Procitałam przy okazji poznawania wierszy z głosowania.
Bardzo malowniczy obraz. Jego prozaiczność kompletnie nie odbiera mu poetyckości, że się tak bez wyraźnego sensu wyrażę.
A bardziej z sensem - dla mnie to jak najbardziej wiersz. Bo (wg mnie) nie ilość słów czy składnia czynią różnicę, a efekt końcowy... Proza to linia, wiersz to punkt. Albo jeszcze śmieszniej - jak ktoś wie jaka jest różnica między umową zleceniem a umową o dzieło, to zrozumie o co mi chodzi
.
Wiele utworów zaliczanych przez większość do prozy poetyckiej to po prostu wiersze. Co z tego że dłuższe, czy że zdaniem mówione?
Dobra, dość tego manifestu.
Utwór, jakkolwiek go sklasyfikujemy i czy w ogóle to zrobimy (może tylko autor powinien?) bardzo mi się podoba. Ocierając się o motywy bibilijne, mówi o początkach - bycia, bycia kimś, z kimś, czymś, granicy między niewinnością a świadomością... (sorki, trochę popłynęłam)- i tu już Biblii na myśli nie mam, bo ten motyw posłużył tylko za foremkę. Smakując jej zawartość, myślę, że można by dorzucić szczyptę soli czy pieprzu, czy jakiś inny listek mięty, ale pozostanę gołosłowna, bo kompletnie nie wiem jak i gdzie. Po prostu mam lekki niedosyt na końcu języka. W żaden sposób to jednak na nastawienie do tekstu się nie przekłada - przeczytałam z przyjemnością.