyna wykręciła z włosów resztę wody, przeciągnęła się rozkosznie zakładając ręce za głowę, po czym nałożywszy przyodziewek na mokrą skórę zniknęła w lesie. Jaszczur stał jeszcze chwilę w krzaku z bardzo głupawą mina, wreszcie wzruszył ramionami i poszedł rozkładać kolejne włosy.

Poranek wstał mglisty i chłodny, mimo to jednak na placu przed świetlicą zgromadziła się prawie cała społeczność wioski. Jaszczur rozejrzał się. Zbrojnych wokół było sporo. Widać ostrzeżono ich zawczasu, bo każdy w pogotowiu trzymał załadowaną kuszę. Za wyniesionym ze świetlicy stołem siedziało kilku możnie odzianych jegomościów. Wśród nich zasiadał sam kasztelan, oraz czarodziej. Na środku wytyczonego przez stojących kołem strażników placu stał pień a w poprzek niego świecił błękitną klingą Jaszczurowy miecz. Łapa wyprowadził Monikę. Była spokojna. Ubrana w długą, prostą, białą sukienkę wyglądała niemal dostojnie. Stanęła pośrodku. Czarodziej wyrecytował formułę zaklęcia. Z tłumu wystąpił karczmarz. Jaszczur poczuł jak wilgotnieją mu dłonie. Monika uklęknęła, wzięła miecz i rękojeścią do przodu wyciągnęła w stronę oprawcy. Przez tłum przebiegł szmer. W oczach karczmarza, który za czasów gdy wojował niejedno widział, pojawiło się zdziwienie. Wziął miecz. Strzyga pochyliła głowę.
- To nie on. – szepnął Jaszczur. Hermiona zacisnęła palce na jego dłoni.
Karczmarz jednak opuścił ostrze.
-To nie strzyga. Dotknęła srebra – powiedział głośno, odkładając miecz – dla mnie dowód jest wystarczający.
Tłum zaszemrał głośniej. Tłusty czarnoksiężnik naradzał się chwilę z kasztelanem.
- To żaden dowód – powiedział wstając – Ja dokończę próby.
- Jaszczur nie – szepnęła Hermiona widząc że wokół palców wiedźmina pojawia się niebieskawa poświata.
Monika podała miecz, czarodziej ujął rękojeść i wrzasnął przeraźliwie. Ostrze zalśniło oślepiającym błękitem. Dłoń mężczyzny rozsypała się na popiół. Miecz upadł ale reakcja odwrotna trwała spopielając maga, który miotał się z dzikim wrzaskiem szukając ratunku. Widok był potworny, jego ciało rozpadało się a on wciąż jeszcze żył. Hermiona wcisnęła twarz w rękaw wiedźminowej kurtki.
- Pomóż mu – szepnęła.
- Tego nie da się zatrzymać.
Czarodziej zawył po raz ostatni nieludzko i rozsypał się w kupkę dymiącego popiołu. Jaszczur rozepchnął osłupiałych strażników i wyszedł na środek.
- Widzieliście co zaszło? – spytał podnosząc swój miecz. – Klątwa została zdjęta. Ona nie jest już strzygą. Myślę że nikt w to teraz nie wątpi.

Jaszczur dla czystej już maniery grzebnął ostatni raz łopatą, i popatrzył na owoc swej dwudniowej pracy z takim zadowoleniem, jakby stworzył dzieło sztuki. Bo i dobre przygotowanie magicznego kręgu na zarośniętej krzakami, nadrzecznej polanie wymagało sporo trudu. Istniały wprawdzie zaklęcia, którymi można by się posłużyć, ale były one niezbyt dokładne. Kondwiramus zwykł mawiać, że za pomocą magii łatwiej zbudować miasto, niż wykopać dołek. Wiedźmin przeciągnął się z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Wbił łopatę w brzeg, rozdział się i z przyjemnością zanurzył w chłodnej wodzie. Rzeka w tym miejscu tworzyła zakole, a głęboka była na tyle, by woda sięgała mu po pierś. Popływał chwilę, po czym ułożył się całkowicie odprężony nieruchomo na wodzie i z tą niewzruszoną pewnością że nikt mu nie będzie przeszkadzał zamknął oczy.
- Hej Jaszczur, jaka woda?
Wiedźmin poruszył się gwałtownie i zachłysnął. Na brzegu stała Hermiona.
- Wybacz – powiedział z głupią miną, zanurzywszy się po szyję. – musiałem przysnąć. Nic nie czułaś po drodze?
- Wiem, założyłeś straszaka.
- Nie działa? – zdziwił się Jaszczur
- Działa. Ale połapałam się i użyłam przeciwzaklęcia - Hermiona zanurzyła stopę w wodzie. Próba wypadła widać pomyślnie, bo ściągnęła kieckę. Przy koszuli zawahała się chwilę.
- W sumie i tak mnie już widziałeś – wzruszyła ramionami i naga, pięknym susem skoczyła do wody.
Wynurzyła się po chwili parskając. Wyglądała jak zmoczony kot.
- Myślałem że koty nie lubią wody.
- Widać nie wszystkie. Myślisz że w tym – przejechała pod włos po zmoczonym futrze – nie jest gorąco? Przecież muszę to też jakoś utrzymywać w czystości. Co myślisz, że będę się lizała? – dodała ironicznie. Złapała się za nos i zanurzyła ponownie.

- Wiedziałem – mruknął Jaszczur. Las się skończył, a grunt wokół niezbyt wysokiej kamiennej wierzy, okazał się pasem spieczonej ziemi. Do warowni Voldemorta mieli udać się już dość dawno, ale wypadki ostatnich dni spowodowały dość długą zwłokę.
Wokół panowała nienaturalna cisza, ptaki nie zapuszczały się w te strony.
- To złe miejsce – odezwał się Antoni – Aż ciarki chodzą po grzbiecie.
- Żeby tylko ciarki – westchnął Jaszczur. – Zetknąłem się z takim czymś w świątyni Bezimiennych w Azbakanie. Wierz mi, to zawsze oznacza kłopoty.
- Voldemort nad tym panował?
- Nie sądzę. Dorwał się do czegoś co go przerastało.
Dotarli do bramy. Nie była nawet zamknięta. Antoni przystanął. Wnętrze wieży stanowiło bowiem spore zaskoczenie. Z zewnątrz wydawała się nie mieć więcej niż dwadzieścia kroków w obwodzie, wnętrze zaś mieściło spory podwórzec otoczony kamiennymi ścianami.
- Niezły był – powiedział Antoni z podziwem.
- To nie on. Ta wieża była tu znacznie wcześniej niż wasza wioska. Nawet dużo wcześniej zanim w tych stronach pojawiły się elfy. Te miejsca powstały daleko przed końcem złotej ery, kiedy słudzy ciemnej strony zaczynali budować swoją potęgę.
- Mogą tu być pułapki?
- Całe to miejsce jest pułapką. – Jaszczur powiódł spojrzeniem po poszczerbionych starych murach. - Wystarczy kilka godzin żeby opanowało umysł. Miej się na baczności.
Weszli pod nisko sklepioną bramę zwieńczoną gargulcem. Tu było widać że podwórzec jest iluzją. Każda z jego bram prowadziła na te same spiralne schody. Magik który ją zakładał, jakby nie był potężny, nie przyłożył się zbytnio. Wykorzystał prostą zasadę odwrotnego zwinięcia przestrzeni. Gorsza była aura. Wiedźmin wyczulony na magiczne ślady, wyczuwał jak wiekowe zło, którym nasiąknięte były kamienie, usiłuje zmącić jego myśli. Ale moc wzorca chroniła.
Z za zamkniętych drzwi ma półpiętrze wieży dobiegł łomot i przygłuszone krzyki.
- Co u licha – zdziwił się Antoni. – Nie powinno tu nikogo być.
Jaszczur wyciągnął skobel i uchylił ciężkie, okute drzwi. Za nimi stał młody, wysoki mężczyzna. On był przyczyną hałasu.
- Dobrze żeście się w końcu zjawili – powiedział z ulgą. – Myśleliśmy że się stąd nie wydostaniemy. Voldemort zostawił nas tu pięć dni temu.
- No to macie szczęście – uśmiechnął się wiedźmin. – Zafajdany czarnoksiężnik poszedł do diabła, czy w jakiekolwiek inne miejsce dokąd idą takie łachudry.
- Źle nas zrozumiałeś – zaszemrała aksamitnym głosem piękna, czarnowłosa elfka, którą spostrzegli dopiero teraz, gdy wstała z ukrytego we wnęce siennika. – My jesteśmy tu z własnej woli. Chcemy się pobrać.
- Acha. Voldemort Miał ci pomóc stać się śmiertelniczką – domyślił się Antoni.
- No to macie podwójne szczęście. – Jaszczur uśmiechnął się krzywo. - Co was podkusiło żeby zwracać się z tym do gościa z taką reputacją? Nie można było do kogoś lepszego?
- To jest jedyny czarodziej w okolicy – zaoponowała elfka.
- To był jedyny czarodziej – powiedział Jaszczur z naciskiem. – I jak sądzę, okolica wiele nie ucierpi z powodu jego braku. A teraz zmykajcie stąd. To cud że to miejsce nie pomieszało wam jeszcze zmysłów.
- A nasza sprawa? – zapytał z żalem w głosie chłopak.
- Poczekajcie na nas przy ścieżce pod lasem, postaram się wam pomóc.

Pracownia Voldemorta, która mieściła się na samym szczycie wieży sprawiała wyjątkowo ponure wrażenie, ponadto cuchnęło tu stęchlizną i rozkładem. Przyczyna tego dość szybko się wyjaśniła gdy wiedźmin podniósł poplamioną płachtę przykrywającą stół. Lód którym były obłożone rozkrojone zwłoki w większości już stopniał i nie spełniał postawionego przed nim zadania.
- Obkurwieniec – splunął Antoni kiedy w jednym z długiego szeregu słojów stojących na drewnianym regale dostrzegł pływający ludzki embrion – Chędożony rzeźnik. Takich się powinno na wolnym ogniu.
- Wszystko skażone – Wiedźmin skończył przeglądanie szaf czarnoksiężnika. – Księgi
też nie przedstawiają żadnej wartości. Musimy zniszczyć to miejsce.
Z głębin pod wieżą dobiegło wycie i głęboki basowy pomruk od którego, zdawało się, że drgały kamienne sklepienia. Jaszczur dobył miecza i ruszył po schodach. Znachor postępował tuż za nim.
Wieża jakkolwiek niewielka posiadała nadzwyczaj spore podziemia. Schody kończyły się na dnie obszernej sali. Antoni zapalił niewielkie magiczne światło. Matowo-mleczna kulka lewitowała kilka cali nad jego głową, rzucając chybotliwy blask na ociekające wilgocią ściany. Odezwał się znów pomruk. Wydobywał się z okratowanego otworu w podłodze. Jaszczur zajrzał tam. Jego oczy, przestawione teraz na termowizję wyłowiły z mroku zielone sylwetki miotających się po grocie stworzeń.
- Co tam jest? – Antoni pochylił się nad kratą.
W mętnym świecie załopotały wielkie szare skrzydła, o stal zadzwoniły ostre pazury z okratowanej czeluści spojrzała na nich potwornie zniekształcona twarz. Spojrzenie pozbawione było cienia intelektu. Ziało zimną żądzą mordu. Znachor odskoczył.
- Obawiam się że to ludzie z okolicznych wiosek.
- Powinniśmy ich chyba wypuścić.
- Obawiam się że są zbyt niebezpieczni. – Jaszczur kopniakiem otworzył najbliższe drzwi.
Wyposażenie komnaty nie pozostawiało złudzeń. W zestawieniu z nieszczęśnikami w lochu, świadczyło nieomylnie że Voldemort pracował nad mutagenem i nie bardzo mu szło.
Antoni otworzył kolejne drzwi. Wewnątrz płonął zielony ogień.
- Nie wchodź tam – krzyknął wiedźmin, ale spóźnił się. Znachor przestąpił już próg. Stężał na chwilę, po czym rzucił się na niego. Szczęściem był zbyt wolny. Jaszczur ogłuszył go ciosem w potylicę, a potem złożył nad jego głową znak. Po chwili Antoni odzyskał z jękiem przytomność.
- Co się stało? – spytał masując bolącą głowę.
- Chciałeś mnie zabić.
- Jakże to?
- Wlazłeś gdzie nie potrzeba. Widzisz ten czarny kamień na postumencie? – Jaszczur wskazał odłamek skały nie większy od pięści, tak czarny jak samo jądro ciemności, leżący pośród syczących zielonych płomieni – To jest źródło mocy, bardzo złej mocy, kawałek czegoś jakby antywzorca. Ta wieża potrafi się bronić, więc uważaj gdzie włazisz.
Przeszukali jeszcze kilka pomieszczeń w większości pustych lub zawalonych wszelkim, wiekowym rupieciem.
- Czego szukamy?- spytał wreszcie zielarz, który nauczony doświadczeniem trzymał się blisko wiedźmina.
- Turbinium. Musi tu gdzieś być.
Znaleźli wreszcie równo poukładane sztabki. Była tego całkiem pokaźna pryzma. Metal lśnił słabą zielonkawą poświatą.
- To musi być warte majątek – ucieszył się Antoni. – Trzeba by nam było jeszcze Łapę i Wawrzyńca zabrać, sami będziemy to wynosić do jutra.
- Nie weźmiemy stąd ani uncji – Jaszczur od dłuższej chwili obracał sztabkę w dłoniach. – Za długo leżały obok źródła. Są skażone.
- Więc poco tego szukałeś?
- Muszę zniszczyć wieżę. Tylko wybuch Turbinium gwarantuje zniszczenie źródła.
- A ci nieszczęśnicy na dole?
- Antoni. Nie możemy im pomóc. Oni przestali być ludźmi. Efektów działania mutagenu nie da się cofnąć. Popatrz na mnie. Uratowało mnie tylko to, że czarodziej który mnie mutował był wyjątkowym flejtuchem i rzadko mył naczynia. Gdzieś musiała zostać smocza łuska. Starożytna magia ochroniła mój umysł, dużo później Kondwiramusowi udało się przywrócić mi odrobinę człowieczeństwa. Oni nie mają takiej szansy. Voldemort był partaczem. Zrobił z nich bezrozumne zwierzęta.
- Żal mi ich.
- Jako ludzie umarli już dawno. Jeśli zniszczymy wieżę, oszczędzimy im cierpień.
- Rób co uważasz.
Wiedźmin wydobył z torby eksplodującą strzałę. Umieścił ją ostrożnie pomiędzy sztabkami, tak by tylko nieproporcjonalnie duży grot wystawał nad ich powierzchnię. Nad nim powiesił jedną ze sztabek na dość grubym konopnym sznurze. Drugi koniec przeciągnął nad stołem i umocował po przeciwległej stronie, wreszcie z jednej z komnat przyniósł łojową świecę.
- Dlaczego nie odpalisz zaklęciem – spytał zielarz.
- Nie przebiję się z zewnątrz – Jaszczur podłożył płomień pod sznur. Popatrzył chwilę jak włókna zajmują się płomieniem. – W nogi!
Pobiegli po schodach, żegnani wysokim crescendo wycia i pomrukami dochodzącymi z czeluści. Dopadali prawie pierwszych drzew, gdy powietrze przeszył charakterystyczny pisk rozpoczynającej się reakcji.
- Na ziemię - wrzasnął Jaszczur sam padając. Wieża na krótką chwilę zmieniła się w kulę błękitnych płomieni, Po czym eksplodowała z piekielnym hukiem, siejąc stopionym gruzem. Fala uderzenia przeszła nad nimi, łamiąc pobliskie drzewa. W miejscu gdzie stała budowla ziemia ukazywała swoje trzewia, ziejąc głębokim kraterem. Źródło przestało istnieć.
- Możemy wracać – powiedział wiedźmin otrzepując odzienie z pyłu.- Nic tu po nas.
- Biedacy – westchnął znachor pod adresem istot z lochu – Przynajmniej śmierć mieli szybką.
Niedaleko natknęli się na parę spotkaną w wieży. Wystraszeni kryli się w przydrożnym wykrocie.
- Spokojnie, już po wszystkim - odezwał się Jaszczur pomagając elfce wydostać się z dołu. - A co do waszej sprawy, to myślę że najlepiej będzie odprawić rytuał za dwa dni o świcie. Księżyc idzie do pełni.
- Widziałam że jesteś potężny, czarodzieju - odezwała się dziewczyna - czego chcesz w zamian.
- Po pierwsze, jestem tylko wędrownym wiedźminem, gdzie mi tam do panów czarodziejów. Po drugie zaś, w zamian nie chcę nic. Darmo dostałem, darmo rozdaję.

Antoni musiał lojalnie przyznać przed samym sobą, że się boi. Co gorzej, bał się o kilka kroków od swojej chaty. Strach dopadł go na ścieżce wiodącej do rzeki, którą tyle razy biegał o różnych porach dnia i nocy. Ściana splątanych krzewów sprawiała wrażenie jakby za nią kryło się coś niedobrego. Zerknął kątem oka na wiedźmina, ale on chyba nic złego nie przeczuwał. Szedł obładowany sporym tobołkiem i opowiadał coś Hermionie.
- Jaszczur – odezwał się wreszcie – coś jest nie w porządku.
- Dlaczego? – wiedźmin przez chwilę wsłuchiwał się w wieczorną ciszę.
- Tam coś jest. Czuję to.
- To tylko ja – nakreślił w powietrzu przed Antonim nieskomplikowany znak. – Wybacz. Założyłem zaklęcie, żeby nam nikt nie przeszkadzał.
Przygotowanie nadrzecznej polany zajęło wiedźminowi dwa poprzednie popołudnia. Na dużej oczyszczonej z trawy i krzaków połaci widniał równo usypany krąg i opisana na nim sześcioramienna gwiazda. W każdym z jej rogów znajdował się kopczyk ze starannie wypoziomowanym, płaskim kamieniem na szczycie. Jaszczur rozpalił opodal małe ognisko. Wokół kręgu powtykał pochodnie,na szczytach kopczyków poustawiał pieczołowicie małe, wklęsłe, dwimerytowe zwierciadła. Jeszcze raz sprawdził ich ustawienie, wreszcie na oddalonym o kilka kroków, wkopanym w ziemię pniu postawił zielonkawo mieniący się kryształ w specjalnej oprawce. Krąg ożył. Jego obwód wyznaczony na ziemi rozjarzył się delikatną poświatą, po zwierciadłach rozpełzła się gęsta siatka wyładowań. Na niebie nad nimi zaczęły gromadzić się chmury. Jaszczur wydobył z tobołka kolejny, tym razem srebrzyście połyskujący kryształ i zawiesił go w powietrzu dokładnie nad środkiem kręgu. Artefakt rozbłysnął, a zielona poświata uniosła się, przykrywając krąg słabo świecącą czaszą.
- Teraz pora na ciebie Hermiono – Jaszczur rozpostarł na ziemi swój płaszcz.
- Wygląda interesująco. Szkoda że nie zobaczę co będzie dalej.
- Opowiemy ci – Wiedźmin przyklęknął za siedzącą nagą już dziewczyną. Położył dłonie na jej skroniach. Na końcach palców pojawiło się na chwilę wyładowanie i Hermiona zasnęła.
- No Antoni. Bieżmy się do roboty – powiedział wstając. Wyciągnął przed siebie ręce, ciało dziewczyny uniosło się na kilka stóp w górę. Skupił się i wyszeptał skomplikowane trzystopniowe zaklęcie. Sfera zajaśniała przy wtórze wzmagającego się brzęczenia, wokół lewitującego ciała powstała druga tym razem błękitna. Zielarz spostrzegł że na zewnątrz zaległa nienaturalna cisza, pierwsze krople deszczu zawisły nieruchomo w powietrzu.
- Zatrzymał czas – przebiegło mu przez myśl.
- Antoni, bież kuszę. Gdyby coś szło nie tak, rozwalisz kryształ nad nami a potem na ziemię. Rozumiesz?
- Tak. – sapnął zielarz naciągając cięciwę.
- Dobra zaczynam. – Począł szeptać słowa potężnego, prastarego zaklęcia w starszej mowie. Powietrze nad sferą uginało się od magii jak tafla roztopionego szkła. Przez wszystkie pory skóry dziewczyny poczęła się wydobywać smoliście czarna substancja, zlepiając kocie futro, aż wreszcie pokryła jej ciało szczelną błyszczącą, pulsującą warstwą. Jaszczur zakończył zaklęcie krótkim warczącym słowem, substancja bezgłośnie eksplodowała zamieniając się w pył. Wiedźmin otarł rękawem koszuli pot z twarzy. Słowa Wielkiej Przemiany przeczytał z kawałka papieru. Może i nie wyglądało to profesjonalnie, ale ryzyko w razie pomyłki było zbyt wielkie.
Przez chwilę nic się nie działo tylko powietrze dzwoniło jak napięta struna. Zawieszone nad ziemią ciało zaczęło od wewnątrz przeświecać słabą zrazu poświatą. Po chwili rozbłysło zalewając okolicę, aż po pobliski las oślepiającym niebiesko – białym blaskiem. W brzęczącą nad nimi kopułę uderzyły pioruny.
- Na ziemię – wrzasnął Jaszczur sam padając i kryjąc głowę w ramionach. Powietrze wokół ciała Hermiony zadrgało, eksplodując nad nimi kręgiem ognia. Ulewa zatrzymana w górze runęła, przemaczając ich w mgnieniu oka do nitki. Pierwszy zerwał się Antoni. Na wiedźmińskim płaszczu leżała dziewczyna o jasnych włosach, pozbawiona już kocich atrybutów. Jaszczur położył dłoń na jej czole.
- W porządku Antoni – odpowiedział na pytające spojrzenie zielarza – Chyba się udało.

Ciepły promień słońca łaskotał w policzek. Uśmiechnęła się rozmarzona i przeciągnęła otwierając oczy. Popatrzyła na swoje smukłe, delikatne dłonie, dotknęła gładkich, nie pokrytych teraz futrem policzków. Wstała, nalała po cichu wody do miski. Ujrzała sympatyczną buzię o delikatnych rysach, zielonych oczach, okoloną kaskadą jasnych, lekko kędzierzawych włosów. Dotknęła jeszcze raz z niedowierzaniem gładkiej , aksamitnej skóry.
- Jaszczur. Jesteś cudotwórcą – szepnęła.
- Powinna już się obudzić – rozległ się z za drzwi głos wiedźmina. – Lepiej sprawdzę czy wszystko jest w porządku.
Hermiona wskoczyła z powrotem pod okrycie, przyłożyła policzek do poduszki i zamknęła oczy. Skrzypnęły drzwi. Wiedźmin pochylił się nad posłaniem. Dziewczyna znienacka zarzuciła mu ręce na szyję i przycisnęła swój policzek do jego szorstkiej, łuskowatej twarzy.
- Dzięki Jaszczur – szepnęła mu do ucha.
- No, mieliśmy trochę szczęścia – powiedział siadając na brzegu posłania. – Przemiany się udały. Będziesz mogła być tak jak teraz człowiekiem, albo wracać do takiej postaci jak przedtem.
- Naprawdę?
- Tak. Kiedy tylko będziesz chciała. Tylko z całkowitej przemiany w kota wyszły nici.- Strapił się.- To zrobiło się zbyt ryzykowne. Zaklęcia nie są przystosowane do potrójnych zmian,
Hermiona wyskoczyła z posłania, skupiła się. Przemiana nastąpiła błyskawicznie. Znów była dziewczyną – kotem. Kolejna przemiana i na środku pokoju stała wysoka , zgrabna dziewczyna.
- Jestem animagiem – roześmiała się.
- Muszę przyznać, że obydwa wydania są bardzo zachęcające. – Wiedźmin zrobił niewinną minę, a policzki Hermiony pokrył rumieniec, którego już nie maskowało futro.

Niebo nad polaną złociło się pierwszymi zorzami jutrzenki. Ponad ciemnym jeszcze lasem, niczym klejnot na niebie, lśniła jasna Wenus. Nad ziemią unosiły się jeszcze strzępy delikatnej mgiełki. Gdy tak szli, pozostawał za nimi poczwórny ślad strąconej rosy. Zatrzymali się pod rozłożystą starą lipą.
- Dorien, czy jesteś pewna, że chcesz stać się śmiertelniczką, by związać się z tym człowiekiem?
- Tak jestem pewna. – Głos młodej elfki drżał ze wzruszenia.
- Czy masz świadomość tego, że to, co za chwilę się wydarzy będzie nieodwracalne?
- Tak.
- Czy chcesz by oddana przez ciebie moc chroniła tego tu mężczyznę, Adeljusza?
- Tak chcę.
- Więc niech się stanie – Jaszczur uniósł ręce ku porannemu niebu i wypowiedział prastare, pamiętające jeszcze pierwszą erę zaklęcie.
Wokół elfki wirując zaczęły się unosić białe obłoczki mgły. Nad polaną przebiegł lekki powiew. Dziewczyna uniosła się kilka stóp nad falującą trawę. Rozłożyła szeroko ręce, jej ciało rozświetliło się nieziemskim blaskiem, a złote promienie rozbiegły się wokół. W niebo wystrzelił jasny, błękitny snop światła a powietrze rozdzwoniło się niczym tysiące malutkich srebrnych dzwoneczków. Hermiona stała z rozdziawionymi ustami, chłonąc piękno tej sceny. Po chwili światło zgasło a Dorien opadła łagodnie na trawę nieco oszołomiona. Wiedźmin otworzył dłonie, leżały na nich dwa przejrzyste niczym krople rosy kamienie.
- Weźcie je – powiedział – to znak, że wzorzec przyjął twój dar Dorien. To dar od Niego. Będą was ochraniać.
- Niech ci twój Bóg wynagrodzi to co dla nas zrobiłeś. Teraz już możemy poszukać kapłana i odprawić ceremonię zaślubin.
- Niedługo Monika będzie wychodzić za mąż – odezwała się Hermiona. – Jeśli zechcecie poczekać.
- Oczywiście - uśmiechnęła się była elfka.
- Czytałam kiedyś o takiej przemianie – zagadnęła Hermiona w powrotnej drodze, kiedy już szli sami – Obrzęd był odrażający i koszmarnie bolesny. Nie wiedziałam, że istnieje inny.
- Hermiono, moc która daje elfom nieśmiertelność jest bardzo potężna. Każdy czarodziej aż drży z żądzy, by ją posiąść do swoich celów. Ale to jest sprzeczne z jej naturą. To moc, która od wzorca pochodzi i do niego należy, można ją tylko darować. Dorien złożyła ją w darze mężczyźnie, którego kocha i to było zgodne z jej naturą. Dlatego da im długie życie i będzie ich oboje ochraniać. Zaklęcie, którego użyłem jest prastare i służy w istocie do przywołania mocy wzorca. A wzorzec jest dobry, więc i rytuał staje się piękny. Ale jeśli czarodziej chce tę moc sobie przywłaszczyć, to jest tak jakby wyrywał elfowi część duszy a to musi boleć. Ludzie parający się magią, niestety są dzisiaj w większości chciwi, dlatego zapomnieli starych zaklęć, to dla nich bardzo wygodne. A szkoda – pokiwał smutno głową – Szkoda.

Wieczór zapadał pogodny, cichy i ciepły. Słońce skryte już za widnokręgiem, zapalało na niebie przepyszne złotoczerwone zorze. Nagrzana słońcem polana oddawała powietrzu ciepło i zapach łąkowych kwiatów, wzbogacanych słodyczą przez prastarą lipę. Pełną wciąż sił żywotnych i cudownie rozkwitłą. Białe płatki sypały z niej za najlżejszym nawet powiewem, niczym pachnący miodowo śnieg.
Na polanie zebrało się wielu ludzi z wioski, oraz elfów z okolicznych siedlisk. Stali w milczeniu zasłuchani w mowę siwego starca w białej sięgającej ziemi szacie. Był to kapłan Jedynego Boga. Dlatego ceremonia odbywała się pod gołym niebem, przysłoniętym tylko rozkwitłym drzewem. Kapłan zakończył mowę, nad polaną zapadła przetkana cykaniem świerszcza cisza. Ludzie bowiem ważyli w swych sercach słowa o Bogu, który stworzył ten świat z bezgranicznej miłości.
Kapłan skinął na nowożeńców, by podeszli. Pobłogosławił obie pary; Monikę z Myszoworem i elfkę Dorien z Adeljuszem. Odmówił krótką modlitwę i przewiązał ich dłonie swoim szalem.
- A teraz bawcie się i weselcie ich szczęściem – powiedział z uśmiechem do zgromadzonych.
Zagrały skrzypce i fujarka, ludzie utworzyli taneczny krąg wokół drzewa i nowo poślubionych Hermiona ujęła Jaszczura za rękę i włączyli się do wirującego kręgu. Starzec kapłan stał oparty o drzewo i uśmiechnięty klaskał do taktu w dłonie.
Wokół ognisk było gwarno od ucztujących, w czarne rozgwieżdżone niebo strzelały snopy iskier, tu i ówdzie śpiewano piosenki. Jaszczur wychylił kubek wina i podstawił wraz z innymi pod dzban, z którego nalewała pulchna kobieta. Poczuł delikatną dłoń na swoim ramieniu. Monika usiadła obok, odblask płomieni odbijał się w jej oczach.
- Słyszałam, że dziś odchodzisz – powiedziała – Gdybym wiedziała, że coś to zmieni poprosiłabym cię żebyś tu z nami został. Ale wiem, że ty masz swoją ścieżkę.
- Racja Moniko. Muszę ją przejść, mimo że to trudne. Wiesz co przyciąga mnie do takich miejsc jak tu? To że czuję się w nich jak..... człowiek.
- Wiem Jaszczur – uśmiechnęła się była strzyga, patrząc w płomienie - i to właśnie jest cudowne.
- Ale ja nie o tym – odezwał się po chwili milczenia – Patrzyłem wczoraj na ścieżki waszej przyszłości, nie musisz się jej obawiać, bo cokolwiek się wydarzy wasza miłość i tak to przetrwa a ta istotka, którą tu nosisz– dotknął końcami palców płaskiego brzucha dziewczyny – o której do tej chwili nie wiedziałaś wyrośnie na naprawdę dobrego człowieka.
- Jestem w ciąży?– na twarzy Moniki odmalowało się zaskoczenie.
- Od kilku dni, więc nie mogłaś jeszcze zauważyć – uśmiechnął się – Mógłbym ci powiedzieć czy to chłopiec czy dziewczynka, a nawet jakie będzie miało oczy, ale wtedy nie było by niespodzianki. Co robisz?! – wykrzyknął, bo Monika objęła go i pocałowała w policzek. – Bo Mieszowór będzie zazdrosny.
- Jaszczur chciałam.... – nie skończyła gdyż porwały ją do kręgu tańczących jakieś rozchichotane, młode elfki.
Dopił wino z kubka wstał i rozejrzał się za Hermioną. Dostrzegł ją wreszcie w kręgu tańczących i odczekawszy aż na niego spojrzy przywołał gestem.
- Pora już na mnie – powiedział, gdy przyszła – Muszę iść. A ty baw się dobrze.
- Pójdę z tobą. Odprowadzę cię do chałupy mojego wuja. Dobrze? – wsunęła rękę pod jego ramię.
- Zrobimy im małą niespodziankę – odezwał się gdy dotarli już do granicy boru.
- Jaką?
- Zobaczysz.
Skupił myśli i posłał je w przestrzeń. Tam, wiele setek kilometrów nad lasem, zmienił kierunek lotu niewielkiej strugi słonecznego wiatru i pewnej ilości kamiennego, kosmicznego śmiecia. Niebo nad polaną rozgorzało od barwnych zórz i zaroiło się srebrnymi rozbłyskami spadających gwiazd. Biesiadujący na polanie ludzie i elfy zastygli oniemiali.

Kilku astronomów z okolicy, którzy akurat obserwowali niebo ze swoich wież, porozdziawiało gęby ze zdziwienia. Potem przez wiele dni o tym niecodziennym zjawisku, głośno było w kręgach wszelkiej maści wróżbitów. Wertowali stare księgi i usiłowali na podstawie, jak to na roboczo nazwali „Nocy gwiezdnego deszczu” ustalić przyszłość. Pokłócili się przy tym bo niektórzy wieszczyli wielkie wojny i niepokoje, inni zaś, wprost przeciwnie, czas spokoju i urodzaje. Co bardziej krewcy rzucili się nawet do bójki. Rozgorzało istne pandemonium. Uczeni mężowie okładali się po głowach pięściami, sękatymi kosturami i mądrymi księgami, podkładając sobie nawzajem chude nogi. Wreszcie obolali powlekli się do swych wież, a po okolicy jeszcze długo krążyły różne, sprzeczne przepowiednie. Żadna się nie sprawdziła. Dzieje i tak podążały swym własnym porządkiem.

- Dlaczego właściwie to zrobiłeś - spytała Hermina kiedy kolejna spadająca gwiazda przemknęła nad ich głowami, znacząc niebo jasną kreską ognia.- Przecież to wymagało niesamowitej energii.
- Darmo dostałem, darmo rozdaję – uśmiechnął się Jaszczur – Takie są reguły. Moc wzorca służy do budowania, to jasna strona mocy. Nie mogę jej użyć przeciw nikomu. Teraz już wiesz dlaczego noszę miecz. Ale jego też nie wolno mi użyć inaczej niż tylko w obronie. Nie mogę już nikogo więcej skrzywdzić. – Milczał przez chwilę, patrząc w niebo. - Wiesz, ta melodia, którą grałem – pamiętasz, ta która tak ci się podobała ma słowa. To mój drogowskaz. Posłuchaj:
Wiedźmin zanucił cicho:

Na polanie rośnie stare drzewo,
Jego liście przez wieki pieścił wiatr.
Nim go zetniesz proszę, pomyśl chwilę,
Że uboższy, bez niego będzie świat.

Spójrz, obok ścieżki twojej rośnie kwiat,
Chcesz posiąść go, lecz proszę wstrzymaj dłoń,
Gdy zerwiesz kwiat, on umrze,
A przecież jego życie cel swój ma.

Dlaczego słońce co dzień wstaje?
Dlaczego zmrok zapada, by dać sen?
Gdy pojmiesz to już będziesz wiedział,
Żeś pyłkiem na tym świecie tylko jest.

Kiedy czasem, ciemną nocą,
Patrzysz w niebo, które lśni od gwiazd,
Wiedz, że pośród nich jest dla nas miejsce,
Do którego kolorowy niesie wiatr.

Słowa przebrzmiały, dziewczyna trwała jeszcze chwilę zapatrzona w dal.
- Piękne – szepnęła. – Ty naprawdę w to wierzysz.
- Tak.- Podjął Jaszczur.- Niestety czarodzieje są z reguły skąpi. Wydzierają moc z istot żywych, albo mozolnie pobierają ją z cieków wodnych. Zapomnieli starej magii a przecież moc wzorca jest wszędzie. W powietrzu, w ogniu, w świetle słońca.
- Nie można pobierać mocy z powietrza. – zaprotestowała Hermina.
- Można – uśmiechnął się Jaszczur – Kondwiramus jej używa. To wydajne źródło. Jeśli obiecasz mi, że nigdy nie użyjesz jej by skrzywdzić innego człowieka, nauczę cię jak z niej korzystać.
- To musi być bardzo trudne – zmartwiła się dziewczyna. – Ponad pół roku uczyłam się jak czerpać z cieków wodnych a ty przecież dziś odchodzisz.
- Podeprzemy się telepatią – Jaszczur położył dłoń na jej czole. – Pokieruję twoim umysłem. Uważaj.
Powietrze wokół nich zamigotało barwnymi iskierkami. Młoda czarodziejka poczuła jak moc przepływa przez nią i napełnia jej ciało. Już wiedziała. To było tak proste i oczywiste jak oddech.
- Znasz jakieś proste zaklęcie?
- Lumos – Powiedziała, i nad jej dłonią zapłonęła niewielka kula mgliście białego światła, oświetlając drogę, chałupę znachora i płot z żerdzi na którym siedzieli.
- Jaszczur, dziękuję ci.
- Mam jeszcze coś dla ciebie. – rozsupłał węzeł swojej podróżnej torby. Wydobył sporą oprawioną w skórę księgę z metalową klamrą zatrzaśniętą w pieczęci.- Skopiowałem tu parę wskazówek, które pomogą ci zostać czarodziejką. A może i twój wuj też z niej czasami skorzysta.
Hermina dotknęła pieczęci, księga zalśniła lekką poświatą i klamra puściła.
- Ustawiłeś zabezpieczenia na mnie?- dziewczyna uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Zapisałem tam parę informacji i zaklęć, które krąg uważa za pilnie strzeżone i parę takich o których nie mają nawet pojęcia, więc nie chwal się nimi za bardzo. I jeszcze jedno – dodał po chwili. – Widzisz, część kart jest zamkniętych własną pieczęcią. Jest tam magia, która może być niebezpieczna, choćby praca nad czasem. Pieczęć otworzy się, gdy będziesz już na to gotowa. Wiem, że jesteś mądrą dziewczyną i potrafiłabyś obejść to zabezpieczenie, wiem też, że tego nie zrobisz. Niech ci dobrze służy.
- Dzięki – objęła go za szyję i przytuliła się bardzo mocno. – Zrobiłeś dla nas tyle dobrego. Dlaczego musisz odejść?
- Wiesz, kim byłem – wyswobodził się delikatnie i ujął jej dłonie w swoje ręce. – Na moich rękach była niewinna krew, płacz i krzywda. Darowano mi, to prawda, ale teraz przede mną droga. Muszę spłacić dług. Muszę być tam gdzie komuś dzieje się krzywda. Mam obowiązek bronić słabszych swym mieczem i magią. Dopóki nie zakończę misji, nadal jestem przeklętym. Bez domu, bez swojego miejsca na ziemi. To jest pokuta.
- Kiedy ją skończysz?
- Nie wiem Hermino. Może końcem będzie dopiero moja śmierć? Może jednak będzie mi dane choć na krótko poczuć się człowiekiem.
W mglistym świetle rzucanym przez kulę dziewczyna spojrzała w oczy wiedźmina. Wizja przyszła nagle i trwała tylko chwilę. Zobaczyła miejsce ciemne, zimne i puste. Z góry wpadał jeden jedyny promień światła. Oświetlał twarz skulonego na dnie człowieka, który w przejmującej pustce zdawał się czerpać siły tylko z niego. Poznała go, choć w tej wizji jego twarz była ludzka. Poczuła przez chwilę jego dojmującą samotność i zrozumiała że to światełko to nadzieja.
- Jaszczur. Ty cierpisz. – wyszeptała, a jej oczy zalśniły brylantami łez.
- Nie jest tak źle – wiedźmin uśmiechnął się blado i pogłaskał ją po policzku i z taką trochę niezdarną delikatnością pocałował w czoło. – Pora na mnie. Bywaj zdrowa.
- Wrócisz tu kiedyś?- spytała.
- Nie wiem Hermiono, być może.
- A co z twoją zapłatą?
- Ja od początku wiedziałem że Mieszowór nie ma tych pieniędzy, więc wszystko jest w porządku. – powiedział na odchodnym.
A jeśli jednak zapytają o cenę? – zawołała nim zniknął za zakrętem ścieżki.
Powiedz im..., powiedz im, że to prezent ślubny.


"Prezent ślubny" stanowi miniserię wraz z opowiadaniami "Maska Potwora" i "Alternatywne Rozwiązanie" jeszcze tu nie umieszczonymi. Z bohaterami "Prezentu" można się jeszcze na chwileczkę spotkać w "Kociątku".
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Jestem po pierwszej części. Jedno słowo - genialne! Wciągnęło mnie dogłębnie. Świetnie napisane, dozujesz napięcie odpowiednio i jednocześnie nie zdradzasz całej tajemnicy. Mimo, ze nie ma o tym wzmianki, czuć ze to świat Wiedźmina. Zabieram się za druga część!

Aha, kilka drobnych błędów, które wyłapałem:

"Wreszcie wyszedł (tutaj ':' lub '-' ) siwy, wysoki i prosty jak tyczka." Powinieneś tam wstawić ':' lub '-' moim zdaniem. Bez tego czytelnik czeka na jakiś podmiot w dalszej części zadania, typu "Wreszcie z chaty wyszedł wysoki (...) mężczyzna". Z myślnikiem lub dwukropkiem ten podmiot domyślny jest bardziej widoczny i płynniej się czyta.

"Powiadają że założył się z kumplami, że prześpi noc w wierzy." i
"Mówisz Antoni, że mieszkał w wierzy " - wieży

"Dziewczyna będąca po trochu kotem " - to sformułowanie użyte jest dwa razy w krótkim odstępie czasu, trochę gryzie.

"Poczuła delikatne, ciepłe dotknięcie na swej szyi. Spojrzała w górę nad nią pochylała swój kształtny samica jednorożca. " - tu chyba czegoś brakuje...?

"- Bież się do tego lancetu" - Bierz

"Mieszajwór/Mieszowor" - to jak on się w końcu nazywał? Smile


::EDIT::
Druga część za mna. Warsztatowo nic do zarzucenia, oprócz jednej rzeczy. Elfka i człowiek, chcący się pobrać. Mieli czekać na wiedźmina na rozstaju pod lasem czy jakoś tak. A przecież wiedźmin w międzyczasie badał wieżę i odczarowywał Kociątko. Trochę dziwne jest to, ze oni tak cierpliwie tam czekali na niego cały ten czas... Ogólnie bardzo dobrze, napięcie i emocje dozowane doskonale, nie moglem się oderwać, a jak Hermiona mu się rzuciła na szyje, to aż mnie coś ukłuło w serduchu Smile

Brawo Gorzki, popraw orty, interpunkcje i ślij to gdzieś, jako fanfiction. Wróżę Ci duży sukces! I Ty mnie nazywasz Efendi... Ech, toż ja Ci do piet nie dorastam!

Błędy, które wyłapałem:

"- Chciałem z wami(,) Wawrzyńcu(,) pogadać."

"- No mówcie panie Wiedźmin, bo ciekawość. " - "wiedźmin" chyba małą litera powinno być?

"- Pozwolisz(,) Moniko? –"

"Nie uwierzycie, bo ja sam nie wieżę," - wierzę

"- Miłość – powiedziała strzyga, powoli wymawiając dźwięki. – Tak jak w bajce." - wymawiając słowa

"Trzeba je więc jakoś a musicie wiedzieć że niektóre nie reagują bezpośrednio na srebro, tak jak nasza Monika zanim zaczęła pić eliksir." - tutaj chyba czegoś brakuje?

"Wiedźmin podrapał się w łuskowaty policzek" - łuskowaty policzek, to jakoś tak dziwnie brzmi. On miał łuski na policzku?

"przysłonił mu rozpędzony, duży, okrągły przedmiot, który zderzył się z wielką siłą z jego twarzą." - jak rozpędzony, to wiadomo, ze z wielka siłą. Wyrzuciłbym ta sile.

"Trwało to tylko chwilę, bo pole widzenia przysłonił mu rozpędzony, duży, okrągły przedmiot, który zderzył się z wielką siłą z jego twarzą. Przed oczami zajaśniał mu błękitny błysk, a potem była już tylko ciemność." - w ogóle ten fragment jakiś taki mało płynny. Przeredagowałbym.

"A z resztą – dodała po namyśle dziwnie lekko." - A z resztą co? Smile

"Hermina która po wczorajszej " - Hermiona

"Sytuacja trwała raczej patowa." - była

- Jaszczur wydobył spod odzienia pękatą sakiewkę którą dostał w mieście, chwilę ważył ją trzymając za rzemień. Oczy osiłka zaświeciły chciwością. Twardy woreczek opisał krótki łuk i z niemiłym dźwiękiem zdzieliła pedla w głowę. Ten chwilę trwał z wyrazem zdziwienia na twarzy, po czym osunął się na podłogę. - niepotrzebny myślnik na początku. A i uśmiałem się nieźle Big Grin

"Z za zamkniętych drzwi ma półpiętrze wieży" - na

"- Obkórwieniec – splunął Antoni" - Obkurwieniec Smile

"bo cokolwiek się wydaży wasza miłość" - wydarzy

"- Wrócisz tu kiedyś(,) wojowniku?- spytała."
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#4
Za sugestie Ci dziękuję, wskazane błędy poprawiłem. Podziwiam wysiłek włożony w przeczytanie tego opka. Twój komentarz jest miodem na me grafomańskie serce. Fajnie że polubiłeś Hermionę.. a co do tego dorastania lub niedorastania to chyba w drugą stronę Smile
Tak dla informacji czytelników. Jaszczur ma łuski na twarzy... tak na linii szczęki. Dokładniej poco i dlaczego jest w opowiadaniach "Alternatywne rozwiązanie" i "Maska potwora"
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#5
"Zalśniły barwy rezonansu" -> Miałem fizykę na pierwszym roku i było takie pojęcie jak rezonans, jednak ja dowiedziałem się, że jest to coś niematerialnego, nazwa sytuacji jaka zachodzi pod określonymi warunkami. Ale znając życie i Twoje usposobienie wytłumaczysz mi to w naukowy sposób, gdyż w innym wypadku bym się do tego przyczepił Tongue

"cienieniu" -> ciemieniu

"zaczęli niego śmiać" - z niego

"Poostają" - pozostają

"oparzone do żywego mięsa srebrem ramię" -> oparzone srebrem do żywego mięsa ramię - tak chyba lepiej brzmi

Ten fragment, w którym strzyga atakuje wiedźmina. Trochę dziwnie się go czyta, bo w pewnym momencie nie wiem kto mówi. Kto chciał kogo ocalić, kim był Mieszowór (nie wiem czy dobrze zapamiętałem). Kompletnie nie wiem kto z kim rozmawia.

"z za" -> zza

Okej, przeczytałem pierwszą część, jutro kolejna. Co do warsztatu, to ciągle trzymasz poziom "Drogi..." i jest bardzo dobrze. Grubsze błędy wypisałem Ci wyżej, a co mnie się rzuca w oczy, to brak porządnej interpunkcji. Choć w Twoim przypadku nie zmienia to sensu zdania, to jednak tekst wygląda na bardziej dopieszczony itd. Słowem, polecam Ci artykuł Triss w dziale "Kącik literata", tam jest całe kompendium wiedzy na temat przecinków i tego typu rzeczy.

Świat wiedźmina jest mi znany i bardzo lubię styl Sapkowskiego. Co więcej, mogę powiedzieć z wypiętą piersią, że Twój tekst niewiele odstawał od jego prozy. Miejscami byłem niemalże pewny, że czytam jakieś jego pomniejsze opowiadanie, którego nikt nie zna. Gdyby nie Twój specyficzny sposób pisania, humor i kolokwializmy, mógłbym przysiąc, że opowiadanie pisał p. Andrzej ;P

No dobra, koniec podlizywania się. Spróbuj poprawić przecinki, a Twoja praca nabierze większej wartości i będzie jak nic nadawała się do Bestsellerów na pierwsze miejsce. Tak trzymaj!

Danek
Odpowiedz
#6
Danek.. z rezonansem, to jest tak, że ja ten patent wziąłem ze stosowanego w medycynie badania rezonansem magnetycznym. Oczywiście patent że moc którą posługuje się Jaszczur barwi się na różne kolory, jak i to że w ogóle w tym moim świecie istnieje coś takiego jak widmo mocy, i im potężniejszy mag tym jego moc bliższa fioletowi, to taki mój własny patent Smile.

Z tym fragmentem może i prawda, ale nie mogłem wrzucić w nim imienia tego młodziana (czyli Mieszajwora) bo Jaszczur widział go po raz pierwszy i nie zostali sobie że tak powiem przedstawieni. Prezentacja odbywa się w następnym fragmencie w nieco nietypowy sposób Smile.

Co do interpunkcji, to opko utknęło u znajomej polonistki (brak czasu) i wstawiłem wersję bez korekty. Bo jak każdy dyslektyk, znam oczywiście reguły przecinkowania, ale w praktyce moja interpunkcja jest balistyczna, tak jak Marchewy u Praczeta.

Jak już zaprzyjaźnisz się z Hermioną i Jaszczurem, to może przyjdzie Ci ochota zostać z nimi jeszcze chwilę, wtedy możesz zerknąć do "Kociątka"
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#7
"spodział" -> spodziewał

"ledwie ujrzał strzygę" -> ledwo ujrzawszy strzygę - tak chyba brzmi lepiej

"barwił wierzchołki drzew srebrem" -> szyk "barwił srebrem wierzchołki drzew"

Rozmowa wiedźmina z czarodziejem... Bardzo dobra. Świetnie opisana i przedstawiona. Duży plus za to.

"rozdział się" -> znów jakieś nietuzinkowe słowo Smile skąd Ty je bierzesz? Big Grin

"wierzy" -> wieży, to co napisałeś tyczy się wiary, a nie kamiennej budowli

"ma półpiętrze" -> na półpiętrze

"do nitki" -> do suchej nitki, bo do samej nitki to tak dziwnie brzmi Tongue

"Ponad ciemnym jeszcze lasem, niczym klejnot na niebie, lśniła jasna Wenus. Nad ziemią unosiły się jeszcze strzępy"

Gorzki... końcówka jest... nieziemska. Niesamowicie klimatyczna, pełna uczuć. Aż się chciało płakać po jego odejściu. Naprawdę... <pociąga nosem>.

Obie te części, które dano mi było czytać różnią się między sobą stylem pisania. Na początku jest taka kpina z rzeczywistości, wszechobecny dowcip i ironia. Później wszystko się zmienia i mamy do czynienia z regularnym opowiadaniem w świecie przypominającym Wiedźmina z elementami Harrego... Zastanawiam się tylko nad tym wzorcem. Jak mniemam jest to pewien rodzaj siły, boga, istoty ponadnaturalnej. Coś jak Moc ze StarWarsów. Nie rozumiem tylko dlaczego piszesz tą nazwę z małej litery, skoro to pewien rodzaj nazwy własnej.

W opowiadaniu jest niesamowity klimat, wykorzystujesz niecodzienne motywy, choć świat znam z książkowej wersji Sapkowskiego, to jednak nigdy nie byłem w stanie powiedzieć, co wydarzy się następnie. Nie dałeś mi po prostu czasu na zastanowienie. Opowiadanie wciąga ii nie chce puścić, autobus mam za kilkanaście minut, a mimo to ciągle czytałem i nie przestałem do samego końca. Ale po co ja Ci to mówię, tyle miłych rzeczy? Sam przecież doskonale wiesz, że Twoja proza jest znakomita. Stary... chylę czoła, gdyż tylko tyle mogę uczynić.

A do innych Twoich dzieł z pewnością zajrzę. Z pewnością.
Danek
Odpowiedz
#8
"spodział" - wyrażenie gwarowe, wprowadzone specjalnie

"rozdział się" - również gwarowe Można rozebrać się i ubrać, ale na ten przykład moja babcia nieboszczka zawsze twierdziła że rozebrać się jest żle bo sugeruje że sobie człowiek rękę odejmie, albo nogę. Babcia mówiła piękną świętokrzyską gwarą i od niej trochę tego przejąłem. Zamiast "rozebrać się" mówiła "sewlewc się" a zamiast ubrać "oblec", Ubranie to "odzież", prawda, pochodzi od staropolskiego "przyodziewek" co z kolei pochodzi od czasownika "przyodziać się", czyli właśnie się ubrać, potem skrócono do "odziać się". Jeśli już "odziewamy się", to musimy czasem też "rozdziać" np piękną niewiastę w celu wiadomym. Smile

czym jest wzorzec? - W zasadzie w żadnym z czterech opowiadań o Jaszczurze nie jest opisany. Fragment go dotyczący leży sobie bezpiecznie w takim pliku z niewykorzystanymi jeszcze pomysłami. Jednak uchylę trochę rąbka tajemnicy. Wzorzec to coś. Taki przekaźnik pozostawiony w miejscu "poza czasem i przestrzenią" przez Stwórcę strzegący harmonii świata. Jest źródłem potężnej mocy, można go przejść i wtedy albo się tą moc otrzyma, albo jeśli w przechodzącym jest choć cień złej woli, wzorzec go zniszczy. Również użycie mocy w celach destrukcyjnych także zniszczy używającego. Jest jak najbardziej "materialny" maleńka błękitna iskra, gdy się z nią zetkniesz znajdziesz się "wewnątrz" , takie dziwne miejsce gdzie jest twoja świadomość, ale widzisz się tylko w świetle prawdy, jak na sądzie ostatecznym. Wzorzec mówi jakby telepatycznie, ale może to też twoja uwolniona podświadomość Smile

"ledwie ujrzał strzygę", "barwił wierzchołki drzew srebrem" - czasem stosuję takie zabiegi.. choćby szyk przestawny, po to by tekst wyglądał nieco chropowato. "barwił srebrem wierzchołki drzew" - brzmi tak okrągło jakby to pisał poeta, a nie wsiowy ćwok który zachwycił się świtem Smile

no i wreszcie "do nitki" - mówi się tak i tak, w tym miejscu akcja jest dość wartka, prawda? Powiedzenie czytelnik i tak zrozumie, a każde dodatkowe słowo może być zgrzytem Smile

pozostałe błędy poprawiłem i za ich znalezienie wdzięczny jestem Smile

Danku. cieszę się że przyjemność ci sprawdziło czytanie tych moich wypocin, które paczyłeś nazwać "dziełem" pisałem to ponad rok z doskoku. Zaczynałem z myślą napisania takiego sobie żartu z Harego Potera. Główną sceną miał być pojedynek Jaszczóra z Voldemortem, ale stało się tak że polubiłem Hermionę, Strzygę i wreszcie to miejsce "Koniec Świata, gdzie czas pachnie lipami, słońcem i wygrzanym kotem Smile. Może i Ty trochę znudziłeś się fantasy gdzie ktoś zbawia wszystkich wokół, w bitwach giną miliony a czarodzieje jednym skinieniem różdżki podpalają pół świata. Może dlatego spodobało Ci się to moje trochę inne fantasy.
Dzięki za wszystko. Smile
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#9
Powiem krotko + idealne.
Mam akurat chwilowo mocne zainteresowanie na tego typu "funny-fantasy" (Kłopoty Ham... czy jakoś tak (nie pamiętam tej nazwy)i Ani słowa Prawdy... miodzio) więc masz ode mnie plus. Wyjątkowo ciekawe opko, niemal cały czas znajdowałem się na granicy uśmiechu, a śmiechu (nie wybuchnąłem śmiechem głównie dlatego, że obok mnie są rodzice i jest już późno)
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#10
Tak jak obiecałam, zostawiam coś dla potomnych. Nie będę wypisywać drobnych błędów, bo to już zrobili krytycy... Ja mogę jedynie powtórzyć to, co już mówiłam. Bardzo podoba mi się twoje opowiadanie. Mam nadzieję, że będzie to dla Ciebie komplementem, twój styl kojarzy mi się z Sapkowskim. Fajnie też, że mimo użycia wulgaryzmów i kilku rubasznych żarcików tekst nie stracił na wartości, nie jest trywialny. To bardzo dobrze, że umiesz tak operować słowem. Historia wciąga, co widać na moim przykładzie. Miałam doczytać ją dziś, ale tak mnie wciągnęła, że dokończyłam wczoraj Smile Pozdrawiam
Odpowiedz
#11
Podobało mi się, pomimo faktu, że opowiadanie jest dość długie, to miałem wrażenie, że akcja pędzi na łeb na szyję. Co rusz coś się działo, w pewnym momencie zgubiłem wątek i musiałem przeczytać parę wcześniejszych zdań po raz kolejny, by zrozumieć co się dzieje. Ciut zabrakło mi opisów, rozbudowania postaci, jakichś przerywników pomiędzy kolejnymi wydarzeniami. Nie przypadła mi też do gustu żadna z kobiecych postaci, ale to zasługa imion. Gdy przeczytałem Hermiona przed oczyma stanęła mi mądralińska okularnica z włosami spiętymi w kok itd. Wiem, że tekst miał początkowo nawiązywać do HP, jednak gdy odszedłeś od tego założenia i zdecydowanie bardziej zbliżyłeś się do wiedźminowych reali mogłeś je zmienić. Oczywiście to jedynie moje osobiste spostrzeżenia Wink Pomijając to, całość prezentuje się bardzo dobrze, zwłaszcza język jakim to napisałeś pozwala się wczuć w klimat tam panujący.
Odpowiedz
#12
Nader pochlebna ta twoja opinia. Że się tak wyrażę miodu na me grafomańskie serce kapnąłeś Smile Co do budowania postaci: Tak naprawdę to opowiadanie jest trzecie z serii (można je wszystkie na opowiadania.pl znaleźć) więc postać Jaszczura rozwijam już ładny kawałek czasu. Imię, pominąwszy Hermionę która pochodzi faktycznie z czasu kiedy miało to być tylko żartem, no cóż Kamo, walczę jak mogę na tym portalu z wymyślającymi jakieś tam wyszukane i niezapamiętywalne nazwy własne. Ty akurat dałeś swoim bohaterom normalne imiona, i to Ci się chwali. Stąd strzyga ma na imię Monika (zresztą tak jak jej żyjący pierwowzór) a zielarz to Antoni. Hermoina zaś u mnie to milutki zielonooki, futrzasty i ogoniasty kotołaczek.
Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#13
Hm, postanowiłam, że zajrzę i poczytam, co tu naskrobałeś ciekawego Wink Muszę ze smutkiem stwierdzić, że... nie mój klimat, co nie znaczy, iż to dzieło jest nie takie, jak trzeba. Wręcz przeciwnie - trzeźwym okiem stwierdzam, że jest bardzo dobre. Po prostu mój gust jest 'spaczony' - wolę 'smuty' ;p Christopher Moore również ma lekką rękę do pisania, ale nie umiem go czytać. Podobnie sytuacja wygląda z Andrzejem Pilipiukiem - czytałam, pisze świetnie, śmiałam się nawet z niektórych fragmentów, ale nie czułam tej swojej 'magii'. Mam poczucie humoru, jednak zdecydowanie sentymentalna ze mnie dusza. Mogę porównać swój odbiór ze słuchaniem muzyki - coś mnie w tonach 'porywa' albo nie. Dodam, że uwielbiam 'dramatyczne' nutki.

Pozdrawiam,
Zapętlona Smile
Jestem użytkownikiem Forum Literackiego. Interpretuję, jak czuję. Proszę o rzeczową i konstruktywną krytykę.
Odpowiedz
#14
No cóż. Ja zaś jakoś tak nie lubię pisać (ani rysować) mrocznie.. nie przepadam też za ciężkim i mrocznym fantasy.. właśnie klimat rubasznego i mięsistego fantasy Sapkowskiego czy Pilipiuka mnie pociąga. Lubię gdy świat jest barwny, a dobro jak w porządnej bajce zwycięża. Mroku zaś wystarczy mi w codziennym życiu. Ale jak najbardziej szanuję twój gust Smile.
pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#15
"- Wyście są wiedźmin Jaszczur – spytał niższy i starszy, mnąc przy tym nerwowo wielki, słomiany kapelusz, który trzymał w dłoniach.
- Ano ja. Siadajcie." - raczej dałbym "Wyście to wiedźmin Jaszczur? (...)"
Napisane ładnie. Przyjemny, nieskomplikowany styl i ciekawa, ludowo-fantastyczna historia. Podobało mi się.
Pozdrawiam,
Graf
"Ja "beznadziejność nadchodzących dni" -
Witam odważnym i rycerskim : "phi" !!" Tongue
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości